- Opowiadanie: Skoneczny - Syndrom poatakowy

Syndrom poatakowy

Każdy z nas może tak naprawdę być tylko słoniem na obrazie.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Syndrom poatakowy

Felix Remaerd był spóźniony. W ten przyjemnie ciepły dzień, okazał się być wspaniałym biegaczem krótkodystansowym na odcinku parking – biuro. W połowie drogi do przeszklonego drapacza chmur zorientował się, że zostawił marynarkę w nowo kupionym samochodzie, ale nie było sensu po nią wracać. Mijając recepcję, rzucił szybkie „cześć” ochroniarzowi i recepcjonistce, których znał już prawie dwa lata. W windzie nerwowo chodził w kółko. Spojrzał w lustro. Zacięcie po goleniu przestało krwawić już w samochodzie, ale nadal nie wyglądało zbyt schludnie.

Poprawił krawat i pozapinał guziki na mankietach. Zdążył też uczesać czarne, potargane włosy. Winda jechała przeciętnie szybko, ale droga na trzydzieste piętro młodemu, spóźnionemu biznesmanowi wydawała się trwać wieki. To zebranie mogło być jednym z najważniejszych w jego karierze, a on tak po prostu zaspał. Do tego cały czas dręczyło go niepokojące przeczucie, że czegoś zapomniał.

Poziom Fantazmatyny krytyczny! Zalecana wizyta w aptece.

Szybko podciągnął rękaw. Nowoczesny interfejs noszonego na nadgarstku „Organizera Prywatnego” mrugał na czerwono. Będące najnowszym trendem technologii Organizery zastępowały zegarek, notes, telefon ale również wizyty u lekarzy. Były one zsynchronizowane z organizmem użytkownika i monitorowały jego funkcje życiowe oraz informowały o zdrowotnych anomaliach czy po prostu niedoborach. Fantazmatyna zaś była lekiem na niezbadaną do końca chorobę psychiczną, będącą ponoć wynikiem stresu i wpływu promieniowania wydzielanego przez sprzęty elektroniczne. Syndrom znany był jako Choroba Złych Snów, a objawiał się, w lżejszych przypadkach, poprzez nawiedzające chorego koszmary o stałej, indywidualnej u każdego, tematyce. Ciężkie przypadki rozpoznać można było po pojawiających się za dnia, w losowych momentach, przerażających halucynacjach, powiązanych tematycznie z nocnymi koszmarami oraz utratami przytomności. Felix zaklasyfikowany był jako przypadek cięższy. Sam nie pamiętał już, ile razy budził się na podłodze otoczony przez swoich znajomych i lekarzy z pogotowia.

Ale to nie mogło stać się dzisiaj. Kiedykolwiek, ale nie dzisiaj!

Zanim drzwi od windy zdążyły się w pełni otworzyć, Remaerd był już w biegu. Jak burza przebiegł przez korytarz i szarpnął za klamkę szklanych drzwi, po czym zdyszany prawie wtoczył się do pokoju przełożonego.

– Za to twoje spóźnianie się chętnie oglądałbym, jak panowie z Japonii wychodzą obrażeni, ale na twoje szczęście ich też jeszcze nie ma. – potężnie zbudowany pięćdziesięciolatek był ewidentnie poirytowany.

Szef stał tyłem do drzwi, patrząc się przez ogromne okno wprost w słońce górujące na błękitnym bezchmurnym niebie. Wspomniani przez niego goście ze Wschodu mieli zadecydować, czy Felix od następnego miesiąca będzie pracował w japońskim oddziale firmy. Za pieniądze dwa razy takie jak dotychczas.

– Przepraszam, ja…

– Gówno mnie to obchodzi. Siadaj, grzecznie czekaj i staraj się wyglądać jakbyś przed chwilą nie przebiegł maratonu – obojętnym tonem zgasił go przełożony.

Felix usiadł w fotelu, wziął głęboki oddech i zaczął się nerwowo rozglądać. W końcu zawiesił wzrok na spalinach samolotu przecinających białą wstęgą jednolite niebo.

– Ładnie dzisiaj, co? – rzucił na rozluźnienie atmosfery szef.

Pytanie wbiło się w umysł biznesmana z siłą pocisku karabinowego. Felix nagle poczuł się jakby odpowiedzenie na nie było sensem jego istnienia. Miał wrażenie, że od pół godziny bierze jeden wdech, jednocześnie mrugając jakieś sto razy na sekundę. Nagle w pomieszczeniu było chyba z minus pięćdziesiąt stopni. Przekręcenie głowy z powrotem w stronę okna trwało wieki. Za szybą kruczoczarne chmury formowały się w twarze, które pamiętał, ale nie poznawał. Krople bordowego deszczu zdawały się przeżerać dach. Grzmot pokrywającego fioletową siatką całe niebo pioruna wybił szybę, której fragmenty lewitowały teraz w stronę przełożonego, powoli wbijając mu się w skórę. Młody Remaerd stoczył się na podłogę, zasłonił krwawiące uszy rękoma i próbował zamknąć oczy. Nie udało się. Nie miał powiek. Nagle jego szef stał obok, niebezpiecznie blisko. Za blisko! Nachylał się teraz nad nim. Z jego włosów skapywało błoto, prosto na twarz Felixa. Jego oczy były białe.

– Jesteś niczym… – wypowiedział demon, najniższym głosem jaki można sobie wyobrazić.

Felix umarł.

 

* * *

 

Klienta Zero Pięć Trzynaście Trzy wybudził kaszel. Krztusząc się zakurzonym do granic możliwości powietrzem w bólach odzyskiwał przytomność. Gdy otworzył oczy, przez chwilę nie widział nic, jednak szybko przyzwyczaił się do panującego wokół mroku. Wytarł strużkę krwi wyciekająca z nosa aż na zaniedbane wąsy.

Fantazmatyna wyczerpana. Brutalne wylogowanie zagraża twojemu zdrowiu psychicznemu!

Komunikat wciąż znajdującego się na jego głowie „Katalizatora Nierzeczywistości” wystraszył go. Rękami rozdygotanymi jak przy chorobie Parkinsona zdjął naszpikowany elektroniką czepek z głowy. Odgarnął z twarzy brudne, tłuste włosy. Zdjął śmierdzący potem podkoszulek i cisnął go w kąt. Rozejrzał się nieświadomym wzrokiem. W mieszkaniu składającym się z jednego pokoju znajdowała się bordowa, rozlatująca się kanapa, stary, zepsuty, kineskopowy telewizor, jakiegoś rodzaju aneks kuchenny i jeden obiekt niepasujący do reszty. Na środku pokoju stało bowiem krzesło podobne do dentystycznego, wyglądające przy tym minimalistycznie i nowocześnie. Na podłodze obok niego leżał nietypowo wyglądający czepek, który 0-5-13-3 przed chwilą zdjął z głowy. Był on podłączony grubym kablem do przypominającej komputer maszyny stojącej w rogu. Szyby w dwóch niedużych oknach zostały zamalowane czarną farbą. Lokal znajdował się w kamienicy, nie było tu centralnego ogrzewania, a naścienny termometr uparcie przypominał, że jest styczeń.

Katalizator Nierzeczywistości był częścią wielkiego eksperymentalnego przedsięwzięcia. Na początku urządzenie miało służyć do komunikacji z osobami będącymi w śpiączce farmakologicznej, niedawno jednak znalazło zastosowanie w branży gier i symulacji, pozwalając zagłębić się w wirtualnej rzeczywistości jak nigdy dotąd. Większą część mocy obliczeniowej potrzebnej do wygenerowania nieskończenie szczegółowych światów zapewniał mózg gracza. Oczywiście urządzenia te były bardzo drogie i większości społeczeństwa nie było na nie stać.

A przynajmniej tak wyglądała sytuacja w koszmarze, który przeżywał właśnie 0-5-13-3. W przeciwieństwie do świata rzeczywistego, Fantazmatyna nie była tu lekarstwem, a elementem projektu Nierzeczywistości. Pozwalała wpływać maszynie na ludzki mózg, manipulować nim, by osiągnąć pożądane efekty, bez niej w organizmie użytkownika Katalizator nie działał.

0-5-13-3 czuł się fatalnie. Bolało go dosłownie wszystko, co chwila musiał powstrzymywać krwawienie z nosa, niska temperatura dookoła również nie pomagała. Miał gorączkę, mdliło go, silnie łzawił. Do tego był głodny, spragniony i zaspany. Senna iluzja stworzona przez Chorobę Złych Snów była idealna, oddziaływała na wszystkie zmysły, wszystko co się tu działo, było logicznie uzasadnione, nawet dolegliwości 0-5-13-3. Były to podobno symptomy przedawkowania Fantazmatyny, która przywodziła tu na myśl silny narkotyk związany z uzależnieniem od Nierzeczywistości.

Od prawdziwego życia.

Użytkownik nie zastanawiał się, czy śni. Zebrał resztkę sił i macając rękoma po ścianie, gramolił się w stronę kąta mieszkania, przerobionego na kuchnię. Gdy położył ręce na gazowym piecyku, spostrzegł, jak przeraźliwie był wychudzony. Teraz zaczęło do niego docierać, że dystopijna rzeczywistość może być stale powtarzającym się koszmarem. Chciał go jak najszybciej zakończyć i dobrze wiedział, jak to zrobić. Obok kuchenki, na podłodze, stała czarna skrzynka zdobiona w podobny sposób co „fotel dentystyczny”, „czepek” i komputeropodobna maszyna. Gdy położył na niej dłoń, spod pokrywającej czarny plastik warstwy kurzu wydobyło się bladoniebieskie światło wyświetlacza.

Skanowanie odcisków palców zakończone. Witaj Klient Zero Pięć Trzynaście Trzy.

Pudełko otworzyło się. Na jego dnie leżała strzykawka wypełniona ciemnoniebieskim płynem. 0-5-15-3 rozdygotaną dłonią wyjął przedmiot, po czym złapał go oburącz przyciskając dla pewności do klatki piersiowej. Potykając się o własne nogi zatoczył się z powrotem na futurystyczny fotel. Podniesienie Katalizatora z ziemi zajęło mu dobrą chwilę. Nałożył przedmiot na głowę i podwinął rękaw. W miejscu zgięcia jego lewego łokcia wbity był wenflon. Użytkownik włożył do niego końcówkę strzykawki i wprowadził Fantazmatynę do krwiobiegu. Zamknął oczy. Maszyna w kącie pokoju zazgrzytała.

Ulga.

 

* * *

 

Siedząc w poczekalni prywatnej przychodni, Felix zastanawiał się, jak mógł być tak naiwny. Wyszło jak zwykle. Szansa na awans przeszła mu koło nosa, a wcale niewykluczone, że szef przestraszy się jego przypadłości i postanowi go zwolnić. Z niektórymi lekarzami pogotowia był już prawie „na ty”. Kiedyś po atakach czuł się bardzo głupio, nie mógł patrzyć znajomym w oczy, ale teraz już się w jakimś stopniu przyzwyczaił. Oni zresztą też. Nigdy nie przyzwyczaił się natomiast do miejsca stworzonego w jego umyśle. Do zimna kamienicy, do nierealnego głodu, do bólu.

Większość czekających dookoła ludzi wydawała się być tak zapatrzona w telefony, że nie zauważała przepięknej pogody za oknem. Był ostatni, ale kolejka posuwała się dzisiaj bardzo szybko i już po kilku minutach młody biznesman został zaproszony do gabinetu lekarza. Wszedł energicznym krokiem. Pokój pomalowany był na brzoskwiniowo, ale utrzymany w minimalistycznej konwencji, z którą polemizował jedynie wiszący na ścianie dość duży obraz przedstawiający słonia i żyrafę na tle afrykańskiego krajobrazu.

– Dzień dobry, proszę usiąść – wypowiedział lekarz, nie odrywając wzroku od ekranu tabletu. – Widzę logi z pańskiego Organizera i muszę powiedzieć, że nie wygląda to dobrze. Żyje pan w stresie, ma bardzo dużo na głowie. I to jak mniemam na własne życzenie.

– No wie pan, taka praca, przynajmniej dobrze płacą – przyznał, kręcąc głową Felix. Tak naprawdę bardzo lubił swoją pracę.

– To tak jak u mnie – rzucił żartobliwie doktor. – W pana obecnym stanie powinien się pan skupić na relaksie, korzystaniu z życia. Zabawie!

– A to że nie brałeś Fantazmatyny to ryba? Nawet cię za to nie skarci, nie powie, czym to grozi? Wolne żarty.

Felix rozejrzał się nerwowo. Był przekonany że w pokoju były tylko dwie osoby ale głos, który przed chwilą usłyszał nie należał do żadnej z nich. Organizer nie pokazywał żadnych anomalii. Syndrom poatakowy. Choroba Złych Snów odzywała się też często w kilka godzin po wybudzeniu. Objawiała się wtedy przesłyszeniami, czasem też lekkimi, chwilowymi przywidzeniami. Syndrom poatakowy uznawany był za nieduże zagrożenie dla chorego i jego otoczenia.

– Powinienem był pilnować tej Fantazmatyny, wtedy stres nie grałby roli.

– Ależ grałby! Kluczową. Najważniejsze jest nastawienie, leki tylko wspomagają organizm w zwalczaniu depresyjnych myśli czy nerwów które mogłyby prowadzić do ataków. Jest to ściśle związane z…

Doktor kontynuował swój wywód. Felix słuchał go, ale jednocześnie starał się wmówić sobie, że głos, który przed chwilą słyszał nie był inny niż te, które zdarzało mu się słyszeć dotychczas. A był.

Usłyszenie tego głosu drugi raz wcale nie pomogło.

– Nastawienie ważniejsze od leków? Rozmawiasz z doktorem medycyny czy z hippisem?

Tym razem biznesmanowi udało się mniej więcej zlokalizować źródło głosu. W tej samej chwili zorientował się też, że słoń z obrazu patrzy się na niego w wyjątkowo ironiczny sposób.

– Zawsze byłeś świetny w chowanego, co? Tak jak w każdą inną grę. I w ogóle we wszystko. Strasznie z ciebie wyidealizowana postać – słoń mówił bardzo opryskliwym tonem.

Osłupienie Felixa przerwał doktor pstryknięciem.

– Halo, słuchał mnie pan? Ma pan jakieś pytania? – dopytywał się.

– Spytaj go, czy możesz pożyczyć obraz, bo musisz iść do kibla pogadać ze słoniem. Mówię zupełnie serio, zrób to. Musi ci pozwolić, inaczej wystawiłby cię na stres i frustrację, a tego przecież nie chcemy. – W oczach biznesmana słoń wydawał się być strasznym cwaniakiem. Cokolwiek by miał na celu, mówił całkiem do rzeczy.

Felix nauczył się ignorować irracjonalne głosy, których w swoim psychodelicznym życiu słyszał już niemało.

– Czemu każda kolejna dawka Fantazmatyny starcza na krócej, niż poprzednia? Jak tak dalej pójdzie to zbankrutuję – kłamał. Był bogaty.

– To naturalne panie Remaerd. Może wydawać się to dziwne, ale im więcej leku zużywa organizm tym większe pana szanse na ostateczne wyleczenie.

– Jak to możliwe?

– Nikt nie jest pewien. Biorąc kolejne dawki zgadza się pan przyjmować eksperymentalną, potencjalnie niebezpieczną substancję. Był pan o tym poinformowany na początku kuracji, był pan świadomy ryzyka panie Felixie.

– Tak wiem, rozumiem, to po prostu dość nietypowe – zastanowił się biznesman.

– Rozumiem pana niepewność, ale zapewniam, że wszyscy przez to przeszli. Wszyscy wyleczeni. Głowa do góry.

Pacjent uspokoił się.

Po serii rutynowych pytań, rozmowa zakończyła się. Wychodząc z gabinetu Remaerd postanowił ostatni raz, dla pewności rzucić okiem na słonia…

– Tak, nadal tu jestem – powiedział poirytowany ssak i podrapał się trąbą po nodze.

Biznesman głośno przełknął ślinę i obrzucił doktora badawczym spojrzeniem. Ten zagłębił się już w swoim papierach. Widząc, że jest obserwowany zerknął spode łba na Felixa.

– Coś nie tak panie Remaerd?

Pacjent nie odpowiadał. Stał nieruchomo przy otwartych drzwiach gabinetu, trzymając za klamkę. Nerwowo zerkał na zmianę na lekarza i na słonia. Po kilku sekundach doszedł do wniosku, że cokolwiek by zrobił, byłoby to winą syndromu poatakowego. Więc, skoro i tak nie był uznawany za do końca poczytalnego…

– Panie Remaerd, czy dobrze się pan czu…

– Czy mógłbym wziąć ten obraz, bo muszę iść do kibla, pogadać ze słoniem? – wycedził szybko i zamknął oczy.

Lekarz odłożył trzymany w ręku długopis na biurko. Zamrugał szybko, po czym otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć. Na chwilę zamarł w bezruchu.

– Naturalnie… – odpowiedział powoli, prawą ręką sięgając po leżący na blacie telefon.

Felix jak gdyby nigdy nic podszedł do ściany, odczepił z niej obraz i niosąc go przed sobą wyszedł z pokoju. Był sam na korytarzu, więc nie narażał się na dziwne spojrzenia innych ludzi. Skręcił w prawo, do męskiej toalety, która zbiegiem okoliczności również była pusta. Będąc w środku ustawił obraz na umywalce i usiadł na wiszącym naprzeciw pisuarze, opierając głowę na dłoniach a ramiona na kolanach. Afrykańskie zwierzę odchrząknęło.

– Ech, jakby ci to… Znasz ten dowcip: w ilu ruchach można schować słonia do lodówki?

– Znam – odpowiedział oschle biznesman przeczuwając, że zwierz chciał w ten sposób rozluźnić atmosferę. – Przejdź do rzeczy.

– Dobra, żarty na bok. Zanim zacznę, czy mógłbyś proszę zamknąć drzwi?

– Jasne – zgodził się uprzejmie Felix.

– I zabarykadować je krzesłem? Nie chciałbym widzieć tu żadnych nieproszonych gości, poza tym facet siedzący na pisuarze, gadający ze słoniem z obrazu wyglądałby cholernie niecodziennie, nie sądzisz? – z każdym zdaniem słoń zyskiwał w oczach Felixa.

– Słuszna uwaga panie słoniu z obrazu. Skąd mam wziąć krzesło?

– Z korytarza.

Remaerd posłusznie zabarykadował toaletę. Wychylając się po krzesło dostrzegł kątem oka wychodzącego z gabinetu doktora. Z nim już rozmawiał. Teraz czas posłuchać co natręt z obrazu ma do powiedzenia.

– A więc sprawa wygląda tak… – wydawało się, że był to dla słonia ciężki temat. – Nie jestem halucynacją. Co więcej, ja, w przeciwieństwie do ciebie, istnieję. I to jest tak naprawdę główna informacja, jaką chciałem ci przekazać. Nie istniejesz. Wyłapałeś to?

Felix wyłapał. Od jakiegoś czasu spędzało mu to sen z powiek, granica pomiędzy światem realnym a koszmarami zaczęła mu się zacierać w momencie, gdy jedna dawka Fantazmatyny starczała już nie na tydzień, a na dzień. Ból i głód tamtego mrocznego świata w pewnym momencie stały się tak realne jak jego dotychczasowe życie. Nadal był jednak przekonany o swojej chorobie, wiedział, że nikt nie powinien ślepo akceptować słów słonia z obrazu, a w szczególności osoby cierpiące na halucynacje. Biznesman przełknął ślinę.

– Dlaczego to… to tam… tak wygląda?

– Pewien użytkownik Nierzeczywistości wynajął mieszkanie w kamienicy, by nie przeszkadzać rodzinie i by rodzina nie przeszkadzała jemu. Był dość bogaty. Był zdrowy. Nigdy nie wpadał w nałogi, ale tym razem się uzależnił. – Głos nie miał już jednego źródła, nie dochodził z obrazu. Dochodził zewsząd. Felix trząsł się. Tak potężne omamy nie zdarzyły mu się jeszcze nigdy. Nie był już pewien co jest prawdą. Miał wiele pytań. Klamka drzwi do toalety obróciła się. Ktoś chciał wejść do środka, krzesło nie poddało się jednak tak łatwo.

– Panie Remaerd, czy wszystko w porządku? Jak przebiega rozmowa z obrazem? Wpuści mnie pan? – krzyczał zza drzwi lekarz. Napierał na drzwi. Jeden zero dla krzesła.

– Nie, jestem zajęty! Proszę mi nie przeszkadzać panie doktorze! – odkrzyknął Felix.

Lekarz odpuścił. Biznesman podrapał się po głowie starając się przypomnieć sobie o czym rozmawiali.

– Czy w takim razie mogę się obudzić? – powiedział w przestrzeń, drżącym głosem.

– A czy postać z książki może ją opuścić? – odpowiedział głos należący przedtem do słonia. – Nie ma żadnego Felixa. Nie ma osoby z Twoim charakterem, Twoimi poglądami, pragnieniami, dążeniami, usposobieniem, moralnością, twoją wolą, nawet fizjonomią. Niezależnie od okoliczności i sytuacji. Jesteś tylko słoniem na obrazie.

Siedzący na pisuarze biznesman wziął głęboki oddech.

– A czy… Czy on.. Cz… czy on może się obudzić? Tak na stałe? Żeby tu nie wracał? – mówił prawie przez łzy. Przypominał sobie. Przypuszczał, że jego życie nie miało sensu. Z jednego prostego powodu. Nie było czegoś takiego jak jego życie.

– Mam nadzieję – odpowiedział spokojnie głos.

– Czemu teraz? Co się zmieniło? Kim ty jesteś?

– Ja jestem jego instynktem samozachowawczym. Jedyną częścią jego umysłu, która jeszcze walczy. Moja walka skutkuje większym poborem Fantazmatyny, służącej do ogłupiania mózgu. Program kontratakuje. A walczę poniekąd z Tobą, ale nie obwiniaj się. A czemu teraz? Bo widzisz, on umiera. A przynajmniej jest na bardzo dobrej, krótkiej drodze do tego. Jego rodzina pewnie by go już nie poznała. A minęły tylko dwa tygodnie.

– Jeżeli on umrze to…?

– To Ty żyjesz dalej. Nie spodziewałeś się tego, co? Chociaż „żyjesz” w stosunku do Ciebie to bardzo duże nadużycie. To że nikt nie podziwia słonia na obrazie, nie znaczy, że go tam nie ma… Dopóki się nie zabijesz, jesteś nieśmiertelny. Długowieczny. Do samego końca sesji, nawet bez aktywnego użytkownika. Chyba że elektrownia odłączy prąd.

Chwila ciszy zdawała się trwać wieczność. Z kranu umywalki rytmicznie skapywały krople wody. Za oknem złote słońce górowało na bezchmurnym kłamstwie, przecinanym tylko szarą smugą świadomości.

– Jak… Jak ja… Jak mogę mu pomóc?

– Nie wiem – instynkt przetrwania brzmiał bezradnie. – Miałem nadzieję, że coś wymyślisz.

Może mijały minuty, może godziny. Może słońce nie zmieniało pozycji, bo cykl dnia i nocy został załamany. Może program nie wie, co robić. A może nie.

Łomot kopanych drzwi wyrwał Felixa z zamyślenia. Doktor poważnie martwi się o stan psychiczny swojego pacjenta. Nogi krzesła uginają się, ale nie pękają. Jeszcze.

– Panie Felixie Remaerd proszę otworzyć drzwi! – krzyczał. – Pan nie jest poczytalny, proszę zdać sobie z tego sprawę! Proszę dać sobie pomóc!

– Jesteś tu jeszcze? – spytał cicho.

– Tak – odpowiedział spokojnie głos.

– Wymyśliłem.

– Co?

– Koniec.

– Co?

– Jestem świadomy twojego istnienia! Chcę żebyś to zakończył. Teraz! – wykrzykiwał.

Nogi krzesła złamały się.

– O czym Ty mów…

– Koniec!!!

 

* * *

 

Sesja zakończona. Poprawne wylogowanie. Poziom Fantazymatyny krytyczny, przed następną sesją uzupełnij zapas w najbliższym punkc…

Koniec

Komentarze

Jestem pod wrażeniem. Pomysł jest świetny i nie przypominam sobie, żebym gdzieś spotkał się z podobnym. Język ujdzie, choć momentami ciężko się czyta. Wiem, że to tylko short, ale mógłbyś to rozwinąć i bardziej wgłębić się w psychikę bohatera (niedosłownie w tym wypadku :D ) żeby efekt końcowy był mocniejszy. I popracować nad ogólną czytelnością tekstu.

Nie jestem pewien, ale chyba wszystkie teksty bohaterów ;łącznie z “głosami”; powinny być zapisywane od myślników – to też mi trochę przeszkadzało.

5/6 Pozdrawiam i chętnie przeczytam rozwinięcie :)

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Pamiętaj, że tekst literacki to nie list, więc zwroty: Twój, Cię – piszemy małą literą.

Zapis dialogów, jak w każdym z Twoich tekstów, mocno kuleje.

 

A mi pomysł średnio spasował. Inspiracji pomysłu można się dopatrzyć, ot, choćby w kinie: trochę Matrixa, Pamięci absolutnej, albo Vanilla sky.

 

Choć słoń był niezły;)

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Dzięki za opinie. :) Przyznaję, że zapis dialogów do tej pory był u mnie dosyć losowy, doczytałem jak to powinno wyglądać, także będzie lepiej.

No nieźle.

Już tutaj zalecam go poprawić. Mi to już bardziej Incepcje przypomina, a słoń faktycznie – genialny. 

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

To co udało mi się znaleźć – poprawione.

No nieźle.

Fantazmatyna i słoń bardzo sympatyczne. :-) Reszta już była.

Jeśli chodzi o warsztat, mam wrażenie, że nadużywasz słowa “być”. Spróbuj się go pozbyć, tekst powinien zyskać. Nie upieram się, że tutaj, ale w ogóle.

Babska logika rządzi!

Pomysł wtórny, ale obecność słonia wpłynęła na opowiadanie niezwykle ożywczo. Czytało się całkiem nieźle, a mogło być o wiele lepiej, gdyby Autor zadbał o lepsze wykonanie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Gdyby autor dwa lata temu miał lepszy warsztat, to dziś byłby autorem… z warsztatem o dwa lata doświadczenia lepszym ;) Dzięki za lekturę :)

No nieźle.

;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka