Ciemność. Wszędzie ciemność. Hałas. Dziwny zapach. Mnóstwo dziwnych zapachów. Chcę otworzyć oczy, ale nie mogę. Zasypiam.
Budzę się, choć wciąż otacza mnie tylko ciemność. Słyszę jakiś przyjemny i ciepły głos. Bardzo się staram, ale nie mogę. Nie mogę otworzyć oczu. Czekam. Znów zasypiam.
Po raz kolejny budzę się. Ile czasu minęło? Przyjemny zapach. Mama. Coś mokrego dotknęło mojego pyszczka. Co to było? Mama? Bardzo się staram, mamo. Udało się. Otwieram oczy. Widzę. Patrzę na wszystko, co mnie otacza.
– Mama? – pytam nieśmiało, widząc ogromną istotę leżącą obok mnie.
Po chwili zasypiam. Śpię długo.
Budzę się już kolejny raz w ciągu następnych dni. Widzę. Patrzę. Szukam wzrokiem. Szukam mamy.
– Mama? – piszczę cicho.
Podchodzi do mnie. Nie, nie mama. Bardzo duża istota chodząca na dwóch łapach. Jest zimno, głośno, niemiło.
– Mama?! – wołam głośno.
Duża istota nachyla się. Coś ukłuło mnie w łapę. Piszczę głośno. Próbuję wstać. Uciekać. Upadam. Zasypiam powoli. Czuję, jak duża istota mnie chwyta i podnosi. Nie tak jak mama. Ona podnosiła mnie delikatnie.
– Mamo? – przed oczami jawi się nieruszające się ciało mamy leżące gdzieś z boku. Piszczę żałośnie.
– Nie… Była bardzo groźna i trzeba było ją uśpić. Pomyśleć, że się broniła – słyszę jakiś głos i coś przypominającego śmiech.
Nie rozumiem, co mówią istoty. Smutno mi. Zasypiam.
Budzę się w wielkim hałasie. Czuję dziwny zapach.
– Mamo? – piszczę.
Wstaję. Ruszam przed siebie.
– Cześć, maleńki – słyszę przyjazny głos.
Nie rozumiem, co to znaczy, ale wiem, że duża istota nie jest na mnie zła.
– Mama? – pytam, mając nadzieję, że istota wie, gdzie jest mama, i podchodzę do niej.
Czuję coś ciepłego na grzbiecie, coś, co przesuwa się w dół i w górę. Tak samo robiła mama, gdy mnie myła i chwaliła. Merdam zadowolony ogonkiem i patrzę ufnie na istotę. Istota jest dobra.
– Mama – liżę istotę w tę ciepłą rzecz, która mnie głaszcze. Jest słona i pachnie przyjemnie.
– Widzicie? On mnie liże po ręce – odzywa się istota, lecz nie do mnie. Mówi do innej istoty.
– Jaki śliczny szczeniaczek! Weźmy go! – druga istota nachyla się do mnie i wyciąga ciepłą, słoną rzecz przez zimne pręty.
Prętów nie liżę, bo są zimne i niesmaczne. Merdam zadowolony ogonkiem i liżę drugą istotę w wyciągniętą rękę. Jestem z siebie dumny i istoty też są. Nauczyłem się nowego słowa.
– Mamo? – pytam zadowolony.
Istoty głaszczą mnie po łebku. Bardzo się cieszę.
W pewnej chwili słyszę niemiły głos i czuję odpychający zapach. Do zimnych prętów podchodzi duża istota. Dwie miłe istoty odchodzą szybko. Piszczę cicho, opuszczając ogon i cofając się. Czuję, że ta istota jest zła. Szczerzę ząbki i próbuję szczeknąć, tak jak mama szczekała na złych obcych.
– Ale wojowniczy – zaśmiała się zła istota.
– Tak… Niedawno hycel go przywiózł. Znalazł go przy suce ze wścieklizną – do złej istoty podeszła kolejna istota.
Kręci mi się w głowie. Nigdy nie widziałem tylu istot razem.
– To jest jakaś rasa czy zwykły kundel? – nieprzyjemnym głosem pyta zła istota, zbliżając się do zimnych prętów.
Odsuwam się, warcząc.
– Tak. To rottweiler w całkiem niezłym stanie. Można by go poduczyć, to potem byłby posłuszny i niebezpieczny – powiedziała druga istota, robiąc dziwną minę.
Przestraszony szukam dwóch miłych istot. Nie ma ich. Stoją daleko.
Daleko też stoją, gdy zła istota wynosi mnie z miejsca pełnego hałasu i dziwnych zapachów. Smutno im.
– Mama – piszczę, próbując wyrwać się z silnego uścisku. Nawet mama mnie tak nie ściskała.
Moje pierwsze dni w nowym domu nie były najszczęśliwsze. Nauczyłem się bardzo wielu nowych wyrazów, ale zła istota, która mnie ze sobą wzięła, nie chciała mnie pochwalić. Tylko na mnie krzyczała i biła długim, białym i szeleszczącym przedmiotem, w który potem długo się wpatrywała.
– No gryź gazetę, Zgryz! No dawaj! Pokaż, co umiesz! – zła istota krzyczała, a ja nic z jej słów nie rozumiałem. Jedynie to, że istota jest zła!
Kolejne miesiące żyłem u złej istoty i uczyłem się nienawiści oraz bólu – zarówno zadawania, jak i otrzymywania. Nauczyłem się rozumieć złą istotę i w miarę spełniać jej oczekiwania.
Było wiele hałasu i dziwnej czerwonej mazi, którą zła istota ścierała mi z kłów. Zaczęliśmy się dogadywać – ja będę mu posłuszny, a on nie będzie mnie bił i krzyczał na mnie. Pamiętam wiele ucieczek przed dziwnymi odgłosami, na które zła istota mówiła strzały i syreny. Wiele razy też walczyłem z innymi psami. Zawsze wygrywałem. Wprawdzie mam dopiero rok, ale inne psy boją się mnie.
Dzisiaj jest tak samo. Idę ze złą istotą dobrze znaną nam drogą między blokami. Wchodzi do sklepu, a ja czekam na nią posłusznie. Różne istoty koło mnie przechodzą, ale ja nie zwracam na nie uwagi.
Po chwili zła istota wybiega ze sklepu naznaczona dziwnym zapachem. Daje mi sygnał, który dobrze znam. Biegnę w przeciwną do niej stronę, szczekając i wyjąc. Zatrzymuję się dopiero w ciemnej alejce, gdzie mam czekać. Złej istoty nie ma. Siedzę przez pewien czas, aż w końcu zaczynam jej szukać. Słyszę dobrze znany dźwięk „syreny”. Wybiegam z alejki. Jest jasno. Czuję wiele dziwnych zapachów. Widzę po chwili złą istotę. Inne istoty ją trzymają i zamykają w szybko biegającym stworze.
– Zgryz, uciekaj! Wiej! Ale już! – Zła istota krzyczy, próbując się wyrwać.
Coś mi mówi „uciekaj”. Nie uciekam. Biegnę w stronę istot i rzucam się na stojącą najbliżej. Czuję w pysku dziwną, czerwoną ciecz. Nie zwracam na to uwagi, lecz rzucam się na następną istotę.
– Zgryz, uciekaj! Won, kundlu! To rozkaz! – Zła istota krzyknęła głośno. Przestraszyłem się. Uciekłem.
Biegłem bardzo długo. Czułem tylko strach. I tylko to pamiętam. Strach przed karą. Zatrzymałem się dopiero w jakimś ciemnym miejscu.
Siedzę tak teraz, myśląc. Teraz wiem. Wiem już, że zła istota była rodziną. Była panem, którego zostawiłem.
Nagle słyszę pisk i czuję intensywny zapach psów – dobrze mi znany. Zdążyłem jedynie wyszczerzyć kły i warknąć na obcych, po czym coś ukłuło mnie w łapę. Zasypiając, wciąż bałem się, że zła istota mnie ukarze.
Obudziłem się w hałasie i okropnym smrodzie tysiąca psów. Mimo to byłem usatysfakcjonowany, gdyż tym razem miałem przewagę. Byłem mądrzejszy i inaczej widziałem świat niż za czasów bycia szczeniakiem.
Przez wiele dni przychodziło wiele istot. Za każdym razem, gdy jakaś mi się nie podobała, odchodziłem na koniec klatki i warczałem. Nie przychodził nikt, kto by mógł mnie wziąć z tego koszmaru w jakieś ciepłe i przytulne miejsce.
Pewnego dnia przed klatką stanęła istota podobna do dawnego, złego pana. Była jednak inna, gdyż pachniała przyjemnie i uśmiechała się.
– No co, młody? – istota uklękła przy klatce.
Istota miała nawet taki sam głos jak mój dawny pan. Warknąłem mimowolnie.
– Ho, ho… Spokojnie – istota za prętami powiedziała przyjacielsko.
Zawstydziłem się i udając, iż nie zauważyłem istoty, odsunąłem się w drugi kąt klatki, choć mój krótki ogonek zamiatał piach.
Istota nie dawała jednak za wygraną. Następnego dnia byłem już z nią w jej domu. Cieszyłem się każdą chwilą tam spędzaną. Rzucałem się na inne psy już tylko czasami, z przyzwyczajenia. Mój nowy pan miał dom, który się poruszał, i jednego dnia byliśmy na zielonych polach, a drugiego w okropnie pachnących uliczkach wśród wielkich skalnych drzew, których tajemnicy nigdy pojąć nie mogłem.
Duża istota często mnie chwaliła i karmiła smakołykami. W ciągu dnia przychodziło do niej bardzo dużo innych istot, a ona z nimi rozmawiała i dawała różne dziwnie pachnące rzeczy z kartonowych pudeł. Czasem inne istoty krzyczały coś lub wymachiwały rękoma w kierunku mojego pana, a wtedy ja zaczynałem warczeć i istoty zaraz odchodziły.
Pewnego dnia istota siedziała w miękkim legowisku, w którym prawie co dzień układała się na wieczór. Ja w ciszy siedziałem obok i wpatrywałem się w jej rękę przed moim nosem, liżąc ją co jakiś czas. Nagle ręka się poruszyła. Zastrzygłem uszami.
– No, Ural… – usłyszawszy swoje imię, zamachałem ogonkiem – I co zrobimy? Kończą się nam pieniądze… Niedługo sam nie będę miał, co jeść – mój pan wyglądał na zmartwionego.
Po chwili odezwał się znów.
– To wszystko przez te twoje szczepienia i specjalną karmę dla pięciolatków – istota podniosła głos.
Pisnąłem cicho.
– Nie bój się, stary… Wszystko będzie jak dawniej – nie wiedziałem, co do mnie mówi, jednak ślepo wierzyłem w każde słowo. Było mi tutaj tak dobrze.
Przez następne tygodnie jadłem coraz mniej, tak samo jak istota, która po pewnym czasie zaczęła dziwnie pachnieć; a czasem wracając w nocy zataczała się, a woń, którą wokół siebie roztaczała drażniła mój nos. Coraz częściej też krzyczała. Zaczynałem się bać. Dawne lęki wracały. Szczekałem też coraz więcej, gdyż nastrój mojego pana udzielał się też mnie. Obce istoty już praktycznie w ogóle nie przychodziły do niego.
Po wielu tygodniach czy też miesiącach głód, który odczuwałem, był tak wielki, że rzucałem się na ptaki i szczury, które i tak z łatwością mi uciekały. Istota zrobiła się bardzo zła i biła oraz krzyczała na mnie co chwilę. Kilka razy ugryzłem ją niechcący, za co tak bardzo mocno oberwałem, że przez następne kilka dni nie mogłem się ruszyć i leżałem we własnych odchodach, których mój pan nie sprzątał z mojego legowiska zmienionego w stertę szmat niechroniących przed chłodem.
W końcu mój pan wyrzucił mnie z ruchomego domu, obecnie stojącego w miejscu, z krzykiem:
– Won, ty śmierdzący kundlu – głos był ostry i nieprzyjemny, a woń, którą roztaczał, dobrze znana z jego nocnych powrotów do domu.
Mimo to nie uciekłem, tylko leżałem obok, gdyby okazało się, że jednak istota mnie potrzebuje, choć coraz częściej słyszałem w głowie głos mówiący: „zła istota”.
Pewnego dnia usłyszałem znany dźwięk syreny, jednak nie miałem siły podnieść łba. Jakieś istoty wbiegły do domu mojego pana i krzycząc coś, złapały go za ręce. Chciałem warknąć, jednak nie mogłem wydobyć z siebie głosu, a coś znów powiedziało mi: „zła istota, złe istoty, wszędzie złe istoty”. Głos miał rację. Chciałem się podnieść i spróbować ucieczki, jednak łapy leżały bezwładnie na ziemi, a moje ciało nie było zdolne do jakiegokolwiek ruchu. Obce istoty przycisnęły mojego pana do ściany.
– Z Ukrainy żeśmy przyjechali przemycać prochy, co? Niestety, w Polsce nie ma tak łatwo –odezwała się jędna z istot.
Znów spróbowałem warknąć, jednak nie po to, by chronić istotę… złą istotę, i tym razem udało mi się wydobyć z siebie tylko coś w rodzaju bulgotu.
– O mój Boże, zobaczcie – inna istota wyszła z domu i wskazała na mnie.
Podniosłem się z trudem i tym razem łapy posłuchały. Chciałem uciekać i jednocześnie gryźć.
– Złe istoty – warczałem coraz głośniej, mimo że wzrok mi się mącił.
Ruszyłem w kierunku istot, gdy usłyszałem inny głos w głowie: „Zgryz, uciekaj!”. Zatrzymałem się i rozejrzałem. Poczułem, jak coś cienkiego zaciska mi się na szyi. Próbowałem się wyrwać, ale łapy się pode mną ugięły, a istoty zamknęły mnie w klatce tak samo jak złego pana, jednak pojechaliśmy w przeciwnych kierunkach. Byłem wyczerpany i nie miałem już siły. Zamknąłem oczy.
Obudziłem się w schronisku – poznałem tę nazwę od kilku psów, które spotkałem kiedyś na ulicy.
– Złe istoty – warknąłem odruchowo.
– To jest ten nowy pies? – do klatki podeszły dwie istoty.
– Złe – szczeknąłem, po czym rzuciłem się na klatkę, próbując ją przegryźć, jednak łapy znów się pode mną ugięły.
– Ostry rottweiler z ciężkimi przeżyciami na karku…
– Tak. Jeden mężczyzna z Ukrainy zagłodził go i wyrzucił.
– No to przynajmniej mamy już dla niego imię. Ukrainiec.
Istoty mówiły coś jeszcze, po czym odeszły od klatki. Cieszyłem się, że nie muszę ich już oglądać. Wzrok wciąż miałem zamglony, a łapy odmawiały posłuszeństwa.
Przez następne dni i tygodnie często rzucałem się na klatkę i gryzłem się z psem będącym w klatce obok. Bolały mnie potem uszy, ale nie zwracałem na to uwagi. Powoli odzyskiwałem siły i nogi już nie uginały się pode mną.
Nie wiedziałem, ile czasu minęło od mojego przybycia, gdyż czas przestał się dla mnie liczyć. Często miałem ochotę jakąś złą istotę rozszarpać, więc żadna do mnie nie podchodziła, widząc pianę na pysku.
– Złe istoty – wyłem wtedy, wiedząc, że pewnie i tak nie zrozumieją.
Tylko czasami przychodziły dwie istoty, przynosząc mi jedzenie i smarując czymś lepkim uszy. Pozwalałem na to z niechęcią, choć wiedziałem, że jeśli mam walczyć dalej, to nie mogę być obolały.
Pewnego dnia do klatki podeszła jakaś niska istota – podobno na takie mówi się „dziecko”. Zacząłem warczeć, ale dziecko usiadło przed klatką i patrzyło mi w oczy. Miało śliczne, duże i pełne miłości oczy. Zbiło mnie to z tropu, gdyż nigdy właściwie nie miałem kontaktu z dzieckiem. Podszedłem odrobinę do prętów.
– Ukrainiec to bardzo ładne imię – odezwało się i wsunęło przez metalowe druty rękę z czymś apetycznie pachnącym.
Bez namysłu rzuciłem się na smakołyk i pożarłem go bardzo szybko. Dziecko dało mi jeszcze kilka smakołyków, gdy po pewnym czasie zza budynków w oddali wyszło kilka istot. Zacząłem szczekać wściekle, po czym odwróciłem się z furią w oczach, by rzucić się na dziecko za prętami. Odwróciwszy się jednak, z niedowierzaniem zobaczyłem, że ono się uśmiecha i kiwa głową.
– Rozumiem ciebie… ludzie są okrutni, a jeśli to wyczuwasz, to szczekaj, ile chcesz – głos był smutny, ale zarazem pocieszający.
Podszedłem do niego spokojnie i pisnąłem cicho. Dziecko usiadło przy klatce i spojrzało mi w oczy wzrokiem pełnym współczucia. Nikt nigdy nie patrzył mi w oczy, a szczególnie w taki sposób. Podszedłem bliżej i również usiadłem przy prętach. Dziecko pachniało bardzo przyjemnie.
– Nikt nie potrafi nas zrozumieć, nigdy nie wiadomo, co nas czeka i nikt nam nie może pomóc… nawet moja mama…
Zastrzygłem uszami, wsłuchując się w słowa i starając się je w jakiś sposób zrozumieć. Dziecko wyglądało na bardzo zagubione… zupełnie jak ja.
– Mama? – zapytałem, wkładając nos między pręty.
– Moja mama jest bardzo miła… może zgodziłaby się ciebie wziąć – dziecko zaczęło mnie głaskać.
Wtedy zrozumiałem, że nie wszystkie istoty są złe. Odzyskałem nadzieję. Małe istoty są dobre.
Dziecko przychodziło do mnie co tydzień, przynosiło ze sobą smakołyki i mówiło do mnie godzinami. Ja zawsze czekałem wpatrzony w drogę wychodzącą zza budynków, a widząc znajomą postać dziecka, nastawiałem uszy, by nie uronić ani jednego słowa. Raz nawet przyniosło mi piłeczkę.
– Proszę, Ukrainiec – powiedziało, siadając przy prętach.
– Dziękuję, dziecko – spojrzałem wtedy na nie ufnie.
Dzięki tej małej istocie odzyskałem nadzieję; słysząc, iż znajdę u niej dom, wiedziałem, że będzie on najszczęśliwszym ze wszystkich.
– Jutro po ciebie przyjedziemy – powiedziało dziecko i odeszło, machając ręką.
Zadowolony długo jeszcze merdałem ogonem.
Dzisiaj jest to jutro i siedzę teraz przed prętami, czekając na dziecko. Słyszę, jak inne psy zaczynają szczekać i nagle widzę, że zza budynków wychodzi jakaś istota. Po chwili jednak zwieszam głowę, widząc dobrze nam wszystkim znaną istotę, która jest tu codziennie. Żaden pies jej nie lubił. Również zaczynam szczekać i warczeć, a widząc strach w jej oczach, czuję się wyjątkowo dobrze.
– Nie harcowałbyś tak, gdybyś wiedział, że dziś twój dzień – powiedziała i odeszła.
Nie zrozumiałem tych słów, choć przypuszczałem, że chodzi o to, że dziś stąd wyjeżdżam.
Po pewnym czasie znów słyszę kroki, jednak na drodze nie zjawia się dziecko tylko kilka istot, a wśród nich ta, której nikt nie lubił.
– Nie będzie go to bolało – mówi jedna z nich, podchodząc do mojej klatki.
Poczułem nieprzyjemny zapach, a zobaczywszy dziwny kij, którym wymachiwała, poczułem lęk. Wycofuję się powoli na tył klatki.
Nie zdążyłem zareagować, gdy coś ukłuło mnie w bok. Znałem to ukłucie dobrze, jednak uczucie ciepła, które rozpłynęło się po moim ciele, było całkiem inne.
Istoty odeszły, rozmawiając. W głowie usłyszałem opowieści innych psów o wiecznym śnie. Już rozumiem, co mi istoty… złe istoty zrobiły.
– Dziecko… Zostawcie mnie… Dziecko zaraz przyjdzie – piszczę cicho.
Dlaczego nie mogę zaznać szczęścia? Patrzę jeszcze chwilę ostatkiem sił na drogę. Łapy uginają się pode mną.
– Dziecko – wydobywam z siebie żałosny i pełen bólu skowyt.
– Będę czekać – szepczę cicho i przymykam oczy.
Zasypiam, by już więcej się nie obudzić.