- Opowiadanie: MichalMazur - Techno

Techno

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Techno

 

Uniwersytet Trzeciego Wieku

im. Mikołaja Kopernika

ul. Grudziądzka 144

 

Świetnie, po prostu wspaniale – pomyślałem stojąc pod mało zachęcającą tablicą. Moich wykładów słuchano niemal w całej Polsce, a odbijały się echem i poza jej granicami. Poza tym setki artykułów, publikacji, kilka książek. Ba! Raz nawet byłem o krok od prowadzenia programu popularnonaukowego tytułowanego moim nazwiskiem, zresztą… Teraz już nikt nie pamięta programów telewizyjnych. Wszystkie moje dokonania i cała moja kariera sprowadziły mnie tutaj, do tego zatęchłego budynku pełnego studwudziestoletnich koczkodanów o umysłach równie ciekawych co rozgotowane ziemniaki. Mam wygłosić prelekcję pod tytułem „Historia technologii – historia rewolucji”, niby specjalnie przygotowaną na tą okazje. Zmieniłem tylko tytuł i nieco uprościłem zakres poruszanych kwestii. Właściwie to nieco bardziej niż nieco, powiedziałbym co-nieco. Mam nadzieję, że pojmie to każda istota posiadająca szczątkową część mózgowia i podstawową zdolność rozumienia mowy. Poprzedni tytuł to „Implanty – zbawienna zagłada”, zaczynam od pierwszych implantów i ogółem od początków ingrained technology, a clue przemówienia stanowi niemal obowiązkowy podział ludzkości na naturystów i technokratów. Stąd właśnie słowo rewolucja w nowym tytule. Mam nadzieję, że standardowe triki na poruszenie publiczności zadziałają i tutaj, lecz obawiam się że w odpowiedzi na pytanie kto korzystał z jakichkolwiek technologii wpisanych usłyszę jedynie chrapanie. Myślę, że spróbuję zamiast tego spytać o korzyści z terapii genowych czy deoksydacyjnych, audytorium może być bardziej w temacie – w końcu nikt nie osiąga „trzeciego wieku” bez grzebania w swoich komórkach. Dobrowolnie lub nie, ze skutkiem takim czy innym…

„Przepraszam” – wymamrotał jakiś młody człowiek potrącając mnie. Dziwne żeby ktoś w tym wieku się spieszył, i to na wykład dla starych kapci. Spojrzałem jeszcze raz na stary, oszklony budynek i przeciągle wzdychając ruszyłem ku wejściu. W holu uderzają plakaty, nawet ciekawy design, klasyczny. Historia technologii – historia rewolucji, Stanisław Kopeć, pionier sztucznej inteligencji, działacz społeczny i światowej sławy publicysta. Wykład otwarty, 28 maja 2123. Na szczęście nie było mojego zdjęcia.

Odruchowo rozejrzałem się w poszukiwaniu pasa magnetycznego, jednak szybko zorientowałem się że dwudziesty-drugi wiek nie dotarł jeszcze do tego budynku. Kół w moim wózku używałem sporadycznie, zazwyczaj jedynie zjeżdżając z pasów na chodniku by dotrzeć do budynku uczelni, gdzie niemal cała podłoga była wyłożona panelami. Nie znoszę mechanicznego napędu, silnik nieznośnie buczy, koła trzeszczą, a sama koncepcja momentalnie kojarzy mi się z silnikiem spalinowym – nie budzi to dobrych wspomnień. Przynajmniej złapałem sieć informacyjną, nawet aktualną. Budynek poprawnie mnie zidentyfikował, a wózek grzecznie zapytał czy nie zechciałbym się udać do audytorium maximum. O ile unikałem również sterowania ręcznego, stwierdziłem że skoro już jestem w takim miejscu to równie dobrze mogę się przejechać. Trasa wyświetlona, od holu w którym się znajduję szerokim korytarzem w prawo i ciągle prosto. Na ostatnim odcinku korytarz mocno się wznosi, na szczęście w tym miejscu są ruchome chodniki. Przerzuciłem schemat budynku z wyświetlacza wózkowego na okular i wjechałem do korytarza. Mijali mnie ludzie na wózkach dużo starszych niż mój, zauważyłem też kilku dżentelmenów ubranych w częściowe egzoszkielety. Obserwowałem ich nieco dłużej niż resztę otoczenia i zacząłem się zastanawiać czym się kierowali przy wyborze garderoby. Sentyment? Może chcieli się wyróżnić? A może zupełnie niczym się nie kierowali? W każdym razie wyglądali jak żywe eksponaty z muzeum. Właściwie to wszyscy dookoła tak wyglądali, łącznie ze mną. Jedynie gdzieniegdzie czasem można było zauważyć jakąś dziarską osiemdziesięciolatkę mknącą przed siebie na własnych nogach.

Sam nie wiem dlaczego tak sarkastycznie podchodzę do tego otoczenia. Może jestem zwyczajnie zmęczony i znudzony. A może przywykłem do znacznie młodszych słuchaczy i czynię założenia na temat ludzi starszych podług moich, być może fałszywych przekonań i być może niedostatecznych doświadczeń. Skoro ci ludzie tutaj są, przez nikogo nie zmuszeni przybyli posłuchać, to być może jeszcze tli się w nich iskierka ciekawości. Spróbujmy ją rozpalić.

 

***

 

Cerber – pierwszy niebiologiczny twór, który zasłużył na miano „sztuczne życie”. Jak państwo widzą – wskazałem na główny hologram audytorium – nie jest skomplikowany konstrukcyjnie. Napęd stanowią trzy zmiennokształtne gąsienice, oraz panel magnetyczny, taki sam jak w naszych wózkach. Jedno główne ramię z sześcioma stawami i sześciopalczastym chwytakiem. Zestaw pobocznych manipulatorów kompatybilnych z większością ówcześnie produkowanego sprzętu. To ramię z tyłu to siłownik hydrauliczny, działa jedynie przy podłączonym zasilaniu. Sensory – sześć kamer z których składany jest obraz obejmujący 360º dookoła robota. LADAR, czujniki nacisku we wszystkich manipulatorach, łącznie z głównym ramieniem. GPS oczywiście, akcelerometr. Cerber nie słyszy, nie czuje zapachu, nie ma zmysłu dotyku, nie ma też żadnych wyszukanych czujników jakie montowaliśmy na sondach wysyłanych w kosmos. Nie działa zbyt szybko, ale nie musi, ma przecież dużo czasu – jest niemal nieśmiertelny. W przenośni oczywiście. Pojedynczy egzemplarz nie jest żywy, a już na pewno nie ten pierwszy który tutaj państwu przedstawiam. Dopiero o jego późniejszych generacjach można powiedzieć „życie”, ale nadal koniecznie z przedrostkiem „sztuczne”. Te późniejsze generacje również noszą imię Cerber. Ponieważ dla Cerbera pojęcie komunikacji jest bardzo abstrakcyjne, a już na pewno potrzeba nadawania rzeczom nazw, Cerbery identyfikują rzeczy po rzeczach, to znaczy po całym zestawie cech czy parametrów, po tym czym dana rzecz jest. To dosyć rewolucyjne i bardzo kosztowne podejście jeśli chodzi o programowanie – uśmiechnąłem się i wziąłem łyk wody.

Wygląda jakby chciał wszędzie wejść i wszystko złapać, prawda? Takie właśnie było założenie. Możliwość poruszania się i manipulowania materią to pierwsza cecha jaką dostrzegamy w rzeczach które nazywamy żywymi. Jeż dzięki czułemu węchowi przemierza łąki i runo leśne w poszukiwaniu robactwa które przetwarza na energię potrzebną do życia. Niesporczaki podróżują po mchach i porostach dzięki czterem parom odnóży, żywiąc się tkankami roślinnymi. Nasuwa się banalne pytanie: Po co? Odpowiedź jest oczywiście bardzo prosta i każdy ją zna – reprodukcja. Jest to także druga, bardzo istotna, cecha życia. Od pierwszej generacji Cerbera, czyli pierwszego pojedynczego modelu, człowiek nie przyłożył ręki do powstawania następnych. Cerber wie jak znaleźć energię, zna podstawy fizyki, doskonale zna się na mechanice. Serwery z którymi się łączą poszczególne jednostki zawierają obszerne bazy danych ze specyfikacjami każdej z najmniejszych części składowych każdego robota. Na serwerach odbywa się też modelowanie, robot w celu stworzenia następnej generacji łączy się z serwerem i przeprowadza wiele iteracji modelowania i symulacji swojego potomka. Oczywiście wszystko z uwzględnieniem materiałów które są fizycznie robotowi dostępne. Cerbery to zbieracze i złodzieje. Jeśli masz jednego w pobliżu to nie wiadomo kiedy zniknie tobie jakaś śrubka, sprężyna, czy chociażby aluminiowa puszka. No i wzrastają rachunki za energię elektryczną. Kilka pierwszych generacji żyło w uniwersyteckiej hali wypełnionej stosami płytek, układów, procesorów, przewodów, śrub, prętów i wszelkiego żelastwa jakie tylko można sobie wyobrazić. Gdy ogołociły magazyn – a raczej gdy skończyły się dotacje na badania – były gotowe wyruszyć w świat, oczywiście nadal pod ścisłą kontrolą twórców. Pamiętam, że jedną z największych niespodzianek było to, że nauczyły się wykorzystywać inne źródła zasilania <na hologramie pojawił się czterokołowy masywny pojazd, naszpikowany ramionami i manipulatorami, z rurą wydechową>. O, to jest pierwszy model z silnikiem spalinowym. O ile dobrze pamiętam silnik pochodzi z garażu któregoś z doktorantów, który był zaciętym fanem retro-motoryzacji.

Z Cerberem nie da się porozmawiać, a już na pewno nie o kulturze czy sztuce. Żyją, ale mają jeden tylko cel – żyć dalej. Nie budują schronień, nie tworzą nic poza kolejnymi modelami. nie interesują się niczym co nie jest potrzebne do tworzenia kolejnych modeli. Nie są też bojowe, gdy napotkają jakąś trudność czy przeszkodę, zwyczajnie rezygnują i szukają dalej. Nie rozpoznają życia, czy innych istot. Te biologiczne omijają, a mechaniczne są dla nich jedynie źródłem części. Ba, często zdarza się również, że poprzednia generacja jest rozmontowywana i służy za materiał dla potomstwa. Dzieje się tak za obopólną zgodą, Cerbery wymieniają ze sobą informacje i komunikują się według relatywnie nieskomplikowanych protokołów. Nigdy nie rozmawiają o niczym co nie jest bezpośrednio potrzebne do przetrwania.

Czy żyją? Z pewnością. Powiedziałbym, że są bardziej żywe niż bakterie. Nie przejawiają żadnych zachowań społecznych, więc do ssaków im daleko. Myślę, że są równie żywe jak większość gadów.

 

***

 

Grzegorz Maciej Wragge siedział w trzecim rzędzie, prawie na środku. Miejsce optymalne, kątem widzenia 180° obejmował cały hologram. Jednocześnie był dostatecznie blisko aby dobrze się przyjrzeć mówcy. W razie potrzeby mógł także zadawać pytania. Nie było takiej potrzeby, wykład był przewidywalny i nieco nudny. Lecz faktycznie Stanisław Kopeć miał swego rodzaju charyzmę. Dobrze się go słuchało. Na tyle dobrze, że chwilami mógł odłożyć na bok niecierpliwe myśli i pytania, które czekały na moment w którym stanie twarzą w twarz z mówcą.

 

***

 

Rozejrzałem się po sali, żadnych pytań. A czego ja się spodziewałem? Dobrze… możemy przejść dalej. Na hologramie wyświetliłem zawieszony w przestrzeni układ nerwowy człowieka, najaktualniejszy model z Collegium Medicum UJ'otu. Odchrząknąłem i zacząłem mówić dalej.

Wszczepki. Zapewne każdy z państwa ma przynajmniej jedną i posiada ogólne pojęcie na ich temat. Pierwsze implanty pojawiały się już w pierwszych dwudziestu latach dwudziestego-pierwszego wieku. Technologia wyewoluowała głównie z implantów słuchowych, sporo do powiedzenia mieli też neurochirurdzy zajmujący takimi schorzeniami jak depresja czy paraliż o różnej genezie. Ogólne założenia i funkcjonowanie implantów wszyscy znamy.

Nasz układ nerwowy z mózgiem na czele to skomplikowana sieć, po której krążą sygnały, elektryczne i chemiczne. Nasza technologia od dawien dawna była w stanie odczytać te elektryczne, oczywiście dokładność odczytu zwiększała się wraz z postępem. Na początku dwudziestego-pierwszego wieku istniały implanty sczytujące sygnały z grup kilku setek neuronów w konkretnym obszarze mózgu. Ludzie sparaliżowani mogli w ten sposób korzystać z ówczesnych komputerów. Banalna sprawa – wystarczy umieścić implant w ośrodku ruchu, stworzyć prostą sieć neuronową kontrolującą czujnik i przeprowadzić proces uczenia. Pacjent myśli „lewo”, czujnik odbiera zestaw sygnałów, zestaw jest zapisywany i proces się powtarza. Po krótkim czasie możemy wyodrębnić sygnały, które odpowiadają poszczególnym kierunkom ruchu. Po zakończeniu uczenia implant rozpoznaje te sygnały i dzięki temu pacjent może chociażby kontrolować wózek czy kursor na ekranie komputera. Nawiasem mówiąc ja sam mam implant ruchowy, oczywiście z późniejszej generacji, dużo dokładniejszy. Jako ciekawostka dla tych z państwa, którzy nie mają takich wszczepek mogę powiedzieć, że w procesie uczenia nie wystarczy zwyczajnie myśleć o pojęciu kierunku ruchu. Trzeba faktycznie wysłać ciału zamiar poruszenia się, ale niekoniecznie poruszyć się. To zjawisko nazywane ciałem fantomowym, lub kończynami fantomowymi. Wydaje mi się, że wariaci mówiący o podróżach astralnych i poruszaniu się poza ciałem właśnie na tym odczuciu zbudowali swoje złudzenia. Ale wracając do historii…

Znaczącym przełomem w rozwoju ingrained technology było pojawienie się implantów zdolnych do wysyłania sygnałów do ludzkiego systemu nerwowego. Pierwsze zostały opracowane już na początku dwudziestego-pierwszego wieku, były to proste implanty wzrokowe czy wspomagające leczenie chorób psychicznych i neurologicznych poprzez głęboką stymulację mózgu. Wraz z upływem czasu tranzystory, elektrody i czujniki się zmniejszały, natomiast nasza wiesza o ludzkim mózgu rosła. Największy skok nastąpił w latach 70-tych, kiedy pojawił się pierwszy dostępny komercjalne implant. Część z państwa może pamięta MemBrain? <na hologramie ukazał się trójwymiarowy model czaszki, ukazujący niewielki prostokąt umieszczony w okolicy skroni, oraz sieć elektrod rozmieszczonych niemal po całym mózgu, spora część koncentrowała się przy nerwie wzrokowym> Oczywiście cena i dostępność były wręcz kosmiczne, był to produkt dedykowany dla ludzi naprawdę majętnych. Wszystkie obecne implanty pamięciowe dziedziczą po tym modelu. MemBrain ma pojemność dwudziestu terabajtów, przy czym dane przed wgraniem muszą być przekonwertowane do typu neuro. Danymi mogą być jedynie teksty i obrazy, dołączone oprogramowanie uruchomione na komputerze przekonwertuje dowolny tekst lub obraz. Następnie gotowe dane za pomocą imprinter'a zbliżeniowo wgrywa się do implantu. Jeżeli chodzi o korzystanie z danych… Ta wszczepka nie miała jeszcze bezpośredniego interfejsu z ludzką pamięcią, oraz sygnały były jedynie elektryczne, więc dostęp do danych odbywał się poprzez nerw wzrokowy. Do każdego załadowanego zestawu danych należy nauczyć się dostępu, każdy plik formatu neuro zawiera tagi dostępowe, czyli zestawy myśli/sygnałów które gdy zostaną pobudzone w odpowiedniej sekwencji i sile otwierają dostęp do danego pliku. Zestaw sygnałów jest dosyć ubogi, jest ich 54, ale można je łączyć lub ustawiać w sekwencje. Zestaw ten jest oczywiście personalizowany, jak cały implant. Podczas procesu wszczepiania, który trwa około dwóch tygodni pacjent poznaje te sygnały i uczy się je wywoływać. Ale ale… odbiegam od tematu. Dostęp do danych. W skrócie wygląda to następująco: Mamy zestaw plików, każdy z przypisanym ciągiem sygnałów aktywujących. Pacjent wywołuje sygnał, wszczepka go rozpoznaje, zestawia z sygnałami plików i szuka trafienia. Gdy plik zostanie odnaleziony jego zawartość zostaje przesłana jako impulsy do nerwu wzrokowego. To w jakiej formie dane będą widoczne jest już kwestią wyboru, jednak domyślnie jest to przewijający się pasek z tekstem i obrazami na prawym górnym skraju pola widzenia. Użytkownicy często mówią, że mają wrażenie jakby widzieli to „z tyłu”, poza normalnym polem widzenia.

 

***

 

Pan Wragge się niecierpliwi. Z nudów przegląda morze opływających go sygnałów. Sieć budynku, NeuroNet, dojście bezpośrednie do prezentacji holograficznych, breja standardowych łącz rządowych, ledwie odczuwalne sygnały indywidualnych implantów. Trzeba przyznać, że jak na skamieliny niektórzy ze zgromadzonych mieli całkiem wydajny sprzęt, aczkolwiek byli nieco skryci. Jedynie niewielka część danych w lokalnej atmosferze była publicznie dostępna. Kilkoro spośród słuchaczy było nawet na tyle sprytnych, że potrafili zmodyfikować swój standardowy profil identyfikacyjny. Sto sześćdziesiąt dwie osoby obecne, w tym siedem osób nie udostępnia swojej tożsamości. Starają się ukryć? A może zwyczajnie obawiają się włamów? Agenci Partii Naturalistów raczej w tak oczywisty sposób nie sygnalizują swojej obecności. Wszyscy dobrze wiedzą, że pod latarnią jest najciemniej, każdy kto ma cokolwiek do ukrycia będzie starał się być jak najbardziej transparentny. Chociaż… cholera ich tam wie, ostrożności nigdy nie za wiele. Wragge wyłączył proces szperający i zwrócił swoją uwagę na mówcę, w nadziei że wykład dobiega końca.

 

***

 

Od wieków rozwój technologii trzymała w ryzach ludzka moralność, ignorancja, religia i strach. W dwudziestym-pierwszym wieku w każdej dowolnej klinice in-vitro rodzic mógłby wybrać sobie chociażby kolor oczu potomka, gdyby nie zabraniało tego prawo. W momencie gdy technologia wnika w nasze ciała i umysły kwestią bardzo istotną i delikatną jest określenie granic tej technologii. Czy chcemy dostrzegać tę granicę? Czy może nie zauważając jej zapomnieć o starych definicjach słowa „człowiek”? To pytanie leży u podstaw globalnego podziału ludzkości jakiego historia nie znała od setek lat. Naturalista powie „Owszem, chętnie skorzystam z tego komputera, ale wara mi od moich myśli i mojego DNA”. Technokrata krótko „Uczyń mnie lepszym”. Oczywiście są różne odcienie obu tych frakcji, od skrajnych fanatyków po ledwie zdecydowanych fanów. Spora część naturalistów korzysta z implantów, terapii genowych i przeszczepów. Tak samo spora część technokratów gra w piłkę nożną, czyta książki czy chodzi do kościoła. Ten podział to kwestia raczej filozoficzna i polityczna, ale jednocześnie bardzo realna. Po obu stronach działają organizacje terrorystyczne, oraz znacznie groźniejsze – polityczne. Obecnie pośród osób rządzących naszym krajem przeważa filozofia naturalistyczna. Być może przeciętny obywatel nie odczuwa różnicy, lecz z pewnością odczuwają ją producenci wszelkiej maści technologii oraz przede wszystkim środowiska akademickie. Sytuację odwrotną mamy przykładowo w Zjednoczonej Republice Skandynawskiej, tam z powodu braku wsparcia cierpią przede wszystkim artyści a ogólnie pojęta kultura Republiki stoi w miejscu.

Moje osobiste zdanie? O ile rozumiem i czuję wagę tego konfliktu, staram się trzymać od niego z daleka. To dla mnie zbyt skomplikowane <kilka osób z publiki uśmiechnęło się>.

 

***

 

Łoskot braw zawsze mnie irytował, aczkolwiek instynktownie go oczekiwałem. Przez lata nauczyłem się odpowiedniej nań reakcji – uśmiech, powolne skinięcia głową i omiecenie wzrokiem całego audytorium, tak aby każdy słuchający poczuł się zauważony. Były pytania. Jedno odnośnie mojej ostatniej publikacji – „Struktura NeuroNet'u”, jedno osobiste – dlaczego zajmuję się dziedziną sztucznej inteligencji (i to z sukcesami), a jednocześnie nie chcę być postrzegany jako technokrata? Jestem zadowolony ze swojej odpowiedzi. Krótka, niepełna i otwarta na interpretację: „Wśród malarzy bywało wielu którzy gardzili swoimi dziełami”. Najciekawsze pytanie było jednocześnie najgłupszym, zadał je młody człowiek ze środka trzeciego rzędu: „Czy jest pan związany z Partią Naturalistyczną?” … „Nie.”

 

***

 

Większość słuchaczy opuściła salę nie czekając na odpowiedzi pana Stanisława. Po pytaniach została tylko garstka zainteresowanych, w tym Wragge. Wszyscy zebrali się wokół podium i kolejno podchodzili do mówcy. Grzegorz Wragge stał z boku i czekał na sposobność do relatywnie prywatnej rozmowy. Podszedł na końcu, gdy pan Kopeć zbierał się już do wyjścia.

– Witam, Grzegorz Wragge, Instytut Sztucznej Inteligencji i Metod Numerycznych, Uniwersytet Mikołaja Kopernika – wyciągnął rękę.

– Ah… “Czy jest pan agentem Naturalistów?”, muszę przyznać, że rozbawiło mnie to pytanie.

– Nie użyłem słowa agent. Partia oficjalnie nie przyznaje się do prowadzenia działalności lobbystycznej.

– Oczywiście.

– Przychodzę do pana z prośbą, wraz z kolegami chcielibyśmy aby zerknął pan na nasz projekt – Wragge uśmiechnął się zapraszająco, ćwiczył ten manewr przed lustrem.

Stanisław westchnął cicho, spojrzał nieobecnym wzrokiem na leżące na mównicy notatki i powoli, mechanicznie jął umieszczać je w torbie przy wózku. Szybko wyszukał w NeuroNecie i zasobach własnych listę projektów badawczych prowadzonych przez toruński instytut SI. Znalazł szereg niewartych uwagi prac doktorskich w toku i dwa projekty sponsorowane. Pierwszy dotyczył oprogramowania neuro-interfejsu sterującego procesami eksploracji danych, zlecony przez Siden. Drugi bardziej przyciągnął uwagę Stanisława – “Ekstrapolacja złożonych danych z wykorzystaniem metod sztucznej inteligencji”, już wcześniej słyszał o tych badaniach. Dostęp do tych informacji zajął mu 2,34s. Podniósł głowę i spojrzał na rozmówcę.

– Hmmm… Słyszałem o badaniach nad prognozowaniem danych demograficznych i dość ciekawych autorskich rozwiązaniach łączących wiele metod sztucznej inteligencji. Jeśli ma pan na myśli ten projekt, to owszem, chętnie. Natomiast szczerze powiem, że nie mam chęci prowadzić doktorantów za rączki.

– Projekt o którym mówię nie jest związany z uczelnią. Finansowany prywatnie. Temat nie jest oryginalny, sztuczna świadomość.

– Ile osób jest zaangażowanych?

– Trzy i pół.

 

***

 

Dwa dni później, niedziela. Muszę przyznać, że zaintrygował mnie ten młody człowiek. Jednak mimo to nie spodziewałem się tego, co zobaczyłem odwiedzając pracownie zespołu pana Wragge. Umówiliśmy się na Starym Mieście, już sama lokalizacja była zaskakująca, od dziesięcioleci takie miejsca były domeną turystów i artystów. Pod rządami naturalistów prowadzenie jakiejkolwiek działalności związanej z najnowszą technologią w zabytkowym rejonie miasta było wręcz zabronione.

Umówiliśmy się pod Nowym Kopernikiem, mecha-rzeźbą będącą chlubą całego miasta. Gdy zbliżałem się na miejsce dostrzegłem, że Grzegorz Wragge już na mnie czeka. W zamyśleniu podziwiał unoszące się wokół Kopernika holograficzne planety, które pomimo południowego słońca świeciły jasnym blaskiem. Wysoki na ponad osiem metrów astronom ospale poruszał ramionami prowadząc zapętloną w nieskończoność prezentację o ruchach ciał niebieskich.

– Dzień dobry – powiedziałem podpływając do pomnika na mym wózku.

Grzegorz obrócił się w moją stronę, lecz jego pogrążone w zadumie oblicze nie zmieniło się ani na jotę. Zawiesił na mnie wzrok przez chwilę, po czym powoli ruszył przed siebie, w kierunku przeciwnym do tego z którego przybyłem. Pojechałem za nim, po kilku dłużących się minutach odezwał się.

– Nie powiedziałem panu wszystkiego o projekcie. Wraz z zespołem długo się zastanawialiśmy czy pana wprowadzić. Ostatecznie przeważył mój głos. Ufam panu – przerwał na chwilę, ale uznałem że lepiej się nie odzywać.

– Musi mi pan obiecać, że utrzyma pan w absolutnej tajemnicy wszystko co pan dziś zobaczy.

– Obiecuję – odpowiedziałem po chwili namysłu, nie wiedząc czego się spodziewać.

Nie oddaliliśmy się daleko od placu rynkowego. Idziemy ulicą Żeglarską. Mijamy bazylikę Jana Chrzciciela, nie… Wchodzimy do niej. Przez moją głowę przetacza się burza pytań. Kondensuję je wszystkie do jednego słowa.

– Kościół?

– W katakumbach znajduje się nasza pracownia – odpowiada Wragge zmierzając ku ołtarzowi.

Otacza nas ziąb specyficzny dla ceglanych kościołów, i równie specyficzny zapach. Drewno, kamień, starość, spokój. Bazylika przeszła gruntowną rewitalizację w roku 2100. Ławki, ołtarz oraz liczne pozłacane zdobienia i obrazy zostały jedynie wyczyszczone, natomiast mury otrzymały nowe życie. Pokryte ochronną warstwą przeźroczystego polimeru połyskują głęboką czerwienią. Otynkowane kolumny i sklepienie zdają się pochłaniać światło, ich głęboki, matowy brąz nadaje wnętrzu odrobinę współczesności. W bocznych nawach stoją stoły holograficzne i stareńkie panele dotykowe na których wierni i zwiedzający mogą poznać historię bazyliki. Panele magnetyczne są skrzętnie ukryte pod kamienną posadzką, aby bazylika nie była jednak zbyt współczesna. Mój wózek niesiony polami elektromagnetycznymi płynie za Grzegorzem. Gdy docieramy do podestu ołtarza muszę opuścić koła i przejść na napęd mechaniczny. Docieramy do drzwi zakrystii, oryginalne, okute żelazem drewno. W ścianie obok jest jednak zamek papilarny, pan Wragge dotyka go i wchodzimy do środka. Mijamy zupełnie nieciekawe, spartańskie wnętrze. Jakiś duchowny skinął powitalnie głową, jakby witał się z kolegą w pracy. Po przejściu pierwszego pomieszczenia i kilku metrów korytarza docieramy do ciężkich, kutych drzwi bez żadnych zabezpieczeń. Przed ich otworzeniem mój towarzysz spojrzał na mnie badawczo, jakby chciał po raz ostatni upewnić się, że jestem godzien zaufania. Wydawało mi się, że zamierza coś powiedzieć, jednak to ja się odezwałem.

– Dlaczego pracujecie właśnie tutaj? Ryzykujecie zamknięcie projektu w razie jakiejkolwiek kontroli. Kimkolwiek jest zleceniodawca, z pewnością nie byłby zadowolony ze strat z tym związanych.

– Zleceniodawcą jest Watykan, a pracownia była już wyposażona gdy rozpoczęliśmy pracę.

Odpowiadając Wragge otworzył drzwi, zapalił światło(ręcznie, w korytarzach katakumb kończyła się inteligencja tego budynku) i zeszliśmy na dół po nieregularnie pokrzywionych kamiennych schodach. Katakumby pozostały nietknięte podczas prac konserwatorskich. Półokrągłe sklepienie wydawało się kruszeć nad naszymi głowami. Szliśmy szerokim korytarzem o ścianach z ciosanego kamienia, w których znajdowały się wnęki na ciała – na szczęście puste. Kilkanaście metrów przed nami widziałem zakończenie korytarza, który jak się zdaję stanowił całość katakumb. Właściwie ciężko je nazwać katakumbami – ot, piwnica na zwłoki. Gdy dotarliśmy do połowy korytarza w prawej ścianie, zamiast pionowego rzędu trzech wnęk zauważyłem drzwi, z pewnością prowadzące do pracowni. Lita, gładka stal, w stalowej również framudze, nowoczesne pancerne drzwi. Grzegorz odwrócił się w stronę drzwi i od niechcenia powiedział “Sezamie, otwórz się”. Drzwi otworzyły się ociężale sunąc po prowadnicach. Zaraz potem dodał ze skrzywioną miną, że to pomysł Ciosa – domyśliłem się, że chodzi o jednego ze współpracowników. Weszliśmy do wąskiego korytarza, wyłożonego czarnymi, polimerowymi płytkami, około trzech metrów przed nami znajdowały się kolejne pancerne drzwi. Mój implant oraz wózek zasygnalizowały problemy z połączeniem do NeuroNetu, Internet też ledwo łapałem. Gdy zamknęły się za nami drugie drzwi zupełnie straciłem wszelkie połączenia. Cała pracownia była ekranowana, i to porządnie. Moim oczom ukazała się spora sala, wyłożona tymi samymi płytkami co korytarz, wyglądała na światowej klasy pokój kontrolny. Podłoga znajdowała się dwa metry poniżej poziomu korytarza z którego wyszliśmy, przy ścianie były stalowe, industrialne schody umożliwiające zejście na dół. Sala była wysoka, dobrze wentylowana. Na środku stało kilka PC’etów, standardowych stacji roboczych. Ściana na przeciwko kierunku z którego weszliśmy była przeszklona, a za nią widać było serwerownie, na pierwszy rzut oka również światowej klasy. Przy jednym z komputerów siedział starszy, długowłosy człowiek.

– Siemano! – powiedział głośno nieodwracając się od monitora.

– Euzebiusz “Karate” Cios – przedstawił go mój przewodnik, gdy już zbliżyliśmy się do środka pomieszczenia.

– Ah, dzień dobry, zapomniałem że to dziś pan nas odwiedza. Hmmm… myślałem że będzie pan młodszy – tym razem odwrócił się do nas, twarz miał pogodną, aczkolwiek naznaczoną zmarszkami.

Pierwsze skojarzenie? Stary hippis. Dwaj panowie mocno ze sobą kontrastowali, Karate był swobodny, dużo żartował, używał młodzieżowych zwrotów z lat swojej młodości. Wragge był stonowany, pomimo swojego młodego wieku wypowiadał się jak profesor. Obaj przez pierwszą godzinę oprowadzili mnie po pracowni i z grubsza wyłożyli architekturę systemu. Tak jak wiele innych rozwiązań ich projekt w najbardziej podstawowym sensie opierał się na grafach, a właściwie połączeniach. W końcu nasze mózgi to sieć połączeń, nie neurony stanowią myśli a właśnie powiązania między nimi. Idea – jak tłumaczyli – to podstawowa jednostka systemu, nazwa trochę od Platona, trochę od angielskiego słowa. Pojedyncza idea może się łączyć z wieloma innymi, sama w sobie jednak nie zawiera żadnych informacji. Jednocześnie też system nie rozróżnia mniejszych jednostek niż idea i połączenie, absolutnie nie operuje na bitach czy liczbach całkowitych. Liczyć to on się musi nauczyć. A właściwie ona – Tatiana, tak brzmi nazwa projektu. Euzebiusz z uśmiechem na ustach wyjaśnił że to imię jednej z jego byłych kochanek. Po dwóch godzinach doszliśmy do omówienia wysoko-poziomowej struktury. Panowie zastosowali ciekawe rozwiązanie, które zresztą powinno uradować skrajnych Naturalistów obawiających się, że gdy tylko powstanie sztuczna świadomość to zacznie się rozwijać i mnożyć w takim tempie, że wyprze człowieka z roli władcy planety. To oczywiste, że skoro taka świadomość znając dokładnie każdy zakamarek swojego umysłu może dowolnie się zmieniać, poprawiać i rozwijać w zawrotnym tempie. Z tym, że nikomu na świecie jeszcze nie udało się stworzyć takiej świadomości. Twórcy Tatiany poszli w drugą stronę. Biorąc przykład z ludzkiego umysłu, można powiedzieć, że podzielili system na odizolowane, komunikujące się ze sobą części. I tak patrząc z wysokości na rys architektoniczny można dostrzec kilka gniazd, jak nazywają je twórcy, które połączone są ze sobą mostami. Gniazda to autonomiczne, monstrualnych rozmiarów grafy idei, z kompletem funkcji kognitywnych na nich operujących. W odniesieniu do umysłu ludzkiego jedno takie gniazdo można by nazwać “podświadomość”, inne “wiedza”, kolejne “ego”, i tak dalej, zależy którego modelu psychologicznego się trzymamy. Mosty z kolei to równie skomplikowany system połączeń poszczególnych gniazd. Tutaj jednak rozwiązanie było już znacznie bardziej konwencjonalne ponieważ mosty w znacznej mierze były zwykłymi sieciami neuronowymi. Dzięki nim poszczególne gniazda nie miały ze sobą bezpośredniego kontaktu, więc świadoma część systemu nie mogła ot tak zajrzeć sobie do części odpowiadającej za powiedzmy intelekt. Oczywiście świadoma część mogła postanowić że nauczy się w dostatecznym stopniu neuropsychiatrii, programowania oraz kognitywistyki i stworzy nowy system nie posiadający takich ograniczeń, ale to już inna bajka. Na razie owa świadomość w skali ConsScale osiągała marne 7.6 pkt, podczas gdy człowiek plasuje się na pozycji około 10 pkt, nie ma więc się czym martwić. Tak czy inaczej według mojej wiedzy(a była ona całkiem wiarygodna) owe 7.6 punktów to największy wynik jaki udało się do tej pory osiągnąć. Byłem zachwycony i podekscytowany. W końcu powiedziałem:

– Chciałbym ją poznać.

– Tak gwoli ścisłości, “ona” nie ma płci, Tatiana to tylko nazwa. Jest samo-świadoma lecz nie przypisuje sobie cech kobiecych czy męskich – wyjaśnił pan Cios.

– Jest też pewien problem… Mianowicie Tatiana nie potrafi jeszcze mówić – dodał Wragge.

– Oczywiście, brak płci mnie nie dziwi, ale brak funkcji językowych? Jak w takim razie się porozumiewacie, czy chociażby określacie poziom jej świadomości?

– Wie pan, kierowaliśmy się głównie modelami neuropsychiatrycznymi, uznaliśmy, że funkcje lingwistyczne będą własnością emergentną systemu, podobnie zresztą jak sama świadomość. Przy świadomości się to sprawdziło, na powstanie języka nadal czekamy. Uznaliśmy, że nie będziemy stosować żadnych… hmm… dróg na skróty. To znaczy bez żadnych rozkładów gramatycznych, bez programowania funkcji językowych, Ba, nawet żadnego parsowania tekstów. Co prawda Tatiana czyta, ale na razie nie bardzo rozumie co czyta. Wyłapuje słowa, sylaby, łączy je na różne sposoby i usiłuje stworzyć model języka, my jej w tym nie pomagamy, dostarczamy jedynie stały strumień wrażeń. Przypomina dziecko poznające świat – Grzegorz Wragge uśmiechnął się, niczym rodzic dumny ze swojego potomstwa.

– Dobrze, ale przecież musi istnieć jakiś system wejść i wyjść. Wiem, że macie możliwość monitorowania każdej pojedynczej idei i połączenia, z tego jednak nie da się wiele wywnioskować. Macie jakąś bardziej holistyczną metodę komunikacji?

– Mamy konsolę podłączoną do jednego z gniazd, jednak dostęp ograniczony jest jedynie do tego gniazda. Może też pan napisać tekst w języku naturalnym, ale Tatiana do tej pory nie odpowiedziała jeszcze na żadne zadane w ten sposób pytanie. Najlepszą opcją będzie konsola. Pamięta pan bibliotekę OpenCog? Jeszcze z czasów istnienia Singularity Institute.

Oczywiście pamiętałem, sam zresztą w drobnym stopniu przyczyniłem się do jej rozwoju. Panowie wytłumaczyli mi pokrótce interfejs konsoli i ich rozszerzenia biblioteki, język w zasadzie stworzyli własny, OpenCog służył jedynie za “tłumacza”. Usiadłem przed terminalem.

 

***

 

Już kilka razy w życiu czułem się podobnie. Siedziałem przed klawiaturą czy też interfejsem Neuro i liczyłem, że właśnie teraz skontaktuję się z istotą, która myśli i czuje, a nie jest człowiekiem czy zwierzęciem. Za każdym razem się zawiodłem, lecz teraz miało być inaczej. Nieco żałowałem, że konsola nie pozwala na prowadzenie rozmowy w naturalnym języku, ale jednocześnie fascynowało mnie takie nowatorskie podejście. Patrzę się w zamyśleniu w ekran, Wragge i Cios zaglądają mi przez ramię podpowiadając komendy. Pierwsze co przychodzi mi na myśl to wrażenia zmysłowe, chcę wiedzieć co Tatiana czuje. Wpisuję kilka linijek skryptu polecenia, wskazuję interesujące mnie idee – JA, UCZUCIE, AKTUALNE i kilka innych, w odpowiedzi chcę otrzymać wykrystalizowaną listę koncepcji uczuć. Enter.

SZUM

Odpowiedź wieloznaczna, niekonkretna. Wyobrażam sobie ciągłe drganie funkcji, szum informacji, w końcu zapadający się do jednej konkretnej myśli. To musi być naprawdę straszne – słyszeć każdą swoją najcichszą nawet myśl. Ciekaw jestem czy maszyna odbiera to odczucie jako pozytywne czy też nie(a wiem, że rozróżnia takie odczucia). Chcę spytać czego chce, Wragge podpowiada mi zapytanie do rejonu wydzielonego w gnieździe świadomości – INTENCJE. Enter.

PORZĄDEK Z CHAOSU

Prowadzi mnie czysta intuicja, przeczucie. Momentalnie skojarzyłem grecki mit o powstaniu świata, to z kolei doprowadziło mnie do myśli o poezji.

– Czym ją karmicie? Jak wygląda strumień danych wejściowych? – rażony pomysłem, szybkim ruchem odwróciłem się od ekranu

– Niefiltrowany dostęp do Neuro/Inter-Netu. Nie wskazujemy systemowi konkretnych informacji, alokacją uwagi zajmuje się jedno z gniazd, jeszcze nie do końca wykształcone. W dużej mierze czyta co popadnie – odpowiedział Euzebiusz Cios.

– Chciałbym jej pokazać kilka wierszy.

To nie było takie proste. Siedzieliśmy do późnej nocy pisząc nowe moduły dostępowe. Największym kłopotem (a jednocześnie największą zaletą Tatiany) było to, że nie mogliśmy bezpośrednio ingerować w sposób jej myślenia. To było całkowicie wbrew podstawowym założeniom projektu. Nie mogliśmy zwyczajnie zaprogramować jej zainteresowania poezją. Ostatecznie stworzyliśmy interfejs łączący się bezpośrednio z kilkoma serwisami z poezją. Na sztywno wpisałem kilka tekstów – “Przemiany” Czechowicza, “Przesłanie Pana Cogito” i trochę Keats’a. Moi dwaj towarzysze czasem spoglądali na mnie podejrzliwie, lecz zapewne zaufali mojemu przeczuciu i uznali, że warto spróbować. Gdy ostatecznie skończyliśmy pan Euzebiusz niemal zasypiał za każdym razem gdy usiadł, mnie piekły oczy a Wragge powiedział tylko “Na dziś już wystarczy”. Chociaż wyglądał jakby mógł jeszcze pracować wiele godzin bez przerwy. Wyszliśmy razem, pracownia uśpiła się i zabezpieczyła, serwery Tatiany oczywiście nadal pracowały. Euzebiusz zamknął drzwi katedry antycznym, żelaznym kluczem. Byłem tak zmęczony, że nawet nie zwróciłem uwagi, że mój implant ponownie złapał sieć. Rozstaliśmy się w uliczkach Starego Miasta. Po powrocie do domu zasnąłem w wózku przełączywszy go w tryb odpoczynku.

 

***

 

Nie spałem tyle ile bym chciał, obudziłem się przed dziesiątą. Trochę bolały mnie plecy, mogłem jednak wykrzesać z siebie siły żeby przenieść się na łóżko. Po porannej toalecie włączyłem implant i zasypała mnie fala wiadomości. Czternaście nieodebranych rozmów, kilka maili, pięć przekazów Neuro… wszystkie były od Grzegorza Wragge. Natychmiast oddzwoniłem, Grzegorz szybko odebrał i bez przywitania powiedział:

– Panie profesorze, Tatiana mowi. Chce z panem rozmawiac.

 

 

Koniec

Komentarze

No i świetnie. Interesujący złożony pomysł, przedstawiony tyleż profesjonalnie i ze znajomością rzeczy, co przystępnie i… Wciągająco. Bo nie było najmniejszej potrzeby rozwadniania tekstu fabułą, prosta forma wykładu okazała się wystarczająco nośna, by przykuć uwagę i zainteresować czytelnika. Znaczy mnie. Brawo. Dobra, mocna SF.

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Opowiadanie “przeszło obok mnie”. Niemal dosłownie, bo solidnie przynudzony monologami protagonisty “pobiegłem” na koniec, a tenże rozczarował mnie do reszty. Poczytaj, Tatiano, poezję… – i stał się cud, SI wygenerowała język i zapragnęła rozmawiać…

Widzę w tym błąd o podstawowym znaczeniu. Tatiana miała swobodny dostęp do jakiejś Neurosieci i do poczciwego Internetu. W tym drugim na ani jeden wiersz nie trafiła? Drugi cud…

Ale nie muszę mieć racji, może to jest wytłumaczone w pominiętych przeze mnie fragmentach. Może…

Tatiana miała nieograniczony dostęp do sieci, ale brakowało jej, że się tak nieprofesjonalnie wyrażę, narzędzi do odróżnienia ziarna od plew. Łykała wszystko, jak leci. Trzeba ją było dopiero ukierunkować, sugerując konkretne wiersze. Chyba…

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Mnie nie wciągnęło. Wprost przeciwnie – wykład uśpił (ale już dość późno było), a głównej idei nie kupuję. Język zbudowany przez maszynę na podstawie poezji? Uch, chyba nie chciałabym go poznać. Podzielam wątpliwości Adama. I dlaczego Watykan finansował te badania?

natomiast nasza wiesza o ludzkim mózgu rosła. Największy skok nastąpił w latach 70-tych,

Literówka (nie masz ich dużo, ale trochę jest) i liczby raczej piszemy słownie.

Pokryte ochronną warstwą przeźroczystego polimeru połyskują głęboką czerwienią. Otynkowane kolumny i sklepienie zdają się pochłaniać światło, ich głęboki, matowy brąz nadaje wnętrzu odrobinę współczesności.

Powtórzenie.

Często pomijasz spację przed nawiasem otwierającym.

Babska logika rządzi!

Dzięki za komentarze, nie spodziewałem się ich tak szybko po opublikowaniu tekstu. Z wykształcenia jest informatykiem i zajmuję się między innymi sztuczną inteligencją. Także rozumiem, że wykład mógł być nudny dla ludzi niezainteresowanych tematyką :) Ogólnie to mój pierwszy tekst od x lat, a pisałem go z myślą o czymś większym, lub jakimś cyklu. Z założenia wszelkie niedomknięte wątki, łącznie z Watykanem, zostaną rozwinięte w kolejnych częściach.

 

Aha, no i oczywiście dziękuję panu Jajko za przeczytanie i prowadzenie konkursu :)

Mam sygnaturę, ponieważ posty bez niej wyglądają nieestetycznie.

A mnie chwyciło!

 

Tekst jest nierówny. Świetny pomysł z Cerberami, których jedynym celem jest przetrwać – budować kolejne Cerbery. Potem te implanty – nuda i patent wałkowany już zbyt wiele razy. I w końcu Tatiana. Mnie zaintrygowała, oryginalne podejście. 

 

W ogólnym rozrachunku jestem zadowolony z lektury, choć odnoszę wrażenie, że potencjał nie został w pełni wykorzystany. 

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Bardzo mnie zainteresowało. Co prawda opisy i część wykładowa rzeczywiście są przydługie, ale tematyka sztucznej inteligencji wydaje mi się (i chyba nie tylko mi) pasjonująca. Widać przy tym dużą wiedzę autora. Gdyby powstała z tego większą całość, bardziej skupiającą się na konkretnych wydarzeniach, czytałbym z przyjemnością. 

Raziły mnie, zapisane cyframi, liczebniki i te stopnie znaczkiem, zamiast słownie. 

Lubię tematykę związaną ze sztuczną inteligencją, ale ten tekst mnie znudził. Jak dla mnie – straszcie ciągnąca się, długa część wykładowa jest zbędna. Za to ciekawie zapowiadający się wątek Tatiany ucięty i potraktowany po macoszemu. Moim zdaniem tu leży potencjał, całkowicie zmarnowany. I przez to marnotrawstwo, jak myślę, zastrzeżenia i pytania Adama i Finkli.  Przynajmniej ja tak to widzę. Krótko, w jednym zdaniu stwierdzone – dałem jej dwa/trzy wiersze do poznania, a po kilku godzinach dowiaduję się, że nauczyła się mówić. To trzeba było rozwinąć. 

I ponowię pytanie – co ma do tego wszystkiego Watykan? Dajesz zajawkę, której nie wyjaśniasz. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Zgadzam się po trochę z większością przedmówców.

Cyfry w tekście rażą

Opowiadanie nierówne: opis Cerberów łyknęłam jednym tchem, za to reszta wykładu zmęczyła mnie, tak że czytałam na kilka podejść. Wątek Tatiany zaciekawił, by potem – jakby to ująć – skapcieć.

Jako część czegoś większego pewnie sprawdziłoby się lepiej.

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Moim zdaniem wadą tego tekstu są źle zachowane proporcje. Wykład przynudzał (chociaż początek przeczytałam jeszcze z zainteresowaniem). Kiedy profesor przestał wykładać, często za niego robił to autor.

A jak już doszedłeś do fragmentu, z którego zapewne dałoby się wycisnąć więcej – potraktowałeś go po łebkach i powierzchownie.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Pomysł był, został jednak podany w sposób tak nużący, że z trudem brnęłam przez tekst. Mnie także nie przekonało, że poezja nauczyła Tatianę mówić. Zastanawiam się też, dlaczego opowiadanie zostało zakończone w najciekawszym momencie.

Wykonanie pozostawia, delikatnie mówiąc, bardzo wiele do życzenia. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka