- Opowiadanie: zapomnialemhasla - Dusza wiedźmy

Dusza wiedźmy

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Dusza wiedźmy

Obudziła się, jak każdego poranka, z pierwszymi promieniami słońca wpadającymi do niewielkiego mieszkania. Otworzyła oczy, przez parę chwil leżała, patrząc w jasne niebo i wdychając powietrze kolejnego dnia. Wstała lekko, sprężystym krokiem podeszła do okna i rozejrzała się po pokrytym delikatnym, późnojesiennym śniegiem świecie. Delikatny podmuch unosił pojedyncze płatki z drzew, ulicą pełzły zwiewne, białe języki. Wpatrywała się w ich harce, aż pojawili się pierwsi przechodnie; odwróciła się wtedy i poszła zaparzyć kawy, od dawna rozpoczynającej kolejne, beznadziejne dni.

Piła gorzki, czarny napar nie czując smaku. Jak każdego poranka rozpamiętywała zmarnowane, zepsute życie, w każdym calu będące jej własnym dziełem. Nie miała ochoty na robienie czegokolwiek, ale wiedziała, że kiedy przestanie odgrywać codzienną tragikomedię, kiedy zostanie w domu, w łóżku, patrząc w sufit, szczeźnie, wyschnie i zniknie jak jej babka, pozostawiając po sobie małomówną, półprzezroczystą, zimną zjawę, z tą tylko różnicą, że babkę spotkało to w wieku osiemdziesięciu paru lat, ona zaś ledwie przekroczyła trzydziestkę.

Taki był zwykły los wiedźm, a ona postanowiła kiedyś, że będzie wiedźmą. Przeklinała to, przeklinała wstąpienie na tą ścieżkę mimo ostrzeżeń babki i matki, wiedzących, jaki los czeka na niej dziewczynę z miasta, mającą dziedzictwo, ale wychowaną z dala od boru, rzeki, pól… Ostrzegały ją, ale nie mogły zabronić sięgnięcia po to, co z natury się jej należało.

Kawa skończyła się, gruba warstwa fusów na dnie kubka układała się w fantazyjne kształty, ale wiedźma nie zwróciła na nie uwagi, odstawiła naczynie do zlewu. Zerknęła na siebie, przechodząc koło lustra – przedwcześnie postarzała twarz, zgarbiona sylwetka, postać wiele lat starsza niż jej właścicielka. Bezwiednie wzruszyła ramionami; mogła zadbać o wygląd, zamaskować zniszczenia, większość tak robiła, ale jej jakoś nie zależało. Kiedyś, na początku, zanim ogarnęło ją zniechęcenie… ale już nie teraz. Teraz zwiedzała tylko swoją domenę ze świadomością, że miasto nie potrzebuje wiedźmy.

Otworzyła drzwi. Klatka schodowa pokryta była zbrunatniałą krwią, której metaliczny odór wwiercił się w jej nozdrza, przyprawiając o mdłości. Cofnęła się do mieszkania, potrącając wiszącą przy wyjściu wiązkę ochronnych ziół. Wylądowały na podłodze, rozsiewając suchy, uspokajający aromat.

Odetchnęła, rozejrzała się wokół i uświadomiła sobie, że wydarzenia mogące doprowadzić do takiego stanu rzeczy nie mogłyby ujść jej uwadze. Zwidy… Starała się nie myśleć, o czym świadczą. Wiedziała, że nie ma daru jasnowidzenia, miała zaś, jak każda wiedźma, skłonność do szaleństwa.

Nacisnęła klamkę po raz drugi. Wzrok przesunął się po szarości podłogi i ścian, do płuc dostało się suche blokowe powietrze podszyte zjełczałym zapaszkiem farby olejnej.

Wyszła. Powoli schodziła bo betonowych schodach, nie rozglądając się. Prawie wpadła na idącą z naprzeciwka kulawą sąsiadkę; dziewczyna uśmiechnęła się, lekkim ruchem głowy odrzuciła z twarzy jasne włosy i pozdrowiła ją. Wiedźma odburknęła, nawet na nią nie spoglądając.

Jasnowłosa minęła ją, pozostawiając zapach pól i łąk i wiedźma dopiero po chwili zorientowała się, że i ten aromat musiał być halucynacją; odwróciła się gwałtownie, ale sąsiadka zniknęła już w drzwiach swojej kwatery.

Nie lubiły się, a w każdym razie wiedźma nie lubiła jasnowłosej. Od kiedy pamiętała, czuła niechęć do cichej, nieczęsto wychodzącej z mieszkania sąsiadki i kiedy tylko zyskała odpowiednie umiejętności, nie omieszkała urzeczywistnić swych uczuć. Pamiętała tamten czas dokładnie; miała w sobie energię, widziała na swej drodze możliwości i upajała się świeżo poznaną władzą. Jasnowłosą spotkała wtedy przed blokiem, stojącą z jakimś szemranym towarzystwem tarasującym cały chodnik. Poczuła wściekłość, która szybko przekształciła się w satysfakcję – miała już możliwości pozwalające na odpowiednią reakcję. Spokojnie przeszła przez grupę, przepraszając i przypadkiem dotykając dziewczyny; chyba nie zwrócili na nią uwagi, potrącona nie zaszczyciła jej nawet spojrzeniem. Wiedźma spokojnie przeszła i poszła dalej, zaś w nocy odprawiła rytuał, wskutek którego od następnego poranka sąsiadka chodziła, kulejąc. Pamiętała zawód, jaki poczuła widząc efekt swoich zabiegów – chciała uziemić ją całkowicie, posadzić na wózku inwalidzkim, ale przeszkodził brak doświadczenia, jakiś drobny błąd podczas odprawiania obrzędów… Z czasem uznała jednak, że samo okulawienie jest lepsze – zupełnie sparaliżowana dziewczyna zapewne przestałaby się pokazywać, a może i wyprowadziła ze swojego trzeciego piętra, pozbawiając ją możliwości obserwowania swojego dzieła.

Jakiś czas później wiedźma uznała, że jasnowłosa radzi sobie i tak zbyt dobrze i odprawiła kolejny rytuał; miała wystarczająco doświadczenia, by dokładnie zaplanować jego efekty i była pewna, że nie popełniła błędu… Mimo to jej zabiegi nie odniosły żadnego skutku. Niechęć wiedźmy, nieco osłabła od czasu pognębienia sąsiadki, wybuchła z nową siłą, tym bardziej, że okaleczona dziewczyna z cichej i raczej nieuprzejmej przeistoczyła się w osobę zadowoloną z siebie i ujmująco grzeczną. Po początkowym okresie wściekłych prób z wykorzystaniem coraz bardziej wymyślnych metod uznała, że zapewne sama, pierwszym, wadliwym rytuałem zapewniła swojej ofierze immunitet. Gdzieś w głębi duszy czuła, że przyjęła to wyjaśnienie jako najłatwiejsze do zniesienia, ale jej początkowa energia i entuzjazm były już wtedy dużo mniejsze niż na początku wędrówek po wiedźmiej ścieżce, a w myśli wkradało się już zniechęcenie.

Niechęć do sąsiadki stawała się coraz mniej istotna w porównaniu z tymi problemami, aż z całej sprawy pozostały tylko krótkie chwile satysfakcji, kiedy widziała jasnowłosą z trudem wchodzącą po schodach… Czasem, w gorsze dni, próbowała jakichś uroków, jednak bez wiary w ich skuteczność; miały one jednak wpływ terapeutyczny, będąc jedną z tych rzeczy, w które potrafiła jeszcze zaangażować resztki ambicji. Kolejne niepowodzenia w szkodzeniu sąsiadce odbijała sobie na innych i z czasem stało się to stałym punktem w programie sztuczek pozwalających jej zachować emocjonalną więź z rzeczywistością.

*

-No gdzie leziesz, głupia babo – kierowca czarnego BMW ledwie zahamował przed pasami, na które wtargnęła wiedźma. Spojrzała na niego przelotnie, wzruszyła ramionami i poszła dalej. Zaśmiała się bezgłośnie, kiedy silnik samochodu zgasł, a w jadącym za nim tramwaju zawiodły hamulce. Wściekły kierowca wygramolił się z auta i ruszył za nią. Poczuła szybsze bicie serca, ale nie łudziła się, że jest to skutek strachu czy choćby podniecenia dziejącymi się wydarzeniami; zbyt dobrze wiedziała, co się w najbliższych chwilach wydarzy i odczuwała mniej więcej tyle emocji, co przy kolejnym oglądaniu średnio zajmującego filmu. Zadyszkę powodował sam mechanizm rzucania uroku. Wolała odciągnąć ofiarę dość daleko od potencjalnych świadków i musiała zrobić to na tyle szybko, by ta nie zorientowała się w sytuacji. Energię na to urok czerpał z jej własnych sił sprawiając, że męczyła się podwójnie, obciążona wysiłkiem swoim i ofiary. Nie potrafiła tego obejść i nie za bardzo miała kogo zapytać od czasu, kiedy widmo babki zastygło w oknie, z trudem pozwalając po sobie poznać, że w ogóle ją rozpoznaje.

Agresor dogonił ją po niedługiej chwili; gdyby ocenił sytuację trzeźwo, zorientowałby się, że znajduje się podejrzanie daleko od swojego rozbitego samochodu, a zgiełk tworzącego się na miejscu zdarzenia zbiegowiska ucichł podejrzanie szybko, już po paru krokach pogoni. Nie zmieniłoby to ani o jotę jego sytuacji, ale wiedźma zawsze miała nadzieję na tą chwilę przerażenia albo chociaż niepewności urozmaicającej spowszedniałą już złość, która bawiła ją coraz mniej.

Odwróciła się.

-Ty stara… – napastnik zamilkł w pół kwestii, omal na nią nie wpadając. Odsunęła się, przepuściła go bokiem. Zachwiał się, ale złapałby równowagę, gdyby nie lekkie kopnięcie pod kolanem. Runął na ziemię. Wiedźma patrzyła, nie ruszając się.

Wstał z przekleństwem na ustach i rzucił się w jej kierunku, młócąc wielkimi dłońmi. Odsunęła się, ciągle nie używała magii. Przeciągała potyczkę, robiła uniki, czasem uderzała, nie czyniąc większej krzywdy, bardziej dla rozjuszenia napastnika. Mimo doświadczenia i zwinności otrzymała kilka uderzeń; po jednym z nich, w ucho i twarz, omal nie straciła przytomności. Czuła krew płynącą po twarzy i szyi, szum dobiegający z kontuzjowanego ucha, coraz większe zmęczenie i przewagę agresora. Zwlekała. Kolejne dwa uderzenia wycisnęły jej powietrze z płuc, a zważywszy na zadyszkę, prawie udusiły. Pociemniało jej w oczach.

Zawsze w takich chwilach zastanawiała się czy właśnie nie pozwoliła napastnikowi na zbyt wiele. Czy kolejny cios nie pozbawi jej zupełnie świadomości i nie zginie w ciemnym zaułku, zmasakrowana przez rozjuszoną bestię, w którą zamieniała przypadkowego, choć mającego ku temu predyspozycje człowieka. Czy do ciemnego mieszkania nie powróci zimne, białe widmo budzące litość wiedzących i irracjonalny lęk u tych po prostu nieco wrażliwszych.

Zwykle w pewnym momencie pojawiał się lęk, że to właśnie teraz – wtedy wkraczała na ścieżkę i odwracała sytuację.

Tym razem lęk się nie pojawił. Zadziałał rozsądek, kiedy tak naprawdę zrobiło się już za późno. Przeholowała, straciła rachubę uderzeń, które mogła przyjąć i w pewnym momencie poczuła, jak krew odpływa z jej głowy. Osunęła się na ziemię. Zaczęła przywoływać moc, ale wiedziała, że nie zdąży.

Kolejne ciosy nie padały. Opanowała słabość i spojrzała na przeciwnika – zwijał się z bólu po tym, jak w oko wystrzeliła mu pociągnięta w czasie jej upadku gałązka. Tym razem ścieżka obroniła swoją adeptkę. Dokończyła prosty urok, poczuła napływ siły. Pozwoliła przeciwnikowi dojść do siebie na tyle, by mógł skupić się na czymś poza swoim okiem i chwyciła go za gardło. Szarpnął się, ale nie miał szans. Widziała jego strach.

-Mam dzieci – bezsensownie wycharczał ostatkiem sił.

-Nie wiem, o co ci chodzi – powiedziała cicho i wyraźnie – Ja nie mam żadnych dzieci.

Trzymała, patrząc w zachodzące mgłą oczy, aż szarpnął się, wyprężył i znieruchomiał.

Odrzuciła obrzydliwe, zanieczyszczone zwłoki i odruchowo wytarła rękę w płaszcz.

Ciągle nic nie czuła.

Z wyjątkiem ostrego jak drzazga, białego chłodu. Pierwszy raz poczuła igłę z zimnego diamentu, prowadzącą wiedźmy po ścieżce.

*

Obudziła się w środku nocy, choć tego nie planowała. Nie pamiętała, by coś takiego miało miejsce kiedykolwiek wcześniej – musiało wydarzyć się coś wyjątkowego. Po chwili wiedziała już, że chodzi o południowy kraniec miasta. Wyczuła emanująca stamtąd, dziką siłę, rozlewającą się niczym pożerający suchą trawę płomień. Zadygotała, przytłoczona tym uczuciem, a wewnętrzny chłód rozrósł się, spotężniał, jakby wyczuwając wroga.

Po niedługim czasie wszystko ucichło, ale tej nocy już nie zasnęła.

*

Nikt jej nie szukał. Zwykle, zanim mogła zaszyć się w domu, by dojść do siebie, musiała mylić tropy, maskować swoje związki ze znajdowanymi wcześniej czy później trupami. Nie stanowiło to trudności, ale dość istotną niewygodę. Tym razem, choć wiedziała, że ze względu na okoliczności denat został znaleziony bardzo szybko, nikt nie kwapił się do poszukiwania sprawców.

Podejrzewała, że ma to jakiś związek z południem miasta, ale była zbyt zmaltretowana, by choćby przyjrzeć się nawiedzonej okolicy. Przeleżała kilka dni, z jednej strony odzyskując siły, z drugiej – czując coraz większą presję nieznanego, po którym nie spodziewała się przyjaznych zamiarów.

O wszystkim dowiedziała się, kiedy po tygodniu opuściła mieszkanie udając się na tradycyjny obchód. Smok wylądował na Rudej Górze, jednym z najwyższych wzgórz w mieście. Pożarł kilku spacerowiczów, wzbudził zrozumiałą sensację, został obfotografowany, po czym zwinął się w kłębek na samym szczycie. Ponieważ przez następne dni zachowywał się spokojnie, zdążył nieco spowszednieć. Dziennikarze lokalnych gazet rozjechali się do zwykłych zajęć, tłum gapiów zmniejszył się do kilku grupek czekających na widowisko, najlepiej zawierające w programie zagładę którejś z innych grupek, ewentualnie paru żołnierzy z oddziałów zabezpieczających wzgórze. Nikt co prawda nikt nie wiedział, jak postępować ze smokiem, ale użycie wojska i służb kryzysowych wydawało się dość naturalnym rozwiązaniem. Być może odmienne zdanie mieli żołnierze, strażacy czy medycy, którym wypadały służby w pobliżu nieprzewidywalnego przeciwnika, ale ich jakoś nie pytano, wychodząc z słusznego wniosku, że i tak zostaną przegłosowani.

Wiedźma pojawiła się pod Rudą Górą po kolejnych kilku dniach, kiedy bestią interesowali się już tylko najwytrwalsi. Olbrzymi jaszczur wciąż okupował spłaszczony szczyt, błyszcząc w porannym słońcu złoto-zielonymi łuskami. Uczucie, które obudziło ją tamtej nocy, pojawiało się w pobliżu Góry niezbicie dowodząc, że z jakiegoś powodu wyczuła jego przybycie.

*

Widmo babki jak zwykle stało w oknie, niechętnie reagując na próby kontaktu.

Wiedźma w głębi duszy niezbyt się temu dziwiła; przed laty wymusiła na antenatce wprowadzenie na ścieżkę i stara, choć nie miała prawa odmówić, czuła się odpowiedzialna za błąd wnuczki. Odeszła jak na wiedźmę przedwcześnie, stojąc w oknie i odprowadzając wzrokiem powracającą do miasta dziewczynę, kiedy po kolejnych jej odwiedzinach zrozumiała, że w żaden sposób nie może już jej pomóc.

Od tamtego czasu niewiele zmieniło się w należącej do babki chałupie. Coraz grubsza warstwa kurzu zaścielająca powierzchnie przypominała o mijających latach, a jego gęsty tuman, wzbudzony przez otwarcie drzwi, zupełnie przesłonił coraz bledsze widmo. Miejscowi omijali domostwo szerokim łukiem, słusznie podejrzewając, że nie jest ono zbyt przyjazne.

Wiedźma poczekała, aż kurz opadnie i podeszła bliżej. Babka patrzyła przez brudną szybę. W końcu odezwała się cichym, chłodnym szeptem.

-Przyszłaś robić mi wyrzuty?

-Nie. Przyszłam po wiedzę.

-Pokazałam ci całą ścieżkę. Nie wiesz mniej niż ja.

-Nie wiem o smokach.

Widmo oderwało wzrok od okna i zwróciło się ku dziewczynie.

-Nie nauczę cię wzywać smoka.

-Nie chcę wzywać smoków. Opowiedz mi o nich.

-Nie. Nie potrzebujesz umarłej wiedzy o martwych stworzeniach.

Młoda parsknęła.

-Jeden siedzi na wzgórzu w mieście. Wyczułam jego przybycie.

Na długa chwilę zapadła ciężka cisza.

-Unikaj go. Uciekaj.

-Dlaczego?

-Uciekaj przed smokiem.

Widmo zaczęło blednąć. Wiedźma wyczuła, że babka, choć od lat nieżywa, odczuwa strach.

-Dlaczego się boisz?

Cisza.

Ukłucie chłodu tkwiące w jej duszy stało się nieznośne. Oczyma wyobraźni zobaczyła siebie, zimną, białą i półprzezroczystą, tkwiącą w oknie mieszkania i oglądającą wciąż takich samych przechodniów, uparcie niedostrzegających jej zamazanej sylwetki.

Widmo babki pokręciło głową.

-Nawet tego nie będzie – odezwało się, odgadując, o czym myśli.

-Co to znaczy?

-Smoczy ogień spali wszystko. Nie oszczędzi diamentu… Spali duszę.

*

Patrzyła w sufit. Nie wstała z pierwszym brzaskiem, choć pierwsze promienie słońca obudziły ją jak zwykle. Leżała do południa, studiując pęknięcia białej farby.

I było jej zimno.

*

Wielki jaszczur nie wykazywał specjalnej aktywności. Kolejne dni spędzał, leżąc na szczycie wzgórza, z rzadka zmieniał pozycję, nie polował i nie latał. Miejscowi przestali okazywać mu zainteresowanie, raz na jakiś czas przybywał ktoś z daleka, jednak nieruchawy smok był mniej interesujący niż kameleon w terrarium, więc i tego typu odwiedziny zdarzały się coraz rzadziej.

Wiedźma przez kilka tygodni trzymała się z dala od bestii, ale w końcu, sama nie do końca wiedząc w jaki sposób, znalazła się w okolicy Góry. Smok lustrował właśnie okolicę, obracał rogatą głowę, wpatrywał się w kolejne odcinki horyzontu i węszył. Wiedźma skrywała się pod urokiem, ale nie wiedziała czy jej magia w ogóle na bestię działa.

Wpatrywała się w smoka i wyobrażała sobie, że owiewa i unicestwia ją jego płomień. Możliwości śmierci, prawdziwej śmierci, po wielu latach kroczenia ścieżką była dla niej czymś nowym. Przyzwyczaiła się już do losu wiedźm, do kulawej nieśmiertelności, która ją czekała.

Stwierdziła ze zdumieniem, że myśl o smoczym płomieniu budzi w niej nieodczuwaną od lat niepewność, a serce przyspiesza nie na skutek działania zaklęcia.

*

Kuternogę spotkała, wracając spod Rudej Góry. Wyprzedziła ją na schodach, z przyzwyczajenia potrącając. Burknęła niewyraźne „przepraszam” i ruszyła dalej.

Jasnowłosa spojrzała na plecy swej prześladowczyni i uśmiechnęła się. Gdyby wiedźma odwróciła się w tym momencie, spojrzałaby prosto w sympatyczną, ciepłą twarz wyrażającą wszelkie dobre uczucia.

Zapewne obudziłoby to w niej jakieś podejrzenia, bo zwykle oceniała sytuację trzeźwo. Nie zmieniłoby to jednak ani o jotę jej sytuacji, a jasnowłosą niewiele obchodziło, co wiedźma myśli i czuje.

*

Szła po trzeszczącym śniegu, wdychając zimne, ostre powietrze, którego chłód nie umywał się jednak do chłodu diamentowej igły tkwiącej w głębi jej duszy. Ślizgała się na zmrożonych, zgniłych liściach; podchodząc pod całkiem strome zbocze, w wielu miejscach musiała pomagać sobie rękami. Wyczuwała obecność potwora, jego dziką, złą siłę skierowaną przeciw niej. Wspinała się wytrwale, aż wyszła na polanę rozciągająca się poniżej szczytu.

Smok obrzucił wiedźmę uważnym spojrzeniem, leniwie rozwinął skrzydła, wystartował z niespodziewaną gracją i ruszył w jej kierunku, zataczając szerokie koło.

Znajome uczucie nasiliło się, ale w chwilę potem osłabło… Patrzyła na nadlatującego potwora i czuła, że coś jej umknęło…

…ale nie miała już czasu na rozmyślania. Bestia zaatakowała, wiedźma przypadła do ziemi i poczuła podmuch ciężkiego skrzydła, które przesunęło się centymetry ponad nią. Wstała, przebiegła w kierunku ściany drzew, między którymi zamajaczyła znajoma sylwetka…

…smok nawrócił i wypluł jęzor ognia, którego uniknęła, przebijając się przez potężną zaspę. Zaskwierczała parująca na rozgrzanych do czerwoności kamieniach woda, spalona ziemia odcięła jej prostą drogę do lasu…

…babka nie uwierzyła, że pojawienie się smoka w miejscu oddalonym o kilkanaście kilometrów mogło wybudzić ją z głębokiego snu…

…lęk przyszedł nagle, ale zwlekała z wkroczeniem na ścieżkę…

…zatrzymała się gwałtownie. Smok minął ją w pędzie, ledwie uchronił się przed zderzeniem ze zboczem i zaczął nabierać wysokości…

…okazało się, że babka miała rację…

…smok pikował, uniknęła jego pazurów nagłym zwrotem w prawo, od razu odbiła w lewo i kiedy myślała już nad następnym ruchem, ciężkie uderzenie w plecy pozbawiło ją tchu. Upadła, czując rozdzierający ból. Nie mogła poruszać nogami. Wracał.

Krew na klatce schodowej. Zapachy.

Bestia wylądowała i spojrzała na nią żółtymi ślepiami.

Ścieżka nie upominała się o swoją adeptkę.

Zrozumiała.

Oślepiająco biały płomień uderzył w bezwładne ciało.

Pomyślała, że to wszystko jest bardzo skomplikowane i że smoczy ogień jest czysty i prosty. A potem dusza wiedźmy poczuła ciepłe tchnienie wiatru spalające odwieczny diament i sama spłonęła w jasnym rozbłysku, po którym już na zawsze zapadła ciemność.

*

Jasnowłosa, oparta o pień młodej brzozy, patrzyła na ostatnie chwile sąsiadki. Poczuła się zawiedziona, uświadomiwszy sobie, że w istocie to nie jej misterny plan skłonił wiedźmę do szaleńczej próby… Satysfakcja nie była pełna. Ponieważ jednak miała raczej dobre serce, w końcu uznała, że samo wezwanie smoka i przez to zafundowanie wiedźmie krótkiego, ale intensywnego piekła wyrównuje ich rachunki.

Szczególnie, że swoją nogę potrafiła uleczyć od ręki.

Koniec

Komentarze

O, nietypowe wprowadzenie wiedźmy do akcji. Końcówka w dużej części przewidywalna, ale może tak miało być. Ech, paskudnie postrzegasz wiedźmy… Mężczyzna. ;-)

Jeśli chodzi o warsztat: powtórzenia, interpunkcja kuleje, “ta” odmienia się nieco inaczej niż sądzisz, ale ogólnie nie jest źle.

Babska logika rządzi!

Najdziwniejsze w tym tekście jest to, że pierwsza część jest napisana wyraźnie gorzej od reszty. To dość dziwne.

Sama historia jest właściwie dość ciekawa. Główna bohaterka budzi we mnie niechęć, ale fakt, że budzi we mnie jakiekolwiek uczucia, świadczy o tym, że jest w miarę wiarygodnie skonstruowana. Trochę nie przemawia do mnie motyw smoka. A właściwie nie przemawia do mnie to, że w mieście pojawił się mityczny stwór, a ludzie po jakimś czasie przeszli nad nim do porządku dziennego. Zwłaszcza, że wcześniej zjadł kilku przechodniów. Dlaczego nie próbowano go schwytać? Zneutralizować?

O, w końcu wiedźma okazała się wiedźmą, a nie – jak przeważnie – dobrą wróżką, tyle że w czerni  i ciemnym makijażu. Za postać plus. Reszta – też całkiem niezła, z uwzględnieniem uwag przedpiśców.

Sorry, taki mamy klimat.

O, znów udało mi się zalogować; rzadka sprawa ostatnimi czasy, coś mi to oprzyrządowanie forum nie bangla.

@vyzart – jeszcze dziwniejsze jest to, że początek pisało mi się dużo łatwiej niż koniec… Ale tak już mam, tyle że tym razem moja etatowa pierwsza czytelniczka miała ważny egzamin 15 stycznia i nie zdążyła przeczytać i wyśmiać błędów.

A z motywem smoka… Zastanawiałem się, jak na tego typu atrakcję zareagowałoby nasze społeczeństwo (w zasadzie był to punkt wyjścia opowiadania, resztę budowałem wokół onego smoka z przedmieścia) i doszedłem do wniosku, że początkowe zainteresowanie plus późniejsze spowszednienie może nie jest scenariuszem najbardziej prawdopodobnym, ale skoro sprawdza się w odniesieniu do prawie każdej nienadprzyrodzonej sensacji, to nadużycie, jakiego się dopuszczam, mieści się w granicach tolerancji… Nie takie smoki już się ignorowało.

Tak na marginesie – nie bez znaczenia było to, że konstruując tekst w taki sposób nastrajałem się nieco surrealistycznie, co pomagało mi w kolejnych linijkach. Może jest to w jakiejś mierze wyjaśnienie pierwszej Twojej uwagi.

 

@Sethrael – a dziękuję, dodam tylko, że wiedźmy można lubić albo nie lubię, ale zawsze z trwożliwym szacunkiem. Wiedźma zrobiona, tak jak piszesz, na dobrą wróżkę, może budzić sympatię, ale wiem skądinąd, że im samym bardziej zależy na tym lęku i dystansie.

nie da rady

Ciekawe opowiadanie, napisane całkiem nieźle (nie wolne od potknięć, ale jak najbardziej jadalne), wiedźma jest interesującą postacią i spodobał mi się opis reakcji społeczeństwa na smoka ; )

Trochę może nie ogarniam tylko tego, czemu wiedźma poszła do smoka i dała się zabić…

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ciekawa bohaterka, wiedźma-frustratka wyładowująca się na ludziach, po prostu zła do końca takim codziennym, małym złem. W kwestii zobojętnienia na smoka przyznałbym ci rację, gdyby nie ci zjedzeni przechodnie – wtedy pada polecenie uśpienia lub odstrzelenia.

No właśnie, największa dziura to: dlaczego tam poszła? Jasnowłosa użyła swojego uroku? O jeden element za dużo schowałeś przed czytelnikiem.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Jak na opowiadanie o smoku, smoka tu bardzo mało, a i ukazany tak jakby nie całkiem smoczo. Za to czarownica zdała mi się jakoś mało zorientowana w sytuacji – czy przez tyle lat nie połapała się, że jasnowłosa sąsiadka nie wypadła sroce spod ogona?

Sporo błędów, ale skoro do tej pory nie zostały poprawione, dałam sobie z nimi spokój.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy – dzięki za odwiedziny; opowiadanie powstało trochę na łapu-capu, więc generalnie – jak sama zauważyłaś – nie do końca trzyma się kupy i wymaga gruntownego remontu (o ile w ogóle jest sens cokolwiek z nim robić)… Tyle, że na razie nie mam na ten remont pomysłu, więc sobie wisi i straszy takie niedopracowane ;)

nie da rady

Przemknęłam szybciutko, rach ciach, więc nie zdążyłam się wystraszyć. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka