- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Piętnaście minut

Piętnaście minut

No dobrze. Niech będzie, że walentynkowo ; )

Oceny

Piętnaście minut

Otulony ciszą wszechświata – oszukuję świadomość, myśląc o nieskończoności… Za iluminatorem – lodowaty kosmos w płaszczu miriadów roziskrzonych lśnień. Przecieram dłonią zaparowany świetlik. Patrzę na gwiazdy. Chucham na szybę, rysuję palcem w rozgwieżdżonej otchłani – serce.

Jestem daleko od Ziemi. Wskaźnik opadł na samo dno – tlenu zostało na piętnaście minut. Dryfuję ku wiadomemu…

Co mam zrobić, aby znaleźć się bliżej ciebie? Osamotniony – wśród hipnotycznych diamentów gwiazd. Wyrzucony z orbity… Świadek zero-jedynkowej awarii systemu. Cichy, niepogodzony – ale nie opuszczony. Oddalam się… Jednocześnie – z każdą chwilą przybliżam do ciebie, jedynej mojej przystani.

Piszę na zaparowanej szybie iluminatora. Jesteś dla mnie powietrzem… Oddycham tobą.

Koniec

Komentarze

Intrygujące wykorzystanie znanej metafory. Emocje mi się nie udzieliły.

A do mnie nie przemówiło.

Ludzie przed śmiercią często myślą o najbliższych. Ci, którzy lecieli samolotami wykorzystanymi przez zamachowców do ataku na WTC – świadomi tego, co nastąpi – dzwonili do swoich bliskich. Są nagrania na YT… Do posłuchania. Psychologicznie – bardzo prawdopodobna sytuacja…

Rozumiem, co Autor chciał wyrazić, ale wybacz Anonimie, ten tekst, rekomendowany jako walentynkowy, skojarzył mi się z walentynkami w… hospicjum.

Swoją drogą, ciekawe, jak wyglądają walentynki w hospicjum. Pewnie kiedyś się dowiem…

Przypuszczam, że ludzie mierzący się ze swoimi “piętnastoma minutami” pragną miłości najbardziej ze wszystkich na świecie. Podobnie jak ci, którzy czując się wyrzuceni z orbity codzienności, pozostawieni są sobie – w pustce współczesnego, zimnego, kosmicznego świata.

"Przypuszczam, że ludzie mierzący się ze swoimi “piętnastoma minutami” pragną miłości najbardziej ze wszystkich na świecie”. – A ja przypuszczam, że nie. Myślę, że w tym momencie czują po prostu w sobie niewypełnioną pustkę… Jak pęknięty balon, z którego powoli uchodzi powietrze.

Coś w tym jest… Pustka – na pewno dojmująca być musi. Ale też może tęsknota za kimś, kto był/jest – i tę pustkę skutecznie wypełniał. Osamotnienie jest związane z tęsknotą. Nikt nie lubi przeżywać osamotnienia w ciszy i pustce, szczególnie w dryfującym donikąd statku kosmicznym… Stąd podświadome/świadome szukanie obecności kogoś drogiego, bliskiego – kogoś, kogo się znało, oswoiło.

Ech, wiwi. To tylko prosty, krótki tekst napisany na kolanie, z potrzeby chwili – na pewno nie recepta na życie, ani tym bardziej jakaś rozbudowana metafora. Każdy człowiek może przeżywać takie stany “po swojemu”. Ale wczuwam się w Twój punkt widzenia – jest bardzo ważny. Co do jednego jesteśmy zgodni: zaczyna brakować powietrza. Czas i uwaga wydana przy tym tekście – bezcenne. Dziękuję.

Anonimie, wyznam otwarcie – nie lubię wszelkich świąt i szczególnych dni, a osobliwie tych, które panoszą się od niedawna, ale akceptuję, że wielu, szczególnie młodym, sprawiają radość. Natomiast szczerze nie znoszę twórczości okolicznościowej związanej z różnymi świętami i dniami, choć wiem, że i na to nic nie poradzę. :-(

Zgadzam się, że ostatnie myśli tych, którzy wiedzą, że niebawem zginą w katastrofie, pewnie wypełniają najbliżsi. Jednak łączenie dramatu Twojego kosmonauty z walentynkami, wydaje mi się nieporozumieniem.

Moje wyobrażenie walentynek w hospicjum, być może jest również nie na miejscu, ale wydało mi się bardziej realne.

Dziękuję za pamięć, Anonimie, choć wolałabym, byś prywatne pozdrowienia przesyłał pocztą prywatną. ;-)

Oj, a czy “święto zakochanych” musi być zawsze opiewane w różowej tonacji?  Cóż, każdemu Walentynki mogą kojarzyć się z czymś innym. Ale generalnie, jak zwykle – masz sporo racji. Przepraszam za prywatę. Pozdrawiam cieplutko.

 edit: PS. Następny tekst będzie już bardziej optymistyczny. I mniej wywrotowy ; )

Dla mnie nie ma czegoś takiego jak święto zakochanych, a istnieje, bo najbardziej potrzebują go wytwórcy tandetnych gadżetów i handlowcy.

Uważam, że prawdziwie zakochani nie odczuwają potrzeby tego święta – są szczęśliwi zawsze. Ich święto trwa ciągle. To tylko moja opinia, za to poparta osobistym, wieloletnim doświadczeniem. ;-)

 

Na koniec:

Cóż, każdemu Walentynki mogą kojarzyć się z czymś innym.  

To prawda, mnie kojarzą się z zawołaniem do wiejskiej kapeli: – Rżnij Walenty! ;-)

Ha, ha, ha… No, zawołanie do kapeli przedniej klasy ; ) Masz rację, Walentynki są wydumanym świętem i wcale nie mam do niego aż takiego przekonania. Niepotrzebnie dałem się wkręcić w mroczny, walentynkowy nastrój ; ) Cieszmy się życiem, relacjami z przyjaciółmi i bliskimi. I wybaczajmy sobie nawzajem drobne potknięcia : ) Podniosłaś mnie na duchu. Dzięki : )

Mnie takie odniesienie do Walentynek nie wydaje się w żaden sposób niestosowne, gdyż to “święto” jest właśnie po to, żeby mówić i myśleć o miłości. A jeśli uda się ją komuś poczuć, to tylko lepiej. Ten drabbelek też jest o miłości. Poniekąd niekonwencjonalnie, ale jednak. Tak więc wszystko się zgadza.

 

Co do samych Walentynek natomiast, to niemal w pełni utożsamiam się z Reg. Generalnie, nie uznaję tego święta. Nie przeczę, że przez długi, długi czas, to moje “nie uznaję” było systemem obronnym przed samotnością, którą Walentynki wywyższały do rangi, mówiąc kolokwialnie, bólu dupy. Teraz, na szczęście, patrzę na to chyba trochę bardziej dojrzale i czuję się poniekąd zażenowany swoją niegdysiejszą postawą. Walentynek nie uznaję nadal, ale już tylko dlatego, że są tak naprawdę świętem egoizmu; ludzie muszą być na siłę szczęśliwi, bo miłość, albo nieszczęśliwi, bo samotność. Ja mam to gdzieś i nie dość, że dzięki temu żyje mi się lepiej, to jeszcze mogę innym zrobić dobrze, ustosunkowując się nie tyle do samych walentynek, co do cudzego podejścia do tego “święta”.

Trzy moje znajome spotkały się wczoraj i postanowiły razem przepić Walentynki, bo żadna nie dostała zaproszenia na jakąś randkę, czy coś. Zrobiło mi się ich żal, więc zaprosiłem całą trójkę gdzieś, gdziekolwiek. Efekt jest taki, że one z olewanych zostały olewającymi, co na pewno poprawiło im humor, a ja… No cóż, nawet się cieszę, że zaliczyłem Fatal Ignor, bo łeb mnie bolał i nie chciało mi się nigdzie wychodzić.

 

Wszechtandeta i swoista obsceniczność Walentynek to osobny temat. A przecież prawdziwa miłość…

 

Miłość nie zazdrości,

nie szuka poklasku,

nie unosi się pychą;

/Św. Paweł “Hymn o miłości” (fragment)/

 

Peace!

Cieniu, myślę, że się zgadzamy co do najważniejszych kwestii. Mi w sumie ten drabelek też kojarzy się jak najbardziej…

A co do cytatu z samego końca Twojej wypowiedzi – też jestem zdania, że to dobry test na to, czy ktoś kogoś rzeczywiście darzy autentycznym uczuciem. Problem polega na tym, że tam gdzie ścierają się racje, interesy, oczekiwania dwóch stron, tam czasami ciężko o takie „proste, pawłowe rozwiązania”. Miłość bardzo często kojarzy się z braniem, podczas gdy w rzeczywistości – jest procesem całkowicie odwrotnym. Jest bezwarunkowym i dobrowolnym rezygnowaniem z siebie. Ale nie cierpiętniczym – raczej pogodnym i optymistycznym.

Życie weryfikuje na bieżąco – im bardziej człowiek myśli, że już wie co i jak – tym bardziej powinien się pilnować. Ale trzeba próbować, trzeba dążyć do fajnych, dobrych rzeczy… Nie wolno się poddawać…

Dzięki za tak obszerny komentarz pod moim skromnym, osiołkowym tekstem ; ) Pozdrawiam bardzo serdecznie. Peace

Nowa Fantastyka