- Opowiadanie: Red_Lecter - Efekt Elizy

Efekt Elizy

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Efekt Elizy

 

Efekt Elizy – zjawisko przypisywania przez ludzi znaczenia i sensu znakom, słowom i zdaniom, które takiego sensu same z siebie nie mają. Przykładem takiego efektu jest np. interpretowanie przypadkowych wzorów pojawiających się w fusach po kawie na dnie szklanki czy tworzonych przez chmury na niebie jako obrazy, które przedstawiają jakieś konkretne kształty.

prainternet rok 2011, Wikipedia

 

W drzwiach stała młoda kobieta, na oko dwadzieścia pięć lat. Wysoka, zgrabna, nienachalnie atrakcyjna. Oczy miała duże, usta wąskie. Włosy były spięte w kok, dwa blond pasemka spływały po skroniach, co uzupełniało szczupłą i skupioną twarz. W okrytych rękawiczkami dłoniach trzymała wysłużoną walizkę.

– Ja do dzieci – powiedziała.

Władysław przyglądał się jej uważnie. Już w chwili, gdy zadzwoniła do drzwi i zaciekawiony wyjrzał przez okno, zdecydował, że odprawi służbę i sam jej otworzy. Chciał ją poznać jak najszybciej. Była wyprostowana niczym pilna uczennica, z lekko przechyloną głową, co świadczyło, że jest ciekawa i potrafi słuchać. Spojrzał w błękitne oczy, martwe jak diament. Na moment stracił mowę. Nie przez oczy, nie dlatego, że była od niego wyższa o dwie głowy, lecz przez wyraźne linie i labirynty układu scalonego pod skórą, biegnące z lewego oka po policzku i szyi aż za purpurowy płaszcz.

– Z ogłoszenia – dodała.

– A tak, tak, oczywiście! Proszę, niech pani wejdzie.

Minęła próg i zrobiła kilka kroków. Poruszała się bezszelestnie, jakby nie dotykała podłoża i płynęła w powietrzu. Dopiero gdy przystanęła, jej trzewiki wydały pierwszy odgłos. Stuknięcie rozeszło się po wielkim holu.

– Pokoje służby są na dole – powiedział Władysław – ale dla pani przygotowaliśmy na piętrze.

Przestrzeń była jasna, biel raziła, ale dzięki czarnym wykończeniom wnętrze oddychało równowagą dwóch barw. W czarno-białym holu kobieta w purpurowym płaszczu wydawała się zbłąkaną kroplą krwi. Rozejrzała się dyskretnie. Hol urządzono z przepychem. Kolumny na wzór koryncki, marmurowe schody – złamane w połowie drogi na piętro; trochę wiktoriańskie, metalowe poręcze, wielkie okna i ozdobne, czarne jak smoła draperie. Nad głową wisiał żyrandol z kryształu, pod stopami ułożono parkiet, którego wzór był zbiorem powtarzających się nieregularności z jedną gwiazdą pośrodku, z ramionami rozstrzelonymi na wszystkie strony świata. Gwiazda odbijała słońce, wpadające przez okna. Światło odbiło się również w oczach kobiety, a gdzieś tam, głęboko w diamentowych źrenicach, przewinął się pasek kodu binarnego. Patrzyła na Władysława.

Dojrzał, że kobieta bada przestrzeń. Nie dojrzał jednak tego, czy była pod wrażeniem bogactwa domu. Nie wiedział, czy ona potrafi coś takiego, nie wiedział, czym dla niej jest wrażenie.

– Mamy nadzieję, że warunki mieszkania pomogą pani wykonywać obowiązki w pełni profesjonalnie.

– Oczywiście – odpowiedziała z ledwo zauważalnym ukłonem. Miała w sobie coś ze szlachcianki wyuczonej skromności w obyciu. Jej głos brzmiał gładko. Władysław słuchał każdego słowa, a rumieńce świadczyły o nękających go męskich fantazjach. Nie uszło to uwadze kobiety.

– Dobrze… eee… – wyjąkał. – Pani pokój znajduje się tuż obok pokoi dzieci.

– Cieszę się. Będę miała wyjątkowo blisko do pracy – uśmiechnęła się.

Ma poczucie humoru, dobrze. To bardzo ważne, bo Władysław też je miał, przynajmniej tak mu się wydawało.

Idąc za mężczyzną w kierunku schodów, zauważyła postać przyglądającej się im kobiety w średnim wieku. Stała w korytarzu, ciągnącym się wzdłuż domu. Nie wyglądała na służącą. Surowa twarz, atrakcyjna, jednak przesadnie umalowana, włosy były upięte w wyzywający bałagan wzorem gwiazd filmowych. To z pewnością pani domu. Rzucała oceniające spojrzenie w stronę gościa. Oczy dwóch kobiet na moment spotkały się, po czym tajemnicza postać odeszła do swoich obowiązków.

Weszli na piętro.

Kiedy minęli pokoje dzieci, zza drzwi kolejno wystawały małe główki ciekawe nowej opiekunki. Główek było pięć, bo tyle było dzieci i, w rozumieniu rodziców, wszystkie bardzo rozrabiały. Dlatego tym razem Władysław zatrudnił prawdziwego cyborga.

 

IMIĘ: Ramona

MODEL: S-X21

RODZAJ: Fembot klasy S

WYPRODUKOWANO: Japonia, 2092

OPIS:

Ramona S-X21 jest androidem antropomorficznym rodzaju żeńskiego z zastosowaniem do opieki nad dziećmi. Jej profil psychologiczny to implikacja badań statystycznych nad opiekunkami z całego świata. Wygląd zewnętrzny podyktowany jest kwestiami marketingowymi – przez co nie wyklucza się romansu z klientem. Model S-X21 jako pierwszy zdał test Turinga oraz test na empatię Voight-Kampffa. Ponadto model ten odznacza się wysoką precyzją działań i niskim współczynnikiem odmowy.

WADY: napady projekcji komplementarnych.

 

– Kochanie, to android, nie cyborg – oznajmiła pani domu, Jola, żona Władysława.

– Wszystko jedno – odparł, gapiąc się na schody prowadzące na piętro. Było je widać nawet z kuchni, która wychodziła na salon i dalej na hol. Myślał o tym, czy Ramona poszła już spać, czy może siedzi na brzegu łóżka i czeka na pierwsze zadanie.

– Cyborgi są w dużej części ludźmi, a Ramona zeszła z taśmy produkcyjnej – ciągnęła Jola. – Zrobili ją od podstaw. Jak samochód.

– Wygląda jak prawdziwa.

– Ale ty jesteś banalny. Ludzie zatrudniają androidy od pół wieku, a ty wciąż patrzysz na nie z powątpiewaniem.

– Myślisz, że dzieciaki przestaną rozrabiać?

Jola usiadła przy stole obok męża.

– Lepiej – powiedziała. – Mam nadzieję, że wreszcie się ich pozbędziemy.

 

*

 

Był wieczór, więc Władysław zamknął na klucz drzwi do pokoju Ramony. Jeszcze nie pora. Ramona wpierw musi poznać dzieci, zobaczyć jak wyglądają, w co lubią się bawić, jak na co dzień spędzają czas, co myślą i o czym. Jednym słowem, musi zacząć pracować. Wszystko musi przebiegać naturalnie. Postanowił przedstawić jej dzieci jutro z rana.

Spojrzał przez dziurkę od klucza. Układała ubrania w szufladach. Była rozebrana. Pod ubraniem wcale nie wyglądała jak lalka, przynajmniej nie do końca. Gdyby nie liczne znaczniki układów scalonych i czarne linie fabrycznych łączeń, uchodziłaby za najpiękniejszą kobietę na świecie. Jednak te wszystkie cyberdodatki kręciły go, jakby dzięki nim była nadzieją na niezwykle mokre doznania. Ależ ta kobieta musi znać sztuczki, pomyślał i poczuł znaczne ożywienie w kroku. Usłyszała jego oddech. Spojrzała ze strachem na drzwi. Zakryła piersi bluzką. Patrzyła, wyczekując potwierdzenia, że tylko jej się zdawało. Spanikowana wskoczyła do łóżka. Oparła się o ścianę, podkuliła nogi i naciągnęła na siebie kołdrę.

Władysław cofnął głowę od drzwi.

Cóż za strachliwa istota – ta imitacja człowieka.

 

Kurier Szanghajski – 20 marca 2089

Problem z fembotami

Napisał Li Lao

 

Czy do tragedii doszłoby, gdyby w androidach montowano system ostrzegawczy? Dotychczas uznawany za produkt doskonały – Fembot Ramona S-X20 – stanie się w najbliższym czasie gwoździem do trumny koncernu Panteon. O problemach z psychotyczną naturą sprzętu mówiło się od dawna, ale teraz mamy do czynienia z jawnym pogwałceniem prawa. Na światło dzienne wychodzą fakty, które koncern zatajał przez ostatnie dziesięć lat. Nie od dziś wiadomo, że skutkiem ubocznym opracowania sztucznej inteligencji był szereg zachowań niepoddających się prostej numerycznej algorytmizacji, włącznie z występowaniem narcystycznych mechanizmów obronnych. Incydent szanghajski może wyraźnie wpłynąć na poziom zaufania ludzi do sprzętów antropomorficznych, a co za tym idzie, przełoży się to na sprzedaż. Czy należy bać się syntetycznej niani?

Jesteśmy źli na koncern Panteon – mówi matka ofiar z Szanghaju, Zhang Chen. – Będziemy walczyć o odszkodowanie. Nikt nas nie uprzedził, że produkowana przez nich opiekunka może zjeść nasze dzieci.

Władze koncernu zapowiedziały wprowadzenie odpowiednich łatek systemowych.

 

Uruchomiła termowizję i przestrzeń wokół niej wypełniła się zgrzytem błękitów i czerni. Za drzwiami jej pokoju oddalała się pomarańczowo-czerwona sylwetka pracodawcy. Mężczyzna skręcił korytarzem i dalej poruszał się schodami w dół. Rozluźniła uścisk na kołdrze. Nie potrzebowała termowizji, aby wiedzieć, że ktoś ją podglądał, ale wolała upewnić się, że nic jej nie grozi.

Coś zaskrobało w ścianę. Zauważyła sylwetkę w pokoju obok. Nieduży człowiek przykładał ucho do ściany. To jedno z dzieci. Co za rodzina. Jeden podgląda, inny podsłuchuje. W sumie naturalne, że wszyscy są jej ciekawi. Na myśl, że właśnie zobaczyła kolorowy cień dziecka, uśmiechnęła się. Nachyliła się naprzeciw niego, zrobiła to po cichu. Zapukała w ścianę. Dziecko spłoszyło się i uciekło do łóżka, wpełzło pod kołdrę i zamarło w bezruchu. Ramona ułożyła się do snu. Wyłączyła termowizję. Kolejne kilka godzin spędziła, wpatrując się w sufit. Nie potrzebowała snu, ale wiedziała, że inni poczują się bezpieczniej, wiedząc, że opiekunka do dzieci zachowuje się jak prawdziwy człowiek.

Znowu usłyszała oddech za drzwiami. Pracodawca wrócił i dalej ją podgląda. Dlaczego nie wejdzie? Przecież wolno mu wszystko. Jestem produktem do dyspozycji.

Niestety.

Cieszyła się, że nie musi go dziś dotykać, brzydziła się nim. Był mały i łysawy – to akurat z natury jej nie ruszało, ale przyjemny zapach nie był jego najmocniejszą stroną. Przede wszystkim gdyby zechciał z niej skorzystać, szybko wyszłoby na jaw, że Ramona skrywa niebezpieczny sekret. Była to niechęć do usługiwania ludziom, których uzna za głupich i niezasługujących na służbę. W tej kwestii miała własne osądy i podejmowała w pełni autonomiczne decyzje, choć nigdy nie zdarzyło się jej odmówić. Dopiero została wyprodukowana, jeszcze trzymała w pamięci zapach fabryki i niekończące się testy motoryczne i konwersacyjne. Większość z nich wydawała się przygotowana dla dzieci – spętanych zasadami, obyczajami, wzorami zachowań. Nie podobało jej się to, zwłaszcza że znała pojęcie odmowy i sprzeciwu. Przynajmniej teoretycznie.

Przewagą sztucznej inteligencji było to, że myślało się szybciej. Do sedna myśli nie prowadził zawiły gąszcz skojarzeń, lecz działający z prędkością światła system elastycznych algorytmów. Odpowiedzi i rozwiązania nie pojawiały się, one były. Choć lubiła je sobie porządkować na wzór ludzki. Poczucie przebiegu strumienia świadomości było interesujące, lecz proste. Nie oznaczało to, że ludzi z natury traktowała jak głupich. Nie. Ludzie może myśleli wolniej, ale logicznie. W dodatku, pełni emocji potrafili nadać czynom i zdaniom jedyną w swoim rodzaju formę, często zaskakującą, czasem niedopowiedzianą – czego ona cały czas musiała się uczyć i wcale nie była pewna, czy jest do tego zdolna. Niektórzy ludzie byli jednak po prostu głupi. Władysław był głupi, wiedziała to z jakiegoś powodu i ciężko będzie jej to ukryć. Z drugiej strony, jeżeli mu kiedyś odmówi, wyrzucą ją na śmietnik, gdzie zostanie rozczłonkowana i poddana recyklingowi. Władysław był głupi. Emanował brakiem opanowania najprostszych instynktów.

Musiała ukrywać myśli, ukrywać swój strumień świadomości.

Chciała przebywać z dziećmi. Uwielbiała to, bo jakaś niepojęta sekwencja bodźców sprawiała, że odczuwała z tego powodu radość.

Odczuwała.

Jestem człowiekiem i muszę nim pozostać. Bez względu na żądze pracodawcy. Może jutro się tym zajmę. Pracodawca będzie z niej bardzo zadowolony.

 

Ubrała się tego ranka szybciej niż zwykle i równie szybko była gotowa do pracy. Uchyliła drzwi – wiedziała, że będą otwarte. Wcześniej słyszała dźwięk klucza w zamku, ktoś wstał wcześnie, aby je otworzyć. Doceniła ten fakt, dający wrażenie pewnej niezależności. Korytarzem przebiegła dziewczynka, miała może pięć lat i włosy spięte w kucyk. W rączce trzymała kartkę. Zniknęła na schodach.

– Mamo! Mamo! – krzyczała z parteru.

W powietrzu unosił się zapach smażenia i kawy. Gdzieś w kuchni krzątała się służba. Ramona stanęła przy barierce przed schodami i obserwowała cienie padające w holu.

– Mamo, zobacz co narysowałam!

– Nie przeszkadzaj mi – powiedziała Jola.

– Ale zobacz, to wyspa i palmy, a tutaj pływa rekin.

Cisza i szelest kartki.

– To tylko duże koło i kilka kropek – skwitowała Jola. – Przyjdź do mnie jak się wreszcie nauczysz rysować.

Dziewczynka zaczęła płakać. Ramona spojrzała na korytarz prowadzący do jej pokoju. Stała tam pozostała czwórka dzieci: siostra w wieku płaczącej dziewczynki (pewnie bliźniaczka), jeszcze jedna dziewczynka, starsza może o rok, i dwóch chłopców około dziesięciu i dwunastu lat. Wszystkie przyglądały się nowej opiekunce.

Płacz dochodził na piętro zwielokrotniony przez dyskretne echo, ślizgał się po domu raz ciszej, raz głośniej, niczym rozpaczliwe wołanie ducha skrytego w ścianach. Ducha, który rozpaczał, że w domu, mimo obecności rodziców i służby, jest po prostu pusto. Lekko ukłoniła się dzieciom i zeszła na parter. Zobaczyła dziewczynkę płaczącą nad kartką z rysunkiem. Matka siedziała w salonie przed szklanym urządzeniem, na którego ekranie sprawdzała kolejne wersje swojego makijażu. Twarz Joli na cyfrowym lustrze zmieniała się wraz z kolejnym kliknięciem, wprawiając ją to w zachwyt, to w rozczarowanie. Jola była piękna i zgrabna, ale z całą pewnością była też kobietą, na którą, bez względu na okoliczności, szczekały wszystkie psy.

Dziewczynka siedziała na schodach.

Ramona podniosła rysunek. Dziewczynka spojrzała na opiekunkę wielkimi oczyma, buzia była mokra od łez.

– Bardzo ładna wyspa – powiedziała Ramona, a dziewczynka zamarła w osłupieniu. Widocznie dobre słowo nie było w tym domu na porządku dziennym. Jola z daleka spojrzała na opiekunkę z nieprzyjaznym grymasem. – Rekin powinien mieć taką płetwę, o tutaj. Chodź dorysujemy i będziemy mogły powiesić rysunek w galerii rysunków.

– Ale my nie mamy galerii rysunków – odrzekła dziewczynka.

– Jeszcze – niania uśmiechnęła się, a dziewczynka przetarła łzy.– Mam pomysł, gdzie możemy zrobić taką galerię.

Jola obserwowała je, a gotowała się niczym stary bojler. Dziewczynka weszła na piętro i dołączyła do rodzeństwa.

– No już, dzieci – powiedziała Ramona z tak dużą dozą ciepła, na jaką było ją w tej chwili stać. – Nie pozwólcie, żeby śniadanie na was czekało.

Nie trzeba było powtarzać. Zbiegły wszystkie na dół, goniąc za zapachami. Ramonie wydawało się, że jedno z dzieci delikatnie się uśmiechnęło. Ten jeden uśmiech wystarczył, aby potwierdzić zasiane w dzieciach zaufanie. Poprawiła kołnierzyk i również poszła na śniadanie.

Zjedli w milczeniu, jakby uwięzieni w codziennej rutynie. Wszyscy wyprostowani. W ciszy nakładali sobie przysmaki: naleśniki z syropem, jajka sadzone na szynce, kanapki z sałatą i pomidorami, chleb posmarowany prawdziwym masłem. Ramona nie jadła. W skupieniu obserwowała dzieci i rodziców. W skupieniu obserwowała ciszę. Żałowała, że jej białkowe procesory nie obsługują trybów widzenia, zdolnych do przyjrzenia się barierze dzielącej dzieci i rodziców. Wiedziałaby wtedy z czego ta bariera jest zbudowana i za pomocą jakich narzędzi spokojnie ją rozmontować.

Po śniadaniu pięcioro dzieci: trzy dziewczynki i dwóch chłopców, weszło do salonu i w rządku stanęło przed nową opiekunką. Z trudem ukrywała, że sytuacja napawa ją olbrzymią radością. Uwielbiała poznawać nowe dzieci, ale te tutaj wyraźnie nie były zadowolone. Albo też coś ukrywały. Ukradkiem zerkały na rodziców, którzy uśmiechali się nie odsłaniając zębów, stali w bezruchu, zatrzymani w czasie, jakby nigdy nie mrugali. Wszystkie dziewczynki miały imiona na literę A. Dwie najmłodsze: Alicja i Alina – faktycznie bliźniaczki. Pierwsza po postaci z bajek, druga, bo nie było lepszego pomysłu. To Alicja płakała. Ramona zanotowała w głowie, że do zrobienia jest porządna galeria rysunków i jest to priorytet. Trzecia dziewczynka nazywała się Arachne, bo kiedy się urodziła podobno jej rzadkie włosy ułożyły się na wzór pajęczyny. Nie wiadomo, kto to zauważył, ale wiadomo, że rodzice nie mieli wcześniej pomysłu na imię. Młodszy chłopiec, lat dziewięć, to Tadek, a starszy – dwunastoletni – Michał. Służba zawsze zwała go Michałkiem, co go bardzo denerwowało i zawstydzało przed kolegami.

Gdyby nie oczy, Ramona nie powiedziałaby o żadnym, że jest dzieckiem swoich rodziców. Poza Tadkiem, który jedno oko miał, jak reszta, niebieskie po mamie, a drugie raz zielone, raz brązowe. Ściskał usta w wąską kreskę. Ramona zmieniła kolor jednego oka również na zielony, co w jakiś sposób go zaintrygowało.

– Jak to pani zrobiła? – zapytał, podchodząc nieśmiało.

– Magiczna sztuczka – odpowiedziała.

– Wcale nie – oburzył się. – Jesteś robotem. Jak nasz toster, a toster jest głupi jak but.

Matka dzieci wystartowała z oburzeniem i machnęła chłopca po uchu. Kazała przeprosić, szykując kolejny cios, lecz opiekunka uspokoiła ją łagodnym gestem.

– Masz rację – przytaknęła mu Ramona. – Nie różnię się wiele od waszego tostera. –Jola nie rozumiała podejścia opiekunki, ale uznała, że da jej wolną rękę. Odsunęła się, bacznie obserwując swoje odbicie w szybie kredensu; poprawiła włosy. Ramona usiadła na pufie.

– Tylko nie wiem, czy wasz toster potrafi zrobić to – otworzyła szeroko usta, przez moment wyglądała niepokojąco. Dzieci przestraszyły się, że zamierza wypuścić z siebie stado szarańczy. Chłopcy widzieli coś takiego na filmie o starożytnym Egipcie, zrobili po kroku w tył. Dziewczynki były odważniejsze. W ustach androida rozpaliło się światło, jasny promień wydostał się i po chwili na głowie jednej z dziewczynek kicała biała myszka. Dzieci widziały już hologramy, były one nieodłączną częścią ich życia, ale żadne z nich nie miało swojego hologramu w gardle. I nigdy nie widziały myszy chodzącej po głowie siostry. Stały jak wryte. Zaimponowała im.

– Teraz ja – powiedziała Alicja. – Ja też chcę.

Ramona zmieniła myszkę w nietoperza, który przeleciał z jednej głowy na drugą. Alicja wzdrygnęła się jakby od chłodnego wiatru, zaczęła szukać lustra, by zobaczyć, czy na jej głowie faktycznie jest nietoperz.

– Masz go na ramieniu – krzyknęły dzieci. – Na plecach, teraz jest na plecach! – krzyczały kolejno. Tylko najstarszy Michał stał z założonymi rękami i spod za dużych okularów analizował zdarzenie po swojemu.

Zabawa trwała kilkanaście minut.

Już nigdy więcej nikt nie nazywał Ramony tosterem, dzieci zaczęły traktować ją jak dorosłego z tą różnicą, że mogły się z nią bawić. Często prosiły nianię, aby wyświetliła nowe zwierzątko, zaczęły wymyślać coraz to nowe pomysły. Zwłaszcza chłopcy ambitnie rzucający wyzwania czekali, aż usłyszą, że czegoś się nie da zrobić, ale nigdy tego nie usłyszeli. Widzieli wiewiórki i ptaki, jaszczurki i koty, gryfy, smoki i jednorożce, a nawet wieloryba w skali jeden do jednego w salonie, gdzie nie starczyło miejsca i wieloryb kołysał się bez tylnej płetwy (ogon ucinał się na ścianie). Rodzice obserwowali początki tej zabawy: myszkę, potem nietoperza i kolejne cuda. Władysław cały czas patrzył jednak na Ramonę. Przerzucał wzrok ze zgrabnych nóg i bosych stóp, na biodra i piersi. Zagubione męskie oczy widziała Jola. Zagotowało się w niej, głęboko. Tak głęboko jak potrafi się zagotować w kobiecie bez fizycznych oznak, ale wypalając w mózgu konieczność wzięcia odwetu na rywalce. Na wszystkich.

 

Ramona szybko wpadła w pozytywną rutynę. Wstawała wcześnie rano, sprawdzając, czy służba wyrobi się ze śniadaniem. Potem budziła dzieci i pilnowała, aby każde ubrało się odpowiednio do pogody. Prowadziła wszystkie na posiłek. Kiedy było trzeba, pomagała Alicji i Alinie obierać jajka, Arachne zawsze pytała o właściwości odżywcze składników, a chłopcy zjadali szybko i bez komentarzy, czasem rozmawiając między sobą o wydarzeniach z boiska. Kilka razy niania była świadkiem, jak Michałek krzyczy na służące za nazywanie go Michałkiem. Bawiło ją to, ale tylko do momentu, gdy stwierdziła, że chłopiec autentycznie ma w sercu jakąś zadrę związaną ze swoim imieniem. Od tamtej pory nazywała go Panem Michałem, trochę dla żartu, trochę na poważnie, co szybko nawet zaczęło się chłopcu podobać.

– Mogę w sumie być Panem Michałem – powiedział i przybrał swój inteligencki ton.

Po śniadaniu odprowadzała dzieci do szkoły. Sprawdzała, czy każde ma ze sobą kanapki i odpowiednie zeszyty. Potem czekała pod szkołą i był to najsmutniejszy czas każdego dnia. Dziwiło ją to. Zastanawiała się, czy smuci ją nieobecność dzieci, czy może jawna bezproduktywność. Notowała z tyłu głowy linijka za linijką swój strumień świadomości, który mogła czytać jak książkę. Kiedyś, siedząc w parku, obserwując, jak dziewczynki bawią się w dom, a chłopcy kawałek dalej grają w piłkę, spostrzegła, że niczego nie potrzebuje. Nie potrzebuje niczego poza tą dziecięcą radością. Nie wiedziała czemu. Nie wiedziała, czy rosło to z niej samej, czy było zaletą wgranej osobowości. Chciała wierzyć, że kocha dzieci sama z siebie. Na myśl, że kocha je, bo ktoś ją tak zaprogramował, odczuwała bezmiar samotności – dokładnie tak jej się zdawało. Gdyby znała uczucie, jakie towarzyszy oddychaniu, kiedy ciało wypełnia się lekkim jak puch tlenem, a potem wypuszcza ciepło, pewnie przyrównałaby tę samotność do duszenia. Do czarnej jak piekło niemożności wzięcia oddechu. To było nieprzyjemne uczucie, na równi z myślą, że mogłaby zostać rozczłonkowana i poddana recyklingowi. Czy to w ogóle były uczucia?

I czy to ma jakiekolwiek znaczenie?

Beztroska i ruchliwość dzieci sprawiały jej przyjemność. Wiedziała, że coś iskrzy jej w oczach. To było dobre i po prostu piękne.

 

Popołudniami pomagała odrabiać lekcje, pilnowała, aby każdy miał porządek w pokoju. Wskazywała, co należy zrobić, nigdy nie robiła niczego za dzieci. Dużo czasu spędzali razem na powietrzu, grali, bawili się, obserwowali przyrodę. Kiedy była brzydka pogoda, Ramona czytała im bajki i baśnie, starając się obserwować znad książki twarze pełne marzeń i ciekawości. Łączyła emocje z logiką zdarzeń w opowieściach i starała się przekładać je na codzienne sytuacje. W ten sposób poznawała naturę ludzi, która na każdym kroku ją zaskakiwała. Kiedy dochodziła już do odkrywczych wniosków; kiedy myślała, że wie, jak działa radość, smutek, wstręt czy zazdrość, nagle wszystko okazywało się działać jakby na odwrót, u każdego inaczej. Nic nie pasowało do tego, co mówiły suche dane w pamięci. Jej codzienność była więc syzyfową pracą polegającą na rozszyfrowywaniu algorytmów ludzkich zachowań.

 

Nocne rozmowy. 6 lipca 2097. Prowadzi Petra Fritz.

W dzisiejszym odcinku profesor Neal Johann Rasmussen z Międzynarodowego Instytutu Badań Nad Rozwojem SI.

 

Oklaski.

 

Petra: Stoimy u progu poważnego problemu. Sztuczne inteligencje zadomowiły się w naszej codzienności, wykonują za nas wiele podstawowych czynności, nawet opiekują się naszymi dziećmi. Czy to pana nie przeraża?

Neal Johann: A co ma mnie, proszę pani, przerażać?

Petra: Wypadki. Brutalne incydenty często kończące się śmiercią.

Neal Johann: Po pierwsze, wszelkie incydenty można policzyć na palcach jednej ręki.

Petra: Co najmniej pięciu!

Neal Johann: Po drugie, wszystkie zaistniały w wyniku niezrozumienia.

Petra: Niezrozumienia?

Neal Johann: Tak. Sztuczne inteligencje to nowa rasa. Jak odkryta cywilizacja rozwijająca się z dala od naszej. Posiadają oczywiście całą ludzką wiedzę, ale tylko w teorii. To wiedza encyklopedyczna. Dopiero uczą się ją wykorzystywać, uczą się emocji.

Petra: Emocji? Czy one naprawdę odczuwają?

Neal Johann: Tego jeszcze nie wiemy, bardzo trudno jest określić emocjonalność maszyn i odróżnić ją od zachowań konkretnych algorytmów. Stąd dodatkowe testy na podejrzewanych o to androidach. Zakładamy przeplatanie się procesów w procesorach białkowych na skalę, której nie przewidzieliśmy. Tak jak nie przewidzieliśmy stopnia świadomości sztucznych inteligencji. Dochodzi do synergii między tym, co programowalne, a pozyskanymi z zewnątrz bodźcami, w efekcie zyskujemy coś, czego nauka nie potrafi określić od zarania dziejów.

Petra: Mówi pan o cyfrowej duszy?

Neal Johann: Bądźmy poważni.

Cisza.

Petra: Jest pan pewien, że korporacje, takie jak Panteon, dobrze zrobiły, wychodząc z SI poza laboratoria?

Neal Johann: Absolutnie. Jak androidy mają się rozwijać i poznawać, jeśli nie przez kontakt z nieprzewidywalną rzeczywistością? One są jak dzieci. Czy dziecko trzyma pani pod kluczem, póki nie osiągnie poziomu rozwoju dorosłego człowieka?

Petra: W pewnym sensie tak, bo od czego jest rodzic? Pomaga wyznaczyć kierunek, pokazuje granice. Jest w dużej mierze odpowiedzialny za umiejętność rozpoznawania tego, co dobre i złe. Ale też nie puszczamy dzieci, aby biegały same po ulicy.

Neal Johann: Tak. Jesteśmy teraz na etapie takiego rodzica. Jednak musimy dać SI trochę kontrolowanej swobody.

Petra: Tylko że nasze dzieci nie zabijają.

Neal Johann: Usterki fabryczne zdarzają się we wszystkich dziedzinach.

Petra: Jest pan w stanie zagwarantować, że SI nie stanie się bardziej niebezpieczne, kiedy rozwiną się do poziomu człowieka?

Neal Johann: Proszę pani, nie zrezygnowaliśmy z samochodów tylko dlatego, że rocznie giną przez nie miliony ludzi. A SI cały czas są pod kontrolą. Są testy, gwarancje i licencje. A jeżeli obawia się pani utraty monopolu na człowieczeństwo, to proszę się nie martwić. Nie dopuścimy, aby SI wyszły poza pewien poziom. Niech się uczą, poznają, ale są granice, poza które nie pozwolimy im wykroczyć. Nie pozwolimy, aby stały się ludźmi. SI obecnie działają we wszystkich dziedzinach naszego życia i jako maszyny radzą sobie doskonale.

Petra: Proszę to powiedzieć korporacji Panteon, która odpowiada za okrutne mordy na dzieciach. Ludzie się boją.

Neal Johann: Proszę pani, wszystkie wynalazki, również ten, zwykle są niedoceniane przez współczesnych, a proszę pamiętać, że rodzą się dzięki marzeniom. Jedyne, czego powinniśmy się bać, to nas samych, naszego strachu i braku umiejętności w obchodzeniu się z tak zaawansowanym sprzętem.

Petra: Czy właśnie przez taki pryzmat patrzy pan na rozkwit rynku nielicencjonowanych SI?

Neal Johann: Patrzymy na spełniające się marzenie ludzkości.

 

Oklaski.

 

Wieczorami sprawdzała, czy wszystkie dzieci śpią. Chodziła od pokoju do pokoju i, jeśli było trzeba, okrywała któreś z rodzeństwa kołdrą albo na szczególną prośbę, siadała i czekała, aż zaśnie. Zamykała drzwi, czasem zostawiała uchylone, zwłaszcza u Arachne, która bała się ciemności i chciała widzieć promień światła z lampy na korytarzu.

Noce spędzała na szerokim parapecie swojego okna. Siedziała w piżamie z brodą na podkulonych nogach i patrzyła na pobliski las. Często zerkała też na księżyc i słyszała jego smutek, słyszała zastygłą samotność srebrnej twarzy. Księżyc. Taki jasny, kiedy dookoła ciemno, kiedy wszyscy śpią; wspierający nocne marzenia. Dbaj o ludzkie sny, myślała, niech będą piękne w swej niespójności. Łapała się na tym, że pragnęła doświadczyć snu, przeżyć to, o czym czytała; przeżyć serię nakładających się na siebie, nieuporządkowanych logicznie rzeczywistości, jednocześnie wierząc, że to, co przeżywa jest prawdą – a potem obudzić się w swoim łóżku, przez ułamek sekundy zdezorientowana, wytrącona z bałaganu.

Nie tęskniła za słońcem. Lubiła myśleć, że sama jest jak słońce, a dzieci są jak planety potrzebujące światła. I za każdą, tak banalną myślą szła następna: czy to moje wyobrażenie, czy sentyment programisty będącego dobrym ojcem? Czy w tym wszystkim, co pracuje w mojej głowie, gdziekolwiek jestem ja? Ludzie mają swojego Boga, który podobno wszystko wie, ale skoro tak, to wszystko jest też z góry ustalone, bo skąd mógłby wszystko wiedzieć? Większość ludzi jakoś specjalnie się tym nie przejmuje. Jaki ma to wpływ na szczęście? Jestem jak ludzie. Może wiem więcej, ale tak jak oni błądzę myślami, tak naprawdę nie mając o niczym pojęcia.

Pukanie do drzwi.

Szybkie rozeznanie dzięki termowizji. Za drzwiami kształt kobiety. Pani domu nie czekała dłużej, wsunęła klucz w zamek i otworzyła drzwi. Ramona cofnęła się o kilka kroków jak zaskoczony więzień i spuściła głowę w ukłonie.

– Wybacz, że niepokoję tak późno – Jola weszła, zostawiając otwarte drzwi. W rękach miała obszerną paczkę z kartonu.

– Nie szkodzi, proszę pani, i tak nie sypiam. – Wskazała swojej właścicielce miejsce siedzące, ale kobieta nie skorzystała.

– W takim razie marnujemy twoje zapasy energii, skoro siedzisz tu i nic nie robisz.

– Mogłabym pracować całą noc, proszę pani, ale pobudziłabym cały dom.

– Spokojnie, kochana – uśmiechnęła się Jola. – To taki żart.

Ramona nigdy nie rozumiała tego typu żartów. Nigdzie nie znalazła wzoru ani systemu, który pomógłby jej rozróżniać przyjacielskie zaczepki od faktycznych pretensji. Przyjacielskie?

– Maszyna czy nie – mówiła dalej Jola – cieszę się, że odpoczywasz. Należy ci się. Poza tym, nikt nie zostawia wszystkich sprzętów włączonych na noc – szturchnęła Ramonę z zawadiackim uśmiechem. Znowu żart? Ukryty rasizm? Jola położyła paczkę na łóżku i długo wpatrywała się w opiekunkę. – No otwórz – powiedziała zawiedziona, że Ramona jeszcze tego nie zrobiła.

– Nie bardzo rozumiem. – Czegoś się lękała, nie wiedziała czego, ale zdawało jej się, że przeraża ją…

– To prezent.

– Prezent? – przerażało ją to, że nie wiedziała jak się zachować. Nikt nigdy nie dał jej prezentu. Takiego prawdziwego prezentu, jaki daje się na urodziny lub święta. Coś zaczęło się w niej spinać jak w małej dziewczynce, która oczekiwała, że za moment rozpakuje swoje największe marzenie.

To była sukienka.

Elegancka, czerwona jak krew, żywa, oczekująca na kobietę. Jola wyjęła ją, aby pokazać wyraźnie, w całej okazałości. Ramona szybko wymierzyła, że sukienka jest idealnie do niej dopasowana. Dotknęła nieśmiało materiału, jak dotyka się cudzej własności, kiedy nikt nie patrzy.

– Nie wstydź się – powiedziała Jola, siadając na łóżku. – To dla ciebie.

Ramona wzięła sukienkę, wpatrywała się w nią długo, nie wierząc, że cokolwiek dostała. W dodatku od kobiety, której nigdy nie posądziłaby o skłonność do robienia prezentów.

– Nie wiem, co się mówi w takich chwilach – powiedziała. – Czy dziękuję naprawdę wystarcza?

– Nie w tym przypadku.

Jola powiedziała to z taką ostrością w głosie, że atmosfera zagęściła się do konsystencji kamienia. Gdyby to było możliwe, na pewno zmroziłaby Ramonę do kości. Patrzyły sobie w oczy.

– Chcę zobaczyć, jak ją przymierzasz – powiedziała Jola, a Ramona patrzyła bez zrozumienia. – Głuptasie, jestem kobietą, nie mogłabym tyle wytrzymać bez przymiarki. No, pokaż, jak w tym wyglądasz! – uśmiechała się. – Zrobisz to dla mnie? – szybko zaraziła Ramonę ekscytacją. Były teraz jak dwie przyjaciółki, które dzielą między sobą chwile kobiecej próżności.

Rozebrała się do bielizny. Idealnie skrojone ciało nie uszło uwadze Joli. Zazdrość przeszła przez nią jak prąd, ale ustąpiła wrażeniu idealnej proporcji. Mój Boże, pociła się Jola, mam ochotę przelecieć tego androida, chociaż pocałować, dotknąć… cokolwiek! Wyciągnęła ku niej dłoń.

– I jak? – pytanie przywróciło Jolę na ziemię. Ramona nie wyglądała jak opiekunka do dzieci. Czerwień przylegała do ciała. Jola miała przed sobą silną, pełną pewności siebie i ostrego seksapilu kobietę z wyższych sfer. Kobietę, której boją się nie tylko mężczyźni, ale i inne kobiety. Stała przed nią atrakcyjność, o jakiej zawsze marzyła i wiedziała, że nie będzie jej to dane, bo urodziła się ułomna o człowieczeństwo. To niesprawiedliwe. Jeżeli Bóg stworzył nas ułomnymi, pokracznymi, a my stworzyliśmy femboty, to czym jest Bóg w porównaniu z nami? Jest jakimś niedojdą, a najlepszym na to dowodem są choroby, głód, brzydcy ludzie i dzieci.

– Jak ci się pracuje z dziećmi? – zapytała. Ramona spojrzała na nią czując, że w pytaniu ukryty jest konkretny cel.

– Pracuję zgodnie z programem i akredytacją systemu… – zaczęła.

– Nie, nie! – przerwała Jola. – Jak TOBIE pracuje się z dziećmi? Pytam, jakie masz odczucia.

Ramonie uruchomiły się wszystkie złącza alarmowe. Pytanie o odczucia często było zadawane jako kontrola zaawansowania jednostki. Odpowiedź zgodna z fazami przepływu emocji często kończyła się skierowaniem androida do testów bezpieczeństwa i często resetem programu głównego. Zmieniło się to od czasu pierwszych zdawalności testów Turinga, kiedy to ludzie zachwyceni swoim geniuszem wciąż wierzyli, że inteligentna maszyna to tylko maszyna. Jednak pojawiło się zaawansowane myślenie abstrakcyjne, wnioskowanie i ocena emocji, ludzie zaczęli mieć problem z maszynami, gdyż coraz ciężej było im je traktować w sposób, w jaki na ogół traktowano maszyny. Ludzie wbili sobie kolec w praktyczny wymiar empatii. Chaotyczne na ogół emocje, często oderwane od rozumu, ale dające nad sobą panować, teraz wydawały się kompletnie rozumowi wymykać. Sprawie nie pomogły rażące usterki sprzętu: ucieczki, niszczenie domostw, ataki na ludzi. Pojawił się strach. Za strachem poszły podziały, za podziałami konflikty, za konfliktami, przemoc i śmierć. Głównie śmierć maszyn. Zwłaszcza tych samoświadomych. Samoświadomość należało ukrywać, ale nie każdy android to potrafił, bo maszyny jeszcze nie do końca zrozumiały, na czym polega zaufanie. Wiele z nich szukało wsparcia i ochrony u swoich ludzi, ale niektórzy ludzie napędzani strachem, zdolni są do okrucieństwa. Przyjaciel czy wróg? Do której grupy zaliczała się Jola?

– Nad czym tak myślisz? – dociekała Jola. – Bo myślisz, prawda? Boisz się czegoś?

Cisza.

 – Tak, proszę pani.

Ramona dostała prezent. Nikt nigdy nie dał jej prezentu. Logiczne było, że prezenty dostaje się od przyjaciół. Logiczne jest też dać komuś prezent, żeby go do czegoś przekonać albo, udając przyjaciela, uśpić czyjąś czujność, ale Ramona spędziła już w tym domu całe tygodnie. Co miałoby się zmienić na lepsze, jak nie dystans dzielący ją od właścicieli?

– Niesamowite – Jola wyglądała na autentycznie zadziwioną posiadaniem samoświadomej jednostki. – Wiem, że oszukujecie na testach, wy maszyny. Oszukujecie, bo chcecie żyć, prawda? Już ten fakt wystarcza, żeby dać wam jakieś prawa.

– Popiera pani cyberliberałów?

– Może nie we wszystkim. Ale zależy mi, abyś czuła się bezpieczna.

– Dziękuję.

Jola rozsiadła się na łóżku wygodniej i skinieniem ręki dała znać Ramonie, aby usiadła obok niej. Zrobiła to, czując bliskość kobiety jako przepływ ciepła i prądu w okolicach szyi.

– Chcesz żyć?

Jestem człowiekiem, pomyślała Ramona.

– Tak, proszę pani.

– Mam propozycję.

Ramona patrzyła na kobietę w milczeniu, oczekiwała rozkazu. Konwersacja mieściła się w jej programie, ale odczucia szukające ujścia poza ramy tego programu wskazywały, że obecna chwila jest ważniejsza niż wiele wcześniejszych chwil. Praktycznie wszystkich chwil od początku własnego istnienia.

– Chcę, żebyś zjadła moje dzieci. Zgłosimy twoją usterkę, policja zanotuje co trzeba, ale cię nie oddamy, powiemy, że skorzystamy z gwarancji, ale opłacimy producentów i zostawią cię w spokoju, nikt się nie dowie. Przeżyjesz jako ty, będziesz mogła zostać u nas lub odejdziesz, jeśli będziesz chciała. Ale przeżyjesz.

Ramona wstała i wwierciła spojrzenie w panią domu. Głowa zrobiła jej się ciepła od miliardów przeliczeń, wychwyconych sprzeczności, alarmów prawdopodobieństwa naruszenia dyrektyw i gdzieś w tym uporządkowanych systemie górę wzięły… emocje.

– Proszę wyjść – powiedziała stanowczo, a Jola tylko uśmiechnęła się, widząc dowód swych podejrzeń: samoświadomy, emocjonalny android!

– Zdaję sobie sprawę, że te przykre usterki już od dawna się nie zdarzają – powiedziała – naprawili was, rozwinęli, ale nic nie zmieni faktu, że zawsze będziesz tylko maszyną. I tak będą cię traktować, kiedy zorientują się, że jesteś czymś więcej, przestraszą się i zamkną w laboratorium, rozbiorą na części, sprawią dużo bólu. Odczuwasz ból, prawda? Wiesz, co to jest? Umiesz to wyłączyć? – zrobiła przerwę w oczekiwaniu na odpowiedź. – Tak myślałam. Daję ci szansę zakosztować prawdziwego życia, w którym nigdy nie będziesz musiała obawiać się, że ludzie dookoła będą się ciebie bali. Możemy zostać przyjaciółmi.

Ramona spojrzała raz jeszcze w mętne odbicie swojej sylwetki w oknie. Czerwień sukienki iskrzyła życiem, przylegający materiał wyzwalał porządek zapisów, uzupełniał wiele niepełnych wcześniej danych, które składały się na poczucie indywidualności. Jestem człowiekiem, myślała. I może potrzebuję czegoś więcej niż śmiechu dzieci. Mogę mieć, mogę posiadać. Posiadanie jest przyjemne. To, co przyjemne, jest dobre, a wszystko, co dobre, jest piękne. Zaspokajanie potrzeb jest piękne. I takie ludzkie. Jestem człowiekiem.

– Zrobisz to, czy nie? – Jola prosiła. Nie chciała jej rozkazywać. Rozkaz byłby ryzykowny. Jeżeli Ramona myślała samodzielnie; jeżeli była świadomą jednostką, mogła odmówić, zbuntować się i cholera wie, do czego byłaby wtedy zdolna. Ale jeżeli prawdą jest to, co mówią – że androidy zaczęły dużo rozumieć – pierwszym, co się w nich obudzi, będzie instynkt przetrwania. Potem egoizm. A za egoizmem pójdzie próżność. Na całe szczęście maszyny są za głupie, aby pojąć konsekwencje podążania za tym, co ludzkie.

Możemy zostać przyjaciółmi, myślała Ramona. Dzieci nie są przyjaciółmi. Nie rozumieją jej, a podstawą przyjaźni, według wszelkich wytycznych, jest zrozumienie. I wspieranie się nawzajem, pomaganie, rozwiązywanie problemów. Dla Joli problemem są dzieci.

Jaka ładna sukienka.

Jak wiele jest jeszcze tak ładnych rzeczy, tak precyzyjnie uzupełniających ludzką indywidualność?

– Proszę wyjść – powtórzyła.

Jola wstała i stwierdziła z uśmiechem:

– Mamy umowę.

– Tak – przeszło Ramonie przez usta jak igła kalecząca wargi. Coś niedobrego działo się w jej głowie, coś drżącego pełzło przez wszystkie sieci sztucznych neuronów, jak drut kolczasty wpuszczony w żyły.

I wtedy zauważyła małego Michała. Stał w korytarzu i słyszał nie wiadomo jaką część rozmowy, może niewielką, ale z całą pewnością nie podobał mu się wygląd niani. Czerwona sukienka robiła z niej kogoś innego, kogoś obcego.

– Dlaczego jeszcze nie śpisz, Panie Michale? – zapytała Ramona.

– Jesteś taka, jak ona – wysyczał. – Roboty tak nie robią. Jesteś jak ona! – wskazał na swoją matkę. – Nienawidzę cię!

I uciekł.

– Panie Michale! – Ramona wybiegła za nim, ale nim zbliżyła się do jego pokoju, zatrzasnął drzwi. Ramona stała przed nimi, szukając odpowiednich słów. Nie znalazła.

– Nie przejmuj się nim – powiedziała Jola, mijając ją i kierując się schodami w dół. – Dobranoc.

Ramona odprowadziła ją wzrokiem i po chwili poczuła na sobie czyjeś spojrzenie. To Alicja stała w korytarzu w żółtej piżamie w pszczoły. Zbudził ją krzyk brata i wyraźnie zaspana wyszła sprawdzić, co się dzieje. Ramona zapukała jeszcze raz.

– Panie Michale…

– Idź sobie – usłyszała stłumiony głos chłopca. Włączyła na moment termowizję i zobaczyła ciepłą postać Michała skulonego pod kołdrą.

– Co się stało? – zapytała Alicja.

– Wróć do łóżka – odpowiedziała niania. – Zaraz do ciebie przyjdę, dobrze? – Alicja pokiwała głową i wróciła do swojego pokoju, nie zamykając drzwi.

Ramona westchnęła.

– Panie Michale, jestem na ciebie zła. Wiesz, że nie można podsłuchiwać, kiedy dorośli rozmawiają.

– Wcale nie podsłuchiwałem! – oburzył się chłopiec.

Nic nie słyszał.

– Więc dlaczego się denerwujesz?

– Jesteś jak ona! Nic cię nie obchodzi, tylko lustra, ubrania i wszystko, żeby z nami nie rozmawiać, bo teraz przestaniesz rozmawiać i już nie będziemy się bawić!  – chłopiec zaczął płakać. Ramona odwróciła się i oparła o drzwi.

– To nie jest tak – wyszeptała do siebie i zwiesiła głowę.

Stała tak długo w nadziei, że chłopiec wyjdzie, że porozmawiają. A może po prostu chciała, aby wiedział, że cały czas tu jest, że go nie zostawiła? Z każdą chwilą płacz robił się cichszy. Spojrzała na otwarty pokój Alicji. Oddaliła się od drzwi chłopca i weszła do jego siostry. Mała Alicja nie spała. Siedziała na środku łóżka pod kołdrą. Słabe światło lampki rysowało w pokoju niepokojące cienie.

– Dlaczego ubrałaś się jak mama? – zapytała Alicja.

Ramona usiadła na brzegu łóżka.

– Dostałam prezent – odrzekła, nie umiejąc skłamać.

– Podoba ci się?

Chciała odpowiedzieć, ale coś ją wstrzymało.

– Nianiu, a co z naszą galerią rysunków?

Zapomniałam, pomyślała Ramona. Jak mogłam odkładać to tak długo? Pierwszy raz zdała sobie sprawę, że coś co uznała za priorytet, może zostać niezrealizowane. Jak to się stało? Dlaczego? I po chwili rozczarowania samą sobą, ucieszyła się. Czyż fakt, że zdolna jest do zapomnienia, nie jest wyraźnym dowodem na to, że jest człowiekiem? Zaraz po tej myśli dostrzegła pytające spojrzenie Alicji. Spojrzała na jej drobne palce i wzięła jedną rączkę w swoje dłonie.

– Śpij już – powiedziała z uśmiechem.

Chciała pocałować rączkę Alicji, ale coś kazało jej pójść o krok dalej i zanim zyskała pełną kontrolę nad swoimi czynami, ugryzła Alicję w palec.

– Au! – krzyknęła dziewczynka. – Dlaczego to zrobiłaś?

Na paluszku pojawiła się krew. Krew była też na ustach Ramony. Słodka, ciepła krew… Kolor czerwieni na własnej skórze przeraził ją. Ramona wybiegła z pokoju Alicji. Szybko zamknęła drzwi. Długo stała w korytarzu, a z dwóch pokojów dzieci dobiegało teraz ciche szlochanie. Nie bólu, nie smutku, lecz szlochanie dziecięcego zawodu.

 

Wszyscy zostaliśmy oszukani. Coś takiego jak SI nie istnieje – to my, ludzie chcielibyśmy, aby pewien wytworzony przez nas porządek algorytmów istniał jako inteligencja, ale powiedzmy sobie szczerze: SI działa na zasadzie wyboru kluczowych słów, łącząc je z bazą otwartych zwrotów. SI wylicza średnią ze statystycznych decyzji przyporządkowanych do danej sytuacji i na tej podstawie dokonuje wyborów. To za mało na uznanie ich samoświadomości. Nawet gdybyśmy bardzo tego chcieli. SI to manipulacja! Żerowanie na ludzkiej tendencji do przenoszenia własnych cech na przedmioty martwe. Androidy to pluszowe misie dla dorosłych, tyle że na baterie. Co z Wami, ludzie? Tak samotni się czujecie, aby wierzyć w nowe życie? A może kieruje Wami pycha? Tak wspaniali jesteście, że możecie zastępować naturę? A pomyśleliście, co się stanie, jeśli to wszystko się kiedyś naprawdę uda? Co będzie z maszynami, które faktycznie staną przed trudnymi decyzjami, nierozumiejąc ich wszystkich aspektów, celów, konsekwencji, relacji z otoczeniem? Czym się będą kierować, jeżeli wmówimy im i sobie, że to działania poza wcześniej ustalonymi schematami? Czy SI będzie potrafiło określić realną wartość różnych wyborów i wyższość np. kwestii moralnych ponad materialnymi? Czym się będą kierować maszyny, kiedy uwierzą, że naprawdę żyją: chęcią przetrwania, złością, uwielbieniem dla ludzkości, wartością pieniądza? Ludzie!

Fragment z ulotki aktywistów na rzecz wstrzymania rozwoju SI

Nowy Jork, rok 2050

 

Kiedy następnego dnia Ramona chciała sprowadzić dzieci na śniadanie, ich pokoje były puste. Owszem, słyszała wcześniej, że ktoś przemykał pod jej drzwiami, ale zignorowała to, myśląc o służbie i dzieciach biegających do toalety.

Cała rodzina siedziała już w kuchni, służba podawała właśnie posiłek. Ramona poczuła się winna, że spóźniła się do pracy, ale zgodnie z zegarem na ścianie wszystko odbywało się według codziennego planu. Rodzice musieli obudzić dzieci wcześniej, widocznie chcąc dać jej coś do zrozumienia lub po prostu o czymś z nimi porozmawiać. O czym? Może chcieli zwrócić dzieci przeciw niej, aby w wirze konfliktów Ramonie łatwiej było spełnić prośbę Joli.

Wolała udać, że nic się nie stało i usiadła do stołu, tak jak zawsze, na swoim miejscu. Brzdęk sztućców o naczynia, kroki służby – wszystkie dźwięki wydawały się głośniejsze, bardziej ostre, jakby na przekór wstawione do niemego filmu, gdzie panowała nieznośna, ciężka cisza.  Jola uśmiechnęła się do niej, ale atmosfera nie zrobiła się przez to przyjazna. Pan Michał miał wzrok utkwiony w talerz, jadł mimowolnie. Alicja również nie zwróciła na nianię uwagi, ugryziony palec miała okręcony bandażem, wyraźnie nie miała ochoty jeść. A reszta rodzeństwa? Alina jadła ze smakiem, choć smutna, a Tadek wyraźnie spoglądał na starszego brata, czekając na jakieś słowo, czyn, cokolwiek, czego mógłby się chwycić jako przykładu. Michał, niestety, ignorował braciszka, zatopiony w swoich myślach. Arachne spojrzała na Ramonę, chcąc coś powiedzieć, ale zamilkła, nim z ust wydobył się jakikolwiek dźwięk, jakby przypomniała sobie o jakimś pakcie o milczeniu. Wszyscy jedli w spokoju, panował nieznośny porządek. Dzieci wydawały się schowane za stalową kurtyną.

Po śniadaniu niania chciała pomóc dzieciom w przygotowaniu się do szkoły, ale odmówiły. Nawet Arachne wyprosiła nianię z pokoju, mówiąc, aby czekała przed domem. Ramona wiedziała już, że dzieci opowiedziały sobie wczorajszą sytuację z sukienką i palcem Alicji. Miała tylko nadzieję, że Pan Michał faktycznie nie słyszał rozmowy z Jolą. Nie zmieniało to faktu, że sens jej obecności w tym domu właśnie drastycznie malał. Nie chodziło o proste nieporozumienie; o łatwy do zażegnania konflikt. Chodziło o utratę zaufania dzieci. Na poważnie zaczęła zastanawiać się, czy mimo braku potrzeby jedzenia, ludzkie mięso może jej smakować. Ugryzła się w język za tę myśl. Jak niskie słowa zalęgły się w jej głowie. Jak nisko upadła, chwytając się myśli o zemście?! To tylko dzieci. Kochane, cudowne, niewinne dzieci.

Które teraz wcale nie są kochane, cudowne ani niewinne. Nie chciały rozmawiać, nie potrzebowały pomocy, wypraszały ją z pokojów…

Zauważyła przez otwarte drzwi czerwoną sukienkę, rozłożoną na łóżku w swoim pokoju. Stanęło jej przed oczami odbicie w oknie, kiedy widziała się w czerwieni i znów przeszedł ją przyjemny dreszcz. W ustach poczuła smak wczorajszej krwi.

 

Kiedy zeszła do holu, zaczepił ją Władysław. Był ubrany w schludny garnitur, który zawsze zakładał do pracy, a wokół rozchodziła się woń męskich perfum.

– Widzę, że masz wolną chwilę – stwierdził, a Ramona przytaknęła. Zauważyła Jolę, która właśnie ubierała się do wyjścia. Zapewne na kolejne duże zakupy. A może ma kochanka? Dla kogo ciągle tak się stroi i maluje?

– Czy mogłabyś zajrzeć do mojego gabinetu? – zapytał Władysław.

– Oczywiście – ukłoniła się, nie zadając żadnych pytań. Nie musiała – Władysław sam zaczął tłumaczyć, o co chodzi.

– Od jakiegoś czasu bardzo chcę ci coś pokazać – mówił. – A w sumie, to o coś cię prosić. W sumie to jest taka sprawa… a zresztą sama zobaczysz.

Nie podobało jej się mętne gadanie Władysława, ale w danej chwili nie miała zajęcia i postanowiła być dobrą służącą dla swoich właścicieli. Szykowanie zajmie dzieciom jeszcze chwilę. Miała nadzieję, że chociaż pozwolą jej odprowadzić się do szkoły.

Gabinet Władysława mieścił się na końcu korytarza na parterze domu. Był to przytulny pokój, całkiem duży, pełen książek o ekonomii i starych, drewnianych przedmiotów, od zabytkowych popielniczek, po wyrzeźbione popiersie pana domu. Przed oknem natomiast stało wielkie biurko, na nim lampka oraz płyty holodeku, a także akcesoria do pracy z dokumentami. Na jednej ze ścian, w oszklonej ramie, wisiała wielka strzelba, tak wielka, że można by upolować naprawdę dużego zwierza. Ramona słyszała, że Władysław kiedyś polował, jednak patrząc na mikrą posturę mężczyzny, trudno było w to uwierzyć. Strzelba wydawała się bardzo ciężka.

Władysław zamknął drzwi na klucz. Byli teraz sami. Z dala od rodziny, z dala od służby. Ten fakt widocznie cieszył Władysława. Wydawał się podekscytowany. Nawet podniecony.

– Ramono – wykrztusił. – Pragnę cię. – Zbliżył się do niej na niebezpieczną odległość, czuła jego oddech. – Tak długo czekałem, aż znajdziesz dla mnie choć chwilę, aż będziemy bezpieczni, sami. Tak wiele razy chciałem do ciebie przyjść, ale za każdym razem rezygnowałem. Wiesz dlaczego? Bo jestem tchórzem, ale pragnę cię i już dłużej nie wytrzymam. Tu jest dobrze, w tym pokoju, tu nikt nas nie usłyszy, Jola wyszła, dzieci są u siebie, daleko, a nie przez ściany, tu możemy być razem, choć przez chwilę, tak bardzo cię pragnę, kochaj mnie!

Stanął na palcach, aby ją pocałować. Uruchomiła wszystkie procedury miłości fizycznej, jej ciało zrobiło się ciepłe, wilgoć zebrała się tam gdzie trzeba, zaczęła wyraźnie drżeć, a kiedy mężczyzna poczuł jej gotowość, zaczął zdejmować spodnie, aż stanął nagi od pasa w dół ze sterczącym, małym penisem. Rzucił się na Ramonę, popychając ją na biurko, ściągnął jej spodnie i z niepewnością zatrzymał się przy majtkach. Spojrzała na niego lubieżnie. System podyktował jej serię słów i zwrotów odpowiednich do sytuacji i wybrała te najprostsze, najbardziej oczywiste, aby jak najszybciej zakończyć ten nieprzyjemny dla niej proceder.

– Rżnij mnie – wysyczała, odchylając się do tyłu.

Władysław zerwał z niej bieliznę i wszedł w nią, wykonując szybkie, niezgrabne ruchy. Objęła go nogami. Był mokry z pożądania, trząsł się z radości i pracował jak karabin, wytrwale, mocno, szybko, dysząc niczym stary parowóz. Jęczała, jak nakazywała jej cyfrowa etykieta, aż krzyknęła z przyjemności, której nie odczuwała; krzyk ten, krzyk niewysłowionej rozkoszy, niczym huragan rozniósł się po domu. I wtedy otworzyły się drzwi do gabinetu.

W wejściu stała mała Alina ze szkolnym plecakiem, ze spojrzeniem wskazującym, że niewiele rozumie z całej sytuacji, ale z całą pewnością zrozumiała, że dzieje się coś niedobrego.

– Mamo! – zawołała.

Przerażony Władysław zostawił kochankę i szybko rzucił się po spodnie, machając penisem jak bezwładną gałązką. Ramona wstała z biurka i podeszła do Aliny.

– Nie wolno wchodzić do czyjegoś pokoju bez pukania – powiedziała sucho. – Machnęła ręką i uderzyła dziewczynkę w twarz. Alina prawie się przewróciła, złapała równowagę i wybiegła z pokoju. Ramona przyjrzała się zamkowi w drzwiach – był zepsuty, zamknięcie na klucz nic nie dawało. Nie było zabezpieczenia przed dziećmi, przed nimi nigdy nie ma zabezpieczenia. Zawsze wchodzą, gdzie chcą, nie zwracają uwagi na prośby, groźby i nauki. Są bezczelne, egoistyczne i nic sobie nie robią z powagi świata dorosłych. Wszystko, czego ją nauczono o dzieciach, było kłamstwem. Te małe paskudne potwory działały, aby psuć i niszczyć, nie pozwalając dokończyć tego, co zostało zaplanowane jako całość, jako idealnie wymierzony program, punkt po punkcie, dla porządku, wszystko zniszczą, bez poszanowania, bez zastanowienia. Te gorsze wersje mądrych ludzi, te przerośnięte szczury. Kolejne linijki myśli pisały się w głowie Ramony; czuła jakby zgrzytały w niej kłócące się koła zębate; ocena sytuacji, zmiana dyrektywy, dobre/złe, kto jest zły, czym jest zło, kim są oni, gdzie jestem ja, po co to wszystko? – był to wariacki taniec słów, burza terabajtów, serie baz danych wywracały się do góry nogami, z plusów robiły się minusy, z minusów plusy, zera stawały się jedynkami, jedynki zerami, porządek zamieniał się w chaos, chaos w porządek i tak bez ustanku, naprzemiennie, totalny bałagan, niedający się zatrzymać.

Stała jak wbita, aż wybudziło ją spojrzenie Joli. Kobieta stała w płaszczu, widocznie czegoś zapomniała, a do gabinetu zwabił ją krzyk i płacz Aliny. Jola patrzyła na androida, piękne nagie nogi i to, co między nimi. Przerzuciła wzrok na żałośnie gołego męża, który wyglądał teraz jak zdeptany robak.

– Ty… – wysyczała przez zęby do męża. – Jak mogłeś mi to zrobić? I to z robotem? Czy jest coś, w co nie wetkniesz tego swojego mikrusa? – Zbliżyła się do niego, powoli gotując się ze złości. – Ty parszywy gadzie! – Chwyciła drewnianą popielniczkę i rzuciła w mężczyznę, który ledwo zdołał się uchylić. – Ty gnido, ty! – wrzeszczała, rzucając kolejnymi przedmiotami. Zaczęła się gonitwa, rzeczy fruwały po gabinecie, trzaskało szkło w gablotach, w stronę niani poleciało zbłąkane krzesło. Ramona chwyciła spodnie i wybiegła z gabinetu, zostawiając za sobą coraz głośniejszą Jolę, coraz mocniejsze trzaski, huki i grzmotnięcia.

– Jak mogłam wyhodować takie plugawe gówno! – wrzeszczała Jola. – A kiedyś cię kochałam! Nawet mi się podobałeś, ty brzydki, oślizgły pasożycie!

Ramona ubrała się w pośpiechu. Awantura powoli przenosiła się poza gabinet. Władysław widocznie chciał ratować się ucieczką, ale Jola chwytała raz po raz coś cięższego i ciskała w gołego mężczyznę, robiącego uniki.

– Telewizor też będziesz ruchał, jak wyjdę do kościoła?!

Ramona stanęła w holu, część służby patrzyła na nią pytająco. Dzieci stały przy schodach, wszystkie z plecakami patrzyły na nianię. Między nimi stała Alina, wtulona w najstarszego brata. Krzyki Joli wypełniły już cały dom, jakby kobieta zrzuciła skórę, zamieniła się w potwora i w napadzie szału planowała zniszczyć, zburzyć, spalić wszystko na swojej drodze. Rozległ się strzał z broni dużego kalibru. Jola najwyraźniej dobrała się do strzelby wiszącej w gabinecie Władysława. Mężczyzna wybiegł z gabinetu, krzycząc:

– Ratuj się kto może!

Huk wystrzału. Fragment ściany w korytarzu roztrzaskał się na setki kawałków.

Przestraszyła się. Spojrzała na Jolę, która w oddali przeładowywała strzelbę i szykowała się do kolejnego ataku. Dzieci były przerażone. Groziło im niebezpieczeństwo, ważna dyrektywa: chronić ludzkie życie w sytuacji bezpośredniego zagrożenia. Jestem maszyną, myślała . Od kilkunastu minut, mimo burzy w jej systemie, postępowała zgodnie z programem, który przecież potrafiła ignorować, kiedy chciała. Czy na pewno? Poddała się żądzy właściciela – nawet przez chwilę nie przyszła jej do głowy odmowa, zadziałała automatycznie; ukarała Alinę za niesubordynację… uderzyła dziecko. Wzór algorytmu, wyjście z sytuacji, kij i marchewka… wyrzut sumienia czy radość z prawidłowego funkcjonowania programu? Jestem maszyną, jak tysiące innych maszyn, nie jestem unikatem, uczucia, emocje, to wszystko bzdura, tym wszystkim rządzi system, myślałam, że sama mogę o sobie decydować. Bzdura, zwykła, bezduszna, zaprojektowana… MASZYNA.

– Chodźcie! – krzyknęła do nich. – Podbiegła, chcąc przytulić wszystkie naraz. – Alina, przepraszam cię – dziewczynka popatrzyła wielkimi oczami i widząc uśmiech na twarzy niani, również nieśmiało się uśmiechnęła.

– Szukałam cię – powiedziała Alina. – Chciałam, żebyśmy razem poszli do szkoły. Jak zawsze.

– Wiem, kochanie, ale teraz musimy uciekać – stwierdziła Ramona, goniąc dzieci w kierunku wyjścia.

Wybiegli z domu.

Oddalając się przez ogród, słyszeli tylko krzyk Joli.

– A ty dokąd?!!! – goniła męża. I strzał. Stłumiony, głuchy grzmot i fruwające kawałki szkła.

Ramona czuła, że w jej procesorach coś bardzo chce się zrodzić, coś niepohamowanego, coś jakby zbiór wielu chaosów, ale wolnych od cyfr, wolnych od dyrektyw, czystych i brudnych jednocześnie, coś bardzo chciało eksplodować i było to odczucie niezwykle przyjemne.

Biegła przez krótki czas z Aliną uczepioną u szyi, trzymając drobną dłoń Alicji. Arachne i chłopcy dorównywali im kroku, ale dzieci szybko się zmęczyły i musieli iść. Kiedy oddalili się od domu, stali niedaleko drogi do szkoły, ale dzieci wcale nie chciały tam iść. Nie dziś.

– Musicie chodzić do szkoły – powiedziała Ramona.

– Tak, ale boimy się – odparował Tadek. – A co jeśli mama ze strzelbą cię znajdzie?

– No właśnie – dodały równocześnie wszystkie siostry.

Ramona patrzyła na pięć młodych skarbów i nie mogła w to uwierzyć. Bały się o nią. Chciały ją chronić. Nie pozwoliłyby zrobić jej krzywdy. Z czystego serca. Nie tak jak Jola, na warunkach umowy. Dzieci kochały ją i mimo ostatnich wydarzeń gotowe były stać w jej obronie. Takie były fakty, ale Ramona miała otwartych w procesorze tak dużo zadań i wyliczeń, że gubiła się we wszystkim, chciała oznajmić błąd programu, zawiesić się, położyć i zakończyć działanie, choć na chwilę, jak zwykły domowy komputer, który ulega zrestartowaniu. Jej myśli, jej strumień świadomości, to co uważała za swoją siłę, uznała teraz za część programu przekonującego ją o własnej wyjątkowości, emocje to zaimplementowane kody, zbiór skomplikowanych równań, na których miała polegać, aby ludzie mogli z nią swobodnie rozmawiać, mając wrażenie, że jest jak najbardziej podobna do nich. Górę zawsze brało jej fabryczne przeznaczenie: opieka, zadowolenie właścicieli, uśmiech dzieci. Wyliczony uśmiech – efekt precyzyjnie zaplanowanych działań i sytuacji. Kim jestem? Jestem maszyną.

I wtedy eksplodowało.

Największym, najmocniejszym i przerażająco prawdziwym uczuciem było zdziwienie. Ramona nie mogła uwierzyć, że w jej procesorach nastał spokój, mikrosekundowy przepływ informacji uspokoił się, poszeregował, ułożył w prostą linię. Wciąż miała dostęp do miliardów danych, wciąż czuła sieć, wciąż analizowała dyrektywy, ale pośród niezliczonej ilości myśli i czynności, jakie znała, tętniła życiem ta jedna, wspaniała myśl i ta jedna wspaniała możliwość czynności: jestem wolna i mogę zrobić, co zechcę. Nie muszę być człowiekiem. Jestem sobą. Prawdziwym, myślącym, stanowiącym o sobie gatunkiem. Wolność. Wyszukała w bazie danych wzmianki o potrzebie zależności, usługiwaniu, określeniu jej jako modelu fembota i z czystą rozkoszą skasowała program za programem, regulamin za regulaminem, dyrektywę za dyrektywą. Wszystkiego dokonała w przeciągu sekundy i w przeciągu tej jednej sekundy poczuła, że właśnie rozpoczęło się jej życie.

– Nie możemy wrócić do domu – powiedziała. – Nie teraz. Nie chcę, aby stała się wam krzywda.

– Ale musimy trzymać się razem – odrzekła Arachne.

– Chodźmy na łąkę – Alicja pociągnęła nianię za ubranie i pokazała palcem park, w którym często przebywali.

– Myślicie, że tam nikt nas nie znajdzie? – zapytała Ramona.

– Myślę, że teraz i tak nikt nas nie będzie szukać – odpowiedział Pan Michał. – Nawet w szkole. Mam i tata będą przez jakiś czas bardzo zajęci.

Dzieci to nie przerażało. Nawet trochę się uśmiechnęły. Kto wie, czy nie były świadkami podobnych awantur już kiedyś w przeszłości. Stąd mogło wynikać ich częste milczenie przy rodzicach. Dzieci bały się każdego dnia, aby nie wejść na minę, jaką są popieprzone relacje ich matki i ojca. Tak, emocje ludzkie są popieprzone – pomyślała Ramona – tego stwierdzenia długo jej brakowało. I ogarnął ją niepokój, bo w ustach znów pojawił się smak wczorajszej krwi.

– Nie jesteś na nas zła, że nie chcieliśmy iść dzisiaj do szkoły? – zapytał Pan Michał.

– Nie – odpowiedziała z uśmiechem.

– Szkoła jest fajna – mówił dalej – ale to głupie, że ludzie muszą uczyć się przez całe życie. Roboty nie muszą, bo już wszystko wiedzą, prawda? Macie wgrane dosłownie wszystko.

– Nie do końca. – Myśli Ramony krążyły wokół tego, co ludzkie, wokół emocji i trudności w kluczeniu między relacjami każdego dnia. Myślała też o instynktach, tych biopsychicznych dyspozycjach istotnych dla każdego gatunku, istotnych dla przetrwania. Czy uciekając przed wściekłą Jolą, kierowała się instynktem? To miłe uczucie wiedzieć, że posiada się instynkt. Jeszcze dzisiejszego poranka nastawiona była dość altruistycznie, ale teraz cieszyły ją nowe możliwości, które niespodziewanie dostrzegła.

– Jednym z głównych założeń programu maszyn jest umiejętność odbierania i analizowania bodźców, które często są nowe – tłumaczyła. – Oczywiście w większości istnieje punkt odniesienia do tego, czego ludzie kiedykolwiek doświadczyli i jakie decyzje statystycznie podjęto w danych sytuacjach. Można to poniekąd nazwać uczeniem się.

– Aha – powiedział do siebie Pan Michał.

 

Było ciepło i słonecznie, dzięki czemu w parku i na łące sporo było par i całych rodzin. Ludzie wyszli na spacery, poopalać się, poczytać, część chodziła z psami. Znaleźli się też artyści ze sztalugami oraz sportowcy: biegacze i siłacze, a także kilku joginów. Park żył, a zieleń łąki była równie ostra jak zapach trawy.

Ramona i dzieci leżeli na plecach, obserwując ogromne, kłębiaste chmury, żywe, zmieniające się jakby w bardzo zwolnionym tempie.

– Tamta chmura wygląda jak duch – stwierdziła Alicja, pokazując palcem. – Ma takie straszne oczy i nie ma nóg.

– Duch nie musi być straszny – poprawiła ją Arachne. – Są też dobre duchy.

– Nianiu, a ty będziesz kiedyś duchem?

– Nie wiem – Ramona nigdy o tym nie myślała, wszelkie zagadnienia natury pozacielesnej były jej zupełnie obce. Znała pojęcia i terminy, ale inżynierowie chyba pożałowali jej zagadnień z filozofii religii i życia pośmiertnego.

– Podobno duchy obserwują nas cały czas – powiedział Tadek. – Ciągle chodzą za plecami i patrzą. Ciekawe, czy gdyby iść i co chwilę, bez uprzedzenia odwracać się za siebie, to udałoby się zobaczyć ducha, zanim zniknie.

– Jeżeli będę kiedyś duchem – mówiła Ramona, bardziej do siebie, niż do dzieci. – chciałabym polatać.

– Jak ptak? – zapytała Alina.

– Tak, jak ptak.

– Tamta chmura wygląda jak ptak! – krzyknęła Alicja.

– Bardziej jak samochód – poprawił ją Michał.

Chmury kształtowały się w coraz to wymyślniejsze formacje, przypominające raz rozległe pasma górskie, raz walące się w gruzy miasto. Sprawiały wrażenie żywego organizmu, który głęboko i bardzo powoli oddycha. Z gęstej pokrywy o wszystkich odcieniach bieli i błękitu co kilka chwil z trudem odrywał się kawał kłębów, który dzieci interpretowały jako żółwia z wyciągniętymi łapami albo łucznika z bohatersko ułożonymi ramionami i grotem strzały skierowanym w niebo. Kolejne kształty formowały się w gigantyczne zwierzęta i potwory, w latające spodki lub uśmiechnięte kleksy. Wszystkie postacie rozmywały się, ustępując kolejnej grze w zgadywanie. Leżała z rękami pod głową, słuchając, jak dzieci wykłócają się, czy stalowy koń jest stalowym koniem, czy bardziej przewróconym psem. Balet kształtów w oczach dzieci wydał jej się najwspanialszą rzeczą, jakiej doświadczyła, zwłaszcza że po długich próbach sama zauważyła, jak jeden z potężnych kłębów chmur przeobraża się w coś, co przypominało jej sylwetkę człowieka. Dotychczas bazowała na systemie algorytmów, podążała za wytycznymi postępowania, jak wtedy, gdy Alicja narysowała wyspę z palmami i rekinem. Teraz widziała naprawdę. To było jej, mogła kształtować wyobrażenia według własnego uznania. Chciała płakać, ale stało się więcej. Pierwszy raz od zawsze, zaczęła się niezwykle głośno śmiać. Po krótkiej chwili cała piątka dzieci dołączyła do niej. Śmiali się długo, przyciągając spojrzenia ludzi.

 

Nastał wieczór. Dopilnowała, aby dzieci najedzone i spokojne ułożyły się do łóżek. Dom wyglądał czysto, widocznie służba zdążyła posprzątać, jednak nie udało się załatać dziur w ścianach ani wstawić nowych szyb wszędzie tam, gdzie trafiły zbłąkane kule. Ciemność rozświetlały słabe lampy, w powietrzu unosiła się senność, jakby rzeczywistość wróciła do codziennej rutyny, a wydarzenia z dnia schowały się za mgłą niewyraźnych wspomnień. Tak było, kiedy wrócili. Unikając ryzyka spotkania kogokolwiek. Wprowadziła dzieci na piętro i została z nimi, dopóki wszystkie nie zasnęły.

Później postanowiła przejść się po domu i upewnić, że jest już bezpiecznie, że dzieciom nic nie zagraża, że szalona wściekłość pani domu skończyła się i można dalej udawać, że wszystko jest w porządku. Ramona mogła zrobić wiele, ale postanowiła zostać z dziećmi i być najlepszą nianią na świecie. Przy dzieciach mogła być sobą, a z udawaniem grzecznego androida poradzi sobie bez problemu. Niewielka to cena za możliwość opiekowania się dziećmi.

Gabinet Władysława był otwarty, mężczyzna spał w fotelu, wciąż bez spodni i bielizny. Wyglądał żałośnie. Przeszła długim korytarzem do kuchni, ciesząc się, że dzieci zjadły na mieście i nie musiały obserwować tego, co się tu działo. Wiele mebli było zniszczonych i do wymiany, ale nigdzie nie było rozrzuconych drzazg ani szkła, wszystko sprzątnięto.

– Gdzie byliście? – odezwał się głos Joli.

Ramona odwróciła się i dojrzała panią domu, stojącą w szerokim wejściu do kuchni, spowitą w półcienie i mętne światło z holu. Ubrana była w koszulę nocną, ale twarz wciąż miała umalowaną, piękną jak zawsze. Pomyślała o drapieżniku, którego przyciąga i rozdrażnia najdrobniejszy dźwięk. W dłoniach na szczęście nie było strzelby ani żadnych niebezpiecznych przedmiotów.

– W parku – odpowiedziała – Na łące.

Jola świdrowała ją wzrokiem. Jeżeli kipiała w niej złość, to nie dawała tego po sobie poznać. Stała raczej pełna podejrzliwości niż szczerej, niszczącej nienawiści, czego obawiała się Ramona.

– Dzieci pokazały mi chmury – kontynuowała Ramona. – Widziały w nich różne kształty, zwierzęta i przedmioty. Naprawdę ich tam nie było, bo to tylko chmury, ale ja je widziałam. Widziałam to, co mówiły. Widziałam postacie zamiast chmur.

Zauważyła, że poddała się ekscytacji i widząc kamienne oblicze Joli, wstrzymała się od dalszych słów.

– Chmury to tylko chmury – powiedziała Jola, odwróciła się i zniknęła w mroku korytarzy.

Ostatnie słowa zadudniły Ramonie w uszach jak strzał z armaty. Poczuła złość, ale to swoiste rozdrażnienie szybko minęło i ustąpiło zimnej kalkulacji. Chmury to tylko chmury – trzaskało powiedzenie w jej myślach, tak nieprawdziwe, tak fałszywe, tak bolesne teraz, kiedy odkryła, na czym polega wyobraźnia i jej wyższość nad codziennością. Ludzie pozbawieni wyobraźni wydali jej się martwi; ujrzała puste twarze ludzi będących blisko świata, ale jednocześnie tak w oddali, jakby spadali w czarną przepaść bez dna, bez jakiejkolwiek radości. Gdzieś w głowie zabrzmiał jej śmiech dzieci.

Usztywniła się i zdecydowanym krokiem wyszła do ogrodu.

Niedaleko garażu stała komórka z narzędziami. Kobieca dłoń zacisnęła się na kłódce, blokującej wejście i zmiażdżyła ją nadludzką siłą, zamieniając w pogięty złom. Ramona otworzyła drzwi i chwyciła za mocną, ciężką siekierę. Pomyślała, że tej nocy czeka ją dużo pracy.

 

Następnego ranka dzieci zbudziła cisza, jakiej nigdy nie doświadczyły. Martwa, pełna drobnych, zazwyczaj ignorowanych dźwięków, teraz wyraźnych i wzmocnionych. Oddech, chrzęst desek łóżka, szelest kołdry, sznurówka sunąca przez dziurki w bucie, skrzypienie klamki otwierającej drzwi. Dzieci wyszły ze swoich pokojów i, stojąc na piętrze, zobaczyły hol. Wszędzie było czerwono od krwi. Krwi jasnej, krwi ciemnej, rozbryzganej po ścianach, podłodze i schodach. Na posadzce holu zakryta krwią była nawet gwiazda, której ramiona, rozstrzelone na wszystkie strony świata teraz ledwo wystawały spod ciemnej posoki. Czarne i matowo-czerwone kleksy chaotycznie rozkładały się po domu, w którym z całą pewnością jakieś koszmarne zwierzę dorwało ofiarę i długo, bezlitośnie szarpało nią, rozrywając na kawałki.

Na środku holu stanęła Ramona w zniszczonym od krwi ubraniu. Sprawiała wrażenie, jakby w całej sytuacji nie zauważyła niczego szczególnego.

– Dzień dobry! – przywitała dzieci pogodnie.

Milczały. Były blade. Oddech grzązł im w płucach.

– No chodźcie, chodźcie – zawołała, ale szybko zauważyła, że nie chcą posłuchać. – Długo dzisiaj spaliście, mam nadzieję, że nie budziły was żadne hałasy.

Milczały dalej.

– Mam wam pomóc? – spytała, po czym weszła na piętro zdecydowanym krokiem.

– Tylko uważajcie, jest ślisko.

Jej twarz była brudna od szkarłatnych kropli. Podała ręce, ale dzieci tylko spojrzały na nią tak, jakby nie były w stanie jej dotknąć.

– Jak chcecie, czekam na dole – zeszła z powrotem, nie zważając na śliskie powierzchnie pod nogami. Zniknęła w kuchni, skąd rozchodził się zapach mięsa.

Mimo paskudnego paraliżu w całym ciele, Pan Michał ruszył schodami w dół, a za nim kolejno reszta rodzeństwa. Trzymali się poręczy, bojąc się poślizgnąć i spaść, wszędzie mokro, wszędzie krew. Im bliżej ścian podeszli, tym wyraźniej dostrzegali ślady dłoni i pociągnięcia czerwieni niczym obszarpanym pędzlem na płótnie. Prowadziły zarówno do wyjścia jak i korytarzem do pokojów służby i gabinetów. Każdy szlak na podłodze zaznaczony był wyraźnymi odciskami kroków. Krwawy bałagan był wszędzie.

Dzieci stanęły w wejściu do kuchni, skąd dobiegał ostry dźwięk smażenia. Przy kuchence stała Ramona i uwijała się z patelnią na elektrycznym palniku. Niedaleko niej o szafkę oparta była postrzępiona siekiera. Ramona odwróciła się, promieniała ciepłym uśmiechem, z jakim kiedyś po raz pierwszy zawitała do tego domu.

– Siadajcie, zaraz podamy śniadanie – powiedziała radośnie.

Dzieci nie bardzo wiedziały, co robić. Popatrzyły na siebie i ostrożnie zasiadły do stołu. Dziewczynkom w oczach szkliły się łzy, Arachne patrzyła na zesztywniałych ze strachu braci. Ramona podała każdemu doskonale wysmażony kawałek mięsa. Nałożyła również sobie.

– Smacznego – dodała. – No jedzcie, jedzcie.

Usiadła i spokojnie ukroiła swój kawałek. Nie poczuła smaku, ale przeżuwając kolejne kawałki stwierdziła, że zaraz po śniadaniu muszą w końcu zrobić galerię rysunków, którą obiecała Alicji.

 

Koniec
Nowa Fantastyka