- Opowiadanie: Truskul88 - Zimo

Zimo

Niektórych historii nie da się opowiedzieć w kilku słowach. Zwłaszcza tych, które wywracają do góry nogami życie nie do końca zwyczajnych ludzi. Enjoy.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Finkla, PsychoFish

Oceny

Zimo

I

Smoki bywają różne.

W gruncie rzeczy nie chodzi o ich wielkość, umaszczenie czy przydatność transportową. Nie o właściwości, którymi smok jest obdarzony, czy też temperament. Sedno tkwi w naturze danego osobnika. Tak samo jak z ludźmi, ze smokami rzadko można dojść do ładu. Chyba dlatego stały się tak bliskie homo sapiens. Nigdy nie wiesz, co drzemie wewnątrz. To skomplikowane kreatury. Najprościej podzielić je więc na te, które jedzą ludzi i te, które nie jedzą. I wcale nie jest to kwestia oduczenia ich tego przykrego nawyku, odziedziczonego w drodze ewolucji po praprzodkach. Wszystkie smoki już od małego poddawane są tak zwanej „procedurze oczyszczenia”. Ingeruje się w ich genotyp, by wyeliminować zagrożenie, używa się również starego, ale skutecznego warunkowania klasycznego. Ale to i tak na nic. Niektóre smoki i tak pożerają ludzi. 

Täringer przyglądał się uważnie maleńkiemu okazowi białego smoka wąskonosego, którego zamierzał kupić od obwoźnego handlarza. Cudeńko na jego dłoni, które po rozłożeniu mikroskopijnych, błoniastych skrzydeł mieściło się pomiędzy wyprostowanym palcem wskazującym a kciukiem, było warte mniej więcej tyle, ile dobry kierowca Formuły 1 zarabiał przez dwa sezony, zgarniając granty od sponsorów i zastanawiał się, czy inwestując w niego taką masę pieniędzy nie pożałuje tego, gdy skończy kiedyś w jego ogromnym pysku. Malec miał niecałe trzy tygodnie, jak twierdził ten stary naciągacz, więc w zasadzie proces tworzenia więzi z właścicielem mógł zostać rozpoczęty dopiero za jakieś 40 dni, gdy osiągnie dwa miesiące. Do tego czasu należało zostawić go w ciepłym inkubatorze, by jeszcze trochę podrósł. Ostatecznie z tego oseska wyrastał potwór, sięgający drugiego piętra. Dosyć abstrakcyjne, patrząc na jego filigranowe ciałko. Na razie był tylko inwestycją bez pokrycia. Bardzo drogą i ryzykowną. Jednak taka okazja trafiała się bardzo, bardzo rzadko i Täringer był ostatnim z ludzi, którzy pozwoliliby sobie na to, by się  wycofywać.

Chudy sprzedawca wyliczał po kolei wszystkie zalety smoka, które Täringer doskonale znał oraz te, które były czystym wymysłem tego szczwanego lisa i niewprawnego kupującego przyprawiłyby niechybnie o przyśpieszone bicie serca. Całe to książkowe zawodzenie było jednak nieistotne, liczyło się bowiem tylko to, że Nitra, bo tak brzmiała potoczna nazwa białego smoka, gdy została sparowana z odpowiednim człowiekiem, była w stanie wyczyniać cuda. Dosłownie. W końcu miała największy umysłowy potencjał, jak orzekli badacze z Kolegialnego Instytutu ds. Smoków i Ludzi, mimo, że badania nie zostały jak dotąd zakończone. Co jeszcze bardziej podsycało jego apetyt. Ten kto okiełznał Nitrę, był kimś.

– Nitra została odkryta w 2015 roku (Nie, wcześniej, choć o tym nie trąbiono, dokładnie w 2009 roku) w okolicach Jakucka (I znowu błąd. Trochę bardziej na północ, półwysep Jamalski), a więc to już przeszło 24 lata. Tak więc od momentu jej odnalezienia trwają nieustanne badania nad zgłębianiem jej centralnych umiejętności. Jeszcze ich nie określono, rozumiesz młodzieńcze, co pokazuje, z jak niezwykłym okazem mamy tu do czynienia. Na świecie jest tylko piętnaście (czternaście, jeden zdechł w zeszły czwartek) zarejestrowanych egzemplarzy, ten tu jest szesnastym, jednak z wiadomych przyczyn – w tym momencie sprzedawca zawiesił głos i puścił do Täringera oko, siląc się na ton zażyłej, acz ostrożnej poufałości – ten malec nie został nigdzie zgłoszony. Mam go od maleńkości, o, od takiego jajka. Czuję nawet niewielki żal na myśl, że musze się z nim rozstać. – I rzeczywiście po jego twarzy przewinął się jak cień niewielki grymas smutku, muskając brwi i wykrzywiając kącik ust.

To faktycznie żal, albo stary cierpi na niestrawność, Täringer nie był pewien. Jeśli tak, to kilka milionów, wolnych od podatku na pewno szybko ukoją twoje złamane serce. Lub żołądek.

 Niezgłoszone smoki, a więc osobniki z tzw. nielegalnego chowu, oficjalnie nie funkcjonowały w sferze publicznej, podobnie jak handel dziećmi. Jednak, jak w przypadku każdego nielegalnego procederu, im bardziej jego istnienie ukrywane było przed społeczeństwem, tym lepiej się miało, stając się solą w oku rządowych liczykrup. Zwłaszcza na terenie Królestwa obrót żywym towarem był rozwijany na skalę światową z taką werwą, że zostawił daleko w tyle handel narkotykami czy bronią. Täringer czuł swego rodzaju dumę, biorąc udział w podnoszeniu statystyk. Smoki stanowiły bowiem o sensie jego egzystencji, a rządu nie darzył sympatią.

– Skąd mam mieć pewność, że ten malec nie pochodzi z nieudanej hodowli jakiegoś koncernu, który stara się zanieczyścić rynek nieudolnymi kopiami?

 Sprzedawca, wytrącony z transu, niczym facet, złapany przez swoją dziewczynę na gapieniu się na tyłek innej, popatrzył na niego pustymi, zdziwionymi źrenicami. Kilka razy poruszył przy tym ustami, jakby formował słowa, ale zapomniał nadać im dźwięk i zamiast wyrazów wylatywały jedynie puste kształty bez znaczeń. W końcu udało mu się zebrać myśli. Jego twarz przybrała mało profesjonalny wyraz urażonej dumy.

– Młodzieńcze, jeśli nie jesteś zainteresowany kupnem i podważasz moje sprawdzone po wielokroć zdolności właściwej oceny, nic tu po tobie. Jest wielu chętnych na tego smoka. Najwidoczniej obawiasz się, że mu nie podołasz. Czy tak? Dlatego mnie obrażasz?

Smoki, zdaniem wielu jajogłowych, wykazywały zadziwiającą potrzebę psychicznej symbiozy z człowiekiem. Niektórzy twierdzili, że to one same dokonywały wyboru właściciela, bazując na sobie tylko znanych metodach poznawczych. Zatem przyczyną buntu smoka, w wyniku którego mógł zaatakować swojego właściciela, była właśnie owa niekompatybilność umysłowa. Na czym dokładnie polegała, ciężko było powiedzieć, jednak prawie zawsze była wynikiem błędu człowieka. Upartego ślepca, który postanowił sobie, że ten właśnie smok do niego pasuje. Podsumowując, jeśli miałeś jaja, mogłeś sobie pozwolić na olbrzyma z Madagaskaru, jeśli natomiast byłeś ciotą, co najwyżej mogłeś liczyć, że najspokojniejszy smok na świecie, Dimpo, nie odgryzie ci głowy, gdy sie wkurwi. Smoki wiele mówiły o swoim właścicielu. O jego statusie społecznym, pochodzeniu, zawodzie, majątku a także, co chyba obecnie stanowiło najważniejszy wyznacznik dominacji i nadrzędności wobec innych – siłę umysłu. Mocnego smoka mógł okiełznać jedynie ktoś o odpowiednio silnej psychice.

Täringer spojrzał na mężczyznę z rozbawieniem, po czym wydobył z gardła tubalny rechot, a więc ten rodzaj śmiechu, którym starał się pokryć strach i wątpliwości. Brawurowy skowyt.

Czy się bał?

Nie wiesz, co mówisz starcze. Zdajesz sobie sprawę, kim jestem?

Zanim jednak zdążył dokończyć, dostrzegł małego smoka, który siedział w kącie i zawzięcie wywijał swoim długim językiem. Z wyglądu przypominał japońskiego smoka miniaturowego, jednak z pewnością nim nie był. Co to za gatunek? Nagle rozległ się cichy syk i malec wzdrygnął się, jakby zjadł coś nieświeżego. Przednie łapy, które teraz obserwował ze zdziwieniem, a sekundę wcześniej zaatakował impulsem elektrycznym, wygenerowanym przez długi, cienki języczek, leżały bezwładnie na włochatym brzuchu. Wszystkie trzy pary. Mógł mieć jakieś dwa, góra trzy lata, był wielkości dorodnego borsuka, jednak coś w jego pysku wskazywało, że w wyniku żartu natury trafił się egzemplarz upośledzony. Täringer uśmiechnął się pod nosem i niespodziewanie poczuł nagły przypływ sympatii dla tej szkaradnej nieporadności.

Idealny prezent dla Larissy, pomyślał. Sąsiadka uzna go zapewne za palanta i skąpca, który szuka okazji, by z niej zadrwić. Nie mógł tego przegapić.

Spojrzał na sprzedawcę, który zaczynał pakować swoje rzeczy do wielkiego kufra na kołach i zapytał, wskazując na malca w rogu.

–Ten tu, co to za model? Wygląda na nieco wybrakowany. Co z nim nie tak?

Mężczyzna powiódł wzrokiem za spojrzeniem swojego klienta.

– To znajduch. Bodajże Japończyk. Jeśli Panu odpowiada, sprzedam okazyjnie. Mam go niecałe dwa dni. Nie ma imienia.

Täringer nie zastanawiał się ani chwili. Skinął głową.

– W porządku. Biorę Nitrę. I tego upośledzonego również. Przyjmujesz diamenty?

 

II

 

Tego wieczora mieszkanie wyglądało jakoś inaczej, Larissa mogła to stwierdzić ze stanowczością.  Powód tej odmienności odkrył swoją obecność, jak tylko przekroczyła próg salonu.

– O Jezu miłosierny…

Na środku pokoju stało, odwrócone przodem do nagiej, ceglanej ściany, której całą powierzchnię pokrywała plazmatyczna czasza telewizora, krzesło elektryczne, pochodzące najpewniej z zakładu penitencjarnego lub szpitala dla czubków. Mniejsza o genealogię. Liczył się jego skandaliczny magnetyzm.

Właściciel osobliwego mebla uśmiechnął się z zadowoleniem, patrząc na dziewczynę. Larissa stała w progu oniemiała, nie bardzo wiedząc, w którą stronę się ruszyć. Mimo profesji, jaką wykonywała, zachowała w sobie pewne pokłady konserwatywnej i małomiasteczkowej przyzwoitości.

– Jesteś nienormalny, Tar. Całkiem popieprzony. – Udało jej się w końcu z siebie wyrzucić i choć nie był to aż tak pochlebny komentarz, na jaki liczył, Täringer poczuł się mile połechtany.

– Skąd to masz? To prawdziwy egzemplarz? Tzn. czy ktoś…

Podeszła bliżej i nachyliła się nad skórzanymi pasami, które wyrastały z drewnianych powierzchni jak koszmarne macki ośmiornicy.

– Czy ktoś się na nim przekręcił? Kiedyś z pewnością. Widzisz ślady zadrapań na podłokietnikach? Oryginalnie zachowane.

Podszedł do niej od tyłu i przeciągnął dłońmi po jej ramionach. 

 – Chciałabyś, żebym cię na nim przeleciał? – wyszeptał jej do ucha.

Odwróciła się w jego stronę, włosy zatańczyły na jej twarzy, gdy potrząsała przecząco głową. Wyraz jej oczu nie był zszokowany, raczej pełen niedowierzania i żalu. Na moment poczuł dziwne ukłucie w klatce piersiowej.

– Naprawdę jesteś żałosny. – Skierowała oczy na krzesło. – Po co to trzymasz?

Wzruszył ramionami. Nagle stracił cały rezon. Im bardziej starał się jej zaimponować, tym gorzej na tym wychodził. Nie rozumiał kobiet. Czy nie o to chodziło, by pokazać, kto jest samcem alfa?

Bez słowa ruszył w stronę swojej sypialni – jedynego pomieszczenia, do którego nigdy się nie zbliżała – i stanął na progu. Tuż obok łóżka burczał cicho niewielki inkubator. Nitra spała w najlepsze, ogrzewana sztucznym światłem i dotleniania ozonem. Wiklinowy koszyk, owinięty wstążką i przykryty pasiastą chusteczką, spod której wyglądał karłowaty smoczek – podarunek dla Larissy – leżał na podłodze. Przyniósł go do salonu i postawił delikatnie na stoliku.

– Mam dla ciebie prezent. Jesteś ciekawa?

Przez chwilę patrzyła na niego z zaciekawionym wyrazem twarzy, po czym przeniosła wzrok na wiklinowy pakunek.

– Co to takiego?

– Jak tylko go zobaczyłem, od razu pomyślałem o tobie. Myślę, że to odpowiedni towarzysz dla takiej dziewczyny, jak ty. Będzie ci przypominał jak wiele tracisz, nie decydując się na mnie.

Roześmiał się z własnego dowcipu i podniósł serwetę. O ile jednak liczył na dzikie przekleństwa i awanturę, o tyle nie przewidział, że jego żart wywoła skutek odwrotny do zamierzonego. Larissa kilka razy pokręciła głową, cmokając językiem i podniosła smoka do góry, po czym uśmiechnęła się promiennie, pierwszy raz tego wieczora.

– Jest dla mnie? Dzięki. To najlepszy prezent, jaki mogłam od ciebie otrzymać. – Po czym usadowiła się na kanapie i poklepała miejsce koło siebie. – Chodź, panie Żartownisiu, czas na odpoczynek. Jak ci minął dzień?

Resztę wieczoru spędzili, oglądając kolejny sezon Łowców smoków, popularnego reality show, w którym grupa śmiałków, najpierw poddanych morderczemu treningowi, miała następnie w ciągu dwóch miesięcy okiełznać i przywieźć ze sobą na Wyspy, najgroźniejszego ich zdaniem, smoka na Ziemi. Z dwunastu uczestników dwóch już pożegnało się z tym światem, a czterech kolejnych zaginęło, co mogło wskazywać, że podzielili los pierwszej dwójki.

Mały pokraczny stworek, którego Larissa nazwała Ikkiimi, siedział spokojnie na skraju krzesła elektrycznego i uważnie obserwował ekran.

– Wspominałem ci już, Larry, że byłem konsultantem w tym programie? Zadzwonili do mnie jakiś czas temu, by zapytać, czy nie zechciałbym pomóc im w doborze zawodników, a potem w ich przygotowaniach. Zgodziłem się, ale później musiałem zrezygnować. Teraz patrząc na tę bandę nieudaczników, którzy zdaniem produkcji nadawali się najlepiej, a którzy nie potrafią tak podstawowych rzeczy, jak zaproszenie smoka do wspólnego polowania… Eh, cieszę się, że rzuciłem to w diabły… Brak mi słów.

Täringer obrócił głowę i spojrzał na sąsiadkę. Miała zamknięte oczy, jej głowa chwiała się lekko na boki, co oznaczało, że walczyła z sennością. Co jakiś czas podrzucała ją w gwałtownym odruchu, przez co wyglądała, jakby jechała na kolejce górskiej lub miała niekontrolowane ataki kichania. W końcu się poddała. Była dopiero 23:08, ale widocznie naprawdę miała za sobą ciężki dzień. Westchnął i wyłączył telewizor, po czym owinął ją kocem i zaniósł do jej mieszkania. Ikkiimi podreptał za nimi i ułożył się wygodnie na jej posłaniu. Larissa przytuliła smoka i wyszeptała słowa podziękowania, skierowane do sąsiada. Wychodząc, Täringer doznał dziwnego wrażenia, że dobił dzisiaj najlepszego deal’a w swoim zasranym życiu.

 

III

Dwa dni po wizycie handlarza, dzięki któremu wszedł w posiadanie Nitry, Täringer trafił do szpitala wojskowego w stanie krytycznym z przestrzeloną śledzioną. Został zaatakowany we własnym mieszkaniu, gdy wraz z Larissą oglądali wieczorne wydanie talk show Garetta Dirka. Napastnik oddał serię strzałów, z których tylko jeden ugodził Täringera w brzuch, po czym skierował się do sypialni, gdzie rozbił w drobny mak inkubator ze śpiącą Nitrą. Sąsiadce nie stało się nic, w porę uciekła do własnego mieszkania. Nitra nie miała tyle szczęścia. Wypadła z przestrzelonego kojca i w ciągu kilku godzin zdechła na dywanie.

 

IV

Podobno smocze jaja rodzą się w jądrze Ziemi. Dlatego są takie cenne. Potem wędrują ku górze, aż lądują pod ciepłym puchem pulchnej gleby i czekają, aż ktoś lub coś je spod ziemi wydobędzie. Podróż poprzez wszystkie warstwy hartuje zewnętrzną powłokę jaja, dlatego nie da się jej niczym przebić. Takie legendy. Choć w legendach zawsze ukrywa się jakąś prawdę.

Z pierwszego jaja brał się nowy gatunek, reprodukowany w warunkach laboratoryjnych. Oczyszczony i podreperowany chów nieco różnił się od okazu zero, który znajdował się w specjalnie strzeżonym miejscu, jako baza genotypu. Smoki nie rozmnażały się w innych warunkach, nie mogły. Pojęcie płci w ich przypadku nie istniało, matka natura nie kłopotała się widocznie czymś tak trywialnym, a może wręcz przeciwnie, starała się przed czymś zapobiec. Kto to wie. W każdym razie samemu można było wybrać, czy będzie się mówiło do swojego pupila Minnie czy Miki.

Takie i podobne myśli przychodziły Larrisie „Blanc” Craus do głowy podczas cotygodniowych sesji on-line. Nacierała się właśnie energicznie oliwką do ciała, co skrupulatnie obserwowała kamera jej laptopa, a wraz z nią dziesięciu wybrańców, którzy na specjalnej aukcji opłacili sobie prywatne, godzinne spotkanie z Blanc. Ciekawe, czy Ikkiimi to samiec? – zastanawiała się, co pochłaniało jej uwagę tak mocno, ż nie zauważyła nawet, gdy wyskoczyła kompletnie z bielizny. Gdyby zapytać Täringera, pewnie powiedziałby mi coś więcej. Ale będę musiała z tym poczekać, aż wróci. Cholerny idiota, mógł zginąć. Ciekawe, w co się wplątał?

Odsunęła się nieco od stolika, na którym stał sprzęt nagrywający i zaczęła ubierać lateksowy kombinezon z wypustkami. Mimo, że szok wywołany wczorajszym atakiem, nie minął jeszcze całkowicie, musiała wziąć się do pracy.  Usiadła, lekko przywierając do skórzanego siedziska fotela interaktywnego. Podłączyła się do sieci i rozpoczęła zabawę w „znikający punkt”, dając swoim klientom dowolność w manipulowaniu czujkami na jej ciele. Zabawa nie wymagała udziału świadomości, ponieważ niemal całą robotę wykonywali klienci. Ona musiała się tylko rozluźnić i dostosować. Miała więc czas na snucie domysłów.  Kto ich zaatakował? I czego chciał? Najbardziej martwił ją stan zdrowia Täringera. Myśli kłębiły się w jej głowie, nie mogła skupić się na doznaniach. W pewnym momencie usłyszała cichy szept, który najpierw uznała za nieśmiałe westchnienia. Jednak, gdy podkręciła dźwięk, licząc na miłosne wyznania, usłyszała głos, od którego w jednym momencie przeszył ją lodowaty dreszcz.

– Szzz…. Oddaj…. sssss… .mojego ….. smoka… a …h… dziwko …inaczej… ehszzzz…. ON! …ten sssz…. Zginie!

Ciało Larissy instynktownie wyszarpnęło się z okablowania, które spowijało jej kombinezon, a potem spadło na podłogę, co należycie ją otrzeźwiło. Zatrzasnęła pokrywę laptopa, transmisja została zakończona. Wszystkie połączenia uległy zresetowaniu, co oznaczało reklamacje klientów i w dalszej konsekwencji awanturę, jaką zrobi jej Bankier. Miała to w nosie. Gorące przepływy krwi wybuchły plamami na jej policzkach i szyi, pot skroplił się na karku. Tylko spokojnie. Kilka razy miała do czynienia z brutalnością swoich klientów, jednak wtedy wiązało się to bezpośrednio z ich fantazjami erotycznymi i na dłuższą metę nie miało negatywnych skutków. Teraz było inaczej, czuła to w kościach. Sytuacja stawała się bardzo niewesoła.

Täringer. Muszę mu o tym powiedzieć, ostrzec go.

Dziesięć minut później pędziła ulicami miasta w kierunku szpitala. Mały Ikkiimi siedział na miejscu pasażera w foteliku dziecięcym.

 

V

Czekali. Rada Visium nakazywała cierpliwość, więc Obserwatorzy musieli się podporządkować. Ta kobieta nie miała pojęcia, w posiadanie jakiego skarbu weszła. W co się uwikłała. Ale ona była nieistotna. Miała być tylko posłańcem. Najważniejsze było dostać się do tego człowieka. Plan uległ zmianie i on wkrótce musi się o tym dowiedzieć. Ale jeszcze nie teraz. Należy poczekać. Sprawy z pewnością same wrócą na odpowiedni tor. A jeśli nie, to trochę w tym pomogą.

 

VI

Dyżurująca pielęgniarka poinformowała Larissę, że z racji tego, iż pacjent jest na oddziale intensywnej terapii, może wejść do niego dosłownie na trzy minuty. W tym momencie spał, nie należało go budzić. Larissa przezornie przedstawiła się jako żona Täringera, zatem dostała zgodę na odwiedziny. Ikkiimi poczłapał za nią, nie widzieć czemu, nie zatrzymywany przez nikogo, mimo, że przynajmniej pół tuzina osób widziało go podczas spaceru szpitalnym korytarzem. Po wejściu do pokoju usadowił się na posłaniu Täringera i ani myślał zejść.

Jej sąsiad naprawdę wyglądał źle. Zrobiło jej się przykro, zwłaszcza, gdy pomyślała o swoich samolubnych obawach, których jednak nie mogła się wyzbyć. To ja mogłam być na jego miejscu. Biedaczek. Ale jest silny. Ja nie miałabym tyle szczęścia. Być może wplątał się w coś i teraz za to płaci. To w końcu nieobliczalny mężczyzna, myślała z pełną świadomością i premedytacją, głaszcząc jego zmizerowaną twarz.

Mięśnie twarzy drgnęły i na moment Täringer uchylił powieki. Larissa odchrząknęła i pochyliła się nad jego uchem. – Muszę ci coś powiedzieć. Wiem, że mnie słyszysz. To bardzo ważne. – Na chwilę przerwała, badając, czy jest przytomny. Był. Kontynuowała więc.

– Podczas dzisiejszej sesji z klientami, ehm, wiesz, taka randka on-line z… No więc w trakcie, eh, w trakcie spotkania usłyszałam coś, co myślę, dotyczy bezpośrednio ciebie. Głos, należący do mężczyzny, tak myślę, powiedział: Niech  odda smoka, inaczej zginie. Wydaje mi się, że mówił o Nitrze. Christian, nie wiem, skąd ją masz, ani komu się naraziłeś, ale musisz ją zwrócić. Inaczej mogą cie dorwać. Tym razem skutecznie.

Täringer prawie niedostrzegalnie skinął głową, ale nie miał siły, by odpowiedzieć. Przekręcił głowę i spojrzał na małego smoka, który ułożył wszystkie pary łap na jego ręce, w miejscach pomiędzy ostrzami igieł kroplówek. Naraz poczuł się dziwnie senny. Jak przez mgłę dostrzegł jeszcze wielkie, zielone oczy Larisy, po czym odpłynął w nieświadomość.

 

VII

Obudził się we własnym mieszkaniu. A może to nadal był szpital? Wiedział, że nie był sam. Co więcej, czuł, że coś się z nim dzieje, a dokładniej, coś z jego głową. Ktoś w niej buszował. Dodawał pewne myśli, które biegły w różnych kierunkach, rozbijając się o skorupę czaszki. Zdezorientowanie, jakie go ogarnęło było jednak niczym w porównaniu z nagłym uczuciem bólu, które rozsadziło jego brzuch. Dosłownie czuł napięcie, jakby pęczniejący wewnątrz balon przepływał wzdłuż kręgosłupa, torując sobie drogę poprzez mięśnie, ścięgna i kości aż do jamy brzusznej. I nagle pojął, że to Zimo majstruje przy jego głowie, przy jego ciele. Ale kim jest Zimo? To moje właściwe imię. Czego chcesz? Pomóc. Ale w jaki sposób? Zobaczysz.

 

VIII

Ozdrowienie Täringera wywołało niemałą sensację na oddziale urazowym. W kilkadziesiąt godzin po postrzale rana zabliźniła się całkowicie a homeostaza organizmu została przywrócona na tyle, by odstawić leki przeciwzapalne i przeciwbólowe. Pacjent mógł zostać wypisany do domu. W trakcie badań kontrolnych lekarz zapytał go o zgodę na opisanie jego przypadku w jakimś pisemku naukowym. Odmówił. Jak najszybciej chciał uciąć temat. Wiedział dokładnie, co się stało i nikt inny nie musiał o tym słyszeć.

Kiedyś o tym czytał, teraz przeżył to na własnym ciele. Smoki miały różne właściwości, w tym także umiejętność leczenia ran własnych oraz tych, poniesionych przez swojego właściciela. W niektórych przypadkach zdarzało się, że proces starzenia ludzkiego ciała przebiegał inaczej, zdecydowanie wolniej, bo więź ze smokiem tego wymagała. Istniało również wiele świadectw, potwierdzonych przez zeznania świadków, wedle których smoki były w stanie wskrzesić swojego opiekuna dzięki odpowiedniemu mentalnemu procesowi. Ale wszystkie przypadki cudownych działań dotyczyły smoków, które towarzyszyły swoim opiekunom od wielu lat, jeśli nie dekad. Zimo był tutaj niecały tydzień. Jeśli posiadł już takie zdolności, kto wie, czego więcej mógł dokonać?

 

IX

Okoliczności napaści, gdy leżał na sofie w otoczeniu całej baterii koktajli witaminowych, sterydów i odżywek, sączących się leniwie do żył przez dziurawiące mu rękę kroplówki, wciąż nie dawały mu spokoju. Ktoś, a nie miał wątpliwości, że musiał być to jakiś wynajęty przez konkurencję cyngiel, musiał śledzić go od kilku dobrych dni. O ile jednak mógł domyślać się, że nie był zbyt popularny wśród kolegów po fachu i z przyczyn czysto obiektywnych ktoś po prostu chciał go wykończyć i wskoczyć na jego miejsce, o tyle fakt, że do ataku doszło w obecności Larissy niepokoił go i irytował, bowiem nieznajomy musiał wiedzieć o relacjach, łączących go z dziewczyną. Cholera, musiał znać rozkład jego zajęć!

Z jękiem podniósł się na posłaniu i podszedł do telewizora, ciągnąc za sobą stojak z woreczkami. Wcisnął przycisk, znajdujący się po lewej stronie ekranu, który zwolnił mechanizm wysuwania się małego panelu sterowania z podłogi pod nim. Spomiędzy biało-srebrnych, metalicznych płyt wysunął się niewielki, ebonitowy wysięgnik z doczepionym do niego ekranem. Täringer przesunął po nim palcami, wyczuwając niewielkie zgrubienia na płaszczyźnie, przypominające alfabet Braille'a, wytłaczany system kropek układających się w ciągi znaków. Przycisnął odpowiednią kombinację i połączył się z Neto, siecią darmowych, ekspresowych połączeń internetowych, których główną zaletą było to, że na życzenie i za niewielką opłatą użytkownik mógł zaszyfrować wiadomość i przesłać ją do odbiorcy, bez obawy, że ktoś niepowołany rzuci na to swoim złodziejskim okiem. Przesłał krótki komunikat o treści Dorwali mnie. Zadzwoń. do Turaro i czekał. Videofon odezwał się po minucie, na ekranie pojawił się komunikat systemowy: Użytkownik neto016895 podłączył się do sieci i właśnie próbuje się z tobą skontaktować. Täringer wcisnął przycisk zezwolenia i nie siląc się zbytnio na uprzejmości ani zbędne wstępy syknął do mikrofonu:

– Stary, jest problem. Jakiś zasraniec kilka dni temu włamał się do mojego mieszkania. Mnie zostawił kulkę w brzuchu, a mojego smoka załatwił na amen. Maluch kosztował mnie trochę grosza, cholera jasna. Zajmij się tym. Chce wiedzieć, których z tych pieprzonych gadojebaczy za tym stoi. Stawka taka sama, jak zawsze, dorzucę coś ekstra, jak znajdziesz coś szybko. Skubańcy myśleli, że mnie zlikwidują i nawet za to nie bekną. Dopadnę ich.

Turaro nie odzywał się przez długi moment, jednak milczenie w jego przypadku oznaczało, że już zaczął swoją pracę. Być może nawet miał wstępne hipotezy. Neto016895 był bardzo inteligentnym człowiekiem. Na co dzień pracował w punkcie xero. Dla pozorów, jak powtarzał. I studentek.

– Gadojebaczy? Masz na myśli jakiegoś tresera? Ktoś konkretny przychodzi ci na myśl?

Täringer mógłby wymienić co najmniej tuzin potencjalnych kandydatów pretendujących do roli dupka roku, każdy z nich miałby równie dobry motyw, żeby wyciągnąć łapska po jego miejsce, pieniądze lub pozycję. Ale po co zabijać Nitrę? Każdy, absolutnie każdy normalnie myślący człowiek, żyjący na Ziemi, nie ważne, w jak bardzo zapyziałej dziurze globu wiedział, że smoki są wyjątkowymi stworzeniami, istotami, na które nie można podnosić ręki. Nigdy. Były niczym chodząca natura, mitologia, religia, bóstwo, jak zwał tak zwał, które przybrało cielesną powłokę. Emanacja siły tego wszechświata lub jakby powiedział dziadek Bergson, cholerne elan vital tej Ziemi. Przynajmniej z tym się Täringerowi kojarzyły te dziwaczne i tajemnicze istoty. A ten dureń po prostu ją ukatrupił. Nie daruje im.

– Wiesz co, potrajam stawkę. Chcę tylko, byś mnie do nich jak najszybciej doprowadził. Resztą zajmę się sam.

 

X

Larissa porzuciła mieszkanie i zniknęła w pewien bliżej nieokreślony wieczór. Ponieważ Täringer nie opuszczał na razie domowego zacisza, nie wiedział, kiedy tak naprawdę spakowała się i wyjechała. Została pustka jej mieszkania. Nie pożegnała się, nie zostawiła żadnej wiadomości, adresu, czy numeru telefonu. Porzuciła nawet Ikkii… Zimo. Zimo. Malec sam zapukał do jego drzwi, a kiedy Täringer je otworzył, spodziewając się, że to Larissa znowu wpadła na wieczorny seans filmowy, minął go i usiadł na sofie. Huśtając małymi łapkami poprosił o szklankę wody mineralnej. Nie miskę, nie wiadro. Szklankę, jak nie przymierzając, cholerny arystokrata. Powiedział mu to, przesyłając myśl.

Zimo od samego początku przejawiał bardzo osobliwy stosunek do swojego nowego opiekuna. Przede wszystkim koniecznie musiał spać z nim w jednym łóżku. Uczestniczyć w porannym myciu zębów i siedzieć przy stole w trakcie śniadania. Oglądać telewizję i chodzić na siłownię. Być blisko, wciąż razem. Ponieważ smok nie był zbyt reprezentacyjny, Täringer na początku zżymał się niesłychanie, jednak z biegiem czasu uznał, że jego ekscentryczna osobowość jest w stanie pogodzić odpychający wygląd z awangardową swobodą jednego z najbardziej rozpoznawalnych treserów na świecie. A niech to, mógł sobie pozwolić na bycie rockendrollowcem wśród lanserskiego światka smoczych gwiazd. W końcu Steven Tyler też do najpiękniejszych nie należał, a rwał laski, że aż miło.

 

XI

Na videofonie pojawił się znajomy numer, użytkownik neto016895 poprosił o połączenie. Gdy Täringer odebrał, od razu zorientował się, że coś w wyglądzie Turaro było nie w porządku. Jego twarz, daleka od zwyczajnego spokoju i zrównoważenia, teraz zdradzała objawy niezdrowego podniecenia. Jego głos natomiast momentami zawieszał się, jakby miał do czynienia z nawrotem okresu mutacji.

– Wielki T., nie wiem, jak mam ci to powiedzieć… Cholera, nawet nie wiem, jak mam … eee. Zresztą… Szlag. Chodzi o to, że… prosiłeś, eeee, żebym znalazł człowieka, co skasował ci smoka. Albo jego zleceniodawcę. No więc rozpuściłem wici, poszło w świat, do swoich, wykorzystałem parę kontaktów, zresztą wiesz, jak to wygląda. No i znalazłem … ich. A raczej oni znaleźli mnie. I… – Zrobił przerwę.

Täringer trzymał teraz twarz niemalże przy kineskopie, modląc się, by Turaro natrafił w trakcie poszukiwań na gang sfrustrowanych obrońców praw smoków, z którymi Täringer co jakiś czas zadzierał w związku ze swoim dosyć luźnym stosunkiem do nielegalnego handlu niebezpiecznymi okazami, o czym nie wahał się wspomnieć w paru wywiadach. Może to była ich zemsta. Albo ten karłowaty trener z Detroit, Pen Hickmann, który z jego powodu stracił posadę w tym przeklętym reality show. Albo..

Byle nie mafia, nie mafia, modlił się.

– Uważaj. Dzisiaj rano przesłali mi na pocztę taką oto bombę. – Tu pojawiła się sporych rozmiarów plansza, przedstawiająca trójwymiarowy obraz, namalowany bodajże przez Rubensa, noszący nazwę, o ile się nie mylił, Św. Jerzy walczący ze smokiem.

– Po co pokazujesz mi ten obraz? Już go widziałem parę razy. Chcieli ci go opchnąć? W sumie może bym kupił. Przyjmują diamenty?

– Zamknij się, durniu. Patrz teraz. – I Turaro zaczął swoją magię. Krok po kroku zdejmował warstwy z cyfrowego dzieła. Elementy składowe płótna odsłaniały miejsca, pod którymi kryły się maleńkie, zakotwiczone w przestrzeni znaczki, celowo przez Turaro powiększone, by Täringer mógł je dojrzeć. Obracał przy tym obrazem, ponieważ płótno, stworzone w 3D, pokazywało wskazówki dopiero pod odpowiednim kątem.

– Warstwa po warstwie schodzę w dół i odkrywam wiadomość od nich. Fantastyczna zabawa. To współrzędne oraz godzina spotkania. Dostałeś zaproszenie. Od gościa, podpisującego się V.

No ładnie, pomyślał Täringer. Ten cały V. poświęcał mu stanowczo za dużo czasu. Wiadomość, zakodowana w dziele sztuki? Kto tak robi? Nie podobało mu się to zaangażowanie. Tacy esteci i cierpliwi ludzie nie ograniczali się do prostego mordobicia. Ten tu chciał widocznie czegoś więcej. Trzeba zobaczyć, czego.

 

XII

Täringer czekał w umówionym miejscu, siedząc przy barze i ledwo sącząc piwo, które dla siebie zamówił. Nie miał na nie ochoty, jednak musiał udawać spokój, by nie wyjść na zaszczutego mięczaka. Modlił się, by ludzie, z którym nieświadomie wszedł w zatarg, nie okazali się należeć do jednej z dwóch grup, z których każda oznaczała poważne kłopoty. Nie wiedział, co mogłoby być gorsze – dostać się na czarną listę stowarzyszenia firm genetycznych, wprowadzających na rynek wszystkie dostępne egzemplarze smoków czy stać się kolejną ofiarą mafii handlarzy smokami. Początek czy koniec łańcucha? Trudny wybór.

Wcześniej zaparkował samochód trzy przecznice od knajpy i nakazał Zimo zostać w środku. Nie chciał zostawiać go samego w mieszkaniu, a do nikogo nie miał na tyle zaufania, by powierzyć opiekę nad malcem. Na Larissę nie mógł już liczyć.

– Dziękuję, że przyszedłeś. Alan, mógłbyś zamknąć bar?

Täringer podskoczył na krześle i podniósł głowę. Przy jego boku stał około 60-letni mężczyzna, ubrany w elegancki, czarny garnitur. Był niewysoki i szczupły, twarz o ruchliwych, mądrych oczach okryta była do połowy gęstymi brwiami, a od połowy krzaczastą, czarną brodą, sięgającą prawie obojczyka. Czaszka pobłyskiwała gładko w świetle świec, wiszących nad barem, przez co wydał się Täringerowi podobny do wikingów, albo Leonarda Da Vinci z jego autoportretu.

Młody barman pośpiesznie podszedł do drzwi wejściowych i przekręcił klucz. Pospuszczał również rolety w oknach, dając Täringerowi jasno do zrozumienia, że nie ma już drogi odwrotu.

Starszy mężczyzna, u którego boku nagle zmaterializował się Bokko, smok amazoński o wielkości sporego niedźwiedzia brunatnego, usiadł przy barze i poprosił o portera.

– Spodziewam się, że masz do mnie kilka pytań, ale nie czas na to. To ja dzisiaj będę mówił. Ty tylko słuchasz.

Täringer kiwnął głową. Miał co najmniej tuzin pytań, między innymi, dlaczego u diabła zabili mu smoka, jednak na razie zachował je dla siebie. Miał lekkie opory, patrząc ostrożnie na Bokko, który nie bez powodu nazywany był hell hound.

Mężczyzna pociągnął łyk z butelki, potem drugi. Nie wyglądał na zwykłego gangstera. Raczej na samego ojca chrzestnego. Täringerowi zaczęły drżeć nawet nogi od krzesła.

– Chłopcze, masz coś, co należy do nas. Wszedłeś w posiadanie Zimo, która zapewne już trochę objawiła ze swojej niezwykłości. Człowiek, który ci ją sprzedał, nie zdawał sobie sprawy, co zrobił, gdy nas okradał. Za niewiedzę już zapłacił.

Tak, mogę sobie wyobrazić, w jaki sposób, pomyślał Täringer. 

– Ponieważ nie mogliśmy pozwolić sobie na kolejny błąd, postanowiliśmy ciebie również zlikwidować. Tak, chłopcze. Bardzo mi przykro, to była trudna decyzja. Jednak zamach się nie udał. Z jakiegoś powodu Zimo postanowiła cię ochronić, przynajmniej na tyle, na ile mogło pięciomiesięczne smocze dziecko. I to zwróciło naszą uwagę. Bo widzisz, Zimo to nie jest zwyczajny smok. Po pierwsze to egzemplarz zero. Co, jak wiesz, oznacza, że na razie nie ma drugiego, takiego jak ona. Osobiście ją odszukałem i byłem przy jej narodzinach. Skorupa jej jaja była pęknięta. Zabezpieczyłem otwór i pozwoliłem wykluć się malcowi w wybranym przez niego czasie. Była pokraczna, słaba. Sądzę, że nigdy już nie będzie większa, być może dlatego, że przyjście na świat kosztowało ją zbyt wiele sił. Zimo nigdy nie została zgłoszona ani sklonowana, tym bardziej przebadana. To okaz widmo. Nikt nie wie, co potrafi. Po drugie, Zimo to samica.

Täringer patrzył, słuchał i ni w ząb nie pojmował sensu słów. Jakby stał za szklaną szybą, która przepuszcza zniekształcone dźwięki, podobne do tych słyszanych kiedyś, jednak w istocie zupełnie niezrozumiałe.

Mężczyzna wydawał się mówić prawdę. Jego wzrok utkwiony teraz w oczach Täringera był śmiertelnie poważny, pełen powagi i spokoju. Ale to naprawdę nie miało sensu. Smoki nie miały płci. Nie posiadały możliwości reprodukcji i kropka. Naukowcy klonowali, mieszali, skalowali i usuwali. Hodowali smoki na własnych farmach, a potem udostępniali część swoich „plonów” szerszej, bardzo zamożnej części społeczeństwa. Dzięki temu możliwe było wprowadzenie limitów, kontrolowanie ilości okazów na rynku. Smoki wciąż były nie do końca przebadaną częścią świata natury. Wciąż były niebezpieczne. Niektóre zjadały ludzi. Dlatego pełna kontrola, rejestracja, nadzór nad gatunkami i każdym egzemplarzem, chodzącym po Ziemi były takie ważne. A ten człowiek tutaj, prawdopodobnie na granicy zdrowego rozsądku lub z jakąś dysfunkcją mózgu kazał mu wierzyć w to, co tak skutecznie nauka i sama natura starały się zwalczać. Wolność narodzin.

Mężczyzna przesunął butelkę z piwem, opróżnioną do połowy i kazał nalać sobie trzy setki wiśniowego likieru. Dwa kieliszki wychylił od razu, jeden przesunął w stronę Täringera. Ten bez słowa opróżnił go. Poczuł miły, słodki aromat, świdrujący drogę ku nozdrzom. Dzięki tej namiastce poufałości zdobył się na odwagę i zapytał.

– Skoro Zimo jest, jak pan twierdzi, samicą, oznaczałoby to, że po raz pierwszy, odkąd smoki zostały odnalezione, a więc będzie już przeszło trzy wieki, mamy do czynienia z osobnikiem zdolnym do reprodukcji. Jeśli więc natura obdarzyła nas kimś takim, jak Zimo, mogła odpowiednio zaopatrzyć w podobne właściwości także kilka innych okazów. Co oznaczałoby… koniec monopolu firm genetycznych, koniec z gigantyczną kasą, koniec…

– Koniec gatunku ludzkiego. Pomyślałeś o tym?

Dźwięk słów wypadł jak kula z numerkiem w popularnej loterii pieniężnej i trafił do ogromnego zbiornika znaczeń. Jeden ruch umysłu dzielił je od pochwycenia w odpowiednią dziurę. Jeden moment. Täringer spóźnił się.

– Nie rozumiem. Niech pan będzie łaskawy mówić jaśniej.

Starzec uśmiechnął się. Jego nadspodziewanie wielkie dłonie spoczęły na blacie, jakby dawał sygnał, że nie ma absolutnie niczego do ukrycia, niczego nie chowa w rękawach. Täringer zaczynał myśleć, że ma do czynienia z człowiekiem o wielkich zdolnościach manipulacyjnych. Chciał odzyskać Zimo, w porządku. Ale po co opowiadał mu to wszystko. W co pogrywał?

 – Chłopcze, jak daleko w przeszłość sięga twoja wiedza na temat smoków? Dwieście, trzysta, czterysta lat? Hm, tak myślałem. Wpajano ci na lekcjach wiedzy o smokach, że pierwszym, który oswoił jednego z naszych przyjaciół był Galwin z Nadrenii, syn rzemieślnika. Mówiono ci również, że smok, z którym się sprzymierzył, Haran, był pierwszym smokiem na Ziemi? Tak, zapewne tak było. Jeśli byłeś żywo zafascynowany ich pochodzeniem, być może dotarłeś do mniej znanych kart ksiąg historycznych, podróżniczych i przyrodniczych, odkopałeś wzmianki o smokach, uwiecznionych na ścianach piramid, ich udziale w tworzeniu mitologii każdego regionu świata antycznego. Potem dotarłeś do badań neurobiologów oraz psychologów i odkryłeś nieprzebrane bogactwo wiedzy na temat zdolności mentalnych tych dziwnych istot. Gdzie nie spojrzeć, smoki towarzyszyły ludzkości, choć szumnie mówi się, że pojawiły się na świecie właśnie w czasach Galwina z Sankt Goar. Widzisz, to nie do końca prawda.

Starzec przepłukał gardło, dając Täringerowi możliwość odpowiedniego przygotowania się na nowości, które miał zamiar mu obwieścić. Skinął ręką na barmana, który wymienił pustą butelkę na nową, wypełnioną ciemnym płynem, o mętnej konsystencji.

– Ponad 65 milionów lat temu, choć to tylko dane szacunkowe, wydarzyło się na Ziemi coś, czego do tej pory naukowcy nie mogą jednoznacznie wyjaśnić. Zagłada dinozaurów. W jakich okolicznościach do niej doszło? Co było głównym powodem? Czy zaważyły czynniki biologiczne, jak wyczerpanie puli genowej, słaba odporność, może brak różnorodności DNA? Hm? A może był to wynik pojawienia się rzekomego meteorytu, który spadł na Jukatan i wywołał nową epokę lodowcową, wybijając wszystko do nogi? Wciąż powstawały nowe i nowe domysły. Jednak nie warto wdawać się w szczegóły, bowiem ani jedni ani drudzy nie otarli się o prawdę. Być może część populacji dinozaurów faktycznie była nieodporna lub na podstawie naturalnej selekcji słabe gatunki zostały wyeliminowane. Jednak … Co, jeśli zaistniał czynnik zewnętrzny, wróg na tyle inteligentny i zdeterminowany, by zawładnąć Ziemią?

– Mówi pan o…

– Tak chłopcze. O smokach.

Zwariował. Ten facet naprawdę oszalał. Jak u diabła…?

– Ale skąd one się w takim razie wzięły? Tu na Ziemi, w tamtym czasie?

– Mamy na to dwie hipotezy, spośród których tylko jedna wydaje mi się naprawdę warta uwagi. Mówi się, że wraz z uderzeniem meteorytu, który jako pozostałość po wybuchu supernowej przyszedł na naszą planetę z wiatrami słonecznymi, skorupa ziemska została poważanie naruszona, aż do samego rdzenia. Jak wiesz, istnieje legenda, mówiąca o tym, że smoki rodzą się z ognia, gdzieś głęboko we wnętrzu naszej Ziemi, tuż przy jądrze. Potem wędrują wśród warstw, budujących naszą planetę, aż do litosfery, gdzie następnie czekają na odkrycie. W każdej legendzie jest ziarno prawdy. Wiele wskazuje na to, że właśnie na owym meteorycie zostały przyniesione maleńkie organizmy, które trafiły na podatny grunt i rozwinęły się na tyle szybko, by zamiast setek milionów lat ewoluować w przeciągu kilkudziesięciu. Ta teoria do mnie przemawia.

Täringer skupił się bardzo, próbując nadążyć za opowieścią, jednak co rusz zwątpienie brało nad nim górę. Nigdy nie słyszał podobnych rewelacji, mimo, że wydawało mu się, że o smokach wie już niemal wszystko. Nie bardzo dowierzał w pozaziemskie pochodzenie swojej Zimo.

– Czyli twierdzi pan, że smoki to istoty, pochodzące z kosmosu, które przyleciały na naszą planetę, wysłane przez obcą cywilizację w celu przejęcia kontroli. W dużym skrócie spadły, zabiły co było i pożarły rodowitych mieszkańców Ziemi, a teraz mogą zagrażać także ludziom, bo znalazł się okaz, który mógł się rozmnażać? Ciekawa teoria. Trochę naciągana, nie sądzi pan? I skąd wiadomo, że Zimo to samica, skoro nie została przebadana?

Starszy mężczyzna przejechał dłonią po korpusie Bokko. W odpowiedzi smok przeciągle zachrapał i trącił go głową, co przy jego masie musiało trochę zaboleć. Starszy mężczyzna wydawał się jednak nie zważać ani na uderzenie ani na sceptyczne uwagi Täringera. Uśmiechnął się do smoka.

– Zimo sama nam powiedziała, kim jest, a my jej uwierzyliśmy. Co do nakreślonej przez mnie historii, wiesz już, że smoki rozwijają się bardzo szybko, proces dojrzewania przebiega nawet prędzej, gdy osobnik zostanie połączony z odpowiednim opiekunem. Symbioza psychiczna działa na niewielką korzyść smoków, to one wiodą prym w tym układzie sił. Smok może uzdrowić właściciela, ale nie na odwrót. Może go ożywić, zawsze go odnajdzie. Nie zastanawiało cię nigdy, chłopcze, dlaczego smoki, jako jedyne istoty na Ziemi są w stanie porozumiewać się z ludźmi na poziomie umysłowym, za pomocą myśli? To nie jest naturalne.

Nie, nie zastanawiał. Przyjął po prostu, że to istoty o takich a nie innych umiejętnościach, ale zostały stworzone przez matkę naturę, która w różnorodności gatunkowej nie zna umiaru i granic. Kto zdecydował o tym, by czytanie w myślach uznać za niezwykłe? Może to tak nadzwyczajne jak fakt, że zwierzęta nie potrzebują zegarów, by wiedzieć, kiedy zapaść w sen zimowy, lub jak trafić do domu, przemierzając kilka tysięcy kilometrów.

– A kim jest V.? Czego ode mnie chce?

Starzec uśmiechnął się i wyprostował na krześle.

– Należę do pewnej organizacji, która została stworzona do, jakby to najlepiej ująć, sprawowania nadzoru nad smokami jako istotami, które zostały Ziemianom ofiarowane. Nazywamy się Visium, sami na siebie mówimy jednak Obserwatorzy. Wierzymy w kosmiczne pochodzenie smoków oraz w to, że zostały przysłane w jakimś celu. Musimy dbać o ich bezpieczeństwo, bo do nas nie należą. Jednak to nie ciekawość, nie dobroć serca, czy wreszcie wiara w inne cywilizacje nami kieruje. Nie. To strach i przezorność. Zwykłe ludzkie, ułomne uczucia. Nie wiemy, czym są smoki, mimo, że obdarzają nas swoją opieką, nawet miłością. Ale wciąż pozostają obce, więc musimy uważać. A teraz najważniejsze… – Tu przysunął się bliżej do Täringera, jakby chciał powierzyć mu sekret jeszcze większy niż poprzednie rewelacje.

– Visium daje ci możliwość przejęcia opieki nad Zimo i odkrycia, do czego jest tak naprawdę zdolna. Dajemy ci również wybór. Możesz pokierować się ludzką, słabą a tak wspaniałomyślną naturą i oszczędzić ją. Możesz także oddać przysługę ludzkości i się jej pozbyć. Jeśli to oczywiście możliwe. My umywamy ręce. Ale miej się na baczności. Będziemy cię obserwować. Cokolwiek postanowisz, wiedz, że to, co się wydarzy od tej pory, będzie tylko i wyłącznie twoją winą. Już nie możesz odmówić.

 Starzec dopił piwo jednym haustem, rzucił na blat zwinięty plik banknotów i nawet się nie oglądając, wyszedł w mrok ulicy, przez otwarte drzwi usłużnie trzymane przez Alana. Bokko poczłapał za nim, a potem dematerializował się tuż przed wejściem, przez które z pewnością by się nie przecisnął. Täringer ich nie zatrzymywał. Nie miał po co. Najważniejsze i tak zostało powiedziane, teraz należało jedynie dokonać wyboru.

 

XIII

Stał na ulicy i nie bardzo wiedział, co ze sobą zrobić. W tym momencie ciężar, który wziął na swoje barki, nie wydawał mu się tak przytłaczający. Raczej abstrakcyjny, utkany ze zwykłych hipotez, czarów i wiary w ciemnogród. Smoki zabiły dinozaury i to samo być może miało czekać ludzi. Miało, jeśli pozwoli Zimo żyć. Mógł oddać ją do specjalistów, ale wtedy Visium go wykończy. Mógł ją zabić, ale wtedy wykończą go wyrzuty sumienia, ponieważ, co tu dużo mówić, był cholernie ciekaw, co z tej historii może wyniknąć. Perspektywa zastąpienia na kartach historii tego niedomytego dupka z jakiejś germańskiej wioski była aż nadto kusząca. To on, Täringer, mężczyzna, który zmienił bieg historii smoków i ludzi. Tak by pisali. Jeśli pozwoli jej żyć, ma szanse stać się kimś wielkim, wyjątkowym. Bohaterem.

Po drugie, zawdzięczał jej życie.

Skierował się w stronę pozostawionego na parkingu samochodu. Światła mijanych latarni wyławiały jego ciemną postać, upodabniając go do aktora, wychodzącego na scenę w pełnym blasku reflektorów. Pomyślał, że Zimo najpewniej musiała już zgłodnieć i przyśpieszył kroku.  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Bardzo ciekawy pomysł, czytałam z ogromnym zainteresowaniem. Szczególnie spodobała mi się relacja między smokami a dinozaurami.

Niestety, realizacja odbiega poziomem od koncepcji. Powinnaś jeszcze doszlifować warsztat; masz jeden błąd zawzięcie tępiony na portalu, trochę literówek. Liczby raczej zapisujemy słownie, w dialogach trzeba uważać na skróty…

Babska logika rządzi!

Dzięki za komentarz :)

Mnie również pomysł bardzo się spodobał, a opowiadanie uważam za interesujące. Przeczytałam z przyjemnością, która byłaby zdecydowanie większa, gdyby wykonanie było lepsze. Nadużywasz zaimków, zdarzają się powtórzenia, niektóre zdania wymagają przeredagowania.

I jeszcze coś, nad czym nie mogę przejść obojętnie: Od­su­nę­ła się nieco od sto­li­ka, na któ­rym stał sprzęt na­gry­wa­ją­cy i za­czę­ła ubie­rać la­tek­so­wy kom­bi­ne­zon z wy­pust­ka­mi. – W co Larisa ubierała kombinezon???

W kombinezon można się ubrać! Kombinezon lub inny strój można też włożyć, założyć, przywdziać, ubrać się weń, ale nigdy, przenigdy, żadnego stroju nie można ubrać!

Truskul88, za ubranie kombinezonu wyznaczam Ci karę – trzy godziny klęczenia na grochu, z rękami w górze! ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, ty nawet lateksowy kombinezon poprawisz, a niech cię! Cały czar prysł… ;-)

 

Truskul88 – świetny pomysł! Kompozycja całkiem dobra, jest wstęp na zanętę, jest bohater, jest i zagadka, a finał tak naprawdę oznacza, że nerwowo szukam rozdziału drugiego! Mimo błędów technicznych, nie mogłem się oderwać :-)

 

Koniecznie, przed następną przygodą Zimo, poprosił o betę. Ja tu czuję grubą książkę… :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

@ Regulatorzy – karę odbyłam i teraz mogę już podziękować za komentarz :)

@ PsychoFish – fajnie, że się podobało. Nie myślałam wcześniej o kontynuowaniu, ale skoro podsunąłeś taki pomysł :) Może, może..

Co do betowania, muszę jeszcze przejrzeć forum, bo jestem tu nowa i nie bardzo wiem, jak się za to zabrać :) jak doczytam, to zaproszę, bo pisze się opowiadanie na nowy konkurs i pewnie znowu będą uwagi do stylu :):)

Przeczytane. Pomysł jest fajny, choć wykonanie nieco chaotyczne. Wydaje mi się, że ten początek można by nieco skrócić, bo w rzeczywistości cały ten handlarz ma marginalne znaczenie, a w to miejsce wprowadzić zdarzenia budujące klimat niepewności co do charakteru smoka oraz coś bardziej sensacyjnego – np. atmosferę zagrożenia dookoła głównego bohatera jeszcze przed zamachem. W obecnej chwili ta strzelanina jakby za wcześnie następuje. 

Co do pomysłu – smocza genetyka, neoreligijne wierzenia, tajemne pseudonaukowe stowarzyszenie – całość aż prosi się o bardziej cyberpunkową stylistykę ; P

Podsumowując, opowiadanie się nieźle czyta, ale można było dłużej nad nim posiedzieć i lepiej wykorzystać potencjał. 

I po co to było?

Fajny pomysł, tylko urwało się jakoś :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka