- Opowiadanie: Eleinor - Jeśli zionąć ogniem

Jeśli zionąć ogniem

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Jeśli zionąć ogniem

 

Obudził ją niezwykły hałas.

W pierwszej chwili wkurzyła się, że ktoś śmiał przerwać jej sen. Jutro powinna wstać jak najwcześniej i nie chciała marnować ani chwili na rytuał zasypiania, czy wpatrywania się zmęczonym wzrokiem w wyświetlacz zegarka, pytając siebie, kiedy w końcu wróci do błogiej krainy snu, gdzie nie trzeba ani pracować, ani myśleć… A potem nagle sobie przypomniała, że ten dźwięk może oznaczać coś jeszcze – jakieś włamanie, nie tylko przestraszonego nocnego kota, w którego ktoś rzucił butem, bo wkroczył na teren wypielęgnowanego ogródka.

Pomału i z wielkim bólem zwlokła się z łóżka, czując się w obowiązku, by to sprawdzić. Nie zapalała światła i nie szukała kapci, nigdy nie pamiętając, gdzie je zostawia, gdy rzuca się bez życia do spania. Bywała tak zmęczona, że zasypiała już w samym locie, gdy głowa jeszcze nie dotykała poduszki, więc możliwe, że zapominała o wielu sprawach.

No właśnie – czy zamknęła drzwi? Na dole zostawiła otwarte na oścież okno? A może to złodzieje, jacyś niebezpieczni zbiedzy z więzienia? Trzeba było oglądać wiadomości…

Na dole ktoś naprawdę był, ogłaszały o tym liczne trzaski i stukania, jakby dom nagle wstał z fundamentów i postanowił przenieść się w inne miejsce. Z półki przy wyjściu zabrała parasol, nie mając pod ręką lepszej broni i ostrożnie stawiając kroki, podeszła do uchylonych od kuchni drzwi, gdzie paliło się słabe światełko. Minęła chwila, nim uświadomiła sobie, że ten blask oznacza otwartą lodówkę…

Jaki normalny włamywacz najpierw myśli o jedzeniu, nie przejmując się właścicielami? Szybko wparowała do kuchni, nie przejmując się już niebezpieczeństwem. Zza drzwiczek lodówki tańczył w jednostajnym rytmie naszpikowany rogową łuską wielki ogon, wyglądający na coś, co spokojnie mogłoby zmieść pół pomieszczenia z powierzchni ziemi, gdyby tylko miało na to ochotę. Jego właściciel nawet nie zauważył, że nie jest już sam na sam z jedzeniem.

– Nie możesz korzystać z bardziej humanistycznych wejść? – zapytała, dobrze już znając wielkiego gada. – I gdzie twoje maniery? Zawsze stawiasz lodówkę wyżej niż cokolwiek innego?

Ogon zatrzymał się w pół-ruchu. Gad wychylił łeb ponad lodówkę, połykając coś szybko. Jego żółte oczy wpatrywały się groźnie w stojącą przed nim dziewczynę, jakby poważnie trawiły nie tylko jedzenie, a pomysł skonsumowania także jej. Prawdopodobnie zdenerwowała go mocno. Nigdy nie lubił, gdy przerywano mu daną czynność.

– A ty nie możesz mówić normalnie? – rzucił, z wielkim bólem decydując się odejść od swojej przyjemności. – Profesorskie uwagi nie podwyższają twojego wizerunku. Bardziej ośmieszają twoją niewiedzę, ponieważ wciąż nie potrafisz używać ich we właściwy sposób.

Dziewczyna pokiwała głową, unosząc brwi. Nawet gdyby uraziłaby ją ta uwaga, nie dałaby tego po sobie poznać.

– Sam byś się pouczył, może w końcu wyrosłoby z ciebie coś mądrego, a nie…

Acha, trafiła na czuły punkt. Znała go dobrze. Był młodym smokiem, wzrostu przeciętnego człowieka, co bardzo go bolało. Oglądał filmy, w których to smoki z trudnością mogły się schować za Rysami, a były w stanie połknąć cały sejm razem z zawartością w postaci pracujących tam ludzi, na który to pomysł często z zadowoleniem strzygł uszami. Był prawdziwym fanem Godzilli. Zakup plakatu z nią powodowały w jego oczach łzy, do których nigdy by się nie przyznał.

Tym razem wyprężył się, poprawił nieistniejącą fryzurę i strzepnął niewidzialny pył z garnituru wypielęgnowanych gadzich łusek, po czym zaczął jedną ze swoich przemów, które lubił wygłaszać raz na jakiś czas.

– Ja… – podkreślił dumnie to słowo, kładąc okoloną zaostrzonymi pazurami łapę na okolicę, gdzie podobno miał serce – Posiadam prestiż już na wstępie. Ryknę, a zatrzęsie się ziemia. Machnę łapą, a z jednego człowieka robią się dwie części. Zionę ogniem, a…

– Jak dorośniesz – skrzyżowała ramiona, patrząc na niego sceptycznie. – Może…

Napuszył się, pokręcił łbem, jakby stwierdzał, że byle kto tego nie zrozumie i wrócił na cztery łapy. Być może w tej pozycji było mu wygodniej, ale wtedy wydawał się o połowę mniejszy, czego nie znosił, dlatego często człapał usilnie na swoich dwóch tylnych łapach niczym człowiek.

– Mogłem dzisiaj trochę nabroić… – zaczął.

Dziewczyna od razu się ożywiła. Zmieniał temat nie bez powodu.

– Co zrobiłeś? – zapytała groźnie, wyciągając przed siebie parasolkę, jakby w pozie gotowej do ataku, na wypadek, gdyby podał jej nieprzyjemną odpowiedź.

– Mogłem kogoś trochę spopielić…

– Trochę?

Przewrócił oczami.

– Trochę bardzo, jeśli mamy być dokładni…

Przygotowała się na najgorsze.

– Kogo?

Machnął łapą, jakby zachęcając swoją towarzyszkę do jak najszybszego zapomnienia o całej sprawie.

– Taki facet… nie znasz… biegał rano w śmiesznym stroju z jakimś zwierzątkiem z wywieszonym jak on jęzorem…

Zastanowiła się przez chwilę. Był taki jeden sąsiad, który do miłych nie należał. Kupował zdrową żywność i w ogóle emanował zdrowym trybem życia, biegając rano, chodząc na siłownie, mimo że zawsze jego brzuch pojawiał się dziesięć minut wcześniej, niż on. Wieczorami latał po barach, szukając dobrej inwestycji na żonę.

– Niech będzie. Raczej go nie lubiłam. Masz coś jeszcze na sumieniu?

Smok skrzywił się, kreśląc wzorki pazurem po mojej podłodze. Zapomniał, że tego nie lubiła – nie wyobrażał sobie, by obciąć tych przeklętych szponów, a panele już wyglądały jak po wojnie, zarysowane na każdym skrawku.

– Kichnąłem na babeczkę z tego żółtego domku z ostrym płotem. Ale to jej wina. Za dużo kwiatów tam trzyma i…

– I?

– Miałem zgagę…

– Raczej kaca.

Machnął łapą, jakby nie było w tym żadnej różnicy. Najwyraźniej uważał, że nikt nie wiedział, gdzie spędzał wieczory, a czasem i noce.

– Może. I poszło trochę ognia…

Zastanowiła się przez chwilę. Całą swoją postawą wyrażał skruchę, co już było nie lada wyczynem. Miała z nim dziwną umowę, na którą nie chciał się zgodzić, ale z jakiegoś powodu na nią przystał. Najwyraźniej musiał mieć miejsce, gdzie mógł wracać, choć często się zastanawiała, dlaczego nie wybrał jakiejś jaskini czy ciemnego lasu, by żyć z dala od ludzi. Gdyby się nieco naprodukował, mógłby sobie zdobyć spore zamczysko, kto wie, może i z piękną laleczką, taką jak w bajkach… Tymczasem on lubił się pobawić, pójść do baru, a nawet do klubu nocnego i wdawać się w przeróżne dyskusje, a nawet bójki, w których przecież nie mógł przegrać. Co z niego w ogóle za smok? Przerośnięta jaszczurka z apetytem świni… Mimo że nie rozumiała jego motywów, wiedziała, że się stara.

– Tyle? – zapytała krótko.

Pokiwał głową.

– Musisz to nadrobić dobrymi uczynkami.

– A co ja? Człowiek? Katolik? Masochista? – oburzył się gad.

– To ty się bawiłeś w bajki typu „nie jestem zwierzęciem ani gadem”! Nieee! Miałeś to udowodnić, na tym polegała nasza umowa.

Długo przetrawiał tę informację, wreszcie spuścił łeb.

– I tak to mi się nie podoba. Jest pozbawione sensu… – bronił się jeszcze, burcząc pod nosem.

– Zadziała. Tak zrozumiesz ludzi.

Bez przekonania pokiwał łbem i skierował się ku wyjściu.

– Gdzie się wybierasz? – zapytała.

Wzruszył gadzimi ramionami.

– Na miasto. Przyszedłem tylko coś przekąsić, ale odebrałaś mi apetyt. Zresztą, nabrałem ochoty jeszcze trochę pozwiedzać… Na co ci ta śmieszna rzecz? – Wskazał na parasolkę, którą wciąż trzymała w rękach, przygotowana na bandytów. – Będziesz odgrywać „Deszczową piosenkę”? Poddaj się. Brak ci wdzięku.

Dziewczyna uśmiechnęła się, jakby podsunął jej wspaniały pomysł, zakręciła swoją parasolką i odbezpieczyła, w najmniej spodziewanym momencie ją otwierając.

Smok ryknął i poleciał do tyłu, a dziewczyna zaczęła się śmiać. Wielki, potężny Pan Ognia przestraszył się głupiej parasolki…

– Żyjesz? – zapytała po dłuższej chwili, gdy długo gad nie dawał znaków życia.

Wstał, otrzepał się i ruszył do wyjścia.

– Wychodzę! – rzucił jeszcze na dowidzenia, po czym trzasnął drzwiami tak, że o mało co nie wyleciały z zawiasów.

Najwyraźniej zdecydował się poszukać innego lokum, bardziej odpowiadającemu jego potrzebom. Chciał mieć uległych właścicieli i to takich, co mdleją na widok smoków i dbają o żołądki swoich pupilków.

W tym celu zahaczył o najbliższy pub, by zamówić coś do picia. Ludzie dziwnie na niego patrzyli. Chyba nigdy jeszcze nie widzieli smoka. Niektórzy podchodzili bliżej, biorąc to, co widzą za symptom jakiejś groźnej choroby, ewentualnie halucynacji podobnej do widoku białych myszek. Gad starał się tym nie przejmować. Najczęściej nikt nie wierzył w to, co widział, więc nie miał problemu z nawiązywaniem kontaktów, a wręcz przeciwnie. Niekiedy specjalnie wciągano go do rozmowy, by rano pochwalić się znajomym, że było się tak uchlanym, że rozmawiało się ze smokiem, w słynnych historiach typu: „Stary, mówię ci, byłem tak pijany, że…”.

– Ja nie rozumiem jednego – mówił raz smok do takiego właśnie przypadkowego gościa, gdy ten zamilczał na chwilę, chwiejąc się nawet wtedy, gdy siedział i podpierał głowę na dwóch rękach. – No tego z tymi waszymi kobitkami…

Facet zakrztusił się, ale szybko wrócił do pionu.

– Wal śmiacho, starrry… – wybełkotał w tylko sobie znanym języku, machając niezgrabnie ręką, co chyba miało rozmówcę zachęcić do mówienia.

– Tego z tymi… o co chodzi z tymi cyckami?

Znajomy od razu się wyprostował, widząc, że zaczęli wkraczać na interesujące tematy. Do tej pory uzewnętrzniali się, w ogóle nie słuchając siebie nawzajem, co i tak obu stronom przyniosło ulgę. I smok nagle poczuł się lepiej, uznając, że może jeszcze trochę wytrzyma w jednym domu z panną, która nie potrafi codziennie uzupełnić zapasów we własnej lodówce. Bądź co bądź, jeśli sprawy przybiorą niezadawalający obrót, zawsze może ją zjeść.

Czy tak nie robiły smoki ze swoimi dziewicami w kilkowieżowych spiżarniach zwanymi zamkami lub ogromnymi pieczarami?

– Bo to jest tak, brachu… – zaczął tymczasem mężczyzna, ale coś zaczęło mu nie pasować. – Stary… Rogowaty potworku…

– Mów mi: smoku – dorzucił uprzejmie gad, wychylając potężny łyk ze swojej szklanki i udając, że ostatnie określenie w ogóle go nie zdenerwowało.

Facet niezgrabnie pstryknął palcami, łapiąc podane słowo niemal namacalnie, głośno przy tym rechocząc. W ogóle wcielał w swoje wypowiedzi dużo niewerbalnych znaków, jakby wiedział, że tylko w taki sposób może nadrobić zniekształcenie tych werbalnych.

– Tak! Smochu… smochu… O czym to my…

– O kobitkach.

– Tak! Tak… Słuchaj, smochu, smochczku, smokuniniu… Słyszysz? To bardzo ważne! Kobitki to takie skomplikowane stworzonka, ni to mądre, ni to inne… Tylko się drą, czepiają i w ogóle…

– To na co wam one? – Nie zrozumiał go smok. – Nie lepiej je zjeść? Usmażyć? Spakować i wysłać do mamusi?

– A to bardzo dobre pytanie… Ano widzisz, bo właśnie jest taka rzecz w nich…

– Cycki?

– A ty, ty! – Facet pokiwał mu palcem przed nosem. – Ty to jednak dobrze wiesz, o co się rozchodzi…

Smok zmarszczył brwi. Tak naprawdę nie wiedział. W końcu po to pytał.

– Bo kobitki to takie dziwne istotki, które nieźle dają w kość, a jednak nie da się bez nich żyć… Za dobrze je natura wyposażyła, by przejść obojętnie. A wredne to to! Trzeba być strasznym masochistą… Wszyscy jesteśmy…

Gad zwiesił łeb. Słuchał i słuchał dalszego wywodu, nic z tego nie rozumiejąc, aż w końcu trochę przysnął. Dawno nie doświadczył tak skutecznej kołysanki. Obudził się dosłownie po chwili, a wokół niego sceneria nagle się zmieniła i w pobliżu nie było już praktycznie nikogo. Obruszył się, ziewnął kilka razy i wstał. Poleciał do tyłu, ale ostatecznie złapał równowagę i poczłapał w kierunku wyjścia.

– Ej! – zawołano za nim. – A rachunek?

Smok obejrzał się. Niezwykle wysoki i dobrze zbudowany barman stał z wysłużoną szmatą przed ladą i mierzył go wzrokiem oczekującym tylko jednej odpowiedzi: „Już płacę”. Ten jednak klient nie był na tyle lekkomyślny, by dawać się naciągnąć na niepotrzebne koszty. Wzruszył ramionami, ruszając w z powrotem. Nie bał się konfrontacji z „czymś takim”, gostkiem napchanym sterydami, by jakoś wyglądać za barem i przy okazji zachować wydatki na ochroniarzy.

– Czego pan łaskawy sobie życzy? – Uśmiechnął się gad jak mógł najszerzej, ukazując wszystkie wspaniale zachowane zęby, składające się z samych ostrych kłów, na widok których barman z trudem przełknął ślinę.

– Panie… – zaczął od razu wyższym tonem, ściskając mocno swoją żółtą ściereczkę. – Interes ledwo zipie, rachunki trzeba opłacić, a klientów jak na lekarstwo… Ktoś musi zapłacić…

– Zaraz mogę ci zapłacić w formie rusztu. Tytuł dania brzmi „barman z grilla na ostro”. Co ty na to?

Facet wybałuszył oczy, trzęsąc się jak osika. Od kiedy to zorientował się, że ma do czynienia ze smokiem, a nie żadną jaszczurką? Wreszcie mierny bohater miejskiego pubu porzucił swój żółty „oręż” i uciekł na zaplecze, tarasując za sobą drzwi.

Gad pokręcił łbem z niedowierzania. Ta sama bajka, co zawsze.

– Dmuchnę, chuchnę i ten twój cały domek zdmuchnę! – zacytował pewną znaną mu już historię, przysuwając ucho do ściany od zaplecza. Już same nozdrza podpowiadały mu, że czaił się tam sam strach.

Czyli coś, co smoki lubią najbardziej.

Koniec

Komentarze

Wzru­szył ra­mio­na­mi, ru­sza­jąc w z po­wro­tem.

“w” niepotrzebne.

 

Lekka historyjka o smoczych dylematach w życiu z ludźmi.

Jako humoreska jednak się nie sprawdza. Żarty niby w odniesieniu do smoka, a jakieś takie… leciwe i mało oryginalne.

Ale napisane nie najgorzej.

 

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Lekka historyjka, ale właściwie nic nowego nie mówi.

To zasypiała błyskawicznie czy odprawiała rytuał zasypiania?

Warsztat: dziwny szyk słów, nietypowe związki frazeologiczne, coś tam zapisanie niepotrzebnie razem. Trochę dużo tego, jak na tak krótki tekst, ale ogólnie nie jest źle.

Babska logika rządzi!

Nawet przyjemne opowiadanko o niestandardowym smoku i jego nietypowych upodobaniach. Niemniej jest to zaledwie wycinek; myślę że istniała szansa, aby pokusić się o ukazanie wielu innych perypetii gadziego bohatera. Jak dla mnie tekst powinien być dłuższy i zawierać więcej treści. Początek już jest, brakuje rozwinięcia. 

Czytało się lekko. Masz kilka literówek. 

Pozdrawiam. 

Nie zgadza mi się to i owo. Najpierw bohaterka gubi się w domysłach, jakie jest źródło hałasu, który ją obudził, a potem spokojniutko rozmawia ze smokiem. Potem nagle pierwszoplanową postacią staje się rzeczony smok… Przydałby się podział na dwie części, uważam.

Ograniczenie opowiadania do dwóch scenek także nie wychodzi opowiadaniu na zdrowie. Brak jakiegoś zarysu świata, w którym to się dzieje, a przecież dzieje się nietypowo. Uważam, że do przemyślenia i rozszerzenia ten tekścik…

Trochę zgłupiałem. Smok z humorami, obserwuje, trochę na sobie, a trochę z zewnątrz, niełatwość relacji damsko-męskich i smoczo-ludzkich, aż tu nagle w finale – zjazd na strach.

 

Uważam, że zdecydowanie przydałoby się to rozszerzyć, bo zaprezentowane scenki obiecują ciekawą, być może ironiczną obserwację obyczajowo-społeczno-smoczą…

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Lekki tekścik, który jednak specjalnie mnie nie urzekł. Dwie scenki, z których specjalnie nic nie wynika, a podczas czytania czasem czułam się mniej więcej tak samo jak smok podczas dyskusji o cyckach.

Nowa Fantastyka