- Opowiadanie: Kora - Ludzie odejdą pierwsi

Ludzie odejdą pierwsi

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Ludzie odejdą pierwsi

Niezwykłe istoty wychynęły z Lasu! Czyżbyśmy nie poznali jeszcze wszystkich tajemnic Ziemi?

 

My, ludzie, uwielbiamy uważać się za panów stworzenia. Tym bardziej teraz, w 2090 roku, kiedy nasza kochana planeta nie ma przed nami już żadnych tajemnic. Poznaliśmy odmęty oceanów, głębokie puszcze, zdołaliśmy roztopić prawie wszystkie lodowce. A teraz, nagle, dowiadujemy się, że istnieją istoty, o których nie mieliśmy najmniejszego pojęcia! Najważniejsza wiadomość tego dnia i najbliższych kilku tygodni!

Wczoraj, pierwszego października, z Lasu wyszło pewne dziwne stworzenie, w niczym nieprzypominające tych dotychczas nam znanych. Jako pierwszy spotkał je pan Adam Nowicki. Niezwłocznie zadzwonił na policję, ale nikt nie uwierzył w jego niewiarogodną historię. „To coś, tak jak my, chodziło na dwóch nogach– opowiadał pan Nowicki– Miało także ręce i coś w rodzaju twarzy, ale na tym kończą się podobieństwa między nami. Skóra… Skóra tej istoty wyglądała zupełnie jak kora drzewa. Brązowa i popękana kora starej sosny. Włosy miało zielone i pozwijane, trochę jak świeży mech. A oczy… Oczy z całą pewnością były najdziwniejsze– opowiadał pan Adam z coraz większym entuzjazmem– Niebieskie tak niebieską niebieskością, że aż przypominały połączenie nieba z jęzorem lodowca. Nie mogłem się na nie napatrzeć.”

Policjanci mimo początkowego sceptycyzmu, w końcu postanowili się zająć tą sprawą. Jeden z nich, Aleksander Kozłowski, powiedział tak: „Kiedy przyjechałem na miejsce, wraz z dwójką kolegów, to coś ciągle tam stało. Gdy podeszliśmy do niego, wcale się nie przestraszyło, ani nie okazywało żadnych oznak agresji. Nie powiem, ale wyglądało całkiem miło i przyjaźnie. Nawet, kiedy założyliśmy mu kajdanki, nie stawiało oporu. Pozwoliło się poprowadzić do radiowozu bez zbędnego użycia siły.”

Redakcja naszej gazety przeprowadziła już wywiad z panią Anetą Rozowską, naukowcem, który zajmuje się badaniem drzewoludzi. „Póki co możemy powiedzieć o nich bardzo niewiele”– wyznała – „Zrobiliśmy parę doświadczeń, sprawdzających ich poziom inteligencji, ale mieliśmy bardzo mało czasu. Mimo to z całą pewnością możemy stwierdzić, że są to inteligentne stworzenia. Przepuszczamy, że jeśli chodzi o stadium rozwoju są one gdzieś w pobliżu małp człekokształtnych. Podejrzewamy jednak, że nie dorównują w żaden sposób ludziom”

Nadal nie mamy pewności, kim lub czym dokładnie są nasi dziwaczni przybysze. Na pozór przyjacielscy, w głębi, pod swoją korzastą skórą, mogą skrywać jeszcze wiele tajemnic.

 

***

Jak zawsze o tej porze w cyrku panowała wrzawa. Ale był to ten niezwykły rodzaj wrzawy, który pojawia się w momentach, kiedy ludzie, nie całkiem pewni, czego powinni się spodziewać, krzyczą żeby zagłuszyć własny strach. Dzieci wymachiwały rękami, rodzice starali się je uciszyć, w tym celu wrzeszcząc jeszcze głośniej, a nad tym wszystkim unosiły się chichoty próbujących zaimponować sobie nawzajem nastolatków. Pod uśmiechami ludzie kryli nerwowe grymasy, niektórzy zaciskali mocno pięści, jakby chcąc w ten sposób udowodnić, że są gotowi do obrony. 

Ryszard przyglądał się wszystkiemu z rosnącym podekscytowaniem. Nie musiał długo czekać na małego, grubego człowieczka, który wparadował na sam środek sceny, machając do zebranych.

-Drodzy Panie i Panowie! Oto i historyczna chwila, na którą wszyscy czekaliśmy!- W namiocie momentalnie zaległa cisza.– Śmialiśmy się już do rozpuku z dowcipów klaunów, widzieliśmy niebezpieczne akrobacje na linie i występ naszych niezastąpionych tancerek. Ale teraz, tak teraz moi drodzy państwo, nastąpi to co spędzało nam wszystkim sen z powiek… Poznamy tajemnice o których nam się nawet nie śniło. Zobaczymy rzeczy, o których nawet nie marzyliśmy. Tak, proszę państwa, to właśnie teraz! Powitajmy… DRZEWOCZŁEKA!

Powoli, trochę jak popychany lekkim wiatrem, na scenę wkroczył niezwykły stwór. Istota, która w ciągu zaledwie tygodnia na stałe połączyła się z ludzką kulturą. Uśmiechnęła się do zebranych delikatnie, przyjaźnie, ale z jakąś maleńką dozą smutku w błękitnych oczach. 

Stworzenie stanęło na środku sceny i powolnym, lekko płynnym ruchem pomachało do zebranych. Ludzie zaczęli entuzjastycznie klaskać i pogwizdywać, gdzieniegdzie rozległy się nerwowe śmiechy. Ale drzewoczłek zupełnie zignorował krzyki, lekko przymknął coś, co zapewne miało być powiekami, po czym odchylił głowę do tyłu, i… Zaczął śpiewać.

Delikatna, smętna melodia zdawała się wypełniać sobą całe wnętrze cyrku. Pieśń pozbawiona słów, nieme, ciepłe zawodzenie, przywodzące na myśl szum małego strumyczka ukrytego głęboko w lesie. Ryszard przymknął oczy rozkoszując się niezwykłym śpiewem, ale zaraz gwałtownie je otworzył. Bo i melodia się zmieniła. Gdzieś zniknął przyjazny, lekki ton jakby wyjęty z sielanki. Nagle głos drzewoczłeka stał się dziwnie piskliwy, ostry. Do melodii wdarła się dzika, leśna nuta jakby do cyrkowego namiotu zawitał duch jednej z dawno zniszczonych puszcz. Trwało to zaledwie chwilę, jedną maleńką chwilkę. A potem znów wszystko wróciło do normy, rozległ się delikatny, śpiewny szept strumienia, który jakimś sposobem wydobywał się z narządu u drzewoludzi pełniącego rolę krtani. 

Melodia śpiewana przez stworzenie powoli ucichła. Istota uniosła rękę do góry w podpatrzonym od ludzi geście pozdrowienia. Na koniec zaserwowała swój nieziemski uśmiech i w akompaniamencie głośnych braw i krzyków zniknęła za sceną.

Ludzie jeszcze przez długą chwilę nie mogli się opanować na przemian klaszcząc i wrzeszcząc. W końcu bezkształtna masa stworzona z rozentuzjazmowanego tłumu zaczęła powoli rzednąć, ukazując wciąż stojącego przy scenie małego człowieczka. Reporter radośnie pomachał mu ręką, ale minęło sporo czasu nim udało mu się do niego przecisnąć.

-Witam, witam. – Prezenter odezwał się wyjątkowo mocnym, niepasującym do swojej postury głosem. – Ty pewnie jesteś tym dziennikarzem z Najnowszych Wieści?

-Tak, tak, to ja. Chciałbym…

-Ależ oczywiście, już wszystko umówione. Chcecie być pierwsi, to całkiem zrozumiałe. Zdążyliście przed Gazetą Centralną. Chociaż, muszę lojalnie przyznać, że im też obiecałem spotkanie z drzewoczłekiem, tyle, że jutro. No niestety. Nic nie mogę na to poradzić. Ale rzecz jasna sądzę, że to wy jesteście najlepszą dostępną gazetą na rynku!

Ryszard z lekkim zdumieniem przysłuchiwał się słowotokowi miło wyglądającego człowieczka. Przez całą drogę na dwór usta nie zamykały mu się ani na chwilę. Zatrzymali się przy małym, niepozornie wyglądającym namiociku w pomarańczowo– żółte pasy.

Prawie całe wnętrze zajmowała wielka, metalowa klatka. Grube, żelazne pręty odgradzały od zewnętrznego świata biedne, zwinięte na podłodze stworzonko. Od razu, gdy weszli do środka podniosło zasmuconą twarz. Twarz, na której zaraz, niczym rozwijający się pąk białej róży, wykwitł uśmiech. Delikatny, jakby nieśmiały, ale zarazem proszący.

-Ekhem… Tak więc, tego. To jest właśnie drzewoczłowiek, tajemnicze „monstrum” naszych czasów. Poznajcie się. – Człowieczek machnął ręką od niechcenia w stronę klatki.– Nasz wspaniały drzewoludź i… Ryszard Sobolewski. – Spojrzał triumfalnie na reportera.

Rysiek już dawno przyzwyczaił się do tego, że ludzie, których widzi po raz pierwszy w życiu, znają jego imię. W końcu nie bez powodu był jednym z reporterów naczelnych Najnowszych Wieści.

-Teraz zostawię was razem, byście mogli w spokoju porozmawiać.– Powiedział człowieczek, po czym zachichotał z własnego żartu.

Dziennikarz został sam na sam z dziwacznym stworzeniem. Istota przyglądała mu się oczyma tak niebieskimi, że zdawały się być stworzone z ognia, lub raczej jego przeciwieństwa, ustawionego gdzieś po drugiej stronie wykresu materii. Białe zęby kontrastowały z głęboko brązową, korzastą skórą. Dłonie, przypominające młode gałązki, zacisnęły się kurczowo na prętach.

-Hej, co mały? – Spytał Ryszard, chociaż wcale nie oczekiwał odpowiedzi. Czuł się nieco nieswojo, gdy przewiercały go na wylot te nieziemskie oczy. Zdawało się, że przez krótką chwilę zdążyły prześwietlić wszystkie jego wnętrzności i dotrzeć do serca, w którym aż roiło się od mniejszych i większych dziennikarskich kłamstewek. 

Przeciągające się milczenie przerwało nagłe odsłonięcie zasłony w namiocie pełniącej zaszczytną rolę drzwi. Do środka wpadło trochę świeżego powietrza, odrobinę światła rozjaśniającego panujący wcześniej półmrok i pewna wyraźnie zagniewana brunetka.

-Jak mogłeś?! – krzyknęła już na wstępie.

Była wysoką, mocno zbudowaną kobietą, ale gniew dodawał jej jeszcze parę dodatkowych centymetrów. Zabawnie górowała nad drobnym reporterem, niczym potężna góra nad maleńką, rachityczną sosenką toczącą swój nędzny żywot u jej stóp. Aureola czarnych, pozostawionych w nieładzie włosów, w połączeniu z groźnie zmarszczonymi brwiami przestraszyłaby niejednego, ale Rysiek patrzył na to wszystko z bardzo dobrze udawanym spokojem.

-Dzień dobry, Aneto. Jak miło, że postanowiłaś się jednak zjawić.

-A jak miałam nie przyjść, do jasnej cholery?! Przecież ty przekręciłeś każde moje słowo, ty durny skurwysynie! Pierdolona dziennikarska małpo! 

Ryszard pozwolił sobie na lekki uśmiech, gdy usłyszał tę wiązankę. Z Anetą znali się od wielu lat i w gruncie rzeczy wiedział, że nie jest aż tak zła, na jaką wygląda.

-To jest dziennikarska interpretacja, przecież wiesz. Swoją drogą nie miałaś żadnych dowodów na to, co mówiłaś, a po co wywoływać niepotrzebną panikę pośród ludzi. Gdyby, nie daj Boże, okazało się to nieprawdą, mogliby mnie pozwać za sianie spustoszenia wśród biednych cywili.

-Miałam sporo dowodów, tylko ty nie chciałeś ich słuchać. Oni nie są tacy jak małpy, tylko jak my! Co ci przyszło do głowy, żeby napisać, że nam nie dorównują?! Nigdy tak nie mówiłam.

– Niektórzy ludzie są jak małpy, oni też mogą być. Dlaczego żaden inny naukowiec nie wysnuł takich odważnych teorii? Bo wolą się nie wychylać, przynajmniej póki nie mają pewności. Ty też powinnaś wziąć z nich przykład.

Wielkie, niebieskie oczy patrzyły nieruchomo na dwójkę sprzeczających się ludzi. Uśmiech znikł z twarzy drzewoczłeka zastąpiony przez pełen zamyślenia grymas. I tylko dłoń zacisnęła się znowu na kracie, jakby w nadziei, że zimny metal zmieni się w miękką plastelinę, która w żaden sposób nie oddzielałaby go od wolności.

 

***

 – No, wreszcie jesteś, ile można na ciebie czekać! To przełom. PRZE-ŁOM!- powiedziała, a raczej wykrzyknęła, rozemocjonowana Aneta. Każdą sylabę ostatniego słowa podkreśliła wyraźnym akcentem, tak żeby przypadkiem fakt niezwykłości tego, co się stało w żaden sposób mu nie umknął.

– Przyjechałem najszybciej, jak tylko mogłem– wydyszał Ryszard. –Nie widzieliśmy się ledwie tydzień a już tak za mną tęsknisz.

– Ha! Pochlebiasz sobie…

– I tu cię mam! Przecież widzę, że specjalnie się wymalowałaś i nawet poszłaś do solarium.

Aneta spojrzała z lekkim zdumieniem na swoje zbrązowiałe ręce. Słoneczna opalenizna w środku jesieni?

– Nie byłam w żadnym solarium– powiedziała cierpko.

– Jasne, jasne. Już ci wierzę – Uśmiechnął się szarmancko.– A teraz wyjaśnij na czym polega to twoje odkrycie?

– Myślę… Myślę, że sam musisz to zobaczyć… A raczej usłyszeć.

W przeciwieństwie do klatki drzewoczłeka w cyrku, ta była bardzo dobrze strzeżona. Już przed na pozór niewyróżniającymi się niczym białymi drzwiami, stała dwójka ochroniarzy. Jednak, gdy tylko zobaczyli Anetę, odsunęli się.

Oczywiście, strażnicy nie stanowili końca zabezpieczeń. W tak ważnej sprawie nie można było zaufać z gruntu wadliwym ludziom, znacznie lepiej zdać się na maszyny. Drzwi otworzyły się dopiero po tym jak Aneta dała zeskanować sobie siatkówkę, przyłożyła palec do maleńkiego robota, tak, aby mógł odczytać jej odcisk i pozwoliła pobrać sobie odrobinę krwi z opuszka. Bezsensownie dużo procedur, skoro zwyczajnego drzewoczłeka można było spotkać w każdym zoo.

Na środku tego pomieszczenia także stała klatka, ale znaczenie większa niż ta w cyrku. Trudno stwierdzić, z jakiego zbudowano ją metalu, ale z całą pewnością nie miał on nic wspólnego ze starym, dobrym żelazem. Mienił się lekko w rażącym świetle jarzeniówek. Najdziwniejszymi elementami błyszczącego więzienia było maleńkie drzewko stojące w rogu i pochylająca się nad nim istota, która na dźwięk otwieranych drzwi od razu odwróciła głowę w ich kierunku.  

Aneta skrzywiła się na ten widok

– Nie rozumiem, dlaczego trzymają go w takich warunkach… To nieludzkie.

– Nie wiem, o co ci chodzi. – powiedział z lekkim zdumieniem Ryszard.– Jak dla mnie ma tu całkiem dobrze. Jak na zwierzę. O zobacz, dali mu nawet drzewko! To miłe.

Przyjrzała mu się z niesmakiem.

– Mówiłaś o jakimś przełomie?– Rysiek spróbował zmienić temat. – Zamieniam się w słuch. Zakładam, że on raczej nie będzie mógł tego zrobić….

– Nie byłabym taka pewna! – Uśmiechnęła się tajemniczo.

-Słucham?!

-On mówi, Rysiek, tak samo jak my. Mówi naszym językiem. I wszystko rozumie.

Reporter spojrzał z lekkim powątpiewaniem na skulonego w klatce drzewoczłeka. Stworzenie przyglądało mu się z miną zbitego psa, a w niebieskich oczach czaiła się rezygnacja.

Aneta aż drżała z podniecenia.

-Tylko spójrz na niego! Tylko spójrz! To… nie jest zwykłe zwierzę. Zresztą zaraz ci to udowodnię.

-Hej, mały popatrz na mnie! – powiedziała miłym, wręcz matczynym tonem.– Pamiętasz? Nazywam się Aneta Rozowska. Odwiedzałam cię już parę razy

Drzewoczłek rzucił jej przelotne spojrzenie, ale zaraz stracił zainteresowanie. Najwyraźniej szczerzący się jak idioci naukowcy byli dla niego normą. Aneta nie zamierzała jednak dać tak łatwo za wygraną

– Wiem, że mnie rozumiesz. Nie musisz się bać, nic ci nie zrobimy. Wczoraj odbyliśmy sobie bardzo miłą rozmowę. Pamiętasz?

Znowu cisza

– Zadawałam ci pytania, a ty na nie odpowiadałeś. Czy mógłbyś zrobić to też dzisiaj? Proszę! Cisza

-Przestań, to nic nie da! Robisz z siebie tylko idiotkę! To zwierzę, a zwierzęta nie mówią! Chyba, że w Wigilię, ale o ile się orientuję jeszcze nie mamy dwudziestego czwartego grudnia… Może wczoraj coś ci się przywidziało. Jesteś przepracowana, pijesz dużo kawy i tak to się kończy. To…

Ognisty laser niebieskich oczu skierował się na reportera. Na usta drzewoczłeka wypłynął uśmiech. Miły rzecz jasna. Ręka przerwała mechaniczne głaskanie liści.

-To… To… Tylko zwierzę – Zakończył już mniej pewnym tonem.

– A ssswieszęta nie mówą– wyszeptał drzewoczłek. Powiedział to tak cicho, że w pierwszym momencie Ryszard nie był pewien czy coś usłyszał. Spojrzał ze zdumieniem na Anetę

– Czy on?

– Tak! – zawołała triumfalnie. – Wiedziałam!

– Hej, mały, no nie sądziłem, że to prawda. Zdjąłbym czapkę z głowy, gdybym tylko akurat ją miał. To wiadomość miesiąca! A może i roku! Muszę… Muszę o tym napisać! Ale póki co… Może porozmawiamy, co, mały? O tym, jak to zwierzęta nie mówią…

 

Drzewoludzie – Bardziej zwierzęta czy… ludzie?

Piętnasty października bez wątpienia możemy nazwać jedną z najważniejszych dat w historii ludzkości. Od kiedy tylko ujrzeliśmy drzewoludzi gdzieś w środku wiedzieliśmy, że nie są to zwyczajne zwierzęta. Otóż wczoraj, w siedzibie Narodowego Instytutu Badawczego, jeden z nich… odezwał się! Tak, słyszałem to na własne uszy, mówił naszym, ludzkim głosem. W sposób zgoła dziwaczny i trudny do zrozumienia, z akcentem mocno deformującym każde słowo, ale jednak, mówił!

Jako pierwsi usłyszeliśmy go ja i pani naukowiec Aneta Rozowska. Pozwolę więc sobie zacytować jej słowa „Zachowanie drzewoczłeka było dla nas prawdziwą niespodzianką. Oczywiście podejrzewaliśmy, że są to istoty inteligentniejsze od innych, ale nie przepuszczaliśmy, że będą się tak niewiele od nas różnić. To już potwierdzone, na podstawie badań możemy stwierdzić, że ich IQ jest na tym samym poziomie, co nasze, a niekiedy nawet wyższe. Wciąż ich pochodzenie kryje się za mgiełką tajemnicy, ale mamy nadzieję, że dzięki owocnej kooperacji, którą z całą pewnością nawiążemy, dowiemy się o tych niezwykłych stworzeniach znacznie więcej. Póki co musimy pamiętać, że są to istoty rozumne, tak samo jak my. Proszę, o wypuszczenie wszystkich przetrzymywanych wbrew ich woli drzewoludzi z zoo i innych tego rodzaju instytucji. Jeśli zechcą zostać, można oczywiście z nimi współpracować, ale już na uczciwych warunkach. Tak jak równy z równym.”

Niestety nie wszyscy mają tak liberalne poglądy jak pani naukowiec. Wielu polityków nie ukrywa swojego sprzeciwu dla akcji uznania drzewoludzi za… ludzi. „Apelujemy o rozwagę w postępowaniu z nowo poznaną rasą. – mówił przywódca konserwatywnego ugrupowania Stanisław Andrzejak. – Nie możemy tak łatwo szafować słowem „człowiek”. Od lat to my, istoty powołane przez Boga, mieliśmy niepodzielne prawo do nazywania siebie ludźmi, homo sapiens. I mamy teraz, od tak przyjąć, że wszystko to, w co wierzyliśmy od małego jest kłamstwem? Że gdzieś tam, na świecie żyli inni dorównujący nam intelektem? Absurd. Tak nie powinno…”

 

***

Pac! Aneta przerażona odwróciła wzrok w stronę atakującego. Siedziała w parku i czytała w skupieniu gazetę na elektronicznym czytniku, gdy … Pac! I ktoś klepnął ją w ramię. Ktoś z wyjątkowo szerokim uśmiechem na drobnej, ruchliwej twarzy. Z westchnieniem osunął się na ławkę obok niej.

-Ha! Ale się przeraziłaś.– Zachichotał jak mały chłopiec.– Przecież wiedziałaś, że… O! Mój artykuł! Jak miło, że ktoś jeszcze czyta moje wypociny.

-Teraz wszyscy je…

-…czytają, tak wiem– Przerwał jej Ryszard. – Ale cieszę się, że ty też. Co o tym wszystkim myślisz? Mówiłaś mi niby co nieco, ale sądzę, że sporo ominęłaś. Na pewno przeprowadzaliście bardziej szczegółowe badania.

-Tak… Mogę coś jeszcze dodać, ale chyba oczywiste, że to nie jest żadna rewelacja do twojego szmatławca i jeśli w którymś z artykułów zobaczę, choć zdanie z tej rozmowy to nie licz już na moją pomoc. Niby nic z tego, co ci powiem nie jest tajne, wręcz przeciwnie, ale nie życzę sobie, by dzięki tobie dostało się to do opinii publicznej, zrozumiano? Tak, więc siedź i słuchaj, chcę cię zapytać, co o tym sądzisz. Zawsze masz w miarę czyste spojrzenie na różne sprawę.

– Jasne, wiadomo, nic nikomu nie powiem. – Chociaż był dziennikarzem i często zdarzało mu się złamać dane słowo, wiedział, że to nie jest właściwy moment.

-To, co wiemy daje nam wiele do myślenia. – Gestem wskazała na małe, czarne urządzenie.– Pamiętasz jak mówiłam ci, że mają takie samo IQ jak my? To prawda. Ale to nie wszystko. Oni są zupełnie tacy jak my, nie tylko pod względem intelektu, także emocji, a nawet DNA. Oni nie są jakby ludźmi, oni SĄ ludźmi. Rozmawiałam z nimi, Rysiek. Nie z jednym, nawet nie z dwoma, ale z dziesięcioma. Mówią tak jak my, zachowują się tak jak my, nawet jedzą to, co my! – Mówiła pewnie, zdecydowanie, jakby naprawdę wierzyła w każde wypowiedziane słowo.

– Jesteśmy aż tak do nich podobni? Uch… Nie przeraża cię to nieco? Świadomość, że tuż pod naszym nosem ukrywał się inny inteligentny gatunek, o którym nie mieliśmy zielonego pojęcia? Do tego na pierwszy rzut oka przypominający DRZEWA?

– Zgoda. Z całą pewnością w kwestii wyglądu sporo nas dzieli, jednak pod względem psychicznym, prawie nic. Potrafią kochać, ale potrafią też nienawidzić, zupełnie jak my. Chociaż…Wydaje mi się, że mają w sobie dziwną, wewnętrzną sprzeczność. Trochę tak, jakby w ich mózgu był jakiś mały, nie pasujący klocek. Z jednej strony bardzo chcą nawiązać z nami współpracę, z drugiej zaś… cały czas ciągnie ich do natury. Rysiek, czy ty wiedziałeś, że oni nie potrafią wytrzymać trzech dni bez wyjścia do Lasu? Trzech dni?! Przecież to naprawdę krótko. Myślę, że dzięki nim możemy wrócić na właściwą ścieżkę. Nie mówię, że od razu naprawimy wszystkie szkody, które spowodowaliśmy w środowisku, ale może przynajmniej przestaniemy niszczyć.

– Tak sądzisz?– Przyglądał się jej z dziwnym wyrazem twarzy. – Aneta, nie poznaję cię. Jesteś taka… ufna. Żyli tuż pod naszym nosem, nic sobie nie robiąc z cywilizacji, a potem ot tak wyszli z Lasu, oczekując… Tak właściwie wciąż nie mamy pojęcia, czego. Oni udawali, pamiętasz? Na początku żaden z nich nie chciał wymówić choćby słowa

– Nie udawali, tylko nie umieli naszego języka! I tak, to oni nauczyli się porozumiewać z nami a nie my z nimi. Zresztą, ich pochodzenie też jest dosyć podobne do naszego. Podejrzewamy, że tak jak my ewoluowaliśmy z australopiteka do homo sapiens, tak oni ewoluowali z nas do… siebie. Ale póki, co to tylko teoria, musimy przeprowadzić jeszcze wiele badań, by uzyskać sto procent pewność. Więc, proszę nie przywiązuj do tego zbytniej wagi.

Teraz patrzył na nią już zupełnie przerażony. Ewoluować? Z nas? Do nich? A co się stało z neandertalczykami, kiedy pojawili się przedstawiciele homo sapiens? Myśli latały mu w głowie jak szalone, obijając się z brzdękiem o ściany czaszki.

Dzień był nawet ciepły, jak na tak paskudną i zachmurzoną jesień. Aneta, jakby chcąc rzucić wyzwanie wszelkim przeziębieniom świata, założyła bluzkę z rękawem trzy czwarte. Nieważny jednak był sam fakt zdobycia się na coś takiego w połowie października, pal licho nawet jej opaleniznę, (która ze słońcem miała wspólne tylko promienie UV). Przerażająca była za to skóra łuszcząca się z jej rąk, twarzy, szyi. Niby prawie niewidoczna, ale jak się bliżej przyjrzeć…. Dziewczyna definitywnie przeholowała z solarium.

– Zastanawia mnie tylko, czemu nigdy nie zarejestrowaliśmy istnienia tego gatunku… – powiedziała cicho, bardzo cicho. Tak, żeby odchodzący już Rysiek nie dosłyszał jej słów.

 

***

Drzwi. Niby przerażającego, nic dziwnego. Ale to, co się za nimi kryje, potrafi sprawić, że człowiekowi jeżą się włoski na karku. Problem z tymi był właśnie taki, że Ryszard nie miał zielonego pojęcia, co się za nimi znajduje. Minął kolejny tydzień od spotkania z Anetą, a on unikał jak ognia wszelkich spraw związanych z drzewoludźmi. Dalszą pracę zlecił swoim ludziom, mając nadzieje, że dadzą sobie z nią radę. Nawet dali. Ale ile można uciekać? W pewnym momencie trzeba twardo stanąć na ziemi i zmierzyć się z własnym niepokojem. Tym bardziej, jeśli ma on tak miłą i całkiem niegroźną formę.

Pokazał strażnikom przepustkę, a ci odsunęli się robiąc mu przejście. Nie były już potrzebne do pilnowania takie zdobycze techniki jak wcześniej. Ograniczałyby wolność osobistą nowych członków naszego ziemskiego społeczeństwa.

Jeden krok i próg został już za reporterem. Jego oczom ukazał się ekskluzywny apartament, pełen zielonych draperii i roślinnych motywów. Na ciemnej, aż promenującej miękkością kanapie siedział drzewoczłek zakładając nogę na nogę jak typowy człowiek. W jego nieziemsko błękitnych oczach odbijał się delikatnie blask z kryształowego żyrandola. Do drewnianej skóry miał przyczepioną plakietkę: „Gość honorowy Instytutu Badawczego” Najwyraźniej wcale nie przeszkadzał mu metalowy szpikulec, na którym się trzymała, wbity w sam środek piersi.

-Wissssamm!- powiedział, a raczej wyszumiał uśmiechając się miło.– W czym mogę slużycc?

I tak mówił już znacznie lepiej niż tego pamiętnego dnia, w zimnej, metalowej klatce.

– Jestem Ryszard Sobolowski z Najnowszych Wieści i chciałbym przeprowadzić z tobą wywiad, oczywiście, jeśli pozwolisz.– Serce biło mu równym rytmem dum, dum, bum, dum, dum, bum, jakby chcąc się wyrwać z zaciśniętej piersi.

 -Już udziellllaalllem wywialllów. – Zauważył drzewoczłek.– do twojej gazlety też.

-Tak, ale… Doszedłem do wniosku, że nie zaszkodzi porozmawiać jeszcze raz. Zacznijmy od tego jak się nazywasz.

-Nie miałem imiellla, jak wy, lllludzie. Ale wy je nadalliscie, więc mam, Alam.

-Alam?

-Adam– powiedział z dużym wysiłkiem stwór. Wysiłkiem, który zdawał się mocno przejaskrawiony i udawany.

Jego oczy lśniły jakimś dziwnym blaskiem, ciepłym i smutnym. Bardzo, bardzo smutnym.

– Skąd pochodzicie?

– Z Lasu, wiesz dobrze. Tam jest nam sswiat, w glębi puszczy.

– Ale dlaczego do nas przyszliście? I kim tak właściwie jesteście?!- Pod świdrującym spojrzeniem niebieskich oczu Rysiek z trudem utrzymywał panowanie nad sobą.

– Jesteśmy tacy jak wy… – Jego szumiący akcent, jakby powoli zanikał ustępując miejsca zwyczajnym łatwym do zrozumienia dźwiękom.– Nie chcieliśmy dłużej żyć w ukryciu… Miasta, choć tak straszne, są takie piękne. Nie zamiellim bym ich na nic. Ani na zieleń, ani na ani na kfaty, ani na gwiazdy na nieble. A teraz wybacz, Ryszard, muszę iść. Czeka mnie długi spacer na dół, do Lasu.

– A wywiad?!

-Ty chyba nie chciałeś wywiadu. Chciałeś tylko dowiedzieć się kim jestem. Nie ufasz mi. A ja nie ufam tobie. Gazeta wie już wszystko. Opowiedzą ci. – Olśniewający uśmiech zakończył jednoznacznie całą rozmowę.

***

Las, ostatnia pozostała puszcza świata, teraz żył dźwiękiem. Ludzie biwakowali u stóp wielkich, pradawnych drzew rozkoszując się dotykiem słońca na skórze, albo wręcz przeciwnie, chowając się w cieniu.

Mimo to niektórzy wyglądali jakoś… dziwnie spokojnie. Siedzieli zapatrzeni apatycznie w dal, skubiąc pojedyncze źdźbła trawy. Od czasu do czasu słychać było kłótnie, ktoś krzyczał na kogoś, kto inny się śmiał. Zwyczajne, ludzkie życie. Tylko skóra… Nowa moda wyraźnie rozprzestrzeniła się po mieście, i teraz, co drugi mijany człowiek wyglądał jakby powinien używać więcej kremu nawilżającego. Co poniektórzy na odkrytych rękach mieli dziwne zgrubienia, jakby zrogowaciałe. Ale nikt nie był tym w żaden sposób zaniepokojony.

Chociaż wszystko wydawało się być w porządku, Ryszard czuł, że ktoś go obserwuje. Z całą pewnością mnóstwo ludzi mogło na niego patrzeć z samego tylko powodu, że był redaktorem naczelnym Najnowszych Wieści. Tak przynajmniej tłumaczył sobie niepokój rosnący mu w sercu. Czasami, jakby na krawędzi widzenia, migała mu twarz drzewoczłeka, z tym ich pięknym, upiornym, białym uśmiechem. Drzewa zdawały się wyciągać długie gałęzie w jego kierunku, jakby chcąc go pogłaskać… lub pochwycić.

Szedł dalej, nie zatrzymując się ani na chwilę, chociaż z każdym krokiem oddalał się od ludzi, którzy zostali na skraju Lasu. Czuł, jak puszcza powoli się przemienia. Im głębiej wchodził, tym ścieżki zdawały się węższe, a drzewa wyższe i bardziej złowrogie. Słońce z coraz większym trudem przebijało się przez kłębowisko koron, tworzących jakby ciemny, nieprzepuszczalny baldachim. Oczywiście ptaki nadal śpiewały radośnie a małe zwierzęta uciekały spod stóp. Zwykły Las… Tylko jakby inny.

Za drzewem coś mignęło. Ryszard z duszą na ramieniu podkradł się w tamtym kierunku. Wrażenie bycia obserwowanym wciąż się nasilało. Znów coś mignęło. Drzewa rosły blisko siebie, trudno było zobaczyć, co się za nimi kryje.

Rysiek nigdy nie uważał się za osobę odważną, wręcz przeciwnie, raczej za tchórza. Gdyby ktoś mu powiedział, że wejdzie sam w głąb Lasu, wyśmiałby go i popukał się palcem w czoło. A jednak, naprzód gnała go jakaś niezdrowa fascynacja, i poczucie, że coś jest nie w porządku. „Z całą pewnością rząd wysłał już z tuzin dobrze wyposażonych ekspedycji, żeby zbadały, co się tam kryje. W końcu to właśnie z wnętrza Lasu wyszli drzewoludzie.”– Ta myśl jakoś wcale go nie uspokoiła.

Kolejne drzewo. Za nim nic. Pustka. I kolejne. Fałszywy trop. Minuty mijające jak godziny i godziny zmieniające się w minuty. Tutaj czas jakby stanął w miejscu. Wreszcie go zobaczył. Jednego drzewoczłeka idącego jakimś dziwnie sztywnym krokiem pomiędzy stłoczonymi drzewami.

– Hej! Czekaj! – krzyknął i pobiegł w jego kierunku.

Cisza

Dotknął twardego, zrogowaciałego ramienia, delikatną, ludzką dłonią.

-Przecież wiem, że mnie słyszysz! Hej! Chciałem tylko zapytać, dlaczego wchodzisz tak głęboko w Las! Tu może być niebezpiecznie, wiesz o tym, prawda?– Po chwili zdał sobie sprawę, jak głupio to zabrzmiało. Niebezpiecznie? W Lesie? Dla drzewoczłeka?

Cisza. Nie odwrócił nawet głowy. Wydawało się, że nie zarejestrował obecności Ryszarda. 

-Hej, kolego! Jestem tutaj!

Gdy kolejna próba zwrócenia uwagi zawiodła Rysiek zrezygnował. Szedł teraz spokojnym krokiem obok sztywnego towarzysza i próbował zebrać myśli. Wszystko jakoś mu umykało, rozmywało się. Czuł, że powinien zawrócić, że to za wiele dla niego, zwykłego dziennikarza, że… Ale nadal szedł.

Nagle, jak w jakimś dziwnym, surrealistycznym śnie, zaczęli się pojawiać inni. Nie było ich dużo, góra dziesięciu. Mechaniczne kroki stawiali powoli, z namaszczeniem. Wychynęli spośród drzew na ścieżkę, ich niebieskie oczy świeciły jasno jakby… radością. I pustką. Tak, tak, radością zmieszaną z pustką. Niczym w jakiejś głębokiej hipnozie.

Spróbował dotknąć jednego, potem kolejnego. Z rozpaczą krzyczał coś do ich uszu, potrząsał za zrogowaciałe ciała. Nic. Cisza. Pustka. I tylko coraz więcej maleńkich komórek nerwowych tańczących mu w sercu sambę. 

Po chwili coś się zmieniło. W pustych oczach jednego z nich pojawiła się dziwna iskierka. Zatrzymał się na chwilę, jakby przypomniał sobie o jakiejś bardzo ważnej sprawie. Ryszard zwęszył okazję.

– Proszę Pana! Rozumiem, że to nie moja sprawa, ale… Niech mi pan tylko powie, dlaczego idziemy coraz głębiej w…– Chcąc zatrzymać idącego drzewoczłeka, wykazującego, chociaż odrobinę zainteresowania otaczającym go światem, znów spróbował chwycić go za rękę. Spodziewał się tego samego, co przedtem, czyli absolutnie niczego. Ale tamten odwrócił senne, niebieskie oczy w jego kierunku, jakby próbował przypomnieć sobie, że żyje i…

W jednej chwili jego ręka zwisała luźno przy ciele, w następnej zaś zaciskała się na przedramieniu reportera. Szach, mat. Gra skończona. W drewnianych palcach tkwiła żelazna siła, tak, że choć Rysiek zaczął się rozpaczliwe szarpać, równie dobrze mógłby chcieć wyrwać się z łap olbrzyma. Krzyknął przerażony, ale zaraz potem spróbował się uspokoić.

– Rozumiem, że to ja pierwszy naruszyłam pańską strefę osobistą i bardzo za to przepraszam. Ale… Czy mógłby pan już mnie puścić? To boli. – Zdawał sobie sprawę, że rozmową w tej sytuacji wiele nie wskóra, ale nie miał lepszego pomysłu. Zawsze jakoś dzięki słowom udawało mu się wychodzić cało z opresji. Tym razem nie zdały się na nic.

Wszystko wyglądało jak we śnie. Złym śnie, dodajmy. Ciche kroki na leśnej ściółce, twarde palce wpijające się bez litości w ciało. Rysiek nawet nie miał pewności czy drzewoczłek zdaje sobie sprawę z tego, że go trzyma. Jego oczy stały się tak samo puste i rozmarzone jak pozostałych.

Czas sączył się powoli, jak krew z rozbitego nosa. Ryszard wręcz słyszał ciche kap, kap minut, zbierających się w kałuże godzin. W tym mrocznym lesie wieczór niewiele różnił się od dnia, ale wydawało mu się, że z każdą chwilą robi się coraz ciemniej. Wcale nie skręcali, podążali wciąż tylko tą samą dróżką przez sam środek lasu. Nie próbował się już wyrywać. To nie miało sensu.

W końcu spokojny kondukt dotarł do celu. Zatrzymał się w miejscu na pozór nie różniącym się niczym od reszty lasu. Tylko drzewa były tutaj niższe, nawet te które wyraźnie górowały nad pozostałymi nie miały choćby jednej czwartej wysokości pradawnych olbrzymów, które minął w trakcie wędrówki tutaj. Nie przypominały z wyglądu żadnego znanego ludzkości (albo przynajmniej Ryśkowi) gatunku. Nie były to z całą pewnością ani sosny, ani brzozy, ani tym bardziej dęby. Wyglądały raczej jak połączenie tego wszystkiego jeszcze z domieszką baobabu i akacji. Niczym piękne, roślinne mutanty.

Potem skupił wzrok na korzeniach i… zaczął krzyczeć. Głośny, wibrujący dźwięk nie zrobił najmniejszego wrażenia na idących miarowym krokiem drzewoludziach. Najwyraźniej nic dla nich nie znaczył widok swoich martwych towarzyszy, z których, niczym niezwykłe kwiaty, wyrastały młode drzewka. Gdzieniegdzie widać było jeszcze dłoń zaciśniętą w pięść, wynurzającą się spod ziemi, jakby w ostatniej próbie obrony. Twarze, zastygły w jakimś dziwnie spokojnym wyrazie, nie uśmiechały się, ale nie były też przerażone. Po prostu… były. Jak we śnie.

Ryszard zaczął się rozpaczliwie wyrywać ze stalowego uścisku, ale osiągnął tylko tyle, że palce zacisnęły się jeszcze mocniej. Skraj upiornie pięknej polany zbliżał się nieubłaganie.

 Czuł jak serce uderza mu w rytm młota pneumatycznego. To wszystko było jak sen, dziwny, okropny sen. Pełen pozbawionych wyrazu twarzy i drewnianych, powykręcanych kończyn. Drzewoludzi kładących się na nielicznych pustych miejscach na pokrytej młodymi drzewkami ziemi.

Coraz bliżej, coraz bliżej. Trzymający go za ramię spokojny oprawca szukał już miejsca dla siebie pośród zmarłych towarzyszy. Niczym w spowolnionym tempie czuł, jak tamten zgina kolana, gotując się by uklęknąć i pociągnąć go za sobą.

Nagle poczuł silne szarpniecie za ramię. Jakaś postać (było zbyt ciemno, nie mógł dostrzec jej twarzy) ciągnęła go w górę próbując wyrwać z uścisku drzewoczłeka. Ciało zalała mu nagła fala bólu, gdy dwie walczące istoty o mało nie rozerwały go na strzępy. Do głowy wdarły mu się dziwnie dźwięki, brzmiące jak: „uuuu, buuu, ulub”. Jakby na zawołanie, żelazny uścisk na jego ramieniu zelżał tak, że wreszcie udało mu się wyrwać. Drzewoczłek, wciąż z tym samym nieobecnym uśmiechem na twarzy, osunął na ziemię, po czym znieruchomiał.

Ryszard czuł jak serce bije mu w rytm skocznej piosenki adrenaliny. Odwrócił się szybko, by podziękować niespodziewanemu wybawcy i spojrzał prosto w błyszczące, błękitne w błękicie oczy. Nie pozostawiając sobie czasu do namysłu, rzucił się do ucieczki. Jeszcze nigdy w życiu nie biegł tak szybko, czuł jakby nogi śmigały mu tuż nad ziemią.

 Nie widział żeby ktokolwiek go gonił. Przedzierał się rozpaczliwe przez ciemne, nieprzyjazne chaszcze, wpadał na rosnące wszędzie drzewa. Zderzył się z jednym z nich, ale zaraz znowu zaczął biec. Bieg. To była teraz jedyna rzecz, którą mógł zrobić. Przed nim zamajaczyła ścieżka, którą tu przyszli, ledwie widoczna w słabym blasku księżyca. Dopadł do niej zdyszany. Czuł, że nie będzie w stanie długo zachować tego tempa, ale jeszcze nie miał zamiaru zwalniać. Jeszcze nie.

Pośród ciemnych drzew mogło kryć się wszystko. Każdy głos nocnego ptaka, szelest liści czy trzask złamanej gałązki zmuszał go do jeszcze szybszego biegu. Tracił siły. Krople potu wpadały mu do oczu, oddech ze świstem wydostawał się z zaciśniętego gardła. Pełna zdradzieckich dziur i korzeni droga w końcu zastawiła swoją pułapkę. Runął jak długi na mokre, nieprzyjemnie miękkie liście. Stęchły zapach był ostatnią rzeczą, która odprowadziła go w kierunku ciepłej, lepkiej ciemności.

***

 Ból. To była pierwsza rzecz, którą poczuł. Okropny, rozdzierający ból głowy. Otworzył oczy, ale nic to nie dało. Wszystko było rozmazane, niewyraźne, jakby ukryte za warstwą mgły. W końcu udało mu się zogniskować spojrzenie, rozmyte, dziwaczne kształty powoli zaczęły przyjmować formę drzew. Przypadkowe kreski zmieniły się w gałęzie, miękka, lepka masa, na której leżał stała się ziemią.

Wszystko nadal wyglądało jak oglądane przez brudną szybę. Surrealistyczne drzewa zdawały się pochylać nad nim jakby chciałby go pogłaskać pocieszająco po ramieniu.

Jeszcze raz zamknął i otworzył oczy.

Z ust wydarł mu się krzyk przerażenia. Tuż przed nim siedział stwór o ogniście niebieskich oczach. Wynurzył się jakby z nicości, spod ziemi. Nie było go… i nagle był. Pyk i już. Wyszczerzył nieskazitelnie białe, proste zęby, ale nic nie powiedział. Tylko siedział i patrzył.

Rysiek czuł, jakby zaraz miała mu pęknąć głowa. Być może drzewoczłek był tu cały czas, tylko on nie zdawał sobie z tego sprawy. Wiedział, że powinien się bać. Krzyczeć dalej, tak długo aż ktoś go usłyszy, lub ten obok go nie zaknebluje. Obmyślać jakiś plan ucieczki. Ale nie zrobił nic z tych rzeczy. Ledwo wiązał jeden koniec rzeczywistości z drugim, próba robienia czegokolwiek poważnie wykraczała teraz poza jego możliwości. 

– Jak się czujesz?– Niebieskie oczy wpatrywały się w niego niczym dwie, małe góry lodowe.

Cisza. Tym razem to Ryszard milczał. Rozpaczliwe starał się zebrać myśli, ale wymykały mu się w ostatniej chwili.

-Zaniemówiłeś? Nie rozumiem was, ludzi… Ktoś ratuje ci życie, a ty nic nie powiesz?

Cisza i tylko głębokie westchnienie.

-Rozumiem… To było dla ciebie straszne doświadczenie – Drzewoczłek podszedł bliżej i ukląkł obok reportera. Rysiek starał się skupić w sobie. Nie miał już siły żeby walczyć. Spróbował przynajmniej podciągnąć się nieco i usiąść, ale od razu zakręciło mu się w głowie. Nagle poczuł silne dłonie zaciskające mu się na ramionach, zaczął się rozpaczliwe szamotać.

-Cii. Chcę ci tylko pomóc? Dasz sobie pomóc? – W tej chwili ta dziwna istota brzmiała znacznie bardziej ludzko niż niejeden człowiek. W mroźnych oczach pojawił się lekki ogieniek, usta rozciągnęły się w miłym uśmiechu. Usadził wygodnie reportera, który już wcale nie próbował się wyrywać.

– Czy… To tylko sen? – Rysiek nie był pewien czy powiedział to na głos do momentu, gdy usłyszał odpowiedź.

-Nie. I to chyba nie najlepiej dla ciebie. Byłeś w niezłych tarapatach, na szczęście udało mi się cię z tego wyciągnąć. Na przyszłość nigdy nas nie śledź. Jakoś inni ludzie zdają sobie z tego sprawę. Tylko ty… No i paru innych ciekawskich.

-Mam prawo wiedzieć, co się teraz dzieje na tym cholernym świecie! Nie jestem ślepy! – Od emocji znowu zakręciło mu się w głowie, przerwał na moment. Chaos panujący w umyśle tylko narastał.

– Nic się nie dzieje. Wszystko jest w porządku. Przecież o tym wiesz. – Lekki, ciepły głos otulił go jak puchowa kołdra. Chciał się z niego wyrwać, ale nie miał siły… Było mu tak sennie i przyjemnie. Tylko jeszcze jedna rzecz, jedno pytanie nie dawało mu spokoju…

-Czemu on mnie wtedy złapał?

– Bo go denerwowałeś– Drzewoczłek zaśmiał się dźwięcznie, ludzko.– Szedł na polanę żeby umrzeć, a ty mu w tym przeszkadzałeś. Widzisz, dla nas jest to jakby cmentarz. Każdy z nas kiedyś odchodzi, ale nigdy nie dzieje się to przez chorobę czy coś równie trywialnego. Po prostu któregoś dnia czujemy, że nasz czas zaraz się skończy. I wtedy musimy iść na polanę. Umrzeć. Mówiąc szczerze nie jestem pewien czy w ogóle zdawał sobie sprawę z twojej obecności. Raczej wątpię. Po prostu stanąłeś mu na drodze. Osobiście nic by ci nie zrobił, ale trzymałby cię tak długo, aż w końcu umarłbyś z głodu i pragnienia. Raczej nie miałbyś szans się wyrwać. A teraz… już cicho… Musisz odpocząć. Czeka cię jeszcze wiele zmian. – Drzewoczłek znowu obdarzył go miłym, delikatnym uśmiechem. Jeśli lód mógłby być gorący, wyglądałby zupełnie tak, jak jego oczy.

 

 

***

Moment powrotu do rzeczywistości pamiętał jak przez mgłę. Wędrówka przez ciemny, dziwnie rozmazany las, powietrze ze świstem wydobywające się z zaciśniętego gardła, zawroty głowy i ciągłe upadki. Cud, że nic go nie pożarło. Wszystko to, co się zdarzyło w Lesie, polana, drzewoludzie, jego wybawca, było rozmazane i nierealne. Nieprawdziwe. Z trudem przypominał sobie jakiekolwiek szczegóły, i coraz bardziej martwił się, że był to zwyczajny sen. Sugestywny, ale jednak sen.

Nie mógł skontaktować się z Anetą. Nie odbierała telefonów i tak, jak się dowiedział, przestała przychodzić do pracy. Dlatego właśnie Ryszard siedział teraz w samochodzie pędząc w kierunku jej domu. Miał dość czekania, dość pytań i dość strachu.

Miasto stało się jakby wymarłe. Na jezdni wdać było tylko nieliczne samochody, piesi błąkali się po ulicach, jakby nie całkiem wiedząc, co tutaj robią. Pośród nich, niczym zjawy przemykali drzewoludzie, uśmiechając się miło do mijanych osób, a nawet do kierowców za szklanymi szybami samochodów. Ryszard nie odpowiadał im uśmiechem.

Z piskiem opon zaparkował pod nowoczesnym apartamentowcem, w którym mieszkała Aneta. Wielka bryła szklanego budynku mieniła się delikatnie w promieniach jesiennego słońca. Zadzwonił domofonem, ale odpowiedział mu tylko suchy dźwięk sygnału.

Stał przez pewien czas przy drzwiach czekając, aż jakiś domownik będzie chciał wejść do środka. Ręce nieco mu skostniały, ale w znacznie gorszym stanie miał umysł. Czuł jakby jego nerwy miały za chwilę rozpaść się na tysiąc maleńkich kryształków.

Wreszcie ktoś otworzył drzwi od wewnątrz. Ucieszony Rysiek był gotów je przytrzymać, ale nagle gwałtownie odskoczył. Drzewoczłek, który wyszedł ze środka uśmiechnął się uprzejmie i pozdrowił go ruchem dłoni.

-Chce pan wejść? Proszę, proszę.

Ryszard tylko machinalnie skinął głową. Kiedy przekroczył próg, od razu rzucił się w kierunku schodów. Z niesmakiem spojrzał na windę, nie potrafił sobie w tej chwili wyobrazić jazdy tym małym, klaustrofobicznym pudełkiem, kiedy umysł płonął mu żywym ogniem. Biegł tak, jak wtedy, gdy uciekał z polany. Nogi same niosły go przed siebie, przeskakiwał po dwa schodki. Aneta mieszkała na piątym piętrze, dlatego gdy w końcu do niego dotarł był mocno zdyszany. Stanął na chwilę, próbując uspokoić oddech. „Zapewne po prostu jej tam nie ma, pojechała gdzieś na wieś, z dala od tego całego zamieszania… A może wróciła właśnie dzisiaj do pracy, i po prostu się rozminęliśmy?” W głębi serca wiedział, że żadna z tych opcji nie jest prawdziwa. Powoli zaczynał się domyślać…

Zapukał. Odpowiedziała mu cisza. Odczekał chwilę, po czym nacisnął klamkę. Jego tchórzliwa część modliła się, żeby drzwi były zamknięte. Mógłby wtedy wsunąć pod nie karteczkę, tak jak za dawnych czasów i odejść zadowolony z siebie. Ale otworzyły się cicho, bez najlżejszego szmeru.

W środku powitało go zapalone światło. I delikatna, uspokajająca muzyka, z rodzaju tych, które imitują dźwięki dawno już nieistniejących lasów tropikalnych. Śpiewy egzotycznych ptaków, szum wody spływającej po liściach.

Muzyka tylko wzmogła w nim złe przeczucia. Spokojnie, na palcach przeszedł przez korytarz. Z ciężkim sercem poszedł do sypialni, skąd dochodził lekki, miły śpiew ptaków. Znał Anetę od dawna. I coś mówiło mu, że właśnie tam ją znajdzie.

Leżała na łóżku, z rozrzuconymi w nieładzie włosami. Wydawało się, że śpi. Po raz pierwszy, kiedy ją widział wyglądała tak słodko i niewinnie. Twarz miała skierowaną w stronę poduszki, tak jakby nieświadomie starała się ją schować.

Zapalił światło.

I zaczął krzyczeć.

Potem ukrył twarz w dłoniach i stał jak skamieniały. Pusty. Obcy. Łkał, ale i tak nikt nie mógł go usłyszeć. Skutecznie zagłuszała go delikatna symfonia tropików.

Aneta powoli otworzyła oczy… Niczym dwa, maleńkie odłamki z lustra Królowej Śniegu. 

 

Uważajcie! Być może wciąż jeszcze nie jest za późno!

Drzewoludzie… Myśleliśmy, że są tacy jak my. Odpowiedź jest prosta: nie są. I nigdy nie będą. Ale nie to stanowi sedno. Apeluję o to, byście obserwowali swoją rodzinę i przyjaciół. Każdy, kto ma dziwną opalenizną, która zaczyna zmieniać się w twardą, zrogowaciałą skórę, należy do nich. Jest to proces powolnej przemiany, bardzo łatwy do zauważenia. Uważajcie!

Niestety nie wynaleziono jeszcze właściwego leku, ale proszę nie wpadać w panikę. Jestem pewien, że w rządowych laboratoriach już się tym zajmują. Przykro mi, ale nie możemy uciekać. Trzeba myśleć o całej społeczności. Być może to wirus, a my przeniesiemy go dalej?

Nie wiem ile nas jeszcze pozostało, wolnych ludzi, nieskażonych, ale nie możemy się teraz poddać. Nie możemy dać za wygraną! Wciąż jeszcze jest nadzieja, wciąż jeszcze jest szansa na ratunek.

Musimy zgromadzić się i razem stawić im czoło! Jesteśmy dumną rasą ludzką i nie ugniemy się! Nie tak łatwo! Wciąż jeszcze mamy…

 

***

Czytnik wysunął się z ręki Ryszarda i upadł na ziemię. Niefortunnie uderzył o twarde płyty chodnika, ekran pokrył się siecią wąskich pęknięć. Reporter nie zaszczycił go ani jednym spojrzeniem.

Nawet, kiedy artykuł ujrzał światło dzienne, nikt nic nie zrobił. Nikt nie zareagował. Nie powstała żadna partyzantka, nie było nikogo, kto chciałby walczyć. Ludzie nie zaczęli spiskować, nikt nie wykrzykiwał patriotycznych haseł. Nic. Nawet ci nieliczni, którzy kiedyś chcieli coś zrobić uznali, że nie ma sensu. Bo niby, po co? Czy im źle?

Wiatr delikatnie poruszał gałęziami drzew. Wreszcie cisza i spokój. Głośne samochody ustąpiły miejsca rowerom, kłęby spalin powoli zaczęły się rozwiewać. Rysiek wczoraj w nocy po raz pierwszy widział gwiazdy świecące w całej swej okazałości nad miastem. I to było naprawdę piękne.

Siedział tak, zamyślony, gdy nagle ktoś położył mu rękę na ramieniu. Szybko podniósł głowę i wzdrygnął się. Jego oczy natrafiły na inne, stalowobłękitne. Spróbował się uśmiechnąć.

-Mogę usiąść?

-Ależ oczywiście, zawsze.– Przesunął się lekko, robiąc miejsce Anecie. Lub osobie, która kiedyś nią była… O ironio, jej twarz wyrzeźbiona w drewnie wydawała się delikatniejsza, niż kiedy jeszcze była człowiekiem. A jednak w jej oczach wciąż płoną nieugaszony ogień żywotności, wręcz kipiała energią. Zupełnie tak jak kiedyś… Jakby prawie nic się nie zmieniało. 

– Boisz się.– Bardziej stwierdziła, niż spytała.

-Wcześniej tak, ale teraz już nie. A po co? To nie ma sensu. Świat ruszył naprzód, a mi pozostało się z tym pogodzić.– powiedział gorzko.

– Wiesz, że stał się lepszym miejscem. Wcześniej nieustannie prowadziliśmy do jego zniszczenia, a teraz wszystko powoli odwracamy. Nikt nie jest dyskryminowany. Nikt nie jest zamykany w klatce, tak jak my… to znaczy, wy robiliście. Każdy człowiek może mieszkać gdzie chce i robić, co chce. Panuje równouprawnienie między naszymi rasami, tak jak powinno być. Zresztą wiesz, że tak naprawdę niczym się nie różnimy. Myślimy tak samo, czujemy tak samo. Dzieli nas tylko wygląd. A ja wciąż jestem tą samą osobą, co wcześniej. Wiesz o tym.

– Nie całkiem. Zmieniłaś się trochę, chociaż być może nie chcesz tego widzieć. Ale wcale nie aż tak bardzo, a to jest chyba najbardziej przerażające. Myślałem, że będziesz kimś zupełnie innym a przecież wciąż jesteś tą samą Anetą. Proszę, powiedz mi coś jeszcze. Dlaczego ja się nie zmieniłem? Wszystko byłoby wtedy takie proste. Czemu ja wciąż jestem człowiekiem? 

– Mówiłam ci już kiedyś, pamiętasz? To ewolucja, tylko przyspieszona. Nie wirus, nie choroba, tylko mechanizm obronny ziemi. Coś, co miało ochronić ją przed wami. Ale niektórzy są na to odporni. Jeszcze nie wiem, dlaczego, ale kiedy się coś o tym usłyszę dam ci znać.

-Dobrze. – Zamilkł na chwilę, po czym spytał z wahaniem. – W jaki sposób to „coś” przenosiło się z was na nas?

-Nie wiem. – Rozłożyła bezradnie ręce. – Jestem drzewoczłekiem zaledwie od paru tygodni. -Uśmiechnęła się radośnie ukazując cały garnitur nieskazitelnie białych zębów. Dało się wręcz wyczuć energię buzującą tuż pod jej skórą. Na powrót stała się tą Anetą, która była w stanie rzucić wyzwanie całemu światu. 

Rysiek odwrócił od niej wzrok i znów wbił go w dryfujące po niebie chmury. Słuchał delikatnego śpiewu ptaków, który nieco zagłuszał śmiech dzieci na placu zabaw. Zarówno ludzi, jak i drzewoludzi. To prawda, Aneta zmieniła się, tak jak zresztą cały świat się zmienił. Mówi się, że najgorsza jest stagnacja. Teraz po prostu wszystko ruszyło naprzód.

Koniec

Komentarze

Witam Cię Koro na portalu. Jutro przeczytam, bo opowiadanie długie.

Ciekawa koncepcja. Trochę naiwna, ale ładna.

Gorzej z wykonaniem – interpunkcja leży i kwiczy, skąpisz myślnikom spacji, robisz błędy w zapisie dialogów, zajrzyj tutaj. Gdyby nie powódź tych drobiazgów, tekst byłby całkiem dobry.

Wczoraj, 1 października, z Lasu

Liczby raczej piszemy słownie.

Ale dlaczego policja aresztowała spokojne stworzenie?

nie ważny => nieważny

Nie zamiellim bym ich na nic.

O jedną spację za dużo.

wydobywające się z zaciśniętego w pieść gardła,

A jak się zaciska w ten sposób gardło? Jeśli już, to pięść.

Babska logika rządzi!

ryszard – Byłam bym bardzo wdzięczna gdybyś przeczytał.

Finkla– heh, wiem, te przecinki. Popracuje nad nimi jutro i postaram się jakoś je poprawić. 

Opowiadanie oparte na fajnym pomyśle, ale lekko przegadane i mocno niedopracowane. Czytałam ze średnią przyjemnością, głównie z powodu fatalnej interpunkcji i wielu różnych usterek. Wypisałam tylko niektóre, bo nie jestem w stanie wytknąć wszystkich, a zostało ich jeszcze, delikatnie mówiąc, sporo.

Zastanawiam się, dlaczego drzewoludzie pozwalali się traktować jak zwierzątka.

Brakło mi też bliższego opisu ich codziennego życia, np. czy pracowali, robili zakupy, czy dzieci chodziły do szkoły, gdzie i jak mieszkali – bo stwierdzenie, że byli jak my, tylko wyglądali nieco inaczej, nie wystarcza mi.

 

Jako pierw­szy spo­tkał je pan Adam No­wic­ki, kiedy pod­czas wie­czor­ne­go spa­ce­ru zo­ba­czył je idące spo­koj­nym kro­kiem po as­fal­to­wej dro­dze. – Powtórzenie informacji – skoro je spotkał, to i zobaczyć musiał. ;-)

 

Po­li­cjan­ci mimo po­cząt­ko­we­go scep­ty­zmu… – Po­li­cjan­ci mimo po­cząt­ko­we­go scep­ty­cyzmu

 

spraw­dza­ją­cych ich po­ziom za­awan­so­wa­nia psy­chicz­ne­go… – Co to jest zaawansowanie psychiczne?

 

Dro­dzy panie i pa­no­wie! Oto i hi­sto­rycz­na chwi­la, na którą wszy­scy cze­ka­li­śmy!– w na­mio­cie mo­men­tal­nie za­le­gła cisza Śmia­li­śmy się już do roz­pu­ku… – – Dro­dzy panie i pa­no­wie! Oto i hi­sto­rycz­na chwi­la, na którą wszy­scy cze­ka­li­śmy! W na­mio­cie mo­men­tal­nie za­le­gła cisza. – Śmia­li­śmy się już do roz­pu­ku

Źle zapisujesz dialogi. Zajrzyj tu: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Brą­zo­wa skóra lśni­ła dziw­nie w bla­sku wpa­da­ją­ce­go przez okna słoń­ca… – Skoro rzecz dzieje się w cyrkowym namiocie, to skąd okna i wpadające przezeń słońce? ;-)

Skóra mogła lśnić w świetle reflektorów.

 

De­li­kat­na, lekko smęt­na me­lo­dia unio­sła się do góry… – Masło maślane. Czy coś może unieść się w dół? ;-)

 

roz­legł się de­li­kat­ny, śpiew­ny szept stru­mie­nia, który ja­kimś spo­so­bem wy­do­by­wał się z na­rzą­du u drze­wo­lu­dzi peł­nią­ce­go rolę gar­dła. – Narządem głosowym nie jest gardło, a krtań.

 

gdy we­szli do środ­ka pod­nio­sło za­smu­co­ną twarz do góry. – Ponieważ nie można podnieść twarzy do dołu, wystarczy: …gdy we­szli do środ­ka, pod­nio­sło za­smu­co­ną twarz.

 

spoj­rzał trium­fal­nie w stro­nę re­por­te­ra – Brak kropki na końcu zdania.

 

odro­bi­nę świa­tła, roz­świe­tla­ją­ce­go pa­nu­ją­cy wcze­śniej pół­mrok… –Powtórzenie.

Proponuję: …odro­bi­nę świa­tła, roz­jaśnia­ją­ce­go pa­nu­ją­cy wcze­śniej pół­mrok

 

Za­ba­wie gó­ro­wa­ła nad drob­nym re­por­te­rem… – Literówka.

 

Naj­dziw­niej­szy­mi ele­men­ta­mi bły­sko­tli­we­go wię­zie­nia… – Czy mam rozumieć, że więzienie było dowcipne i efektowne? ;-)

 

Jak na zwie­rze.Jak na zwie­rzę.

Ten błąd powtarza się wielokrotnie w dalszym ciągu opowiadania.

 

Może wczo­raj coś ci się prze­wi­dzia­ło. – Jasnowidząca? ;-)

Może wczo­raj coś ci się przywi­dzia­ło.

 

by uzy­skać 100% pew­ność. – …by uzy­skać stuprocentową pew­ność. Lub: …by uzy­skać sto procent pew­ności.

Liczebniki zapisujemy słownie. Nie stosujemy symboli.

 

A co się stało z ne­ar­den­tal­czy­ka­mi… – A co się stało z ne­ander­tal­czy­ka­mi

 

za­ło­ży­ła bluz­kę z trzy-czwar­te rę­ka­wem. – …za­ło­ży­ła bluz­kę z rę­ka­wem trzy czwarte.

Osobiście wolałabym, żeby bluzka miała dwa rękawy. ;-)

 

Nie ważny jed­nak był sam fakt… – Nieważny jed­nak był sam fakt

 

Drzwi. Niby zwy­czaj­ny ka­wa­łek drew­na wmon­to­wa­ny w za­wia­sy przy­cze­pio­ny do ścia­ny.  – Drzwi mogą być drewniane, ale nie są kawałkiem drewna. To nie drzwi są wmontowane w zawiasy, ale zawiasy w drzwi. Drzwi nie są przyczepione do ściany, a instalowane w ościeżnicy.

 

Dal­szą pracę zle­cił swoim pra­cow­ni­kom… – Powtórzenie.

Proponuję: Dal­szą pracę zle­cił swoim podwładnym/ ludziom

 

Krzy­czał coś do ich uszu z roz­pa­czą, po­trzą­sał za zro­go­wa­cia­łe ciała. – Drzewoludzie mieli uszy z rozpaczą? ;-)

Proponuję: Z rozpaczą krzy­czał coś do ich uszu, po­trzą­sał zro­go­wa­cia­łe ciała.

 

Wiel­ka, cią­gną­ca się jak okiem się­gnąć po­la­na, na­kra­pia­na mło­dy­mi, zie­lo­ny­mi drzew­ka­mi… –

Nie umiem sobie wyobrazić, by drzewka mogły sobą cokolwiek nakrapiać.

Polana jest miejscem pozbawionym drzew. Jeśli na miejscu, w którym się znalazł, Rysiek zobaczył mnóstwo drzew, nie była to polana.

 

Za sze­re­giem drzew­nej „mło­dzie­ży”, jak ro­dzi­ce stały duże, po­waż­ne drze­wa. – Drzewa nie stoją, drzewa rosną.

 

Ale nawet one nie sta­no­wi­ły choć­by ¼ wy­so­ko­ści… – Wolałabym: Ale nawet one nie miały choć­by jednej czwartej wy­so­ko­ści

 

po­wie­trze ze świ­stem wy­do­by­wa­ją­ce się z za­ci­śnię­te­go w pieść gar­dła… – Literówka.

W jaki sposób gardło zaciska się w pięść? ;-)

 

Aneta miesz­ka­ła na 5 pię­trze… – Aneta miesz­ka­ła na piątym pię­trze

 

Znał Anetę już nie od dziś.Znał Anetę nie od dziś. Lub: Znał Anetę już od dawna.

 

Ape­lu­je o to, by­ście ob­ser­wo­wa­li swoją ro­dzi­nę i przy­ja­ciół. – Literówka.

 

Na po­wrót stałą się tą Anetą… – Literówka.

 

który nieco za­głu­szał śmiech dzie­ci ba­wią­cych się na palcu zabaw. – Powtórzenie.

Może: …który nieco za­głu­szał śmiech dzie­ci dokazujących/ harcujących na placu zabaw.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

-Ciekawy jestem, jak wygląda “palec zabaw”.

 

Opowiadanie ma pewien, nieco naiwny urok – jest takie zabawnie optymistyczne. Jednak do science fiction bym go nie zaliczył, bo “science”, tu nie znalazłem. O błędach pisano wcześniej. Dodam tylko, że niektóre Twoje metafory są nieco przesadzone i przez to ryzykowne. Szczególnie upodobałaś sobie niebieskie oczy. Trudno mi sobie wyobrazić ognistoniebieskie oczy, ognistoczerwone już prędzej. Ten tekst jest dla mnie rodzajem bajki dla młodzieży z akcentami sugestii dotyczących ochrony środowiska. Polecam przeczytanie powieści opartej na nieco podobnym pomyśle pt. “Dzień tryfidów”, albo opowiadaanie Bułyczowa pt. “Przełęcz”, gdzie rośliny ewoluowały, nabywając umiejętności poruszania się. Pozdrawiam ciepło.

Poprawiłam już nieco błędy, przynajmniej na tyle, na ile umiałam :) Interpunkcja nie jest moja mocną stroną, ale pracuje nad nią. 

Wiem, że fabuła jest odrobinę naiwna,  jak zawsze pomysł wyglądał nieco inaczej w mojej głowie, niż po napisaniu.  

Mam nadzieję, że niedługo znowu coś opublikujesz. Jeżeli tekst będzie bardziej dopracowany, będzie to znaczyło, że cenisz sobie nasze opinie. Pozdrawiam z uśmiechem.

Tak, niebawem powinnam wstawić kolejne opowiadanie które napisałam jakiś czas temu. Ale dokładnie sprawdzę je jeszcze parę razy i wtedy wstawię :)

Całkiem fajny pomysł. Początek intrygujący, potem tempo troszkę siada, ale potem znów jest ok. Zakończenie nie powala, ale pasuje do historii.

 

na dwóch nogach– – myślniki oddzielamy spacją

krzyczą żeby – krzyczą, żeby

Hej, mały popatrz – Hej, mały, popatrz

nie pasujący – niepasujący

proszę nie przywiązuj – proszę, nie przywiązuj

zachmurzoną jesień – dziwnie to brzmi, może "pochmurną"

odsunęli się robiąc mu – odsunęli się, robiąc mu

Nie były już potrzebne do pilnowania takie zdobycze techniki jak wcześniej. – ? coś tu jest nie tak

Zauważył drzewoczłek.– do twojej gazlety też. – Zauważył drzewoczłek.– Do twojej gazlety też.

Zacznijmy od tego jak się nazywasz. – Zacznijmy od tego, jak się nazywasz.

powoli zanikał ustępując – powoli zanikał, ustępując

dowiedzieć się kim jestem – dowiedzieć się, kim jestem

drzew rozkoszując się – drzew, rozkoszując się

na której leżał stała się ziemią – na której leżał, stała się ziemią

pochylać nad nim jakby chciałby – pochylać nad nim, jakby chciałby

miał już siły żeby – miał już siły, żeby

Czuł jakby jego nerwy miały – Czuł, jakby jego nerwy miały

– Boisz się.– Bardziej stwierdziła – – Boisz się – bardziej stwierdziła

pogodzić.– powiedział gorzko. – pogodzić– powiedział gorzko.

Tekst, wydaje mi się, z pogranicza fantastyki i zwykłej bajki na temat “jak byłoby świetnie, gdyby”. Dzrewoludzie identyczni z nami, ludźmi – a to znaczy, ta identyczność, że mają życie wewnętrzne, bogate jak nasze i tak samo zróżnicowane, ale nie znalazłem nic, co potwierdzałoby istnienie kultury drzewoludzi. Wszak istoty inteligentne jak my tworzą własne kultury… Summa summarum jest pomysł, brakło jego głębszego przemyślenia i rozwinięcia.

Nowa Fantastyka