- Opowiadanie: AhmeeeD_99 - Lilije podlane krwią

Lilije podlane krwią

Witam!

Nie jest to moje pierwsze opowiadanie, ale pierwsze, którym postanowiłem podzielić się ze szerszym gronem. Żeby nie przedłużać i nie brać was na litość, tym, że mam 15 lat i jestem początkującym, nie będę mówił, żebyście nie krytykowali za ostro itd. Mam nadzieję, że nie ma tu sporo błędów, czy innych byków. Proszę o szczere komentarze.

A teraz o czym to. Jest to opowiadanie oparte na balladzie Adama Mickiewicza pt. “Lilije”. Ci co czytali zapewne znają historię. lecz dla nieobeznanych: historia polskiego rycerza, który wrócił z wyprawy kijowskiej w 1018 roku i jego “problemie” z żoną.

Miłego czytania!

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Lilije podlane krwią

Pod Wołyniem widziałem trupów dziesiątki, setki, tysiące… Rozpłatani na kawałki Kijowianie bez głów, bez rąk bez nóg… Przeciwników swych po krótkim czasie trwania bitwy, przestałem już liczyć. Zgładziłem może trzystu, czterystu… Sam już nie wiem… W każdą, kijowską, zabijaną istotę wpatrywałem się ze współczuciem, szukając przy tym moralnych powodów tego czynu. Pierwszorzędnym celem jakim nam wpojono do głów było obalenie okrutnych rządów Jarosława, będącego uzurpatorem tronu ruskiego i młodszym synem przenajświętszego Włodzimierza Wielkiego, który przyjął na swe ziemie bizantyjskich misjonarzy, którzy dali chrzest ruskim ludziom; i osadzenie na tronie prawowitego władcy, starszego brata Jarosława, który przed kilkoma laty stracił swą władzę; zięcia naszego księcia Bolesława – Świętopełka. A czy był tam jeszcze jakiś obiekt, który pożądał książę Polski? Bogactwo, chwała, władza… To skłoniło władcę mojego kraju do pomocy Świętopełkowi. Jednak widok martwych, poranionych ludzi, czy to wróg, czy to przyjaciel, staję się potężniejszy niż żądza wzbogacenia się i wychwalania przez lud.

Nikt się jednak nie sprzeciwiał, gdyż przysięgę wierności drużyny wojów wobec polskiego księcia Bolesława – syna Mieszka złożyliśmy. Dobry z niego senior, pobożny i sprawiedliwy, mężny i uczciwy, a najważniejsze, że ze swą hojnością i głębokim skarbcem się nie krył.

Gdy na wołyńskich polach wojska Jarosława poległy, wręcz zostały wdeptane w twardą, przesiąkniętą krwią glebę, my ruszyliśmy dalej, na Kijów. Po dwudziestu trzech dniach stanęliśmy u bram Känugardu. Mieszkańcy miasta nie zamierzali stawiać jakiegokolwiek oporu przed natarciem polskiego rycerstwa, bowiem już od dłuższego czasu byli nękani przez wojska pogańskich Pieczyngów.

Bramy zostały otwarte, a my w glorii i blasku zwycięstwa, wkroczyliśmy do grodu. W oddali widziałem Bolesława na okazałym, czarnym niczym czeluść piekielna koniu. On zaś w dłoni dzierżył srebrny Szczerbiec, którym w bramę uderzył przed wjazdem, a u jego boku też na rosłym, dębowym rumaku podążał nowy książę kijowski – Świętopełk.

Po kilku dniach okupacji książę Polski pozwolił nam, szlachetnym rycerzom powrócić do swych domów, niestety lecz nie wszystkim. Ja byłem jednym z tych „wybrańców”, którzy mieli towarzyszyć Bolesławowi do końca kampanii. Na szczęcie dzięki swemu daru od Boga, jak im była wysoce rozwinięta sztuka perswazji. Poprosiłem seniora, by ten puścił mnie do swego dworku niedaleko Giecza. Nie był z tego powodu zachwycony, gdyż moje zasługi dla wyprawy były ogromne i niezliczone, to jednakowoż książę nie miał mi tego za złe. Pomimo to miał do mnie ostatnią prośbę na koniec naszej wspólnej wojaczki, a mianowicie wspólna pijatyka., które nasz władca tak bardzo ubóstwiał.

Nastał kolejny dzień, który był dla mnie nadzwyczaj ciężki. Rozmyślałem sporo nad wczorajszymi „prawymi” czynami, lecz gdy tylko przywoływałem obrazy przeszłości, mą głowę niczym wroga armia, ból oblegał. Stwierdziłem, iż lepiej będzie jeśli przeszłość pozostanie w zapomnieniu. Wpatrywałem się ospałym wzrokiem w stajnię szynkową, gdzie stała tam moja klacz i popijała chłodną, źródlaną wodę. Następnie spojrzałem w dół na siebie i dostrzegłem, że gdzieś podziała się moja tunika. Rzucałem swymi oczyma raz w prawo, raz w lewo w poszukiwaniu odzienia. I wtem spostrzegłem na bramie głównej, wiszącą zamiast sztandaru mą białą koszulę. Wsiadłem na konia, obładowanego sakwami do dna wypełnionymi. Ruszyłem w stronę tuniki, poczym ją założyłem i skierowałem się w kierunku domu, żony i dzieci. Pogalopowałem w stronę mrocznego, pełnego zieleni lasu…

Po dziesięciu dniach monotonnej i wyczerpującej wędrówki zza dostojnych lip, rozległych ku niebu sosen i długowiecznych dębów, ujrzałem swą posiadłość, będącą pięknym, drewnianym gospodarstwem w towarzystwie niewielkiego dworu. Szczęśliwy pognałem klacz ku domostwu. Im byłem coraz bliżej, tym coraz bardziej wyczuwałem zapach drewnianych, lekko spróchniałych desek i swąd świńskiego łajna. Niespodziewanie wyrosła z ziemi kobieta. Cudowna dama w długiej koloru krwi, której od dłuższego czasu miałem dosyć, sukni. Miała rozpuszczone, czarne, długie po same biodra włosy, które przykrywały jej jaskrawe oczy.

– Borzywoju! – krzyknęła z radością i płaczem w głosie – Mężu mój!

– Bogumiło! Lubo ma! Jakżem tęsknił za twym licem. Serce me i dusza ma ze szczęścia szalała, gdy książę nasz Bolesław abdankował część swych wojów niezwyciężonych z kampanii kijowskiej, a co dopiero teraz, gdaż po rozłące tak długiej, me oczy cię ujrzały. Pirwej z cesarstwem wojna, a po tym z Rusią… Aczkole to nieważne, ważne jeno to, iż przy tobie jestem – mówiąc to powoli schodziłem z konia i zbliżałem się do żony.

– Me serce też, jak opętane bije na widok twój mój rycerzu i wydostać się spod mej piersi chce. Zapewne potrzebizną twą, mężu mój, jest do domu powrót i spoczynek, lecz Bóg obdarował nas pogodą tak piękną, iż aż grzech jej nie wykorzystać i na przechadzkę się udać… Aczci jeno zechcesz , mój panie.

-Mimo, iż zmęczenie i pleców ból mi doskwiera, to twa obecność i aeryja tutejsza tak świeża, kusi mnie niezmiernie… Dobrze, Bogumiło. Chodźmy.

Przywitawszy się czule z żoną, klepnąłem konia w zad, a ten posłusznie, jakby czytając mi w myślach, skierował się lekkim kłusem do gospodarstwa. My zaś w stronę tajemniczych, leśnych odmętów…

Wyczuwałem strach i niepewność w zachowaniu i słowach Bogumiły. Sądziłem, że opanują ją szczęście takie, jak mnie, lecz chyba błędnie odczytałem jej emocje. Starałem się dowiedzieć, skąd jej niepokój, czy może coś uczyniłem? Ona zaś zawsze zmieniała temat naszej rozmowy.

Szliśmy długo. Bardzo długo. Ciekaw byłem, dlaczego chciała mnie tak daleko od domu wyprowadzić. Spoglądałem na nią ukradkiem, kątem oka i coraz bardziej lęk zaczynał plątać się w mych myślach. Nagle stanęliśmy na lekkim podwyższeniu wśród pomarańczowej i starych dębów; wśród tulipanów czerwonych i liliji niebieskich. Spojrzała się na mnie. W jej oczach lśniły dwa żądne krwi sztylety, które pragnęły wydostać się z oczodołów. Uśmiechnęła się złowieszczo i przymknęła na moment oczy. Poczym powiedziała, że mam zrobić to samo, gdyż ma dla mnie podarunek. Nie wiedziałem, czy dobrze postępuję słuchając jej, lecz miałem nadzieję, wierzyłem, iż nie stanie się nic złego…

Myliłem się…

Gdy tylko przestałem widzieć, na szyi odczułem zimną, ostrą stal noża, który delikatnie, lecz morderczo przesunął się z jednego krańca gardła na drugi. Otworzyłem oczy szeroko. Udało mi dostrzec odsuwającą się Bogumiłę z ostrzem w ręce, z którego kapała krew, moja krew. Widziałem również szkarłatną ciecz, spływająca bez przerwy w dół po kolczudze, po tunice… Znów krew. Czyżby klątwa? A może zemsta bóstwach ma pradziadów? Zemsta za wyrzeczenie się Światowida, Peruna, Swarożyca czy Welesa? Nie… To nie może być to!

Rzuciłem swój wzrok po raz ostatni na mą żonę. Wyciągnąłem ku niej dłoń, by mnie przytrzymała i poczuła śmierć. Jednak ona spuściła głowę i odsunęła się jeszcze dalej, a następnie wyszeptała: „Musiałam”. Po tych słowach dusza ma wydostała się z ciała raną na szyi, a tułów mój, cały w czerwieni, upadł na chłodną, wilgotną glebę niczym pogański, święty posąg.

Stało się. Żona męża zabiła. Grzech, który ni biskup, ni papież może ze sumienia zmazać, a tylko sam Bóg.

Wpatrywałem się jako zjawa, z jakim zapałem ma była małżonka zakopywała zwłoki w ziemi. A jakby tego było mało, śpiewała o lilijach, które siała na mym kopcu.. Stałem tuż obok niej. Chciałem do niej przemówić lecz i krzyki, i wrzaski nie dotarły do niej. Skończywszy swą pracę, wytarła ręce suknie i odeszła. Pozostawiła po sobie jedynie krew i lilije. A ja zostałem sam, bez domu, bez rodziny, bez ciała…

Dni mijały ospale i nieodmiennie. Czasem wracałem do domu, lecz postrzegano mnie jako nocną marę i zjawę z piekła. Widziałem, jak w leśnym królestwie przychodzi i śmierć. Widziałem harmonię i spokój. Brak chaosu i nienawiści. Zero zazdrości i zdrady. Czułem się, jak Adam w Edenie. Nie wiedziałem jedynie, dlaczego Bóg, w którego wierzyłem, nie wziął mnie jeszcze do siebie, do swego królestwa. Dlaczego pozostałem na tym ziemskim padole jako zjawa. A może Boga nie ma? Może jednak nie istnieje? Może wszystkie słowa klech są kłamstwami? Lecz to nie tłumaczy mego stanu bytu…

Rozmyślania o swoich dalszych losach przerwała mi ogromna postać, półnaga, zgarbiona, z bujną brodą i czupryną, w których zaplątane miała leśne runo; o oczach ciemnych i zębach zaostrzonych.

Przestraszyłem się na widok tego olbrzyma i wszedłem na własny grób. Postać ta tajemnicza mnie się jednak nie bała się mnie. Zbliżyła się i przykucnęła.

– Ktoś ty?! – zawołałem wystraszony.

– Nie krzycz, drogi Borzywoju, gdyż poddanych mych straszysz – odezwało się leśne stworzenie.

– Skąd me imię znasz, demonie?!

– Uspokój się! Jam jest Leszy – pan lasów i zwierząt w nich żyjących. Obserwowałem twą, kiedyś ty na wojaczce był. Współczuję ci takiej luby, drogi Borzywoju. Ladacznica z niej niemała. Ledwoś co wyruszył, to już do kowala syna pędziła…

– Zamilcz bestyjo!

– Zważaj na słowa, zjawo marna, bom ci z poratowaniem przybył.

– Jakże to?

– Twa luba niewierną się okazał i wiedziała, że jej tego nie wybaczysz. Dlatego szukała porady u pustelnika, który swymi „myślami złotymi” przekonał Bogumiłę, by rękę na ciebie podniosła. I stało się. Żona męża zabiła. A od niedawna, dwaj twoi bracia rodzeni, o twej żony rękę się starają i o wianek  najkraśniejszy się biją.

– To cóż, ja biedny, czynić mam teraz

-Teraz, jeno przyglądaj się z uwagą!

I Leszy zniknął. Zamienił się w wiatr, a ja ujrzałem swego brat – Przecława, który cały zamyślony, rozglądał się po ziemi, zapewne poszukiwał kwiatów na wianek konkursowy. Patrzył to raz w prawo, to raz w lewo. W końcu znalazł na niewielkim pagórku od groma przecudnych, błękitnych liliji – moich liliji.

Gniew, który we tkwił marzył, by wylać się całą swą mocą na mego kochanego brata. Patrzyłem, jak zbierał jej z uśmiechem i pieśnią na ustach, tak samo, jak niedaleki czas temu Bogumiła.

Ręce świerzbiły mi, jak szalone. Nie wiedziałem co robić, lecz po krótkiej chwili Leszy do mnie przemówił:

– Jeszcze nie pora, drogi Borzywoju. Jeszcze nie…

– A kiedy?!

– Jutro z rana samego, gdy się już się obudzi i gdy do ślubu przystępować twoi bliscy będą. W pobliskiej cerkwi, tam gdzieś sam Bogumiłę za żonę pojął.

– Tak też się stanie.

Gdy Przecław odszedł z mego grobu pełen radości i pewności, że rękę mej żony zdobędzie, Leszy w swojej pierwotnej postaci chwycił mnie za ramię i przyprowadził do kurhanu. Wtem Pan Lasu zanurzył swą niedźwiedzią rękę w głąb ziemi, gdzie spoczywałem. Spoglądałem na niego z nielichym zdziwieniem. On zaś wywlókł me ciało z gleby lub raczej resztki zwłok. Postawił martwego mnie w pionie, później chwycił mnie w postaci jestestwa i swą wielką siłą władował do korpusu. Przez moment nie istniałem, ni dusza, ni ciało. Otworzyłem oczy. Poruszyłem głową, potem ręką i nogą. Wyglądałem niczym Pani Śmierć, w połowie cielesna i krwista, w połowie tylko koścista. Zacząłem płakać. Czułem słone, ciepłe łzy tylko na jednym policzku, gdyż drugiego policzka, tak samo jak i oka, nie posiadałem.

– Leszy! Królu Zieleni!

– Tak, drogi Borzywoju?

– Jutro wszyscy swe żywoty zakończą.

– Czyń sprawiedliwość, a może Bóg twój cię do Edenu zaprowadzi.

Spojrzałem mu w oczy i dostrzegłem w nich przyszłość. Chciałem mu jeszcze podziękować, lecz ten rozpłynął się wraz z powietrzem.

Nastał ranek, a z rankiem nastała śmierć. Śmierć tych wszystkich, którzy Niue zdradzili. Ma żona, moi bracia… Ja ich kochałem, a oni mi tak odmładzają? Czas zapłaty za grzechy…

Stanąłem przed wrotami pięknej, drewnianej cerkwi z drzwiami z brązu, które sam ufundowałem. Świątynia miała pięć lub więcej metrów wysokości. Została zbudowana za mojego ojca i on sam przyjął w niej chrzest.

I wtedy przejście samoistnie się otworzyło przede mną. Zebrani w środku spojrzeli przerażeni na mnie, zaś ja z całkowitym spokojem, który pozornie okazywałem, wstąpiłem do wnętrza budowli.

– Mężu! – krzyknęła do mnie z niedowierzaniem Bogumiła – Tyś to?! Czyś to zaprawdę ty?

– Jam Borzywoj, mąż twój, a wasz brat!

– Mężu wybacz mi, com uczyniła.

– Milcz wszetecznico! Dziś pochówek się odbędzie, a nie ślub i wesele.

– Czyj pochówek, bracie? – zapytał mój drugi brat – Mieszko.

– Nasz!

A kiedy wypowiedziałem swe ostatnie słowa, nastąpiło zadośćuczynienie za krzywdy me. Świątynia zawaliła się i zabiła wszystkich: żonę, braci i mnie samego. Tak się musiało stać. Teraz jedynie trzeba czekać na Boga.

Koniec

Komentarze

Witaj, AhmeeeDzie!

Nie jest dobrze. Powiem więcej: jest źle. Konstrukcja niektórych zdań to gwałt na naszym języku. Poza tym tekst zawiera mnóstwo literówek, które na pewno mógłbyś wyeliminować, po uważnym przeczytaniu. Stylizacja dialogów i narracji to gwóźdź do trumny.

Mogłeś przynajmniej pokusić się o wymyślenie własnej historii. Zachęcam Cię do tego, ale przed publikacją kolejnego tekstu, postaraj się go dopracować.

Ok dzięki za komantarz

Ja się przyłączę do głosu kolegi. Za dobrze nie jest, ale tragedii też nie ma. To znaczy rzeczywiście stylizacja wypowiedzi jest słaba. Po tekście pałętają się literówki i błędy interpunkcyjne. Za to dialogi, zdaje się, są poprawnie zapisane. Z tą fabułą jest problem – bo opowiadanie się nawet nieźle czyta, ale to raczej w większym stopniu zasługa wieszcza. Trzeba natomiast przyznać, że udało Ci się w miarę sprawnie przełożyć balladę na prozę. Jeszcze z detali: przejścia między scenami, np. między opisem wyprawy a rozmową z żonką, warto rozdzielać jakimś znakiem graficznym, jak chociażby gwiazdką * i enterem, gdyż porządkuje to opowiadanie i ułatwia czytanie.

Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby robić jakieś intertekstualne wycieczki, ale trzeba coś więcej od siebie dać ;  P

I po co to było?

Dzięki zapamiętam

Mam wrażenie, że w tym tekście kryje się potencjał. Tylko głęboko ukryty za dziwną, pokrętną stylizacją, jakimś pseudogotyckim językiem, skomplikowanymi zdaniami i nienaturalnymi dialogami. Jeśli w zdaniu występują dwa średniki – to może jest znak, że warto by je skrócić. 

Jeśli mąż, schodząc z konia, mówi:

Bogumiło! Lubo ma! Jakżem tęsknił za twym licem. Serce me i dusza ma ze szczęścia szalała, gdy książę nasz Bolesław abdankował część swych wojów niezwyciężonych z kampanii kijowskiej, a co dopiero teraz, gdaż po rozłące tak długiej, me oczy cię ujrzały. Pirwej z cesarstwem wojna, a po tym z Rusią… Aczkole to nieważne, ważne jeno to, iż przy tobie jestem

to znaczy, że baaardzo powoli z tego konia schodzi i podczas powrotu długo musiał układać przemowę.

Rzucanie oczami jest oczywiście bardzo dramatyczne, ale mało praktyczne. ;)

 

Scenografia ciekawa i nietuzinkowa, wykonanie jednak gorsze. Czasem warto wbrew sobie pewne rzeczy uprościć.

 

Dziękuję @ocha

Mnie się stylizacja podobała. Historia nie zaskoczyła – kiedyś tę balladę czytałam i mniej więcej pamiętam, jak ma się skończyć.

Z wykonaniem słabo – sporo literówek, czasami coś innego się posypie.

Rozpłatani na kawałki Kijowianie bez głów, bez rąk bez nóg…

Mieszkańców miast piszemy małą literą.

On zaś w dłoni dzierżył srebrny Szczerbiec, którym w bramę uderzył przed wjazdem,

Hmm. A legenda nie mówi, że ten miecz dopiero na Złotej Bramie się wyszczerbił?

Babska logika rządzi!

Zamiar przełożenia ballady Lilije na prozę, niestety, nie powiódł się. Opisana „po swojemu” znana historia, dla mnie okazała się trudna do przyswojenia, głównie za sprawą fatalnego wykonania i osobliwej stylizacji. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No, mnie też nie porwało :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka