- Opowiadanie: Nevaz - Przedziały Snu

Przedziały Snu

In­spi­ra­cją były opo­wia­da­nia Ste­fa­na Gra­biń­skie­go po­świę­co­ne kolei. Sam też tro­chę się w życiu na­jeź­dzi­łem po­cią­ga­mi... Mam na­dzie­ję, że komuś się spodo­ba.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Przedziały Snu

 

„A po­ciąg mknął dalej bez tchu, wbie­gał na wzgó­rza, ze­śli­zgi­wał się w do­li­ny, pruł prze­strzeń pier­sią ma­szy­ny. Grze­cho­ta­ły szyny, dud­ni­ły koła, kłań­ca­ły zwor­ni­ki”.

S. Gra­biń­ski, „W prze­dzia­le”

 

Wi­szą­cy na ce­gla­nej ścia­nie, wiel­ki ko­le­jo­wy zegar niby kom­pas – wska­zy­wał pół­noc. Krót­ko przy­strzy­żo­ny męż­czy­zna o gę­stych, ciem­nych wą­sach wpa­try­wał się w ta­bli­cę od­jaz­dów kasz­ta­no­wy­mi ocza­mi. Grzbiet po­dróż­ne­go okry­wał szary płaszcz. U szyi zwi­sał gra­fi­to­wy kra­wat ze srebr­ną głów­ką pro­stej szpil­ki. W roz­tar­gnie­niu nie­mal za­mie­szał nim kawę. Tuż obok fi­li­żan­ki le­ża­ła książ­ka w opraw­ce z de­li­kat­nej, ciem­no­sza­fra­no­wej skór­ki.

Kel­ner­ka za­szła go od tyłu cicho jak kot i za­po­zna­ła się z ty­tu­łem – Wi­chro­wa­te Linie. Na okład­ce bra­ko­wa­ło na­zwi­ska au­to­ra, lecz tuż obok nazwy wy­bi­to pie­częć: księ­go­zbiór Ta­de­usza Szy­go­nia. Po­zo­sta­jąc w pod­sy­ca­nym nudą, lekko fry­wol­nym sta­nie ducha pra­cow­ni­ca dwor­co­wej ka­wiar­ni po­zwo­li­ła sobie na śmia­łe wyj­ście na­prze­ciw po­trze­bom kon­su­men­ta:

– Podać coś jesz­cze, panie Ta­de­uszu? – Klient zmie­rzył ją skon­ster­no­wa­nym wzro­kiem i od­parł nie­chęt­nie:

– Nie Ta­de­uszu i jeśli mnie pa­mięć nie myli nie wy­mie­nia­łem uprzej­mo­ści z sza­now­ną panią. Je­stem dok­tor Ra­wicz i pro­szę mi już nic nie po­da­wać. Za­pła­ci­łem. –

Dok­tor Mi­ko­łaj Ra­wicz nie był w na­stro­ju. Ko­bie­ta ob­ró­ci­ła się na pię­tach i ode­szła, wy­pusz­cza­jąc po­wo­li po­wie­trze z buzi na­dę­tej jak ba­lo­nik na wyraz bez­ce­re­mo­nial­nej i nie­uza­sad­nio­nej prze­cież re­tor­sji. Dok­tor dopił kawę, mi­mo­wol­nie piesz­cząc nie­wy­szu­ka­ną por­ce­la­nę wą­sa­mi. Sma­ko­wa­ła. Nie zląkł się po­bu­dza­ją­cej mocy czar­ne­go na­pa­ru. Wie­dział, że tej nocy i tak nie uśnie. Zbyt wiele rze­czy nie da­wa­ło mu spać, ostat­ni­mi czasy coraz czę­ściej to­czył za­ja­dłe boje z po­dusz­ką i koł­drą. Spę­ta­ny łań­cu­cha­mi nie­po­ko­ju jak zmę­czo­ny Pro­me­te­usz nie umiał obro­nić się przed zdra­dli­wym sępem in­som­nii. Draż­nią­cym nerwy trze­po­tem czar­nych skrzy­deł. Roz­dzie­ra­ją­cy­mi za­słu­żo­ny od­po­czy­nek szpo­na­mi ptaka, wy­dzio­bu­ją­ce­go z udrę­czo­ne­go mózgu ka­wał­ki snu. Nic dziw­ne­go, że czę­sto był zmę­czo­ny, że bywał pod­de­ner­wo­wa­ny…

Nie­dba­łym ru­chem wrzu­cił książ­kę do tecz­ki. Czę­ścio­wo za­su­nął za sobą krze­sło. Jak gdyby nie ufał dwor­co­we­mu ze­ga­ro­wi, kil­ka­krot­nie upew­nił się co do go­dzi­ny na wła­snym chro­no­me­trze. Niski głos za­po­wie­dział wjazd po­cią­gu na sta­cję.

Dok­tor Mi­ko­łaj Ra­wicz wy­szedł na peron za­cho­wu­jąc pre­cy­zję czasu. W ryt­mie sta­lo­we­go mar­sza wy­gry­wa­ne­go ko­ła­mi na szy­nach, nie oglą­da­jąc się na ni­ko­go i na nic, pew­nym kro­kiem wszedł pro­sto do wa­go­nu. To był jego wagon – wagon 12 miej­sce 11.

Prze­dział był pusty. We­wnątrz było ciem­no, więc bez zwło­ki za­pa­lił lamp­kę do czy­ta­nia. Ścią­gnął płaszcz. Nim zdą­żył usiąść, skład ru­szył. Dok­tor Ra­wicz naj­pierw zajął wy­zna­czo­ne mu bi­le­tem miej­sce – w środ­ku prze­dzia­łu. Po chwi­li za­sta­no­wie­nia, roz­glą­da­jąc się po pu­stym po­miesz­cze­niu prze­siadł się na miej­sce przy oknie. Coś go nie­po­ko­iło. Świa­tła mia­sta po­wo­li roz­pły­nę­ły się w mroku. To była wy­jąt­ko­wo ciem­na noc.

Nie­raz sły­szał opo­wie­ści o po­dróż­nych na­pa­da­nych w środ­ku nocy w po­cią­gach. Przez mo­ment z po­marsz­czo­nym od in­te­lek­tu­al­ne­go wy­sił­ku czo­łem roz­wa­żał ra­cjo­nal­ność za­mie­rzo­nej de­cy­zji. Osta­tecz­nie przy­tak­nął sam sobie ski­nie­niem głowy, wy­cią­gnął ze spodni po­rząd­ny, skó­rza­ny pas i prze­cią­gnął go po­mię­dzy uchwy­tem drzwi a roz­kła­da­nym przy ścia­nie sto­licz­kiem, cia­sno za­pi­na­jąc klam­rę. W prze­dzia­le było jesz­cze kilka lam­pek do czy­ta­nia. Za­pa­lił je wszyst­kie. Z torby wyjął książ­kę. Inną tym razem. Na czer­wo­nej ob­wo­lu­cie z gru­be­go pa­pie­ru po­ły­ski­wa­ły li­ter­ki przy­po­mi­na­ją­ce ozdob­ne pło­mycz­ki: Ș. Car­pe­ne­scu – Ardna Malas. Ra­wicz otwo­rzył ją w środ­ku i jak się zda­wa­ło – kon­ty­nu­ował wcze­śniej­szą lek­tu­rę. Prze­rwał. Za­warł za­sło­ny prze­dzia­łu. Potem od­sło­nił, roz­glą­da­jąc się po ko­ry­ta­rzu. Ni­ko­go. Za­sło­nił raz jesz­cze. A jak kon­duk­tor przyj­dzie, to niech za­pu­ka – po­wie­dział sobie.

Pró­bo­wał się zre­lak­so­wać, bez­sku­tecz­nie. Wąsy wciąż miał wil­got­ne od kawy. Wy­cią­gnął z kie­sze­ni chu­s­tecz­kę z mo­no­gra­mem i prze­tarł nią górną wargę. Koła stu­ka­ły o szyny.

 

– Dziw­ne – mruk­nął sam do sie­bie. W Pia­skach miał się prze­cież za­trzy­mać. Ra­wicz wyjął z kie­sze­ni wy­mię­to­lo­ną kar­tecz­kę z roz­kła­dem jazdy po­cią­gu. Pytał kie­row­ni­ka sta­cji na któ­rej wsia­dał, upew­niał się kil­ka­krot­nie czy in­for­ma­cje są po­praw­ne. Spoj­rzał na ze­ga­rek. Go­dzi­na prze­jaz­du się zga­dza­ła, ale pla­no­we­go po­sto­ju nie było. Wstyd, taki chaos na kolei. Po­krę­cił głową z nie­za­do­wo­le­niem i wró­cił do lek­tu­ry.

Nie mi­nę­ło wiele czasu a kątem oka uło­wił w bla­sku świa­teł pły­ną­cych z mi­ja­nych za­bu­do­wań ko­lej­ną sta­cję. Dwo­rzec był nie­wiel­ki a napis skrom­ny, ale dok­tor miał dobry wzrok. Gro­szyn­ka. Wy­mię­to­lo­na kar­tecz­ka ko­lej­ny raz za­wio­dła – pa­sa­żer sap­nął wzbu­rzo­ny. W do­dat­ku po­czuł w noz­drzach za­pach dymu ty­to­nio­we­go, któ­re­go wy­bit­nie nie­na­wi­dził. Oprócz ty­to­niu wy­czuł nuty siar­ki i że­la­za. Wagon miał być dla nie­pa­lą­cych. To i ta Gro­szyn­ka nie da­wa­ły mu spo­ko­ju, nie mógł sie­dzieć jakby nigdy nic. Nie on – dok­tor Mi­ko­łaj Ra­wicz.

Zde­ter­mi­no­wa­ny od­na­leźć kon­duk­to­ra i wy­eli­mi­no­wać wszyst­kie czyn­ni­ki wy­wo­łu­ją­ce iry­ta­cję zwol­nił im­pro­wi­zo­wa­ną blo­ka­dę i ru­szył na ko­ry­tarz. Noc­ny­mi ra­bu­sia­mi już się nie przej­mo­wał. Niech­by się tylko który ważył, za­tłukł­by bez li­to­ści – tecz­ką skó­rza­ną z książ­ka­mi.

