- Opowiadanie: vyzart - Jeden anioł naraz

Jeden anioł naraz

Parę dni temu, gdy pisałem kolejny akapit tekstu o wielkich robotach, moja narzeczona podrzuciła mi pewien pomysł. Ów pomysł zakiełkował, dojrzał i w przeciągu mniej więcej godziny stał się pomysłem kompletnym. Wtedy doszedłem do wniosku, że muszę go spisać. 

To opowiadanie jest, moim zdaniem, ciekawe choćby jako koncepcja. Jeśli wam również przypadnie do gustu, proszę podziękować mojemu źródłu inspiracji, pannie M.

Kłaniam się i życzę miłej lektury.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Finkla, Cień Burzy, regulatorzy

Oceny

Jeden anioł naraz

Długo nie potrafił zidentyfikować emocji, coraz bezczelniej panoszącej się między myślami, ale gdy wreszcie pojął znaczenie tego afektu, gdy w pełni uderzyła go świadomość uczuć, których padł ofiarą, nie mógł myśleć o niczym innym.

Kochał ją.

Nie tak, jak powinien. Nie w sposób, do którego został stworzony. Był wszakże stróżem, obrońcą szepczącym we śnie słowa pocieszenia i zawsze trwającym czujnie gdzieś na granicy pola widzenia. Wewnątrz swego jestestwa nosił piętno jej duszy, a każdą skazę na sumieniu swej podopiecznej odczuwał falą palącego bólu. Pamiętał też naukę Pana. Wiedział, że powinien dzielić całą daną mu od Niego miłość po równo między wszystkich ludzi. Nieustannie służyć pomocą każdemu z przybranych dzieci Najwyższego.

Nie potrafił.

Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że gdyby ktoś oporny na nakazy Pana zagroził życiu jego protegowanej, nie pozwoliłby wolnej woli po prostu się wypełnić.

Gdy w pełni zdał sobie z tego sprawę, zapłakał pierwszy raz od początku swego istnienia. Normalnie w chwilach zwątpienia zaczerpnąłby z pokładów Nieskończonej Mądrości, ale teraz na samą myśl o zasięgnięciu rady Pana przeszywał go paraliżujący strach. Bał się, że Najwyższy nakaże mu zrobić coś, na co nie będzie mógł się zdobyć, lub – co gorsza – potępi go i skaże na upadek.

Dla pewności obejrzał nawet swoje skrzydła, ale efemeryczne byty utkane z najjaśniejszego blasku wciąż były czyste. Szlachetne prawie jak Jego światłość, pozbawione czarnych nitek, skaz znamionujących schyłek służby w zastępach.

Ludzka anatomia nie była mu obca, znał wszystkie procesy, które składały się na człowieczą miłość i nie mógł powstrzymać ironicznego uśmiechu, gdy rozsądek podpowiadał, że przecież nie posiadał nawet cielesności potrzebnej do ich zachodzenia.

A mimo to za każdym razem, kiedy na nią spoglądał, całym sobą pragnął zanurzyć palce w burzy kasztanowych loków, całować smukły kark, musnąć ustami obojczyk. A później…

Nie! Nie mógł tak myśleć. Nie wolno mu było nawet…

– Panie Tomaszewski – usłyszał dziwnie znajomy głos dochodzący zza zasłony na wpół realnej mgły. Ktoś pstryknął palcami tuż przy jednym uchu, potem drugim. – Proszę się obudzić.

Otworzył oczy. Rozmazane z początku kontury zaczęły wyostrzać się w obraz sterylnie białego pokoju wypełnionego metalicznym chłodem aparatury medycznej. Stojący przed nim mężczyzna przyglądał mu się bacznie, zupełnie jakby nie był pewien czy ma poczekać na reakcję pacjenta, czy spróbować innej metody cucenia.

– Co proszę…?

– To twoje nowe nazwisko, Zafielu. – Lekarz uśmiechnął się wyraźnie zadowolony, że jego podopieczny odzyskał przytomność. – Dobrze by było, gdybyś zaczął się do niego przyzwyczajać.

Myśli anioła wciąż miały konsystencję smoły. Lepkie i chaotyczne, z trudem dawały się formować w logiczną całość. Dlatego wpatrywał się tępo w kawałek plastiku, który chirurg trzymał w wyciągniętej dłoni, i dopiero po dłuższej chwili uzmysłowił sobie, że to dowód osobisty.

Jego dowód osobisty.

– A więc dokonało się? – zapytał stróż. – Naprawdę jestem…

– Zgadza się – zapewnił lekarz. Palcami bębnił w podłużny przedmiot wystający lekko z kieszeni kitla. Powoli i metodycznie, jakby w ten sposób pomagał sobie zebrać myśli. – Zabieg przebiegł pomyślnie. Do stworzenia efektu całkowitej cielesności musiałem co prawda zużyć praktycznie całą moc, z której utkano twoje skrzydła, ale w obecnej sytuacji i tak nie będą ci już potrzebne. W końcu stałeś się człowiekiem.

Anioł poczuł nagle, że tępy ból pleców coraz dotkliwiej przebija się przez mgłę znieczulenia. Zdał sobie sprawę, że do końca życia będzie nosił pod łopatkami parę blizn. Świadectwo dokonanego wyboru, odrzuconej służby. A mimo to nie żałował. Odcięte skrzydła wydawały mu się niewielką ceną za możliwość bycia z nią.

– Człowiekiem… – Obracał słowo na czubku języka, smakował jego dźwięk. – Takim, jak pan?

– Takim, jak każdy statystyczny przechodzień. Proszę się nie forsować, panie Tomaszewski. – Lekarz zaakcentował ostatnie słowo, mrugając porozumiewawczo. – Niech pan dojdzie do siebie. Wrócę za kilka chwil i dopełnimy formalności.

Były stróż patrzył, jak mężczyzna odwraca się i zmierza w stronę drzwi. Po raz kolejny uzmysłowił sobie, że nie znał motywów kierujących swoim dobroczyńcą, nie wiedział, jak dokonała się przemiana, nie miał pojęcia, co oznaczał ten cień dziwnego uśmiechu, który wykrzywiał wargi chirurga, gdy ten sądził, że nikt nie patrzy. Na usta anioła cisnęły się setki pytań, a mimo to nie zadał żadnego z nich. W głębi swego nowego serca czuł, że nie powinien za bardzo napinać cienkiej linii sympatii, która wisiała rozpięta między nimi. W przyszłości mógł przecież jeszcze potrzebować pomocy lekarza.

Ta myśl zaskoczyła nawet samego anioła. Zdawała się nietypowa, taka ludzka.

Ach, jak pięknie było mieć człowiecze rozterki.

– Mogę o coś zapytać? – Stróż zdobył się na odwagę, dopiero gdy chirurg sięgał ręką do klamki drzwi gabinetu. – Dlaczego właściwie ma pan w kieszeni latarkę?

Lekarz odwrócił się i podrapał się po karku jakby zawstydzony. Nie wiedzieć czemu gest ten wydał się pacjentowi bardziej wyuczony niż naturalny.

– To naprawdę głupia historia. Gdy byłem dzieckiem przez własną zapalczywość wpadłem do starej, całkowicie pogrążonej w mroku jaskini. – Lekarz popatrzył na swojego podopiecznego. W jego oczach malowało się zażenowanie szczenięcą głupotą zmieszane z jakąś dziwną determinacją. – Prawie postradałem zmysły, nim się z niej wydostałem. Od tego czasu zawsze noszę ze sobą trochę światła.

– I wtedy postanowił pan zostać lekarzem?

– Tak. Nauczyłem się też, że nie każdy cel można osiągnąć, prąc bezmyślnie naprzód. Proszę pamiętać, panie Tomaszewski, świat najlepiej zmieniać małymi krokami. Wydzierać zmiany kawałek po kawałku. Jeden anioł naraz.

Koniec

Komentarze

Dziękuję pannie M. i tobie, Vyzarcie, któryś jej pomysł tak udatnie ubrał w (literackie) ciało.

;-)

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Pomysł zaiste interesujący. Tylko jak… czy on ma jakąś moc skłaniania aniołów do podejmowania decyzji? (czepiam się, nie? ; P)

Anyway, raz jest anioł, raz gdzieś tam Anioł…

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

W 1998 r. na ekrany kin wszedł film pt. “Miasto aniołów”, w którym to filmie główne role grali Nicolas Cage i Meg Ryan. Oglądałeś? Podejrzewam, że nie, skoro twierdzisz, że koncepcja jest ciekawa, a tak naprawdę została już przemielona przez Hollywood dawno temu. Oczywiście tam wszystko skupiało na miłości i docenieniu człowieczeństwa, u Ciebie zakończenie ma wymiar zupełnie inny i za to duży plus. Czy tekst mi się podobał? Raczej średnio, bo od kilku lat tematyka, w której się tu poruszasz, po prostu mnie nudzi. Niemniej napisane bardzo dobrze, więc lektura była bezbolesna.

Sorry, taki mamy klimat.

Interesującym pomysłem – sądzę – nie ma być to, że anioł zakochał się w kobiecie, Sethraelu. Tylko ta końcówka właśnie ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

A mnie pomysł się spodobał. Wprawdzie jeszcze przed latarką (btw, skąd pacjent wiedział, że zawsze?) zaczęłam się domyślać, o kogo chodzi, ale przynajmniej nie walnąłeś melodramatycznego finału i nie wyłożyłeś kawy na ławę. Pozdrów i ucałuj pannę M. ode mnie. ;-)

Babska logika rządzi!

No tak, Jose, i za to, jak napisałem – duży plus; nie zmienia to jednak faktu, że przez połowę tekstu anioł kontempluje swoje uczucie do kobiety, i koniec końców przez nią ląduje tam, gdzie ląduje. A że  ostatecznie okazuje się, że Szatan działa przez baby? Pff! Też mi odkrycie! :D:D

Sorry, taki mamy klimat.

Oj, a wydawało się przez chwilę, że będzie pięknie lub ciekawie. Z drugiej strony, jak na taki szybki projekt, całkiem sprawnie napisane.

Ja pomyślałem nie o „Mieście Aniołów”, a o pięknym opowiadaniu M. L. Kossakowskiej „Sól na pastwiskach niebieskich”. Tam była głębia uczuć i skrzydła własnoręcznie wyharatane siekierą. Mimo brutalności tego działania było to tak cholernie subtelne i bardziej osobiste niż wizyta w gabinecie (tu mam skojarzenie z zabiegami typu: implanty i botoks, na poprawę ego). Kto nie czytał Kossakowskiej, a temat Vyzarta zainteresował, koniecznie powinien przeczytać „Sól”.

Autorowi, jeśli nie znał obu powyższych tytułów, pozazdrościć można jednak pomysłu;)

Ja przyczepię się jeszcze do jednego małego szczegółu. Zafiel, według jednych źródeł jest wodzem chóru tronów, wg. innych, wodzem chóru cherubinów; z całą pewnością jest jednym z archaniołów. Twój anioł jest raczej typowym stróżem, który wykazał się ludzkimi słabościami. Dobrałbym jakieś inne imię;)

empatia

Widzę, że w przedmowie wyraziłem się chyba trochę nieprecyzyjnie. Zdaję sobie sprawę, że motyw anioła zakochującego się w ludzkiej kobiecie był już wałkowany wielokrotnie w mediach wszelakich, dlatego też nie piszę, że jest to pomysł oryginalny, jedyny w swoim rodzaju i och i ach. Ta koncepcja jest dla mnie po prostu interesująca i uznałem, że warto dołożyć do niej własną cegiełkę.

Jedynym elementem – powiedzmy – przewrotnym w tym tekście miała być właśnie końcówka. I to nawet nie dlatego, że za wszystkim stoi Szatan, bo Szatan – powiedzmy sobie szczerze – stoi za jedną trzecią wszystkich tych “niespodziewanych” zwrotów akcji w literaturze. Chodzi o to, że ten tekst ma zupełnie inny wydźwięk w zależności od tego, czy odgadnie się, kim był lekarz. Właśnie dlatego jego tożsamość jest tylko zasugerowana, a nie rzucona kawa na ławę. 

Dla tych, którzy nie skojarzyli poruszonego “noszenia światła” z Szatanem, historia pozostanie prostym love story z happy endem, a ci, którzy przejrzeli zagadkę, dostrzegą drugie dno i jakąś przewrotność całości. Nie trzeba rozwiązać zagadki, by opowiadanie się podobało, ale po jej rozwiązaniu podoba się trochę w inny sposób.

A przynajmniej taki był zamysł. Czy się sprawdza? Nie wiem, jestem tylko autorem.

 

A co do uwag:

Jose, jeśli on kogokolwiek do czegokolwiek namawia , to raczej podprogowo. Takie może troszkę pośrednie biblijne kuszenie, tylko że stosowane po drugiej stronie barykady. Decyzje jednak podejmują sami aniołowie – a przynajmniej ja tak to widzę – a już sam fakt, że to robią, troch ich chyba uczłowiecza.

Finklo, pacjent nie wiedział, że lekarz nosił ze sobą zawsze latarkę. Anioł wysnuł taki wniosek tylko na podstawie faktu, że lekarz nosił ją, kiedy odwiedzał swojego pacjenta.

Empatio, dziękuję za radę. Powiem szczerze, że zapomniałem, że to imię należało do znaczącego rangą anioła. Nasuwa mi się jednak pytanie – czy anielskie imiona się powtarzają? Teoretycznie powinny, bo przecież istnieje skończona ilość kombinacji głosek, a aniołów jest wielu. Pytanie zatem czy może istnieć w Królestwie kilku Zafielów, tak jak na ziemi może istnieć kilku Adamów czy Pawłów? Ot, zagwozdka.

– Dlaczego zawsze ma pan w kieszeni latarkę?

Dosyć mocny wniosek jak na jedną obserwację. Naturalniej zabrzmiałoby “po co panu ta latarka” albo coś takiego.

Babska logika rządzi!

Polecam słownik Davidson’a (Słownik Aniołów, w tym aniołów upadłych). Jest tam około trzech tysięcy imion. Łatwo można znaleźć, jakieś mniej znaczące:)

A ze światłem rzeczywiście niezłe. Zafiksowałem się na uczuciach bohatera i poszło dalej skojarzeniami. Brak czujności w finale. Przyznaję:/

Poprawiam się z opinią:)

Opowiadanie nie tylko sprawne jak na szybki projekt, ale i ma w sobie głębię. Jak się dobrze przyjrzeć, to i światło w czeluściach można zobaczyć;)

Pozdrowienia

 

Edit

A, zainspirowałeś mnie tym pytaniem o powtarzalność imion. Słownik, o którym wspominam, opisuje kilka setek aniołów o randze większej lub mniejszej. Są tam opisane historie z różnych źródeł i jeśli gdziekolwiek jest jakaś wzmianka o aniołach, to są one wychwycone. Nie ma tam jednak nic o aniołach stróżach. Taka refleksja na szybko – prędzej bym uznał, że anioły niższej rangi są w ogóle bezimienne:( niż odważyłyby się sięgnąć po imię archanioła.

Nie pomaga to w rozwiązaniu Twojego problemu (notabene marginalnego), więc chyba nie ma co się nad tym rozwodzić, ale przyczynek do dalszych rozważań jest:)

empatia

Też od razu skojarzyło mi się z "Miastem aniołów"… ale mimo wszystko opowiadanie całkiem fajne :)

Każdy koniec daje szansę na nowy początek...

Przeczytałem jeszcze raz. Jest sporo smaczków zostawionych po drodze do finału i warto się wrócić, żeby dostrzec zamysł i sprawne wykonanie.

Przy okazji dostrzegam tą niedoróbkę z latarką, o której pisze Finkla, ale nie jestem pewien czy myślimy o tym samym;), więc dodam od siebie. Pytanie z latarką pojawia się niemal znikąd. Czytam i czytam (i nie wiem, czy mam coś ze wzrokiem;), ale nie wiem czemu Stróż w ogóle zapytał o tą latarkę. Wiem, że musiał, żeby można było rozwinąć w opowiadaniu myśl, ale (może to przez jakąś edycję tekstu, albo nieopatrzny skrót) w tekście przed pytaniem, nie ma śladu latarki, czy choćby długiego kształtu w spodniach lekarza (bez skojarzeń;), który by przypominał latarkę i dał powód do pytania. A może jakiś gadżet na nadgarstku (mała latarka). Lucyfera, określa się jako „niosącego światło”. Wiem, że aluzja do otchłani jest ciekawsza, ale geneza jest nieco inna. Ale wracając do tematu. Mała rzecz;) dodałbym jedno dosłownie zdanie, które by wskazywało na powód pytania o latarkę.

Może, lekarz obracający podczas rozmowy w rękach latarkę. Natręctwo wydaje się być dobrym pomysłem.

Może to wygląda jak czepialstwo, ale opowiadanie podoba mi się coraz bardziej, jednak w dobrze skrojonym tekście, nagłe pojawienie się tematu latarki trochę przeszkadza.

 

Edit

Pozwolę sobie jeszcze na mały dowcip sytuacyjny:

 

Ach, jak pięknie było mieć człowiecze rozterki.

– Mogę o coś zapytać? – Stróż zdobył się na odwagę, dopiero gdy chirurg sięgał ręką do klamki drzwi gabinetu. – Dlaczego zawsze ma pan w kieszeni latarkę?

– To nie latarka.

:D

 

Sorrka za off top, ale joke nie daje mi spokoju;p

empatia

“– To nie latarka, po prostu cieszę się na twój widok.”

Tak… to rzeczywiście dość niefortunne, chyba skorzystam z twojej sugestii, Empatio.

W tym kontekście to i hasło: “Jeden anioł naraz” wydaje się dwuznaczne;)

W końcu opisujesz tak ładnie w tekście, jak w chirurgu narastało podniecenie, że miał kolejnego braciszka na stole:D I to zakłopotanie lekarza po zadanym pytaniu:)

Ale nie. Koniec tych żartów. Dobry tekst. Nie godzi się tak robić sobie jaja z kluczowego wątku;)

Przepraszam raz jeszcze za off top.

empatia

Empatio –--> :D

Sorry, taki mamy klimat.

Ładne toto. Co do latarki, to jest wzmianka, że lekarz metodycznie bębnił palcami po jakimś podłużnym przedmiocie, więc jej pojawienie się ni jak mi nie zazgrzytało. Trochę – troszeczkę – gorzej z przejściem z rozanielonych rozważań do brutalnej ludzkiej rzeczywistości. Było – jak na mój gust – odrobinę zbyt nagłe, a przez to niemal… złe. Ot, taki krótki moment, kiedy człowiek zaczyna się potykać o pytania i w rezultacie traci orientację. Ładnie z tego wybrnąłeś, stawiając Zafiela w identycznej sytuacji co czytelnika. Niemniej wrażenie pozostało.

Poza tym bardzo fajne, mądre, słodko-gorzkie opowiadanie. Rewelacyjnie napisane.

No i teraz będę się zastanawiał, czy Tomaszewski odnalazł swoją kasztanowowłosą, czy starczyło mu jaj (względnie, czy nauczył się ich już używać), by do niej zagaić, czy udało mu się ją poderwać i czy faktycznie żyli długo i za średnią krajową. A może – co bardziej pasowałoby do szatańskiej przewrotności – Tomaszewski okazał się atrakcyjny jak chodniki między blokowiskami po odwilży i kasztanka nawet na niego nie spojrzała? Chyba to niedopowiedzenie jest największym urokiem całej historii.

Podziękuj ode mnie swojej M.iłości – dobrze wiedzieć, że wciąż potrafi inspirować i tworzyć dobre rzeczy.

 

Peace!

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Co do latarki, to jest wzmianka, że lekarz metodycznie bębnił palcami po jakimś podłużnym przedmiocie, więc jej pojawienie się ni jak mi nie zazgrzytało.

Autor dodał natręctwo, czy rzeczywiście miałem pomroczność?:)

empatia

Autor przyznaje się bez bicia, że bębnienie palcami zostało dodane post factum.

Tak dobrze wpasowało się w tekst, że naprawdę już się zastawiałem, czy znowu czegoś nie przeoczyłem. I jak widać zadziałało i już nic nie zgrzyta.

empatia

że Szatan działa przez baby? Pff! Też mi odkrycie! :D:D

Kwicem! ;-)

 

 

Ładnie napisane, z odrobinę przewrotną pointą, ale podzielam opinię przedmówców – spora część tekstu to anioł bijący się z własną miłością do ludzkiej kobiety (znane i przemielone). Rozumiem, potrzebne do uwiarygodnienia decyzji, ale mam wrażenie, że trochę sporo jak na dojście do finału.

 

Szatan jest utożsamiany niekoniecznie z Lucyferem, lecz także z Belzebubem. Zależy, kogo pytać. Dygresja na marginesie, źródłosłów nieco inny. Szatan to ogólne pojęcie wroga, przeciwnika, upadłego anioła.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Fish’u

Zgoda, że miesza się często Szatana, Lucyfera i Belzebuba, ale tu kluczem jest światło, czyli chodzi o Lucjusza;)

O, nawet w wikipedii jest:

Lucyfer (z łac. – niosący światło; lucis dopełniacz od lux: światło; ferre: nieść; także Lucyper, gdzie fer zamieniono na per – stracić, łac. perdere).

Już Belzebuba w to nie mieszajmy;) bo i tak już mamy tu trochę dwuznaczności:)

empatia

To tak dla porządku wspomniałem, gwoli uściślenia ;-) Mnie się Lucyfer od razu skojarzył, natomiast w komentarzach pada “Szatan”. Dla ogólnego prostowania niejednoznaczności – zrobiłem dygresję na marginesie.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Tak, to ja użyłem, dość lekkomyślnie, imienia Szatan, mając na myśli po prostu upadłego anioła.  To jest ciekawe, bo kiedyś dość zawzięcie interesowałem się demonologią; kupowałem apokryfy i czytałem o tym, jak to Azazel uczył kobiety sztuki robienia makijażu, wczuwałem się w bohatera “Raju utraconego” itp., itd… A potem przyszło olśnienie, że na takie bzdury szkoda czasu. I wyleciała owa “wiedza” ze łba. ;)

Sorry, taki mamy klimat.

Fish’u

A ja taki wyrywny do dyskusji;) Ale to dlatego, że lubię tematy związane ze skrzydlatymi:)

 

Edit

Sethrael‘u

A mnie tematyka doprowadziła do kolebki trzech religii. Mam jednak z wertowania źródeł lepsze wspomnienia i ciekawe wnioski na książkę, którą rzeźbię od dwóch lat. Tylko, że moje anioły są odarte z piór i mitów.

empatia

No cóż, Vyzarcie, po tak licznych i rzeczowych komentarzach mogę tylko dodać, że to była bardzo miła i nader satysfakcjonująca lektura. ;-)

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O kurczę, aż dziw bierze, że ktoś to opowiadanie jeszcze odkopał na półtorej roku po publikacji. Tym bardziej dziękuję.

Ano, w wolnych chwilach likwiduję kolejkę. Cieszę się, że Cię zadziwiłam.

 

Według mojego kalendarza minęło półtora roku. ;-)

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No tak, widzę, że moje słownictwo zdziadziało do reszty przez niedobór pisania. Dzięki za zwrócenie uwagi. I jeszcze raz dzięki za zainteresowanie.

;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka