- Opowiadanie: Sosna - W Ciemności

W Ciemności

Co się stanie z Warszawą, gdy Cthulhu przejmie władzę nad ludźmi?

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

W Ciemności

PROLOG

Kobieta siedziała przy biurku i piła lurę, którą kiedyś ktoś śmiał nazwać kawą i wstawić do milczących automatów na monety w setkach biur całego miasta. W dłoni tlił się papieros. Pomieszczenie było ciemne. Kobieta oświetlała leżącą przed sobą kartkę mini latarką przyczepioną do długopisu. Cholerny wymysł Chińczyków, dołączany do prenumeraty Przeglądu Riders & Digest. Nie wiadomo, skąd wziął się w jej gabinecie. Kto by pomyślał, że tak bardzo okaże się teraz pomocny.

 Gdybyś stanął teraz za ramieniem Kobiety, mogąc pozostać niewidzialnym, mógłbyś podpatrzeć, jaką treść zawiera kartka. Nie popycham Cię jednak do podglądania. Nie chcę zepsuć Ci całej zabawy. A przecież oboje – Ty i ja dobrze wiemy, że najbardziej lubisz się bawić, kiedy się boisz… Zatem wszystkiego dowiesz się w swoim czasie, bądź spokojny. Spokojny, póki możesz.

Kobieta zapisała już wiele stron. Z pewnością zaczęła pisać dawno. Odkąd to maszyny zaczęły pisać za nas, ludzie nie potrafią podjąć wyzwania czystej kartce papieru i długopisowi. Ręka przyzwyczajona jest do wystukiwania klawiszy na klawiaturze i przesuwania strony za pomocą myszki. Buntuje się, kiedy ów przywilej lenistwa chcemy jej odebrać na rzecz niewolniczej pracy kaligrafowania stron antycznym narzędziem. A jednak Kobiecie pisanie szło sprawnie. Spieszy się, mógłbyś pomyśleć, Podglądaczu.

 Na schodach wiodących do pomieszczenia coś się poruszało. Kobieta gwałtownie wyrzuciła z ręki długopis i sięgnęła do kieszeni spodni. Dopiero po chwili spokój powrócił. Wróciła do pisania.

Mam niewiele czasu, pomyślała. Zaraz tu będą.

 Kiedy skończyła, schowała kartki do szuflady, oparła się wygodnie o krzesło i wyjęła ostatniego papierosa. Gdy zbliżające się schodami COŚ zaczęło uchylać drzwi, nie drżała już. Kiedy nadchodzi Śmierć, nie ma sensu ubierać się w lament, powiedział jej kiedyś ojciec. W złość, w żal. Spokój pozwala zachować godność. A tylko tyle pozostało Kobiecie.

 

25 stycznia 2012

 

Agata wstała do pracy wcześniej, niż zwykle. Całą noc męczyły ją koszmary. Znów krzyczała. – Nigdy nie pamiętasz, co ci się śni? – zapytał Kamil przy śniadaniu. Dla niego ta amnezja była co najmniej podejrzana, gdyż on potrafił zarejestrować każdy szczegół swego snu i opowiedzieć go Agacie z detalami nawet po długim czasie. Pamięć ludzka, najbardziej zwodnicze licho, jakie zadomowiło się w naszych mózgach, Agata myślała wielokrotnie. – Nigdy – odpowiedziała i dotknęła policzka mężczyzny. – Nigdy, ale ważne, że z każdego koszmaru to ty mnie wyciągasz, bohaterze – uśmiechnęła się z czułością. Tak było od dwóch lat. Ona się bała, krzyczała, płakała. On w nocy tulił ją i uspokajał, jak małe dziecko, jak bezbronną kukiełkę, którą coś chciało wciągnąć w najciemniejszy kąt snu. Dziś, patrząc na Kamila, Agata odczuwała głęboką tęsknotę. Zanim wyszła do biura, musiał ją wiele razy przytulić. – Przytulas! – mówiła co chwilę i wyciągała ręce. – Skarbie, przecież za parę godzin się widzimy, wyjeżdżam dopiero jutro – uspokajał ją Kamil. Ale cierpliwie przytulał, bo miłość polega także na cierpliwym przytulaniu. I na uspokajaniu, kiedy widzisz w oczach ukochanej osoby lęk, a ten akurat dziś wyjątkowo upodobał sobie zielone oczy Agaty.

 Do pracy jechała tramwajem linii 18. Od dwóch lat ta sama trasa, ten sam przystanek. Ci sami ludzi o godzinie 7.46 zapełniający drugi wagon, jadąc w kierunku Ronda Starzyńskiego.

Agata lubiła tę stabilność, ten spokój. Siadała zawsze w tym samym miejscu, podobnie, jak i reszta stałych bywalców wychodząc z założenia, że w całej tej gmatwaninie niepokojów nas codziennie mogących dopaść, luksus podróżowania do pracy w tym samym tempie, tą samą trasą i siedząc na tym samym miejscu, jest prawdziwym błogosławieństwem. Wyciągnęła więc, pogrążona w swym błogostanie duchowym, „Dallas 68” Kinga i przeniosła się w szalone amerykańskie lata sześćdziesiąte.

W Centrum do tramwaju zaczęli dopychać się ludzie. Rozmowy, telefony, zaczepki, przekleństwa. Lektura zawsze przestawała sprawiać jej przyjemność, kiedy świat z boku drapieżnie próbował jej spokój czytania odebrać. Wiedziała, że ludzie robią to złośliwie. Ja stoję, to dlaczego ty masz wygodnie sobie siedzieć i czytać, więc dlatego wepchnę ci moją torebkę przed nos, ty kwoko. Ja stoję, więc dlaczego ty masz sobie tu przed ósmą rano rozmarzona jechać i taka nieobecna, wąchaj pachę, którą umieszczę ci przed twarzą. Tacy byli ludzie tylko w Warszawie. Bydło pełne nienawiści, myślała czasami. Któregoś dnia jechała 189 spod Galerii Mokotów. Gdy weszła do autobusu, zobaczyła, że na schodach stoi monstrualnych rozmiarów dziewczyna, która wygodnie rozparta o barierkę przy kierowcy, głośno obmawia przez telefon z jakąś przyjaciółką swój dzisiejszy dzień w pracy. Agata ledwo utrzymywała się na schodkach, zważywszy na gabaryty dziewczyny stojącej przed nią. Zdołała jednak dostrzec, że na środku autobusu jest pusto, zatem grzecznie poprosiła grubaskę o to, żeby przesunęła się dalej, gdyż ludzie wysiedli drugimi drzwiami i zrobiło się miejsce, które gabaryty grubaski mogłoby śmiało zmieścić – choć tego akurat na głos nie dodała. Dziewczyna zignorowała zupełnie prośbę, więc Agata schyliła się, by zwinnie przejść pod monstrualną ręką. Grubaska to zobaczyła. Popchnęła Agatę na barierkę, po czym zaczęła ją przyciskać swoim wielkim brzuchem do tej barierki. Zrobiła to celowo, uśmiechała się, bo wiedziała, że nikt w autobusie nie widzi, co się dzieje. Gdyby Agata zaczęła krzyczeć, grubaska zapewne przyjęłaby taktykę „ale wariatka, drodzy państwo, z nami jedzie”. Więc Agata odepchnęła się od barierki z całej siły, a kosztowało ją to naprawdę dużo, zważywszy na perwersyjną przyjemność, jaką grubasce sprawił fakt zadawania komuś bólu i jedyne, co zdołała wydusić z siebie, mijając monstrum, to wyszeptane wystarczająco po cichu, by nikt inny nie usłyszał i wystarczająco głośno, by grubaska usłyszała: „Ty tłusta, spasiona kurwo”.

Taka była Warszawa. Tacy stawali się w niej ludzie. Agata podziwiała Kamila za spokój i grzeczność, jaką okazywał każdemu zawsze, nawet, jeśli okoliczności nie były sprzyjające. Ona była już Warszawą skażona w najgorszy sposób. Zmywała ją z siebie, jak brud podczas wieczornej kąpieli, ale rano brud wracał. Dlatego tak bardzo potrzebowała codziennie utwierdzać się w przekonaniu, że otacza się dobrem, ludźmi, których kocha i którzy ją kochają. Taką siłę dawała jej także praca, do której właśnie jechała.

 Przy Świętokrzyskiej zobaczyła ogromną reklamę, ustawioną na kilkumetrowych słupach przy wejściu do metra. „Cthulhu w Warszawie! Dowody na istnienie pradawnej siły tylko w Muzeum Etnograficznym”. Reklamie towarzyszyła olbrzymia imitacja dziwnej maski oraz zdjęcie Nekronomikonu, prastarej księgi, której kult w swej twórczości zapoczątkował Lovecraft, ale z powodzeniem przejęli go i King i Masterton i nawet pojawił się w przygodach naszego kochanego polskiego Jakuba Wędrowycza…

Agata wiedziała, że na wystawę będzie musiała się wybrać. W „Życiu Stolicy” odpowiedzialna była nie tylko za dział „Społeczeństwo” i reportaże dotyczące niedoli Polaków, żyjących w Warszawie, ale także za dział kulturalny. Wystawy, nagrody, premiery, benefisy. Czasem wydarzenia ciekawe, inspirujące. Najczęściej jednak burdel na kółkach, jak mawiała czasem jej siostra Natalia, kiedy dzieliły jeszcze razem pokój w siedleckim mieszkaniu rodzinnym na Karpackiej. Pijane gwiazdy, osoby, które gwiazdami bardzo stać się chcą, więc do gwiazd pretendują, pupile gwiazd z wywieszonymi jęzorami, czyli dziennikarze prasy kolorowej. Masakra z bąbelkami.

Dziś na szczęście nie miała w planach kolejnego balu ani benefisu. Sukienka z czarnej satyny i szpilki mogły spokojnie spoczywać w redakcyjnej szafie. – Wiem, wiem – powiedziała do szefa, kiedy zgarnął ją przy wejściu ręką do swego gabinetu. Jak zwykle przed dziewiątą, z pracownikami Mariusz porozumiewał się telepatycznie, bądź za pomocą pantomimy, usta mając wypchane pączkami lub kanapką z pastą jajeczną. Agata posłusznie wsunęła się do gabinetu naczelnego. – Widziałam billboard. Cthulhu w Warszawie. Strach się bać – powiedziała, podczas gdy szef przełykał kanapkę i coś mruczał pod nosem. Agata zmarszczyła brwi, jak zwykle, gdy myślała intensywnie nad jakimś pomysłem. – Wiem! – krzyknęła, pstrykając palcami. – Zrobię konkurs dla czytelników. Najciekawsza twórcza wizja Cthulhu… – zaczęła mówić.

– Nie – usłyszała. I wróciła do rzeczywistości. Warszawa, Plac Saski, siódme piętro, redakcja, pokój naczelnego. – Jak to? – spytała. Mariusz zawsze popierał jej pomysły. Od kiedy zaczęła tu pracę dwa lata temu, traktował ją jak swoją najlepszą uczennicę. A Agata dobrze odrabiała prace domowe. Przez pół roku zapieprzała na głupie otwarcia dzielnicowych świetlic dla seniorów i bale karnawałowe z przedstawieniami w wykonaniu przedszkolaków. Wysłuchiwała o tym, że sąsiad sąsiadowi wrzuca petardy na balkon, a sąsiadka sąsiadce zwierzyła się, że plama w kącie jej salonu to nie grzyb, a Jan Paweł II. I pisała o tym, ucząc się fachu. Dziś była doskonałą pracownicą. Wlazła wszędzie, „nawet tam, gdzie Pudelek nie wchodzi” – powiedział kiedyś o niej kolega z działu sportowego, Bartek. Wymyślała takie rzeczy, że Alka od PR-u, wiecznie malująca paznokcie i skubiąca sushi, mogłaby się schować. Mariusz widział to wszystko i dlatego Agata, mimo swego wieku i stażu, miała w „Życiu Stolicy” bardzo dużą swobodę działania. Dlatego to NIE zasiało w niej niepokój.

– Cały dzisiejszy dzień spędzisz on-line – powiedział Mariusz, co w żargonie redakcyjnym oznaczało jedno. W Warszawie coś się będzie działo. I Agata ma zająć się wytropieniem tego, co, kto, gdzie i o której. Sytuacja alarmowa. Dla Agaty oznaczała fora, czaty, blogi. Dobry research, a potem wygodne, wysłużone trampki, dyktafon, aparat i w miasto. Warszawa szykuje się na coś. I to niekoniecznie na coś dobrego, skoro tropić trzeba wszystko nie jako dziennikarz, a pod nic nie znaczącym nickiem: MłodaWawa.

Mariusz już nie jadł. Poprowadził Agatę do swojego komputera i wskazał na otwarty dokument od rzecznika rządu, Pawła Grasia, skierowany do wszystkich ważniejszych redakcji mediowych w kraju. W dniu jutrzejszym tj. 26 stycznia 2012, o godzinie 12.00, ambasador Polski w Japonii, Jadwiga Rodowicz, podpisze w siedzibie MSZ w Japonii tajny dokument, umowę ACTA o zapobieganiu handlu podróbkami w Internecie. Pakt uderzać będzie w piractwo wirtualne i ma na celu wprowadzić w Polsce całkowitą kontrolę prywatnych użytkowników Internetu w Polsce i zaostrzyć kary za ściąganie nielegalnych plików oraz informacji. Pakt ma także na celu wprowadzić rejestr użytkowników korzystających ze stron, w przekonaniu Rządu RP uważanych za niebezpieczne, mogące stanowić przyczynek do wprowadzenia zamieszek ulicznych lub łamania prawa w szerokim tego słowa znaczeniu. Zwracam się do Państwa Redaktorów o szczególną ostrożność w dawkowaniu obywatelom RP informacji o Dokumencie ATCA, które to informacje z pewnością dostały się już nieznaną nam drogą do informacji publicznej. Zwracam się także z prośbą o szczególne poświęcenie uwagi na ewentualne zamieszki, do których z pewnością może dojść i dojdzie w stolicy. Bandytyzm nie może być pomijany przez media, a media zobligowane są do współpracy z Rządem RP oraz ze służbami mundurowymi. Żaden akt wandalizmu nie może zostać pominięty. Drodzy Państwo Redaktorzy, w imieniu Rządu RP wprowadzam w Polsce stan wyjątkowy. ACTA to porozumienie tajne. Tylko kontrola obywateli oczyści Polskę z przemocy i przestępstw[1]. Gdy Agata skończyła czytać, serce waliło jej w piersi, jak oszalałe. Co chwila przenosiła wzrok z Mariusza na promieniujący bielą monitor. Cisza w pokoju nie była dobrą ciszą. – O kurwa – powiedziała Agata. W jej zielonych oczach był tylko strach. Wyciągnęła papierosa bezwiednie, nie myśląc o tym, że szef nie pali, a akurat znajduje się w jego pokoju redakcyjnym. Kiedy paliła, dłoń trzymająca niebieskiego LM drżała. – Mariusz, przecież to jest jakiś obłęd. Przecież… – nie musiała kończyć zdania. Wiedziała, że jej szef przed oczami ma ten sam obraz. Rok 1984. Orwell. Nowy wspaniały świat. Huxley. Raport mniejszości…King. – Mój Boże, czy to się dzieje naprawdę? – spytała.

Działo się. W redakcji panowało milczenie. Agata zrobiła sobie dobrą, mocną kawę i zamknęła się w pokoju. Dziś nie włączy muzyki. Kiedy akcja wymagała dużego skupienia, muzyka przestawała dodawać energii, a stawała się przeszkodą.

Odpaliła komputer i zaczęła dochodzenie. Wirtualny świat nie był tak zakamuflowany, jak może się wydawać laikom. Dobry dokumentalista, jest jak policjant. Wie, co oznaczają poszczególne hasła slangu bloggerów, ma swoich znajomych, przed którymi na forach genialnie odgrywa rozmaite role, wie, gdzie szukać informacji i jak interpretować nawet z pozoru nic nie znaczące zdjęcia.

 O 12.00 zadzwonił Kamil. Poczuła ulgę, że na chwilę może zdjąć ciężką maskę MłodejWawy i ponownie stać się sobą. – No, halo? – chciała, by jej głos brzmiał radośnie, jak zawsze, ale Kamila nie udało jej się oszukać jeszcze nigdy. – Hej, co się dzieje? – spytał. – Masz smutny głos… Coś w pracy? – Nie, wydaje ci się – odpowiedziała. W ciągu dwóch lat nauczyli się porozumiewać swoim kodem. Więc jeśli Agata mówiła, że coś się Kamilowi wydaje, on wiedział, że nie może jej teraz ciągnąć za język. Opowie mu o wszystkim, kiedy będzie gotowa, kiedy wszystko sobie w głowie ułoży i poszufladkuje, na nowo nabierając poczucia, że jej świat się nie zachwiał, że stoi na tych samych fundamentach, co dzień i rok wcześniej. Dlatego nie pytał, nie komentował. – Ok. Misiek, mam urwanie głowy. Coś niedobrego dzieje się na giełdzie. Można powiedzieć, że system oszalał… Jeszcze nie zdążyłem nawet zjeść śniadania, klienci wydzwaniają co sekunda. Boże, chciałbym, żeby ten dzień się już skończył… – w głosie Kamila brzmiało zmęczenie. Agata poczuła ukłucie w sercu. Giełda to nic, w porównaniu z tym, co będzie się działo jutro, pomyślała ze smutkiem. Chyba zmęczenie Kamila jej się udzieliło, przyłapała się na myśli, że jest głodna, gdyż sama też nic jeszcze nie jadła. Kamil miał tak na co dzień. Był doradcą finansowym w znanej i poważanej firmie zajmującej się ubezpieczeniami i kredytami dla najważniejszych firm w tym kraju. Co rano garnitur, krawat i niekończące się spotkania biznesowe. Podziwiała go za to, że operując takimi kwotami i transakcjami, spotykając się z najbardziej gruboskórnymi polskimi szychami, potrafi przyjść do domu, wskoczyć w dres i wypić piwo, nie myśląc o pracy. Podziwiała go za  to, że zasypia, choć zmęczony, z głową spokojną, snem dobrym przemierza noc, a rano wstaje wypoczęty. Rzadko słyszała w jego głosie tego chłopca, który przed chwilą do niej zadzwonił. Głodnego, zaniepokojonego. Gdyby teraz mogła, podałaby mu szklankę mleka, za którym tak przepadał, utuliła kocem i pozwoliła na odpoczynek, czule głaszcząc ciemną burzę włosów, którą tak kochała. – Tęsknię za tobą… – powiedziała i zakończyła rozmowę.

Musiała wracać do pracy. Ludzie wiedzieli, choć media o wszystkim milczą. Szykowali się, by wyjść na ulicę. I niszczyć. W tym jesteśmy najlepsi, pomyślała ze złością, gdy przeglądała zawartość kolejnych portali.

 Ale czy teraz nie mają racji? Acta uderzyły w konstytucję, w prawa do prywatności i do wolnego wyboru. Agata wiedziała, że pod przykrywką walki z przemocą i piractwem kryje się demoniczne pragnienie zawładnięcia społeczeństwem. Łatwiej rządzić tymi, o których wie się wszystko, zna ich każdą słabość i każdy czuły punkt. Totalitaryzm, pomyślała. A ten zawsze ciągnie za sobą swą brzydką, porażoną trądem siostrę. Anarchię.

Do domu wróciła po siedemnastej. Kamil już był. W kuchni unosił się zapach chińskiego jedzenia. Wołowina z ryżem w sosie seczuańskim, zamówiona od ich ulubionego baru na Poznańskiej. W brzuchu przyjemnie zaburczało. Zjedli w milczeniu, co jest prawem każdego nawet najbardziej kochającego się związku, kiedy za sobą ma się taki dzień, jak dzisiaj.

 Po kolacji rozebrała się i weszła pod prysznic. Kamil przyszedł za nią. Kochanie się było przyjemne, z resztą, jak każdy jego dotyk. Wszedł w nią wraz z ciszą i spokojem, a każdy ruch ciał był kołysanką, która pozwalała zrzucać kolejne warstwy lęku i smutku. Dotykał z czułością jej pleców, które wiedziała, że kocha, choć tak bardzo wstydziła się kiedyś przed nim swych blizn. Smakował każdego zakamarka jej skóry, a ona mu na to pozwalała. Bo dla niego była boginią.

 Wiele lat temu Agata trafiła do złej bajki. W złych bajkach czarownica zawsze jest brzydka i krzywdzi dzieci. Jak ten krawiec z bajki Hoffmana, który obcinał dzieciom paluszki. W każdej bajce, którą rodzice czytali Ci na dobranoc kryje się mrok. Pusty przedział w pociągu. Przedział, w którym nie ma światła, a cienie za bardzo przypominają człowieka w czarnej pelerynie. Człowiek nie ma dla Ciebie cukierków w kieszeniach. Ale ma ostry szpikulec, na który nadzieje z przyjemnością każdego dobrego bohatera. I psa, który jeździł koleją. I Bolka i Lolka. I bałwanka Buli. I Małą Księżniczkę. Agata kiedyś znalazła się w takim przedziale…

 Miała dziesięć lat i dwoje młodszego rodzeństwa. Tata wychowywał ich sam. Mamy nie było nigdy, pamiętała ją, jak przez mgłę. Zniknęła zaraz po narodzinach Natalii, gdy Agata miała dwa lata. Mama jest w sanatorium, mówiła babcia Julia. Co niedzielę tata jeździł do sanatorium, a oni wciskali mu w ręce laurki i ludziki z modeliny, żeby dał je mamie. Gdy wracał, opowiadał o tym, że mama jest zdrowa i że niedługo do wróci. I – niestety – miał rację.

 Wróciła pierwszego września 1994 roku. Agata otworzyła jej drzwi i nie zobaczyła mamy, którą zapamiętała, jako królewnę z bajki o Kopciuszku, tylko kobietę w pidżamie, która uśmiechała się do niej bezzębnie. – Witaj córeczko – powiedziała obca pani i weszła do mieszkania.

Agata bała się. Po pierwsze: ta pani kłamała, bo mama jest w sanatorium i jest zdrowa, a ta pani wyglądała na bardzo, ale to bardzo chorą. Śmierdziała sikami i nie miała zębów. Po drugie: mama jest królewną i ma koronę. Po trzecie: mama by przyszła z tatą. A tata był w pracy…

 Do przedpokoju wszedł Piotruś. Natalka spała, miała anginę. Agata dobrze zajmowała się siostrą, kiedy byli sami. – Musisz pomagać tacie, dzielna dziewczynko – mówiła babcia. Więc Agata pomagała. Teraz też. Właśnie oglądali z Piotrusiem po cichu, aby nie zbudzić chorej siostry, Scoobie-Doo. – Kim jesteś, dziwny przyjacielu? – zapytała Welma. – Dlaczego wchodzisz do naszej chatki bez pukania w środku nocy?

 Pierwszy września 1994 roku stał się takim właśnie środkiem nocy. Zła czarownica nie miała cukierków, tylko szpikulec. Użyła go, by nauczyć swoją córkę posłuszeństwa. Wyryła na jej plecach dziesięć głębokich ran, za dziesięć lat życia. Kiedy miała zająć się Piotrusiem, do mieszkania wpadli sąsiedzi, zaalarmowani płaczem i obezwładnili czarownicę.

Ale ona zawsze wraca. Nawet jeśli Agata rano nie pamięta swoich snów, nawet, jeśli drzwi są zamknięte na wszystkie możliwe zamki, a Kamil śpi obok, Czarownica przekrada się nocą przez ciemność i staje nad łóżkiem Agaty, gładząc jej policzek ostrym szpikulcem…

 Kamil podszedł do Agaty i otulił jej ramiona kocem. Za otwartym oknem Warszawa właśnie kładła się do snu. Dwoje przytulających się ludzi, patrzących na coraz spokojniejszą ulicę Koszykową było bezpiecznych w murach starej kamienicy na Noakowskiego. I żadne z nich nie wiedziało w tym momencie, że jest to ich ostatnia taka noc.

 

26 stycznia 2012

 

– Nie lubię cię, bo musisz jechać… – powiedziała Agata, kiedy stali na Dworcu Śródmieście. – Skarbie, ja też nie lubię cię zostawiać samej – usłyszała. Kamil przytulił ją mocno. – Ale jutro po pracy wsiadasz w pociąg i ja odbieram cię w Siedlcach, a potem zjemy dobrą kolację i odwiedzimy twojego tatę… – powiedział, całując ją w nos. – A demonstracją się nie martw, dużo szumu, jak zawsze… Nic złego się nie stanie.

Musiał jechać do Siedlec. Co to za bank, dla którego odebranie nowej karty płatniczej wiąże się z tym, że musisz udać się do oddziału macierzystego, w którym zakładałeś konto wiele lat temu. Oczywiście – najczęściej w miejscu swego zameldowania, gdyż siedlecki oddział nie może takiej karty wysłać po prostu do jakiegokolwiek oddziału warszawskiego, umawiając się na to z klientem. Kamilowi kartę ukradli w metrze, jakiś miesiąc wcześniej. Dziś wziął wolne, żeby wreszcie móc jej następczynię dostać do rąk własnych. W Siedlcach, rzecz jasna.

Agata dołączy do niego jutro po pracy. Spędzą weekend z rodzicami, spotkają się ze znajomymi w starym, dobrym Camelocie. Małycha już od dawna prosił, żeby wpadli na piwo i zostawili choć na jeden dzień jaśnie panieńską stolycę – jak zawsze przekręcał to słowo w myśl wyśmiania gwary warszawskiej.

Kiedy pociąg odjechał, Agata poszła na tramwaj. Była godzina 9.43 i nic nie zapowiadało tego, co w centrum miasta rozpocznie się już w południe.

– Bartek, idziesz ze mną? – zapytała w redakcji rudowłosego okularnika w spodniach moro i kamizelce, którą zwykła nazywać rybacką.

Bartek zajmował się w „Życiu Stolicy” sportem, jednak zamiłowanie do reporterki królowało w jego duszy, od kiedy poznał postać legendarnego Waldemara Milewicza, który kilka lat wcześniej zginął w Iraku podczas wybuchu bomby. Nie trzeba było Agacie długo prosić. Bartek uśmiechnął się do niej z tym zadziornym błyskiem w oku, który towarzyszy tym szczęśliwcom, którym dane jest spełniać zawodowo swe marzenia.

Demonstracje miały rozpocząć się pod Pałacem Kultury. „Say NO to ACTA!” zebrała milion zwolenników w Internecie. Lewicowe środowiska, Ruch Chrystusa Pana, geje, którzy na forach dzień wcześniej wyrazili swój sprzeciw wobec inwigilacji ich życia seksualnego przez Rząd, wysłannicy Radia Maryja oraz Polska Nasza, czyli nacjonaliści utwierdzeni w przekonaniu, że ACTA to żydowski projekt, który ma pozwolić przejąć Żydom kontrolę nad Polakami czystej krwi.

Wszyscy mieli jeden cel. Niszczyć w ramach sprzeciwu wobec ACTA. Wszyscy mieli jedną myśl: nienawiść wobec pozostałych frakcji, które także pojawią się pod Pałacem. Wszyscy też wiedzieli już, dzięki porannemu artykułowi w „Super Expressie”, że policja dostała oficjalne pozwolenie na użycie broni. Dlatego milion ludzi idących teraz pod Pałac miało przy sobie niespisaną oficjalnie mentalną kartę przyzwolenia na to, by też broni użyć.

Agata spakowała do sportowej torby przerzuconej przez ramię aparat, dyktafon i mini laptopa z zainstalowanym Skype’m. Do kieszeni dżinsów wsunęła to, co nauczył ją zabierać ze sobą Mariusz, jej najlepszy nauczyciel. Gaz łzawiący, kastet i różaniec, który dostała od babci Julii po tym, jak odwiedziła ją czarownica tamtego wrześniowego dnia wiele lat temu. To Mariusz podpowiedział jej, aby zawsze miała ze sobą coś ważnego. Symbol. – Agata, to jest wojna. I nigdy nie wiesz, kiedy zaczniesz tracić nadzieję… – mówił w żartach zawsze, gdy wybierała się na demonstracje. Wiedział, co mówi. Dwa lata w Iraku. Może codzienna Warszawa, jaką widział, nie miała w sobie takiej grozy, ale to właśnie Mariusz zakorzenił w Agacie przeświadczenie, że w każdej grupie ludzi, obojętnie jak licznej, ale zmierzającej ku jednemu punktowi z agresją na jednym ramieniu, a fanatyzmem na drugim, rodzi się bestialstwo.

Centrum zostało zablokowane. Zostawili więc służbowego Nissana przy Placu Grzybowskim, oczywiście, na strzeżonym parkingu. Choć zarabiali nieźle, żadne z nich nie chciało dostać po tyłku za to, że przez własną nieuwagę wystawili na zniszczenie służbowy samochód.

Warszawa była cicha. Nie jeździły żadne tramwaje, samochody. Agata uległa wrażeniu, że oto idą na stracenie. A setki oczu obserwują śmiałków z wysokich budynków w centrum, dobrze zakamuflowane w zamkniętych domach i biurach. Śnieg nieprzyjemnie skrzypiał pod butami. Był zakłóceniem tej ciszy dziwnej. Jakbyśmy byli pod wodą, pomyślała Agata.

I nagle przypomina sobie. Znów ten sen. Siedzi w swoim mieszkaniu, a do drzwi walą sąsiedzi. – Wpuść nas, nie możemy wejść do swojego domu! – proszą. Więc Agata otwiera drzwi. Oglądają razem Scoobie – Doo. Welma otwiera drzwi jej matce. Kim jesteś, dziwny przyjacielu? Matka nie zdąża wyjąć szpikulca, bo w tym momencie załamuje się sufit nad Agatą. W jej ręce spadać zaczynają różne przedmioty należące do sąsiadów mieszkających wyżej. Stary zegar z kukułką. Agata myśli, że byłby dużo wart na rynku… Długopisy, miska z chipsami, obieraczka do ziemniaków, zdjęcia… Agata chce wszystko ocalić, oddać sąsiadowi, więc biega po pokoju…I nagle z sufitu zaczynają patrzeć na nią czarne oczy. Kapie z nich krew…

– Uważaj, hej! – powiedział Bartek i wprawnie złapał Agatę za ramiona, tym samym ocalając ją od upadku na śliskim chodniku. Po drugiej stronie ulicy szli koledzy z innych redakcji. Powoli sunęły wozy transmisyjne TVN i TVP, jedyne pojazdy wpuszczone na pustą Marszałkowską. Pod reklamą „Cthulhu” stał policjant i spokojnie obserwował Agatę, obgryzając paznokcie. Dziewczyna szczelniej otuliła się szalikiem. Mróz nieprzyjemnymi igłami dostawał się pod płaszcz i zakłócał pracę ciepłego serca, dziś wyjątkowo niespokojnie pompującego krew. Agata nie wierzyła w sny, więc szybko odsunęła od siebie ponurą wizję. Miała do wykonania pracę i była przygotowana na to, że dzisiejszy dzień nie będzie należał do najprzyjemniejszych. Z informacji, które uzyskała węsząc w Internecie, wynikało jedno. Ludzie chcą zwrócić na siebie uwagę. Mają dość Tuska i jego rządów. Mają dość podatków nie pozwalających godnie żyć, stale rosnących cen na wszystko i łamania ich praw do prywatności i wolności wyboru. To będzie Noc Świętego Bartłomieja. UWAŻNIE OGLĄDAJ SIĘ PRZEZ RAMIĘ, PREMIERZE! Mamy haka na ACTA – ktoś napisał na Onecie. – Stary, mamy milion haków :D! – dopisał ktoś inny. Znalazło się także mnóstwo użytkowników, którzy połączyli demonstrację z wystawą w Muzeum Etnograficznym. Zdjęcia, które zamieszczali na forach przyprawiały Agatę o gęsią skórkę. Szatan, krew, noże. I wszędzie podpis: CTHULHU JUŻ IDZIE! Z pewnością robota nawiedzonych członków Gildii Horroru, pomyślała Agata, odwracając wzrok od ekranu komputera, na którym migały na czerwono okropne zdjęcia.

Ustawili się przy Hożej. Demonstracja miała przejść przez Plac Konstytucji, skręcić w Piękną i podążyć Alejami Ujazdowskimi, by wreszcie zatrzymać się Pod Palmą.

Bartek milczał. Bał się tej złowrogiej ciszy równie mocno, jak jego koleżanka. Ale podniecało go oczekiwanie.

I nagle zobaczyli. Szara masa dudniła milionem par butów w zmrożony asfalt. Wylewała się powoli. Bez twarzy. W milczeniu.

– Co jest, kurwa? – zapytał Bartek. Agata patrzyła z rosnącym niepokojem. Demonstracje to krzyk, hasła, hałas, race, muzyka. To, co zbliżało się powoli do nich, było jakimś dziwnym tworem. Przerażająco cichą ektoplazmą, wlewającą się na ulice. Żadnych krzyków. Zwarty Legion ludzi.

– Przygotuj się – powiedziała Agata, gdy tłum zbliżał się coraz bardziej. I nagle wypuściła obiektyw z ręki. Ludzie, którzy nadchodzili, nie mieli twarzy. Mieli maski takie same, jak ta, która przy Świętokrzyskiej zaprasza na wystawę. Wykrzywiony uśmiech jakiegoś pradawnego klauna na białym tle. Czarne otwory na oczy. Takie same, jak ta, która patrzyła na nią przez dziurę w suficie.

Nagle zapragnęła znaleźć się zupełnie gdzie indziej. Dziwne uczucie, że w tym uśmiechniętym tłumie, jedna twarz uśmiecha się specjalnie dla niej, twarz bezzębnej kobiety w szpitalnej pidżamie, obezwładniło ją. Wiedziała, że matka tam jest. Pochowana na Cmentarzu Janowskim w Siedlcach, odkopała grób. I przyszła tu specjalnie do swojej córeczki. Obetnie jej włoski, umyje buzię. A potem się z nią zabawi…

 Jest noc. I jesteś sam. Słyszysz, jak ktoś skrobie szybę okna długim paznokciem? Musisz go wpuścić do środka. Twój gość ma ostry szpikulec i chce zrobić Ci niespodziankę. Czujesz jego zapach? Tak. To Twoje Góry Szaleństwa. To Twoja otchłań. Wiesz dobrze, że nikt Cię nie znajdzie. Zza białej maski patrzą na Ciebie czarne oczy. Otwórz okno i rozbierz się. Twój Pan weźmie Cię szybko. Nie martw się, dołączysz do przyjaciół. Mają zaklejone ziemią usta, nie mogą Cię zawołać. Ale Twój Pan zadba o to, by mogli Cię przytulić…

Ziemia dudni, pomyślała Agata. A przecież oni suną tak powoli. Czego chcą? Po co idą? …. – Kurwa, nieeeee! – stojący na wprost tłumu Maciek z „Newsweeka” robi zdjęcie. Milion białych masek na okładce. Specjalne wydanie. I wtedy podchodzi do niego dziewczyna z tłumu. Idzie płynnie, z gracją. Uśmiech maski przeznaczony jest teraz tylko dla Maćka i dla jego aparatu. Agata błaga go w myślach, żeby się odsunął, żeby nie pozwolił tej tańczącej biodrami postaci zbliżyć się do siebie. Chłopak klęka przed dziewczyną. Ona jedna, w tle cały milion. Uśmiech to ostatnie, co widzi, zanim wyciągnięty z wnętrza czarnej peleryny szpikulec zagłębia się w jego oku.

 

I wtedy zaczęła się zabawa!

 

26 stycznia 2012 roku Warszawa przestała istnieć. Ulica Marszałkowska to latarnie, na których wiszą martwi ludzie. Maski wieszają policjantów, reporterów. Egzekutorzy są cisi. Krzyczą tylko ofiary, kiedy Ludzie w Pelerynach zakładają im w spokojnym obrzędzie apokaliptycznym pętle na szyje. Ekip telewizyjnych już nie ma. Wozy transmisyjne płoną. Rozdzierający krzyk mieszkańców, do których ludzie w maskach postanowili przyjść sami, skoro widownia nie raczyła wyjść na ulicę, rozbrzmiewa na klatkach starych kamienic Śródmieścia.

Agata biegnie. Torba ze sprzętem została na Hożej, za bardzo obciążała jej kręgosłup. Bartek krwawi. Ktoś wycelował w niego z łuku. Rozdarta kurtka na ramieniu powiewa, niczym straszne, martwe skrzydło skrzywdzonego ptaka. Wszystko przestaje mieć sens, a rzeczywistość rozmywa się, jak rysunek zalany znienacka wodą.

Demonstranci rozdzielają się przy Marszałkowskiej. Czarne kolumny spokojnym krokiem rozlewają się w ulice Śródmieścia. Jednostajny marsz i cisza napawają lękiem. Jakby cofnął się czas, a Warszawę znowu opanowali naziści.

Do najniżej położonych okien Ludzie w Pelerynach wkradają się, jak pająki. Agata widzi, jak mieszkańcy tych mieszkań próbują walczyć, szarpiąc się z oprawcami w obronie swych twierdz. Na nic. Białe uśmiechy są już w każdym oknie. Gdzieś na górze jednej z kamienic kilkuletnie dziecko próbuje obudzić swoją mamę. Ale mama nie wstaje. Pan w masce pochyla się nad martwym ciałem i gładzi je po włosach. Za chwilę utuli kwilące dziecko…

Wyobraź sobie miejsce, które kochasz najbardziej, Przyjacielu. Miasto, wieś… Znasz Warszawę? Dla mnie to Warszawa jest takim miejscem. Czasem jej nienawidzę za brzydotę i za ludzi, których mijam w wielkomiejskim łańcuchu pokarmowym tuneli metra. A czasem kocham. Za spacery po Starówce, za Wisłę. Za Pola Mokotowskie, na których siedzimy latem, paląc trawkę i patrząc, jak rodziny z małymi dziećmi rzucają swoim psom frisbee. Tu się czuję bezpieczna. Wiesz już, o co mi chodzi, prawda? Zobaczyłeś swoje miejsce? Ukochany widok z okna, zapach domu, kiedy mama smaży naleśniki, trzepak, na którym bujałeś się z głową do dołu, żując Mambę… A gdyby ktoś nagle zabrał Ci to miejsce? Wszedł do domu z butami, jak mawia moja kumpela. Wyobraź sobie, że w Twoim mieszkaniu czuć tylko krew. Na trzepaku wiszą ciała, którym ktoś zabrał oddech. Już nigdy nie pobawisz się na nim. Nie ma Pól Mokotowskich. Wszystkie psy, które latem po nich biegały, mają odcięte nożem łapy. Skomlenie ich unosi się nad Warszawą. Stolicą, którą Cień wybrał dziś sobie na Oblubienicę. I Cień Warszawę pieści brutalnie, wchodząc w jej każdą szczelinę za pomocą robactwa szybko przemieszczających się Masek i Peleryn. Tłuczone szkło, walka, ból…

– Już blisko! – krzyczy Agata, ale Bartek nie słyszy. Pozwala się zaciągnąć do kamienicy na Noakowskiego. I nagle słychać wybuch. Mózg Agaty wariuje, poruszony miliardem dźwiękowych ostrzy. Dziewczyna upada, a plecy ogarnia żar. Kiedy, zasłaniając uszy, odwraca się za siebie, widzi, że tam, gdzie jeszcze ułamki sekund temu stał Mariott, jest tylko czarny dym. Dym, który drażni oczy i doprowadza do szaleństwa. Czarny całun śmierci. Nie widać spoza niego nic. Gdzieś daleko ludzie wołają o pomoc. Ale teraz to wołanie jest tylko nieistotnym elementem chorej gry, którą ktoś gdzieś ułożył, zaplanował. Dlaczego? Czy jakiś pieprzony Pan Łamigłówka kazał tym milionowi ludziom założyć białe przerażające maski, wziąć noże do rąk i wyjść, by mordować? Czy ktoś zaprogramował ich we śnie, jak te straszne dzieci ze starego horroru, które zabijały rodziców z zimną krwią?

Nagle przed nogi biegnących reporterów spada z okna kot. Kot nie ma oczu. Firanka powiewa milcząc, kiedy Agata podnosi głowę do góry. Kolejny posłannik śmierci zebrał swoje zimowe żniwo. Agata czuje, że teraz patrzy na nią i na Bartka, trzymając w ręku zakrwawiony nóż. Wie, że muszą jak najszybciej znaleźć się pod dwudziestką i zabarykadować drzwi. Na piąte piętro nikt się nie wdrapie, od strony mieszkania, które Agata dzieli z Kamilem nie ma nawet balkonów. Zabarykadować drzwi. Żeby nie weszli. Agata musi żyć. Nóż w brzuchu. Nóż w sercu. Boże, Agata bez oczu. Nie! Stara szafa! Zastawią nią wejście. Byle dotrzeć…

Biegiem na górę. Drzwi do mieszkania dają schron. Za chwilę się za nimi znajdą, a wtedy Agata zadzwoni do Kamila. On ją uratuje. On zawsze ratuje ją z ciemności.

I nagle na klatce ktoś zaczyna płakać. Boże! – myśli Agata. – Dozorczyni!

Staruszka ma 92 lata i mieszka z niepełnosprawnym synem. Agacie przypomina się ten wieczór latem, kiedy kobieta uratowała jej życie.

Impreza. Agata wyszła tylko po piwo. Na chwilę, na stację obok. Kiedy wbijała kod do domofonu, pojawili się oni. Trzech. Napici. Czwarty siedział w samochodzie. Chcieli, żeby wpuściła ich do kamienicy. Żeby mogli się zabawić. Przecież widzą, że jest pijana. Jeden łapie ją mocno za pośladki. I nagle pojawia się ona. Zgarbiona podchodzi do domofonu, wchodzi między tych w skórach. Na smyczy ma swojego starego psa. – Dobrze, że jesteś wnusiu, tata już cię wypatruje z balkonu z daleka, bo się martwił – mówi. Otwiera bramę i wpuszcza Agatę w rok bezpiecznej kamienicy. – Dobrej nocy, młodzieńcy – mówi do tych trzech…

… A teraz ktoś płacze! Agata nie może jej zostawić. Staruszka jest sama! Wpycha Bartka do ciemnego mieszkania i pędzi na wyższe piętro.

Drzwi są uchylone. To dlatego ten przerażający płacz niesie się echem po klatce schodowej. Agata wchodzi do korytarza. W całym mieszkaniu cuchnie wymiotami i czymś słodkim, znanym. Krew. Serce wali, jak oszalałe. Pozwól mi nie upaść, w myślach powtarza Agata. Sama nie wie, kiedy, jak wkłada rękę do kieszeni spodni i zaczyna ściskać różaniec.

W pokoju siedzi pan Dawid. Upośledzony syn dozorczyni. Agata widzi nogi dozorczyni wystające z małej sypialni. Kobieta leży na podłodze. Kurwa, tu jest wszędzie krew! Czerwone kwiatki specjalnie dla Agatki. Rosną na mym grobie, kiedy wieko skrobię…– tak mówi matka, kiedy przychodzi nocą. Boże! Do oczu napływają łzy. Trudno oddychać. Agata odwraca się do kobiety tyłem, wie, już kurwa wie, że ona nie żyje.

– Co tu się… – patrzy na pana Dawida. Dopiero teraz spostrzega, co sąsiad trzyma w dłoniach. To jest g ł o w a. Boże, to jest głowa jego matki. Mężczyzna płacze, a jego łzy mieszają się z krwią, którą umazana jest jego twarz. – Zabiłem ją. Mamusia poszła lulu… – mówi.

Świat zaczyna się kręcić. Agata. Lato. Kamil. Jej pokój redakcyjny. Tata. Powieść, którą tak bardzo chciała napisać. Jajecznica w sobotę. Krew. Ulubiona piosenka z „Dźwięków muzyki”. Oscypek, który smażyli na boczku. Wisła. Plaża w Chałupach i jointy. Boże, tu jest tyle krwi!!!!!

Mężczyzna wstaje. Zbliża się. Agata czuje jego zapach. Pot, krew… sperma. Wszystko się miesza. – la mayyitan ma qadirun yatabaqa sarmadi fa itha yaji ash-shuthath al-mautu gad yantahi![2]mówi ktoś, kto jeszcze wczoraj był opóźnionym w rozwoju synem dozorczyni, zawsze chętnym do pomocy panem Dawidem. – Nie jest umarłym ten, który spoczywa wiekami, nawet śmierć może umrzeć wraz z dziwnymi eonami…[3]szepcze, ale teraz już nie płacze. Śmieje się szyderczo. – Twoja mamusia też cię znajdzie, Agatko! Znajdzie i zatańczy z Tobą! Bo wszystko to już było i będzie jeszcze raz! Bo ON tak chce!

Dopiero teraz Agata zauważa, że mężczyzna ma w ręku nóż. Stoi już nad nią. Dziewczyna upada. I nagle cisza. Jestem pod wodą, myśli. Pan Dawid tańczy z nożem, ale ona się nie boi. Ten nóż nie jest przeznaczony dla niej. Pan Dawid, Pan Dawid, Pan Dawid dziś tańczy. Zrobi sobie nożykiem uśmiech na gardle!

Upadające ciało przywraca dziewczynę do rzeczywistości. Wybiega z mieszkania. Tu już nie ma czego ratować.

Siedzą za zaryglowanymi drzwiami. Szafy nie dała rady przesunąć sama. Bartek jest coraz słabszy. Agata boi się o jego serce, operowane dokładnie rok temu. Jest cisza…

 

Zapis smsów z sieci Play wysłanych z numeru 883936282, zarejestrowanego na Agatę S., uznaną za zaginioną dnia 26 stycznia 2012 na numer…

 

14:00

NIE DZWOŃ. MOGĄ NAS USŁYSZEĆ. PRĄDU NIE MA. KOCHAM CIĘ.

14: 07

NIE, NIC MI NIE JEST. DOZORCZYNI NIE ŻYJE. JEJ SYN SIĘ ZABIŁ.

14:10

BARTEK JEST ZE MNĄ. KRWAWI, ALE OPATRZYŁAM MU RANY. MUSZĘ OSZCZĘDZAĆ BATERIE.

16:00

SĄ JUŻ U INNYCH. SŁYSZĘ KRZYKI. JESTEŚMY PO CICHU. BOJĘ SIĘ. CENTRUM SIĘ PALI, WIDZĘ OGIEŃ Z OKNA.

16:05

KTOŚ SKROBIE DO DRZWI. MÓDL SIĘ ZA NAS…

17:00

POSZLI. WIESZAJĄ LUDZI NA PODWÓRKU. MYŚLĄ, ŻE TU NIKOGO NIE MA. NIE ZNALEŹLI NAS. BOŻE, DAJ NAM SZANSĘ.

17:07

ESKORTOWAĆ SAMOLOTAMI? JEŚLI TERAZ WYJDĘ NA ULICĘ, DOPADNĄ MNIE. PRZECZEKAM. CO MÓWIĄ W MEDIACH?

17:10

WOJSKO? NIE WIEM, CZY DOCZEKAM. PALĄ CAŁE KAMIENICE. CTHULHU IDZIE. TAK MÓWIĄ.

17:15

NIE PŁACZ. PRZEPRASZAM.

17: 20

JEST CIEMNO. NIE MAMY ŚWIEC. BOŻE, KTOŚ CHODZI PO PARAPECIE!

18:30

BARTEK UMARŁ. TO BYŁO SERCE. KURWA. ON MIAŁ DWADZIEŚCIA LAT! CO MY IM ZROBILIŚMY?!

18:45

PAN JEST MOIM PASTERZEM. PROWADZI MNIE PRZEZ ZIELONE ŁĄKI. I CHOĆBYM ZMIERZAŁ CIEMNĄ DOLINĄ ZŁA SIĘ NIE ULĘKNĘ[4].

19:00

LUDZIE??? GDZIE SIĘ ZBIERAJĄ ŻYWI? MASOWE MORDY? ILU DO NICH DOŁĄCZYŁO???

19:07

MUSZĘ STĄD WYJŚĆ. MUSZĘ SIĘ DOSTAĆ DO NICH. POCZEKAM NA WOJSKO Z INNYMI. MAM NÓŻ. KOCHAM CIĘ.

19:10

BĘDĘ. BOJĘ SIĘ. NIC NIE WIDAĆ. WYCHODZĘ. BĄDŹ ZE MNĄ I MÓDL SIĘ. ODEZ [brak części sms-a]

 

Patryk

 

O 12.00 zaczynamy. Patrzę na stos ulotek, które Jasiek szykował do drugiej nad ranem. Rzygam już mówieniem o tym, jak bardzo dosyć mam tego systemu. Dziś systemu nienawidzi każdy szanujący się Polak. Żeby do ludzi trafić trzeba robić czasem głupie rzeczy. Ale to nas pokazują w mediach. To ja w 2008 rzuciłem dynamitem w posła K. Wola, komisariat. Pałki, woda na otrzeźwienie i znowu pałki. Jak wróciłem do domu, Mirka powiedziała, że to koniec, że zabierze dzieci. Została. Wiedziała, że odpierdoli mi bardziej, jak mnie zostawi.

Od rana boli mnie głowa. Dziwne, ale słyszę szum krwi w mózgu. Można tak? Nie biorę prochów od kiedy Julka się urodziła. Tylko APAP. Kurwa, gdzie on jest?

Śniło mi się dziś, że znów byłem chłopcem. Siedziałem pod Poniatowskim nad Wisłą i nagle jakiś cień zasłonił mi światło dnia. To był stary dziad. Nie widziałem jego twarzy, bo nie chciałem. Coś kazało mi zamknąć oczy. On wiedział, że się boję. Pogłaskał mnie po włosach, ale to nie było zboczone. On to zrobił… jak ojciec. Niedługo otworzysz oczy – powiedział.

Kurwa, jak bardzo napierdala mnie głowa.

 

W Ciemności

 

Kobieta idzie ulicą. Jest sama, ale wie, że w ciemnościach patrzą na nią setki oczu. Musi się dostać do redakcji. Wie, że umrze. Jej Cthulhu nie założył Maski. Jej Cthulhu podąża za nią w białej sukni. W tej sukni Cthulhu położono do trumny wiele lat wcześniej. Ale Cthulhu wstał. Idzie, żeby pobawić się z córeczką. Kochana mamusia. Umyje córeczkę, obetnie jej włoski. A potem wyjmie jej oczy. Srebrny szpikulec jest długi i skrobie zlodowaciałą ziemię, czyniąc ten dźwięk hymnem dzisiejszej nocy. Pieśnią. Bo nie jest umarłym ten, który spoczywa wiekami, nawet śmierć może umrzeć wraz z dziwnymi eonami[5].

Kiedy Kobieta ogląda się za siebie, widzi postać w sukience gdzieś w dali. Mamusia jej strzeże. Dlatego na ulicy Kobieta jest bezpieczna. Każdego w białej masce, kto zechce teraz tknąć małą dziewczynkę mamuni, dosięga szpikulec. Bo dziewczynka jest tylko dla mamuni. Tyle lat mamunia czekała. NIKT nie może pobawić się z jej dziewczynką przed nią!

Kobieta już nie płacze. Daj mi zrobić jedną rzecz! – krzyknęła do białej zjawy, czającej się u wylotu Wilczej. Zjawa się uśmiechnęła. Wszystko dla Ciebie, skarbie. Spisz dzień dzisiejszy, ostatni Twój dzień i ostatni dzień tego miasta w nowym Nekronomikonie. Nasz Pan będzie szczęśliwy.

Kobieta wie, że nigdy już nie zobaczy słońca. Nie ucałuje szorstkiego policzka mężczyzny, z którym chciała spędzić resztę życia. Nie powie do nikogo ani przepraszam, ani wybaczone. Ale wie, że ma do zrobienia jeszcze jedną ważną Rzecz.

Dlatego powoli porusza się w ciemności miasta, które jeszcze tego ranka było Warszawą, bo sama jest sobie konduktem żałobnym. Ściska w ręku różaniec i modli się do Boga, który teraz zajmuje się innymi rzeczami, a może wcale nie wie o tym, że Kobieta istnieje.

Gdzieś krzyczą ludzie, płoną domy. Ale niech to będzie, drogi Czytelniku, tylko tło. Pan przyjdzie do Kobiety, kiedy wykona ona swoją misję. Spisze słowo KLĘSKA swoją krwią. Pan będzie miał prastarą twarz Szaleństwa, które przecież znamy i Ty i ja. Nie bój się patrzeć. Do Ciebie też przyjdzie Twój Cthulhu. Nie płacz. Przecież Śmierć jest tańcem i tak naprawdę nikt nie umiera.

 

Nekronomikon

 

Kobieta siedziała przy biurku i piła lurę, którą kiedyś ktoś śmiał nazwać kawą i wstawić do milczących automatów na monety w setkach biur całego miasta. W dłoni tlił się papieros. Pomieszczenie było ciemne. Kobieta oświetlała leżącą przed sobą kartkę mini latarką przyczepioną do długopisu. Cholerny wymysł Chińczyków, dołączany do prenumeraty Przeglądu Riders & Digest. Nie wiadomo, skąd wziął się w jej gabinecie. Kto by pomyślał, że tak bardzo okaże się teraz pomocny.

Gdybyś stanął teraz za ramieniem Kobiety, mogąc pozostać niewidzialnym, mógłbyś podpatrzeć, jaką treść zawiera kartka. Nie popycham Cię jednak do podglądania. Nie chcę zepsuć Ci całej zabawy. A przecież oboje – Ty i ja dobrze wiemy, że najbardziej lubisz się bawić, kiedy się boisz… Zatem wszystkiego dowiesz się w swoim czasie, bądź spokojny. Spokojny, póki możesz. Spójrz teraz, proszę, gdzie indziej…

Dochodzi świt. Na warszawskiej Woli budzi się ze snu mała dziewczynka. Chce poczekać, aż tatuś wróci do domu. Z misji. Bo tatuś chodzi na misje z wujkiem Jankiem. Zrobi mu niespodziankę i przygotuje mu kakao.

Dziewczynka bierze w rączki brązowego misia. Podchodzi z nim do okna. Zawsze na parapecie czeka na tatusia..

Dziecko spogląda za szybę.

Tam, gdzie jeszcze wczoraj była ślizgawka na placu zabaw, leżą ludzie. I nie ma już huśtawek…

…Kobieta zapisała już wiele stron. Z pewnością zaczęła pisać dawno. Odkąd to maszyny zaczęły pisać za nas, ludzie nie potrafią podjąć wyzwania czystej kartce papieru i długopisowi. Ręka przyzwyczajona jest do wystukiwania klawiszy na klawiaturze i przesuwania strony za pomocą myszki. Buntuje się, kiedy ów przywilej lenistwa chcemy jej odebrać na rzecz niewolniczej pracy kaligrafowania stron antycznym narzędziem. A jednak Kobiecie pisanie szło sprawnie. Spieszy się, mógłbyś pomyśleć, Podglądaczu.

Na schodach wiodących do pomieszczenia coś się poruszało. Kobieta gwałtownie wyrzuciła z ręki długopis i sięgnęła do kieszeni spodni. Dopiero po chwili spokój powrócił. Wróciła do pisania.

Mam niewiele czasu, pomyślała. Zaraz tu będą.

Kiedy skończyła, schowała kartki do szuflady, oparła się wygodnie o krzesło i wyjęła ostatniego papierosa. Gdy zbliżające się schodami COŚ zaczęło uchylać drzwi, nie drżała już. Kiedy nadchodzi Śmierć, nie ma sensu ubierać się w lament, powiedział jej kiedyś ojciec. W złość, w żal. Spokój pozwala zachować godność. A tylko tyle pozostało Kobiecie.

 

KONIEC

 

[1] Tekst ten, choć oparty na faktach, jest tylko i wyłącznie zamysłem literackim Autorki i efektem zamierzonego działania artystycznego, jakim jest kreacja literacka.

[2] Cytat pochodzi z Wikipedii, zawarty jest przy wyjaśnieniu hasła „Cthulhu” i stanowi jeden z najbardziej znanych i najczęściej cytowanych w mediach wirtualnych cytatów autorstwa H.P. Lovecrafta.

[3] Jak wyżej.

[4] Autorka nie jest dobrym przykładem katolika. Treść psalmu uległa zatem parafrazie.

[5] Patrz: przypis 2.

Koniec

Komentarze

Dobry, tekst. Mocny :) Klimatyczny. Gratuluję.

 

Z uwag – parę literówek, parę błędów ortograficznych; przykłady do poprawy: 

“od ich ulubionego baru na Poznańskiej” -> z ich ulubionego…

“było przyjemne, z resztą, jak każdy jego dotyk” -> zresztą

 

– nie piszemy w tekstach literackich -> Ciebie, Ty, tylko: ciebie, ty (z małej litery)

 

Hydrozagadko, dziękuję. Ogromne znaczenie ma dla mnie każdy solidny feedback. Poprawki wprowadzę na dniach! 

Wybacz, Sosno, ale ponownie wytknę Ci te same rzeczy, co poprzednio: dialogi wpisywane ciągiem w narrację, treść dokumentu wpisana jednym ciągiem wraz z narracją w jednym akapicie i przypisy. Wiem, że będziesz ich bronić, ale wskazuję, co mnie – jako czytelnikowi – przeszkadza w czytaniu.  

 

[1] Tekst ten, choć oparty na faktach, jest tylko i wyłącznie zamysłem literackim Autorki i efektem zamierzonego działania artystycznego, jakim jest kreacja literacka.

Po co to? I czy odnosi się wyłącznie do tekstu dokumentu? Jeśli nie, to czy mam rozumieć, że cała reszta opowiadania to relacja faktycznego zdarzenia? – Ok, jestem odrobinę złośliwa. Jeśli piszesz opowiadania FANTASTYCZNE, nawet zakotwiczone w jakichś tam realiach i oparte na faktach, to wiadomo, że jest to kreacja literacka i taki komentarz jest zbędny. 

 

[2] Cytat pochodzi z Wikipedii, zawarty jest przy wyjaśnieniu hasła „Cthulhu” i stanowi jeden z najbardziej znanych i najczęściej cytowanych w mediach wirtualnych cytatów autorstwa H.P. Lovecrafta.

[3] Jak wyżej.

Znów – po co to? Jak chcesz podać źródło, napisz w przedmowie, że opowiadanie zawiera cytaty z Lovecrafta. I po co odwołanie do Wikipedii? Nie lepiej zacytować bezpośrednio autora?

 

[4] Autorka nie jest dobrym przykładem katolika. Treść psalmu uległa zatem parafrazie.

Po co się tłumaczysz? Nie lepiej zostawić bez komentarza? Czytelnik zrozumie, że Agata skróciła i zmieniła treść psalmu – pisała w końcu SMS i w stresie.

[5] Patrz: przypis 2.

Odwoływanie się do któregoś tam wcześniejszego przypisu – jak dla mnie nie jest dobrym pomysłem. Nie dość, że w ogóle jest przypis, to jeszcze nie wyjaśniony, tylko odsyłający gdzieś tam. 

 

Postaw się w roli czytelnika (tego portalu, gdzie nie ma stron jak w wordzie, tylko musisz przewijać stronę w tę i wewtę – już o tym pisałyśmy), który zamiast skupić się na tekście przewija tekst w dół i górę i rozprasza się, szukając odpowiedzi na pytanie “ale o co chodzi?”.

 

Po co idą? …. – po co ta kropka na końcu?

 

Co do pomysłu się nie wypowiem, bo to nie moje klimaty

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Droga Śniąca. Opowiadań tu dużo, nikt nie każe nikomu czytać moich. Serio. Nie widzę żadnych powodów, aby poprawić coś, co jest moim autorskim znakiem, jak upodobanie do przypisów, w imię widzimisię autora, który jest takim samym amatorem, jak ja. Tym bardziej, że sama przyznajesz się do złośliwości. Nie czytaj, nie komentuj. Idź do innych, serio. Ja nie tracę cennego czasu na czytanie tekstów, które mi się nie podobają i które uważam za napisane kiepsko, a uwierz, że przeczytałam opowiadania każdego z komentujących mnie. Ok, gdyby swoje wskazówki dał mi ktoś naprawdę będący autorytetem to byłoby super. Ale wskazówki osób, które same piszą bardzo słabo nie są mi potrzebne, bo co mam uczynić punktem odniesienia? Ja nie umiem matmy, więc nie daję z niej korków. Pozdrawiam :)

Uwaga o matmie: wyjaśniam – chętnie przyjmę uwagi osoby, która pisze dobrze, ciekawie i bez powielania schematów. Inne są dla mnie bez znaczenia.

Jak już podły plebs się wyzłośliwia, to i ja się dołączę.

Piszę, co znalazłam i nie wykręcaj się tym, że słabo piszę, BO BŁĄD JEST BŁĄD. I już.

“ludzie nie potrafią podjąć wyzwania czystej kartce papieru i długopisowi” – są dwie wersję błędu: albo źle dobrane słowo “podjąć” (powinno być np. “rzucić”), albo zła odmiana; powinno być “ludzie nie potrafią podjąć wyzwania czystej kartki papieru i długopisu”.

“Ci sami ludzie o godzinie 7.46 zapełniający drugi wagon, jadąc w kierunku Ronda Starzyńskiego.”

“ostrożność w dawkowaniu obywatelom RP informacji o Dokumencie ATCA” – chyba “ACTA”?

“mama jest zdrowa i że niedługo do nich wróci.”

Ponadto pod komentarzem śniącej przybijam pieczątkę i składam zamaszysty autograf.

Uśmiałam się, czytając twoją odpowiedź.

”Opowiadań tu dużo, nikt nie każe nikomu czytać moich. Serio.” Tyle, że zamieszczając tu opowiadanie masz bardzo małą szansę na to, by ktoś “wyżej” chciał stracić na nie swój cenny czas. Za to wystawiasz się na krytykę pospólstwa, takiego jak śniąca i ja. Serio.

A pospólstwo wkurzają przymioty takie jak megalomania.

A prostą literówkę pospólstwo może wytknąć nawet lepiej od mistrza pióra, bo pospólstwa dużo, to więcej zobaczy.

I (sory, taka prawda) ty też do tego naszego plebsu należysz.

Nawiasem mówiąc, opowiadanie dużo lepsze od “Strażników smoków”, nie przynudzasz, da się czytać, trochę mnie nawet nastraszyło.

Pozdrawiam,

tT

Już chyba tak zostanie. Trza się przyzwyczaić, że Tomba bywa na NF mocno nieregularnie. "Gdy ktoś pyta, czy może coś wziąść, należy mu odpowiedzieć że owszem, może to braść."

Nowa Fantastyka