- Opowiadanie: carlos - Vlk

Vlk

Witam! Jest to moje pierwsze opowiadanie. Mam nadzieję, że się spodoba :)

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Vlk

„Czyż jest coś bardziej rozkosznego dla silnego męża niż zemsta?”

Attyla, wódz Hunów

 

 

Gdzieś w rumuńskich Karpatach, 14 czerwca 2005 roku

 

Ból. Potworny ból. Nic więcej. Wrażenie, jakby całe ciało rozpadało się na milion kawałków.

Czułem tylko ból. Próbowałem wstać, ale nie mogłem. Na kostkach i nadgarstkach miałem przytwierdzone do fotela skórzane pasy.

Otworzyłem oczy i ujrzałem 10 mężczyzn w białych płaszczach. Lekarze? Nie, nie lekarze. Naukowcy. Na przedzie stał największy z nich. Łysy z kozią bródką. Był to typ z rodzaju takich, których nikt nie chciałby spotkać w ciemnym zaułku. Najgorsze jednak były oczy, jedno złote, drugie czerwone. Wyglądał tak nienaturalnie. Ale gdzie ja jestem?

– Eksperyment się powiódł. Przeprowadzimy jeszcze kilka badań i pobierzemy pana DNA. – powiedział do mnie.

Właśnie sobie przypomniałem. Łysy facet to Vlad Banacoglou, rumuński miliarder, handlarz bronią i naukowiec. Podobno miałem idealny kod DNA, który przyjmie eksoprotoetynę, substancję, dzięki której człowiek ma się stać niezniszczalny. Banacoglou chciał następnie wykorzystać moje DNA do stworzenia armii, która podbiłaby Europę. Pomysł szalony, ale zgodziłem się dla 5 milionów euro, które obiecał mi zapłacić, jeśli eksperyment się powiedzie.

– Gdzie jest Jelena? – zapytałem jednocześnie rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu ukochanej.

– Zaraz ją zobaczysz. Najpierw jednak musimy poddać cię kilku badaniom. Musimy zbadać twoje zachowanie na różne sytuacje. – tłumaczył Vlad – Albo nie – powiedział po chwili namysłu – zobaczysz ją teraz. To będzie pierwsze badanie. Wprowadzić ją! – wydał polecenie do dwóch osiłków pilnujących drzwi.

Po chwili ujrzałem swoją żonę z pokaźnym już brzuszkiem. Jeszcze tylko miesiąc i zostanę ojcem.

– Na początku zobaczymy jak radzisz sobie z bólem. Jura, rób co do ciebie należy.

W tej samej chwili niski i nieco krępy mężczyzna wyciągnął broń i strzelił dwukrotnie w stronę Jeleny. Pierwszy w brzuch zabijając nasze nienarodzone dziecko, a drugi w serce.

– Kocham cię. – zdążyła wyszeptać, zanim pocisk trafił w jej pierś.

Wszystko trwało jakieś 4 sekundy. W te 4 sekundy straciłem wszystko, co miałem na tym świecie. Błąd, miałem jeszcze 5 milionów euro, ale po co mi one, skoro Jelena nie żyje.

Poczułem wściekłość. Nagle uświadomiłem sobie, że mogę wstać. Pasy były zerwane. Rzeczywiście eksperyment się powiódł. Zyskałem niesamowitą siłę. Wydałem potężny krzyk. Tak potężny, że ściany zadrżały, a na twarzach naukowców pojawił się strach.

Poderwałem się i uderzyłem jednego z nich w twarz. Usłyszałem dźwięk łamiących się kości. Z nosa pociekła mu krew. Złapałem go za fartuch i rzuciłem nim o ścianę. Nim w nią uderzył przeleciał jeszcze jakieś 30 metrów w powietrzu. Byłem pewien, że nie żyje. Spojrzałem na swoje ręce z niedowierzaniem i rzuciłem się do ucieczki. Nie było to trudne. Wszyscy stali oszołomieni, a ja skorzystałem z okazji i wybiegłem na korytarz. Nie znałem budynku, gdy mnie tu przyprowadzali byłem pod narkozą. Przede mną, na końcu hallu było duże okno. Nie zastanawiając się wbiegłem w nie, wyskakując na zewnątrz. Poczułem, że spadam. Spojrzałem w dół. Pode mną znajdował się gęsty karpacki las. Do ziemi miałem jeszcze spory kawałek. Myślałem, że umrę.

Ale nie umarłem. Upadłem na plecy. Nic nie czułem, żadnego bólu. Wstałem, otrzepałem się z kurzu. Byłem skonsternowany. Jak to się stało? Przecież powinienem był umrzeć.

Wtedy uświadomiłem sobie, że jestem nieśmiertelny.

 

Kilka dni później

Poranek był niezwykle chłodny jak na tę porę roku. Obudziłem się z uczuciem niewyobrażalnego kaca. Nie wiedziałem, gdzie jestem. Dopiero kilka sekund wpatrywania się w przestrzeń przed sobą uświadomiło mi, że jestem w lesie. Zaczynałem sobie przypominać, co wydarzyło się poprzedniej nocy. Wtedy wydawało mi się, że to była jedna noc. Później miało okazać się, że spędziłem niemal tydzień śpiąc pod jedną z sosen.

Kiedy już wszystko do mnie dotarło znów poczułem złość. I ból. O tak, ból straty dominował złość, ale też w jakiś sposób go potęgował. Sprawiał, że miałem ochotę kogoś rozszarpać.

Właśnie wtedy usłyszałem za sobą warknięcie. Odwróciłem się i zobaczyłem przed sobą wilka. Był to naprawdę spory okaz. Umaszczenie jego przechodziło ze śnieżnobiałej na podbrzuszu, przez popielaty, aż do czerni na grzbiecie. Uszy miał wysoko nastroszone, barwy identycznej, jak podbrzusze. Jedno oko niebieskie, przypominające kolor krystalicznej wody u wybrzeży Polinezji. Drugie – zielone. Przypominało intensywną barwę koron drzew.

Wpatrywaliśmy się w siebie dłuższą chwilę. Wilk kilka razy obnażył kły i warknął. Widząc, że nie robi to na mnie żadnego wrażenia, powoli zaczął się zbliżać. Nadal stałem niewzruszony. Zwierzak przyspieszył i szykował się do skoku. W momencie wyskoku rozwarł paszczę do granic możliwości. Wtedy to odsunąłem się niewiarygodnie szybko na bok i z ofiary stałem się napastnikiem.

Natychmiast skoczyłem na wilka, wykorzystując jego rozczarowanie tym, że zdobycz mu uciekła. Przywarłem do jego twarzy i zacząłem dusić. Początkowo chciałem rozerwać go na strzępy, ale szybko zmieniłem decyzję. Ciepłe futro na pewno się przyda. Szczególnie, że moja koszulka była w opłakanym stanie. W zasadzie to bardziej jej nie było niż była.

Gdy już nie żył, zdjąłem skórę za pomocą grubego kija i własnych pazurów. W ten sam sposób wypatroszyłem go i poćwiartowałem. Zostawiłem sobie tylko część nogi na ognisko. Resztę rozrzuciłem po lesie, dokarmiając zwierzynę.

Sudety, pogranicze polsko-czeskie

Wiatr spowodowany szybkością biegu smagał moją twarz. Uwielbiam wychodzić na poranne polowania i pogoń za zwierzyną przez długie kilometry. Stało się to już codziennością. Nie wyobrażam sobie innego życia. Nie pamiętam innego.

O życiu przed zmianą nie pamiętam w ogóle. Wyrzuciłem je z pamięci. O wydarzeniach sprzed niemal 10 lat nie chcę pamiętać. Zbyt wiele bólu. Zbyt wiele złości.

Żałuję tego, co robiłem zaraz po przemianie. Byłem wściekły, rozgoryczony. Szukałem ukojenia w zabijaniu. Wędrowałem od wioski do wioski i mordowałem. Wchodziłem do baru i brałem pierwszą lepszą osobę. Wbijałem pazury i rozszarpywałem ofiarę. Następnie wyciągałem z niej wnętrzności i rozrzucałem po całym lokalu. Początkowo ludzie próbowali reagować, dzwonić po policję, ale to powodowało tylko większą liczbę ofiar.

Zaczęto się mnie bać. Coraz częściej ludzie nie wychodzili z domów na wieść, że widziano mnie w sąsiedniej miejscowości.

Nie dawało mi to satysfakcji, ale nie potrafiłem inaczej.

W pewnym momencie dotarło do mnie, że takie zabijanie jest bezsensowne. Chciałem dokonać zemsty. Zemsty na ludziach, którzy winni są śmierci mojej żony i dziecka. Ludzi, którzy są winni mojej śmierci.

Bo tak naprawdę umarłem. Moje życie zmieniło się w takim stopniu, że nie mogłem żyć tak jak dawniej. Siła i agresja nie pozwalały mi egzystować w społeczeństwie. A może po części sam nie chciałem żyć jak dawniej?

Tropiłem i znajdowałem kolejne ofiary. Zajęło mi to jakieś 4 lata. Nie wiem dokładnie ile. Mój zegar zatrzymał się na czerwcu 2005 roku. Wbrew pozorom nie było trudno ich znaleźć. Tylko z Banacoglou miałem problem, ale go chciałem zostawić sobie na deser. Zadał mi najwięcej bólu. Teraz ból miał poczuć on.

 

Timisoara, Rumunia, posiadłość Vlada Banacoglou, lato 2009

 

Dymitr Pawłow, bułgarski fizyk, najbliższy współpracownik rumuńskiego miliardera w chwili śmierci wyznał miejsce, w którym ukrywał się Vlad.

Dzięki umiejętności biegania w nieprawdopodobnym i nieosiągalnym dla innych tempie w Timisoarze znalazłem się po kwadransie.

Na obrzeżach miasta znajdowała się willa. Ogromna i przepiękna w stylu austriackiego rokoko, pamiętająca zapewne czasy świetności Habsburgów.

Brama była szeroko otwarta. W budynku po lewej stronie bramy znajdowało się dwóch goryli Vlada. Nie byli dla mnie problemem. Podszedłem bliżej i gdy mnie zauważyli chwyciłem obu i rzuciłem o ścianę.

Nie oglądając się poszedłem dalej. Usłyszałem śmiechy na tarasie. Podszedłem tam i zobaczyłem rodziną sielankę. Mama, tata i córeczka.

– Banacoglou skurwysynie!

– No proszę, proszę. Kogo my tu mamy. Prawdę mówiąc spodziewałem się ciebie nieco wcześniej. – powiedział mocno ironicznym tonem – Kochanie, pozwól, że ci przedstawię mój hm… nie do końca udany eksperyment. Eksperymencie – spojrzał się na mnie i wyszczerzył zęby – przywitaj się proszę z panią.

Nie czekając długo podszedłem do znajomo wyglądającej kobiety (chyba musiałem ją widzieć na jakimś billboardzie) i rozpłatałem jej gardło wbijając w jej szyje pazury. Trzymając ją podszedłem do wyglądającej na około 6 lat dziewczynki i pozwoliłem, aby tryskająca z przeciętej tętnicy krew oblała ją. Dziewczynka płakała tylko chwilę, bo zaraz zrobiłem z nią to samo.

– No to chyba rachunki wyrównane – powiedział ze stoickim spokojem Banacoglou. Wyglądał na osobę, która właśnie wygrała partię golfa, a nie straciła najbliższe osoby. Widocznie nawet rodzina go nie obchodziła. – Odprowadzić cię do wyjścia czy trafisz sam?

– O nie Banacoglou. Rachunki jeszcze nie są wyrównane. To – wskazałem na dwa ciała w ogromnej kałuży krwi – jest, że tak powiem… efekt uboczny.

– Myślisz, że się przestraszę. Nie rozśmieszaj mnie. Czy wydaje ci się, że przez te lata nie wstrzyknąłem sobie tego, co ty? Teraz jestem równy tobie.

– Nie, nie jesteś. Ja jestem zdeterminowany. Zabrałeś mi to, co miałem najcenniejsze.

– Mówisz o żonie? Dla ciebie może była najcenniejsza, ale ty dla niej niekoniecznie. Była zwykłą kurwą. Wszyscy, którzy pracowali nad tobą pieprzyli ją jak i kiedy chcieli, a ona chętnie rozkładała nogi. Zabijając ją wyświadczyłem ci przysługę. – rzekł Vlad z nieukrywaną satysfakcją.

– Łżesz sukinsynu!

W tej samej chwili rzuciłem się na niego. Był na to przygotowany. Odskoczył i zadał cios w moją szczękę. Kompletnie się tego nie spodziewałem. Wykorzystał moment mojego szoku i uderzył drugi raz. Poczułem coś w ustach. Splunąłem. Na ziemi znalazł się ząb trzonowy.

Gdy oprzytomniałem przeszedłem do ataku. Wziąłem zamach i solidnym kopniakiem wycelowałem w jego policzek. Zablokował. Nie namyślając się długo uderzyłem lewą ręką kierując w jego podbródek. Znowu zablokował. Nie spodziewał się jednak natychmiastowego ciosu w wątrobę. Zgiął się i cofnął. Będąc w euforii uderzyłem jeszcze raz. Tym razem lewym sierpowym w kość jarzmową pod samym uchem. Słychać było lekkie gruchnięcie. Widziałem, że nie da mi rady. Kopnąłem w kolano i usłyszałem dźwięk łamanej łękotki. Banacoglou przewrócił się i złapał za złamaną część nogi.

– I co? Mówiłeś, że jesteś mi równy. – powiedziałem spluwając mu koło twarzy. – A tak naprawdę nie dorastasz mi do pięt. Jesteś niewiele więcej wart od krowiego łajna. Nie zasługujesz na szybką śmierć.

W tej chwili zacząłem ciąć go pazurami po całym ciele i łamać mu każdą, najmniejszą nawet kostkę upajając się jego przeraźliwym krzykiem. Pozostawiłem go takiego, nie czekając aż skona.

– Żebyś się smażył w piekle Banacoglou. Takie ścierwa zasługują tylko na to.

Spojrzałem na niego ostatni raz i odszedłem wesoło gwiżdżąc.

Sudety, pogranicze polsko-czeskie

Po wydarzeniach w Timisoarze zaszyłem się tutaj, w górach, licząc, że nie stworzę już zagrożenia żyjąc w odosobnieniu. Zacząłem wieść zwykłe, trywialne życie. Zamiast na ludzi poluję na zwierzęta. W ten sposób wyładowuję agresję. Miałem nadzieję, że po zabójstwie Vlada ona minie. Myliłem się. Nic nie jest w stanie wypchnąć myśli o Jelenie i naszym dziecku. Zemsta nie zaspokoiła bólu i nie zrekompensowała utraty bliskich.

 

 

Karkonosze, północne zbocze Smogorni

Słońce mocno grzało jego kark, na lazurowym niebie nie było żadnej, najmniejszej nawet chmurki. Vlk siedział na szczycie Słonecznika, grupie granitowych ostańców. Wpatrywał się bezmyślnie w przestrzeń, w piętrzący się wokół górski masyw. W oddali dostrzegał monumentalny szczyt śnieżki. Poniżej malownicze stawy. Siedział tam ze swoim brzemieniem. Darem i przekleństwem w jednym. Przez to stracił wszystko, co miał. Przez to dzień w dzień czuł ból i smutek z jednej strony. Z drugiej zaś wypełniały go złość i bezsilność. Będzie żył z tym wszystkim, aż po dzień, kiedy znajdzie się ktoś potężniejszy od niego. Ktoś, kto będzie mógł położyć kres jemu cierpieniu.

 

 

Timisoara, 7 miesięcy później

– Jak się pan czuje? – zapytała tajemnicza, rudowłosa kobieta w białym kilcie.

– Dziękuję, znacznie lepiej.

– Złamania bardzo szybko się goją. Najpóźniej za dwa tygodnie będzie mógł pan swobodnie się poruszać.

– Znakomicie. Mam już dość siedzenia bezczynnie. Czas, aby załatwić to, co niedokończone. – powiedział bardziej do siebie niż do lekarki Vlad, a w jego czerwonym niczym burgundzkie wino oku pojawiło się szaleństwo i furia.

Koniec

Komentarze

Masz problem z poprawnym zapisem dialogów. Przeczytaj ten wątek:

 

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

 

 

Otwo­rzy­łem oczy i uj­rza­łem 10 męż­czyzn w bia­łych płasz­czach. 

Liczebniki w tekście literackim przważnie zapisujemy słownie. 

 

W tej samej chwi­li niski i nieco krępy męż­czy­zna wy­cią­gnął broń i strze­lił dwu­krot­nie w stro­nę Je­le­ny. Pierw­szy w brzuch za­bi­ja­jąc nasze nie­na­ro­dzo­ne dziec­ko, a drugi w serce.

Dla jasności napisałbym: “ Pierwszy pocisk trafił w…” Bo tak, jak jest, podmiot wydaje się zgubiony.

 

 

 

Od­wró­ci­łem się i zo­ba­czy­łem przed sobą wilka.

Wilki to zwierzęta stadne, polujące w watahach. Pojedyncze osobniki to rzadkość, a już polujące samojeden na dorosłego człowieka, to… fantastyka ;)

 

Resz­tę roz­rzu­ci­łem po lesie, do­kar­mia­jąc zwie­rzy­nę.

Z bohatera prawdziwy altruista, ale chyba powinnien wiedzieć, że zapach krwii przyciągnie inne zwierzęta, ot, choćby więcej wilków.

 

Poźniej z logiką wydarzeń niestety nie jest lepiej. “Finałowe” starcie makabryczne, ale nie wywołujące żadnych emocji. Postacie są za słabo nakreślone, czego skutkiem, jest brak zainteresowania ich losem u czytelnika. Za to prawdziwy finał (mówię o ostatnim akapicie) nawet niezły i otwarty, czyżby kontynuacja?

 

Napisane nie najgorzej, choć nad warsztatem powinieneś popracować. Dużo czytaj i pisz. A jak skrobniesz coś nowego, zawsze możesz to tutaj opublikować.

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Jak na debiut bardzo dobrze. Że użyję bardzo często pojawiającego się tu określenia: masz duży potencjał:) Popracuj nad warsztatem, przemyśl wspomniane przez Nazgula nielogiczności, popraw błędy (zwłaszcza zapis cyfr) i będzie dobrze. Pomimo, że historia jest niemal kalką utartych schematów, wykorzystywanych w Hollywood czytało się ją całkiem przyjemnie.

Przed czytaniem skonsultuj się z lekarzem bądź farmaceutą. Lub psychologiem.

Przykro mi Carlosie, bo pewnie zawiodę Twoje oczekiwania, ale powiadanie nie podoba mi się. Owszem, jakiś pomysł miałeś, ale przedstawiłeś zaledwie jego zarys, skupiając się wyłącznie na krwawej zemście. Nie mam pojęcia kim jest bohater, bo nie raczyłeś nic o nim napisać, nie ma nawet imienia. Nie wiem dlaczego i czy tylko dla pieniędzy poddał się eksperymentowi. Kilkuletnie przeskoki miedzy kolejnymi, ociekającymi krwią obrazkami, sztucznie popychają wątłą akcję, niczego nie wyjaśniając.

Wykonanie pozostawia wiele do życzenia – o części błędów wspomniał już Nazgul, od siebie dodam, że rażą powtórzenia, nadmierna ilość zaimków, ułomna interpunkcja. Zdarzają się źle skonstruowane zdania i inne błędy. :-(

Masz przed sobą sporo pracy, ale jeśli się do niej przyłożysz, kolejne opowiadania, mam nadzieję, będą coraz lepsze. ;-)

 

Naj­pierw jed­nak mu­si­my pod­dać cię kilku ba­da­niom. Mu­si­my zba­dać twoje za­cho­wa­nie na różne sy­tu­acje. – Powtórzenia.

W drugim zdaniu proponuję: Chcielibyśmy wiedzieć jak reagujesz w różnych sytuacjach.

 

Wpro­wa­dzić ją! – wydał po­le­ce­nie do dwóch osił­ków pil­nu­ją­cych drzwi. – Polecenia wydaje się komuś, nie do kogoś.

Zdanie winno brzmieć: Wpro­wa­dzić ją! – wydał po­le­ce­nie dwóm osił­kom, pil­nu­ją­cym drzwi.

 

W tej samej chwi­li niski i nieco krępy męż­czy­zna… – Krępy, to ktoś niewysoki i mocno zbudowany. Jeśli ktoś jest krępy, to wiadomo, że niski.

 

Zła­pa­łem go za far­tuch i rzu­ci­łem nim o ścia­nę. – Fartuchem? ;-)

 

Uszy miał wy­so­ko na­stro­szo­ne… – Uszu nie można nastroszyć.

 

Zwie­rzak przy­spie­szył i szy­ko­wał się do skoku. W mo­men­cie wy­sko­ku roz­warł pasz­czę… – Powtórzenie.

 

Na­tych­miast sko­czy­łem na wilka, wy­ko­rzy­stu­jąc jego roz­cza­ro­wa­nie tym, że zdo­bycz mu ucie­kła. Przy­war­łem do jego twa­rzy i za­czą­łem dusić. – Wilk miał twarz? Czy aby na pewno? ;-)

 

Wiatr spo­wo­do­wa­ny szyb­ko­ścią biegu sma­gał moją twarz. – Wiatr, to ruch powietrza spowodowany różnicą ciśnień. Bieg, nawet najszybszy, nie spowoduje wiatru. ;-)

 

Nie pa­mię­tam in­ne­go. O życiu przed zmia­ną nie pa­mię­tam w ogóle. Wy­rzu­ci­łem je z pa­mię­ci. O wy­da­rze­niach sprzed nie­mal 10 lat nie chcę pa­mię­tać. – Powtórzenia.

 

Moje życie zmie­ni­ło się w takim stop­niu, że nie mo­głem żyć tak jak daw­niej. […] sam nie chcia­łem żyć jak daw­niej? – Powtórzenia.

 

w Ti­mi­so­arze zna­la­złem się po kwa­dran­sie. Na obrze­żach mia­sta znaj­do­wa­ła się willa. – Powtórzenie.

 

Ogrom­na i prze­pięk­na w stylu au­striac­kie­go ro­ko­ko… – Ogrom­na i prze­pięk­na w stylu au­striac­kie­go ro­ko­ka

 

Brama była sze­ro­ko otwar­ta. W bu­dyn­ku po lewej stro­nie bramy… – Powtórzenie.

 

pod­sze­dłem do zna­jo­mo wy­glą­da­ją­cej ko­bie­ty (chyba mu­sia­łem wi­dzieć na ja­kimś bil­l­bo­ar­dzie) i roz­pła­ta­łem jej gar­dło wbi­ja­jąc w jej szyje pa­zu­ry. Trzy­ma­jąc pod­sze­dłem… – Nadmiar zaimków.

 

Czy wy­da­je ci się, że przez te lata nie wstrzyk­ną­łem sobie tego, co ty?Czy wy­da­je ci się, że przez te lata nie wstrzyk­ną­łem sobie tego, co tobie?

 

W od­da­li do­strze­gał mo­nu­men­tal­ny szczyt śnież­ki. W od­da­li do­strze­gał mo­nu­men­tal­ny szczyt Śnież­ki.

 

Jak się pan czuje? – za­py­ta­ła ta­jem­ni­cza, ru­do­wło­sa ko­bie­ta w bia­łym kil­cie. – Czy to był biały kilt w białą kratę?

Sprawdź w słowniku, czym jest kilt, bo pewnie miałeś na myśli kitel.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hhm pomysł nie najgorszy, ale bohaterowie są tak płytcy, że aż boli :/ Zero emocji w trakcie czytania, nic. 

Scena z wilkiem mi nie pasuje. Myślałem, że ten wilk go zaakceptuje (bo wbrew temu co możesz myśleć – wilki to nie są głupie drapieżniki). Po pierwsze, jak już Nazgul zaznaczył, wilki samotnicy to rzadkość. Koty myślą, że ludzie są dużymi kotami, nie wiem jak jest w przypadku wilków, ale na pewno potrafią one zaakceptować człowieka jeśli ma nad nimi przewagę, tzn. nie okazuje strachu, a wręcz one się go boją. Wtedy staje się dla nich członkiem stada. Więc ten wyskok po inicjacji … :/ 

Wiem, czepialstwo. 

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Warto przyswoić sobie powyższe sugestie. Opowiadanie jest – ogólnie rzecz biorąc – dość słabe. Natomiast – jak na debiut – nie jest źle w tym znaczeniu, że opowiadanie ma zachowaną jakąś strukturę i jest skończone. Tego warto się trzymać. Musisz natomiast włożyć trochę pracy i nauczyć się aspektów technicznych pisania. 

Co do fabuły – jest trochę uboga, ponieważ ogranicza się w zasadzie do nieco bezmyślnego eksperymentu i ciągu morderstw. Trzeba się zastanowić, co wciągnie czytelnika i co pobudzi jego emocje ; )

I po co to było?

OK, jest jakiś pomysł. Ale do mnie nie przemówił.

Trzeba być niezłym idiotą, żeby zabić żonę człowieka, którego właśnie uczyniło się nieśmiertelnym.

Otworzyłem oczy i ujrzałem 10 mężczyzn w białych płaszczach.

Czemu błędy nadal nie poprawione?

Babska logika rządzi!

Fajny pomysł na eksperyment, zgrabne zakończenie.

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka