- Opowiadanie: zaczytana-nela - Smocza opowieść

Smocza opowieść

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Smocza opowieść

 

 

Smocza opowieść

 

 

Wiecie, jak ciężko jest być smokiem? A więc powiem wam. Bardzo ciężko… Skąd wiem? Jestem smokiem.

Po pierwsze: smoki nie są groźne dla ludzi. Z resztą, spotykamy się bardzo rzadko.

Po drugie: nie jemy zwierząt. Żadnych owiec, krów czy koni… Nie wiem, kto to w ogóle wymyślił. Żywimy się niewidzialnymi, niezbyt dużymi, latającymi stworzeniami. Wysoko w powietrzu jest ich mnóstwo. Nie widzicie ich, bo nie macie tak mocno wyczulonych zmysłów. U was działają bardzo słabo. Poza tym na waszej planecie jest ich mniej.

Po trzecie: nie mieszkamy w jaskiniach czy innych podobnych miejscach. Nasz dom nie jest na ziemi. Śpimy i mieszkamy na chmurach, wokół planety Parlei. Pomimo naszej wielkości jesteśmy bardzo lekcy.

To byłoby na razie na tyle… Pewnie jesteście ciekawi, jak wyglądam. Na początku powiem, że jestem pokryty skórą, nie żadnymi łuskami. Jest ona gruba, dzięki czemu mogę latać bardzo wysoko i nie zamarznąć. Moja ma czarny, węglowy kolor. Mam białą grzywę. Tak! Smoki mają grzywy. Mój pysk jest duży. Oczy czarne, a nos odstaje od głowy na metr. Nie myliliście się co do ogona. Wygląda tak, jak mówią. Długi i zakończony ostro. Myślę, że teraz wiecie już wystarczająco, bym mógł opowiedzieć wam moją historię.

Pewnego dnia leżałem sobie na chmurze. Z tej wysokości widziałem Perlę, cudowną bogato porośniętą planetę, na której woda mieni się kolorami tęczy. Zapach kwiatów był lekko wyczuwalny nawet tak wysoko! To całe piękno zawdzięczamy Peryfoniom, siostrom, które są znane jako twórczynie przyrody.

Najstarsza z nich to Iran. Oddała ona część swojej duszy, którą zmieszała z chmurami, tworząc w ten sposób atmosferę i smoki. Teraz jest naszą boginią oraz patronką, lecz nazywamy ją również królową. Przylatujemy do niej, gdy potrzebujemy pomocy i ona zawsze chętnie nam jej udziela.

Druga z nich to Aquara, twórczyni wody. Nie wiem jak to zrobiła, ale dzięki niej możemy teraz pić i pływać w tęczowej wodzie. Widuje się ją bardzo rzadko, ponieważ nigdy z niej nie wychodzi. Dzieje się to tylko wtedy, gdy sytuacja jest naprawdę tragiczna i inni sobie nie radzą.

Trzecia to Plantia. Wyciągając trochę lawy z jądra planety i wkładając ją do wody, ukształtowała ląd, a następnie sprawiła , że kwitły na nim rośliny. To bardzo towarzyska osoba, spędzająca czas z leśnymi stworzeniami, z którymi często organizuje uczty przy ognisku.

Najmłodsza z sióstr to Anima. Przyczyniła się ona do powstania różnorodnych zwierząt. To z nimi mieszka i żyje, nimi się opiekuje oraz dba o to, by nikt im nie zagroził. Oddała im większość swoich cech. Jest bardzo mądra i zwinna, szybka i opiekuńcza oraz bardzo uparta. To by było na tyle.

 

Relaks przerwał mi nadlatujący z daleka smok. Od razu go poznałem. Może dlatego, że znamy się od urodzenia. Ma on skórę w charakterystycznym mocno czerwonym kolorze bardzo rzadko występującym u smoka i niebieską, długą grzywę. W każdym razie był to bardzo stary smok, mój przyjaciel Laemon. Powiedział tylko „Do pałacu Iris, szybko!” i zrozumiałem, że coś jest nie w porządku. Wyprzedziłem go i po paru minutach ujrzałem wielką chmurę, na której wznosiła się ogromna budowla. Przeleciałem, przez bramę tak szybko, że nie dostrzegli mnie strażnicy, bardzo dobrze wyszkolone smoki broniące naszej królowej. Pode mną wszyscy kręcili się niespokojnie. Wleciałem do środka pałacu i zastałem tam Iran.

 

– Coś się stało?-zapytałem

– Mnie nic, lecz Plantia umiera.

– Jak to, co się stało?

– Przepraszam, nie mogę rozmawiać. Muszę jak najszybciej dostać się do mojej siostry.

Peryfonia wzięła dużą torbę i zarzuciła ją sobie przez ramię.

– Rozumiem że ja i Laemon nie możemy Pani pomóc.

– Laemon? – zapytała

– Och, zapomniałem. Zostawiłem go w tyle. Zaraz powinien tu być.

Nie myliłem się. Niedługo po tym, jak skończyłem mówić, Laemon wparował zdyszany do środka.

– Mogłeś zaczekać przy bramie lub mnie ostrzec, że zamierzasz przyśpieszyć! – Spojrzał w dół i zauważył boginię – Pani, przepraszam.

– Nic się nie stało. Mam prośbę, czy możecie mnie szybko zabrać pod bramę?. Dalej dam radę sama.

– Oczywiście Pani.

– Mówcie mi Iris.-powiedziała i uśmiechnęła się lekko

 

Wziąłem ją na plecy, upewniłem się, czy trzyma się wystarczająco dobrze mojej grzywy, i ruszyliśmy. Smoki na dole patrzyły na nas dziwnie. Pewnie nie na co dzień zostaje się królewską eskortą. Po około dwóch minutach byliśmy przy bramie. Pomogłem Peryfonii zejść, robiąc z mojego ogona zjeżdżalnię. W tak nerwowej i grobowej atmosferze zapewne dziwnie wyglądało to, że królowa zjeżdża po ogonie niczym dziecko na placu zabaw. Gdy już stanęła i odzyskała równowagę powiedziała:

– Dziękuję wam bardzo i przykro mi, że nie możecie lecieć ze mną.

– Bardzo chcielibyśmy pomóc – wtrąciłem się

– Dobrze, w takim razie możecie ruszyć za mną. Mnie co prawda, podróż zajmie kilka sekund a wam kilka dni, lecz przydadzą nam się każde ręce, lub łapy.

– Naprawdę? – zapytał Laemon-O dzięki, droga królowo!

– Yhym – odchrząknęła bogini

– Iris. Dziękujemy, droga Iris – poprawił się

 

Obdarzyła nas pięknym uśmiechem, po czym pękła jak bańka mydlana i znikła. Przez chwilę panowała grobowa cisza. Przerwał ją Laemon, proponując, byśmy wyruszyli jak najszybciej. Zgodziłem się z nim. Okazało się, że Plantia nie mieszka aż tak daleko stąd. Podróż zajmie nam zaledwie około dwóch dni.

Ponieważ smoki nie mają domów, a śpią na chmurach, nie trzeba było martwić się o nocleg.

Lecieliśmy dość szybko, lecz nie najszybciej jak potrafiliśmy, by się mocno nie zmęczyć i lecieć do końca dnia, którego nie zostało już wiele. Mijaliśmy różne rzeki, z których piły zwierzęta i piękne bujne lasy z dziwnymi roślinami. Wtedy pomyślałem o Plantii i konsekwencjach związanych z jej śmiercią. Gdyby umarła, roślinność czekałoby to samo. Życie dla zwierząt byłoby ciężkie. Oczywiście smokom nic by się nie stało. Jak już wcześniej wspomniałem, żywimy się niewidzialnymi malutkimi stworzonkami, których w powietrzu jest mnóstwo, a jeśli dobrze pamiętam, one nie potrzebują roślin do życia.

Jak na razie podróż szła nam spokojnie. Kiedy zrobiło się już ciemno, postanowiliśmy się położyć.

– Zatrzymajmy się tutaj. Trzeba odpocząć, bo dziś zbyt dużo już nie zdziałamy-zaproponowałem

– Tutaj to będzie niemożliwe – powiedział mój stary przyjaciel – nie pomieścimy się na tej chmurze

– Dlaczego musimy spać na jednej chmurze? Mogę zdrzemnąć się tutaj, obok.

– Musimy pomieścić się na jednej! Będąc na oddzielnych, możemy się zgubić. Nie wiadomo, która pobiegnie, w którą stronę. Możemy obudzić się daleko od siebie.

Jego odpowiedź wydawała się sensowna, więc postanowiłem się zgodzić.

– Dobrze, więc poszukajmy jednego dużego obłoku.

Poszukiwania nie trwały długo. Cały czas albo za małe chmury, niektóre deszczowe, albo burzowe. A nie chcieliśmy być cali mokrzy lub poparzeni przez błyskawice. Gdy wreszcie nam się udało, byłem wniebowzięty. Natychmiast się położyłem i zasnąłem

Miałem okropny sen. Była w nim Plantia, która leżała martwa w ramionach Iris, płaczącej tak mocno, że chyba powstał z tego nowy strumień,

co raczej nie spodobało się Aquarze. Nagle zerwał się okropny wiatr, który porwał wszystkie Peryfonie, łącznie z Plantią. Świat zaczął się rozpadać, zwierzęta i smoki padały na ziemię, a woda wyparowywała. Była to po prostu najgorsza wizja tego, co mogło się wydarzyć. Na szczęście, lub na nieszczęście, z tego koszmaru wybudził mnie Laemon. Po wyrazie jego twarzy pojąłem, że coś jest nie tak. Kiedy powoli zacząłem myśleć, spojrzałem wokół i dotarły do mnie dwie rzeczy.

Moim pierwszym spostrzeżeniem było to, iż nasze „łoże”, poruszało się szybko. I to nie oznacza, że osiągało prędkość najszybszego biegacza świata, lecz najszybszego, najlepszego samochodu jaki można sobie wyobrazić. Teraz dodajcie do tego samochodu silnik rakietowy. To była mniej więcej ta prędkość.

Drugie co zauważyłem, to okropna burza. Najgorsza w moim życiu. Pioruny latały, deszcz się lał, a grzmoty były niemal ogłuszające. Poza tym, wiatr był taki mocny, że małe krzaczki latały w powietrzu, a niektóre drzewa ledwie trzymały się na korzeniach.

 

Więcej nie zaobserwowałem. I tak więcej od siebie nie wymagałem, przecież wtedy dopiero co wstałem. Podjęliśmy szybką decyzję, by zlecieć na dół. To tylko wydawało się proste. Postanowiliśmy że polecimy w dół po linii prostej, jak najszybciej możemy, bo wtedy istniało mniejsze prawdopodobieństwo że zostaniemy porwani przez wichurę. Jak ustaliliśmy, tak zrobiliśmy. Pierwszy w kolejce był mój przyjaciel. Płynnie zleciał z chmury i nagle zleciał szybko do dołu, niczym ptak wariat, popisujący się przed kolegami. To było ryzykowne. Wręcz bardzo, lecz niestety nie mieliśmy innej opcji. Laemon wylądował na ziemi i gestem pokazał, bym poszedł w jego ślady. Tak więc zrobiłem. Do połowy szło mi dobrze, puki nie straciłem wiary w siebie. Lekko zwolniłem i konsekwencją było odgięcie się mojego skrzydła w drugą stronę. Teraz wiatr mógł już spokojnie je złożyć i pozwolić mi z nim poszybować. Wtedy poczułem, że mogę umrzeć, spadając bezwładnie na ziemię. Kolejna dawka pozytywnej energii. Pomyślałem, iż taka śmierć byłaby głupia, więc postanowiłem zebrać się w sobie. Obróciłem się tak, by wiatr sam rozwinął mi skrzydło i niczym pocisk pognałem w dół ku przyjacielowi. Postanowiliśmy znaleźć jakąś grotę lub jaskinię żeby przeczekać wichurę. Na nasze szczęście była oddalona od nas o kilkadziesiąt metrów. Gdy weszliśmy do środka, bardzo nam ulżyło. Pierwszy raz mogę powiedzieć o takim miejscu, że jest przytulne. To była moja ostatnia myśl tego dnia. Zasnąłem, bo tylko to mogło mnie teraz uspokoić i oderwać od tego, co działo się na dworze.

 

Kiedy wstałem rano, Laemon siedział na krawędzi jaskini. Podszedłem

do niego, bo grota była za mała, by rozprostować skrzydła, a co dopiero latać.

Gdyby nie powyrywane krzaczki i poprzewracane małe drzewka, nie poznałbym że cokolwiek się działo. Słońce świeciło, a niebo było niebieskie. Był prawie normalny, ładny dzień. Przywitałem się z przyjacielem, po czym zaczęliśmy się zastawiać, czemu nastąpiła tak nagła zmiana temperatury.

 

– Myślę, że niebo nie przyzwyczaiło się do tak szybkiego odejścia Iris. Chmury burzowe nie zostały opanowane i w królestwie panował chaos.

– Czyli teraz już się nauczyli je uspokajać?-zapytałem

– Najwyraźniej tak-powiedział Laemon spoglądając w niebo – Skoro wszystko wróciło do normy.

– Co teraz robimy?

– Ruszymy dalej. Boli mnie trochę skrzydło, możemy teraz przez jakiś czas iść? – zapytał mój przyjaciel

– Oczywiście!-Odpowiedziałem trochę zbyt entuzjastycznie niż chciałem-Chciałbym chwilę odpocząć od latania.

– Dobrze, czy możemy więc ruszać?

– Oczywiście – odpowiedziałem

 

To, że przyjaźnię się z Laemonem jest dosyć dziwne. Jest on niesamowicie mądry, co mogliście już zauważyć i poważny. Nadawałby się na prawą rękę Iris, jej doradcę i najwierniejszego przyjaciela. Wyglądam przy nim jak malutki smoczek, który na niczym się nie zna i nic mu jeszcze nie wychodzi. Czułem się w jego obecności jak piąte koło u wozu. Z całą pewnością nie jest to fajne uczucie.

Rozmyślając w ten sposób, przeszedłem dość długo. Zacząłem myśleć, że jeśli się pośpieszymy, będziemy na miejscu jutro po południu. Oczywiście, myliłem się. Nagle w krzakach zaczęło coś szeleścić. Spoglądałem zdziwiony w tamtą stronę, myśląc, co może się za nimi kryć. Po chwili wyszedł zza nich Pistaks.

Jest to dość dziwne stworzenie. Małe, przypomina pieska o wielkich uszach, a całe jego ciało pokrywają długie włosy. W skrócie: mały, nieco denerwujący dziwny pies. Najdziwniejsze jest to, że Pistaksy potrafią mówić. Zachowują się jak wy. Jedyną różnicą jest wygląd, no i może wielka niechęć do higieny osobistej.

– Witajcie – powiedział Pistaks-Mam na imię Barm. Dokąd zmierzacie?

– Cześć! Ja jestem Paleo, a to jest Laemon – powiedziałem

Właśnie! Chyba jeszcze nie wspominałem, jak mam na imię. Teraz już wiecie. Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że to dziwne imię.

– Zmierzamy do Plantii, za Iris. To znaczy… królową Iris-odezwał się mój przyjaciel

– To wy nic nie wiecie?-zapytał

– O czym?– ja i Laemon odezwaliśmy się w tym samym czasie

– Plantia już wyzdrowiała. Właśnie u niej byłem. Peryfonie wróciły, skąd przyszły. Wszystko w normie.

Nie za bardzo wierzyłem Barmowi, lecz postanowiłem dowiedzieć się czegoś więcej.

– Mieszkasz tu gdzieś niedaleko? Przepraszam, że się wpraszamy, ale odbyliśmy długą drogę. Może porozmawiamy spokojnie u ciebie?

– Ależ oczywiście! Idźcie za mną.

 

Domek okazał się dużą jaskinią z pnączy. Znajdowało się w nim łoże z kory drzew i wielkich liści oraz zbiornik z tęczową wodą. Przy „ścianie” stała drewniana szafeczka. Okazało się, że Barm, trzyma w niej zioła na herbatę i różne owoce. Na samym środku tego przytulnego mieszkanka było ognisko. Co prawda, teraz tylko lekko dymiło, lecz widać było, że to miejsce jest do tego przeznaczone. Kamienie wokół były starannie poukładane i nawet dobrane kolorystycznie. Gdybym był w rozmiarze przeciętnego Pistaksa, z całą pewnością mógłbym tu zamieszkać.

Kiedy już się rozejrzeliśmy, nasz nowy kolega zaczął krzątać się po domku, po czym wyszedł, zostawiając nas, ledwo mieszczących się w tym kokonie z pnączy. Wraz z Laemonem wymieniliśmy zdziwione spojrzenia. Nie zdążyliśmy się odezwać, a Barm już wrócił, niosąc ze sobą dwie misy z kory drzewa,w których była woda oraz drewno. Zastanawiałem się, czemu po prostu nie wziął jej ze zbiornika, lecz nie zamierzałem pytać. Stworzenie wzięło drewno i położyło na ognisko. Jakimś cudem od razu zaczęło płonąć. Następnie dodał do mis ziół i położył je na ognisku. Gdy opadł spokojnie na ziemię, postanowiłem kontynuować rozmowę.

– A więc, powiedz nam proszę dokładniej, co się stało.

– Och, cóż… Jak tylko dowiedziałem się, co z Plantią, udałem się szybko na miejsce zdarzenia. Zastałem ją na swoim miejscu, śpiewającą do zwierząt leśnych i uśmiechniętą. Bardzo mnie to zdziwiło, ale to co widziałem, mówiło samo za siebie. Plantia była już zdrowa.

Ponownie wstał, tym razem by podać nam gotowe już, parujące napoje. Mój smakował mi tak bardzo, że wahałem się czy nie poprosić o drugą porcję.

– Masz jakieś dowody, na twoją prawdomówność – zapytał Laemon

– Ależ tak! Pomyślcie o tej straszliwej burzy, zeszłej nocy. Nie zakończyłaby się ot tak, prawda? Była ona spowodowana brakiem waszej królowej w pałacu. Ustała, ponieważ Peryfonia wróciła do domu.

– Może to ma jakiś sens…-powiedziałem w końcu

– Oczywiście, że ma. Po co miałbym kłamać?

– Dziękujemy za herbatę, musimy już lecieć. Mamy ważną sprawę do Iris.

– Przepraszamy – odezwał się Laemon

Pistaks już miał odpowiedzieć, ale w tym samym czasie mój przyjaciel popchnął mnie w stronę wyjścia, po czym szybko odleciał. Nie miałem innego wyjścia. Poleciałem za nim.

Zatrzymaliśmy się po jakichś dwóch kilometrach. Dopiero wtedy uzyskałem odpowiedź. Okazało się, że Barm najprawdopodobniej kłamał, a nie mogliśmy tracić czasu. Przecież królowa roślin mogła nadal konać, poza tym, nie możemy zawieść Iris. Lecieliśmy więc bardzo szybko, z powodu straconego czasu. Mieliśmy dużą szansę, że będziemy jeszcze dziś wieczorem.

 

Miałem rację. Dotarliśmy, gdy tylko zaczęło się ściemniać. Musieliśmy wyminąć gromadę stworzeń, które oglądały i oceniały sytuację. Nie było to trudne, ponieważ mogliśmy przelecieć górą, a żaden smok nie ośmielił się przybyć tu bez zgody królowej.

Wylądowaliśmy w rozsądnym, dziesięciometrowym odstępie od Peryfonii. Jeszcze nigdy nie widziałem ich wszystkich razem. Tak właściwie, nigdy nie widziałem Aquary. Najlepszy kontakt mam z Iris i Animą. Obie odwróciły się w naszym kierunku. Patronka smoków tylko kiwnęła głową na powitanie. Rozumiem ją. Musiała za wszelką cenę uratować siostrę. Powiedziała coś do Animy, która potaknęła i podeszła do nas.

Zawsze ją lubiłem. Jest opiekunką wszelakich stworzeń, więc smoki darzą ją prawie tak samym szacunkiem co naszą. Poruszała się ona z gracją jak kot. Jej nogi były wygięte tak samo jak u psów. Miała długie kasztanowe włosy, zaplecione u góry w warkocz, dzikie zielono-żółte oczy oraz ciemne, krzaczaste brwi, które idealnie je podkreślały. Jej mały nos i pełne usta dodawały jej urody. Nie kłamiąc, była ona piękna.

– Witajcie. Słyszałam, że przylecieliście tutaj za moją siostrą-odezwała się

– Tak, pani-odpowiedział Laemon– Czy możemy jakoś pomóc?

– Hmm… nie wiem, czy cokolwiek da się zrobić. Próbowaliśmy już chyba wszystkiego.

Spojrzałem w kierunku Plantii. Leżała na łożu z liści, kwiatów oraz trawy. Jej skóra wyglądała trochę jak buk. Szarawo – biała. Długie włosy, o kolorze jesiennych, pomarańczowych liści, były poplątane. Zwykle wesołe, przyjazne, brązowe oczy, były teraz zamglone i smutne. Zielona suknia, ozdobiona kwiatami, wyglądała teraz jak szmatka zwisająca z kukiełki. Korzenie, którymi była przytwierdzona do ziemi wyglądały na spróchniałe i zniszczone. Widać było, co się dzieje. Przy niej klęczała Aquara. Jej niebieska sukienka, wyglądająca jak morze, opadała falami na ziemię, a długie, żółte, jak słońce włosy rozjaśniały wszystko wokół niej. Z powrotem wróciłem do Animy.

– Czym grozi jej śmierć. Oczywiście oprócz bólu, który by nam wtedy

dokuczał.

– Parlea działa dzięki nam. Wszystkie działamy wspólnie. Trzeba również zwrócić uwagę na to, że jesteśmy uzależnione od siebie. Bez Iris, planeta nie mogłaby powstać, smoki też. Bez Plantii, nie wydzielałby się potrzebny do życia tlen, rośliny by umarły. Bez Aquary, nie byłoby wody potrzebnej roślinom i zwierzętom a beze mnie, rośliny nie byłyby zjadane, co uniemożliwiłoby im odrastanie na nowo.

Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Nie domyślałem się nawet, że to może być tak zawiłe. Zacząłem myśleć o moim śnie. O tym, czy może się spełnić. Ta wizja była zbyt straszna. Zastanawiałem się, co zrobić. Nie mogłem dopuścić do takiego końca. Do głowy wpadł mi przerażający pomysł, by przegryźć korzenie, łączące Plantię z planetą. Było ryzykowne, ale myślałem, że zawsze można spróbować. Postanowiłem najpierw upewnić się, czy nie ma innej opcji.

– Nie macie już żadnych pomysłów?-zapytałem

– Wszystkie leki wyczerpane i wypróbowane. Nie wiem, czy… – głos się jej załamał – Czy ją uratujemy

Pierwszy raz widziałem Animę w takim stanie. Zazwyczaj była twarda, silna emocjonalnie. Wydawała się nieugięta. Chyba pierwszy raz w życiu załamał jej się głos. Sama wydawała się być lekko zdziwiona.

– Mam pewien pomysł. Bardzo ryzykowny…

– W tym momencie wszystko jest brane pod uwagę…Mów.

– Może wgryzę się w korzenie Plantii. Smoki mają ślinę, która przypomina jad. Jest dosyć silny, lecz dla niektórych ma właściwości lecznicze. Peryfonie to silne stworzenia. Jest szansa.

– Ryzykowne to za mało powiedziane. Porozmawiam o tym z siostrami. Zaraz powiadomimy cię o tym co, zrobimy.

Odprowadziłem ją wzrokiem, i uświadomiłem sobie, że nie ma przy mnie Laemona. Znowu o nim zapomniałem. Spostrzegłem go dopiero po chwili. Kręcił się wokół Iris i dzielił się wszystkim, co wie o leczeniu. Próbował pomóc. Wtedy uświadomiłem sobie, że też pomagam. Najwidoczniej nie byłem taki głupi, skoro wymyśliłem ten plan. Istniała jakaś iskierka nadziei.

Jednocześnie, w mojej głowie szalało przerażenie. Nie chcę być odpowiedzialny za śmierć Peryfonii. Narażam siebie, jak i wszystkie istoty żyjące na Parlei. Spoglądałem ukradkiem w stronę boginek. Patrzyłem na wyrazy ich twarzy. Próbowałem wywnioskować co myślą o moim pomyśle. Nagle zaczęły kierować się w moją stronę. Pierwsza odezwała się Aquara.

– Twój pomysł jest szalony. Zdajesz sobie z tego sprawę.

– Jednakże, w takiej sytuacji jak ta nie ma wyjścia-dokończyła Anima-Plantia umrze, nawet jeśli nie spróbujemy-w jej oczach dostrzegłem iskierkę nadziei

– Zdajesz sobie sprawę z tego, że to ty ponosisz odpowiedzialność za wszystko,

co się stanie? – zapytała Iris

– Oczywiście – wyjąkałem

– W takim razie nie mamy czasu do stracenia.

Zostałem zaprowadzony do roślinnego łoża. Spojrzałem królowej roślin w oczy. Uśmiechnęła się lekko i skinęła głową, pokazując mi, że jest już gotowa. Jej siostry podwinęły lekko jej suknię, by znaleźć jak najgrubszy korzeń. Wskazały mi go a ja przytaknąłem i jeszcze raz spojrzałem na nie wszystkie.

Obnażyłem kły i wbiłem je w pokazane wcześniej miejsce. Zapanowała grobowa cisza. Wszyscy czekali na efekt. Wszystko szło dobrze. Korzenie, które były podniszczone zaczęły się regenerować. Twarz Peryfonii nabrała trochę koloru. Wtedy korzeń pękł i przełamał się na pół. Reszta poszła w jego ślady. Plantia spadła bezwładnie z łoża. Peryfonie podbiegły do niej i ułożyły ją z powrotem. Wszystko zaczęło zamazywać się przed moimi oczami. Straciłem przytomność.

 

Obudziłem się w dużym pomieszczeniu. Rozpoznałem je. Pałac Iris. Gdy tylko otworzyłem oczy podbiegła do mnie Anima. Powieki miała podpuchnięte i mokre od łez, lecz nadal była piękna. Zaprowadziła mnie do sali tronowej, która była wspaniała. Wnętrze było z chmur, lecz tak uklepanych i wyszlifowanych, że wyglądały jak najwspanialsze kamienie szlachetne. Nie było tam wiele rzeczy. Tylko duży tron z miękkiego obłoku. Przed tronem stała pozostała dwójka. Miny miały posępne i poważne.

– Witaj Paleo – powiedziała Iris – Ogłosiłyśmy to zebranie, by przedyskutować twoje dalsze losy

– Rozumiem – odpowiedziałem

– Twoja kara będzie łagodniejsza, niż byłaby normalnie, ponieważ

nasza siostra i tak by umarła. Zrobiłeś to, bo to była ostatnia deska ratunku, a same się na to zgodziłyśmy-tym razem odezwała się Aquara

– Postanowiłyśmy więc zmienić cię w roślinę, która nigdy nie będzie mogła umrzeć. To jedyny sposób, by utrzymać wszystkich przy życiu.

– Dobrze, ale jak zamierzacie tego dokonać? – zapytałem

– Każda z nas oddaje nam malutką część swojej mocy, na takie wypadki. Łącząc siły możemy tego dokonać-odpowiedziała Anima

– Nie! – odezwał się ktoś na końcu sali

Była to Plantia. Trzymała się na własnych nogach, do których nie było przyczepionych żadnych korzeni. Włosy wyglądały jak nowe, a twarz nabrała barw. W oczach znowu widać było ten sam błysk co kiedyś. Podbiegła do nas jakby nigdy nic się nie stało, a jej suknia falowała za nią niczym trawa na

wietrze.

– Siostry uściskały ją tak mocno, że z jej dłoni wyrósł listek. Okazało się, że jad zadziałał dopiero później. Gdy się obudziła pomógł jej Laemon.

Moja kara została odwołana i na szczęście o wszystkim zapomnieliśmy. By uczcić wyzdrowienie królowej roślin, zorganizowany został wielki bankiet. Działo się to na ziemi, w ogrodzie, który Plantia stworzyła specjalnie na tą okazję. Wejście zdobiły altanki z róż. W ogrodzie, ogrodzonym wysokim żywopłotem, były różne, ciekawe rośliny. Wszystko zdawało się być magiczne i w sumie trochę było. Wszystkie Peryfonie podziękowały mi za uratowanie ich siostry i przeprosiły za oskarżenia. Następnego dnia, odbyła się uroczystość w pałacu Iris. Uczestniczyły w niej smoki oraz wszystkie boginie przyrody.

Iris ubrała srebrną, długą suknię, podkreślającą jej czarne włosy i niebieskie oczy, w których widać było teraz dumę i szczęście. Wszystkie siostry wyglądały pięknie.

Gdy goście przybyli na miejsce i nastała cisza, Iris przemówiła. Po jej przemowie wszyscy byli wzruszeni i szczęśliwi. Następnie wywołała mnie i Laemona na środek sali i wtedy ogłosiła, iż zostajemy jej ochroniarzami i przyjaciółmi. Uhonorowała nas odznakami i powiedziała, że nigdy nie zapomni nam tego, co dla niej zrobiliśmy.

To był najwspanialszy dzień w moim życiu. Byłem tak szczęśliwy! Teraz nadal służę naszej najwspanialszej bogini i mam wszystko, co tylko mogłem sobie wymarzyć. Najwspanialszych przyjaciół.

Koniec

Komentarze

Stworzyłaś piękny i bajkowy świat. Fabuła równie piękna, ale odrobinę zbyt prosta, postacie zbyt czarno-białe.

Nie rozumiem, dlaczego ten psopodobny stworek kłamał. Co by mu to dało?

Pod względem językowym – jeszcze trochę pracy przed Tobą: niekiedy piszesz rozdzielnie słowa, które powinny być połączone, zaimki nie zawsze oznaczają to, co miały oznaczać, znalazłam jeden paskudny ortograf, błędy w zapisie dialogów, powtórzenia, nadmiar zaimków. Popełniasz błąd ostro tępiony na portalu. Przy myślnikach powinny być spacje. Aha, jeszcze kilka zbędnych enterów.

Babska logika rządzi!

Zgadzam się, że fabuła i postacie są o wiele za proste i schematyczne. Dość niecodzienną pokazałaś nam scenerię, może w sumie dla młodszego dziecka byłaby to opowieść zajmująca, ale dla starszego czytelnika – już nie.

Również nie rozumiem, jaki cel miał Pistaks w okłamywaniu smoków? Chciał, by planeta umarła? Niby czemu? Czy sam by wtedy nie umarł?

 

A tak nawiązując do początku to kompletnie nie rozumiem, czemu życie smoka jest ciężkie, skoro lata sobie taki w chmurach, ma restaurację z darmowymi stworzonkami pod ręką, nikt mu nie zagraża i nawet nie widuje się z ludźmi? Co w tym ciężkiego?

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Niestety lektura nie sprawiła mi frajdy. Ciężko się to czyta; musisz zdecydowanie popracować nad warsztatem. 

Pozdrawiam. 

Infantylny styl narracji bardzo zniechęca do lektury.

Dodajmy do tego naiwną, nielogiczną fabułę, a otrzymamy mało interesujący obraz.

 

Tekst nie przekonał mnie do siebie. Ale pisz dalej! Dziś jestem na nie, ale jutro… ;)

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Warsztat do wyszkolenia, ale uszy do góry, to się robi najłatwiej.

Logika bajki do uzupelnienia, jak wskazali przedpiścy. 

 

Ćwicz, probuj!

 

Kurczę, teksty młodych Autorów powinny jednak mieć odrębną kategorię.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Logika rzeczywiście kuleje, ale mam wrażenie, że w wielu miejscach to wynik pośpiechu. Dołączam do pytań o motywy Pistaksa. Końcówka jest też mocno niedopracowana – smok proponuje bardzo ryzykowne rozwiązanie, nie podając argumentów, które by za nim przemawiały, siostry się godzą, ale jak się nie udaje, to chcą ukarać smoka (w sumie to można by fajnie rozegrać, bo się nagle okazuje, że te milusie panienki są jednak wyrachowane i wredne). No a potem – ogólna szczęśliwość.

Warsztat do poprawy, zalecam też więcej cierpliwości. ;) Ale tego można się nauczyć.

Nowa Fantastyka