- Opowiadanie: Jacek Jarocki - Koniec niewinności

Koniec niewinności

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

AlexFagus

Oceny

Koniec niewinności

Nuuk wiedział wszystko, naprawdę wszystko. O cokolwiek by go nie zapytać, on zawsze znał odpowiedź. „Hej, Nuuk”, wołałem za nim czasem, ot tak, żeby go sprawdzić, „w którym roku skończyły się Rządy Sześciu?” albo „kto był ostatnim władcą Erdanu?”. On zaś, jak gdyby nie rozumiejąc, że ta informacja nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia, przystawał na chwilę, lekko przechylał głowę i nieznacznie mrużył oczy. „Ostatni władca Erdanu…”. (Jego głos wydawał się w takich chwilach rozmarzony, nieobecny, przypominający świst chłodnego wiatru). „Czyżbyś miał na myśli Luttara III?”. Zazwyczaj nie odpowiadałem, Nuuk zaś, uznając, że milczeniem przyznaję mu rację, odwracał się, rozprostowywał ramiona na kształt ptasich skrzydeł, po czym zbiegał ze wzgórza, wesoło przy tym pokrzykując.

Bieg po stromym zboczu był w owym czasie naszą ulubioną zabawą, dającą poczucie całkowitej wolności i trudnej do opisania lekkości. Wystarczyło jedynie znaleźć odpowiednie wzniesienie, wdrapać się na nie, a następnie odetchnąć głęboko trzy razy i przebiec po jego przeciwległej stronie. Zazwyczaj jakieś dziesięć metrów nim zbocze łagodnie przechodziło w płaską powierzchnię, wyskakiwałem do góry, robiłem w powietrzu kilka przewrotów i lądowałem na lekko ugiętych nogach. Lubiłem ten moment, kiedy moje stopy uderzały o podłoże – mógłbym przysiąc, że czułem, jak maź w stawach kostek ma ochotę wyjść z obu stron niczym krem spomiędzy dwóch ściśniętych kawałków ciasta, a żołądek podskakuje pod wpływem uderzenia, odbijając się od żeber. Nuuk nie wyskakiwał wraz ze mną – przyspieszał coraz bardziej i po kilku krokach na płaskiej powierzchni wyciągał do góry ręce, a następnie robił kilka widowiskowych salt, wyginając się przy każdym z nich niczym cięciwa napiętego łuku. Wreszcie zatrzymywał się, oddychając ciężko i posyłał mi pełne zadowolenia spojrzenie.

– Hej, Kerar! – wołał do mnie. – Jeszcze raz?

– No jasne – odpowiadałem, rzucając się do szaleńczego biegu pod górę, wiedziałem bowiem, że rozpoczyna się kolejna część rywalizacji, tym razem o to, kto pierwszy znajdzie się na szczycie.

Ale fakt faktem – Nuuk naprawdę wiedział wszystko; pomimo niemalże identycznej struktury kognitywnej, jego procesy poznawcze przebiegały znacznie sprawniej niż moje. Kilka razy wysłano go nawet na testy do Miasta Centralnego, gdyż fama o jego zdolnościach rozeszła się lotem błyskawicy. Czasami zazdrościłem mu tego niezwykłego talentu, który sprawiał, że był kimś tak wyjątkowym. W porównaniu z nim byłem jedynie zwykłym, niczym niewyróżniającym się Kerarem, prowadzącym szare, jednostajne życie. Przyjaźniliśmy się, mimo że nie mogłem pozbyć się wrażenia, iż Nuuk jest niepomiernie ode mnie lepszy, że jest jedyny w swoim rodzaju i że tak naprawdę nasza relacja stanowi dla niego ciężar, który podtrzymuje jedynie ze względu na mnie. Nigdy tego nie okazywał, ale ja to wiedziałem; być może to właśnie jego nadzwyczajna wiedza, połączona z wrażliwością, nie pozwalała Nuukowi stwierdzić wprost, że jestem mu zupełnie zbędny i że mógłby znaleźć wielu innych chłopców, z którymi wolałby się bawić.

Te rzadkie chwile, podczas których nie myślałem o dzielącej nas przepaści zdarzały się właśnie wtedy, gdy obaj staliśmy na szczycie wzniesienia, rozglądaliśmy się dookoła, a rozwiewający włosy wiatr sprawiał, że nasze koszulki łopotały, wydając dźwięk przy każdym uderzeniu o ciało. Wtedy też, jak gdyby próbując oswoić się z niezwykłością Nuuka, lubiłem zadawać mu te nieistotne pytania, by potem zamknąć oczy i biec jak najdalej przed siebie.

 

Być może to właśnie przekonanie o nieomylności Nuuka sprawiło, że kiedy po raz pierwszy usłyszałem o jego pomyśle, nie zareagowałem tak, jak powinienem – czyli ostrym sprzeciwem. Po fakcie łatwo mi żałować; wówczas słuchałem go z fascynacją, zgadzając się bezwiednie z każdym jego słowem.

Odpoczywaliśmy wtedy na tarasie przed domem moich Opiekunów. Dzień był pogodny i ciepły, na strzelistym drzewie, rosnącym przed nami, wesoło harcowały wróble. W tle cicho szumiała marmurowa fontanna, której biel odbijała jaskrawe promienie słońca. Nuuk wyciągnął się na leżaku, splatając ręce pod głową i co jakiś czas oblizując językiem spierzchnięte wargi.

– Hej, Kerar – odezwał się w pewnej chwili. – Wiesz, co wkrótce się wydarzy, prawda?

– Nie – odrzekłem, choć domyślałem się, co Nuuk chce powiedzieć.

– Niedługo kończymy szesnaście lat. Musimy przejść Próbę.

Wiedziałem o tym aż za dobrze.

– Problem w tym, że nie mam pojęcia, co moglibyśmy zrobić – stwierdziłem z rezygnacją.

– Myślałem o tym trochę. – Nuuk ponownie oblizał wargi. – Masz coś do picia?

Bez słowa wstałem. Po chwili wróciłem ze spiżarni, niosąc ze sobą dwie butelki wody. Przez jakiś czas przyglądałem się ich ametystowej barwie, po czym podałem jedną z nich Nuukowi i ponownie zająłem miejsce obok niego.

– Wiesz, bardzo chciałbym zrobić coś niezwykłego – ciągnął, kiedy skończył pić. – Coś, czego nie zrobił jeszcze nikt. I co może przysłużyć się całemu społeczeństwu.

– Co masz na myśli?

– Zdajesz sobie sprawę, że dzięki temu po powrocie będzie na nas czekać nie jedna, nie dwie, ale może nawet trzy dziewczęta – mówił, nie zwracając uwagi na moje pytanie. – Wiem już chyba, które bym wybrał.

Kiedy dziś o tym myślę, uświadamiam sobie, że Nuuk doskonale wiedział, jak mnie podejść. Nie wyjawił od razu swego szalonego pomysłu – najpierw pozwolił mi wyobrazić sobie nagrodę, którą zdobędę po jego realizacji. Ja też oczywiście marzyłem o chwili, kiedy powrócę z Próby i na trzy dni dostanę wybraną kobietę, która nie będzie mogła mi odmówić. W tamtym okresie podobała mi się zwłaszcza jedna z moich rówieśniczek, Purra. Byłem wtedy gotowy zrobić dla niej wszystko, zaś Nuuk, jak zwykle zresztą, doskonale o tym wiedział.

– Mów dalej – ziewnąłem. Upał zaczynał mnie rozleniwiać, a myślenie o Purrze wzmagało senność.

– Moglibyśmy przejść te wszystkie standardowe Próby Bólu…

– Boję się bólu – odrzekłem pospiesznie.

– Wiem, dlatego myślałem o czymś innym. – Zamilkł, chcąc najwyraźniej podsycić moją ciekawość. – Co powiesz na to, by dokonać czegoś, czego nie zrobił jeszcze nikt? Co zapewni nam chwałę, co będzie wydarzeniem na miarę nas – ciebie i mnie… – mówił coraz głośniej.

– Nuuk, proszę, do rzeczy…

– Chciałbym iść do dziczy, złapać Obcego i przyprowadzić go tutaj – wyrzucił jednym tchem, po czym ponownie pociągnął kilka łyków z butelki, ukradkiem obserwując moją reakcję.

Przez dłuższą chwilę nie odpowiadałem. Być może pomysł ten wydał mi się zbyt szalony, by móc go wziąć na poważnie. Nuuk najwyraźniej zauważył moje wahanie, gdyż zaczął mówić, nie zostawiając mi chwili na zastanowienie:

– Słuchaj, Kerar, ja już wszystko przemyślałem i zrobię to: z tobą albo bez ciebie. Ale jesteś moim przyjacielem i chcę również twojego sukcesu. – Ton jego głosu przechodził z karcącego w coraz łagodniejszy. – Wyjdziemy z Miasta, przez kilka dni będziemy szli Suchą Równiną, a potem zagłębimy się w dżunglę. Tam namierzymy zbiorowisko Obcych, schwytamy jednego z nich, uśpimy i przyniesiemy tutaj. Droga w obie strony to najprostsza część. Obcy waży nie więcej niż czterdzieści kilogramów, a każdy z nas jest w stanie unieść taki ciężar jedną ręką. Problemem może być wyśledzenie ich obozowiska, ale czytałem o tym trochę i jestem pewny, że dam radę.

– A czy to nie jest niebezpieczne? – zapytałem z wahaniem w głosie.

– Oczywiście, że jest! – Nuuk obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem. – Słuchaj, Kerar, to nasza próba. Od tego bardzo wiele zależy. Chcę… – Dźwignął się z leżaka i zaczął nerwowo gestykulować. – Chcę to zrobić, wrócić tu i odebrać swoją nagrodę. Rozumiesz? Kerar! Chcę zostać mężczyzną!

– Tak, Nuuk, rozumiem. Po prostu wydaje mi się, że to niebezpieczne.

– A zatem wolisz Próbę Bólu! – Nuuk wycelował we mnie wyciągnięty oskarżycielsko palec prawej dłoni. – A zatem wolisz wystawić ciało na ukąszenie mrówek albo zanurzenie we wrzącym oleju. – I znów dobrze wiedział jak mnie podejść. Na myśl o tych stałych elementach rytu inicjacyjnego cierpła mi skóra na plecach.

– Nie, Nuuk, to nie tak.

– Słuchaj… – Mój przyjaciel wstał i zaczął krążyć wokół mnie, splatając dłonie za plecami i wbijając spojrzenie w betonową wylewkę tarasu. – Chcę to od ciebie usłyszeć: jesteś ze mną czy nie?

– Ale…

– Żadnego „ale”! Muszę znać twoją odpowiedź. – Zatrzymał się w miejscu i zmierzył mnie zimnym wzrokiem. Taki był właśnie Nuuk – kiedy chciał coś osiągnąć, umiał oddziaływać na innych odwołując się do stosunkowo niewielu słów i nie zostawiając czasu na wahanie.

Purra, myślałem gorączkowo, i jeszcze dwie inne dziewczyny. Może Leila i Arsema? Wszystkie tylko dla mnie… Ich blade, miękkie ciała… Ich zaróżowione usta… Bez bólu.

– Dobrze – przytaknąłem ledwie słyszalnym szeptem.

– Świetnie – Nuuk klasnął w dłonie. – Jutro pójdziemy do Rady złożyć oświadczenie. – Po czym wrócił na swój leżak i jak gdyby nigdy nic zaczął rozprawiać o swoich codziennych problemach, nie wracając do tematu, być może w obawie, bym nie zmienił zdania.

Nie mogłem skupić się na jego słowach. Miałem wiele pytań, mnóstwo wątpliwości, przyznaję również, że trochę się bałem. Ale ostatecznie stwierdziłem, że to już bez znaczenia. Jeżeli Nuuk coś stwierdzi, warto się tego trzymać. W końcu Nuuk wie wszystko.

 

Przed nami rozciągała się bezbrzeżna, całkowicie płaska pustynia. Jedyne urozmaicenie krajobrazu stanowiły nieznaczne zmarszczki na piasku, które, widziane z tej perspektywy, przypominały falujące ruchy wody na powierzchni jeziora i, podobnie jak one, potrafiły przyprawić o zawrót głowy. Zamknąłem oczy i głęboko odetchnąłem dusznym, suchym powietrzem. Kiedy uspokoiłem mocno bijące serce, spojrzałem na Nuuka – był blady i zamyślony, lecz po jego ustach błąkał się nieobecny uśmiech.

– Na was czas – usłyszałem za plecami głos swojego Opiekuna. Odwróciłem się i spojrzałem w jego czerwone, typowe dla albinosa, tęczówki, szukając w nich cienia wsparcia czy sympatii. Spuścił wzrok, skinął głową, a strażnicy zatrzasnęli wrota Miasta. Zadzierając głowę do góry i widząc nad sobą piętrzące się na trzysta sześćdziesiąt metrów mury obronne poczułem się nagle całkowicie bezradny, zagubiony i mniejszy niż ziarnko piasku na roztaczającej się za moimi plecami pustynnej równinie. Pewnie byłbym się tam rozpłakał i zaczął walić pięściami w bramę, błagając, by wpuszczono mnie z powrotem, gdyby nie dłoń Nuuka, która spoczęła na moim ramieniu.

– Chodźmy. – Jego zdecydowany głos sprawił, że zdołałem odwrócić się i ruszyć przed siebie.

Wędrowaliśmy praktycznie przez cały dzień. Marsz po piasku nie należał do najłatwiejszych, we znaki dawał nam się również upał i głód. Nie zabraliśmy ze sobą zbyt wiele żywności – z dużymi plecakami trudniej by się nam szło, a wystarczające obciążenie stanowiła woda – stąd musieliśmy wydzielać racje. Zatrzymaliśmy się dopiero po zmroku, rozbijając obóz w całkowicie przypadkowym miejscu, oświetlanym jedynie bladym blaskiem księżyca i migoczącymi refleksami rozsypanych po niebie gwiazd. Zjedliśmy po dwie garści czerwonej fasoli, po czym nakryliśmy się swoimi kocami, pod głowy położyliśmy plecaki i poszliśmy spać.

W środku nocy obudził mnie dziwny dźwięk. Przez kilka chwil byłem zbyt zaspany, by móc go rozpoznać, ale wkrótce przebudziłem się na tyle, że udało mi się zidentyfikować jego źródło.

– Co się dzieje, Nuuk? – zapytałem, wpatrując się w ciemny, nieregularny kształt, leżący pięć metrów ode mnie.

– Zimno mi – odrzekł mój przyjaciel. Odgłos, który mnie zbudził, był wydawany przez jego trzęsące się z zimna, uderzające o siebie zęby. Teraz i ja zdałem sobie sprawę, że temperatura powietrza bardzo spadła i że mnie również jest chłodno, choć najwyraźniej nie tak bardzo jak Nuukowi.

– Chodź tutaj – powiedziałem. – Razem będzie nam cieplej.

Nuuk zawahał się, jak gdyby nie wiedział, czy przyjąć moją propozycję. Po chwili jednak zebrał się ze swoim kocem oraz plecakiem i ułożył się obok mnie. Przez jakiś czas trzymał się w pewnej odległości, ale kiedy zasnął, odruchowo przylgnął do mnie ciałem, kładąc ramię na mojej piersi. Ja zaś leżałem na plecach, nie mogąc powtórnie zasnąć. Patrzyłem w migotliwe gwiazdy i zastanawiałem się, jak będzie w dziczy. Potem spojrzałem na Nuuka i w srebrzystych promieniach księżyca, które oświetlały jego twarz, dojrzałem zwykłego chłopca, w tak wielu względach podobnego do mnie.

A potem zapadłem w sen.

 

Każdy kolejny dzień wyglądał prawie dokładnie tak samo, sprowadzając się do trudnej wędrówki w piekielnym żarze pustyni i krótkiego snu. Dopiero piątej doby, pod wieczór, dotarliśmy do rozległej, trawiastej równiny; pokrywało ją tyle kwiatów, że patrząc na nie widziało się jedynie ogromne, kolorowe plamy. Najwięcej rosło tam krwistoczerwonych maków, przeplatanych niebieskimi łatami chabrów. Brodziliśmy w nich po pas, śmiejąc się i ścigając niczym bawiące się szczenięta. Wreszcie padliśmy ze zmęczenia pośród bujnej roślinności; nad naszymi głowami, pchane pachnącym słodyczą, ciepłym wiatrem, chwiały się żółte główki mleczów.

Od czasu, gdy opuściliśmy Suchą Równinę, rozmawialiśmy niewiele. Obaj byliśmy świadomi, że zbliżamy się do celu naszej wyprawy. Mimo że Nuuk doskonale wiedział, co ma robić, również zaczynał się denerwować, o czym świadczyło skupienie, malujące się na jego twarzy. Następnego dnia żaden z nas nie próbował nawet ukryć emocji, zwłaszcza że wczesnym popołudniem na horyzoncie dostrzegliśmy ciemną linię dżungli.

– To tam – wyszeptał Nuuk.

Przez ciągły marsz, upał i złe odżywianie straciliśmy kilka kilogramów. Bluza, która jeszcze tydzień temu pasowała na mnie idealnie, zwisała teraz niczym rozpięta na strachu na wróble. Byliśmy dość słabi, dlatego postanowiliśmy, że zanim wejdziemy w dzicz powinniśmy porządnie się posilić. Ostatniej, spędzonej na równinie nocy rozbiliśmy obóz niecały kilometr od pierwszych drzew, które nawet z tej odległości wydawały się ogromne. Wyjęliśmy resztę naszych zapasów i zaczęliśmy jeść. Zgodnie z przewidywaniami w dżungli powinniśmy nie tylko na bieżąco zdobywać pożywienie, ale znaleźć również jedzenie, które będziemy mogli zabrać ze sobą w drogę powrotną.

Następnego dnia, o wschodzie słońca, wyruszyliśmy. W niecały kwadrans dotarliśmy do linii drzew. W pierwszej chwili zdawało mi się, że rozciąga się za nimi zupełnie inny, całkowicie obcy świat. Było tam ciemno i chłodno, ziemię skrywały wysokie paprocie, a spod rdzawej gleby wychodziły grube, sękate korzenie. Ogromne palisandry i mahoniowce pięły się tak wysoko i rosły tak gęsto, że wydawały się tworzyć ścianę nie do przebycia.

– Teraz musimy być cicho – nakazał Nuuk. – Prawdopodobnie niedługo natkniemy się na Obcych.

– Czy wiesz jak oni wyglądają? – zapytałem. – I czy są niebezpieczni? – Pytania te nie przyszły mi do głowy wcześniej, albo przyszły, lecz bałem się odpowiedzi.

– Żyją w niewielkich plemionach – mruknął Nuuk. – Zamieszkują szałasy albo jaskinie. Pożywiają się tak jak my. Oni są do nas bardzo podobni – dodał.

– Nuuk, czy są niebezpieczni? – powtórzyłem pytanie.

– Umieją polować – odrzekł, ale widząc moje wyczekujące spojrzenie dokończył – Tak, Kerar, są niebezpieczni. – Po czym zagłębił się między drzewa.

 

Wędrówka przez dżunglę była ekstremalnie męcząca. Wymagała nie tylko nieziemskich umiejętności ekwilibrystycznych przy omijaniu wychodzących spod ziemi korzeni, przeskakiwaniu przez wąskie strumyki i kucaniu, by przecisnąć się pod nisko rosnącymi gałęziami; równie uciążliwe okazały się występujące tam zwierzęta. Z moskitami można było rozprawić się za pomocą szybkiego ruchu dłonią. Wielkie pająki o grubych, owłosionych odnóżach i pokryte lśniącą łuską węże stanowiły większy problem. Widmo kontaktu z Obcymi wydawało się groźne, ale marzyłem, by wreszcie było po wszystkim i by opuścić to nieprzyjazne miejsce.

Na szczęście Nuuk okazał się wytrwałym i bardzo czujnym myśliwym. Około drugiej po południu, w pobliżu wąskiego, wijącego się strumienia, pokazał mi ślad stopy, odciśnięty w miękkiej, mokrej ziemi.

– Nuuk, dlaczego mówimy na nich Obcy? – zapytałem, ze zdziwieniem stwierdzając, że odcisk wygląda dokładnie tak samo jak nasz.

– Bo kiedyś byli tacy jak my. Ale podczas gdy my stawaliśmy się coraz lepsi, oni stawali się coraz gorsi, degenerowali się. Ostatecznie wygnaliśmy ich z ich własnych miast i zmusiliśmy do życia tutaj, gdzie ich miejsce – powiedział Nuuk, dotykając czubkiem palca śladu i gładząc grudki ziemi wokół niego.

– Jak to: zdegenerowali się?

– Mówili, że nie jesteśmy prawdziwi. Że nie jesteśmy zdolni do bycia twórczymi, że nie odczuwamy. A sami upodabniali się coraz bardziej do zwierząt.

– Dlaczego tak twierdzili?

– Nie zatrzymujmy się – Nuuk spojrzał na mnie i podniósł się z kolan, otrzepując spodnie. – Musimy ich odszukać.

Kilkadziesiąt metrów dalej dostrzegliśmy rozbitą skorupę kokosa oraz zaostrzony kamień, który najwyraźniej posłużył do rozłupania orzecha. Nuuk wziął pięściak w dłoń, jak gdyby ważąc go i powiedział:

– Widzisz? Gdybyś dostał takim w głowę, zginąłbyś na miejscu.

Od tej pory przemierzaliśmy dżunglę z jeszcze większą ostrożnością. Wiedzieliśmy, że jesteśmy coraz bliżej, przeczuwaliśmy to. Nuuk znajdował coraz więcej połamanych gałązek, kilka odcisków stóp, pozbawione owoców krzewy. Wreszcie, około czwartej, zza drzew niespodziewanie wyłoniło się obozowisko – osiem czy dziewięć szałasów, rozbitych na odkrytej, rozległej polanie. Na drewniane szkielety chat narzucono rozłożyste liście palm kokosowych. Pośrodku wioski stał wysoki na dwa metry, wbity w ziemię pal, na który nadziano dużego dzika w taki sposób, że zaostrzony koniec wychodził szeroko otwartym pyskiem. Zwierzę zostało prawdopodobnie upolowane niedawno, gdyż nadzy, ubrudzeni we krwi mężczyźni, którzy zebrali się dookoła, właśnie go patroszyli. W pewnej odległości od nich tłoczyły się kobiety – każda trzymała na rękach dziecko. Nieco starsze dzieci, umorusane błotem, biegały między chatami, popychają się i przekrzykując.

– Nie mogę uwierzyć… – szepnąłem do Nuuka. – Oni są dokładnie tacy jak my.

– Niezupełnie – odrzekł Nuuk. – Czy nie widzisz czym są? – Jego twarz wyrażała obrzydzenie, nasilające się w chwili, gdy jeden z mężczyzn rozciął zaostrzonym kamieniem brzuch nabitego na pal dzika. Ze środka wypłynęły wnętrzności i z obrzydliwym dźwiękiem spadły na ziemię.

– Co teraz? – poczułem nagły przypływ emocji zdając sobie sprawę, że musimy zacząć działać.

– Widzisz ją? – Nuuk wskazał stojącą najbliżej nas, w odległości nie większej niż czterdzieści metrów, kobietę, która łagodnym kołysaniem ramion usypiała dziecko, przyglądając się jednocześnie mężczyznom oprawiającym upolowane zwierzę. – Okrążysz obóz i zaczniesz robić zamieszanie.

– Co dokładnie?

– Krzycz i hałasuj. Osobniki męskie na pewno będą chciały zobaczyć, co się dzieje. Wtedy ja złapię samicę. – Wyciągnął z plecaka siatkę, obciążoną na brzegach kilkoma ołowianymi kulkami oraz nie większą od paznokcia fiolkę, zawierającą środek usypiający.

Patrzyłem na to, co robi Nuuk i nie mogłem ruszyć się z miejsca. Moje serce łomotało, a stopy zdawały się wrośnięte w ziemię.

– No idź! – syknął Nuuk ze zniecierpliwieniem. Potrząsnąłem głową i zacząłem okrążać osadę nie tracąc jej z oczu, a jednocześnie starając się przez cały czas pozostawać w ukryciu. Znalazłem się z drugiej strony – dokładnie na wprost, lecz co najmniej sto metrów dalej, ujrzałem kobietę, którą chcieliśmy pojmać. Miała nie więcej niż trzydzieści pięć lat, ale wyglądała na dużo starszą; jej nieprzytomne, dzikie oczy wydawały się zapadnięte w głąb czaszki, a usta były jedynie bezzębną szparą.

Oddaliłem się od obozowiska, zaczerpnąłem kilka głębokich wdechów, po czym zacząłem wyć i krzyczeć tak głośno, że miałem wrażenie, iż zaraz stracę głos. Po kilku sekundach usłyszałem dochodzące z wioski gardłowe nawoływania, a następnie tupot stóp i szelest liści. Zacząłem ponownie okrążać obozowisko, tym razem jednak biegłem najszybciej jak tylko umiałem. W tamtej chwili nie myślałem o niczym innym, tylko o tym, by się stąd wydostać. Tymczasem przez szumiącą w uszach krew dobiegł mnie wysoki pisk dochodzący z obozu oraz wrzaskliwy płacz dziecka. Pojąłem, że Nuuk zaczął wykonywać swoją część zadania.

Kilka sekund później dotarłem do miejsca, gdzie Nuuk i ja rozdzieliliśmy się. Przystanąłem na chwilę, ale widząc, że nikogo tu nie ma, ruszyłem pędem w głąb dżungli, w kierunku, z którego przywędrowaliśmy. Za moimi plecami wciąż narastał zgiełk: trzask łamanych gałęzi, nawoływania i okrzyki. Nuuk wyprzedzał mnie o kilkadziesiąt metrów; jego jasne włosy przemykały pomiędzy grubymi pniami drzew. Wydawało mi się również, że dostrzegam kobietę przewieszoną przez jego ramię, ale nie byłem tego pewny. Spływający z czoła pot dostał mi się do oczu, przez co zaszły one łzami tak bardzo, że wkrótce przestałem cokolwiek widzieć.

Skok, kucnięcie, skok, kucnięcie… Pędziłem jak oszalały. Nuuk to oddalał się ode mnie, to przybliżał. Z ulgą stwierdziłem jednak, że zamieszanie za nami zaczyna cichnąć. Ścigający nas mężczyźni mieli z pewnością o wiele gorszą kondycję niż my. Wreszcie, po godzinnej ucieczce, Nuuk zaczął zwalniać, aż wreszcie zatrzymał się.

– Udało się…! – Ani skołtunione włosy, ani świszczący oddech nie mogły równać się z satysfakcją w jego głosie. Rzeczywiście: zupełnie wiotkie ciało kobiety, ciągle jeszcze omotane siatką, wisiało na jego ramieniu. – Nie wierzę, udało się…

Przysiadłem na wystającej spod ziemi gałęzi, spuszczając głowę i próbując odzyskać dech. Chciałem celebrować tę chwilę wspólnie z Nuukiem, ale wciąż obawiałem się, że nie uniknęliśmy pościgu.

– Sądzisz, że jesteśmy tu bezpieczni? – zapytałem nienaturalnie wysokim głosem.

– Tak – odrzekł Nuuk, nie mogąc ukryć uśmiechu. Położył kobietę na ziemi, zaś sam usiadł obok niej, podkurczając kolana. – Zostańmy tu na godzinę. Przy okazji zbierzemy zapasy pożywienia.

– Jak długo będzie spała?

– Nie ocknie się do jutrzejszego ranka. Zdążymy akurat wyjść na równinę. Wtedy ją zwiążę i zmuszę, żeby szła z nami.

Odpoczywalibyśmy dłużej, ale obojgu nam dokuczał wilczy głód. Zostawiliśmy więc kobietę i zaczęliśmy rozglądać się po okolicy. Udało mi się znaleźć wyjątkowo dorodne, wysokie na dziesięć metrów drzewo melonowe, z którego zerwałem kilka papai, jedną z nich zjadając na miejscu. Nuuk wrócił z kilkoma orzechami kokosowymi. Przy odpowiednim racjonowaniu pożywienia powinno nam starczyć na kilka dni, które miał zająć powrót.

– Nie spodziewałem się, że to będzie aż tak proste – stwierdził Nuuk, przysiadając na tym samym korzeniu, na którym wcześniej odpoczywałem. – Świetna robota, Kerar.

– Dziękuję – odrzekłem, przyglądając się śpiącej kobiecie. – Co się stało z dzieckiem?

– Jakim dzieckiem? – zdziwił się Nuuk.

– No tym, które trzymała na rękach.

– Upuściła je, kiedy tylko mnie zobaczyła – Nuuk roześmiał się. – Rzuciła je na ziemię. – Poklepał kobietę po plecach. – Widzisz? Jak zwierzęta.

I właśnie w tamtej chwili to usłyszałem. Ciszę. Niepokojącą, głuchą ciszę. Do tej pory słyszeliśmy różne dźwięki, głównie skrzekliwe nawoływania kolorowych papug, które latały nad naszymi głowami. Teraz wszystko umilkło. Najwyraźniej nie tylko ja to zauważyłem, bo spostrzegłem, że twarz Nuuka tężeje i blednie.

– Nuuk, co się… – Nie zdążyłem dokończyć pytania, gdyż właśnie w tamtej chwili powietrze przeszył wysoki świst, a chwilę później suchy trzask. Nuuk zmrużył oczy, jak gdyby złapał go krótkotrwały skurcz. Spojrzał na swoją pierś. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, co się stało. Z ciała mojego przyjaciela wystawał dziesięciocentymetrowy drewniany promień, zakończony na końcu małym, kamiennym grotem. Wokół niego, na jasnym materiale, zaczęła powoli rosnąć plama krwi.

– Kerar… – jęknął głucho Nuuk podnosząc głowę i patrząc na mnie pełnym niedowierzania wzrokiem, po czym osunął się na ziemię. W tej samej chwili tuż obok mojej głowy przemknęła ze świstem kolejna strzała.

Znajdując się na skraju paniki chwyciłem Nuuka, potem złapałem kobietę. Choć byłem silny, bieg z takim obciążeniem stał się niemalże niemożliwy. Za sobą ponownie usłyszałem gardłowe pokrzykiwania oraz uderzanie strzał o drzewa, z których, całe szczęście, żadna mnie nie dosięgła. Tym razem nie zatrzymywałem się, dopóki nie dotarłem do skraju dżungli. Kiedy udało mi się umknąć z dziczy, krwistoczerwone słońce właśnie chowało się za horyzont. Pomyślałem, że Obcy nie będą chcieli opuszczać schronienia, jakie dawały im drzewa, ale dla pewności przebiegłem jeszcze dwa czy trzy kilometry po kwiecistej łące. Wreszcie, niemal bez życia, padłem na ziemię.

– Nuuk! – wykrzyknąłem, kładąc go na boku i podpierając głowę plecak. Twarz mojego przyjaciela była blada, jego oczy półprzymknięte, a z ust dochodziło niewyraźne mamrotanie. Nachyliłem się, by lepiej je słyszeć.

– Wody – wyszeptał Nuuk. – Wody…

Wyciągnąłem z plecaka dwa kokosy i bezskutecznie próbowałem je rozłupać uderzając jednym o drugi. Pospiesznie przeszukałem miejsce, gdzie się zatrzymaliśmy, znajdując spory, ostro zakończony kamień, skryty w kępie kaczeńców i do połowy zanurzony w błocie. Coraz mniej widziałem w szarzejącym świetle; tej nocy, choć była bezchmurna, księżyc nie pojawił się na niebie. Wróciłem do Nuuka i kilkoma uderzeniami rozłupałem orzech. Następnie jedną z jego połówek przytknąłem do jego ust i przechyliłem. Nuuk zaczął łapczywie pić.

– Dziękuję, Kerar – szepnął. – Nawet nie wiesz, jak bardzo mi zimno.

– Nuuk, co mam zrobić?

– Zimno mi…

– Nuuk! – Znajdowałem się na granicy płaczu. – Co mam zrobić?!

– Złam z obu końców strzałę, ale jej nie wyciągaj – Nuuk najwyraźniej odzyskał na kilka chwil przytomność. Cienki patyk wystający z pleców złamał się łatwo, ale ten, który wyszedł klatką piersiową był śliski od krwi, a moje dłonie trzęsły się niczym w febrze. Złamałem go dopiero za czwartym podejściem.

– Co teraz, Nuuk? – zapytałem, ale nie uzyskałem odpowiedzi. Mój przyjaciel nie powiedział już nic więcej; powtarzał jedynie, że bardzo mu zimno. Chcąc mu pomóc zdjąłem swoją bluzę i przykryłem go nią. Nie wiem, czy to zasługa tego, że było mu cieplej, czy może nie miał już sił, ale wkrótce zasnął. Ja zaś usiadłem obok niego i rzewnie płakałem, aż runąłem na pokrytą rosą trawę i również zapadłem w sen.

 

Z nieświadomości zbudził mnie wysoki, gardłowy krzyk, przypominający odgłos wydawany przez dzikie zwierzę. Otworzyłem oczy i ujrzałem nad sobą twarz kobiety, o której za sprawą wczorajszego zdarzenia zupełnie zapomniałem. Z przerażeniem zdałem sobie sprawę, że najwyraźniej w jakiś sposób udało jej się wyswobodzić z siatki. Teraz klęczała nade mną, trzymając w uniesionych nad głową rękach kamień, którym wczoraj rozłupywałem kokos. Aż za dobrze wiedziałem, co chce zrobić. Wydaje mi się, że widząc spadający na mnie głaz odruchowo krzyknąłem, ale zdążyłem zasłonić się ręką. Usłyszałem trzask i poczułem potworny, paraliżujący ból. Kobieta najwyraźniej wpadła w szał, gdyż z tym samym, zwierzęcym okrzykiem zadała mi jeszcze jeden cios, który również udało mi się powstrzymać. Zanim zdążyłem zareagować, uderzyła w głowę leżącego obok Nuuka. Usłyszałem dźwięk pękającej czaszki. Kobieta zamachnęła się jeszcze dwa czy trzy razy, zaś ja, odzyskując całkowicie przytomność i czując, że ogarnia mnie bezsilna furia, rzuciłem się na nią i powaliłem na ziemię. Usiadłem na niej okrakiem, łapiąc za szyję lewą, niezgruchotaną ręką. Obca zaczęła wić się i wierzgać. Jej twarz najpierw nasyciła się purpurą, potem zsiniała. Przez jakiś czas kasłała i charczała, a jej wzrok wyrażał najwyższą formę zezwierzęcenia. Ruchy stawały się coraz słabsze, aż wreszcie dopadły ją konwulsyjne drgawki. Spojrzałem w czerwone oczy – wszystkie naczynia krwionośne popękały, z bezzębnych ust wyszedł fioletowy język. Nie wiem dlaczego to zrobiłem – może po prostu chciałem upewnić się, że jest martwa – ale wykonałem jeszcze jeden gwałtowny ruch i złamałem jej kość gnykową; pękła z cichym trzaskiem.

Natychmiast dopadłem do Nuuka. Rzut oka wystarczył jednak, by wiedzieć, że nie można było już nic zrobić. W jego czaszce ziała olbrzymia dziura. Otoczona jasnymi, zlepionymi krwią, włosami rozległa rana pozwalała mi dojrzeć skryte pod nią obwody scalone, krzemowe tabliczki i roztrzaskane tranzystory. Było pewne, że Nuuk jest całkowicie i nieodwracalnie martwy.

Przewróciłem na plecy jego bezwładne ciało. Spojrzałem raz jeszcze na jego twarz, po której ściekała strużka ciemnoczerwonej, gęstej krwi. Jego zwężone, niewidzące źrenice lustrowały lazur nieba.

– Nuuk – dotknąłem jego twarzy; była jeszcze ciepła. – Nuuk…!

Nie wiem, ile czasu łkałem przy jego ciele. Pamiętam jedynie, że w pewnej chwili po prostu wstałem i odszedłem.

 

Nie jestem pewny, jakim sposobem dotarłem do bram Miasta. Na pewno nic wtedy nie jadłem, ponieważ nasze plecaki porzuciłem wraz z ciałem Nuuka. Prawdopodobnie spałem pod gołym niebem – mogłem też nie spać w ogóle – ale jeżeli tak, to cudem jest, że nie zamarzłem. Po moim powrocie wszyscy zasmucili się śmiercią Nuuka, zwłaszcza ci, którzy od zawsze cenili go za jego niezwykłą wiedzę. Żałoba szybko ustąpiła jednak miejsca radosnemu festynowi. Wraz z powrotem specjalnej ekspedycji, która miała zbadać, czy opowiedziana przeze mnie historia wydarzyła się naprawdę, odprawiono specjalną ceremonię na moją cześć. Uroczyście stwierdzono, że przeszedłem Próbę, po czym, w uznaniu mojego bohaterstwa, pozwolono mi wybrać pięć dowolnych dziewcząt. Zebrani nie mogli nadziwić się, że chcę tylko Purrę.

Kiedy zamknęły się za nami drzwi namiotu, a Purra zaczęła się rozbierać, powstrzymałem ją. Nakazałem jej usiąść i opowiedziałem całą tę historię. Jeszcze nigdy nie płakałem aż tyle i aż tak gorzko. Purra patrzyła na mnie ze współczuciem i zdawała się rozumieć. Ale kiedy skończyłem mówić, zapytała z wahaniem:

– To znaczy, że mnie nie chcesz?

Mogłem jedynie pokiwać przecząco głową. Podobno powtarzałem wtedy na głos – nie pamiętam tego – „Nie rozumie. Nie rozumie”.

 

Brakuje mi Nuuka. Czasami staję na szczycie jakiegoś wzgórza, ale już nigdy nie zbiegam z niego i nie odbijam się na końcu, by wykonać w powietrzu efektowny przewrót. Zamiast tego wolę poczuć jak wiatr rozwiewa moje włosy, zacisnąć w pięści ręce trzymane w kieszeniach i powiedzieć na głos: „Nuuk”.

Tyle, że nikt nie odpowiada.

Czasem zastanawiam się, dlaczego Obcy to zrobili. Niekiedy sięgam dalej i pytam, czemu są tak różni od nas. Bardzo chciałbym pewnego dnia poznać odpowiedź na te pytania. Chciałbym również pomścić jakoś śmierć Nuuka, ale wydaje mi się, że zrobiłem to już tam, na kwiecistej łące, w chwili, gdy ujrzałem życie uciekające z oczu porwanej kobiety. Czasem pytam: „Czy to wystarczy, Nuuk?”.

Ale nikt nie odpowiada.

Mam tyle pytań, tyle pytań! I tak bardzo chciałbym je zadać. Ale nie mam komu. Nuuk mógłby na nie wszystkie odpowiedzieć. Ale Nuuka nie ma. Bo widzicie… Nuuk wiedział wszystko, naprawdę wszystko.

Koniec

Komentarze

Przeczytałem z umiarkowaną ciekawością.

Szałasów się nie rozbija, szałasy się buduje.

– namioty raczej drzwi nie mają.

– dziki nie żyją w dżungli.

Tak naprawdę to nie wiem, co autor chciał opowiedzieć w tym nie najgorzej napisanym opowiadaniu. Nie wiem, komu współczuć, a kogo mam potępić. Idea tego tekstu jest dla mnie niejasna. Pozdrawiam. PS. Zanurzanie we wrzącym oleju jako próba bólu, to przesada nie do kupienia

Jakiś dziwny ten świat. Jest miasto z betonowymi budynkami, marmurowymi fontannami, a na końcu pojawia się namiot z drzwiami. Mieszkańcy stoją na jakimś tam poziomie rozwoju (tak mniemam – znów marmurowa fontanna, butelka, zorganizowana społeczność), a bawią się w próby typowe raczej dla tzw. prymitywnych plemion (ukąszenia mrówek, zanurzanie we wrzącym oleju – to drugie to raczej pewna śmierć w męczarniach, niż próba bólu). Miasto otoczone murem o wysokości 360 m (!), z bramą – a za nią pustynia. To gdzie te wzgórza, po których chłopcy zbiegali? 

Dwóch nastolatków rusza tak z marszu na wyprawę? Obcy dali się tak łatwo podejść? 

Spokoju nie dają mi też te przewroty wykonane po skoku. Jaki to musiał być skok, żeby człowiek kilka razy zdołał się obrócić w powietrzu? Poza tym przewrót kojarzy się z “turlaniem” na jakimś podłożu, a w powietrzu to są salta. Jak Nuuk mógł robić salta bez wyskoku?

Mam więcej pytań niż jest odpowiedzi i wiele rzeczy jest dla mnie niewiarygodnych, a to niestety zniechęca mnie do tego typu tekstów. 

 

Za to w warsztacie nie rzuciły mi się w oczy jakieś rażące błędy, ani nawet drobnostki. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Opowiadanie przedstawia zaskakujące połączenie świata znanego nam, codziennego, oraz tego, który wydaje się nam odległy i znany jedynie z dociekań archeologicznych. Jednak kwintesencją “Końca niewinności” jest dla mnie ukazanie sprzeczności jaka zaistniała między głównymi bohaterami a Obcymi. Ci pierwsi, choć wydają się być tak podobni do współczesnych ludzi znacznie się od nich różnią. Nie zgadzam się w tym miejscu z osobami, które zarzucają temu tekstowi tyle nieścisłości. Może świadczą one właśnie o tym, że nie mamy do czynienia z ludźmi? Co do Obcych możemy wysnuć podobny wniosek, który mówiłby nam o ich wcześniejszym zaawansowaniu cywilizacyjnym i tak naprawdę utracie pierwotnych cech ludzi, cóż za ironia, pierwotnych. Być może Nuuk i jemu podobni są jedynie odzwierciedleniem nas samych, choć mniej doskonałym, bo odrobinę nieludzkim? Być może ich próby bólu i wyprawa w nieznane są jedynie próbą odzwierciedlenia czegoś co ma zaświadczyć o ich człowieczeństwie. Być może.

Dla mnie to opowiadanie ma mniej powierzchowny aspekt, który, przy odrobinie wysiłku, da się dostrzec, i który, wyjaśnia tak wiele z pytań pojawiających się w komentarzach.

A mnie zastanowiło, na jakiej podstawie Kerar ocenił wiek i wygląd dzikuski. Przecież nie zna Obcych. 

Lepiej brzydko pełznąć niż efektownie buksować

Mam mieszane uczucia. Z jednej strony czytało mi się przyjemnie i z zainteresowanie. Poza kilkoma drobiazgami bez warsztatowych zgrzytów. Podobały mi się opisy, plastyczne, ale nieprzesadzone.

Z drugiej strony – ilość logicznych zgrzytów drapie mój mały móżdżek.

 – co do ewolucji akrobatycznych – wydaje mi się, że to co robił Kerar to były salta, a to co Nuuk – fiflaki. Sprawdź sobie na YT, czy o to Ci chodziło.

– przeżycie zanurzenia we wrzącym oleju? Noszenie 40 kg jedną ręką przez nastolatka, a potem dźwiganie dwóch nieprzytomnych osób biegnąc? Ok (SPOJLER ALERT!) szybko domyśliłam się, że bohaterowie ludźmi nie są, miałam co prawda nadzieję, że trafia mi się gigantyczne króliki-mutanty, ale cyborgi bym też przełknęła. Tylko: skoro mają tak wzmocnione kończyny, że mogą bez trudu udźwignąć kilkadziesiąt kilo biegnąc, to jak 40kg kobitka zmiażdżyła jednemu z nich kość, a drugiemu błyskawicznie rozłupała czaszkę? Te tranzystory na krzemowych płytkach trochę takie anachroniczne mi się wydawały, prawie jak pomysł miniaturyzacji lamp elektronowych w starych sf. A skoro Nuuk miał łeb wypełniony elektroniką, to czemu umarł? Płyta główna wysiadła przy kontakcie z powietrzem? Po co ukrwienie układom scalonym?

– Równie dziwne jest miasto na środku pustyni otoczone 360m murem. Po co? Bronią się przed czymś co ma 300m wzrostu? (anime SnK mi się skojarzyło) Wyobrażasz sobie jak zacieniona byłaby ta miejscowość? A przecież muszą coś w środku uprawiać, skoro za murami pustynia. Może warto o tym wspomnieć?

– zgrzyta poziom rozwoju cywilizacyjnego w poszczególnych aspektach życia bohaterów

– zadziwiające zmiany formacji roślinnych: pustynia, potem łączki z chabrami, makami i kaczeńcami (kwitły jednocześnie? jak?), a potem jeb! i pełnowymiarowa dżungla. Jakbym przechodziła z planszy do planszy w grze.

– szałasów nie rozbijamy

– a drzwi namiotu bym się nie czepiała. Miewałam namioty z drzwiami, wg Biblii Mojżesz też;)

Miała nie więcej niż trzydzieści pięć lat, ale wyglądała na dużo starszą;

– tu miałam jak uradowanczyk – wielki zonk i pytanie: a jak on rozpoznał, ile miała lat skoro wyglądała na więcej? Po zębach? A może słojach?;)

 

Mimo w wszystko wielu aspektach mi się podobało i nie uważam czasu spędzonego z Twoim dziełem za stracony. Zastanawiam się nad klepnięciem Biblioteki, ale muszę to przemyśleć.

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Hmmm. Ciekawy pomysł, tylko tożsamość bohaterów da się zbyt wcześnie przewidzieć. Oprócz rzeczy, o których wspomnieli przedpiścy, wydaje mi się, że pustynia tak blisko sąsiadująca z dżunglą jest mało prawdopodobna. Ale warsztatowo bardzo przyzwoity tekst.

biegały między chatami, popychają się i przekrzykując.

Literówka.

Babska logika rządzi!

Wyobraźcie sobie świat. Odbudowany po wojnie świat. Wojnie między ludźmi i…maszynami, tak mi się zdaje. Jak mógłby wyglądać? Co było przed walką, a co pozostało po niej? Myślę, że niewiele. Ludzie, broniący się wcześniej w swych warowniach, uciekli. Maszyny, zdobywając coraz więcej informacji i rozwijając sztuczną inteligencję przejęły ich domy, wygląd, zachowanie, zwyczaje. Niezdolne do rozwinięcia własnej kultury utknęły na etapie karykaturalnej wizji ludzkości; silni, ale śmiertelni, inteligentni, ale nie kreatywni, reagujący zachowaniem na zachowanie, ale nie czujący. Ludzie natomiast, pogrążali się w ciągłej degradacji. Nie umieli natomiast przystosować się do świata, który, wykorzeniony przez setki pokoleń, stał się obcy i nieprzyjazny. Oddziela ich od siebie, maszyny i ludzi, pustynia, łąki, dżungla. Naturalne środowisko? Raczej efekt degradacji spowodowanej wojną.

Wyobraźcie sobie maszyny, które wiedzą tylko tyle ile było im dane dowiedzieć się od ludzi. Czy umieją stworzyć idealną podróbkę człowieka? A może jedynie wiedzą, że człowiek ma ciało, które należy powielić żeby "stać sie człowiekiem"?

To opowiadanie kojarzy mi się trochę z "Planetą małp", w której małpy przejmują cały świat ludzi, ale nie umieją popchnąć rozwoju cywilizacyjnego do przodu. Wszytko zależy od tego jak zinterpretujemy tekst. Im przychylniej będziemy do niego nastawieni, tym więcej z niego wyciągniemy.

Steorro – degradacja, degradacją, a roślinki rosną takie a nie inne, bo mają określone warunki. Kaczeńce nie kwitną wtedy, kiedy chabry, żeby obok pustyni rosła dżungla, musi być jakaś bariera powodująca różnicę w ilości opadów, zachowania ludzi (a pewnie i maszyn) – nawet irracjonalne – z czegoś wynikają.

Każdy teksty odbiera inaczej, niektórym nie przeszkadzają nielogiczności, a innym – i owszem. Jeśli gdzieś przeczytam, że ktoś za przeproszeniem, je jajecznicę tyłkiem albo gada w próżni to się zastanawiam, jak to możliwe. I nie chodzi o to, żeby niemożliwości nie było – bo od tego właśnie jest fantastyka – tylko, żeby były na tyle spójne i umocowane w danym świecie, abym mogła doświadczyć zawieszenia niewiary. Że zacytuję Finklę “widzisz, w fantastyce wszystko trzeba zrobić logicznie, żeby nabrać widza”.

A przy przychylnym nastawieniu to ja nawet ulotkę aspiryny potrafię tak pięknie zinterpretować, że mam łzy w oczach;)

edit: a że przemyślałam sprawe po najedzeniu się – co zazwyczaj podnosi mi przychylność na co najmniej +3, to kliknę Bibliotekę, bo tekst, mimo wymienionych minusów wart przeczytania

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Po paru dniach uświadomiłem sobie, dlaczego ten tekst dobrze mi się czytało. Otóż kojarzy mi się on z opowieściami, jakie snuł mój dziadek, kiedy siadałem u niego na kolanach. Oczywiście nie kwalifikowały się one do kategorii SF. Dziadek specjalizował się raczej w dubach smalonych. 

Lepiej brzydko pełznąć niż efektownie buksować

Nowa Fantastyka