W wa­go­nie 12 nie na­tknął się na żad­ne­go kon­duk­to­ra. Ob­ło­że­nie po­cią­gu było ni­skie. W ko­lej­nych prze­dzia­łach lu­dzie sie­dzie­li po­je­dyn­czo lub dwój­ka­mi. Sie­dzie­li to nie do końca dobre okre­śle­nie. Wielu z nich le­ża­ło wspar­tych na roz­kła­da­nych sto­li­kach lub wła­snych ba­ga­żach. Nie­któ­rzy opie­ra­li się o ścia­ny lub ra­mio­na współ­pa­sa­że­rów. Minął prze­dział ze śpią­cą za­kon­ni­cą z dłoń­mi owi­nię­ty­mi ró­żań­cem. Śpią­ce­go ofi­ce­ra woj­ska z twa­rzą spo­czy­wa­ją­cą na sto­li­ku. Stu­den­ta, który stał się ofia­rą Hyp­no­sa – boga snu na oł­ta­rzu-wez­gło­wiu zbu­do­wa­nym z gru­bych ksiąg. Cie­ka­we po­my­ślał Ra­wicz w tym prze­dzia­le chyba wszy­scy śpią. Osta­tecz­nie nie było w tym jed­nak nic dziw­ne­go – była prze­cież noc! Dok­tor wzru­szył ra­mio­na­mi i do­szedł do końca wa­go­nu gdzie od­czy­tał napis na bla­sza­nej ta­bli­cy – „Eks­pres nr 1936 – Ste­fan Żalny”. A więc przy­naj­mniej nazwa po­cią­gu zga­dza­ła się z za­no­to­wa­ną wcze­śniej.

Prze­szedł do ko­lej­ne­go wa­go­nu. Za­glą­dał uważ­nie do każ­de­go prze­dzia­łu. Wszę­dzie śpią­cy po­dróż­ni i ani śladu kon­duk­to­rów. Istne do­rmi­to­rium na szy­nach.

Na­stęp­ny oka­zał się re­stau­ra­cyj­nym. Wzbu­dził po­dziw Ra­wi­cza. Ele­ganc­kie obi­cia, sto­li­ki i fo­te­le. Drew­nia­ny kon­tu­ar. Na sto­li­kach dumne, mo­sięż­ne pa­te­ry ugi­na­ły się pod cię­ża­rem pra­lin i mar­ce­pa­nów. Na kon­tu­arze rząd gra­we­ro­wa­nych kie­lisz­ków z krwi­sto­czer­wo­nym winem. Mi­ko­łaj Ra­wicz nie mógł się na­dzi­wić, że całe to dobro po­zo­sta­wio­no ot tak, bez opie­ki. Na­szła go ocho­ta by zjeść cze­ko­lad­kę, ale nie mając ocho­ty na po­ten­cjal­nie wy­gó­ro­wa­ną opła­tę, oparł się po­ku­sie. Zaj­rzał za kon­tu­ar. Na ni­ziut­kim ta­bo­re­cie, opar­ta o ścia­nę, drze­ma­ła lekko pulch­na, młoda nie­wia­sta w mun­dur­ku bu­fe­to­wej. Spod czap­ki-fu­ra­żer­ki wy­le­wa­ły się zło­ci­ste locz­ki. Wy­cią­gał dłoń, żeby szturch­nąć ją w ramię i za­żą­dać wy­ja­śnień na temat prze­je­cha­nych sta­cji, dymu na ko­ry­ta­rzu i gdzie na li­tość boską po­dzia­ła się za­ło­ga skła­du. Roz­my­ślił się i mach­nął ręką. Gdzieś tu musi być jakiś kon­duk­tor.

Przez okno w re­stau­ra­cyj­nym do­strzegł świa­tła ko­lej­nej sta­cji – były to Licz­ba­ran­ki. Białe świa­tła nik­nę­ły w mroku aż roz­pro­szy­ły się zu­peł­nie. Ma­szy­na za­miast zwol­nić i za­trzy­mać bieg zda­wa­ła się stop­nio­wo, ale nie­ustan­nie zwięk­szać pręd­kość. Wje­cha­li w kra­inę wzgórz i lasów. Po kilku mi­nu­tach dok­tor ode­tchnął z ulgą od­na­la­zł­szy prze­dział ob­słu­gi po­cią­gu. Trzech kon­duk­to­rów sie­dzia­ło w gra­na­to­wych mun­du­rach pań­stwo­wych kolei. Ele­ganc­ko wy­pa­sto­wa­ne buty, nie­na­gan­nie za­pię­te gu­zi­ki. Rzędy błysz­czą­cych, okrą­głych punk­ci­ków. Tylko nie oczy. Oczy mieli za­mknię­te. Wszy­scy trzej. Skan­dal! Jak mogą wszy­scy trzej spać na służ­bie?! Wrząc z wście­kło­ści Ra­wicz po­trzą­snął pierw­szym z nich. Potem dru­gim. Trze­cim.

– Po­bud­ka, hul­ta­je! Wsta­wać, gore! Po­bud­ka! – ry­czał na ob­cych, do­ro­słych męż­czyzn jakby byli jego pod­wład­ny­mi a on roz­sza­la­łym z gnie­wu do­wód­cą. Sztur­chał, kle­pał, po­py­chał i po­trzą­sał a oni po­ru­sza­li się bez­wład­nie jak kukły. Jak ma­rio­net­ki na sznur­kach Hyp­no­sa. Mi­ko­łaj Ra­wicz dał w końcu za wy­gra­ną i usiadł zmę­czo­ny walką. Spró­bo­wał skon­cen­tro­wać się na od­na­le­zie­niu ra­cjo­nal­ne­go wy­tłu­ma­cze­nia dla za­ist­nia­łej sy­tu­acji. Do­sta­tecz­nie dziw­nym było, że wszy­scy pa­sa­że­ro­wie śpią. Nor­mal­ne, że lu­dzie śpią w nocy, ale za­wsze po­wi­nien zna­leźć się przy­naj­mniej jeden o so­wiej na­tu­rze. No, dwóch li­cząc ze mną. Po­sta­no­wił obu­dzić na­stęp­ne­go na­po­tka­ne­go pa­sa­że­ra, żeby wspól­nie roz­wi­kłać za­gad­kę.

Po­dróż­nym oka­zał się kmieć. Chłop do­sta­tecz­nie za­moż­ny, by w od­święt­nych por­t­kach wy­brać się w po­dróż po­cią­giem.

– Go­spo­da­rzu? – za­gad­nął go Ra­wicz i po­cią­gnął za ramię, ści­ska­ją­ce płó­cien­ną torbę. Z torby wy­pa­dła bu­tel­ka si­wu­chy. Wy­trzy­ma­ła ude­rze­nie o pod­ło­gę i po­to­czy­ła się w stro­nę ko­ry­ta­rza. Kmieć chrap­nął przez sen upew­nia­jąc dok­to­ra, że bu­tel­ka nie była pełna. Dok­tor mach­nął ręką. Obok chło­pa sie­dział młody czło­wiek, z bujną płową czu­pry­ną za­nu­rzo­ną w pod­ręcz­nik prawa cy­wil­ne­go spo­czy­wa­ją­cy na roz­kła­da­nym sto­li­ku. Mi­ko­łaj Ra­wicz pod­niósł go za włosy i spoj­rzał na karty księ­gi – stu­dent nie­mal do­brnął do końca spisu tre­ści. Do­sta­tecz­nie po­iry­to­wa­ny i wy­zbyw­szy się li­to­ści­wych od­ru­chów, dok­tor zwol­nił ucisk. Łup­nę­ło de­li­kat­nie gdy głowa stu­den­ta ude­rzy­ła o sto­lik, ale pod­ręcz­nik za­mor­ty­zo­wał upa­dek. Ra­wicz pod­niósł głowę stu­den­ta nieco wyżej i znowu pu­ścił, ale prawo cy­wil­ne i tym razem po­mo­gło mu za­mor­ty­zo­wać wstrząs. Mło­dzie­niec spał jak za­klę­ty.

W na­stęp­nym prze­dzia­le je­cha­ła sa­mot­na, śpią­ca dama. Dok­to­ro­wi sko­ja­rzy­ła się ze śpią­cą kró­lew­ną. Ciem­ne pukle opa­da­ły na ra­mio­na skry­te ciem­no­fioł­ko­wą tka­ni­ną. Małe, nie­win­ne usta po­ru­sza­ły się de­li­kat­nie wraz z dziew­czę­cym no­skiem. Ponad nimi oczy nie­od­gad­nio­ne­go ko­lo­ru od­po­czy­wa­ły pod za­sło­ną po­wiek. Ra­wicz do­tknął jej po­licz­ka i po­czuł przy­pływ cie­pła w ciele. Nie ważył się nią po­trzą­sać ani pod­no­sić głosu. Za­miast tego wyjął srebr­ną szpil­kę z kra­wa­tu i ukuł jej ucho. Na za­ostrzo­nym ko­niusz­ku za­kwi­tła kro­pel­ka krwi, jak ciem­no­czer­wo­ny ja­spis. Dok­tor wy­tarł ją swoją chust­ką i po­ca­ło­wał kró­lew­nę w czoło. Potem w usta. Po­nie­waż rzecz nie dzia­ła się w bajce a i Ra­wicz nie był żad­nym księ­ciem, ko­bie­ta dalej spała jak za­bi­ta. Zo­sta­wił ją w prze­dzia­le.

Ze wszyst­kich emo­cji, któ­rych do­świad­czył od roz­po­czę­cia po­dró­ży za­schło mu w gar­dle. Wró­cił do wa­go­nu re­stau­ra­cyj­ne­go i wypił kie­li­szek wina. Roz­po­znał słod­ki smak ru­bi­no­we­go porto. Napój roz­grzał przy­jem­nie, więc Ra­wicz ura­czył się dru­gim kie­lisz­kiem. Się­gnął po garść pra­lin i z sze­le­stem ob­na­ża­jąc małe cze­ko­la­do­we krą­gło­ści po kolei gniótł je ję­zy­kiem o pod­nie­bie­nie, z za­do­wo­le­niem od­kry­wa­jąc ko­lej­ne smaki na­dzie­nia. Jadł łap­czy­wie, jakby czuł, ze ktoś go ob­ser­wu­je i zaraz zła­pie za nad­gar­stek za­wie­szo­ny w po­wie­trzu nad ła­ko­cia­mi. Nie­po­kój nie ustę­po­wał. Opróż­nił całą pa­te­rę i pół na­stęp­nej gdy po­czuł prze­syt słod­ko­ści. Wypił trze­ci kie­li­szek porto i zdał sobie spra­wę, że ubru­dził sło­dy­cza­mi twarz. Re­stau­ra­cyj­ny wy­po­sa­żo­ny był w to­a­le­tę, o wnę­trzu nie mniej ele­ganc­kim niż resz­ta po­jaz­du. Ra­wicz przej­rzał się w lu­strze zdo­bio­nym skrom­ną a ele­ganc­ką ramą. Na czole błysz­cza­ły kro­pel­ki potu po ener­gicz­nym spa­ce­rze wzdłuż po­cią­go­wych ko­ry­ta­rzy i bez­sku­tecz­nej walce ze snem współ­pa­sa­że­rów. Oczy za­czer­wie­nio­ne i pod­krą­żo­ne zdra­dza­ły zmę­cze­nie. Ru­bi­no­we wino z Porto przy­nio­sło ru­bi­no­we ru­mień­ce na po­licz­ki. Od­krę­cił wodę w kra­nie i prze­mył twarz. Wów­czas ko­lej­ny raz po­czuł nie­na­wist­ny za­pach ty­to­niu, siar­ki i że­la­za. Zmy­słem węchu ode­brał siar­czy­ste spo­licz­ko­wa­nie, za­to­czył się nad zle­wem jak de­li­ryk i z mo­krym czo­łem wy­sko­czył z ła­zien­ki. Ni­ko­go. Zaj­rzał za kon­tu­ar. Śpią­ca ko­bie­ta wciąż sie­dzia­ła na ta­bo­re­cie. Wokół niej żad­ne­go śladu pa­pie­ro­sów.

Tknę­ło go nie­przy­jem­ne prze­czu­cie. Wyjął z kie­sze­ni kar­tecz­kę i od­czy­tał nazwę ko­lej­nej sta­cji – Pa­cie­rzy­ce. W całym cha­osie sy­tu­acji był ab­so­lut­nie pe­wien, że nie zbli­ży­li się do ta­kiej sta­cji. W mło­do­ści Mi­ko­łaj Ra­wicz spę­dził kilka let­nich mie­się­cy w oko­li­cy Pa­cie­rzyc. Nie po­trze­bo­wał do­brej wi­docz­no­ści za oknem by uzmy­sło­wić sobie, że kra­jo­braz zu­peł­nie się nie zga­dzał, ukształ­to­wa­nie te­re­nu było zgoła inne. Wciąż mknę­li po­śród po­ro­śnię­tych drze­wa­mi wzgórz. Za­miast pla­no­wa­ne­go po­sto­ju w Pa­cie­rzy­cach tory wio­dły ich dalej i dalej w głąb ja­kiejś pusz­czy, spo­wi­tej czar­nym ca­łu­nem. Ra­wicz oparł się o kon­tu­ar, zła­pał się za czoło i zjadł nu­ga­to­wą pra­li­nę. Spró­bo­wał się skon­cen­tro­wać.  

 

 Z na­my­słu wy­rwa­ło go wycie wil­ków. Blask księ­ży­ca roz­pro­szył na mo­ment nie­prze­nik­nio­ny dotąd mrok nocy. Nie pod­niósł jed­nak Ra­wi­cza na duchu. Prze­ciw­nie. Dłu­gie ga­łę­zie mi­ja­nych drzew for­mo­wa­ły się w zło­wro­gie szpo­ny pod wpły­wem lu­nar­ne­go świa­tła. Nie­któ­re stra­szy­ły po­wy­krzy­wia­ny­mi kształ­ta­mi. Inne po pro­stu dra­pa­ły drzew­ny­mi pa­zu­ra­mi w okna i ścia­ny wa­go­nów. Dok­tor po­now­nie ru­szył w kie­run­ku czoła skła­du. Po­sta­no­wił do­stać się do ma­szy­ni­sty. Ktoś prze­cież musi kie­ro­wać tym prze­klę­tym po­cią­giem!

Przy­sta­nął przy ha­mul­cu bez­pie­czeń­stwa. Za­bez­pie­cza­ją­cy drut wił się wokół po­ma­lo­wa­nej cy­no­bro­wą farbą rącz­ki. Wilki za­wy­ły po­now­nie. W ich dzi­kim śpie­wie Ra­wicz po­czuł pier­wot­ny lęk. Lęk ży­we­go, dzi­kie­go stwo­rze­nia przed sta­lo­wą ma­szy­ną stwo­rzo­ną przez czło­wie­ka. Pieśń wil­ków za­mil­kła. In­tu­icja pod­po­wia­da­ła mu, że wa­ta­ha ucie­ka jak naj­da­lej od pę­dzą­ce­go po­cią­gu. Mimo to bał się po­cią­gnąć za ha­mu­lec w tej nie­go­ścin­nej głu­szy. Po­śpie­szył dalej ku lo­ko­mo­ty­wie. Za­klął szpet­nie, bo przej­ście ku niej było za­blo­ko­wa­ne.

Księ­życ znów ukrył się za kirem nocy. Na ze­wnątrz zro­bi­ło się ciem­no. Jesz­cze ciem­niej. Zro­zu­miał, że mu­sie­li wje­chać do tu­ne­lu. Przy­jął to ze spo­ko­jem, a nawet z pewną sa­tys­fak­cją. Po­grą­żo­na w mroku pusz­cza bu­dzi­ła w nim grozę. Ma­ka­brycz­ne ga­łę­zie prze­wo­dzi­ły jego cie­le­sną po­wło­kę lo­do­wa­tym chło­dem. Nawet jeśli cały czas po­wta­rzał sobie w my­ślach, że wszyst­ko to musi mieć ja­kieś lo­gicz­ne wy­tłu­ma­cze­nie. Strach jest bra­tem ciem­no­ści oraz dziec­kiem nocy. Bał się tego co czeka go na ze­wnątrz. Za­czy­nał bać się tego, we­wnątrz czego sam się znaj­du­je. Lę­kiem ży­we­go, dzi­kie­go stwo­rze­nia przed sta­lo­wą ma­szy­ną.

 

Pierw­szy raz po­ciąg za­czął wy­czu­wal­nie zwal­niać. I ku prze­ogrom­ne­mu zdzi­wie­niu Ra­wi­cza w końcu się za­trzy­mał. Prze­szu­kał śpią­cych kon­duk­to­rów i zna­lazł przy jed­nym z nich la­tar­kę. Tra­wio­ny nie­po­ko­jem, ale z iskrą na­dziei na roz­wią­za­nie za­gad­ki śpią­cych prze­dzia­łów, otwo­rzył drzwi pierw­sze­go za lo­ko­mo­ty­wą wa­go­nu. Ze­sko­czył ze schod­ków na pod­ło­że tu­ne­lu. Spró­bo­wał do­stać się do lo­ko­mo­ty­wy, lecz drzwi były za­mknię­te. Po­miesz­cze­nie ma­szy­ni­sty nie było oświe­tlo­ne a świa­tło la­tar­ki rzu­ca­ne z tu­ne­lu nie wy­star­cza­ło by roz­wiać wąt­pli­wo­ści. Po kil­ka­krot­nych pró­bach wspi­nacz­ki na sta­lo­we­go ol­brzy­ma zdał sobie spra­wę, że przed­nie okna są po­ło­żo­ne zbyt wy­so­ko by do nich do­sko­czyć, a wgląd w bocz­ne ze świa­tłem la­tar­ki nie po­zwa­la mu ro­zej­rzeć się we­wnątrz. Dał za wy­gra­ną. Osta­tecz­nie, je­cha­li w egip­skich ciem­no­ściach już tak długo, że ko­niec tu­ne­lu nie mógł być da­le­ko.

A prze­cież tunel tak długi mu­siał być przez kogoś do­zo­ro­wa­ny. Mały domek czy nawet licha budka w któ­rej bę­dzie żywy, prze­bu­dzo­ny albo da­ją­cy się prze­bu­dzić czło­wiek. Kubek cie­płej her­ba­ty albo szklan­ka wódki. Byle uciec jak naj­da­lej od tego prze­klę­te­go po­cią­gu. Ra­wicz ści­ska­jąc mocno la­tar­kę zo­sta­wił lo­ko­mo­ty­wę i z tecz­ką pod pachą ru­szył przed sie­bie. Na po­cząt­ku spra­wia­ło mu kło­pot prze­miesz­cza­nie się po nie­rów­nej ścież­ce z pod­kła­dów, ale szybo się przy­zwy­cza­ił i wy­chwy­cił no­ga­mi od­le­głość jaka dzie­li­ła ko­lej­ne belki.

Ko­niec wciąż był nie­wi­docz­ny.

Ścia­ny tu­ne­lu za­czę­ły się zwę­żać. Dok­tor Mi­ko­łaj Ra­wicz, pa­sa­żer który zre­zy­gno­wał z dal­szej po­dró­ży eks­pre­sem nr 1936 – Ste­fan Żalny szedł ener­gicz­nie. Już nie­da­le­ko do­da­wał sobie otu­chy zaraz bę­dzie po wszyst­kim. Już nie­da­le­ko.

Po­ciąg ru­szył.

Na­brał pędu szyb­ciej niż ja­ka­kol­wiek zbu­do­wa­na ludz­ki­mi rę­ko­ma lo­ko­mo­ty­wa, drwiąc sobie z praw fi­zy­ki. Prze­ra­żo­ny Ra­wicz za­czął biec przed sie­bie. W mgnie­niu oka zo­rien­to­wał się, że ścia­ny tu­ne­lu stały się już tak wą­skie, że nie zdoła od­sko­czyć na bok. Książ­ki bez­ład­nie wy­sy­pa­ły się z tecz­ki. Po­czuł, jak jego noz­drza ogar­nia za­pach ty­to­niu, siar­ki i że­la­za. Usły­szał za ple­ca­mi nie­na­tu­ral­ny, nie­ludz­ki chi­chot – czy może ra­czej zgrzyt sta­lo­wych kół o szyny? Czy śmiał się czło­wiek, dia­beł, czy… po­ciąg? Mi­ko­łaj rzu­cił się po­mię­dzy wi­bru­ją­ce od ruchu szyny i przy­warł drżą­cym cia­łem do pod­ło­ża. Ostat­nia, roz­pacz­li­wa iskra na­dziei na prze­trwa­nie wy­peł­ni­ła jego obo­la­ły mózg – na­dziei, że po­ciąg prze­je­dzie nad nim.

 

Ma­dryt X.2014, w hoł­dzie Ste­fa­no­wi Gra­biń­skie­mu

Koniec

Komentarze

Hmmm. Horrorów kolejowych było już mnóstwo, ale przynajmniej tunel i końcówka oryginalne. Chociaż jakieś wyjaśnienie zjawisk by się przydało. Magia? Demony? Dlaczego doktor nie zasnął? Dlaczego wagon restauracyjny taki nietypowy?

Wołacze, Nevazie, oddzielamy przecinkami od reszty zdania. W ogóle interpunkcja Ci lekko kuleje.

Zawarł zasłony przedziału.

Zgrzyta mi to. Czy zasłony można zawrzeć?

Trawiony niepokojem ale z iskrą nadziei na rozwiązanie zagadki śpiących przedziałów.

A tu przydałoby się jakieś orzeczenie.

Babska logika rządzi!

Bardzo mi miło przeczytać pierwszy komentarz. Dziękuję za wszystkie uwagi, postaram się odpowiedzieć na pytania i uwagi:

 

Horrorów kolejowych było już mnóstwo

Z pewnością masz rację. Nie byłem całkowicie pewny czy to opowiadanie kwalifikuje się jednoznacznie jako horror, co twoim zdaniem o tym przesądza?

Chociaż jakieś wyjaśnienie zjawisk by się przydało. Magia? Demony? Dlaczego doktor nie zasnął?

Dlaczego musimy to wszystko wiedzieć?

Dlaczego wagon restauracyjny taki nietypowy?

Napisałem, że był elegancki – ale czy nietypowy? Nietypowy w stosunku do czego?

Wołacze, Nevazie, oddzielamy przecinkami od reszty zdania. W ogóle interpunkcja Ci lekko kuleje.

Od pewnego czasu próbuję się zaprzyjaźnić z interpunkcją ale ciągle mnie zwodzi. Proszę ją żeby była na miejscu a ona daje mi do zrozumienia, że ma inne sprawy do załatwienia. Momentami pojawia się i zachowuje dobrze a momentami gdzieś znika i zostawia po sobie bałagan.

A tak poważniej, zdaję sobie sprawę, że to wciąż jeden z moich słabszych punktów (przyjmując, że inne są mocniejsze). Dodałem kilka przecinków przy wołaczach i poprawiłem zdanie bez orzeczenia. Wielkie dzięki za zwrócenie uwagi! Jeśli chodzi o zawarcie zasłon, to mnie się osobiście podoba. Grabiński zainspirował mnie również nieco stylem. Abstrahując od tego że umarł już jakiś czas temu a żył w czasach gdy w Polsce mówiło się nieco inaczej niż dziś, to jego język jest dość specyficzny. Czasem zastępował prostsze i oczywistsze słowa mniej oczywistymi. Mimo to dziękuję, że dałaś znać, że Ci “zgrzyta”. Ostatecznie, jeśli wszystkim zgrzytałoby a mnie nie, to prawdopodobnie wszyscy mieliby rację a ja się zwyczajnie mylę.  

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Nie byłem całkowicie pewny czy to opowiadanie kwalifikuje się jednoznacznie jako horror, co twoim zdaniem o tym przesądza?

Mniejsza o nazwę – chodzi o tę tematykę, ten klimat – pociąg jedzie (zwykle się nie zatrzymując, bo wtedy pasażerowie mogliby wysiąść), dzieje się coś strasznego lub dziwnego, nikt nie wie, o co chodzi…

Dlaczego musimy to wszystko wiedzieć?

Bo jesteśmy ciekawi? ;-p

Napisałem, że był elegancki – ale czy nietypowy? Nietypowy w stosunku do czego?

Nietypowy w stosunku do tego, co ja pamiętam z podróży pociągiem. Wydaje mi się, że rząd pełnych naczyń w jadącym pojeździe jest bardzo nietypowy – pojazdy lubią sobie przyhamować, przyspieszyć albo chociaż zakręcić i wówczas całe wino wypiłaby bezwładność…

Babska logika rządzi!

Mniejsza o nazwę – chodzi o tę tematykę, ten klimat – pociąg jedzie (zwykle się nie zatrzymując, bo wtedy pasażerowie mogliby wysiąść), dzieje się coś strasznego lub dziwnego, nikt nie wie, o co chodzi… 

Znów myślę, że masz rację. Niemniej mnie temat pociągów na ten moment absolutnie nie nuży. Niezależnie czy będzie to horror czy film Wesa Andersona. Będąc już przy filmach polecam też “Horror Express” z 1972.  

Bo jesteśmy ciekawi

To już naprawdę miłe :) myślę, że co jak co ale ciekawość przyjemnie wywołać (może to względne, facet paradujący przy Zamku Królewskim w kapciach, bez spodni i z naszyjnikiem z pietruszki wokół szyi też ją wywołuje – żeby nie było, tylko tak sobie przypuszczam, nigdy nie próbowałem).

 

Nietypowy w stosunku do tego, co ja pamiętam z podróży pociągiem. Wydaje mi się, że rząd pełnych naczyń w jadącym pojeździe jest bardzo nietypowy – pojazdy lubią sobie przyhamować, przyspieszyć albo chociaż zakręcić i wówczas całe wino wypiłaby bezwładność…

Niech będzie, że mnie przekonałaś ;-) choć nie napisałem, że akurat kieliszki z winem były pełne. Każda z pań, które próbowały mnie bezskutecznie uczyć fizyki na pewno przytaknęłaby, że się nie znam :P

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Gdyby nie końcowa scena, para poszłaby w gwizdek.

Restauracyjny z “Orient Ekspresu” “pożyczyłeś”? :-)

Gdyby nie końcowa scena, para poszłaby w gwizdek.

Optymistycznie założę, że to znaczy: “końcówka mogła być gorsza” ;-).

A wagon restauracyjny taki sobie jakoś wymyśliłem i już :D

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Używasz bardzo miłego dla ucha języka, kwiecistość stylu mi odpowiada – osobiście tęsknię za tego typu narracją, która przypomina mi dziewiętnastowieczne powieści (skoro inspirowałeś się Grabińskim, wszystko jasne). Czytałoby mi się bardzo przyjemnie, gdyby nie interpunkcja (a raczej jej brak – nieco wybija mnie to z rytmu). Parę prostych reguł, gdzie wrzucić przecinek: przed “ale”/”a”, wydzielaj imiesłowy na -ąc i -łszy/-wszy (wszędzie tam, gdzie wprowadzasz zdanie podrzędne). A poza tym zainwestuj w słownik Podrackiego.  :) Autora książki nie zapisujemy kursywą (Ș. Carpenescu Ardna Malas). No, chyba że to część tytułu książki :)

Cenię sobie klimat w opowiadaniach i Tobie udało się go stworzyć. Ta śpiąca królewna, atak obżarstwa, zwężający się tunel – dobre sceny. Myślę, że szort nie musi odpowiadać na wszystkie pytania, bądź co bądź czytelnik może pozostać równie nieświadomy jak i bohater. Można zarzucić tekstowi pewne przegadanie, ale tłumaczę je sobie narzuconą konwencją (kwiecistość stylu nawiązująca do epoki).

Dziękuję za interesujący komentarz rooms

Nie próbuję udawać, że język to mój oryginalny wytwór – Grabiński oczarował mnie w te wakacje swoim pisaniem. Ośmielę się stwierdzić, że nie przyszło mu łatwo go wypracować, bo w pierwszych utworach autor pisał dość topornie, bardzo komplikując przekaz. Potem rozwinął się właśnie “kwieciście” i mnie bardzo przyjemnie się czytało jego prace z “bardziej dojrzałego” okresu twórczości.

Wiem, że muszę pracować nad interpunkcją, już widzę jak dobrą decyzją było wrzucenie na ten portal kilku tekstów.

Bardzo mi miło, że poczułaś klimat. : )

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

A do mnie opowiadanie nie przemówiło. Niby tekst nie jest długi, ale czytałam i czytałam i końca nie widziałam. Dłużyło mi się. Może to wina tych długich akapitów? I nic z nich nie wynika. jak dla mnie – nawet końcówka nie ratuje całości.

Cho­ciaż ja­kieś wy­ja­śnie­nie zja­wisk by się przy­da­ło. Magia? De­mo­ny? Dla­cze­go dok­tor nie za­snął?

Dla­cze­go mu­si­my to wszyst­ko wie­dzieć?

Może niekoniecznie musimy wszystko wiedzieć, ale nieco więcej by się przydało. Lubię odrobinę nie dopowiedzenia, uchyloną furtkę dla własnych domysłów i wyobraźni. Jednak, gdy jest więcej pytań niż odpowiedzi, to raczej budzi irytację niż ciekawość (przynajmniej u mnie).

Zapytasz pewnie w takim razie – dlaczego czytałam, skoro mi się nie podobało? Bo nick zobowiązuje ;)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Wybacz śniąca, no… przynajmniej chyba nie usnęłaś? Czyli mogło być gorzej. ;)

Wiesz, ja w zasadzie preferuję akcję w prozie ale pociąg intensywnie kojarzy mi się ze snem (bo zwykle nocnymi jeździłem). :P

 

Chyba zrozumiałem co ci się nie spodobało, miło że doczytałaś do końca.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Od wieeeelu lat pociąg to dla mnie tylko wyjazd w delegację – czyli ok. 3 godzin jazdy (wliczając opóźnienia :) ). Jeśli podróżuję sama to samochodem. Raz jechałam nocnym i to był dla mnie koszmar – spać mi się chciało, ale się nie dało.  Obłożenie było, więc nie mogłam się wyciągnąć na siedzeniu. Jak widać mamy inne doświadczenia :) 

Widziałam więcej Twoich opowiadań, więc poszukam takich z akcją :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Spodobała mi się niedocieczona tajemniczość towarzysząca podróży nie wiadomo dokąd. Z ciekawością przyglądałam się coraz bardziej zdezorientowanemu doktorowi Rawiczowi i chyba nie chcę wiedzieć, co się z nim stało, kiedy pociąg się oddalił.

Czytało się nieźle, ale lektura byłaby bardziej satysfakcjonująca, gdybym nie potykała się o liczne usterki. Jednakowoż uważam, Nevazie, że Przedziały snu były bardzo przyzwoitym debiutem. :-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję, miło że wpadłaś.

Debiut na fantastyce to zdecydowanie jedna z najlepszych decyzji jakie podjąłem w ostatnim półtoraroczu!

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Skromnie ograniczyłeś się do półtorarocza, zamiast śmiało powiedzieć, że była to dla Ciebie jedna z najlepszych życiowych decyzji. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka