- Opowiadanie: frun - Powrót Smoka

Powrót Smoka

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Powrót Smoka

„Powrót Smoka”

Smok nie spał tej nocy spokojnie. Obawiał się jutrzejszej wycieczki szkolnej do Smoczej Jamy na Wawelu. Nie spał już od ponad pół godziny. Przewracał się tylko z boku na bok. Gdy w końcu zasnął, dręczyły go straszne koszmary.

 Był on dosyć niskim i lekko grubym chłopakiem. Miał bardzo jasne włosy i strasznie dziwne, żółtozielone oczy. Był też niezwykle silny. Zazwyczaj był ubrany w stare, troszkę za krótkie jeansy, jakiś podkoszulek i czarną skórzaną kurtkę, która z niewiadomego powodu była lekko przypalona na dole. Naprawdę nazywał się Marcin. Mieszkał u dziadków, bo jego rodzice niestety zaginęli.

Jego dziadkowie wcale nie byli dla niego mili. Kupowali mu tylko to, co potrzebował, by przeżyć, chociaż byli niezwykle bogatymi ludźmi. Kiedy chciał, żeby coś mu kupili, oni odpowiadali, że kiedy oni umrą, on przejmie cały ich wielki majątek i będzie mógł nim rozporządzać, a na razie pieniądze są ich i oni nie chcą ich wydawać na „kretyńskie” zachcianki (tak powiedzieli na przykład wtedy, gdy Marcin chciał dostać swój pierwszy rower w wieku 10 lat). Jego dziadkowie mówili także, że rodzice Smoka zginęli w wypadku samochodowym, ale on w to nie do końca wierzył, bo czasem czuł, jakby byli gdzieś w okolicach domu jego dziadków.

Chłopak był nieśmiały i spokojny, nie za bardzo lubił rozmawiać. Jedynymi jego przyjaciółmi byli Piotrek oraz Kamil, których bardzo lubił. Smok miał 11 lat. Swoje przezwisko zawdzięczał łuszczącej się skórze na rękach, która przypominała łuski, oraz zapachowi siarki, który dało się poczuć, gdy chuchnął. Uczył się nieprzeciętnie, klasę 4 ukończył ze średnią aż 6.0. Jednak każdy ma jakieś słabości. Najgorzej szło mu na języku polskim, ponieważ miał spore problemy z ortografią. Cudem udało mu się napisać bardzo dobrze większość sprawdzianów i dyktand.

Następnego dnia rano Smok spotkał się z Piotrkiem i Kamilem. Cieszył się bardzo, że jego przyjaciele są tu razem z nim. Stwierdził, że dobrym pomysłem było opowiedzenie im, co myślał o szkolnej wycieczce wczorajszej nocy.

 – Wiecie… – zaczął cicho.

 – Co wiemy? – powiedzieli jednocześnie Kamil i Piotrek.

 – Trochę się boję tej wycieczki – ciągnął Smok, tym razem trochę głośniej – Czuję, jakby moje przezwisko coś jednak znaczyło i czekało na mnie tam jakieś niebezpieczeństwo związane ze smokiem.

 – Nie martw się – powiedzieli przyjaciele. – Przecież smoki nie istnieją.

„A skąd taka pewność?” – pomyślał Smok i przez resztę drogi do jaskini już się nie odzywał.

W jaskini Smok poczuł nagle, że coś się zmienia. Przed oczami zobaczył tysiące małych iskierek. Jego skóra na rękach zaczęła zielenieć i bardziej twardnieć. Jego źrenice zwęziły się, a język rozdwoił się jak u węża i wydłużył się tak, że ledwo mu się mieścił w buzi. Poczuł, jakby po twarzy raził go prąd i zanim zdążył zobaczyć, co to jest, jego nos i szczęka wydłużyły się do takiego poziomu, że był w stanie zobaczyć swoje dziurki w nosie (teraz język już się mieścił bez najmniejszych problemów). Dłonie i stopy przeobraziły się w wielkie łapy z pazurami. Jego kręgi kregosłupa zaczęły zmieniać się w kolce. Z boków zaczęły mu wyrastać skrzydła. Wzrost Marcina zmienił się na tyle, że jego wszystkie ubrania rozdarły się i spadły z niego. Przeobraził się w smoka.

Nagle zza skały wyłoniła się para dwóch innych smoków. Wyglądały one podobnie do Marcina. Przewodniczka poczuła, że coś się dzieje i obróciła się. Przestraszona zaczęła piszczeć, a wychowawca klasy zadzwonił na policję. Wiedział, że nie uwierzą w historię ze smokiem, więc powiedział, że dokonano kradzieży na Wawelu i że złoczyńca schował się w Smoczej Jamie. Marcin i reszta smoków schowali się.

Gdy policjanci przyjechali, myśleli że to wychowawca jest złodziejem i zaczęli go przeszukiwać. Wychowawca powiedział, że nikt nic nie ukradł i żeby przyjrzeli się lepiej jaskini. Kiedy się obrócili, zobaczyli smoki. Komendant policji prawie dostał zawału serca. Zadzwonił po oddziały specjalne wojska. Gdy żołnierze przyjechali, nie od razu zobaczyli smoki. Rozglądali się, o co chodzi. Gdy zobaczyli smoki, od razu zaczęli do nich strzelać. Na szczęście skóra smoków jest odporna na pociski (ale tylko na ok. 1000).

Wtedy zza skały wyszedł starzec. Machnął swoją laską z wielkim diamentem umieszczonym na czubku i naokoło niego i smoków pojawiła się fioletowa migocząca kopuła, która przypominała wielką bańkę mydlaną. Tarcza ta ochroniła ich przed pociskami żołnierzy. Nikt oprócz smoków i starca nie widział tarczy. Żołnierzom wydawało się, że po prostu w nich nie trafiają. W końcu zmarnowali już wszystkie pociski i bardzo przestraszeni odjechali. Cała klasa z wychowawcą uciekła w panice.

Smok chciał zawołać, żeby się nie bali, bo to tylko on, ale z jego ust wydobył się jedynie głośny ryk. Gdyby był człowiekiem, poszedłby za klasą, ale stwierdził, że nie jest to za dobry pomysł. W jaskini z całej grupy została tylko przewodniczka, która zemdlała ze strachu.

Po dłuższej chwili największy smok zaczął ryczeć. Marcin – Smok zdziwił się, że wszystko rozumie. Smok coś mu opowiadał. Mówił, że jest ojcem Marcina, a że ten drugi smok (a właściwie smoczyca) jest jego matką. Opowiadał, że Marcin jest Smokiem Wawelskim. Miał on naprawdę na imię Mahkrazan, co w języku equalirdix [Język equalirdix – język, którym posługiwały się smoki i inne stworzenia magiczne w bardzo dawnych czasach – ludzie zamiast słów w tym języku słyszą tylko różne szmery i świsty] oznaczało „sprawiedliwy”. Został zabity, chociaż to nie on pożerał te wszystkie owce, krowy i młode dziewczyny. Był to zupełnie inny smok, który mieszkał w tej części Smoczej Jamy, z której Smok Wawelski nie korzystał. Uciekł on, gdy dowiedział się o śmierci Smoka Wawelskiego.

Duch „Marcina” pływał wiekami Wisłą. W końcu ten starzec, który był dobrym czarodziejem, panem czasu i życia oraz nosił prastare imię Arkhalozos, które oznaczało w języku equalirdix „cierpliwy”, usłuchał próśb smoczych rodziców Marcina i zbudował ciało człowieka, do którego weszła dusza Marcina. Smoki są nieśmiertelne, więc jego rodzice doczekali się tej chwili. Było to w piątek 13 czerwca 2003 roku. Wtedy Marcin „urodził się” na nowo. Od razu po „urodzeniu” dostał się do domu dziecka. Pięćdziesięcioletnie małżeństwo adoptowało go po tym, jak ich 15 – letni syn, który też miał na imię Marcin, zginął.

Ale wypadało się zastanowić, co zrobić w tej chwili. Przecież niedługo wszyscy dowiedzą się, co się zdarzyło i najpewniej czarodziej pójdzie do więzienia, że niby on to wszystko wywołał i że to wszystko jego wina. Najlepszym rozwiązaniem było cofnąć się w przeszłość, by zapobiec skutkom tej wycieczki i zrobić coś, żeby Marcin nie pojechał do Smoczej Jamy.

Czarodziej Arkhalozos akurat umiał przenosić w czasie wszystkich oprócz siebie. Mógł też zrobić portal w wyjściu z jaskini i wtedy mógłby przejść, ale byłoby to ryzykowne, bo nie wiadomo, gdzie zostaliby przeniesieni w przeszłość. Jednak smokom zależało na tym, żeby Arkhalozos był z nimi. Więc stwierdzili, że lepiej stworzyć portal.

Czarodziej umiał zrobić się niewidzialny, więc dostanie się do wyjścia było dla niego dosyć łatwym zadaniem. Tylko jak przetransportować smoki do portalu? Można by odwrócić uwagę gapiów, którzy koniecznie chcieli zobaczyć smoki. To było bardzo ryzykowne. Można by też na chwilę zwolnić czas dla ludzi, którzy wpatrywali się w wyjście z jaskini i dla tych, którzy byli w promieniu 200 metrów od jaskini, żeby zobaczyli smoki po jakimś czasie, jak już ich nie będzie. To rozwiązanie wydawało się o wiele bardziej bezpieczne.

Więc było ustalone – Arkhalozos miał przejść niewidzialny do wyjścia, pozmieniać czas i zacząć tworzyć portal. Potem z ukrycia miały wyjść smoki i rozpalić na skale ogień, który był potrzebny do stworzenia portalu. Wiedzieli już co zrobić za chwilę, ale teraz pozostawało zaplanować, co zrobić jeszcze później (a właściwie wcześniej). Tata – smok, który miał na imię Zarhkanos, co oznaczało w języku equalirdix „wytrwały”, miał pomysł, żeby niewidzialny Arkhalozos wieczorem przed wycieczką tak zwolnił czas dla „dziadków”, żeby zobaczyli, jak wyciąga Marcina przez okno dopiero tuż przed śmiercią. Wydawało się to dobrym pomysłem, ale mama – smok nosząca imię Larhtens, które w języku equalirdix oznaczało „cicha”, stwierdziła że lepiej byłoby Marcina po prostu wynieść przez okno nocą. Wynieść miał go Arkhalozos, który zrobi się niewidzialny. Wszystko było już ustalone. Teraz trzeba tylko podjąć działania.

Gdy Arkhalozos przechodził przez środek wyjścia, nikt go nie zauważył. Za to wszyscy ludzie słyszeli jakieś szumy. To Arkhalozos wypowiadał zaklęcie w języku equalirdix – „Ahrt lahtrenset sargh thri slagh, dhris hraghtrasen harthgs dthi gzsagh [Słów tych nie udało się przetłumaczyć, ponieważ mają taką magiczną moc (którą mają także inne zaklęcia w języku equalirdix), że każdy kto próbuje to zrobić, od razu zapomina wszystko co wiedział i przypomina sobie to dopiero po długim czasie.]”. W kilka sekund po wypowiedzeniu tych słów w powietrzu zaczęły się pojawiać fioletowe iskierki, które po jakimś czasie zaczęły zmieniać się w cienką błonę.

Nagle zza Arkhalozosa buchnęły płomienie. To smoki ziały ogniem. Błona powoli zaczęła zmieniać wygląd. Nagle w jej środku pojawił się wir i w końcu cała się w niego zamieniła. Arkhalozos wypowiedział zdanie: „Hgrts ashg dyhgrs” i wir jakby się otworzył. Wszyscy weszli do środka. Na chwilę stracili świadomość…

Gdy się ocknęli, z niewiadomego powodu wszyscy byli ludźmi, łącznie ze smokami. Musiały się one przyzwyczaić do swojej nowej postaci – nie mogły latać, ziać ogniem ani puszczać dymu z nosa. Za to były mniejsze i bardziej zwinne. Wszystkie były ubrane w to samo – w czarną, lekko przypaloną skórzaną kurtkę i stare troszkę za krótkie jeansy. Cała rodzina miała bardzo jasne blond włosy i dziwne żółtozielone oczy. Arkhalozos stwierdził, że wyglądają jak prawdziwa rodzina. Ale pozostał problem z aktem urodzenia i innymi dokumentami. Na szczęście Arkhalozos umiał wyczarowywać różne rzeczy. Uderzył laską (a właściwie różdżką) o wielki kamień i pomyślał, co chce wyczarować.

Nagle kamień zaczął iskrzyć i pojawiły się na nim wszystkie te rzeczy, które były potrzebne. Nazwisko rodzinki brzmiało Smok (co zresztą do nich pasowało). Imię mamy brzmiało Anna, a taty Jan. Synek miał na imię tak samo jak wcześniej – czyli Marcin. Arkhalozos wyczarował też dla nich trochę pieniędzy. Łącznie rodzina posiadała 70 tysięcy złotych. Potem Arkhalozos powiedział, że na razie nie będzie im już potrzebny i machnął różdżką. Naokoło niego pojawiło się fioletowe tornado i czarodziej zniknął.

Rodzice postanowili, że założą wspólne konto bankowe. Mama i tata stwierdzili, że mogliby być nauczycielami historii w szkole podstawowej. Oboje po jakimś czasie dostali pracę, każdy w innej szkole. Tata uczył w szkole Marcina, bo jego nauczyciel od historii przeszedł na emeryturę. Mama pracowała w niedalekiej prywatnej szkole podstawowej, około 500 metrów od szkoły Marcina. A „dziadkowie” Marcina nie przejmowali się nieobecnością Marcina. Umarli oni po niedługim czasie, a synek Marcin, tata Jan i mama Anna żyli dłuuuuuugo i szczęśliwie.

Koniec

Komentarze

Powiem tyle, jeżeli naprawdę masz tylko 10 lat, to gratuluję. W twoim wieku mogłem jedynie pomarzyć o takich pomysłach. Tylko trochę nie pasowało mi to, że mag jest tak potężny, a boi się, że zamkną go do więzienia ;) Oczywiście musisz nauczyć się w pełni poprawnie posługiwać się językiem, ale wszystko jeszcze przed tobą.  Przykładaj się do nauki i czytaj dużo, to może zostaniesz polskim Christopherem Paolinim :) 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Jak na dziesięciolatka piszesz bardzo dobrze. Niestety, obiektywnie rzecz biorąc, może się okazać, że to trochę zbyt mało.

Historia dość sympatyczna. Owszem, naiwna też, ale trudno oczekiwać, że osoba w Twoim wieku napisze traktat filozoficzny.

Językowo bardzo starannie, widać, że przyłożyłeś się do pracy nad tym tekstem. Tylko liczby raczej piszemy słownie.

Babska logika rządzi!

Hej Frun

Gratuluję ambicji i kreatywności.

Naprawdę super się zaczyna. Zaprzyjaźniony jedenastolatek, któremu to czytałam nie do końca załapał to z domem dziecka. Myślał, że Marcin trafił tam później. 

Czy koledzy w twoim wieku wszystko zrozumieli, czy musiałeś im tłumaczyć?

Pomysł świetny, ale patrzysz na sprawę z ludzkiego punktu widzenia.

Jeżeli Marcin naprawdę jest wcieleniem smoka to jego dusza jest smocza. Czyli w smoczym ciele powinien się czuć najlepiej, prawda?

Tak samo jego rodzice.

Dla mnie dobre zakończenie polegałoby na tym, że wszyscy zostaliby smokami.

Zawsze mogliby się przecież przenieść w przeszłość.

Gdyby Marcin naprawdę miał smoczą duszę, czy myślisz, że czułby się dobrze w ludzkiej skórze?

Czy by się przyzwyczaił przez dziesięć lat, czy nie?

Nurtuje mnie sprawa dziadków i rodziców.

Co się stało z parą, która go adoptowała? Rozumiem, że to oni zaginęli.

Dziadkowie w takim razie to ludzie siedemdziesięcioletni, rodzice pary która adoptowała chłopca, prawda?

Fajnie by było, gdyby dziadkowie, tak jak obiecywali zostawili mu wszystko w spadku.

Od razu się domyśliłam, że te smoki to rodzice Marcina, ale to dobrze.

Wydaje mi się, że adopcyjni rodzice mogliby zginąć zamiast zaginąć, bo co będzie jak się w końcu odnajdą i będą go chcieli zabrać do siebie?

Nie jest łatwo zostać nauczycielem. Trzeba najpierw skończyć studia. Smoki tego nie zrobiły.

Mogłoby im być trudno odnaleźć się w ludzkiej rzeczywistości.

Gdzie mieszkali?

Wiadomo, że ta laska jest magiczna, nie musisz pisać (” jak różdżka”)

Postać czarodzieja była pewnie inspirowana Gandalfem.:)

Życzę powodzenia w dalszej pracy.

Ray Bradbury zaczął pisać jedno opowiadanie tygodniowo w wieku 12 lat i został wielkim pisarzem.

Jak będziesz dużo pisał – też możesz.

Rób kopie w cloud na wszelki wypadek albo e– mailuj do siebie skończone opowiadania w załącznikach, jak masz konto na yahoo.

Powodzenia

Smok, który wierzy w ciebie:)

 

Frunie, gratuluję podejmowania prób pisania, a co więcej – odwagi, by zaprezentować swoją twórczość szerszej publiczności.

Jak już napisali moi poprzednicy, pod względem językowym tekst kuleje, ale to nic złego. Masz jeszcze mnóstwo czasu na nauczenie się prawidłowego posługiwania językiem polskim ; ) Nie rezygnuj i nie zniechęcaj się, a jeśli w Twojej głowie jest więcej historii, które chcesz opisać – po prostu to rób. Pisz, czytaj, uważaj na lekcjach języka polskiego, a w przyszłości kto wie, co z Ciebie wyrośnie ; )

 

Powodzenia.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Jeśli, Frunie, rzeczywiście masz zaledwie dziesięć lat, to nie pozostaje mi nic innego, jak być pod  wrażeniem.

Sorry, taki mamy klimat.

Nowa Fantastyka