- Opowiadanie: SHADZIOWATY - Skrzydlata blizna haruspika

Skrzydlata blizna haruspika

Dramatyczna opowieść o miłości, poświęceniu, przyjaźni, honorze, zemście i skomplikowanych wyborach...

 

Polecam ostatni akt przeczytać przy tym kawałku, gdyż właśnie przy nim powstawał.
https://www.youtube.com/watch?v=vF6GlbGG6Fc

 

Szkoda tego limitu, bo to był materiał na coś dłuższego. Ale tak się dzieje, gdy pomysł za długo poleży w głowie.

(Podziękowania dla Sz. P. Adasia za najlepsze na świecie uwagi.)

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Sethrael

Oceny

Skrzydlata blizna haruspika

I

Visok zbiegł po pokrytych cieniutką warstwą śniegu schodach i wypadł na dziedziniec. Granitowe posągi smoków przekrzykiwały się w swych drapieżnych pozach, rozsiane pośród oszronionych krzaków. Niektóre nie były większe od owcy, inne niczym słonie górowały nad chłopcem. Sześciolatek westchnął z zachwytem i zaczął do nich podchodzić, witając się z każdym po kolei. Uwielbiał ten podwórzec, najbardziej ze wszystkich wspaniałych miejsc, które krył w sobie cesarski pałac.

– Buu! – Opatulona futrem dziewczynka wyskoczyła zza jednego ze smoków.

Visok podskoczył i wypuścił z rąk książkę, którą niósł.

– Rijeka! Nie rób tak!

– Dlaczego? Przecież to zabawa! – krzyknęła, capnęła książkę leżącą u stóp chłopca i zniknęła między posągami.

– Oddawaj! – ryknął Visok i ruszył za nią.

Po chwili połowa dziedzińca pokryta była śladami ich butów. Wydeptane ścieżki pojawiły się między przeszkodami, wijąc się niby stado wężów.

– Masz, bo nigdy mnie nie złapiesz! – Rijeka rzuciła w niego książką.

Visok ledwo się uchylił, przepuszczając przedmiot kilka centymetrów nad głową.

– Głupia jesteś – odparł, kiedy podniósł książkę i otrzepał ze śniegu.

– Tak? – Złożyła ręce na piersi, wyraźnie naburmuszona.

– Właśnie, że tak!

– To w takim razie panie mądralo! Co to za smok? – zapytała, wskazując palcem jedną z większych rzeźb.

– Pff. Proste. Około dwóch metrów wzrostu, jeden łeb, brak kolców wokół szyi i dwa ogony. Frijasa Wrednołuska, zwinna niczym osa i uparta jak osioł – odpowiedział z dumą Visok.

Dziewczynka zmarszczyła brwi.

– Skoro jesteś taki mądry, to kto jej dosiadał?

Chłopiec wybuchnął śmiechem i zaczął tarzać się w śniegu.

– Mówiłem, że jesteś głupia – śmiał się dalej. – Kto jej dosiadał…

– No kto?! – dopytywała się dziewczynka, czując pieczenie w oczach.

– Nikt gamoniu! Samic się nie dosiada! Sprawuje się nad nimi opiekę, ale nie można ich ujarzmić. Nawet tego nie wiesz…

Mocno ciśnięta śnieżka trafiła Visoka prosto w nos, zwalając go z nóg. Otrzepując się z białego puchu usłyszał tylko łkanie dziewczynki i skrzypienie śniegu pod jej stopami, gdy odbiegała.

 

II

Rijeka prowadziła Visoka za rękę szlakiem oświetlonym blaskiem gwiazd i księżyca.

– Jesteś pewna, że to bezpieczne? – szepnął chłopak.

Dziewczyna bez wahania odparła.

– Nie.

Visok zatrzymał się i rozejrzał niespokojnie.

– Lepiej wracajmy.

Rijeka odwróciła się i spojrzała mu w oczy. Zbliżyła się do niego, jej długie i czarne jak atrament włosy delikatnie targał wiatr. Poczuł jej oddech na swej szyi, porośniętej pierwszym zarostem. Pocałowała go krótko, lecz intensywnie i pociągnęła go za sobą dalej, w górę zbocza. Teraz już nie miał wyboru, musiał za nią pójść.

Szli ponad godzinę, zanim dotarli na porośnięty gęstymi krzewami szczyt wzgórza. Rijeka wskazała jeden z głazów i szepnęła mu do ucha.

– Wejdziemy pod niego, jest stąd świetny widok i będziemy dobrze osłonięci.

Visok zatrzymał ją.

– Poczekaj, tam może coś być.

– Nie wygłupiaj się, tchórzysz? Właź – odparła.

Chłopak ułamał gałąź z najbliższego krzaka i zaczął gmerać nim pod głazem. Cichy grzechot odpowiedział mu, sprawiając, że Rijeka w dwóch susach znalazła się na kamieniu, dysząc ciężko.

– I kto tu tchórzy? – zapytał Visok szczerząc zęby.

– Weź to stamtąd, bo nie zejdę – syknęła dziewczyna.

Chłopak sięgnął za plecy, po nóż przypięty do paska i zniknął Rijece z pola widzenia. Przycisnął patykiem łeb grzechotnika do ziemi i jednym cięciem go zdekapitował.

– Już? – zapytała roztrzęsionym głosem.

Visok miał odpowiedzieć, gdy nagle coś mu przyszło do głowy. Spojrzał na rzemień owinięty wokół swego nadgarstka i skłamał.

– Poczekaj chwilę, chyba widzę drugiego.

Rozwiązał rzemyk i odciął grzechotkę z ogona węża. Chwilę posiłował się z wyborem, czy zrobić z niej naszyjnik, czy zachować ją na później. Mógłby znienacka zagrzechotać dziewczynie przy nodze, mszcząc się za lata dowcipów, którymi tak często go dręczyła.

Wybrał tę bardziej romantyczną z wersji.

– Już możesz zejść.

– Jeśli kłamiesz, to…

– Spokojnie, złaź – szepnął.

Wczołgali się pod kamień i czekali, na boskie przedstawienie.

– Miałaś rację. Dobrze widać góry.

– To mój najlepszy punkt widokowy.

– Często tu przychodzisz?

– Mhm.

– Czemu dopiero teraz mnie zabrałaś?

Rijeka spojrzała na niego z wyrzutem.

– Wcześniej i tak byś nie przyszedł.

– Prawda.

Wybuchnęli śmiechem jednocześnie.

– Mam dla ciebie prezent – szepnął Visok.

Coś zagrzechotało na wysokości ich bioder. Zanim Rijeka wyskoczyła spod głazu, chłopak pokazał jej rzemyk z przywiązaną grzechotką. Jej oczy zaświeciły się w ciemności, pełne zachwytu. Visok sięgnął nad jej smukłą szyją i zawiązał naszyjnik. Rijeka wykorzystała ten moment i pocałowała go. Tym razem długo, zmysłowo i namiętnie.

Z uścisku wyrwał ich dopiero błysk na horyzoncie.

– Zaczęło się – szepnęła.

Patrzyli jak znad łańcucha górskiego tryskają w niebo strumienie ognia, błyskawic i kryształów lodu. Zaraz potem wystrzeliły z nich smukłe, smocze sylwetki. Tańcząc między chmurami, szybując i pikując. Poruszały się tak zwinnie, że nie sposób było je policzyć, jednak dokładnie wiedzieli ile ich jest. Dwadzieścia trzy, gdyż tyle liczyło obecne stado. Obecny boski panteon.

 

– Będę za tobą tęsknić – szepnęła, wpatrzona w wirujące pod sklepieniem bestie. – Ja będę tu, ty tam. Wcale nie tak daleko, jednak bez możliwości spotkania.

Visok nic nie powiedział, ale czuł ten sam lęk. Nie chciał jej opuszczać, ale ten wybór nigdy nie należał do niego. Spoglądał na legendarne stworzenia, wyrażające swój wdzięk w skoordynowanych i lekkich ruchach, jak gdyby wirowały pod wodą. Wiedział, że przez następne dwadzieścia lat, Rijeka będzie na nie patrzeć, leżąc pod ogromnym głazem. Jeśli wykluje mu się samiec, to może nawet narzeczona rozpozna go na niebie. Myśl, że nie zobaczy jej przez tak długi czas skręcała mu żołądek i tłamsiła serce.

– Może kiedyś przelecisz niedaleko tego kamienia, choćby krzykniesz cześć – Rozmarzyła się.

– Rijeka – zaczął. – Dobrze wiesz, że mijają lata zanim smoka można dosiąść. Zresztą wątpię, żeby wykluł mi się samiec.

– Czemu tak mówisz?

– Tak myślę. Na całe pokolenie może być tylko jeden. A będzie nas co najmniej dwudziestu.

– Nikt nie ma takiej wiedzy o nich jak ty.

– To nie ma znaczenia. Wyborem rządzi los, czysty przypadek.

– Nie wierzę w przypadek. Mów sobie co chcesz, ja jestem pewna, że wykluje ci się samiec.

– Dobrze, niech ci będzie. Wykluje mi się samiec, a kiedy skończy się moja służba to odlecimy razem na wschód, ku odległym krainom i ich cudom – prychnął z ironią.

Rijeka ożywiła się i wystawiła dłoń.

– Zgoda! Trzymam cię za słowo! Daj mi swój nóż, musimy to potwierdzić paktem krwi.

Visok niechętnie podał jej broń.

– Jakiś pomysł na pieczęć?

– Gwiazdka. Malutka. Na barku.

Chłopak podwinął lewy rękaw koszuli i zacisnął zęby. Poczuł chłód metalu na skórze i ukłucie. Dziewczyna skończyła i podała mu ostrze. Visok ucałował jej ramię, spojrzał na nią smutnym wzrokiem i najdelikatniej jak umiał, wyrżnął jej małą gwiazdkę na prawym barku.

– Przyrzeknij – jęknęła z bólu.

– Przyrzekam – odparł.

– I że mnie nie opuścisz…

– Aż do śmierci?

– Nigdy – nalegała.

– I że cię nigdy nie opuszczę.

Visok odłożył nóż i tym razem to on ją pocałował. Nie był to pocałunek z gatunku tych romantycznych, beztroskich. To było pożegnanie, bo mimo iż chciał, to nie miał pojęcia czy uda mu się do niej kiedykolwiek wrócić.

 

III

Ciężka woń setek kadzideł wtargnęła do nosa Rijeki wraz z przekroczeniem progu świątyni. Wielobarwne smoki szczerzyły do niej kły ze ścian i prężyły skrzydła z zasłon. Poczuła pulsowanie w skroni i ucisk w klatce piersiowej, nienawidziła tego miejsca.

– Proszę bardzo, któż to nas zaszczycił swą obecnością – powiedział szpakowaty mężczyzna spoglądając na nią znad rozciętych zwłok małego smoka. Tylko osobniki czystej, górskiej krwi przerastały koty i władały żywiołami. Jedynie im oddawano cześć. Ich mizerni kuzyni, kończyli zaś najczęściej z rozprutym brzuchem na haruspickim ołtarzu.

– Przepraszam, myślałam że…

– Niemożliwe! Ty pomyślałaś?!

Dziewczyna rzuciła kapłanowi nienawistne spojrzenie i zaczęła rozkładać narzędzia na swym biurku. Fiolki, szczypce, obcęgi, pensety, skalpele, mieszki, sakiewki i…

Poczuła ścisk w przełyku.

– Coś nie tak? – zapytał mężczyzna mierząc ją swymi sokolimi oczami.

– Wątroba – rzekła zrezygnowana. – To znaczy model. Nie wzięłam z domu.

Kapłan zbliżył się do Rijeki, ujął jej brodę zakrwawioną dłonią i uniósł, by móc spojrzeć jej w oczy.

– Ile masz lat dziewczyno? Cztery? Siedem?

– Dwadzieścia trzy – wymamrotała, odwracając wzrok.

– Patrz się na mnie! – ścisnął jej policzki tak, że aż jęknęła z bólu. – Przyjąłem cię tylko i wyłącznie z powodu twojego ojca! Spóźniasz się, zapominasz narzędzi, myślami jesteś gdzie indziej. Miałem z ciebie zrobić haruspika, ale robisz wszystko, żeby mi przeszkodzić! – warknął i puścił ją.

Rijeka odsunęła się od niego, a pod jej koszulą coś zagrzechotało. Kątem oka spojrzała na płomień grający na ostrzu skalpela leżącego na ołtarzu. Zanim jednak mściwe myśli zawładnęły jej ciałem, kapłan odwrócił się i zniknął bez słowa w dalszej części świątyni.

– Skurwiel – szepnęła, zgarnęła inwentarz do torby i wybiegła z zadymionego pomieszczenia.

Rijeka biegła przez bogato zdobione korytarze pałacu, wpadając na kilka smokom ducha winnych starszych pań, kryjących się przed słońcem w obawie przed udarem. Wychodząc na dziedziniec dość szybko zaczęła zazdrościć staruszkom schronienia od żaru, który lał się z nieba.

Przeszła obojętnie między granitowymi smokami, zatrzymując się dopiero przy Frijasie Wrednołuskiej, jedynym gadzie tutaj, którego imię znała. Usiadła na miękkiej trawie, w głowie wciąż kręciło jej się od świątynnych pachnideł. Sięgnęła za kołnierz i wyjęła obcięty ogon grzechotnika przewiązany rzemieniem. Przyłożyła instrument do ucha i delikatnie nim potrząsnęła. Dla jaszczurczego posągu był to zwykły, niegroźny grzechot, lecz dla kreta buszującego metr pod nim, zwiastun śmierci. Dla Rijeki zaś, była to okrutna pieśń, tragiczna opowieść, rytm serca i melodia duszy ukochanego, którego utraciła. Łzy popłynęły jej po policzkach rozmazując gadzią krew naniesioną przez starszego kapłana. Obróciła w dłoni wygnieciony kawałek pergaminu, zawierający wiadomość, która wyssała z niej życie, a wtłoczyła mrok. Wyciągnęła z torby skalpel i zaczęła ryć na granitowej smoczycy ósmą gwiazdkę.

– Osiem lat – zaszlochała do posągu. – Osiem lat już cię opłakuję. Obiecałeś mi, że mnie nie opuścisz, że razem… Przyrzekałeś, a teraz nie masz nawet grobu. Przychodzę tutaj, do Frijasy, pamiętasz? Byliśmy mali, bardzo mali, to ty mi powiedziałeś, wredna jak osa, uparta jak osioł. Oj Visok, co tam w górach się stało? Dlaczego mi to zrobiłeś…

Zaczęła kopać i okładać posąg, ścierając sobie knykcie, tłukąc palce u stóp. Drapała, biła, krzyczała, dopóki nie opadła z sił i nie osunęła się z powrotem na trawę. Dysząc z bezsilności otarła ręką twarz i spojrzała na zaschniętą smoczą krew. Zacisnęła dłoń w pięść wokół grzechotki i ucałowała.

– Nie pozwolę ci odejść, nie wypuszczę. Przyrzekałeś. 

 

IV

Rijeka sama nie wierzyła, że to robi. Straciła nadzieję już dawno temu, od kilku lat nie chodziła już pod pomnik Frijasy, chciała zapomnieć. Jednak obraz blizny na ramieniu był zbyt dokładny. Albo ktoś chciał jej wyciąć numer albo…

Nie, to niemożliwe. Z drugiej strony, przecież to mogła być halucynacja, czyjś urok, ale nikt raczej nie mógł jej niczego dosypać ani dolać. Może to jakiś spisek, pułapka na nią. Odkąd przejęła obowiązki wysokiego haruspika, nie cieszyła się sympatią społeczeństwa. Wróżenie ze zwierzęcych wnętrzności było dla pospólstwa tajemnicze, niebezpieczne i zbrukane. I tak właśnie traktowano Rijekę. Jednak jeśli dłubanie w smoczych wątrobach czegoś ją nauczyło, to właśnie tego, by nie lekceważyć nawet najdrobniejszych szczegółów.

Kobieta stanęła przed sypiącym się drewnianym budynkiem, poprawiła załamy na płaszczu i wzięła głęboki oddech. Dźwignęła masywne drzwi karczmy, będącej zarazem burdelem, kasynem, hotelem, teatrem i targiem. Teoretycznie wszystkim, czym ją biesiadnicy w dany wieczór uczynili.

Uderzyła ją nieoczekiwana nawałnica oczekiwanych zapachów. Pot, mocz, alkohol, smażenina, pieczywo, rzygowiny, koń, znój i gnój, wszystko pięknie wymieszane tworząc jeden spójny aromat. Rozbawił ją fakt, iż swąd ten drażnił ją mniej, niż przeklęte świątynne kadzidła. Po tylu latach, wciąż do nich nie przywykła. Stopniowo się ich pozbywała, ku wściekłości i oburzeniu innych kapłanów.

Gwar i tłok panujący w ciasnym wnętrzu ucieszył ją, nie chciała, by ktoś ją zauważył, a co dopiero rozpoznał…

Haruspik w burdelu, to ci dopiero materiał na balladę. Zaczęła przeciskać się do wolnego miejsca, które dostrzegła w kącie pomieszczenia. Spoglądała spod kaptura na twarze śmiejących się, wrzeszczących i bluźniących mężczyzn. Nie widziała go, ale też nie spodziewała się zobaczyć. Usiadła na wysłużonej drewnianej ławce i zaczęła szukać wzrokiem małej gwiazdy, wyrzeźbionej na lewym, męskim barku, którą widziała w wizji. Zastanawiała się, czy w ogóle by go poznała, gdyby jednak jakimś cudem…

Przecież nie mógł się za bardzo zmienić, mógł utyć albo posiwieć, ale na pewno nie zmieniłby oczu, tego swojego mądrego spojrzenia. Oczu zbyt starych jak na tak młodą duszę. Nie wierzyła jednak, że nie skontaktowałby się z nią, nie dał znaku życia…

– Słuchajcie wszyscy! – ryknął, wskakując na stół, jeden z pijaków. – Jest tu z nami pewna niezbyt towarzyska dama, ukrywa się przed nami…

– Kurwa – mruknęła pod nosem Rijeka, zsuwając się bardziej pod stół i kurcząc się pod płaszczem.

Mężczyzna ciągnął dalej.

– Nagrodźcie ją brawami, a może nas uraczy pieśnią! Panno Deraezjo! Prosimy!

Rijeka odetchnęła i odprężyła się. Nie zauważyła truwerki w tłumie, mimo iż lubiła jej kuplety. Patrzyła jak blond włosa Deraezja wstaje niechętnie i siada na miejscu przygotowanym naprędce przez wygłodniałych pieśni biesiadników. Rijeka w końcu poczuła się bezpiecznie, ze wszystkimi spojrzeniami skierowanymi na artystkę mogła bez pardonu lustrować tłum. Ostatnie rozmowy całkowicie ucichły, a ostatni chrapiący zostali obudzeni. Tylko ogień trzaskał sobie skocznie w kominkach.

 

Ogniem, lodem, błyskawicą

Do ciebie szacunek mamy

Cieniem, wiatrem, nawałnicą

Lecz się nigdy nie poddamy

 

Wierzyć przestałeś w moc ziemi

Zepchnąć chciałeś nas do morza

My z wiatru tchnienia ulepieni

Ty miej bogów, my przestworza

 

Co dwie dekady starsi ustępują

Jeden człowiek dla jednego z naszych

Swym młodym miejsce szykują

Jednak tylko samcom z ludzi waszych

 

Słowo nasze niech ci będzie dane

Jak jeden samiec może być w stadzie

A co będzie w gwiazdach zapisane

Równi sobie we boskiej gromadzie

 

Deraezja skończyła śpiewać, lecz nikt się nie odezwał, nie zaskrzypiał krzesłem, ani nie zakasłał. Melancholia pięknej pieśni okryła woalem ciszy wnętrze karczmy. Transem z którego niełatwo się wybudzić i powrócić do nijakiej rzeczywistości.

– Piękny poemat – rzekł krępy handlarz, unosząc w górę kufel, przełamując ciszę.

– Prawda! – krzyknął właściciel karczmy, stawiając przed truwerką kufel najznamienitszego trunku.

– Gówno prawda – rzucił, spod posklejanych rzygowinami włosów, włóczęga siedzący tyłem do tłumu.

– Jak ci się nie podoba, to się nie odzywaj menelu – mruknął jeden z wiernych słuchaczy.

– Zamknij mordę – dołożył inny.

Niezadowolony mężczyzna przechylił kufel, wlał płyn do gardła i odwrócił się do nich. Bujny zmierzwiony zarost posklejany miał kawałkami jedzenia, a oczy rozbiegane i niespokojne, jak u dzikiego zwierzęcia.

Rijeka zwróciła uwagę na minę gospodarza, który zamarł i niespokojnie ugniatał rąbek fartucha w roztrzęsionych palcach. Kimkolwiek był włóczęga, musiał już nieraz zajść właścicielowi karczmy za skórę.

– Posłuchaj śmieciu – Krępy handlarz podwinął rękawy. – Przeprosisz panią Deraezję i wyjdziesz stąd grzecznie, modląc się żebym ci nie strącił głowy z szyi.

Adresat groźby wstał i zatoczył się na ścianę.

– Po pierwsze, nie kwestionuję tego, że Deraezja ma piękny głos. Po drugie, byłbym ci bardzo wdzięczny za strącenie mojej głowy z szyi. Ba, na myśl o porannym kacu jestem ci gotów jeszcze za to zapłacić. Po trzecie i ostatnie, pierdoły opowiadasz truwerko. Gówno wiesz o smokach, bogach i kapłanach, a to co wiesz, też z dupy wzięłaś. – Poklepał się w pierś. – To skurwysyny! Zawistne i mściwe bestie! To zwierzęta, jak każde inne, choć lepiej uzbrojone. A kapłani? Parszywe moczymordy bez zasad i sumienia. Pierdolę takich bogów!

Rijeka słuchała mężczyzny z odrazą, bo patrzeć zza wzburzonego tłumu nie zdołała. Za takie tezy groziła śmierć, toż to świętokradztwo w najbrudniejszej formie. W głębi duszy miała nawet ochotę zobaczyć włóczęgę z nożem przystawionym do gardła.

– Skończ obdrapańcu, nikt nie ma ochoty cię słuchać. Jakbyś zobaczył smoka czystej krwi na żywo, to byś spierdalał niczym zając. Tylko byś ścieżkę z gówna, co je tak do wszystkiego porównujesz, za sobą zostawił – włączył się do dyskusji kompan handlarza.

Rijeka zauważyła, że Deraezja powoli wymyka się z karczmy, jakby przeczuwając awanturę. Dziewczyna musiała wyostrzyć sobie szósty zmysł, przez lata występów w lokalach o podobnej renomie.

– Panowie, dajcie spokój, napijcie się. Szkoda hańbić tak piękną balladę, prostacką waśnią… – Nim gospodarz skończył apel, w powietrze poleciały pierwsze krzesła.

Gwar, obelgi i trzask drewna wypełniły karczmę po brzegi. Rijeka sięgnęła po blaszaną tacę i zasłoniła się nią niczym tarczą. W razie gdyby jakiś kufel zgubił się w locie i postanowił roztrzaskać jej czaszkę. Zza osłony obserwowała awanturę rodem z przedstawień w amfiteatrze. Handlarz wraz z kolegą dopadli włóczęgę i okładali go nogami od stołu. Brodaczowi udało się zabrać pałkę jednemu z nich, jednak dał się złapać za koszulę i naciągnąć ją sobie tak, że nic nie widział. Przyjął kilka ciosów, a zlany potem handlarz zerwał mu ubranie z głowy.

Rijeka wzdrygnęła się widząc tors włóczęgi. Nie sposób było odróżnić na nim jednej blizny od drugiej. Rany cięte i szarpane, błyszcząc blado, tworzyły szachownicę na plecach mężczyzny. Mężczyźni siłowali się, przewracając stoły i rozlewając piwo. Nagle Rijeka dostrzegła to, po co tutaj przyszła, to czego się obawiała. Małą, koślawą gwiazdę wyrżniętą na lewym barku brodatego włóczęgi. Taką samą, jaką wyryła Visokowi, gdy byli nastolatkami, gdy on jeszcze żył…

To niemożliwe, miał być boskim kapłanem, opiekunem smoka, tam, wysoko w górach. A przecież był martwy, od trzynastu lat. Poczuła jak serce przesuwa się jej do krtani, a na ciele pojawia gęsia skórka. Schowała głowę pod stół i zwymiotowała. Gdy pozbierała się do kupy bijatyka już się skończyła. Mężczyźni ustawiali powywracane krzesła i rozmasowywali siniaki. Dwóch z nich wynosiło właśnie bezwładne ciało włóczęgi na dwór. Rijeka zerwała się z krzesła i wyskoczyła za nimi na zewnątrz. Deszcz lał się z gwieździstego nieba na półgołego faceta leżącego w kałuży.

Rijeka uklękła przy nim i zgarnęła przyklejone kosmyki włosów z czoła. To nie mógł być on, to nie mógł być Visok. Twarz na jej podołku mogła należeć do mężczyzny koło pięćdziesiątki, tymczasem jej narzeczony miałby teraz niecałe trzydzieści lat. Przyjrzała się bliźnie na jego ramieniu, faktycznie to była gwiazda, ale wokół niej były inne, mniejsze. To musiał być przypadek. Uspokoiła się, lecz nadzieja powoli ustępowała  miejsca złości. Dała się oszukać, uległa złudnemu marzeniu, pozwoliła sobie znowu spróbować, znowu uwierzyć. Kiedy przypomniała sobie co wygadywał o smokach, zdecydowała zostawić go tak jak leżał.

Włóczęga nagle otworzył oczy, dzikość jego spojrzenia sprawiła, że kobieta się wzdrygnęła. Biły z nich ból, cierpienie i udręczenie, smutek tak straszny, że aż piękny. Mężczyzna popatrzył na nią i uśmiechnął się.

– Rijeka… – wyszeptał Visok i stracił przytomność.

 

V

Visok siedział w swojej jaskini i patrzył na śpiącą w jego posłaniu kobietę. Złożone dłonie oparł sobie o popękane od soli usta. Soli z łez, które od kilku godzin płynęły po jego policzkach, znikając w bujnej brodzie. Tam w posłaniu, nie było już dziewczyny, której obiecał cały świat, którą kochał. To była kobieta, dorosła i… piękna. A on, nie miał jej nic do zaoferowania. Był niczym więcej jak udręczoną duszą, uwięzioną w poszarpanym ciele. W tym momencie nie czuł suchości w krtani czy pustego łomotania w głowie – skutków opicia się i wdania w bójkę. Czuł tylko wstyd i wstręt do osoby, którą był w tym momencie, którą się stał.

Rijeka obudziła się, przeciągnęła i spojrzała na wpatrzonego w nią jak w obraz włóczęgę. Mimo iż robiła co mogła, nie potrafiła odnaleźć w jego własnym spojrzeniu chłopaka, którego pokochała.

Visok wstał, ale się nie odezwał, milczał. Czuł tak mocny ścisk w gardle, że nawet gdyby miał jej coś do powiedzenia, słowa uwięzłyby mu w krtani niczym zwierz w potrzasku.

Kobieta zerwała się z ziemi, doskoczyła do niego i wymierzyła solidny cios w policzek. Potem kolejne, na korpus, ręce, twarz. Biła ile tylko miała siły i kondycji, w każde uderzenie wkładając całe serce. Jej małe pięści wierciły jego pokryte bliznami ciało. Z każdą sekundą czuła jak wyrzuca z siebie emocje. Płakała, lecz biła go dalej, dławiąc się łzami. Visok stał nieruchomo, choć zadawała mu ból, wiedział, że zasłużył na każdą krzywdę jaką tylko by dla niego wymyśliła. Lecz on też czuł ulgę, czuł jakby powoli z każdym uderzeniem dopełniało się jego przebaczenie.

Przyciągnął ją mocno do siebie i przytulił. Trzymał i nie puszczał, mimo że się wyrywała. Po dłuższej chwili przestała się opierać i wtuliła głowę w jego klatkę piersiową. Czuł jak dygocze, ze złości, żalu i zmęczenia.

– Przepraszam, tak bardzo, tak bardzo cię przepraszam – wyszeptał, gładząc jej włosy.

– Dlaczego? – Podniosła wzrok i spojrzała mu w oczy.

Visok nagle rozejrzał się i zaniepokoił.

– Musimy stąd uciekać, nie jesteś tu bezpieczna. Szybko! – rzucił, po czym złapał ją za rękę i wyprowadził z pieczary na rześkie popołudniowe powietrze.

– Puść mnie! – Spróbowała mu się wyrwać, jednak Visok ciągnął ją w dół zbocza, w gęste zarośla. – Jesteś mi winny odpowiedzi! Nie możesz tak po prostu…

Urwała, słysząc potworny zgrzyt żwiru ponad nimi. Po zboczu posypała się lawina kurzu i piachu. W ostatniej chwili wskoczyli w bujne krzewy. Z chmury pyłu niezgrabnie wygramolił się olbrzymi smok. Łeb rozmiarów beczki na kapustę, zatwierdzony był na szyi, długiej niczym sosna. Gdyby jego odziany w czarne łuski korpus był stołem, to zasiadłoby do niego ze dwudziestu chłopa po każdej z obu stron. Gibki, kolczasty ogon smagał zbocze niczym piorun, wyrywając kawałki skał i posyłając je w powietrze. Jego skrzydło zaś…

No właśnie, skrzydło. Miał bowiem tylko jedno, prawe. Wielkie niczym królewski namiot, z majestatyczną fioletową błoną. Z drugiej, lewej łopatki sterczał tylko wykrzywiony kikut. Gad zmrużył różowe, pionowe źrenice i zniknął we wnętrzu jaskini, w której jeszcze przed chwilą byli.

– Czy to był? – zachłysnęła się Rijeka.

Visok skinął. – Pomrok Cieniopluj, smok, który wykluł się dla mnie trzynaście lat temu.

– To samiec – rzuciła zaskoczona.

– Widziałaś jego skrzydła? – zapytał, a w jego oczach była tylko gorycz.

– Tylko jedno, co mu się stało? Co się stało z tobą? Gdzie się podziewałeś? Cały czas tutaj? Pod moim nosem? Nie dając znaku życia? Czemu mnie nie szukałeś? Gdybym cię nie znalazła to…

Visok przerwał kanonadę jej pytań.

– To może byłoby lepiej.

– Jak możesz tak mówić!

– Nie widzisz tego?! – wrzasnął jej w twarz. – Tylko nie próbuj kłamać! Zobacz co ze mnie zostało! Co zostało z niego! – wskazał palcem na grotę.

Rijeka patrzyła na niego z rozdziawionymi ustami.

– Chcesz wiedzieć co się stało trzynaście lat temu? Proszę bardzo! Pojechałem w góry, wybrałem jajo, zważyli je, było lekkie. Jedno jajo z całego miotu, z dwudziestu sześciu było cięższe. Samce ważą kilkaset gramów więcej, było pewne, że z mojego wykluje się smoczyca! Kiedy wszystkie inne były już na świecie, ja wciąż czekałem. Coś było nie tak, czułem to. Aż w końcu, nie wiem ile godzin wtedy minęło, dwie, trzy, dziesięć. Skorupka zaczęła pękać i wtedy wyłonił się pyszczek, pyszczek samca. Poznałem od razu. Mają ten krótki kolec na podbródku, samice są tam płaskie. W tym momencie myślałem, że to była pomyłka na ważeniu albo po prostu był lżejszy, mniejszy. Jednak, gdy kolejne kawałki skorupki odpadły zauważyłem, że ma jedno skrzydło. To było powodem jego mniejszej wagi, rozumiesz?! Taki się urodził, smok, który nigdy nie wzleci. Nigdy nie pozna swojego żywiołu…

Rijeka nie miała serca mu przerywać, zaczynała go rozumieć. Visok kontynuował, szarpiąc i rwąc liście z pobliskiego krzaka.

– Nie wiedziałem co się teraz z nami stanie, dwa samce w stadzie, doprowadziłoby to do tragedii. Krwawych masakr. Rada nie mogłaby tego zaryzykować. Miałem nadzieję, że odeślą nas gdzieś, może do poprzedniego stada, ale to było niemożliwe, minęłyby z cztery lata zanim Pomrok mógłby mnie unieść. Ale jako pierwsi znaleźli nas oni, czterech obcych chłopaków z innej partii gór, jednemu z nich, Hawduxowi, wykluł się samiec. Wielki i dorodny, czerwono-zielone bydlę. Tylko się śmiali, ale Hawdux przeraził się, że mogą chcieć mu zabrać jego smoka, skoro są dwa samce w stadzie – Visok przerwał opowieść, żeby przełknąć kluchę w gardle.

Nikomu wcześniej o tym nie opowiadał, miał ochotę zwymiotować alkohol, który wciąż szumiał mu w głowie. Opadł na kolana i kontynuował, krztusząc się łzami.

– Jego koledzy trzymali mnie we trzech, a on zaczął kopać Pomroka. Rozumiesz? To było maleństwo, sięgał mi ledwo ponad kolana. A on go kopał! Mały piszczał, próbował uciekać, ale wtedy samiec tego skurwysyna rzucił się na niego. A trzy smoczyce ruszyły za nim. To był znak, że uznały samca Hawduxa za przywódcę. Mały próbował się bronić, gnojki przestraszyły się, że zrani ich samice i mnie puścili. Zatłukliby go. To mieli być moi bracia, kapłani, z nimi miałem żyć? Chwyciłem małego i wskoczyłem w wodospad. Był nieprzytomny. Myślałem, że już po nim, rozumiesz? Myślałem, że go straciłem.

Rijeka podeszła bliżej, a Visok wtulił twarz w jej brzuch i łkał. Kobieta głaskała jego włosy i patrzyła w niebo. Nie potrafiła sobie wyobrazić przez co jej ukochany przeszedł. Było jej głupio z powodu pokazu frustracji jaki dała w jaskini, lecz skąd mogła wiedzieć.

– Przeżyliśmy, lecz to były najgorsze dni mojego życia. Pomrok był nieprzytomny, starałem się go karmić, poić. Polowałem dla nas obu, jadłem węże, szczury, jagody. Gryzłem je, wypluwałem i podawałem mu, tak jak to robią ptaki. Był bardzo słaby Rijeko. Zbyt słaby… Spaliśmy pod gołym niebem, marznęliśmy, każdego dnia bałem się, że nas znajdą. Mi już było wszystko jedno, ale on miał żyć. Musiał. Na początku chciałem wrócić, ale bałem się, że to będzie dla niego wyrok. Chciałem się z tobą skontaktować, ale musiałem poczekać. A, im dłużej czekałem, tym ciężej było mi się zebrać. Wtedy dowiedziałem się, że mnie nie szukają, uznali za zmarłego. Naprawdę odetchnąłem, ze względu na Pomroka. W końcu był bezpieczny. Poza tym… Miał do ciebie wrócić wielki kapłan, na grzbiecie potężnego smoka i zabrać cię ze sobą do krain, w których słońce wstaje, gdy wzejdzie u nas. A wraca kto?

Rijeka przejechała dłonią po bliznach na jego plecach i spojrzała pytająco.

– Był dziki, niespokojny. Jego pierwszy kontakt z ludźmi i krewniakami, prawie skończył się dla niego śmiercią. Miał napady agresji, rzucał się na mnie.  Robił się jednak coraz silniejszy, gdyby nie udało mi się go oswoić, pewnie już bym nie żył – opowiadał, czując jak zrzuca z siebie ciężar. Masę, która dawno temu przygniotła go ciasno do ziemi i nie pozwalała choćby drgnąć.

Rijeka pocałowała go w czoło i pomogła mu wstać. Miała dosyć jego użalania się nad sobą.

– Dlaczego nic z tym nie zrobiłeś? Nie próbowałeś odzyskać swojego dawnego życia?

Visok spojrzał na nią z niedowierzaniem. Po wszystkim co jej wyznał, nie mógł zrozumieć jak mogła jeszcze się go czepiać.

– Zapytałeś kogo widzę, kto przede mną stoi, a więc ci odpowiem. Patrzę na mężczyznę, który przez własne kompleksy stracił trzynaście lat życia. Wstydziłeś się mnie? Naprawdę? Zawiodłam się na tobie, ale nie z powodu tego jak wyglądasz, co osiągnąłeś czy jak postąpiłeś. Najbardziej boli mnie to, że ty zawiodłeś się na mnie, że masz o mnie tak okropne zdanie. Jak mogłeś kiedykolwiek kochać kogoś, kogo wstydziłeś się poprosić o pomoc. Może mój ojciec mógłby coś zaradzić, powstrzymać Radę, gdybyś tylko dał mi znać, cokolwiek – wyrzuciła z siebie Rijeka.

– Nawet on nie sprzeciwiłby się bogom. Nie zaryzykowałby wszystkiego na co pracował całe życie – Visok pokręcił głową, zrezygnowany. Jej słowa bolały bardziej, niż jaszczurcze pazury.

– Zawarliśmy pakt krwi – rzekła Rijeka, odsłaniając swój prawy bark. – Ja dla ciebie sprzeciwię się wszystkim bogom jacy kiedykolwiek istnieli. Zrobię wszystko, byśmy mogli dotrzymać naszej obietnicy, względem siebie oraz jego. A więc Visoku, kapłanie Pomroka Cieniopluja, czego pragniesz najbardziej na świecie?

Visok dotknął blizny na ramieniu kobiety i wycedził przez zęby.

– Zemsty. Krwi Hawduxa i jego smoka. Skurwiela, który zabrał mi moje życie.

– Na co więc czekasz? – zapytała, krążąc wokół niego.

– Pomrok nie ma szans w otwartej walce z bestią Hawduxa. Nie z jednym skrzydłem. Wątpię, aby przetrwał minutę.

– To dajmy mu skrzydło. Są sposoby, jest ścieżka, która zaprowadzi nas do celu. W stronę której nie powinno się zerkać – Rijeka rzekła tajemniczo.

Visok spojrzał na nią jak na szaleńca.

– Jeżeli kiedykolwiek istniały sposoby, to umarły wraz z pierwszymi kapłanami. Gdyby to wyszło na jaw, zginęlibyśmy nie tylko my, ale on też. Nawet jeśli podjęlibyśmy to ryzyko, nie da się z nimi skontaktować, tego może dokonać tylko…

– Haruspik? – wtrąciła Rijeka z lekkim uśmieszkiem, wyjmując zza pazuchy model smoczej wątroby, podzielony na kilkadziesiąt małych obszarów.

– Ty? Jak?! – Visok cofnął się o krok.

– Jakiś czas po tym, gdy dowiedziałam się o tobie… Że nie żyjesz. Uprosiłam ojca, by pozwolił mi wstąpić do zakonu. Chciałam być jak najbliżej smoków, skoro nie mogłam być koło ciebie. Szukałam odpowiedzi w gadzich bebechach, gwiazdach i planetach. Któregoś dnia miałam tę wizję, karczmy, dokładnie tej w której cię znalazłam. I tę bliznę, gwiazdę taką jak nasze, na męskim ramieniu.

Visok spojrzał na wejście do jamy.

– Naprawdę jesteś w stanie to zrobić? Dać mu skrzydło?

– Tak – Rijeka podeszła do niego i ujęła jego twarz. – Możesz odzyskać wszystko co straciłeś, ale pamiętaj, że każda magia ma swój koszt. Haruspicja to czarna sztuka, ale są metody dzięki którym możesz pomóc Pomrokowi. Nie chcę wierzyć w bogów, ani kapłanów o których mi opowiedziałeś, więc zwróćmy się do tych którymi gardzą. Do wroga naszych wrogów. Do tych którzy już dawno z tych ziem odeszli. Pytanie tylko, czy jesteś gotów? Czy potrafisz poświęcić wszystko dla niego i dla nas? – pocałowała go. – Co jesteś w stanie zrobić, by spełnić swą przysięgę?

– Wszystko – warknął Visok i zaczął ją rozbierać.

Długie godziny leżeli na kępie trawy, między kwitnącymi krzewami, nadrabiając zaległości. Czas, który odebrał im los, a którego oboje tak bardzo potrzebowali.

 

VI

Rijeka przeszła po raz ostatni wokół Visoka i Cieniopluja leżących koło siebie w jaskini. Trybularz w jej dłoni kołysał się, rozpylając gęsty, biały dym. Mieszanina ziół i kadzideł zadziałała na nich natychmiastowo, wprowadzając w głęboki sen. Kobieta dla pewności szturchnęła jeszcze kilka razy każdego z nich, by sprawdzić czy śpią wystarczająco mocno. Podeszła do swego prowizorycznego ołtarza i sięgnęła do wiklinowego koszyka. Zawiniątko okryte skórami i płótnem złożyła na stole, poprawiła wszystkie narzędzia, by leżały w równych rzędach i mruknęła do siebie pod nosem.

– Nie spieprz tego Rijeka, ani się waż.

Visok na tle Pomroka wydawał się maleńki. Smocze kły były grubsze niż jego łydki, a kolce na szyi dłuższe, niż jego przedramiona. Ciemnofioletowy brzuch Cieniopluja mozolnie unosił się i opadał. Jaszczur nie posiadał przednich łap, za to jego prawe skrzydło zwieńczone było czterema pazurami – różowymi, błyszczącymi sztyletami. Śpiąc, wydawał się Rijece niewiarygodnie łagodny, ale nie miał w sobie tej gracji i elegancji zdrowych okazów. Leżało przed nią nieszczęśliwe, kalekie stworzenie, które zamierzała uzdrowić. I po raz pierwszy poczuła, że warto było studiować tajniki haruspicji, miesiącami grzebać w bebechach, wprowadzać się w transy i czytać z gwiazd.

Dym z kadzideł rozstawionych na ołtarzu szczypał ją w oczy i drapał w gardło. Rozwinęła zawiniątko na stole, odsłaniając błękitne ciało małego smoka. Dwugłowej jaszczurki z krótkim, ale krępym ogonem. Ułożyła je delikatnie, na lewym boku i wzięła do ręki model wątroby, który dostała w dzień wstąpienia do zakonu. Zamrugała, przyłożyła skalpel do jaszczurczego brzucha i zaczęła mroczną inkantację.

***

Tej nocy, Visok śnił o smokach. Fruwał razem z nimi. Posągi, które tak uwielbiał jako dziecko, teraz otaczały go w przestworzach. Zwinna Frijesa Wrednołuska, potężny Wandergrot Sępobrody, plujący ogniem Gronozral Złośliwy i wielu innych, których imiona zapomniał lub nigdy znał. Zataczali szerokie kręgi nad malejącymi miastami, by za moment szybować ponad wyglądającymi z góry jak śnieżne zaspy chmurami. Nic nie ograniczało ich możliwości. A Visok po raz pierwszy w życiu, czuł się naprawdę wolny.

***

Rijeka obudziła się w obozie, który rozbiła kilkanaście minut drogi od pieczary. Nie mogła ryzykować pozostania na noc w jej pobliżu. W środku wciąż tańczyły duchy dawnych kapłanów, haruspików i smoków. Ważyły życia Visoka i Pomroka, oceniały czy są warci błogosławieństwa, ich boskiej interwencji.

Zasypała ognisko nogą i ruszyła, by obejrzeć i ocenić swoje dzieło. Albo swoją klęskę. Gdy tylko ukazało jej się wejście do groty, wzdrygnęła się. Podnóże wzgórza zamieniło się w rumowisko, a krzewy porastające zbocze walały się dookoła, powyrywane i pozgniatane. Na pierwszy rzut oka, krajobraz wyglądał jak po przejściu tornada, jednak Rijeka nie miała wątpliwości, że to był ,,tylko’’ smok.

Wdrapała się po gruzach tylko po to, by zajrzeć do pustej już, jaskini. Nadal czuła dziwne wibracje powietrza i słyszała ciche echo tysięcy głosów. Wiedziała, że już na zawsze to miejsce naznaczone będzie magicznym piętnem. Blizną, którą zostawić mogą tylko czarne, nieczyste i niebezpieczne czary. Jednak robiła to dla Pomroka. Stworzenia zrzuconego z panteonu, skazanego na wieczną tułaczkę, na ból i cierpienie. Musiała ich odnaleźć, utwierdzić się w przekonaniu, że wszystko poszło po jej myśli. Podążała szlakiem zdemolowanej przyrody. Olbrzymi gad pozostawił po sobie znakomity trop. Połamane drzewa, zryta trawa i popękane głazy prowadziły ją krętą ścieżką w dół doliny.

Znalazła ich na brzegu szmaragdowego jeziora. Visok chwiał się oparty o głaz, podczas gdy jaszczur prężył się na słońcu. Smok na jej widok wyprostował się i zawył, a jego ryk był długi i mocny. Niósł się po tafli wody i odbijał od otaczających je wzgórz, potęgując swoją moc. Zza pleców bestii rozwinęła się nagle para purpurowych skrzydeł. Niczym żagle galeonu, łopotały na wietrze, lekko nim chwiejąc. Na lewym, tym którego wcześniej nie miał, dojrzała znamię. Bliznę w kształcie gwiazdy.

Rijeka patrzyła na niego z uśmiechem na ustach i satysfakcją w sercu. Stwór jakby chwalił się przed nią swym nowym atutem. Zrobiła krok naprzód, ale Pomrok błyskawicznie skoczył do przodu, zasłaniając przed nią Visoka.

– Spokojnie, to tylko ja. Muszę go zbadać, pozwól mi – zawołała do gada.

Wściekłe, różowe oczy obserwowały ją, a gadzie ciało zastygło w bezruchu, w każdej chwili gotowe do skoku. Rijeka usłyszała głos Visoka, jednak nie zrozumiała jego słów. Pomrok tylko parsknął i wystrzelił w górę jak z procy. Zanim chmura piasku, którą wzbił opadła,  wielki smok był już tylko małą kropką na niebie.

Rijeka podbiegła do Visoka i poczuła ściśnięcie w żołądku. Jej ukochany nie miał lewej ręki, domyślała się, że taka może być cena rytuału. Ale czymś zupełnie innym, było ujrzenie tego naprawdę, na własne oczy. Fioletowa blizna zasklepiała jego lewy bark, błyszcząc złowieszczo, a naczynia krwionośne przebijały przez cienką tkankę.

– Jak się czujesz? – zapytała oglądając jego ranę.

Visok uśmiechnął się i zemdlał.

***

– Nie wstawaj, leż – powiedziała Rijeka, gdy Visok odzyskał przytomność.

– Masz jeszcze tę grzechotkę, którą ci kiedyś dałem?

Rijeka wyjęła naszyjnik spod koszuli i nim potrząsnęła. Mężczyzna uśmiechnął się.

– Dziękuję. Dziękuję za to co dla niego zrobiłaś.

– Ja zrobiłam niewiele, to tobie udało się przekonać duchy, żeby mu pomogły.  –musnęła dłonią jego najnowszą bliznę. – Bardzo boli?

Visok spojrzał na swój lewy bark i parsknął śmiechem, który przerodził się w kaszel.

– Z czego się śmiejesz kretynie?

– Kiedyś zaufałem pewnej kobiecie, dałbym sobie za nią rękę uciąć…

– I bym kurwa teraz nie miał ręki – dokończyła za niego Rijeka.

– Dokładnie! W czym to było? – zapytał szczerząc zęby.

– W jakiejś książce, nie pamiętam – skłamała. – Visok?

– Mhm?

– Wiesz, że nie musisz tego robić? Wiesz, co za to grozi, co grozi za smokobójstwo. Możemy tutaj zostać jakiś czas, dopóki Pomrok się do mnie nie przyzwyczai. A potem, no wiesz, odlecieć stąd, zapomnieć…

– Myślałem o tym – Visok spoważniał. – Ale to nie takie proste.

Rijeka zachmurzyła się.

– Jestem mu to winny. Jestem mu winien możliwość zemsty. Nie wiem co się stało dzisiejszej nocy, jakie czary odczyniłaś. Ale przez chwilę byłem w jego głowie, tak jakbym sam był smokiem. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale czułem to co on, widziałem jego myśli. Dokona zemsty albo zginie próbując, bez względy na wszystko. A ja mu obiecałem, że tego dopilnuję.

Rijeka kiwnęła głową, nie potrafiła obalić tych argumentów.

– Visok, to co się tam wczoraj stało. On już nigdy nie będzie taki jak dawniej i ty też. Haruspik może wiele, ale nie zniweluję skutków ubocznych tak silnej magii.

– Spójrz na to z innej strony. Skrzydło za rękę? Brzmi jak naprawdę dobry interes – uśmiechnął się.

– Więc co teraz?

– Póki co, pomóż mi wstać.

Visokowi zakręciło się w głowie. Czuł się jakby ktoś wyssał z niego przez słomkę wszystek energię i wypluł do ustępu.

– A teraz – powiedział i zagwizdał na palcach. – Czas zapolować na smoka.

 

VII

– Łuuu, huuu! – krzyknął Visok, kiedy przefrunęli nad doliną, niczym strzała wystrzelona z łuku. Lot regenerował jego siły szybciej, niż jakakolwiek inna kuracja.

Mężczyzna trzymał się długiego kolca przed sobą. Czuł pod nogami jak potężne mięśnie bestii kurczą się i rozciągają. Matowe łuski go nie obcierały, jedynie szpikulec za plecami uwierał go w kość ogonową. Chociaż widok z grzbietu Pomroka był nieziemski, nie zachwycił go tak jak jego własny lot we śnie.

– Wparujemy na górę od strony wodospadu, tak jak z niej spadliśmy – wrzasnął do Pomroka, próbując przekrzyczeć huk powietrza wokół nich.

Potężne fioletowe skrzydła załopotały złowieszczo, kiedy  Cieniopluj zaczął wzbijać się w górę, do domu, który mu odebrano.

Szum spadającej w przepaść wody brzmiał dla obu jak bitewna pieśń, jeżąc włos i kolce na ich kręgosłupach. Dwóch przyjaciół, strąceni z nieba bóg i kapłan, mieli sięgnąć po to, co im się należało.

Pomrok z łoskotem wylądował na polanie. Dokładnie tej samej, na której jako pisklak wykluł się ze swego jaja. Na której zazdrosny chłopiec i stado smoków próbowało go zamordować.

Deszcz, który do tej pory tylko kropił, stopniowo zamieniał się w ulewę. Visok ich nie dojrzał, lecz usłyszał. Jazgot połączonych ryków rozdarł powietrze, a mgła dookoła zaczęła wirować. Cienie smukłych sylwetek krążyły wokół nich.

– Hawdux! – wydarł się Visok.

Wiedział, że wśród osobników, które ich otoczyły samca nie było, Pomrok od razu by go wyczuł i zaatakował. Zamiast tego Cieniopluj niuchał zalotnie przestrzeń dookoła, jak gdyby chcąc zakodować zapach każdej z samic.

– Hawdux!

Minuty mijały powoli, lecz mężczyzna się nie pojawiał. Pierwszy piorun uderzył niedaleko nich, kolejne nadeszły ze wszystkich stron, grzmocąc majestatycznie. Z deszczu zaczęły wyłaniać się postacie, kapłani przybyli.  Mężczyźni, którzy mieli być jego braćmi, jego przyjaciółmi, stanęli w kręgu wokół niego. Visok rozpoznał wśród nich dwóch z trzech chłopaków, którzy go trzymali, gdy ich kumpel znęcał się nad jego pisklęciem. Jednak Hawduxa wśród nich nie było. Visok zawołał go ponownie.

Ziemia się trzęsła. Coś dużego szło z naprzeciwka, a drapieżny ryk Pomroka, zdradził co to było. Mężczyźni, którzy stali na drodze Hawduxa rozsunęli się. Na polanę wkroczyło dumnie, wielkie, czerwono-zielone smoczysko. Było półtora razy większe od fioletowego gada i znacznie piękniejsze. Jego łuski nie były ze sobą zbite, jak te Cieniopluja, ale odstawały, nastroszone jak sierść przestraszonego kota. Wyglądał jakby był pokryty jesiennymi liśćmi, a jego krzyk szumiał niczym wicher.

– Jestem – odrzekł mężczyzna dosiadający olbrzyma.

Visok poznał go od razu, niewiele się zmienił, ta sama bródka, wiecznie zwężone oczy i cienkie usta. Poczuł ciepło pod tyłkiem i kiedy spojrzał w dół, zauważył różowe promienie tętniące pod pancerzem Cieniopluja. Zbiegały się w jednym miejscu, tworząc coraz większą fioletową kulę. Burza wokół nich zamieniła się w nawałnicę. Deszcz lał się z nieba kaskadami, a grad wielkości zaciśniętych pięści rył nory w podłożu. 

– Pamiętasz nas? – zapytał Visok.

Hawdux tylko się uśmiechnął, jednak Pomrokowi to wystarczyło. Nastroszył się i smagnął pyskiem niczym pejczem, posyłając pocisk wprost w Hawduxa. Fioletowa kula, owiana czarnym dymem i tętniąca od środka różowawym światłem, mknęła ku niemu, sycząc złowieszczo.

Czerwono-zielony smok był zwinny, jednak nie na tyle, by w pełni zejść z linii strzału. Skwierczący pocisk trafił go pod skrzydło, zdzierając łuski z żeber. Gad zawył w agonii, krusząc otaczające polanę skały smagnięciami ogona. Wzbił się wysoko, próbując uciec z zasięgu morderczych kul.

– Za nim! – ryknął Visok, a czarno-fioletowy pocisk wyskoczył w górę.

Pomrok przestrzelił warstwę chmur, otaczając się puchowym wirem granatowych obłoków. Czerwono-zielony stwór zawisnął przed nimi, jak gdyby zapraszając ich do tańca.

– Trenawer Zwiastun Jesieni, zapamiętaj sobie to imię. Opowiesz o nim w zaświatach! – wrzasnął Hawdux.

Oba smoki ryknęły i jak na sygnał, rzuciły się na siebie. Walczyły zajadle, gryzły, drapały, kopały i smagały ogonami. Błyskawice bombardowały przestrzeń dookoła, jednak bestie ich nie zauważały. Cieniopluj zajęty był ciskaniem cienistych kul, raz po raz o włos chybiających celu. Trenawer natomiast spowalniał przeciwnika małymi tornadami i dążył do zwarcia, by móc zrobić użytek z ostrych jak brzytwa łusek.

Visok widział, że Pomrok słabnie, krwawił z wielu miejsc. Czerwono-zielony stwór miał nie tylko przewagę rozmiaru, ale także dłuższy staż w przestworzach. Gady rozdzielały się, by znienacka pikować w samo serce nawałnicy. Gdy po raz kolejny Trenawer wpadł z łoskotem w bok Cieniopluja, Visok poczuł trzask na wysokości swego krocza. Kolec którego się trzymał pękł od impetu zderzenia. Poczuł jak powoli zsuwa się ze smoczego grzbietu.

Pomrok zawył przeraźliwie, gdy Trenawer zacisnął ostre zęby na jego łapie. Visok podkurczył nogi, przekręcił się i usiadł przodem do ogona Cieniopluja. Hawdux rozszerzył oczy z przerażenia, widząc jednorękiego mężczyznę biorącego zamach metrowym szpikulcem na odsłoniętą szyję Trenawera. Visok wychylił się i zatopił kolec w szczelinie, między dwiema nastroszonymi łuskami bestii. Zwiastun Jesieni wypuścił fioletową łapę z paszczy i zakotłował się w powietrzu, zrzucając z grzbietu swego jeźdźca. Chrapliwy wrzask gada zagłuszył grzmoty piorunów i szalejący huragan.

Zanim Hawdux zakręcił koziołka w powietrzu, Visok usłyszał kłapnięcie potężnych szczęk Pomroka i trzask kruszonych kości. Cieniopluj przełknął zdobycz i zanurkował za wijącym się w powietrzu i krwawiącym Trenawerem.

Czerwono-zielony stwór opadał bezwładnie, zostawiając po sobie w powietrzu czerwoną smugę krwi, tryskającej z jego szyi. Visok widział już polanę na której czekały samice. Dziękował bogom, że nie poderwały się do lotu. Zwiastun Jesieni pikował za szybko, nie było już możliwości, by wyhamował. Mężczyzna ponownie dojrzał promienie skupiające się pod fioletowymi łuskami.

– A więc tak kończy Hawdux oprawca i jego parszywy gad – mruknął z satysfakcją.

Ciało Trenawera uderzyło o skalne podłoże z donośnym łoskotem, jednak nikt nie dowiedział się czy przeżył ten upadek. Bowiem sekundę później mroczny pocisk przeszył jego ciało, oddzielając szyję i łeb od reszty zwalistego cielska.

Pomrok wylądował na jego zwłokach, wbijając zabójcze szpony w miotane jeszcze konwulsjami liściaste ciało. Uniósł łeb do góry i ryknął, a chmury nad nimi rozstąpiły się, znikając wraz z burzą i huraganem. Visok rozejrzał się, pozostali kapłani mieli niewzruszone miny, jednak ich smoczyce dygnęły równocześnie, oddając cześć nowemu przywódcy stada. Mężczyzna jeszcze raz spojrzał pod siebie, na zmasakrowane zwłoki pięknego stworzenia. Poczuł, że zbiera mu się na wymioty. Jeżeli tak miała smakować zemsta, to nigdy więcej nie chciał jej już nawet wąchać.

 

VIII

Czterech mężczyzn trzymało Visoka, kiedy przedstawiciel Rady wybrany na sędziego, czytał postawione mu zarzuty.

– Visoku Graeng! Oskarżam cię o smokobójstwo, świętokradztwo, wtargnięcie do świątyni, kradzież smoka oraz ucieczkę od obowiązku kapłańskiego. Wszystkie zarzuty potwierdziło co najmniej kilku z obecnych tu kapłanów. Co masz na swoją obronę?

Visok podniósł zmęczony wzrok, z każdym dniem od czasu rytuału czuł się coraz słabszy. Zapadał się w sobie jak owoc, który ktoś wydrylował i pozostawił na słońcu.

– Visok powiedz im! Opowiedz im to co mi, powiedz prawdę! – Rijeka krzyczała ponad tłumem, zgromadzonym w kaplicy na najwyższym szczycie boskich gór.

Jej mężczyzna tylko się uśmiechnął.

– A zatem, czy oskarżony przyznaje się do zarzucanych mu czynów? – zapytał sędzia.

Visok spojrzał w oczy Cieniopluj, przycupniętego na jednej ze skał. Różowe źrenice obserwowały go w bezruchu, nie były smutne, raczej znudzone. Rijeka zrozumie, musi. Gdyby prawda wyszła teraz na jaw, ubiliby Pomroka, jako zbrukanego haruspicką magią. 

– Tak – mruknął.

– Visoku Graeng! Powtórz jeszcze raz, tak aby wszyscy usłyszeli!

– Przyznaję się do winy! – krzyknął.

Posępną ciszę wypełniły pojedyncze okrzyki z tłumu.

– Zdrajca! Morderca! Na stos z nim!

Sędzie uśmiechnął się.

– Visoku Graeng, Wyrokiem Wysokiej Rady skazuję cię na śmierć. Czy masz jakieś ostatnie słowa? Chciałbyś coś powiedzieć?

Mężczyzna spojrzał w niebo, uśmiechnął się, był czas, gdy nie wierzył, że może się podnieść. Może nie tak sobie wyobrażał swoje życie, ale umierał z godnością i przeświadczeniem, że nie zawiódł tych, których kochał. Myślał chwilę co jej powiedzieć.

– Dlaczego gwiazda? Dlaczego akurat gwiazdka? – zapytał Rijekę, tak jakby byli sami. W tym momencie tłum dookoła, kat, sędzia czy smoki dla niego nie istniały.

Dziewczyna zaszlochała i jęknęła.

– Bo… Tylko w ciemności można je zobaczyć.

Visok uśmiechnął się.

– I że cię nigdy nie opuszczę.

Trzymający go od tyłu kapłan wydobył z pochwy długi, zdobiony sztylet. Visok zobaczył swoje odbicie w klindze i kiwnął głową. Ostrze świsnęło w powietrzu i rozpłatało mu krtań. Był wolny.

 

IX

Rijeka poczuła na barku ciepły oddech i ukłucie jednego z kolców Pomroka. Odwróciła się i spojrzała w smocze oczy. Typowo gadzie, z pionową źrenicą. Jednak nie emanowały dzikością czy szałem, tkwiła w nich mądrość i spokój. To były oczy chłopaka, którego kiedyś pokochała.

– Visok – wyszeptała, ujmując delikatnie czarnołuski łeb. Łzy płynęły po jej policzkach, rozmazując żałobny makijaż.

Otarła rękawem podkrążone powieki i pociągnęła nosem. Wpatrywała się w oczy Pomroka i gładziła jego pociągłą żuchwę, niczym jeździec chcący uspokoić konia. Zaglądała w stworzenie dużo głębiej, szukała jego duszy, wierciła w jego świadomości. Czuła, że tam jest, ale nie potrafiła go odnaleźć, połączyć się z nim. Szukała Visoka, którego znała, tej części, którą przelał w smoka podczas rytuału w jaskini. Czuła jego obecność, tak jakby miała jakieś słowo na końcu języka, ale nie mogła go wypowiedzieć. Zdawało jej się, że widzi frustrację i niemoc próbującego jej odpowiedzieć Visoka, odbitą w jaszczurczych oczach. Duch jej ukochanego mieszkał w Pomroku, lecz nie miał nad nim żadnej kontroli.

Musiała spróbować.

Puściła łeb Cieniopluja i zerwała się do biegu w stronę skalnej przepaści. Rozpędziła się i wybiła jak najmocniej potrafiła.

Wiatr szarpnął nią i obrócił w powietrzu kilkukrotnie, zanim skorygowała lot. Łomocący bębenki uszne huk towarzyszył przerażającemu chłodowi, który ogarnął jej ciało. Spadała głową w dół, przebijając kolejne warstwy chmur. Czuła jak kryształki zamarzniętej wody bombardują jej mocno zaciśnięte powieki.

Rijeka pędziła z niewyobrażalną prędkością. Czas wydawał się pełznąć, krew odpływała jej z głowy, a serce kołatało się w krtani. Frunęła na spotkanie z osłoniętymi gęstą mgłą skałami, by dołączyć do Visoka, bez względu na cenę, którą musiała zapłacić.

Hrrrruuuuuaaaaaaaaaaah!

Niebo rozdarł potworny ryk.

Łup, łup, łup…

Rijeka zgłupiała, słyszała bębny. Bębny dudniące w otchłani.

Łup, łup, łup…

Poczuła jak do jej brzucha przytula się coś gorącego, emanując pokrzepiającą energią. Wyciągnęła ręce i objęła grubą szyję smoka. Pomrok zerwał się gwałtownie do góry, a kobieta zobaczyła znad jego torsu, że od ostrych skał dzieliło ich zaledwie kilka metrów. Łopot skrzydeł ucichł, kiedy fioletowe stworzenie wyrównało lot. Ciepło gadziego ciała rozprzestrzeniło się w jej żyłach, przywracając krążenie w zgrabiałych kończynach. Frunęli, manewrując pomiędzy pionowymi, granitowymi skałami, wtuleni w siebie i zjednoczeni.

Rijeka przyłożyła ucho do matowych łusek na plecach Cieniopluja. Słuchała bicia jego serca, uspokajało ją, koiło i cieszyło. Znała ten rytm, tę barwę i ten ton. Zza horyzontu przed nimi wyłaniały się pierwsze promienie wschodzącego słońca. Kobieta otarła mokre oczy i ucałowała gwiazdę wyrytą na lewej łopatce Pomroka.

– I że mnie nigdy nie opuścisz…

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Zaczyna się bardzo obiecująco i ciekawie. Przekomarzania głównych bohaterów za młodu skonstruowane bardzo dobrze. Niestety potem zaczyna się to wszystko trochę rozjeżdżać. Dramatyzm jest momentami bardzo przesadzony, wręcz karykaturalnie, a czasem zawodzi logika. Sama historia jest ciekawa i ma potencjał, ale w jej odbiorze przeszkadzają potknięcia językowe i stylistyczne. Wiesz, boski panteon (pleonazm) i kapłanka z alternatywnego średniowiecza mówiąca “okej”(anachronizm), to nie są rzeczy, które chciałbym widzieć w tekście. Poza tym momentami utyka u ciebie interpunkcja, ale to akurat jest problem tak notoryczny u tak wielu autorów na portalu, że wspominam o nim właściwie tylko pro forma. 

“śpiącą w jego posłaniu kobietę“ – na posłaniu

 

“do krain, w których słońce wstaje, gdy wzejdzie u nas“ – chyba zajdzie u nas?

 

“i wielu innych, których imiona zapomniał lub nigdy znał.“ – to nie jest właściwa konstrukcja. “Których imion nigdy nie znał”.

 

“…to był ,,tylko’’ smok.

Wdrapała się po gruzach tylko po to, by zajrzeć do pustej już, jaskini. Nadal czuła dziwne wibracje powietrza i słyszała ciche echo tysięcy głosów. Wiedziała, że już na zawsze to miejsce naznaczone będzie magicznym piętnem. Blizną, którą zostawić mogą tylko czarne…”

 

“Gad zawył w agonii” – czy to znaczy że już umierał, po pierwszym strzale?

 

Ogólnie rzecz biorąc ciekawa koncepcja, ale do dopracowania i przemyślenia. Może rzeczywiście też do rozbudowania nieco, a przede wszystkim do wygładzenia warsztatu, który miejscami zgrzyta.

Czytało mi się dość gładko, ale też nie zostałam przez tę historię porwana. Ot, do przeczytania i zapomnienia wkrótce. Brakuje w niej tego czegoś, co przy odrobinie dobrej woli i pracy myślę, że można by z powodzeniem dodać.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Klasyczna historia, która zahacza o motywy wymienione w przedmowie. Źli zostają ukarani, ten dobry na wszelki wypadek też.

Nie bardzo rozumiem, dlaczego smok miałby mieć kłopoty, gdyby Visok podał sędziom część prawdy. Kto zeznałby, że niegdyś miał jedno skrzydło? Ci kapłani, którzy już raz skłamali?

Jeśli chodzi o warsztat, to do uwag poprzedników dołożę, że w którymś miejscu napisałeś rozdzielnie coś, czego człowiek nie powinien rozłączać, ale ogólnie nie jest źle.

Babska logika rządzi!

Wszystkim Wam dziękuję za przeczytanie tekstu oraz za cenne uwagi.

Finklo:

Haruspicja to czarna sztuka, ale są metody dzięki którym możesz pomóc Pomrokowi. Nie chcę wierzyć w bogów, ani kapłanów o których mi opowiedziałeś, więc zwróćmy się do tych którymi gardzą. Do wroga naszych wrogów. Do tych którzy już dawno z tych ziem odeszli.

Haruspicja w tym utworze jest magią antagonistyczną do tej z gór, do smoczych kapłanów. Nie określiłem żadnej jako ,,złej’’ czy ,,dobrej’’. Wychodzę z założenia, że żadna wiara nie jest zła, tylko ,,kapłani’’ i wyznawcy często psują im opinię. Te dwie religie się nie tolerują, czyli obiekt zbrukany czarną magią jednej z nich, nie byłby pożądany w otoczeniu tej drugiej.

Pozdrawiam! ;)

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

To rozumiem, ale czy sędziowie muszą się dowiedzieć, że smok został zbrukany?

Babska logika rządzi!

To była taka niepisana umowa. Gdyby Visok wygadał, że Hawdux z kolegami zaatakowali jego smoka. Oni powiedzieliby o tym, że miał jedno skrzydło. Ci kapłani zostaliby skazani na śmierć za zaatakowanie Pomroka, gdy był jeszcze mały. A samego smoka zdekapitowali na miejscu. Jak Rijeka powiedziała, są sposoby, ale bardzo mroczne i taki rytuał zmienia smoka na zawsze. Gdyby nie uciekła potem z Pomrokiem, to w świątyni  wyczuliby w smoku coś podejrzanego. Ciężko stwierdzić, jak aktualna Rada oceniłaby taki incydent, gdyż od bardzo dawna taka sytuacja nie miała miejsca w tych stronach. Magia lubi płatać figle, jednak zawsze ma koszt i ograniczenia. :)

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

A nie mógł ten smok ich wszystkich, ot tak, po prostu pozabijać i odlecieć z bohaterami na grzbiecie ku zachodzącemu słońcu? 

Nie podobały mi się pleonazmy; boski panteon został już wytknięty, dodam więc od siebie, że unosić się do dołu byłoby raczej trudno. Nie podobał mi się też patos; niektóre sceny były tak wzniosłe, że aż nieco – wybacz – zabawne. I to tyle jeśli o zarzuty chodzi.

Cała reszta przypadła mi do gustu, tekst czytał się właściwie sam. Najbardziej podobał mi się początek opowieści, w dwóch pierwszych rozdziałach nakreśliłeś bardzo wiarygodnych i sympatycznych bohaterów. Czy miłość nastolatków przetrwałaby TAKĄ próbę czasu? Wątpię. Niemniej uczucie opisałeś fajnie. 

A właśnie – nawiązanie do “Chłopaki nie płaczą” zaskoczyło mnie i sprawiło, że się uśmiechnąłem. yes

 

Wszystko już zostało napisane – przyzwoity tekst. 

Sorry, taki mamy klimat.

Dzięki Sethrael.

A nie mógł Gandalf Froda wsadzić na Orła w Rivendell i posłać do Góry Przeznaczenia? ;)

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Całkiem przyzwoicie wymyślona historia, nieźle opowiedziana, a i smoków w niej dostatek. Gdybyż jeszcze wykonanie było należyte, mogłabym powiedzieć, że to satysfakcjonująca lektura. Niestety, mnogość błędów i usterek skutecznie psuła przyjemność czytania.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka