- Opowiadanie: AmiGal - Pościg za Smokiem

Pościg za Smokiem

 

Jako, że już jakby po konkursie – wstawiłam poprawioną wersję z bonusowymi fragmentami o Rycerzach.

 

Zamieszczam też ewentualny szkic smoka.. urodziwy nie jest, bo talentu nie mam i robiłam wieki temu, ale cóż.. taka wizja no.. 

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Pościg za Smokiem

Lodowaty wiatr smagał bezlitośnie smukłe drzewa, których im wyżej pod górę, tym mniej rosło. Porastające twardą ziemię suche trawy ładły się na kamienie, jakby próbowały schronić się przed bezlitosnym żywiołem, będącym zwiastunem nadchodzącej zimy. Kilka miesięcy temu te górskie zbocza tętniły życiem; teraz wszystkie zwierzęta małe i duże, i te spod ziemi, i te chodzące po niej, dawno już znalazły sobie schronienia albo przeniosły się w cieplejsze, niżej położone regiony. Jedyni mieszkańcy, których nie spłoszył chłód, siedzieli na gałęziach drzew, strosząc czarne pióra i spoglądając w ciszy na wędrującą samotnie postać. Czekali. Mało kto jest w stanie przeżyć o tej porze w Górach Podniebnych, a już zwłaszcza dwunogi. Przez chmury przebił się samotny promień słońca i musnął srebrzystą powierzchnię pełnej zbroi płytowej, która błysnęła tak jasno, iż pobliskie wrony z krzykiem oburzenia wzbiły się w niebo i oddaliły. Na ustach wędrowca pojawił się uśmiech satysfakcji, chociaż ciężki hełm z przyłbicą skrył ten gest przed ptasimi obserwatorami. 

Szczęk zbroi poniósł się echem po zboczu góry, gdy rycerz odłożył tobołek niesiony ze sobą, a następnie usiadł pod samotną sosną. Starał się wyraźnie ignorować wpatrujące się w niego ciemne ślepia cichych, ptasich towarzyszy podróży, którzy siedzieli bez ruchu na gałęziach nad nim. Lewą dłonią uniósł przyłbicę, na co jeden z ptaków zareagował nerwowym trzepotem skrzydeł i przekrzywieniem główki w celu spojrzenia, co kryje się pod hełmem. Niestety, powstały prześwit był zbyt wąski, by cokolwiek zobaczyć; dodatkowo po chwili zasłoniła go druga ręka rycerza trzymająca kawałek chleba. Czarne ptaszysko zaskrzeczało podekscytowane i sfrunęło na ziemię, obserwując jedzenie wygłodniałym wzrokiem. Chociaż większość jego braci wolałaby zjeść owego rycerza, to temu jednemu wystarczyłoby nawet czerstwe pieczywo. Intensywne wpatrywanie się w człowieka okazało się niezwykle skuteczne, gdyż ten urwał kawałek chleba i rzucił w stronę ptaka. Ten odskoczył, zdziwiony szczodrością odzianego w stal wojaka, ale już po chwili porwał pieczywo i, przyprawiając współbraci o obrzydzenie, pochłonął go żarłocznie, czemu zawtórował cichy śmiech wojownika.

Rycerz wstał i rzucił jeszcze jeden kawałek w przypływie dobroci. Może po prostu czuł, że to jedzenie się zmarnuje? Tam, dokąd się kierował, czekała go bowiem najpewniej śmierć. Przerzucił tobołek przez ramię i – wsparłszy rękę na głowicy miecza – ruszył wolnym krokiem z powrotem na wąską ścieżkę prowadzącą wśród skalistych zboczy ciągnących się coraz wyżej, wprost ku ostrym szczytom górskim.

Podróż trwała wiele godzin. Im wyżej udało się wdrapać, tym zimniejszy i bardziej porywisty stawał się wiatr. Rycerz osłaniał otwory na oczy w hełmie, ale nie na wiele się to zdawało. Zniszczone i wytarte podeszwy ślizgały się po kamienistym podłożu, a stalowa zbroja coraz bardziej ciążyła na zmęczonych, obolałych barkach . Ze spokojnego spaceru, wyprawa przerodziła się w diabelnie ciężką wspinaczkę po śliskich skałach. Rycerz zatrzymał się przed przeszkodą, po czym wyjął z pochwy przy nagolenniku niewielki sztylet. Poluzował paski zarękawia, umocował tam ostrze i ponownie zacisnął rzemyki. Kopnął kilka razy zaostrzonym czubkiem trzewika w skałę i ku jego zadowoleniu, ta ustąpiła powoli i dała nieco oparcia dla stopy. Lewą ręką sięgnął wyżej do niewielkiego występu, a prawą wbił ostrze w maleńką szczelinę nieopodal. I tak oto rozpoczęła się mozolna wspinaczka pełna poślizgnięć i wstrzymywanego oddechu, gdy wiatr niemal odrywał ciało od skał, a także ryzyka przy wyszukiwaniu i wybieraniu gruntu pod ręce i nogi.

Po nieziemskiej mordędze, jaką była wspinaczka, rycerz z ulgą przyjął twarde, solidne oparcie dla zmęczonego ciała, którego udzielił mu duży, skalny występ. Było to idealne miejsce na postój i odpoczynek. Chociaż celem podróżnika nie był szczyt góry, to z pewnością wyzwanie, jakie go czekało, było o wiele trudniejsze i bardziej niebezpieczne.

 Rycerz usiadł, oparłszy się o wielki głaz tuż przy górskiej ścianie. Nie tracił czasu, posilił się szybko chlebem, serem i kawałkiem wędliny, a następnie opróżnił bukłak z wodą. Zostało w nim już tylko kilka kropel i musiały mu one wystarczyć do zaspokojenia pragnienia. A potem przyszedł sen. Chaotyczny. Pełen niespokojnych myśli, pobudek i dziwnego przeczucia, że ktoś go obserwuje.

Było jeszcze trochę czasu do świtu, gdy rycerz był już gotów do dalszej drogi. Czarne skrzydła napuszyły się lekko, gdy cichy obserwator  uraczony wcześniej kawałkiem chleba również zakończył drzemkę i szykował się do lotu. Miast wspinać się dalej, wędrowiec ruszył wzdłuż skalnej ściany w stronę niewielkiej, stromej dróżki nad urwiskiem, prowadzącej w głąb gór. Tutaj wiatr ucichł i jedynie lekko muskał powierzchnię stalowej zbroi. Kruk zaskrzeczał zaskoczony, gdy cichy jęk dobiegł ich z mrocznych czeluści przed nimi.

– To tylko wiatr – wyszeptał rycerz, jakby chciał dodać otuchy samemu sobie. Głos miał drżący i zachrypnięty.

Uznawszy, że wojak jest zdecydowanie bezpieczniejszym miejscem niż skały wokoło, ptak zasiadł na jego ramieniu i rozglądał się nerwowo. Kiedy indziej nasz podróżny zapewne strzepnąłby padlinożercę, gdyż zgodnie z przesądem był złym omenem. Jednak w obecnych okolicznościach nawet takie towarzystwo było miłym wsparciem przy myśli o czyhającym w oddali niebezpieczeństwie. Dłoń na rękojeści miecza zacisnęła się kurczowo. Ostra stal i czarne ptaszysko były jedynymi towarzyszami w wędrówce przez mroczną górską ścieżkę. Każdy kolejny krok mógł przynieść śmierć poprzez upadek z ogromnej wysokości, ale też każdy przebyty zbliżał wędrowca do jeszcze gorszego losu.

Podróż przez mrok trwała zdecydowanie za długo. Rycerz zdążył całkowicie zatracić poczucie czasu. Nie miał pojęcia, która godzina i jak daleko w tyle zostawił półkę skalną. Ścieżka zaczęła piąć się w górę, oddalając od urwiska. Drobne kamyczki uciekały spod butów, ale świadomość, że niebezpieczna czeluść ciągnąca się kilometry w dół dodawała nieco pewności i ulgi . Kruk również musiał czuć się nieco lepiej, odkąd opuścili mroczny trakt, jednak teraz przejmował go nowy niepokój. Robiło się coraz ciszej i – co dziwne – coraz cieplej, mimo że pod stopami trzeszczał śnieg. Ptak zakrakał cichutko, po czym skulił się na stalowym ramieniu. W tym samym momencie rycerz zatrzymał się i spod przyłbicy wyleciał lekki obłoczek pary. Dłoń nadal kurczowo ściskała rękojeść miecza, jakby w każdej chwili mógł się przydać.

– Dzięki za towarzystwo, malutki, ale lepiej, jeśli nie będziesz tam wchodził – zachrypnięty głos wydobył się spod hełmu, kiedy rycerz delikatnie zdjął ptaszysko z ramienia i posadził na sporym kamieniu  opodal. Zwierzę przycupnęło grzecznie i przyglądało się, jak postać w zbroi oddala się wolnym krokiem, niczym skazaniec na ścięcie, wprost w mroczną otchłań jaskini .

Stukot butów o kamienną posadzkę dźwięczał echem w szerokim korytarzu, przy akompaniamencie kapiącej ze stalaktytów wody. Mimo iż rycerz starał się iść w miarę jak najciszej, hałas niósł się coraz bardziej, w miarę zagłębiania się w czeluść jaskini. Korytarz kończył się ogromną komnatą, w której ginęły wszelkie odgłosy. Jej zwieńczenie znikało w mroku wiele metrów wyżej. Rycerz powoli zszedł po głazach i rozejrzał się po grocie. Nie zdejmował dłoni z rękojeści miecza, który zapewniał mu poczucie bezpieczeństwa, ciążąc u jego boku i delikatnie muskając stalową zbroję.

Nagle do jego uszu dotarło echo czegoś, co przypominało szelest liści. Wojak zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać. Jak okiem sięgnąć, wokoło była tylko ciemność, ostre skały i głazy przekształcające się powoli w stalagmity. Przez dłuższą chwilę niczego nie było słychać. Rycerz odetchnął z ulgą i ponownie zaczął iść powoli, krok za krokiem, aż nagle coś trzasnęło tuż pod jego stopą. Jedno spojrzenie w dół wystarczyło, by ujrzeć obgryzione do czysta kości i ocenić, że nie były raczej ludzkie.

Kolejny szelest ponownie wprawił rycerza w bezruch oraz długie minuty nasłuchiwania i wpatrywania się w bezkresną ciemność otaczającą go ze wszystkich stron. Albo mu się wydawało, albo ściana mroku znajdowała się bliżej niego niż poprzednio. Zupełnie jakby była dychającym stworem otaczającym swą ofiarę ze wszystkich stron. Dłoń zaciskająca się na rękojeści miecza na moment się rozluźniła, ale tylko po to, by po chwili jednym płynnym ruchem wyjąć go ze zdobionej pochwy. Zgrzyt był cichy, ale odbił się lekko echem od ścian jaskini, przez co dzierżący go zamarł na moment, jakby spodziewał się w odpowiedzi ataku. Jednak nic takiego nie nastapiło. Wszechobecna, przytłaczająca cisza jeszcze bardziej potęgowała niepokój wywołany poczuciem bycia obserwowanym. Maleńkie obłoczki pary uciekały raz po raz spod przyłbicy i rozpływały się nad głową rycerza. Niekiedy tworzyły się z nich fantazyjne kształty, za którymi wzrok błądził mimochodem. Tym razem wyobraźnia ocaliła rycerzowi życie, kiedy bowiem nasz bohater wodził wzrokiem za puszystym zającem z obłoczków pary, znacznie większy obłok rozpłynął się kilka metrów nad głową odzianą w hełm.

Reakcja rycerza była natychmiastowa. Wykonał zwinny piruet, jednocześnie odskakując nieco w tył, ugiął kolana by być gotowym do ewentualnych dalszych uników, a czubek miecza skierował w stronę wielkiego głazu, który wcześniej miał za plecami. Cichy szelest i mlaśnięcie pełne niezadowolenia utwierdziły go w przekonaniu, że nie jest tu sam.

– Wiele księżyców przeminęło, odkąd ostatnio smakował żem rycerzyka. Jeśli ci życie miłe chłopczyku, to lepiej uciekaj tam, skąd przybyłeś, albo gotuj się na ból, cierpienie i totalną anihilację!

Głos odbił się echem od ścian. Zapewne ktoś zwyczajny już dawno zrobiłby pod siebie i uciekł, ale rycerz stał twardo w miejscu i ważył słowa, zastanawiając się przy okazji, czy mu się zdawało, czy może smok na prawdę seplenił? No, ale go o to przecież nie spyta. Nie przybył na pogawędkę. Dlatego też poprawił chwyt na rękojeści miecza i machnął nim kilka razy by pokazać, że nie jest żółtodziobem odzianym w przypadkowy ubiór, z zabawką w dłoni.

– A… A więc wolisz śmierdź?! – warknął głos, który sprawiał wrażenie niezadowolonego z takiego obrotu sprawy.

Tym razem,rycerz nie wytrzymał i lekko parsknął śmiechem.

– Chyba "śmierć" – poprawił rozmówcę zachrypniętym głosem.

– Jak śmiesz poprawiać wielkiego Barona Herbeusa Rufeusa Ognistego!… Juniora! – ryknął oburzony głos, czemu zawtórował dźwięk podobny do trzepotu skrzydeł.

Zapewne gdyby nie ostatni fragment jakże zacnej z pozoru godności przeciwnika, to rycerz mógłby zyskać nieco respektu dla owej persony. Jednak „junior” bynajmniej trwogi nie budził i miast się ulęknąć, wojownik ponownie parsknął śmiechem. Taki obrót spraw najwyraźniej jeszcze bardziej wkurzył istotę czającą się w mroku, gdyż postanowiła wyjść z ukrycia.

– Tak ci wesoło, człecze? Obacym czy jak mniem ujrzysz to też śmiać się będziesz! – poirytowany właściciel głosu jął się gramolić z wielkiego głazu i schodzić. Rycerz dałby sobie rękę uciąć, że słyszał tez kilka cichych przekleństw seplenionych pod nosem.

– A teraz ugnij się, prosty kmiocie, przed mą potęgą! – ryknął głos tuż na granicy słabego światła, w którego kręgu stał wojownik.

Wpierw wyłonił się pysk i nozdrza, z których buchnęła para. Kolejne były złociste ślepia osadzone po obu stronach łba, zupełnie jak u konia. Ostre kły błyszczały śnieżnobiałym blaskiem, a długi jęzor, dziwnie spuchnięty, dyndał z paszczy. Głowa osadzona była na długiej, smukłej szyi, która wyginała się pod dziwnym kątem, dzięki czemu istota mogła swobodnie obracać łeb i jedno oko wlepiać w rycerza. Po szyi ukazało się całe tułowie, takie samo jak szyja, czyli nienaturalnie długie i smukłe, a do tego pokryte napuszonym, brązowym futerkiem, nastroszonym niczym setki igieł. Przednie łapy ów stwór stawiał na mocnych palcach, za to tylne wyglądały niczym u jaszczurki – mocne i szerokie. Na końcu cielska tkwił ogon, długi niemal jak całe ciało stworzenia i zwieńczony czymś, co wyglądało jak złożony wachlarz. Innymi słowy przerośnięta jaszczurka, gdyż w kłębie spokojnie sięgała do klatki piersiowej rycerza, jednak od jaszczurki odróżniało stwora coś jeszcze. Skrzydła. Ogromne, masywne i z pewnością bardzo szerokie skrzydła. A to oznaczało, że osobnik zaliczał się do gatunku będącego postrachem wsi owiec, dziewic i księżniczek, a także ulubionym obiektem nienawiści rycerzy… Smok. Tak właśnie, był to smok. Chociaż łusek nie posiadał – no, może trochę na zadzie i tylnych nogach, ale skrzydła miały pióra i nie były błoniaste, a i ogniem jeszcze nie zionął.

Przez otwartą paszczę bestii wychynął niewielki jęzor ognia, muskając powietrze. Czyli jednak zionął ogniem. Smok jak nic. To z pewnością mogło robić wrażenie, ale nim rycerz mógł to przyznać, jaszczur stawiając ostatni krok nagle runął jak długi na ziemię. Widać tak intensywnie wpatrywał się w wojaka, że nie zauważył leżących kości, nadepnął je i stracił równowagę. To, w połączeniu z „juniorem”, seplenieniem oraz używaniem słowa "kmiot"  nasunęło rycerzowi obraz zdecydowanie daleki od grozy. Dlatego rycerz ryknął śmiechem trzymając się za brzuch. Widząc to, smok zasyczał donośnie i pozbierał się szybko z ziemi, kłapiąc szczękami i idąc w stronę odzianego w stal prześmiewcy. Ten jednak odskoczył przed kłami z łatwością i po chwili obaj stali oko w oko, szykując się do wielkopomnego boju, o którym minstrele snuliby legendy, a matki opowiadałyby je dzieciom na dobranoc. Przynajmniej tak to widziałby każdy rycerz. Czy nasz bohater również, to już inna sprawa. Smoka to jednak nie obchodziło. Bardziej zastanawiał go fakt, jak pozbyć się natręta ze swojej jaskini.

– Ostatni raz słuchaj mię, jakem dobry: precz stąd, to cię nie zjem! – teraz już wiadomo było, czemu seplenił. Przygryzł sobie język, być może z wrażenia, gdy ujrzał rycerza i teraz słychać było efekty.

– Nigdzie nie pójdę, póki któryś z nas nie zginie! – ochrypły głos spod przyłbicy świadczył o zdecydowaniu i całkowitym wyzbyciu się niepewności.

Jaszczur patrzył chwilę i mlasnął z niesmakiem.

– Ale tak zaraz… nie zginie? – mruknął wyraźnie niezadowolony wizją rycerza depczącego jego truchło i wlokącego je do jakiegoś zamku czy dla księżniczki.

– Tak właśnie. Więc stawaj w szranki!

– Kiedy… Kiedy ja się przeziębiłem i źle się czuję – zająknął się smok i na dowód swych słów kichnął tak mocno, że strumień ognia uderzył w skałę dwa metry od wojownika. – Oj, pan wybaczy… – Pociągnął nosem wyraźnie zdziwiony.

– Na zdrowie. Ale jak to przeziębił? Smok?! – Głos spod przyłbicy załamał się lekko 

z niedowierzania.

– Nooo tak. Bo jest tak zimno i tu przeciągi są, i wilgoć. Bo jak to nie przeziębienie, to mam jeszcze alergię na księżniczki, ale chyba nie przyprowadziłeś tu takowej, co? Normalnie to one same się zbiegają, ale tutaj ciężko trafić. Tu nie dotarła ani jedna i mam spokój – znów kichnął i pociągnął nosem.

Rycerz powoli opuścił miecz, jakby nagle ogarnęły go wyrzuty sumienia. W zamyśleniu potarł ręką tył hełmu. A smok kontynuował wywód.

– Jesteś rycerz, to chorego bić przecież nie będziesz. Wróć waść na wiosnę, to może zdrów będę. Albo najlepiej w ogóle nie wracaj. I ogłoś wszystkim, że mnie tu nie ma. Mogę ci nawet kilka piór dać czy pazur odstąpić na dowód, żeś mnie pokonał.

– Słucham? – Zbity z tropu wojownik wsparł się na mieczu, jakby nie wierzył.

– No tak. Przecież mnie całego i tak byś nie taszczył! No i ja przeciwny przemocy jestem raczej, bo mi stawy dokuczają od wilgoci i pazury se jeszcze połamię, a i smakowanie człowieka to coś, czego wolałbym uniknąć, tak samo jak rychłego zgonu. Bycie martwym nie brzmi ciekawie, a skoro sobie tego nie życzę, to czemu miałbym innym?

– Ale ja kawał drogi… Smoka pokonać… Drapieżna bestia… Co za oszukaństwo! – Rycerz nagle rozeźlony walnął mieczem o ziemię, a chwilę później w ślad za nim poleciał hełm.

Smocze ślepia rozszerzyły się na widok burzy bujnych, kręconych włosów w kolorze ognia, których kilka kosmyków opadło na intensywnie zielone oczy, których właściciel…ka o bladej cerze była wyraźnie zdenerwowana.

– E, e, e. A to niby nie jest oszukaństwo? Toż ty niewiasta! O! I na pewno księżniczka! To dlatego mi tak katar dokucza. Alergia się odezwała, jak nic! I czego to lazło udając chłopa aż tutaj?! Nie mam błyskotek, bo i na co mi, handlować przecie nie mam z kim, no i za zimno tu na pannę. A gdzie dama, tam i za moment stada rycerzy. Poszła mi stąd, bo kłopoty przyniesiesz! – Jaszczur cofnął się zniesmaczony i zaczął machać łapą na dziewczynę, jakby była jakimś niechcianym pasożytem, którego próbował wygonić.

Ale kobieta nie reagowała. Usiadła zrezygnowana na kamieniu i skryła twarz w dłoniach. Do uszu smoka dotarł płacz. Gad jęknął lekko. Przecież szanujący się mężczyzna nie doprowadza kobiety do łez! Podszedł nieco bliżej i pochylił się nad niewiastą, ale zaraz pożałował, bo kichnął solidnie.

– Panienka nie płacze! Przecie to chyba dobrze prawda? Ojej no… I taka panienka zmarznięta, niech to szlag by… – umilkł i zaczął się krzątać, a po chwili niedaleko dziewczyny stał stosik drewna, który smok z łatwością rozpalił.

Ognistowłosa pociągnęła nosem i naraz uniosła głowę, gdy coś obok niej szurnęło. To smoczy ogon ostrożnie popychał w jej stronę niewielkiego zająca, lekko już podsmażonego smoczym ogniem. Wyglądało to dość komicznie, bo gad wyraźnie starał się trzymać od kobiety jak najdalej. Spojrzała na niego przez zamglone od łez oczy i lekko nieprzytomna.

– Panienka się ogrzeje, naje i odpocznie, a potem wyjaśni, po kiego czorta lazła taki kawał… Alergia alergią, ale dziewoi przecie na mróz nie wywalę. – Mruknął smok i oddalił się kawałek, by trzymać nos z dala od alergenu.

Wpierw niepewnie, ale potem już bardziej zdecydowanie, dziewczyna przesunęła się do ognia i zaczęła zajadać mięsem. Nigdy by nie pomyślała, że w przeciągu ostatnich miesięcy najwięcej serdeczności okaże jej zimnokrwisty gad. Chyba, że to jego sposób na uśpienie ofiary i zjedzenie jej, ale w sumie – co z tego? Z takimi właśnie myślami, nasz dzielny „rycerz” zasnął skulony przy trzaskającym wesoło ognisku. Smok natomiast spoglądał w ciszy, jak pięknie w czerwonawym świetle mienią się włosy kobiety. Zastanawiało go, co takiego tak delikatnie wyglądająca dziewczyna robiła w opuszczonych i zabójczo groźnych górach.

 

***

 

– Stać! Zatrzymujemy się tutaj na noc! Przywiązać konie, bo jutro ruszamy bez nich! – krzyknął postawny rycerz dosiadając gniadego ogiera, który niecierpliwie przestępował z nogi na nogę. Mężczyzna miał krótkie, czarne włosy i lekki zarost. Błękitne oczy spoglądały na podwładnych surowo.

– Ser Robercie, a od kiedy to ty wydajesz takie rozkazy? – Do konnego podjechał rycerz z bujną czupryną brązowych włosów, zaczesanych fantazyjnie w bok, którymi uwielbiał zarzucać z oczu, na co kobiety zawsze reagowały donośnymi piskami. Uśmiechnął się niewinnie, chociaż wyraźnie nie podobało mu się przyjmowanie rozkazów od kogoś równego mu stopniem.

– Otóż, ser Piotrze, i tak dalej nie da rady jechać, bo zaczyna się strome, górskie zbocze, więc co za różnica, kto zarządzi i tak nieunikniony postój?

Pozostali rycerze byli niżsi rangą i mogli tylko z westchnieniami przyglądać się żałosnej sprzeczce dwóch szacownych mężów.

– Ser Jeremi, niech pan ich powstrzyma… – Michał, giermek ser Piotra, spojrzał na ostatniego z trójki przewodzących im rycerzy, który zsiadł właśnie z konia.

Poproszony o interwencję spojrzał na kłócących się towarzyszy i westchnął. Zdjął hełm uwalniając gęstą czuprynę loków sterczących z głowy we wszystkie strony. Zagryzł zęby, by dodać samemu sobie otuchy i ruszył w ich stronę.

– Ko… ko… koledzy – wydukał.

– Ostatnio, gdy mieliśmy postój przy wodopoju, Robercie, to też TY zacząłeś!

– Pro… proszę, us… uspokójcie się.

– Chcesz powiedzieć, Piotrze, że miałem poczekać, aż szanownie skończysz podziwiać swą facjatę w odbiciu tarczy i łaskawie oznajmisz postój?

– Ro… Robercie, Pio… Piotrze!

– Tak to chciałem pow…

– Do… do… dooooość! – Jeremi krzyknął tak głośno, że wreszcie pozostali dwaj rycerze łaskawie zwrócili na niego uwagę.

– I po co te krzyki? – Robert zszedł z konia i poszedł do swoich ludzi.

– Ser Jeremi, to doprawdy nie przystoi – mruknął z niezadowoleniem Piotr i postąpił tak jak jego towarzysz.

Natomiast sam Jeremi stał jeszcze chwilę, nie dowierzając , by w końcu pójść ich śladem. Nie mieli dużo czasu do wschodu słońca, kiedy to ruszą w góry. Z każdym dniem maleją ich szanse na odnalezienie księżniczki, a co za tym idzie – na zyskanie jej ręki, ergo objęcie rządów nad jednym z najbogatszych królestw, Disconii.

 

***

 

– … Wtedy właśnie ojciec uznał, że trzech rycerzy, w tym dwaj to książęta, a jeden to baron, będą bój o mą rękę toczyć. Ja miałam się jedynie przyglądać, jak trójka półgłówków naparza się mieczami, by udowodnić swą rzekomą wartość, a potem wyjść za zwycięzcę.

– No, prawi panienka sprawy oczywiste zaiste… Wszak księżniczki…

– Nie mają prawa do szczęścia, własnego zdania czy choćby małżeństwa z miłości?! – rudowłosa przerwała smokowi, który skulił się lekko na jej nagły wybuch gniewu.

– Wybacz. Po prostu, to nie jest sprawiedliwe. A wygrana w walce na miecze to nie dowód, że jest się godnym korony… I mojej ręki.

– Nic nie szkodzi, panienko. Ja rozumim. Pytanie tylko, co trzeba zrobić, by być godnym twej rąsi? Czy chociaż ty sama to wisz? No i co ważniejsze… To nadal nie tłumaczy, jak młoda dama znalazła się na takim wygwizdanym zadu… ehm… zapomnianym skrawku świata.

– Oj, sama nie wiem, Rufusie…

– Herbeusie Rufeusie Ognisty. Juniorze.

– Po to właśnie wyruszyłam. Bo chciałam zacząć od udowodnienia, że sama mogę decydować o swym losie i walczyć o siebie. Myślałam, że jak ubiję smoka, to uznają me męstwo i to zrozumieją. A jakbym zginęła, to chociaż w chwale. Rozumiesz Rufusie?

– Herbeusie Rufeusie…

– Ale okazało się, że jesteś… No taki, jaki jesteś… Straciłam cały zapał do walki. Nie wiem, co począć. Będę musiała wrócić i resztę życia spędzić nieszczęśliwa, Rufusie – ukryła twarz w dłoniach.

– Rufeusie… Albo nieważne. No dobrze, panienko. Rozumim powagę sytuacji i głupio mi nawet troszeczkę, żem zawiódł twe oczekiwania. Aczkolwiek nie wszystko stracone. Nie musisz, jak to mówią, poddawać sie rozpuczy.

– Rozpaczy?

– Jeden pios. Słuchaj kruszyno. Ubić smoka, to czyn obity jak oranie pola. Rycerz się ma wykazać, to jedzie ubić smoka. Rutyna i to dość nudna. A jak nas zabraknie, to cu? Tako właśnie warto wykazać się pomysłowością i poczynić co innego!

– Czyli?

Smok westchnął donośnie. Społeczeństwo ludzkie miało niezwykle ograniczony sposób myślenia. I widać owa damulka daleko od reguły nie odbiegała.

– A to, moja mała, że zrób co innego godnego chwały i uznania. Chociażby… O, tu za górą jest wielka puszcza zwana Wiedźmipolem. Żyje w nim paskudny babsztyl, co to przechodniów w kozy zamienia i inne psikusy wredne czyni. Może z nią się rozprawisz? Okoliczni wieśniacy na rękach w sam zamek by cię mieśli!

– Chyba „na” zamek nieśli?

– Jeden pios mówię! Słuchasz czy nie?!

– Tak jest! Przepraszam. Ale ja nigdy nie ćwiczyłam walki z wiedźmami. A pewnie różnią się wielce od smoków.

Herbeus parsknął i dmuchnął w górę ogniem z nozdrzy na znak rozbawienia.

– Uwierz, panienko, że bardziej to brzydki niż my twór i pamiątki ze skóry nie zrobisz, ale po za tym wszystko wygląda tak samo. Jak utniesz łeb, zdycha. Jak poćwiartujesz, zdycha. Odetniesz język, nie czaruje. Proste, prawda? A pokaż błyskotki, to się zaślini jak niemowlę!

Zapadła chwila ciszy, podczas której dziewczyna spoglądała ze zdziwieniem na smoka. Ciężko było uwierzyć, jak bardzo można obrazić własną rasę i w ogóle nie czuć się przy tym źle.

– Tera rozumi?

– Tak. Tylko jest jeden problem. Wiedźmipole jest wielkie. Jak ja ją tam znajdę? Ona pierwsza zorientuje się, że po nią przyszłam.

– A widzisz to już kwestia… – Rufeus przerwał i poruszył niespokojnie uszami.

– Co się stało? – Ognistowłosa poderwała się i oparła dłoń na rękojeści miecza, gotowa wyciągnąć go w każdej chwili, jeśli groziło im niebezpieczeństwo.

– A to kruszynko, że zbieraj tą swoją blachę i komu w drogę, bo banda zakutych łebków zaczęła wchodzić na górę – smok machnął skrzydłami również się podnosząc wyraźnie także zbierając się do drogi.

– Rycerze?! Ale.. skąd to wiesz?

– System wczesnego ostrzegania – zaśmiał się Rufeus, ale pod spojrzeniem rudowłosej odchrząknął i spoważniał – Wystarczy słuchać, co czasem te czarne, ptasie móżdżki kraczą.

– To koniec… Nie zdążę im uciec i rozprawić się z wiedźmą. Przyszli po mnie! To na pewno ta trójka, która miała walczyć o mą rękę! – Głos dziewczyny załamał się, gdy była gotowa poddać się i ruszyć naprzeciw rycerzom.

– O nie! Co to, to nie! Póki, ja – Herbeus Rufeus Ognisty… Junior – dychom, tako ty panienko nie będziesz skazana na tak niegodziwy los! Zawsadź na czerep ten twój garnek i wsiadaj! – Smok wyraźnie rozeźlony faktem, iż biedna, urocza dama miała być całe życie nieszczęśliwa, postanowił pomóc jej w udowodnieniu swej wartości. No, a po za tym to i tak nie mógł tu zostać. Bycie martwym mu nie odpowiadało, a w takim stanie by go pewnie rycerze pozostawili. 

– To jest hełm…

– Jeden pios! Siadaj mówię!

– Tak jest! – pisnęła i szybko wzięła swoje rzeczy, po czym ostrożnie podeszła do skrzydlatego jaszczura, który położył się niemal całkiem na ziemi, by było jej łatwiej wsiąść. Nie bardzo, jednak wiedziała, jak powinna to zrobić. Smoczysko najpewniej to wyczuło, gdyż kolejne sapnięcie wydobyło się z paszczy.

– Siadasz waćpanna przed skrzydłami, nogi zahaczasz za moimi przednimi łapami, rękoma łapisz się za futro na karku i koniec filozofii – wyrecytował tonem jakby czytał instrukcję obsługi krzesła.

Słuchając uważnie wskazówek, rudowłosa powoli wgramoliła się – bynajmniej nie z gracją – na grzbiet smoka i musiała przyznać, że czuła się przez moment jak na końskim grzbiecie, dopóki Herbeus nie machnął skrzydłami i nie poderwał się na równe nogi.

– A właśni. Panienka się chyba nie przedstawiała… raczy rzec swą godność, skoro już gniecie mnie w żebra? – Jaszczur odwrócił łeb patrząc przez moment na odzianą w zbroję sylwetkę, gdy poczuł mocny ucisk stali w wymienionym przez siebie miejscu. Następnie odwrócił się w stronę bladego promyczka światła w oddali i ruszył chodem przypominającym kłus, kierując się do wyjścia z jaskini.

– Ojej. Faktycznie! Wybacz Rufusie, gdzie moje maniery. Jestem Lydia z Disconii…

 

***

 

– Jej książęca wysokość Lydia z Disconii! Pamiętajcie! Piękna, pełna wdzięku, delikatna księżniczka Lydia! Z pewnością strwożona i zziębnięta! Czeka gdzieś przed nami, drodzy rycerze! Musimy odbić ją z łap bestii! – Przez całą podróż, od momentu, gdy zaczęli się wspinać, ser Piotr nie zamknął się nawet na chwilę. Z początku było to dość motywujące, ale ile można słuchać tych samych wypowiedzi i zachwytów?

– Ser Piotrze, jeśli w przeciągu najbliższej minuty nie zawrzesz twarzy, to, gdy już panienkę Lydię znajdziemy, bądź pewien, że nie rozpozna twej facjaty – rozległ się ponury głos Roberta, który szedł coraz szybciej, mając cichą nadzieję, że może gadatliwy towarzysz podróży potknie się i spadnie albo chociaż zostanie w tyle. Pozostali rycerze podążali za przywódcami w ciszy, modląc się o przynajmniej chwilę spokoju. Tylko Jeremi wyłączył się całkowicie i wspinał bez słowa. Jako pierwszy dotarł na skalną półkę. Wędrówka nie była łatwa i powoli zmierzchało. Pomyśleć, że dopiero nastał świt, gdy wkraczali na ścieżkę prowadzącą przez zbocze góry. Zostawili konie z kilkoma parobkami i przy okazji upewnili się, że Lydia tu była – jej koń stał posłusznie tam, gdzie go zostawiła.

Gdy wszyscy już wdrapali się na skalną półkę, niebo zrobiło się nieprzyjemnie szare 

i pochmurne, jakby widok odzianych w zbroję wojaków wprawił je w smutny nastrój. Przed nimi rozpościerała się ta sama ścieżka, którą wcześniej kroczyła samotnie księżniczka. Nie zatrzymali się jednak na noc. Ruszyli w mrok z pochodniami w rękach, nie tracąc ani chwili. Odpoczną, gdy odzyskają księżniczkę porwaną przez smoka – bo tak właśnie ser Piotr przedstawił im sytuację. I ani Robert, ani Jeremi nie mieli nic przeciwko temu… W końcu kto chciałby się przyznać, że piękna księżniczka uciekła i to na dokładkę przed nimi.

 

***

 

Zadziwiające, jak krótka okazała się podróż w dół, kiedy leciało się na grzbiecie smoka. Zaoszczędziła przynajmniej dwa dni. W kilka minut byli już na dole. Herbeus szybował chwilę nad zielonymi pastwiskami, nim zatrzymał się na niewielkim wzniesieniu, lądując lekko i niemal niewyczuwalnie. Lydia ocknęła się z zamyślenia i spojrzała przed siebie, ciekawa, czemu się zatrzymali.

Przed ich oczami rozpościerała się ogromna puszcza. Korony drzew sięgały wysoko 

i łączyły się, ciasno splatając gałęzie. Mimo że poranek był słoneczny, to na granicy puszczy gromadził się mrok, jakby promienie słońca nie mogły się przedrzeć przez splątane konary. Przeraźliwa cisza i brak ruchu przyprawiały o gęsią skórkę. Powiadali, że owa puszcza to królestwo mroku, odrażających stworzeń i wynaturzeń.

– Wiedźmipole – szepnęła rudowłosa z nutą szacunku w głosie. Myślała, że pogłoski były zmyślone, ale każda legenda opisująca wygląd puszczy miała w sobie więcej prawdy niż zmyślonych plotek.

– Dokładnie tak kruszyno. Dalej musimy iść pieszo, bo podejście od góry to czyste samobójstwo – smok odezwał się dopiero po chwili, jakby nawet on na moment poczuł się mały i bezsilny na widok gęstego mroku.

Lydia zaczęła się gramolić z grzbietu Herbeusa, ale ten powstrzymał ją szybkim ruchem skrzydłami.

– Nie zsiadaj panienko. Może nie mogę tam latać, ale i tak biegam szybciej niż ty, drobinko.

Skinęła jedynie głową i znów rozsiadła się wygodnie. Zacisnęła pięści na grzywie smoka, gdy ten ruszył wolnym krokiem w stronę puszczy. Serce biło jej tak mocno, iż obawiała się, że mogłoby wyskoczyć spod zbroi i zniknąć w mroku.

– Rufusie?

– Tak, ogniku?

– Jak znajdziemy tę wiedźmę?

Zapanowała głucha cisza, bo w tym właśnie momencie wkroczyli w gęstwinę Wiedźmipola. Znajdowali się na czymś, co zapewne było wąską dróżką, sądząc po odgłosie łap smoka uderzających o ubitą ziemię oraz po przerwie między roślinami. Ale mrok był tak wszechobecny, że gdyby nie siedziała na grzbiecie smoka, to pewnie nie wiedziałaby, gdzie jest. Wysunęła przed siebie rękę, potem przysunęła dłoń do oczu. Nic. Jakby przestała istnieć. Jakby znikała. Sapnęła cicho, czując jak ogarnia ją panika.

– Spokojnie. To tylko ciemność. Wystarczy odrobina światła, by ją rozproszyć – łagodny głos Herbeusa był niczym balsam dla uszu i serca Lydii.

W ciemności nagle zabłysnęło światło. To Rufeus musnął płomieniami kawałek spróchniałego drewna leżącego u jego nóg. Chwycił go w zęby i podał dziewczynie. Słaby blask rozproszył odrobinę mrok. Teraz widziała siebie, Juniora, a także kawałek dróżki przed nimi.

– Zapomnij o moim wcześniejszym pytaniu… Jak samych siebie tu odnajdziemy? –

Lydia westchnęła, próbując się nieco uspokoić.

– Mówią, że każda droga w tej puszczy wiedzie na podwórko wiedźmy… W końcu dlatego właśnie nazywają to miejsce Wiedźmipolem prawda? – Rufeus szedł szybkim krokiem, jakby w obawie, że jeśli zostaną w jednym miejscu zbyt długo, to utoną w mroku.

Szli tak długo, że księżniczka zaczynała tracić poczucie czasu. Nie wiedziała, czy minęło kilkanaście minut, czy może wiele godzin. Jaka była pora dnia? Czy już noc? Czy nie kręcą się w kółko? Skąd pewność, że dobrze idą? Dopadały ją wątpliwości i miała wrażenie, że jeszcze chwila i oszaleje.

– Nie myśl.

– S… słucham? – Otrząsnęła się z bliskich obłędu rozmyślań na słowa Herbeusa.

– Powiedziałem, byś nie myślała, ogniku. Wielu straciło rozum w Wiedźmipolu. Ciemność, brak poczucia czasu, brak orientacji w terenie. Ludzie w tych warunkach dostają na łepetynę, bo nie lubią nie mieć kontroli nad tym, co dzieje się wokoło… to wasza zmora.

– Ty nie wariujesz? Znaczy, nie zastanawiasz się nad tym wszystkim?

– Nie. Jestem smokiem. Żyjemy bardzo długo, więc i tak nie zastanawiamy się nad upływem czasu. Nie mamy zbytnio celów w życiu, tylko dajemy się porwać nurtowi wydarzeń, toteż nie obchodzi nas, dokąd zmierzamy i którędy idziemy. Większość życia mieszkamy w ciemnych jaskiniach, iskiereczko, takoż sama widzisz, że tutejsze warunki to prawie dom. Jedyny minus to brak możliwości rozpostarcia skrzydeł. – Jakby na dowód swych słów, poruszył skrzydłami, które zaczynały go uwierać z tego ścisku.

– Acha. No w sumie, jak tak to przedstawiasz, to faktycznie jesteśmy trochę przewrażliwieni na tym punkcie – przyznała Lydia zastanawiając się, jak to jest żyć, nie myśląc o upływającym czasie, o kierunku, w którym się podąża, czy w niemal całkowitej ciemności.

– Tak właśnie żyje wiedźma… Dlatego, mimo że jest człowiekiem, to jest nieludzka… 

i przerażająca. Tak słyszałem, znaczy się – Herbeus jakby czytał jej w myślach i wypowiedział na głos to, o czym sama bała się pomyśleć.

Zastanawiała się, jak daleko jeszcze do wiedźmy. Normalnie podziwiałaby widoki, ale jedyne, co mogła teraz robić, to rozglądać się i nasłuchiwać. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że są obserwowani.

 

***

 

Stracili pięcioro ludzi. Zdradziecka ścieżka prowadząca wzdłuż skalnej ściany aż do smoczej jaskini okazała się zbyt dużym wyzwaniem dla części z nich. Rycerze, którzy spadli wprost w objęcia mrocznej otchłani, szli zbyt pewnie lub po prostu mieli pecha i trafili na obluzowane kamienie. Cała wyprawa szła jednak dalej. Teraz wędrowali zimnym korytarzem do ogromnej komory, w której mieszkał smok. Ale obecnie po gadzie czy księżniczce nie było ani widu, ani słychu.

– Rozproszyć się i szukać! Miecze w gotowości! – ser Robert wydał rozkazy i rozpoczęto długie, monotonne poszukiwania. On sam z kolei stanął przy niewielkim stosie gałęzi, które jeszcze nie tak dawno temu tliły się niewielkim ogniem. Przysunął dłoń.

– Nadal ciepłe – powiedział cicho pod nosem.

Podniósł się i nagle tuż przy jego uchu coś zakrakało. Podskoczył jak oparzony i odwrócił z mieczem w dłoni.

– Michał?! – uspokoił się nieco, gdy zobaczył oblicze młodego giermka. Zmrużył jednak oczy, widząc na jego ramieniu czarną, pierzastą postać.

– Dlaczego siedzi na tobie ptak? – zapytał chłopaka ze zdziwieniem.

– Przysiadł się, jak wchodziliśmy do jaskini… – zaczął giermek, ale przerwał mu donośny śmiech Piotra i Jeremiego.

– Nie ma własnego ptaka, to znalazł sobie zastępstwo – powiedział głośno ser Piotr 

i po chwili wszyscy rycerze zwijali się ze śmiechu.

– D… d… dokładnie! M… m… ma ko…ko… kompleksy! – zawtórował towarzyszowi ser Jeremi, nie bardzo jednak wiedząc, po co w sumie to robią.

Tylko Robert i wyśmiewany stali w ciszy, patrząc z pewnego rodzaju odrazą, jak rzekomo szlachetni wojacy zachowują się, jak prymitywna hołota.

– Dość tej błazenady. Zbierajcie się i chodźcie. Nie mogą być daleko. – Rycerz popatrzył z politowaniem na kolegów po fachu, po czym ruszył w stronę wyjścia.

– Ser! Tutaj! – Michał krzyknął nagle i podbiegł w przeciwną stronę, a mianowicie do niewielkiego przejścia na drugą stronę góry.

– Spójrzcie! – powiedział, wskazując na smocze pióro leżące na kamiennej posadzce i rudy włos zaczepiony o kamienie.

– Dokąd zabrał naszą wspaniałą królewnę ten bydlak?! – Piotr przyjął postawę dzielnego herosa rozpaczającego za ukochaną i stanął w przejściu. Wnet pobladł i odwrócił się do towarzyszy, tym razem bez wygłupów. Nie musiał jednak mówić, co go przeraziło, bo po chwili wszyscy już się domyślili.

– Wiedźmipole – Robert westchnął, strwożony, że jakieś demony musiały opętać księżniczkę  bądź smoka, że udali się w to potworne miejsce.

 

***

 

– Widzę światło! – krzyknęła Lydia, niemal kładąc się na szyi Herbeusa i wskazując palcem jasny punkt przed nimi.

Smok przyspieszył i po chwili stanęli na krawędzi jasnej polany. No, może określenie „jasna” było lekką przesadą, ale w porównaniu z lasem, to miejsce było niezwykle dobrze oświetlone. Widać było rośliny, a nawet kolory niektórych z nich. W oddali, na samym środku polany, stał niewielki domek – drewniana chałupa ze słomianym dachem i kominkiem, z którego wydobywał się szary dym. Przez okna widać było blask ognia płonącego w kominku oraz cień jakiejś osoby krzątającej się raz w lewo, raz w prawo. Wszystkiemu towarzyszyła przerażająca cisza, która – zdaniem Lydii – zapowiadała coś strasznego. Coś, co nadciągało do nich; co możliwe, że obserwowało ich przez cały czas. Coś…

Pisk.

– Ach! – ognistowłosa krzyknęła przerażona i wtuliła się w Rufeusa, gdy spomiędzy wysokich traw wyskoczył w ich stronę z cichym miauknięciem…

– Kot – smok wypowiedział to słowo z wyjątkową odrazą.

– Kot? – Lydia powtórzyła ze zdziwieniem, spoglądając na puszystego, czarnego kocura, który siedział przed nimi, oblizując ze znudzeniem łapę.

– Jest cuś, co mnie bardziej drapie niż księżniczki i wilgoć… Koty! Toż to przecież tak dwulicowe i odrażające bestie! – Rufeus brzmiał na dość urażonego obecnością czworonoga.

– A propos – nie kichnąłeś od dawna… – księżniczka przypomniała sobie o alergii smoka.

– Faktycznie. Widać panienka dobrze na mnie działa i się odczulam! – Zadowolony z tej informacji, Herbeus obszedł kota i ruszył w stronę chaty.

– Stój! Co robisz?!

– Wypada się zapowiedzieć, przywitać i poinformować, że zamierzasz ściąć jej łepetynę czy coś w tym guście, prawda? Heroizm i zdobywanie sławy to jedno, ale o dobrych manierach nie wolno zapomnieć – szedł dalej niewzruszenie.

Dziewczyna umilkła i westchnęła. W końcu i tak musieli jakoś zacząć. Póki co, jej plany nie wypaliły, więc może lepiej po prostu iść z prądem? Poza tym świadomość, że ma po swojej stronie smoka, dziwnie dodawała jej odwagi. W nerwowym uchwycie zacisnęła dłoń na rękojeści miecza, który dawał jej dodatkowe poczucie bezpieczeństwa. Zimna stal nigdy jej jeszcze nie zawiodła.

Zatrzymali się przed drzwiami. Lydia powoli zsunęła się z grzbietu Herbeusa i uniosła rękę, by zapukać. Nie zdążyła jednak tego zrobić, bo rozległ się trzask i drzwi stanęły otworem. Księżniczka wstrzymała oddech. Przed nimi stała kobieta w średnim wieku o nieco rozczochranych blond włosach. Można by nazwać ją mianem ładnej, gdyby nie ubytki w zębach, zmarszczki przy oczach, siwe pasma włosów, przygarbione plecy i ogólny… zapach, a raczej smród, jakby kobieta była chodzącą kocią kuwetą. Jednak te wszystkie detale dało się dostrzec dopiero po dłuższej chwili wpatrywania się.

– Słucham, kochanieńka? – Drżący głos brzmiał o wiele starzej niż powinien.

Ale Lydia zaniemówiła. Nie tego się spodziewała. Może to nie jest wiedźma? Może…

– Czy mamy przyjemność ze słynną wiedźmą z Wiedźmipola? – Rufeus wyręczył ognistowłosą i wyjrzał zza niej, kiwając w bardzo formalny sposób na powitanie.

– Tak, tak, to ja. Paola z Wiedźmipola – przedstawiła się i zaśmiała cichutko po rzuceniu rymem.

– Herbeus Rufeus Ognisty… Junior! A oto księżniczka Lydia z Disconii i wkrótce osławiony rycerz! Przybyła, by cię zgładzić, zmoro tej puszczy! – smok powiedział to tak oficjalnie i spokojnie, że Lydia o mały włos nie zmarła na atak serca. Kto w taki sposób przechodzi do sedna sprawy i na dokładkę zdradza ich zamiary? Sięgnęła szybko po miecz, ale nie zdążyła go wyciągnąć, bo kobieta znów zaśmiała się cichutko.

– Doprawdy? To cudownie! Kobieta odbywająca przygody.. Jakież to ekscytujące! Musicie mi jakieś opowiedzieć. Ale jest już zimno na dworze i noc nastała, więc wejdźcie lepiej do środka. Jutro możecie gładzić, co tam chcecie – machnęła ręką i odsunęła się drobnymi kroczkami.

Zbita z tropu księżniczka weszła powoli do domu, starając się nie pokazać po sobie ani strachu, ani niepokoju. Co dziwniejsze –  Rufeus wszedł tuż za nią i zmieścił się. 

A przecież ta chatka wyglądała na niezwykle małą. Myliła się. To musiały być czary, gdyż w środku chałupa wyglądała jak piękny, bogato wyposażony, dwupiętrowy dom.

– Może herbatki? – zapytała Paola, kierując się w stronę kamiennego kominka. Koty, których było tu niezwykle dużo, uciekały spod ich nóg i rozsiadały się wysoko na meblach, prychając na obcych.

– Pani chyba nie rozumie…

– Mów mi Paola, skarbie.

– Dobrze. Paola. Chyba nie zrozumiałaś. Jestem tutaj by cię pokonać – Lydia starała się, by jej głos brzmiał odważnie i nie drżał za mocno.

Kobieta odwróciła się zdziwiona.

– A po kiego czorta?

– Po kiego… co? No, bo jesteś wiedźmą. Złą. Prześladujesz ludzi ze wsi! – Lydia zaczęła się gorączkować, a Herbeus klapnął na zadku i rozglądał się w ciszy.

– Prześladuję? Ja? Ależ skarbie, nic bardziej mylnego! Mieszkam tu od wielu lat. Jestem wiedźmą. I faktycznie, dokuczam ludziom, ale tylko, jak mnie nachodzą w złych zamiarach lub jak próbują niszczyć ten piękny las…

– Piękny las? Ktoś tu niedowidzi… – Rufeus mruknął pod nosem z lekkim zdziwieniem.

Paola posmutniała i usiadła ciężko na fotelu.

– Rufus! A co z manierami?! – księżniczka syknęła na smoka.

– Nie, nie, cukiereczku. Twój smoczy przyjaciel ma rację. Teraz ciężko wam w to uwierzyć, ale dawniej ta puszcza nie była tak ponura i przerażająca… Raczej majestatyczna, tajemnicza, piękna i niemal magiczna. A stworzenia, jakie można tu było spotkać, sprawiały, że człowiek, patrząc na nie, czuł się młody… jednorożce… – W oczach kobiety pojawiły się łzy. Usiadła wygodniej w fotelu i przytuliła do piersi białego kota, który wskoczył jej na kolana.

Lydia również usiadła na pobliskim fotelu i słuchała w ciszy opowieści o magii i pięknie, które ongiś spowijały Wiedźmipole. Dowiedzieli się z Herbeusem, że wiedźma przybyła do tego lasu, gdy jeszcze znany był pod nazwą Srebrnopole. Brało się to od koloru grzywy jednorożców, których stada pasły się na łąkach skrytych w puszczy. Było tu wiele pięknych istot i magii, więc Paola osiadła tu i całe dnie spędzała na obserwowaniu jednorożców. Jednak było ich coraz mniej i mniej, a puszcza pogrążała się w ciemności.

– Z początku myślałam, że to wina ludzi. Że polowali na nie. Ale właściwie to ludziom rzadko udawało się je ujrzeć, więc o ustrzeleniu nie było mowy. Jednorożce znały magię 

w tym lesie i potrafiły się chować przed wzrokiem myśliwych. Jednak na wszelki wypadek zaczęłam odpędzać wszystkich ludzi… po części w obawie przed nimi, ale także dla ich dobra. Jednorożce zaczęła chyba toczyć jakaś choroba… nie wiem czy się jakieś ostały. Ostatnie ptaki przed odlotem powiedziały mi, że jeden ostał się przy Sadzawce Kryształów. Niestety nie mogłam tam dotrzeć. Jakaś mroczna magia odpędzała mnie przed dotarciem tam, a większość mocy wydałam na ochronę tego miejsca – Paola urwała i spojrzała na swych gości, którzy w milczeniu spoglądali to na nią, to na siebie.

– Oj, coś masz panienka pecha do ubijania. No, nic tu po nas skoro wiedźmę złą ciężko nazwać… – mruknął Herbeus.

– Pomożemy ci – Lydia poderwała się tak gwałtownie, że kilka kotów spadło z pobliskiej sofy.

– Co? – zapytali z niedowierzaniem kobieta i smok .

– To znak… No, bo sama nie możesz się tam dostać. Nie wiadomo, co stało się 

z jednorożcami, a bez nich ten las umiera i stanowi ogromne zagrożenie. Może miałam na was trafić? Może naszym przeznaczeniem jest ocalić tę puszczę? – mówiła księżniczka z ogromnym zapałem i wiarą.

Zapadła długa cisza, w trakcie której każdy zastanawiał się nad wypowiedzianymi przez młodą dziewczynę słowami.

– No to się wyśpijcie, to nie będzie łatwa wyprawa – Paola przerwała milczenie.

Dziwnie było spać, nie widząc księżyca, czy światła gwiazd, do których Lydia ostatnimi czasy przywykła. Cichy oddech śpiącego tuż obok smoka dawał jej jednak poczucie spokoju, którego tak potrzebowała, by zasnąć.

 

***

 

Następnego dnia świt – którego naturalnie w puszczy nie było widać – zastał trójkę nietypowych wędrowców przedzierających się przez mrok Wiedźmipola. Lydia i Paola trzymały w rękach latarnie z błękitnym, magicznym płomieniem, który jeszcze skuteczniej rozpędzał ciemność. Rufeus szedł tuż obok nich, nasłuchując co chwilę i zastanawiając się, jak do licha znalazł się w takiej sytuacji.

– To tutaj – wiedźma zatrzymała się i wskazała krzaki przed sobą.

– Co tutaj? Wypiłaś za dużo i chcesz postój? – ziewnął Herbeus, ale umilkł pod karcącym spojrzeniem rudowłosej.

– Tutaj zdołałam dotrzeć ostatnim razem i dalej nie dałam rady iść.

Księżniczka zbliżyła się do krzaków i wysunęła rękę z latarnią, jednak światło jakby tonęło w mroku. Po chwili jej ręka również w nim zniknęła. Szybko wycofała ją i spojrzała na towarzyszy.

– Co zrobimy?

– Nie starczy mi magii, by stworzyć płomień, który rozproszy ten mrok – głos Paoli brzmiał przepraszająco.

– Ja raczej też nic nie zdziałam… mój ogień jest ogniem, a nie jakimś magicznym cudem

– Rufeus przyglądał się ścianie mroku z nieskrywanym podziwem i obawami.

Lydia zdjęła tobołek z pleców i zaczęła w nim grzebać, aż w końcu wyjęła linę, którą obwiązała się w pasie, a następnie podeszła i przewiązała nią także wiedźmę oraz szyję smoka.

– Pójdziemy po omacku… Paola musisz iść pierwsza, bo pamiętasz ten las i może trafisz na pamięć. Ale nie martw się, będziemy tuż obok i w razie czego obiecuję, że cię obronię – księżniczka położyła dłoń na ramieniu kobiety, której zmęczone oczy wpatrywały się ze strachem w zasłonę nieprzeniknionego mroku.

Wypowiedziane przez młodą dziewczynę słowa otuchy podziałały i już po chwili Paola przekroczyła próg ciemności. Szli długo, jedno za drugim i tylko dotyk liny przypominał im, że są tam razem. Nawet głos nie był w stanie przebić się przez ciemność. Powoli dusił i odbierał dech. Lydia ponownie straciła poczucie czasu, ale tym razem starała się go tak usilnie nie odmierzać. Powtarzała sobie, że niebawem ujrzy światło. Że jeszcze tylko kilka kroków. I wreszcie tak się stało. Wyjście na powietrze skąpane w świetle gwiazd było jak wypłynięcie z wody na powierzchnię. Zdziwiło ją, że już noc, ale z drugiej strony – kto wie, czy zasłona, przez którą szli, nie przyspieszała biegu czasu? Albo może to oni szli wolno? Najważniejsze, że znów się widzieli i słyszeli swe oddechy.

– Sadzawka Kryształów – szepnęła z przerażeniem Paola.

Lydia podeszła by ujrzeć niewielki staw. Kiedyś musiał być piękny i odbijać promienie słońca muskającego pobliskie kryształy, które wyrastały z ziemi niczym kwiaty. Jednak teraz, skąpana w mroku, miała kolor bordowy, a dookoła sterczały kości i rogi.

– To cmentarz – szepnęła z przerażeniem.

– Cmentarz jednorożców – dokończył za Lydię smok.

Paola krzyknęła i opadła na kolana chowając twarz w dłoniach i zanosząc się szlochem.

– Jak to możliwe?! Przecież one były nieśmiertelne! Dlaczego?! – łkała drżąc jak zagubione dziecko, które zdało sobie sprawę, że nie może znaleźć drogi i zagubiło się 

w mroku. Lydia kucnęła przy niej i delikatnie objęła ramionami by dodać jej otuchy.

– Ktokolwiek to zrobił, został przeklęty wraz z całą puszczą… Ale po co zabijał jednorożce? Wiedźmo? – Herbeus rozglądał się wokoło po uwolnieniu się od liny.

– Może dla… dla krwi? Jest składnikiem eliksiru nieśmiertelności oraz eliksiru odmłodzenia, ale receptury dawno zaginęły i to właściwie bardziej mit – Paola, pociągając nosem wzięła się wreszcie w garść, ale nadal tkwiła w objęciach Lydii, którą ogarniała powoli wściekłość na widok zwłok jednorożców.

– Mit, czy nie… To skończony drań! Zabić czyste, niewinne istoty.

– Dokładnie, skarbie, dokładnie. Jeśli się do nich zbliżył, to znaczy, że zdobył ich zaufanie, a potem bezczelnie wykorzystał i… Jak ktokolwiek mógł… – Wiedźma nadal plątała się, zdumiona, że ktoś mógłby być do tego zdolnym.

– Gdybyś miała do wyboru: odejść w niepamięć i nic po sobie nie zostawić albo być nieśmiertelną, to nie powiesz mi, że zrezygnowałabyś z wiecznej młodości? – Niski, chrapliwy głos poniósł się echem po polanie.

Lydia zareagowała natychmiast. Zerwała się na równe nogi, wyciągając miecz z pochwy i stając tuż przy Paoli. Z drugiej strony ustawił się Herbeus, a wiedźma powoli podniosła się i utworzyła w dłoni niewielką kulę światła, która poleciała wysoko w górę nad ich głowy oświetlając miejsce rzezi.

– Nigdy nie dopuściłabym się tak niegodziwego czynu! Wyjdź i pokaż się, oprawco! – krzyknęła Paola, rozglądając się ze wzburzeniem.

– Skoro chcesz… – głos umilkł na chwilę.

Trzask kości za stawem zwrócił ich uwagę. W kręgu światła pojawiła się ciemna postać. Kiedyś mógł to być człowiek, jednak teraz wyglądał jak cień o zarysie istoty ludzkiej.

– Skoro tu dotarliście, to musicie zginąć. Wciąż czekam na ostatniego jednorożca i nie pozwolę, byście przeszkodzili mi na mej drodze do zostania bogiem! – Rozłożył coś, co wyglądało jak ręce, na boki i zaśmiał się ostrym, przenikliwym głosem, który ranił uszy.

– Po moim trupie! – Lydia, nie zwlekając ani chwili dłużej, ruszyła z mieczem w dłoni na przeciwnika.

Cień stworzył z mroku miecz, który starł się z jasną klingą jak równy z równym. Smok chciał pomóc towarzyszce, ale na drodze stanęły mu niewielkie cienie śliniące się i kłapiące szczękami w ich stronę. Paola rzuciła w jednego z nich kulą światła, a ten rozpadł się na drobne kawałki. Herbeus nie zwlekał długo i po chwili część cieni, jak i polany stała w płomieniach, jednak ogień się nie rozprzestrzeniał.

Lydia walczyła dzielnie, jednak każda zadana rana zrastała się natychmiast, z kolei ona opadała powoli z sił. Widząc to Cień zaśmiał się złowrogo.

– Nie pokonacie ani mnie, ani mej armii! Tylko czyste światło jednorożców mogło mnie zabić. A ich już nie ma – wskazał ręką zwłoki.

Więcej cieni wyrosło z ziemi. Wiedźma i Rufeus również opadali powoli z sił. Powoli zdawali sobie sprawę, że to może być ich koniec, gdy wtem dało się słyszeć wojenny okrzyk. Księżniczka nie miała okazji sprawdzić, co się dzieje, gdyż zajęta była walką i próbami ujścia z życiem. Za plecami usłyszała trzask mieczy i okrzyki mężczyzn. Dopiero gdy Cień odskoczył od niej i odrzucił potężną falą mroku w tył, zobaczyła, kto do nich dotarł. Na krawędzi polany stała gromada rycerzy walczących dzielnie z cienistymi kreaturami. Paola ze smokiem wspomagali ich z boku, a w samym centrum walki trwała trójka znanych jej dobrze mężczyzn. Rycerze Robert, Piotr i Jeremi. Dziwnie było to stwierdzić, ale ucieszył ją ich widok.

– Jak tu trafiliście?! – krzyknęła szybko zrywając się ziemi i blokując wypad Cienia.

– Twoja wyrośnięta jaszczurka gubi pióra jak choinka – Robert odkrzyknął jednym ruchem miecza ścinając cztery cienie.

Kilka cieni próbowało zaatakować Lydię z boku, gdy broniła się przed atakami potężnego napastnika, ale powstrzymał je ktoś, kogo znała tylko przelotnie. Długie włosy związane w kucyk, ubiór giermka. Michał. Donośne krakanie zwróciło jej uwagę na ramię chłopaka, na którym siedział czarny kruk. Ten sam, który towarzyszył jej w podróży do smoka.

– To ty? – szepnęła rozradowana do ptaka, ale szybko znów skupiła się na Cieniu.

– Ten kruk towarzyszył nam od jaskini! Pomógł nam tu trafić. Zupełnie jakby chciał nas do ciebie zaprowadzić! – Michał wykrzykiwał pomiędzy ciosami, zbliżając się do Lydii i broniąc jej pleców.

– Cieszę się, że was widzę – powiedziała Lydia, gdy nagle Cień krzyknął wściekle 

i kolejna fala mroku powaliła wszystkich na ziemię.

– Dość! – ryknął mroczny pan i zamachnął się mieczem na dziewczynę. Michał odleciał nazbyt daleko i na dokładkę przywalił go inny rycerz, więc nie zdołał dobiec do niej na czas. Ale ni stąd, ni zowąd pojawił się Jeremi parując cios wymierzony w księżniczkę. Chwila tryumfu i chwały poprawiły jego wizerunek w oczach rycerzy. Ale nie było mu dane cieszyć się nim nazbyt długo. Cieniste ostrze przeszło przez zbroję na piersi jakby nie stawiała najmniejszego oporu. Cień uniósł dłoń z nabitym na nią mężczyzną i rzucił w dal o drzewa, w które ciało uderzyło z cichym łupnięciem i upadło na ziemię. Grobowa cisza zapadła na moment, a Lydia chwyciła mocniej miecz. Nie swój, ale Jeremiego. Poderwała się i z donośnym okrzykiem bojowym zaatakowała przeciwnika. Robert i Michał pojawili się blisko niej odpierając fale mniejszych cieni.

Tylko Piotr stał za Paolą i smokiem spoglądając tępo na zwłoki towarzysza podróży.

– O tym mowy nie było! Sprowadzić księżniczkę… Ale o walce do upadłego 

z potworami mowy nie było! – wrzasnął spanikowany, po czym rzucił się z przerażeniem 

w stronę drzew.

Mniejsze cienie wykorzystały to i rzucił się na słabą, przerażoną zdobycz wgryzając się gdzie popadło… w szyję, ręce, oczy, nogi. Wrzask bólu wstrząsnął polaną, ale po chwili umilkł, gdy smoczy ogień spowił wijącą się pod cieniami sylwetkę. Szybka, acz bolesna śmierć tchórza. Morale wojowników niemal całkiem opadły, ale nawoływanie do walki

Roberta, odwaga giermka i chart ducha księżniczki sprawiły, że nikt więcej nie uciekł.

– Głupcy! Nie macie ze mną szans! – zaśmiał się Cień odpychają ich wszystkich pod drzewa falą mroku.

– Ma trochę racji… Pewnie po drodze wy blaszaki nie spotkaliście jednorożca? – smok sapnął czując, że coraz mniej ognia mu zostało.

Robert pokręcił głową. Stali wpatrując się w wyłaniające się zewsząd cienie. Mroczny pan szedł wolno w ich stronę. Lydia wyszła mu naprzeciw, ale Michał stanął między nią, a wrogiem.

– Księżniczko, ratuj siebie – powiedział ochrypłym głosem.

– Nie! Nie opuszczę moich ludzi! I nie odwrócę się, nieważne, jak bardzo bym się bała.

To, co zrobił ten… ten… To, co zrobił, jest niewybaczalne. Chociażbym miała walczyć wieczność, pokonam go! – Lydia obeszła giermka i machnęła mieczem z determinacją.

Wszyscy spojrzeli na nią z szacunkiem. Oto stała przed nimi przyszła królowa. Zdali sobie sprawę, że byli gotowi zginąć za nią i duma rozpierała każdego z osobna, że dane im było służyć tak zacnej księżniczce. Szykowali się na starcie z cieniami, ale nie doszło do niego.

Kruk na ramieniu Michała siedział w ciszy dłuższy czas i spoglądał na Lydię. W końcu poderwał się do lotu i wylądował na ziemi niemal tuż przed Cieniem. Ten, jednak nie zwrócił uwagi na ptaszysko i parł do przodu z mieczem wymierzonym w królewską córkę. Nie zdołał, jednak do niej dotrzeć…

Polanę zalał blask. Tak oślepiająco jasny i ciepły, że człowiek zapominał o bólu, zmęczeniu i ogarniało go poczucie bezpieczeństwa. Lydia napawała się tym i starała dojrzeć w bieli źródło tego światła. Po chwili światło nieco osłabło. W miejscu, z którego emanowała jasna łuna stał najprawdziwszy…

– Jednorożec – Paola szepnęła wzruszona ze łzami w oczach.

Smukłe stworzenie miało kruczoczarną maść, ale grzywa, ogon i róg mieniły się srebrzystą barwą. Zwierzę stanęło dęba i zarżało donośnie. Cień zasłonił się rękami, krzycząc w bólu, gdy światło wypalało w nim dziury.

– Nie! Jesteś mój! Zginiesz jak reszta! – ryknął i zamachnął się mieczem w stronę stworzenia. Ale Lydia już tam była. Zablokowała cios, po czym wykonała szybki obrót i cięła ostrzem miecza w miejscu, gdzie były nogi mrocznego pana. Okrzyk bólu. Cień upadł na ziemię brocząc cienistą krwią. Jednorożec nachylił łeb i dotknął rogiem miecza księżniczki, która następnie wykonała jeden, ostatni zamach i przeszyła sylwetkę cienia aż po samą ziemię. Wrzask ucichł szybko. Ciche sapnięcie towarzyszyło rozpłynięciu się mrocznego pana i jego cieni. Lydia klęczała na jednym kolanie opierając się rękoma 

o miecz i łapiąc oddech.

Niebo nagle rozpogodziło się, jakby wieczna noc ustąpiła miejsca popołudniowemu słońcu, którego promienie zalały całą polanę. Miejsca, gdzie leżały wcześniej szczątki jednorożców pokryły kwiaty i kryształy. Jakby to miejsce nigdy nie doświadczyło tragedii.

Księżniczka wstała powoli i odwróciła się w stronę jednorożca.

– Dziękuję – szepnęła zachrypniętym głosem.

Zwierzę parsknęło i szturchnęło ją nosem, po czym zarżało cicho i ruszyło galopem w las. Zasłona mroku opadła, więc patrzyli, jak znika między drzewami w ciszy.

– Klątwa zniknęła… Las znów żyje – Paola podeszła do sadzawki, której czysta woda odbijała kolorowe kryształy.

– Jednak kruszyno dokonałaś czegoś wielkiego – powiedział Rufeus podchodząc do dziewczyny.

– I może jeszcze dokonam. Ale teraz… Wracajmy do domu – Lydia uśmiechnęła się promiennie po zdjęciu hełmu i spojrzała na zmęczonych, pokrytych krwią rycerzy, którzy klękli przed nią i przysięgli wierność.

 

***

 

W ten sposób Wiedźmipole stało się ponownie Srebrnopolem. Paola pozostała w puszczy jako jej strażniczka. Rycerze zabrali zwłoki Jeremiego i ze wszystkimi honorami zabrali ze sobą. Na czele pochodu jechała Lydia na grzbiecie smoka, który zdecydował, że nie ma zamiaru rozstawać się z ludzką przyjaciółką, bo, cytując: „byłoby znów nudno, no i alergia mu przeszła”. Ser Robert nie wrócił do zamku. Przeprosił Lydię, że próbował zdobyć ją, nie myśląc o tym, co ona czuje. W świetle odnalazł swoją drogę i postanowił, że zostanie templariuszem w Zakonie Jednorożca. Po dotarciu przed oblicze króla, Lydia z Disconii zyskała miano bohatera. Każdy z jej towarzyszy został nagrodzony, a giermek Michał został prawdziwym rycerzem. Wiele lat później wszyscy żyli nadal długo i szczęśliwie – zwłaszcza smok, który znalazł ulubione zajęcie, jakim było doglądanie dzieci nowej pary królewskiej – Lydii i Michała, których poddani kochali ponad miarę i wiernie służyli po kres ich dziejów. 

A jednorożce? Podobno wróciły. A może nigdy nie odeszły? Może kryją się w lasach 

i czekają, aż ktoś je odnajdzie? Może Ty?

Koniec

Komentarze

Opowiadanie długie, ale przyjemne.

 

Potężnie zbudowana musiała być ta księżniczka. Wspinaczka w blachach to nie lada wyczyn.

 

Ujmuje poczucie humoru. Rozśmieszenie czytelnika jest chyba najtrudniejszą sztuczką pisarską.

 

Przyznam szczerze, że nie nazwałbym ubytków w uzębieniu, garba, skołtunionych włosów i odoru kuwety detalami, które dopiero po chwili obserwacji zaskakują spektatora wiedźmy. Rozumiem, że takie rzeczy można dojrzeć rano, po suto zakrapianej imprezie, ale całkiem na trzeźwo, witając się z kobiciną w drzwiach… Podobne defekty raczej od razu  rzucają się w oczy. No ale może to był jej urok, może maybelline laugh

 

Opowiadanie można interpretować na wielu płaszczyznach. Mamy tutaj warstwę baśniową, przyprawioną odrobiną groteski. Pod tym zaś poruszane są kwestie ekologii i normatywizacji ról społecznych. Jakkolwiek te ostatnie warstwy przedstawione są w sposób nienachalny i bardzo przystępny. No i z uśmiechem. Wydaje mi się, że to działa na plus. 

 

Powodzenia!

 

 

 

 

Ślicznie dziękuję za tak pozytywną opinię! Strasznie się stresowałam, jaki będzie pierwszy komentarz, jeśli się takowego, w ogóle doczekam.. :) A świadomość, że udało mi się nieco rozbawić czytelnika jeszcze bardziej mnie raduje :D

Księżniczka może nie tyle “paker”, co wyćwiczona i solidna… na pewno do baletu za masywna :D

Co do wiedźmy to pomysł z may-belline mnie rozłożył na łopatkach, hahaha! Bardziej chodziło mi o to, że na pierwszy rzut oka wyglądała ładnie i normalnie – zapewne przez czary, albo… teraz już wiem przez co.. may-bellin! Muszę to zapisać sobie xD

Raz jeszcze dziękuję, bo takie słowa dają mi siłę do pisania, ćwiczenia by poprawiać się i pisać coraz lepiej :3

OK, tekst dopuszczony do konkursu. Ale pewnie już wiesz.

Opowieść niby wygląda na klasyczne fantasy, ale były zaskoczenia. Za rycerza duży plus. Końcówka w dużej części przewidywalna.

Bohater dał radę wspiąć się po skale do jaskini, ale potem ze współpracującym smokiem były problemy?

Gorzej z językiem; interpunkcja kuleje, literówki, powtórzenia, czasami piszesz rozłącznie coś, czego człowiek nie powinien rozdzielać, błędy w zapisie dialogów, jeden paskudny ortograf, ów odmienia się przez rodzaje. Dlaczego smok mówi kursywą?

Babska logika rządzi!

Problem zapewne był taki, że dziewczę miało dobre serce i nie chciało ubijać kogoś, kto nie chciał walczyć.. Jeśli o to chodziło w pytaniu :D

Tak, jak napisałam – korektora tekst nie widział. Tak się spieszyłam by zdążyć, ale skończyć i nie zatrzymać akcji w połowie, że pisałam na łeb na szyję i nawet nie zdążyłam przejrzeć tekstu. Za co przepraszam ogromnie… Jak pędzę to tak mam z pisaniem… W innym świecie siedzę wtedy i nie skupiam się na tym jak piszę tylko co… Koleżanka, która ma mi nieco pomagać w korekcie moich prac już mnie okrzyczała na wszelkie możliwe sposoby i batem groziła :D Ale co do smoka to tak.. jakoś.. specjalnie.. albo dlatego, że mówi nie do końca “mówiąc”, albo może dlatego, że jednak chciałam dać akcent na to cóż on wygaduje :)

Proszę o wybaczenie za kaleczenie oczu. Następnym razem postaram skończyć pisać tak, aby móc jeszcze poprawić błędy ^^’ :)

P.S. Miałam ochotę zrobić na końcu jeden wielki burdel, syf i horror, ale uznałam, że to by było, jednak okrutne i nieludzkie względem kotów, które bez Paoli nie miałyby właścicielki… Tyle bezdomnych kotów! :(

Dziękuję za potwierdzenie dopuszczenia do konkursu oraz komentarz, co do opowiadania ^^ Przyjęłam na klatę! Może nie gołą, ale ważne, że na klatę! :)

Wielki burdel, syf i horror dla kotów? Rozumiem że w pierwotnej wersji Cień był wietnamskim restauratorem.

Nie “wielki burdel, syf i horror dla kotów” tylko “wielki burdel, syf i horror”.. Znaczy, że zakończenie znacznie mniej pozytywne i statystyki przeżycia po stronie rycerzy niezwykle kiepskie.. XD Ale szkoda kotów bo kto by się nimi opiekował xD

W sumie to kto wie kim był wcześniej ten Cień? Może masz rację! O.O Po wybiciu jednorożców na bank planował zjeść wszystkie koty albo założyć knajpkę z kocim mięchem.. xD

Z problemami chodziło mi o to:

I tak oto rozpoczęła się mozolna wspinaczka pełna poślizgnięć i wstrzymywanego oddechu, gdy wiatr niemal odrywał ciało od skał, a także ryzyka przy wyszukiwaniu i wybieraniu gruntu pod ręce i nogi.

Słuchając uważnie wskazówek, rudowłosa powoli wgramoliła się – bynajmniej nie z gracją – na grzbiet smoka

Trochę dziwne, że po śliskich skałach dała radę, a po smoku już ledwo, ledwo. Aż taki wielki przecież nie był.

Babska logika rządzi!

Oj hah no po skałach też z pewnością nie wchodziła z gracją. Ale tu chodzi o mentalne podejście. To tak jak człowiek, który bez problemu wchodzi na skałę wspinaczkową, staje nagle przed wysokim, rozbrykanym koniem i nie bardzo wie, co z tym fantem zrobić – z życia wzięte :) Smok to żywa istota i bynajmniej nie kucyk pony. Chyba każdy o zdrowych zmysłach miałby pewne opory i nie wiedziałby co z tym zrobić.. o ślizganiu się stali na grzbiecie nie wspominając :) To nie kwestia problemów fizycznych tylko zwyczajnych, ludzkich odruchów :) Znam wiele osób, które potrafią cuda wyczyniać, ale przy wdrapywaniu się na koński grzbiet albo prawie w spodnie narobili, albo nie mogli przerzucić nogi przez siodło – nie z braków fizycznych, a po prostu ze strachu, co będzie dalej.. :) Najmocniej przepraszam jeśli troszkę namotałam, ale do zwierząt – czy to nieistniejących czy prawdziwych – i ludzi z nimi obcujących w opowiadaniach często podchodzę tak jak w życiu – jak typowy behawiorysta.. Takie ciut zboczenie “zawodowe” :D

Niezwykle piękne opowiadanie, AmiGal. Widać, że masz talent i ogromną wyobraźnię.

Bardzo podobało mi się to, że bohater karmił kruka na początku, od razu go przez to polubiłam. To, że okazał się kobietą i na dodatek księżniczką również było świetne. Smok jest przesympatyczny, kochany, ma super osobowość. To, że sepleni dodaje mu, moim zdaniem, uroku. Jakoś tak opisałaś giermka Michała w kilku słowach, że od razu podejrzewałam, że będzie on wybrańcem księżniczki. Gdyby nie był, byłabym rozczarowana (to pewnie przez te długie włosy…) Na pewno opowiadanie będzie jeszcze lepsze, jeśli zastosujesz się do wskazówek Finkli i dasz do przeczytania  i korekty dobrej polonistce. 

Życzę Ci wielu sukcesów w przyszłości. Pisz jak najwięcej. 

Beata

Ślicznie dziękuję! <tuli> :3  Bardzo lubię w moich pracach – nawet fantasy – pokazywać, że warto pomagać zwierzętom i ogólnie łamać czasem pewne schematy… a że kocham smoki okrutnie (cały pokój w smokach mimo wieku xD) to nie chciałabym by ktoś go ukatrupił… xD

Mam nieco bardziej rozbudowaną wersję, gdzie jest kilka fragmentów przenoszących akcję do ów trójki rycerzy jeszcze zanim Lydia dotarła do puszczy, ale niestety byłoby a dużo znaków, więc odstawiłam na bok i obecnie jeden kolega znalazł czas i chęci no i zabrał się za korektę tego opowiadania :) Toteż jak skończy to wstawię gdzieś razem z tymi “bonusami” :D Żałuję, że przed zakończeniem konkursu się nie udało, ale jako, że skończyłam pisać o godzinie 23:56…. dnia 15.01 toooo nie miałam jak… Heh.. (postawili mnie pod ścianą i kazali przysiąc, że będę szybciej pisać, szybciej kończyć i dawać przed wysyłaniem dzięki temu do korekty xD)

Raz jeszcze dziękuję i Tobie również życzę sukcesów, bo przejrzałam kilka opowiadań już, ale twoje najbardziej mnie ujęło za serducho :3

Ile cukru w tym opowiadaniu! Nie mówię, że to źle, ale opcja “burdel syf i horror” mogłaby wypaść lepiej. ;) Czyta się to całkiem dobrze, pomysł z tożsamością rycerza dosyć ciekawy (chociaż popsułem sobie niespodziankę, bo przed czytaniem rzuciłem okiem na komentarze :/ ), ale jeszcze ciekawiej byłoby dłużej ją ukrywać przed czytelnikiem, tak myślę. Historia jednak bardzo przewidywalna, wszystko moralnie jednolite, przez to troszkę naiwne, ale z drugiej strony ciekawie przeczytać czasem opowiadanie, w którym wszystko jest takie jak się wydaje a dobrzy wygrywają, nadaje to takiego bajkowego klimatu. Chociaż czytając zdanie: “Tylko czyste światło jednorożców mogło mnie zabić.” ciężko nie zauważyć kliszy: “Jestem zły, a Ty bohaterze i tak zaraz umrzesz, więc wyjawię Ci mój cały złowieszczy plan + dam kilka wskazówek jak mnie pokonać, ale nic Ci po tym bo zaraz umrzesz” ;)

Pomysł bajkowo-sztampowy, ale wykonanie bardzo przyjemne no i duży plus za rozbudowanie opisów. Powodzenia przy następnych opowiadaniach :)

No nieźle.

Mógłbym skopiować wypowiedź Finkli, bowiem mam dokładnie takie same odczucia…

 

… ale jednak postaram się coś jeszcze dorzucić od siebie :)

 

Rzeczywiście, tekst należałoby przepuścić przez korektę, żeby interpunkcja ułożyła się “po bożemu”, a niektóre rozdzielone wyrazy – złączyły na powrót (np. “nie ważne”).

 

Ale jeśli chodzi o samą historię, to jest ona naprawdę sympatyczna, przyjemna, ciepła etc. (dalej synonimy proszę już sobie wstawiać samodzielnie :P ). Junior to wręcz wspaniała postać, dialogi są bardzo dobre, a nad wszystkim unosi się duch klasycznej przygody, takiego lekkiego fantasy, gdzie nie ma żadnych problemów, jedynie przyjemne eskapady. Całość skojarzyła mi się nieco z Pixarem i filmami animowanymi (no, pomijając niesympatyczny koniec Jeremiego).

 

Podsumowując: przyjemna to była dla mnie lektura. :)

 

PS Zapomniałem… to “ok” to jednak zupełnie nie pasuje… ;)

Pozdrawiam serdecznie!

Skoneczny tak, tak, tak! :D Wiem, że burdel, syf i horror mogłoby wyjść ciekawie XD ale raz, że byłam świeżo po napisaniu opowiadania detektywistycznego z elementami grozy, gdzie musiałam dokładnie opisać stan zwłok i sekcję, więc nadmiaru trupów i mroku oraz faceta z młotkiem rąbiącym kobiecie kolana mam dość…. nie chcę sobie niszczyć psychiki do końca, bo jeszcze chyba jest w miarę zdatna do użytku xD Cieszę się, że odniosłeś wrażenie takie, jakie miało się odnieść :) Planowałam zrobić z tego ciepłą.. no w sumie bajkę.. no i przy okazji trochę pośmiać się z różnych sytuacji, jak chociażby stereotypy rycerze vs smoki, czy “Jestem Antagonistą tej opowieści i powiem ci w ostatnich chwilach twego życia jak można mnie zabić.. no i będę cały czas gadał albo przedłużał czas waszego zgonu mua ha ha”… Dokładnie tak :3 Przypuszczam, że po myśleniu przez miesiąc jak seryjny zabójca, czytaniu i oglądaniu zdjęć zwłok i stadium ich rozkładu.. potrzebowałam tej dziecinnej naiwności i stąd właśnie bajka :3 

Dziękuję za tak miłe słowa ^^ Co do opisów to cóż… Kocham opisy zdecydowanie bardziej niż dialogi… inspiruje mnie najbardziej Tolkien i mogłabym godzinami tworzyć opisy miejsc – to akurat przydaje się na sesjach RPG :) Ale jeszcze nadal sporo pracy przede mną ^^

 

golbon1 “po bożemu” mnie ciut rozwaliło :D hahaha powiem koledze, co właśnie zajął się korektą (po zakończonym konkursie poprawię tekst), żeby było “po bożemu” hah :DDD

Prawda, że Junior kochany? *_* Stworzyłam prototyp Juniora kiedyś na obozie jak byłam opiekunką i pewien 10latek nie mógł spać po nocach bo płakał za rodzicami.. miałam moją poduchę-krokodyla i opowiadałam mu różne historie o Juniorze i że to nie krokodyl tylko najprawdziwszy smok.. i właśnie seplenił, był uroczy, dobrze wychowany itd… No i tak jakoś jak siadłam do pisania tego opka to mi się przypomniało i ŁUP.. Junior powrócił :)

Cieszę się, że udało mi się obudzić takie skojarzenia, a że z Pixarem to już w ogóle – zwłaszcza, że miewają często urocze bajki i to takie, które czasem dają sporo do myślenia :3 Niesympatyczny koniec Jeremiego.. (no i w sumie Piotra.. uh) to miało być takie zaskoczenie.. bo pod koniec większość spodziewała się zapewne baśni uroczej bez nieprzyjemności, takiej co można dziecku na noc przeczytać, a tu łup.. To taki prezent ode mnie by pokazać, że nigdy nie wiadomo kiedy Ami nie odstrzeli xD (w sumie to sama nie wiedziałam, że tak będzie toteż sama siebie zaskoczyłam…) :D

Dziękuję ponownie za miłe słowa i również pozdrawiam <tulu> ^^

 

<radosna jak skowronek idzie skakać sobie po pokoju tuląc się do swojego pluszowego Juniora> :D

Moja osobista teoria, wysnuta na podstawie obserwacji i statystycznych obliczeń głosi, że dziewięćdziesiąt procent tekstów zaczynających się od opisu zjawisk atmosferycznych to kiepskie teksty. Zasada ta w pewnym sensie sprawdziła się po raz kolejny.

Nie zrozum mnie źle, to nie jest straszne opowiadanie. Widać, że włożyłaś w nie serce, widać, że masz jakiś dryg do snucia opowieści. Wygląda jednak na to, że brakuje ci doświadczenia i – powiedzmy – literackiego obycia. 

Zupełnie nie rozumiem, dlaczego ten tekst jest taki długi. W obecnej formie stężenie fabuły na jednostkę literacką jest w nim na tyle małe, że mocno wynudziłem się, zanim rycerz jeszcze doszedł do jaskini ze smokiem. Po co stosować taki długi opis drogi, skoro droga ta nic właściwie nie wnosi do opowieści? Do tego dochodzi jeszcze ta nieszczęsna pełna zbroja płytowa. Orientujesz się być może, ile taka waży? Zbyt wiele, by rosły mężczyzna mógł tak sobie w niej spacerować, a co dopiero wspinać się na górę. Tym bardziej jeśli zamiast rosłego męża mamy niewiastę. Nie bez kozery rycerze poruszali się głównie konno, mieli wozy, giermków i służbę. Rozumiem – fantastyka, ale prawa fizyki obowiązują nawet w światach fantastycznych. 

Sama historia jest miła. Zwroty akcji są co prawda dość przewidywalne, ale utrzymujesz lekki i nienachalny ton opowieści, na czym owa opowieść – moim zdaniem – zyskuje.

Na koniec radziłbym jeszcze zapoznać się z tajnikami interpunkcji. Dokładnie się zapoznać. Zaprzyjaźnić wręcz.

Owszem – przyznam rację, że na początku się zagapiłam i zapomniałam, a potem już pędziłam na łeb na szyję. Zmieniłabym i skróciła początek (dzięki temu kilka bonusów o rycerzach by się zmieściło), ale potem już nie miałam czasu… xD Sama się śmieję, że na początku mamy snucie snucie snuucie <ziew> a potem nagle bonanza na łeb na szyję :D

Dziękuję za szczere i jak najbardziej prawdziwe słowa :) Obiecuję następnym razem starać się nie robić z małego żołędzia, wielkiego drzewa w przenośni :D Czasem mam problem z zaczęciem i nie ukrywam, że uciekam się wtedy do rozpoczynania zjawiskami atmosferycznymi. Dziękuję za spostrzeżenie, co do nich.. Mogę zapytać, jak Ty byś rozpoczął to opowiadanie? :) Jestem ciekawa bo chętnie poznam inny punkt widzenia – tylko tak mogę się uczyć i zdobyć doświadczenie (nie posiadam takowego – pisywałam tylko na konkursy w szkole, raz wzięłam udział w ogólnopolskim konkursie tylko, a tak to pisuję dla siebie głównie).

Bałam się, że nie uda mi się zrobić z tego opowiadania właśnie takiej “przewidywalnej ale pozytywnie” opowieści. Bardzo cieszy mnie, że Twoim zdaniem mi się udało :)

Uwierz mi, że zapoznawałam się wielokrotnie, ale kiedy coś piszę i to na szybko, dla siebie… tooooo zapominam o całym świecie i to nie tylko interpunkcji. Wojuję z tym ogólnie, ale cóż… Na szczęście znalazłam kogoś kto pomoże mi z korektą tekstów *-*

P.S. Mogę nawet wyjść za te zasady interpunkcji o ile dadzą mi gotować i chodzą czasem na siłownię ;D

Na idealny początek jest tyle recept, co autorów. Osobiście wyznaję zasadę, że najważniejszy jest pierwszy akapit. Wiesz, trzeba znaleźć coś, co przyciągnie czytelnika od początku, by czytelnik przyciągnięty od początku potrafi wybaczyć dalsze spowolnienie akcji w oczekiwaniu na rozwiązanie sytuacji, która go zaciekawiła. 

To opowiadanie zacząłbym – ale podkreślam, że to tylko moja opinia – od:

“Rycerz stał twardo w miejscu i ważył słowa, zastanawiając się przy okazji, czy mu się zdawało, czy może smok na prawdę seplenił?” – sepleniący smok to coś, czego czytelnik się nie spodziewa. Element, który z powodzeniem zakotwiczy jego uwagę, a jednocześnie już na wstępie zaznaczy ton, w którym utrzymana będzie reszta utworu. A po takim wstępie można trzasnąć retrospekcję, że wyprawa, kruki, wspinaczka itd.

Oczywiście zakładam, że wiesz, że moje rady mogą być stosowane ewentualnie tylko w następnych twoich tekstach. Jeśli przyuważę oznaki pokątnej edycji już opublikowanego tekstu konkursowego, będę bardzo, bardzo smutny. 

Ooooo! O! Nie pomyślałam w sumie nigdy o tym by wpierw dać ciekawy fragment ze środka, a potem cofnąć się i “jechane” od początku… :D Dziękuję za pomysł :) Wiem, że każdy ma swój punkt widzenia i pomysł, ale jeśli chcę pisać nie tylko dla siebie to powinnam właśnie słuchać pomysłów innych. Raz jeszcze dziękuję! :D

<podaje nutellę> Nie smuta Lożanin (XD).. jakbym miała coś poprawiać to raczej setki błędów, ale zrobię to po zakończeniu konkursu bo znajomy skończy korektę może do tego czasu :) Nie zamierzam robić teraz jakichś mecyi dziwnych xD :D

 

Btw. Chyba w nowym opowiadaniu zastosuję taki myk bo pasuje nawet :DDDDD

Bardzo fajny pomysł. Jak na moje oko bardziej śródziemnomorski niż anglosaski, a wydawało mi się początkowo, że trafiłem, do kolejnej wersji „Pan Gawen i Zielony Rycerz”.

 

Masakrę brakujących liter, czy mniej gładkich zdań pozostawiam bardziej godnym. Nadmienię jednak, że uśmiechnąłem się przy „wszystkie zwierzęta duże i małe”, bo pamiętam dobrze ten serial BBC o weterynarzach. :-)

Przyłbica, to rodzaj hełmu, choć określenie „hełm z przyłbicą” faktycznie zakorzeniło się mocno. Może następnym razem wykorzystasz taki rodzimy termin jak szłom, oznaczający szyszak? Wyraz o tyle fajny, że od niego urobiono pojęcie „oszołomiony”. Giermek, który pierwszy raz miał to ciężkie żelastwo na głowie, zwyczajnie się chwiał.

 

Jednorożca nie odnajdę – do łowów na jednorożca trzeba być dziewicą, gdzież mi tam, do takiej roli?

 

Powodzenia w Dragonezie!

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Dziękuję Wilku :) A tytuł akurat bardzo mi się podobał, ale to pewnie moje Tolkienowskie zboczenie … :D

Co do poprawności tekstu to ostrzegałam, że nie widział korekty na oczy toteż, czego innego się spodziewać? Zwłaszcza po mnie, gdzie pisałam na złamanie karku :D

Wreszcie ktoś skojarzył ten serial! Byłam ciekawa kto wyłapie to nawiązanie :3

Koledzy z grupy laropwej, a nawet z bractwa rycerskiego używają “hełm z przyłbicą”, gdyż niestety w wielu hełmach przyłbicy nie ma, a samo słowo “przyłbica” kojarzy się u nas jedynie z tą właśnie “klapką” w hełmie. Stąd polecono mi by – aby mieć pewność, że każdy zrozumie o co chodzi – pisać w ten sposób :)

Starałam się korzystać z nazewnictwa w miarę prostego, bo jak wytnę fragment o tragicznym zgodnie dwóch postaci, to będę miała opowieść dla dzieci na dobranoc na obóz… :D A nie chcę co chwilę robić ‘stop’ i objaśniać, co i jak – chociaż i to niekiedy robię, bo skądś dzieci uczyć się muszą :) Jeśli zmienię garderobę to prędzej na coś, co sama wymyślę, albo będę się wzorować na grach RPG, w których rodzajów zbroi od groma, a w końcu fantasy to nie jest dokument historyczny, więc można tworzyć coś, czego raczej w “realu” nie noszono :D Jednak pomysł z chwiejącym się giermkiem… Faktycznie ciekawe – zanotowałam sobie twoją propozycję.

Masz kapturka i możesz go do polowań na jednorożce wykorzystać w ramach przynęty xD Tylko od razu mówię, że nie wiem czy nie zrobię steków z jednorożca, bo wolę smoki, wilkołaki i orków, niż jednorożce, pegazy i wróżki <blech>

Dziękuję bardzo! Biorę się za twoje opowiadanie :3 <3

Hej, Ami

Przemawia do mnie komentarz Vyzarta.

Początek masz zbyt tradycyjny, teraz szybciej się przechodzi do akcji.

Ja bym wywaliła cały pierwszy akapit, albo streściła go jednym zdaniem.

Zaczęłabym od “Szczęk zbroi…”, bo istotne jet to, że bohater karmi kruka.

Tu sie nawet książki o tym pisze ( Save The Cat).

Flashbacków bym nie robiła, bo to nie jest łatwa sztuka, poza tym nic nie umyka oprócz opisów, prawda? 

Pozdrawiam

B.

Owszem :) Przy tym opowiadaniu, które teraz tworzę bardzo wzięłam sobie to do serca… Przypuszczam, że ten początek to wynik bycia Mistrzem Gry na RPG, gdzie przez kilka minut opisujesz gospodę z detalami by wszystko było jasne xD A także stąd, że czytam głównie książki, a nie opowiadania, a książki często rozpoczynają się spokojniej bo mają mniej energiczne rozpoczęcie, rozwinięcie i zakończenie, niż opowiadania, które – faktycznie nie pomyślałam – muszą je mieć bardziej konkretne i ciekawe bo są znacznie krótsze i nie mają opisu z tyłu, więc sam początek musi zainteresować :)

Dlatego Was kocham :D Bo to kolejna ważna nauka na przyszłość :3 Po zakończonym konkursie lekko zmienię to opowiadanko ale głównie poprawię błędy i dodam kilka bonusów – niech zostanie jak jest, skupię się by kolejne nie miały takowych wpadek :D

<tulu>

Opowiadanie długie i czytałam je na raty. Nie ustrzegło się pewnej naiwności, miejscami się dłużyło, ale generalnie wypadło sympatycznie i bajkowo. Technicznie – sporo pracy przed Tobą, ale myślę, że masz zadatki. A trening czyni mistrza ; )

 

Przede wszystkim powinnaś popracować nad interpunkcją, która nie jest Twoją mocną stroną… Potykałam się o wiele zdań i musiałam czytać je ponownie, bo bez przecinków kompletnie nie miały sensu. Przykład:

“Robert odkrzyknął jednym ruchem miecza“ – jak się krzyczy ruchem miecza? ; )

 

“Ser Robert nie wrócił do zamku. Postanowił, że zostanie templariuszem w Zakonie Jednorożca.“ – cudownie zabawne zdanie. Czy wiesz, co jest z nim nie tak?

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Problem jest taki, że właśnie kawałek końcowy pisałam nieco zmęczona po nocy, więc tym bardziej wyszedł dziwacznie xD Co do interpunkcji to jak piszę niestety w pośpiechu – a zawsze tak mam jak mam pomysł – to zapominam o wszystkim… Dlatego właśnie pisałam, że niestety bez korekty bo nie zdążyłam poprawić – musiałam wysłać na konkurs bo skończyłam kilka minut przed końcem dnia… :)

Toteż faktycznie sama też czytając momentami waliłam głową o biurko i kwiczałam ze śmiechu i płaczu, cóż takiego się zrodziło XD

Ogólnie dziękuję bardzo :) Troszkę się zapomniałam i niektóre opisy mogłyby być krótsze. Ale cel osiągnięty.. bajkowe, sympatyczne, naiwne opowiadanko miało powstać :D Cieszy mnie, że cel osiągnięty :)

Pozdrawiam :D

Czy można prosić o jeszcze? :-)

Szanowna Autorko, ponieważ Twoje opowiadanie ujęło mnie stylem, tonacją i treściami, powstrzymam się od uwag o dość, niestety, licznych potknięciach. Ale tylko tym razem… :-)

Ojoj! Bardzo ślicznie dziękuję, ale proszę się nie powstrzymywać! :3

Ale doprawdy ogromnie dziękuję za tak miłe słowa! :D

Co się nie podobało:

– przecinkologia (tragedia)

– pleonazmy (niech się bohaterka spróbuje choć raz wspinać do dołu, to może zobaczy i zapamięta, że tak nie można)

– ortografy (z tego co pamiętam, “nieważne” piszemy łącznie (albo chodziło coś w tym stylu))

– początkowy opis wspinaczki – był zbyt długi, monotonny i nic nie wnosił

 

Co się podobało:

– humor; masz, kobieto, talent do rozbawiania czytelnika, a mało kto potrafi się taką umiejętnością pochwalić

– postacie – przerysowane, przesympatyczne

– spora część opisów

 

Czuć, że tekst pisany był w pośpiechu, niedopracowanie jest boleśnie zauważalne. Tekst jest na niektórych płaszczyznach dość przewidywalny, ale i tak wciągający. Tak szczerze, mimo wielu potknięć Twoje opowiadanie jest atrakcyjne ze względu na humor i lekkość opowiedzianej historii. Gdybyś ten tekst dopracowała, wyeliminowała techniczne błędy, skróciła początek… cóż, wtedy byłoby to naprawdę dobre opowiadanie. Czekam zatem niecierpliwie na Twoje kolejne, tym razem dopracowane, dzieło. 

 

Aha, gdyby poprzedni awatar wrócił – też bym nie narzekał. ;D:D:D

 

Sorry, taki mamy klimat.

Mnie mnogość opisów, ich rozbudowanie, opisywanie najdrobniejszych czynności i tak dalej po prostu pokonała. Nie lubię tak napisanych tekstów, nie skupiam się wystarczająco na wydarzeniach w nich zawartych (a występujące w tym tekście gęsto błędy interpunkcyjne i literówki w tym nie pomagają), więc szybko się znudziłem.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Oj tak chciałam wspinaczkę skrócić potem, ale już nie miałam czasu i jakoś tak wyszło xD Ale dziękuję bardzo :)

XDDDD Zaraz wstawię nowy avatar i was nim postraszę! XDD

 

Ano beryl wiem, że wiele osób nie przepada za opisologią stosowaną, jak to nazywa moja znajoma, która woli raczej krótkie, zwięzłe opisiki i dialogi :) Nie ukrywam, że ja po prostu kocham opisy i zatracam się w nich toteż… XD Mea culpa :D

 

A no własnie :) Jako, że konkurs już za plecami to właśnie edytowałam tekst – wstawiłam poprawiony przez korektora, a także z kilkoma bonusowymi ujęciami rycerzy :D

Będę wdzięczna, jak ktoś mógłby mi dać znać, co uważa o fragmentach z rycerzami :3

O, Ty żyjesz! Jak miło :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Tak! Żyję! :D Praca, studia, wolontariat i inne aspekty życiowe mnie czasem odciągną, ale nigdy was nie opuszczę! <3

 

No i długo mnie nie było, a w sumie nikt nie powiedział, jak mi z tymi rycerzami wyszło bo to po zakończeniu konkursu dodałam, więc… :D Czekam na krytykę bo tęsknię :3

Nowa Fantastyka