- Opowiadanie: Polak149 - Furia i ogień

Furia i ogień

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Furia i ogień

 Człowiek boi się nieznanego. Ludzie muszą mieć pewne podłoże, zanim zrobią następny krok, bowiem każdy błąd może się okazać dla nich ostatnim, a jedna nieprzemyślana decyzja katastrofalna w skutkach. Mówi się, że niektórzy dźwigają na swych barkach większą odpowiedzialność, niż inni. Ich pomyłka ma być w konsekwencji gorsza. To prawda, ale porażka dla każdego jest taka sama. Wszyscy mamy swoją rzeczywistość, z którą musimy się zmierzyć. Dla dziecka może być to utrata lizaka w błocie, strata domu przez głowę rodziny czy generał, który przegrywa wojnę… Wbrew pozorom to wszystko to samo. Konsekwencje są tylko różne. A wystarczyłyby skrzydła, które uratują nas przed niepewnym grząskim gruntem…

Przed dwoma laty popełniono taki błąd. Człowiek zrobił zbyt pochopnie wielki krok na przód, mając nadzieję na lepsze jutro. Ale ziemia okazała się zdradziecka. W jednej chwili wszystko to, co miało znaczenie, przepadło… Jedyną nadzieją okazało się zrobienie kolejnego kroku, który mógł się okazać albo wybawieniem, albo anihilacją. Jeden człowiek musiał zadecydować o losie całego świata, nie mając pewności czy w ogóle istniała droga wyjścia.

Tak… Porażka dla każdego człowieka jest taka sama. Wszystko jest tylko kwestią konsekwencji…

***

Odgłos szybkich kroków niósł się krótkim echem w pustym, obskurnym korytarzu. Słabe światło, bijące zimnym blaskiem ze świetlówek, rozjaśniało skutecznie mrok, choć co kilka metrów ciemność zdołała przetrwać na niewielkim obszarze. Gdzieniegdzie pojedyncza kropla wody skapywała z popękanych, zardzewiałych rur, a ze sklepienia odrywał się prawie niewidoczny pyłek starego tynku. Jedyne, co nie pasowało do tej scenerii to świeżo położone, grube kable, biegnące od początku korytarza, aż do jego samego końca.

A ten miał być już niedaleko. Człowiek szedł pośpiesznie, niemalże przechodząc chodem w trucht. Był podenerwowany i zestresowany. Pot spływał mu po wysokim czole, serce biło jak szalone, a klatka piersiowa, choć szybko, ledwie co się unosiła. Ale nawet generał armii USA miał prawo znaleźć się w takim stanie, w obliczu decyzji, którą miał podjąć. Wysoki mężczyzna zmierzał ku dużym, stalowym drzwiom, zabezpieczonym elektronicznym zamkiem. Nawet nie zwrócił uwagi, kiedy przypadkowa kropla rozbiła się o jego wyjściowy, choć mocno zabrudzony i zakurzony mundur. Wygląd nie miał jednak już znaczenia. Teraz liczyło się tylko przetrwanie.

Stanął przed wrotami, wbijając wzrok w jasno świecący panel numeryczny. Musiał to zrobić. Nie było innego wyboru. Podniósł rękę i wklepał palcem ośmiocyfrowy kod. Drzwi zasyczały i rozsunęły się nieśpiesznie, ujawniając duże, nowoczesne laboratorium, wyglądem kompletnie różniące się od poprzedzającego go korytarza. Wszędzie porozstawiane były biurka, z sufitów zwisały ekrany, a na samym środku stał wielki, holograficzny stół, wyświetlający nad sobą akurat układ kostny jakiegoś stworzenia. Już sama projekcja robiła wrażenie, ale nie można było zignorować wielkiego okna, za którym znajdywało się coś w stylu szklanego więzienia, zawieszonego nad nieskończoną przepaścią. W miejscu odosobnienia leżało jakieś stworzenie, ale akurat widok zasłonił mu niski, łysy, ubrany w garnitur mężczyzna.

– Generał Tom Werington! – zawołał szybko gospodarz. – Nazywam się John Gribson, jestem dyrektorem tej placówki.

Wojskowy obrzucił wzrokiem nieznajomego od stóp do głów. Znał tylko jego nazwisko, bowiem nie miał okazji spotkać się z naukowcem w przeszłości. Choć w raportach i listach Gribson sprawiał wrażenie człowieka pewnego i stanowczego, w rzeczywistości okazał się być nieco nerwowy. Niekontrolowane pocieranie dłoni o dłoń i pocenie zdradzało go.

– Widziałem filmy i czytałem raporty, panie Gribson. Ale chcę to zobaczyć na własne oczy – zakomunikował Werington.

– Oczywiście!

Dyrektor wskazał ręką i oboje ruszyli w stronę okna, żeby lepiej przyjrzeć się uwięzionemu stworzeniu. Zobaczyli śpiące zwierzę o czarnych łuskach, podpierające głowę kościstymi łapami. Miało ono długi ogon, matowe skrzydła i białe kości grzbietowe. Choć z początku generał nie chciał w to uwierzyć, stał oko w oko z istotą, którą spokojnie można było nazwać smokiem. Fascynacja ogarniała całe jego wnętrze, ale na zewnątrz zachowywał zimny spokój.

– Co o tym wiemy? – kontynuował po chwili ciszy wojskowy. – To jedno z nich?

– Demon? Nie – odparł szybko Gribson. – Na pewno nie demon. Znaczy… On walczył z nimi. Jak pan czytał, SCP dwa-dwa-siedem został złapany pod Waszyngtonem, kiedy sam pokonał dziesiątki wrogich jednostek. On WIE jak z nimi walczyć, generale!

– SCP dwa-dwa-siedem… – mruknął Werington pod nosem.

– Nie możemy ciągle ustalić pochodzenia – kontynuował dyrektor. – Ale lepiej poszło nam z budową jego ciała. Wszystko wskazuje na to, że należy do parafiletycznej grupy owodniowców…

Generał, jak tylko usłyszał pierwsze niezrozumiałe słowo, spojrzał groźnie na naukowca. Wystarczyło.

– Jest gadem – sprostował szybko rozmówca – ale stałocieplnym. Na dodatek lata i może mówić w naszym języku, co jest najbardziej niesamowite. Z biologicznego punktu widzenia to niemożliwe! Jego struny głosowe…

Generał westchnął zmęczony i przerywając kolejny ślinotok, rzucił krótko:

– Połącz mnie z nim.

Po to właśnie tu przyszedł. Ta istota była ich jedyną nadzieją. Gribson obrócił się do tyłu i skinął na jednego z naukowców w białym fartuchu, który zdawał się przysłuchiwać ich rozmowie. Ten zaczął coś klikać na swoim tablecie i nagle po całym laboratorium rozległy się trzy krótkie piknięcia, oznaczające rozpoczęcie jakiejś procedury. Momentalnie w pomieszczeniu zrobił się ruch. Badacze wymieniali się informacjami, nawoływali i przygotowywali do operacji. Niespodziewanie, na większości monitorach wyskoczył obraz smoka, nagrywany z kamer pod różnymi kątami. Po tym, gdzieś z rogu sali dobiegł donośny głos:

– Wykonuję połączenie za trzy, dwa, jeden… SCP was słyszy.

Wojskowy nie odrywał wzroku od obcej istoty. Nawet w sumie nie wiedział jak zacząć. Powinien się przedstawić, czy może od razu wysunąć żądania. Jako generał, miał całkiem bogate doświadczenie, ale życie nigdy nie mogło go przygotować na tę chwilę. Nie mógł jednak już się wycofać. Przetarł dłońmi oczy, westchnął i zaczął mówić:

– Nazywam się Tom Werington i jestem głównym generałem armii Zjednoczonych Stanów Ameryki. Chcę z tobą rozmawiać.

Smok nawet nie drgnął, a jego powieki ciągle pozostawały zamknięte. Wojskowy czekał krótką chwilę na odpowiedź, lecz nic się nie wydarzyło. W laboratorium panowała kompletna cisza. Nie tak sobie wyobrażał tę konwersację…

– Jestem Tom Werington. Jestem głową amerykańskiej armii. Chcę z tobą rozmawiać! – powtórzył, lecz ze znacznie podniesionym tonem.

Smok dalej pozostawał nieruchomy i zdawał się spać w najlepsze. Wojskowego zaczynała ogarniać wściekłość.

– On na pewno mnie rozumie? – warknął do dyrektora.

– T-Tak! – zająknął się Gribson. – Udawało się nam nawiązać kontakt wcześniej!

Werington uderzył pięścią w szybę.

– Chcę! Z tobą! Rozmawiać!

Brak reakcji. Atmosfera robiła się naprawdę gęsta…

– Niech go szlag! – przeklął Tom z furią i wybiegł po niewielkich schodkach, prowadzących do tunelu łączącego szklane więzienie z laboratorium. – Otwieraj to!

– Ale… – jęknął naukowiec, lecz generał nie miał zamiaru słuchać.

– Otwieraj do cholery!

Był wściekły. Losy jego kraju… całego świata wisiały na włosku, a jedyna istota, która mogła coś wiedzieć, po prostu sobie z niego kpiła! Drzwi zasyczały, ujawniając przejście. Wojskowy impulsywnym krokiem ruszył do środka, wyciągając z kolby pistolet i szybkim ruchem odbezpieczając broń. Otwarło się drugie przejście, przez które Werington przeszedł bez zastanowienia. Drzwi zamknęły się za nim i nagle dotarło do niego, że znalazł się sam na sam z istotą, której kompletnie nie zna. Gniew był jednak silniejszy od zdrowego rozsądku.

– Cały świat zbliża się do końca, a ty do cholery sobie z nas kpisz! JAK TO ZATRZYMAĆ! – ryknął, machając pistoletem.

Smok uchylił powiekę i zerknął na człowieka. Podniósł głowę.

– Twoja dusza – powiedział cicho, nieco chrapliwym głosem.

Mężczyzna znieruchomiał, wytrącony dziwnym zdaniem z równowagi, ale wściekłości nie dało się tak łatwo pozbyć. Smok zaczął w końcu reagować, co było dobrym impulsem dla generała, żeby doskoczyć do istoty i rzucić jakąś groźbą, ale instynkt mu na to nie pozwolił. Stworzenie było dwukrotnie od niego wyższe, nie mówiąc już o długości i szerokości. Musiało ważyć przynajmniej z tonę.

– Jak pokonać demony!? – krzyknął wojskowy jeszcze raz.

Nie brzmiał jednak już tak groźnie jak wcześniej. Jego mina musiała go zdradzać, bo stworzenie wstało i zrobiło ku niemu kilka kroków, patrząc się na niego z góry. Cała pewność Tom'a momentalnie uleciała, a nogi ugięły się pod nim, jakby były zrobione waty.

– Chcą pokonać demony, które sami stworzyli. Człowiek robi kolejny krok przed siebie. – smok z każdym słowem zbliżał się do generała. – Człowiek Podejmuje kolejne ryzyko.

Mężczyzna czuł coraz większą presję. Nie mógł znieść świdrującego wzroku istoty. Walczył jednak. Miał silny charakter i nie miał zamiaru dać się złamać, lecz gniew i tak wyparował bezpowrotnie.

– Walczyłeś z nimi. POKONAŁEŚ ich! – kontynuował stanowczo Werington. – Chcę wiedzieć jak to zrobiłeś!

Smok zatrzymał się tuż przed swoim gościem i schylił głowę, patrząc mu prosto w oczy. Wojskowy ledwo powstrzymywał się od jęku rozpaczy. Jak on to robił! Czemu czuł się taki marny w obecności tego majestatycznego stworzenia?

– Pięć lat temu na ziemię spadł czarny kryształ – przemówił gad, wbijając wzrok w sklepienie więzienia, jakby próbując odnaleźć myśli. – Człowiek odnalazł go i odkrył drzemiącą w nim moc. Użył, żeby ograbić i zniszczyć swojego pobratymca.

– Atak na Syrię w dwa tysiące trzynastym… – zrozumiał mężczyzna.

– Ale człowiek nie mógł wiedzieć, że czarny kryształ urzeczywistnia intencje. Że to nie jest przedmiot przeznaczony dla niego, a tym bardziej, który umiałby użyć. Zawiść, egoizm i czyste zło w jednej chwili stały się żywe i zapragnęły one dokładnie tego samego, co ich twórca. Władzy – smok spojrzał znów na swojego gościa, zupełnie jakby go winił za czyny sprzed pięciu lat.

– Tak, zaatakowaliśmy Syrię Xinturem, ale ktoś musiał zareagować na ich groźby! – bronił się Tom. – Przecież…

– Zaatakowaliście dla pieniędzy! – warknęło zirytowane stworzenie. – Wasz „Xintur”! To nie przypadek, że ten meteoryt uderzył w Ziemię! Czarny kryształ miał być mój! Miał pozwolić wrócić mnie, tobie i innym smokom do domu, ale człowiek zmarnował go dla własnych żądz, tworząc zamiast tego niezliczoną armię demonów, zajmującą powoli cały świat!

Generał znieruchomiał. Smok powiedział „tobie”. Nie przesłyszał się, usłyszał to wyraźnie, mimo chrapliwego głosu. Ale… nie rozumiał.

– Mnie? – wyjąkał.

– Jesteś smokiem – wyjaśniła istota, znacznie spokojniejszym tonem. – Tym samym co ja. Ale o słabej duszy. To teraz nie ważne.

Czarnołuski nachylił się nad swym rozmówcą, prawie dotykając go pyskiem. Znów spojrzał na niego tym strasznym wzrokiem, jakby wypatrując coś, czego zwykły człowiek nigdy nie dostrzeże. Trwał tak chwilę, kiedy nagle przemówił, bardzo cicho i zimno, niemalże sycząc słowa.

– Pięć lat temu człowiek zrobił krok i okazał się on błędem. Przywołał do życia moc, której nikt nie jest w stanie pokonać. Ale smok nie musi grać według reguł. Smok może pokonać to, co niepokonane. Ale smok potrzebuje pomocy. Armii i informacji.

Generał nie spuszczał wzroku. Choć bardzo chciał, nie zrobił tego. Opanował swoje emocje i zachował zimną krew. Był dowódcą całej amerykańskiej armii. Nie ugnie się pod niczyim wzrokiem, choćby samego diabła!

– Co chcesz w zamian za pomoc?

– Ludzie nie mają nic, co mógłbym chcieć – syknął.

Odsunął się trochę od wojskowego. Zdawało się, że gad nabrał nieco szacunku dla rozmówcy, kiedy ten odzyskał pewność siebie.

– Więc czemu to robisz? – zapytał hardo.

Latający jaszczur zamyślił się nagle, wbijając wzrok w ziemię. Po chwili spojrzał przez szklaną ścianę na naukowców, którzy przysłuchiwali się rozmowie. Mruknął:

– Bo wśród ludzi… wśród tych zdradzieckich, znienawidzonych przeze mnie ludzi są tacy, na których mi zależy.

Znów nastał moment ciszy, zakłócany jedynie przez bzyczenie lamp.

– Dostaniesz oba. I armię i informacje jestem w stanie ci zapewnić – zdecydował Werington.

I tak nie miał już nic więcej do stracenia.

– Choć to nie człowiek zrobił kolejny krok, dalej był pod ludzką postacią. Nie mógł się wznieść, jeśli decyzja okaże się błędna. Mógł tylko liczyć na złudne szczęście – zarecytował gad i po raz kolejny spojrzał generałowi w oczy. – Muszę wiedzieć gdzie jest teraz czarny kryształ. Mogę stłumić jego moc, ale demony będą się bronić. Musicie je zatrzymać, dopóki nie pokonam czarnego kryształu. Proste, nieprawdaż?

Wojskowy odniósł dziwne wrażenie, że istota rozweseliła się znacznie. Czyżby obawiała się, że nie dostanie pomocy od Tom'a? Zaczynał mieć podejrzenia.

– Jak drut – mruknął do siebie.

***

Świat nie był już taki jak kiedyś. Nie chodziło nawet o ogólnie panującą, paskudną atmosferę, odczuwaną na każdym kroku, czy o ludzi, przerażonych i pozbawionych nadziei. Widoczne były prostsze zmiany. Słońce jakby słabiej świeciło, niebo nabrało czerwonego odcienia, a wszelka roślinność po prostu usychała. Wyglądało na to, że nawet sama ziemia się poddała, akceptując swój los, więc czy była dla ludzkości nadzieja, kiedy nawet natura ginęła w mgnieniu oka?

Od rozmowy Toma Weringtona ze smokiem minęły niecałe dwa dni. Generał miał ciężki orzech do zgryzienia, próbując przekonać prezydenta, Josha Windstona, do akceptacji jego planu i wypuszczenia jaszczura. Głowa państwa początkowo nie chciała zgodzić się na coś tak ryzykownego ale w końcu odpuściła. Wygrał jeden argument. Brak innych alternatyw.

Był jednak jeden problem. Czarny kryształ widziano ostatni raz w jednej z tajnych, amerykańskich baz wojskowych, gdzie umiejscowiono go w pocisku ziemia-ziemia i wystrzelono na Syrię. To właśnie podczas detonacji rozpętała się plaga demonów, dziwnych, powykręcanych stworzeń o szarym, zwęglonym ciele. Nikt potem nie miał już czasu zastanawiać się nad losem niewielkiego kamienia, ale pierwsza myśl na ten temat była prosta – musiał zostać zniszczony w eksplozji. Smok jednak zarzekał się, że kryształ przetrwał i trzeba go odnaleźć. Uruchomiono więc wszystkie możliwe systemy szpiegowskie, a tych, trzeba było przyznać, USA miało dużo. Satelity, statki bezałogowe, nagrania z kamer przemysłowych i podsłuchy sieci internetowej. Zlokalizowanie poszukiwanego przedmiotu nie zajęło dużo czasu.

Okazało się, że leżał w Niemczech, gdzieś w okolicach Karlsruhe. Nikt nie wie jak on się tam znalazł, ale w promieniu kilkudziesięciu kilometrów nie miała prawa przetrwać żadna żywa istota. Demony wypełniały praktycznie każdy metr kwadratowy, zniszczona została cała infrastruktura i nawet ziemia popękała, przyozdabiając apokaliptyczny krajobraz głębokimi wyrwami, sięgającymi kilometry w głąb ziemi.

Właśnie tam musieli się dostać, w sam środek piekła…

***

Turbiny dużego transportowca C130 wyły niemiłosiernie, wwiercając się w mózg czarnołuskiego smoka. Odgłos pracujących silników zaczynał go doprowadzać do szału i nawet zasłanianie uszu szponami nic nie dawało. Mógł tylko leżeć nieruchomo, oczekując na upragniony zrzut i walkę z ucieleśnieniem ludzkiego zła. Naprawdę wolał to, niż ten nieznośny dźwięk. Po około kilku godzinach lotu, jaszczurowi udało się wyłączyć, popadając w głębiny własnego umysłu. Dlatego w pierwszej chwili nie usłyszał słów, kierowanych prosto do niego.

– Smoku? – krzyknął zaniepokojony generał Tom Werington, widząc stan istoty. – Wszystko dobrze?

Głos człowieka ledwo przedzierał się przez huk turbin. Gad otworzył oczy i uchylił jedno ucho.

– Nie. Nie jest dobrze! – syknął czarnołuski w odpowiedzi. – Człowiek tworzy różne dźwięki, ale ten jest zły!

Wojskowy wskazał na przedmiot trzymany w ręce. Wyglądało to na coś w stylu specjalnie zmodyfikowanych słuchawek, które istota pokroju smoka mogła założyć. Widząc je, jaszczur z ochotą odsunął szpony i pozwolił sobie założyć sprzęt. Nastąpiła błoga cisza.

– Szkoda, że tak późno – skomentował czarnołuski z ulgą.

– Wybacz, elektryk musiał polutować parę kabli. – usłyszał głos Toma w słuchawkach. – Plan jest prosty. Za kilkanaście minut dotrzemy do celu. Rangersi zabezpieczają teren, a ty robisz swoje, zrozumiano?

– A jak myślisz? – zapytał gad z nutką kpiny, widząc, że generał zapomniał do kogo mówi.

– No tak… – mruknął zakłopotany, drapiąc się po brodzie.

Przybysz zamilkł, wbijając wzrok w metalowe podłoże. Wyglądał, jakby zbierał myśli. Łuskowata istota doskonale wiedziała o co przybysz chce zapytać, ale oczekiwała cierpliwie. Nie mogła wywoływać konsekwencji kroku, który nie został jeszcze postawiony. Wojskowy podniósł nagle wzrok i spojrzał prosto w oczy smoka. Jaszczura mimo wszystko zaskoczyła nagła fala śmiałości. Radio w jego uszach znów zaszumiało nieznacznie:

– Powiedziałeś, że kryształ miał posłużyć do powrotu twojego, mojego i innych tobie podobnych. Powiedziałeś też, że jestem smokiem. Wyjaśnisz?

Czarnołuski zdawał się uśmiechać, choć wargi jego pyska nie mogły się poruszać. Zdradzały go oczy.

– Wyjaśnię – odparł. – To miejsce jest… więzieniem. Życie wśród ludzi jest karą, a czasami jedyną drogą ucieczki. Wyrzuty sumienia, brak akceptacji samego siebie czy nawet nieznośny żal po stracie kogoś ważnego… Znaleźliśmy się tu z wielu powodów, ale jedno nas łączy. To jak bardzo jesteśmy żałośni – jego głos ścichł, wypełniony mroczną nutą. – Jesteśmy tchórzami, którzy nie potrafili poradzić sobie z otaczającą nas rzeczywistością. Jesteśmy przegranymi, którzy polegli w bitwie o własną duszę… Nasze iskry są słabe.

Nastała cisza. Generał nie wiedział co powiedzieć. Te słowa go przerażały.

– Moja tęsknota do Domu wybudziła mnie ze snu wśród ludzi. Nauczyłem się kim jestem i jak mogę kontrolować swój los. Pomagałem innym smokom zrozumieć ich duszę i walczyłem, żeby choć trochę pomóc w ich cierpieniu. To jednak nie przybliżało mnie do powrotu. Zrozumiałem, że sam muszę zbudować most łączący ten i nasz świat. Możesz tego nie rozumieć, ale smoki widzą uczuciami. Emocje to potęga, która wypełnia każdą duszę i przestrzeń dookoła nas. To moc, która kształtuje rzeczywistość. Ten świat jest pełny tej potęgi, i własną duszą udało mi się skrystalizować trochę tej mocy do cielesnej postaci. Z nieba spadł kamień, który miał pozwolić nam na ucieczkę z tego więzienia. Ale nie wiedziałem, że będzie on aż tak przesiąknięty ludzką podłością. To nie przypadek, że ucieleśnione emocje spadły właśnie w Ameryce. Los wiedział, że człowiek użyje je do czegoś złego. A tylko tego trzeba było, żeby wywołać zniszczenie. I oto jest, przepowiadana od tysiącleci apokalipsa, mająca zakończyć wszelkie istnienie. Ale ja nie pozwolę, żeby bliscy memu sercu czuli ten sam strach przed końcem, który ja kiedyś czułem. – Zasyczał złowrogo. – Nie pozwolę, żeby to się już stało.

– Ale czemu tylko ty stałeś się smokiem? Czemu inni są dalej ludźmi? – dopytywał się generał.

Jaszczur zamknął oczy. Nieświadomie poruszył skrzydłami.

– Bo moja wiara była największa. Wplotłem własne intencje, kiedy użyto czarnego kryształu. Ułamek jego mocy przywrócił mi ciało…

– Żółte światło, żółte światło. Dziesięć minut do celu. – oboje usłyszeli obcy głos w słuchawkach.

– Jak zamierzasz to wygrać? – chciał jeszcze wiedzieć Werington. – To jest dość istotny szczegół, którego jakoś do tej pory nie wyjawiłeś.

– Tak samo jak każdą bitwę w moim życiu… – mruknął, wbijając wzrok gdzieś przed siebie.

Nagle samolotem wstrząsnęło gwałtownie. Generał zachwiał się, lecz złapał się skrzyni z zaopatrzeniem. Smok zerwał się na równe nogi, prostując skrzydła. Czuł wroga.

– Atakują nas! Wrogie jednostki powietrzne na wschodzie i zachodzie!

– Wypuść mnie! – warknął jaszczur.

Generał podbiegł do sterownika, zaraz obok bramy ładowni i walnął pięścią w przycisk. Ogromna klapa zaczęła się opuszczać. Właśnie w tym momencie samolot przechylił się gwałtownie.

– Do wszystkich jednostek! – krzyknął Tom, łapiąc się jakiegoś uchwytu. – Za wszelką cenę kontynuować lot! Misja się nie zmieniła! Powtarzam! Misja się nie zmieniła!

Hol uchylił się już w połowie. Czarnołuski wciągnął powietrze w płuca i wybił się z pokładu wypadając na powierzchnię. Czerwone słońce oślepiło go na moment, lecz na wyczucie zawrócił ostro i zaatakował wrogiego demona, wbijając szpony w jego niematerialne, czarne ciało. Znacznie mniejsza istota o niezidentyfikowanym kształcie nie miała szans się obronić i ryknęła tylko piskliwie, kiedy gad wyszarpał pazury. Smok nawet nie spojrzał jak pokonany wróg zamienia się w gęsty dym, tylko od razu wystrzelił przed siebie.

Otaczało go wiele ogromnych samolotów, transportowców przenoszących mające go chronić wojsko. Pierwszy raz widział jak konwój jest duży i na moment ogarnął go szok – nie spodziewał się tak wielu żołnierzy. Nie miał jednak czasu na podziwianie widoków. Jeśli czegoś nie zrobi, wiele transportowców w ogóle nie doleci do celu. Powietrze zaroiło się od demonów. Stwory atakowały pojazdy, próbując za wszelką cenę strącić je z nieba, ale kiedy zobaczyły smoka, te które były najbliżej ruszyły na niego.

Jaszczur wpadł na pomysł. Machnął mocniej skrzydłami i wypruł do przodu, próbując wyminąć jeden z samolotów. Przegonił pojazd, ale z ledwością. Był niewiele szybszy od pędzących maszyn, ale nie zwolnił nawet odrobinę. Odbił trochę w bok i wyminął ich jeszcze kilka, lecz z każdym następnym przychodziło mu to coraz ciężej. Tracił siły. Ale widział jak demony jeden za drugim odrywały się od transportowców, rzucając się w pogoń za nim. A o to mu właśnie chodziło.

Dobrze! – syknął do siebie zdyszany. – Gońcie mnie!

– Co ty chcesz zrobić, smoku?! – usłyszał głos generała w słuchawkach.

Nie odpowiedział. Nie miał siły na to. Machał skrzydłami najszybciej jak potrafił, ale zaczynało brakować mu tchu. Każdy mięsień jego ciała powoli przestawał współpracować. Choć starał się jak mógł, nie mógł dogonić już kolejnego samolotu. Swoje ciało smoka dostał dopiero niedawno i nie znał jeszcze jego możliwości, ale i tak był głupcem! Chciał nadążyć za samolotem pędzącym co najmniej pięćset kilometrów na godzinę! Co on sobie myślał!

Nie odwracał głowy, z obawy przed utratą równowagi. Najprędzej wpadłby wtedy w wirniki transportowca za nim, a i tak wiedział, że demony siedzą mu na ogonie. One w przeciwieństwie do niego, nie męczyły się. Musiał to rozegrać inaczej. Odbił w bok i zniżył pułap, równając z którymś z pojazdów. Resztkami sił utrzymał się na równi z samolotem i wylądował mu na grzbiecie, wbijając pazury w kadłub. Ześlizgiwał się moment, ale zdołał się utrzymać. Nie mógł się jednak ruszyć, wiatr oślepiał mu oczy, a demony nadciągały na niego z każdej strony.

– Zwolnijcie – jęknął do mikrofonu, siłując się z pędem powietrza.

W jednej chwili demony uderzyły. Czuł jak obślizgłe cielska wpadają na niego ze wszystkich stron, przygważdżając do kadłuba samolotu. Nie atakowały fizycznie, jak to robiły w przypadku ludzi. Smoki zabijało się inaczej. Wwiercały mu się w duszę, naciskały własną rzeczywistością, chcąc zmiażdżyć psychiczny mur jaszczura. Było ich coraz więcej, zawziętość i siła napastników rosła. Słyszał głosy, podniecone, zawzięte piski. Miały szansę zniszczyć smoka! Mogły zatruć jego duszę! Czarnołuski czuł ich nienawiść, powoli ogarniała go ich żądza władzy. Trucizna z wolna sączyła się w jego umysł.

Nie! Smok ryknął! Skoncentrował energię własnej duszy, skumulował w jednym punkcie, żeby nagle cisnąć płomienną furią we wrogów. Chcieli zniszczyć go swym złem, to niech teraz płoną od jego własnej wściekłości! Potężna fala ognia rozeszła się wokół sztormem, paląc każdego demona na swej drodze. Rozległy się piski bólu i agonii. Inferno dotknęło cały konwój i okolicę, ogarniając wszystko w kuli ognia! Smok naciskał ciągle, chciał widzieć cierpienie tych, którzy śmieli go zaatakować. W końcu miał szansę odegrać się na tej mrocznej części człowieka, której nigdy nie mógł ruszyć. Teraz, kiedy zyskała rzeczywistą formę, mógł patrzeć jak ich istota wyparowuje z tego świata w nieskończonym cierpieniu! Mógł czuć, jak miażdży ten znienawidzony przez niego element! Mógł napawać się furią i potęgą, dającą teraz tak wielką moc nad znienawidzonym wrogiem! Mógł patrzeć jak GINĄ!

Gad odpuścił nagle. Jego wściekłość wyparowała, a ogień zniknął tak niespodzewanie jak się pojawił. Samoloty pozostawały nietknięte, lecz po napastnikach nie został nawet ślad. Prychnął. Jak głupim trzeba być, żeby atakować smoka…

– Co to było?! – krzyknął Werington w jego głośnikach. – Co to do cholery było?!

– Zemsta – mruknął jaszczur.

Poczuł jakby lekkie ukłucie w duszy. Zagalopował się. Zmarnował za dużo sił, i tych fizycznych i duchowych, jak na taką garstkę demonów. Ten wybuch miał jednak wpływ na atmosferę całego świata. Dał wiadomość, że on się zbliża. I zniszczy czarny kryształ, wraz z każdym jego tworem, choćby miał zedrzeć sobie duszę do samego źródła jej istoty!

– Powoli zbliżamy się do celu. Jesteś gotowy? – odezwał się znów głos.

Smok odwrócił się głową w stronę dziobu samolotu. Dopiero wtedy spostrzegł, że znacznie łatwiej było mu utrzymać się na grzbiecie maszyny. Konwój zwolnił co najmniej o połowę.

– Jestem! – ryknął. – Dzisiaj się to skończy!

Prychnął, zerkając w dół. Lecieli naprawdę wysoko, ale nawet z takiej wysokości można było dostrzec czarną barwę ziemi i dym, unoszący się z wielu miejsc. Zmrużył oczy. Człowiek sam sobie zasłużył na taki los. Pokręcił głową i rozpłaszczył się na samolocie, chcąc zmniejszyć opór powietrza. Zamknął oczy i oczyścił umysł, starając się o niczym nie myśleć. Chciał odpocząć i się wyciszyć po niedawnym wybuchu… ale nie mógł. Zalążek wściekłości wciąż tkwił na dnie jego duszy, tylko czekając, żeby eksplodować z furią. Przez tyle lat czarnołuski musiał znosić ludzką podłość, dzień w dzień dźgającą go ostrzem arogancji i zawiści, nie mogąc choć raz się odegrać. Jego złość mogłaby skrzywdzić istotę ludzkiej duszy, a wcale tego nie chciał. Człowiek nie był zły w całości. Przynajmniej nie każdy. A jego odwet mógł zranić wielu niewinnych. Ale teraz, kiedy ciemna strona ludzkiej duszy urzeczywistniła swoją egzystencję, teraz, kiedy mógł palić bez konsekwencji… miał zamiar się zemścić.

– Dolatujemy! Dwie minuty! – usłyszał jakby w oddali głos w słuchawkach.

Ale jeszcze jedna myśl zajaśniała gwałtownie. Że w tej bitwie był sam, a jego przyjaciele nie mogli mu pomóc. Przed oczami stanął mu obraz dwóch smoków, spoglądających na niego czujnie. Wiedział, że gdzieś tam byli, ale do tej bitwy musiał podjeść samotnie. To była JEGO zemsta, JEGO odwet, JEGO osobista uraza.

– Trzydzieści sekund.

Ale już niedługo… Otworzył oczy. Szparkowate źrenice zwężyły się na kontakt ze światłem, a z gardła wydobył się mimowolny pomruk. W końcu nadszedł ten dzień. Wreszcie być może coś się zmieni.

– Jazda, jazda, jazda! Dowalcie skurwysynom!

Z setek samolotów zaczęli wyskakiwać żołnierze, wypełniając sobą całe niebo. Jaszczur ryknął i odbił się z transportowca, nurkując ku ziemi. Przycisnął matowe skrzydła mocno do swego ciała, uszy położył na szyi, a ogon wyprostował na sztywno. Chciał jak najszybciej skończyć z demonami, chciał już poczuć tą satysfakcję z zemsty! Ziemia zbliżała się szybko. Widział ruiny miasta, zniszczone budynki i popękane ulice. Chciał jeszcze przyspieszyć, ale szybciej już nie mógł. Wiatr huczał mu w uszach, pęd trząsł ciałem. Leciał tak szybko, że zostawiał za sobą długą, białą smugę skroplonego powietrza, a on chciał szybciej, szybciej! Już tylko chwile dzieliły go od powierzchni. Iskierka wściekłości powoli nabierała siły. Rosła i rosła, pragnąc w każdej chwili eksplodować! Ale powstrzymywał się, kumulował złość. Jeszcze nie teraz! Jeszcze chwila, już prawie dotarł na ziemię! Rozpoznawał już demony, dostrzegał ich obrzydliwe kształty i ciemne kolory. Słyszał też ich emocje. Czuł jak kpią z niego, jak szydzą z jego duszy. Docierała do niego ich wspólna myśl – „Twoje istnienie jest pomyłką, twoje życie porażką. Teraz też zawiedziesz! Nas jest nieskończoność, ty jesteś jeden!”. W jednej chwili jego dusza zajęła się furią. Ogień wybuchł wraz z rykiem wściekłości.

– JA. WAS. ZNISZCZĘ!

Niekontrolowane inferno ogarnęło na moment całe powietrze wokół, lecz nagle skupiło się w smoku, żeby eksplodować potężnie, kiedy czarnołuski uderzył w sam środek zrujnowanego skrzyżowania. Płomienna fala z sykiem nienawiści popędziła ulicami, spopielając każdego demona na swej drodze. Jaszczur ryknął skoczył przed siebie, wzbijając się do lotu. Czuł kryształ, wiedział gdzie jest! Zamachnął skrzydłami i wystrzelił wzdłuż ulicy. Mijał powykrzywiane lampy i zniszczone budynki. Mknął nad porzuconymi samochodami i spękanym asfaltem. Niektóre miejsca wciąż płonęły, ale on przelatywał przez płomienie nic sobie z nich nie robiąc. To był jego żywioł! Oczyszczający ogień!

Kilka demonów wyskoczyło z bocznej alejki, napadając go od boku. Kreatury dopadły jego skrzydła i pociągnęły mocno w dół. Smok warknął z wysiłku i zamachnął się zaatakowaną kończyną, zrzucając napastników. Stracił na moment równowagę, ale szybko odzyskał wysokość i szybkość. Nie mógł zwolnić nawet na moment, leciał dalej! Kątem oka dostrzegał jak więcej wrogów nadciągało na niego ze wszystkich stron, tych latających i bez skrzydeł. Ulice i alejki zaroiły się od czarnych cielsk, pragnących jedynie dopaść jego duszę. Wypełzały z domów, dziur i spadały z nieba. Otoczyły go, były wszędzie!

Nagle rozległy się strzały. Setki karabinów maszynowych zaryczało jednym głosem, zasypując wrogów gradem ołowiu. To jego wsparcie w końcu powoli zajmowało pozycje bojowe! Rangersi lądowali na dachach budynków i ulicach, stając do walki ze swoim mrocznym jestestwem. W całym mieście rozległy się wybuchy i eksplozje po uderzaniach dziesięciocentymetrowych pocisków, wystrzelonych z haubic krążących nad miastem transportowców. Słyszał w słuchawkach jakiś podniecony głos, nawoływał do walki, mówił coś o ostatniej szansie. Ale czarnołuski nie słuchał. W uszach krążyła jedynie pieśń jego własnego gniewu i przyspieszone bicie serca. On też miał tylko jedną próbę. Wiedział co go czeka ale nie mógł myśleć o konsekwencjach porażki. Zdawał sobie sprawę z tego, że dla niego przegrana oznacza utratę duszy, ale bał się, że w pewnym momencie to zrozumie i spanikuje. Dlatego podsycał gniew, wzniecał w sobie furię. Potrzebował siły, potrzebował mocy!

Qypadł z alejki wieżowców na ogromne rondo, z wielką fontanną na środku. Zamiast wody, w jej wnętrzu płynął czarny dym, a kilka metrów nad nią lewitował czarny kamień. Smok ryknął i rzucił się na cel, zbierając siły. Kryształ zaczął nagle parować gęstym smogiem. Jaszczur wybił się wysoko w górę i zaatakował z całych sił, wzniecając kolejne inferno. Ogień przez moment szalał bez opamiętania, kiedy niespodziewanie implodował prosto w czarny kamień. Ale dym ożył niespodziewanie i stanął murem na drodze płomieni, pochłaniając je w całości. Czarnołuski wylądował wściekły na ziemi z rozpędu, hamując szponami. Gaz od razu wydłużył się w kilkunastometrową mackę i zamachnął się na skrzydlatego gada. Ten odskoczył z łatwością i machnął skrzydłem, posyłając na smog ścianę ognia. Atak znów się rozproszył po uderzeniu w gazową ścianę, lecz dym jakby zajęczał.

– Nie ma ucieczki przed moim ogniem! – ryknął gad, wyskakując w niebo.

Zawisł na moment w powietrzu i skumulował energię, pozwalając swej złości sobą zawładnąć. Każdy mięsień drgnął w jego ciele, kiedy skumulował w sobie energię i cisnął ogromną ognistą kulą, większą dwukrotnie od siebie samego. Smog chciał zaatakować, ale musiał się bronić, zasłonił kryształ. Płomienny pocisk przeciął powietrze z sykiem i eksplodował na dymie, posyłając dookoła falę ognia. Z szaleńczą fascynacją smok patrzył, jak okolicę zalewają iskry i żar. To była jego moc, jego potęga! Kryształ nie miał prawa przetrwać! Nagły ruch i z płomieni coś wystrzeliło. Kilkanaście gazowych macek! Czarnołuski machnął skrzydłami chciał odskoczyć, ale parę drasnęło go w bok. Mimo powierzchowności, rany zapiekły okrutnie, jakby polane kwasem. Otumaniony smok spadł na ziemię, wzbijając tumany kurzu. Podniósł się mimo dezorientacji. Musiał walczyć. Skupił w sobie resztki sił, zebrał całą energię, jaką jeszcze miał. Nie przegra! NIE PRZEGRA! Ogień zawirował wokół ciała, rozdzielił się na setki płomieni i poszybował prosto w kryształ. To będzie ostateczny cios! Strawi swoim ogniem wszystko! KAŻDEGO!

Macka nadleciała od boku. Zdołał tylko odwrócić łeb. I nagle nieopisany ból przeszył jego ciało, kiedy smog przebił go na wylot. Ryknął rozpaczliwie w niebo, jego ogień niemalże znikł. Nie! Musiał zniszczyć kamień! Płomienie znów ożyły, dalej napierając na kryształ. Inferno zatańczyło wokół gazowego muru, trawiąc go powoli. Ale kamień też nie miał zamiaru się poddać. Dymna macka wbiła się jeszcze głębiej, jaszczura oślepiło, jęknął bezgłośnie. Ale zrobił krok, do przodu, nie odpuszczając. Musiał wygrać! Musiał… Tracił siły, wszystko robiło się czarne. Tracił emocje, jego świadomość zanikała…

Kolejna macka przebiła go na wylot, nowa fala bólu otrzeźwiła go na sekundę. Wszystko dookoła zniknęło, przed oczami zobaczył tych kilku ludzi, na których mu zależało. Tych kilku ludzi, którzy zaakceptowali go mimo że był inny od nich i nie pozwalali poczuć samotności. Tych kilku ludzi którym ufał i których kochał całym sercem. Oni podeszli do niego. Oni wiedzieli, że walczy. Byli z nim.

Czarnołuski ryknął nagle jak nigdy dotąd. Nowa siła wstąpiła mu w duszę. Walczył nie dla zemsty. Walczył dla tych kilku dusz! Ognista burza rozszalała się jeszcze bardziej, tętniąc nową mocą. Płomienie wirowały w śmiertelnym tańcu dookoła pola walki, trawiąc każdą egzystencję na swej drodze. Czarny dym nie był w stanie bronić z każdej strony, żar przepalał się szybko. Jaszczur zrobił kolejny krok.

– Zemsta to jedno – syknął wściekle. – Nienawidzę ludzi, nienawidzę za ich podłość! NIENAWIDZĘ!

Ogień zatętnił.

– Ale tych kilku pokazało mi, że oni nie są zepsuci. Nie masz prawa bytu! – Ryknął i nacisnął z całych sił.

Płomienie zajaśniały oślepiająco i w jednej chwili przepaliły resztki gazowej tarczy, docierając do samego kryształu. Ogień ogarnął kamień i w ciągu sekundy pochłonął jego istnienie. Cały świat zdołał jednak jeszcze usłyszeć ostatni jęk agonii ucieleśnienia ludzkiej podłości – „Wrócę!”. Po tym przepadła.

Ogień zgasł, smok osunął się na ziemię wyczerpany. Wszystko nagle ucichło. To koniec…

***

– Ramirez! – wrzasnął sierżant do żołnierza, rzucając mu naboje – Ostatni magazynek! Rozwal te wszystkie demony!

Rangers bez słowa złapał przedmiot i wsadził do swojego karabinu. W piątkę zabunkrowali się w jakimś barze, broniąc się przed falami nadciągających wrogów, lecz kończyły im się zapasy. To były ich ostatnie sekundy, zanim napastnicy mieli się w końcu do nich przedrzeć. Wiedzieli, że za moment zginą, lecz w ich sercach nie zagościła panika! Mieli umrzeć jako bohaterowie w obronie nie tylko swojego kraju, ale i całego świata!

Ramierez zacisnął zęby. Liczył kule, zostało mu ich tylko pięć. Przycelował, wypalił z karabinu. Pocisk trafił w obślizgłe cielsko. Zmienił cel, znowu strzelił. Odrzut, kolejny demon padł na ziemię. Za nimi pędziło jednak trzech kolejnych. Wybrał następny cel, nacisnął za spust. Ale broń tylko kliknęła. Zaskoczony spojrzał na swoje M4A1. Czyżby się pomylił? Wrogowie dobili do niego. Zamknął oczy, oczekując na cios.

Ale nic się nie wydarzyło. Otworzył oczy i rozejrzał się niepewnie. Demony zniknęły, a dookoła zapanowała kompletna cisza! Nie został nawet ślad i tylko zniszczone wnętrze budynku świadczyło o tym, że ich koszmar miał faktycznie miejsce. Nie rozumiał. Był tak samo zaskoczony jak pozostała czwórka żołnierzy.

– Udało mu się? – zapytał jeden z nich.

Sierżant machnął ręką i cała piątka wybiegła na zewnątrz. Po ulicy podążały też inne oddziały, chcąc zobaczyć co się stało. Kiedy jednak pierwsze jednostki dotarły na miejsce, nie zobaczyły ani kryształu ani smoka. Jedynie jego słuchawki, leżące na spękanej ziemi…

 

Koniec

Komentarze

Wypatrzyłam biórko zamiast biurko

ślinotok zamiast słowtok

Sierżant machnął ręką i cała piątka wybiegła na zewnątrz. Wybiegli szybko z baru i pobiegli w miejsce, gdzie smok toczył swoją bitwę.

W międzyczasie jeszcze było trochę, ale ja już nie widzę na oczy. 

Czytało się nieźle, ale nie porwało mnie, może dlatego, że nie lubię wojskowych akcji, generałów, ogólnie nie lubię strzelanek i wojenek.

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Faktycznie, aż wstyd, że tego nie zauważyłem ^^”. Dzięki.

Jak dla mnie za dużo patosu. Kilka powtórzeń, parę zdań konstrukcyjnie mogłoby być lepszych. Generalnie to nawet mnie zainteresowało pomimo tego, że to nie moje klimaty. 

Przeczytałam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pomysł zawiera jakieś nowe elementy. Gorzej z wykonaniem – popełniasz sporo błędów typowych dla kogoś dopiero zaczynającego pisać: drobne niedoróbki w zapisie dialogów, powtórzenia. Literówki i braki w interpunkcji też się zdarzają.

Babska logika rządzi!

Czyli ogólnie nawet nie jest źle. Fajnie ^^.

Prolog źle brzmi. Nie to, że niegramotny, ale jest jak nieociosany lub z grubsza ociosany bal – nie zahacza czytelnika, dywagacja o konsekwencjach mało interesująca.

Dalej, w narracji między oczy walisz, że generał zdenerwowany, zamiast poprzestać na opisie objawów irytacji/stresu ( żeby czytnik mógł sam to wywnioskować). Podobnie robisz w kolejnych opisach.

 

"nie ważne”? Zaproś Ortografię na wieczorny seans, zbalamuc i sam pokochaj.

 

Transportowce lecą bez eskorty myśliwców? Wszystko ogarnia kula ognia, a potem transportowce lecą dalej, nietknięte? Smok nurkuje “ na bombę” a potem nagle odbija się w powietrze (nie szlochaj, Fizyko)? Najpierw pada stwierdzenie, sugerujące, że ludzie nie wiedzą, jak pokonać demony, a potem szatkują je seriami  erkaemów (brakuje tu czegoś po drodze…)? Zaproś Logikę do trojkacika, a będzie niesamowicie :-)

 

Przede wszystkim rozwałka dla rozwałki zajmuje za dużo miejsca. Nie trzyma w napięciu. Gdyby w trakcie tej bitwy coś pokazać, o smoku, o generale… A tak kabum, badabadabada, wziuuuuuuu jebut!

 

Pomysł zacny: ciemna strona człowieka ucielesniona, smok z emocji… Aż się prosi, by sportetowac ludzi stawiających czoła sobie samym, dramaty, słabości… No i ten pomysł “ siadł” na wykonaniu.

 

I to dobrze – bo warsztat idzie poprawić, a z pomysłami łatwo nie ma :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Mimo że jakiś pomysł był, jego realizacja pozostawia wiele do życzenia. Przeczytałam z największym trudem, albowiem tekst napisany jest fatalnie, a militarna treść, nie wzbudziła specjalnego zainteresowania i zrozumienia.

 

Czło­wiek szedł po­śpiesz­nie, nie­mal­że prze­cho­dząc cho­dem w trucht. – Jak przechodzi się chodem w trucht?

 

Dy­rek­tor wska­zał ręką i oboje ru­szy­li w stro­nę okna… – Piszesz o mężczyznach, więc: Dy­rek­tor wska­zał ręką i obaj ru­szy­li w stro­nę okna

Oboje, to mężczyzna i kobieta. Oboje, to także dęte instrumenty drewniane.

 

Nie­spo­dzie­wa­nie, na więk­szo­ści mo­ni­to­rach wy­sko­czył obraz smoka… – Nie­spo­dzie­wa­nie, na więk­szo­ści mo­ni­to­rów wy­sko­czył obraz smoka

 

po­wtó­rzył, lecz ze znacz­nie pod­nie­sio­nym tonem. – …po­wtó­rzył, lecz znacz­nie pod­nie­sio­nym tonem.

 

Czło­wiek Po­dej­mu­je ko­lej­ne ry­zy­ko. – Dlaczego podejmuje, jest wielka literą?

 

To teraz nie ważne.To teraz nieważne.

 

Czyż­by oba­wia­ła się, że nie do­sta­nie po­mo­cy od Tom'a?Czyż­by oba­wia­ła się, że nie do­sta­nie po­mo­cy od Toma?

 

Ge­ne­rał miał cięż­ki orzech do zgry­zie­nia… – Zgodnie z powiedzeniem, powinno być: Ge­ne­rał miał twardy orzech do zgry­zie­nia

 

Po około kilku go­dzi­nach lotu… – Kilka, to ponad dwie, ale mniej niż dziesięć. Czy naprawdę nie można sprecyzować, jak długo trwał lot?

 

Dzie­sięć minut do celu. – oboje usły­sze­li obcy głos… – Dzie­sięć minut do celu. – Obaj usły­sze­li obcy głos

 

Szpar­ko­wa­te źre­ni­ce zwę­ży­ły się na kon­takt ze świa­tłem… – Co zrobiły źrenice na kontakt ze światłem? Zmieniły się w węże?

Pod wpływem światła, źrenice mogły się zwęzić.

 

Qy­padł z alej­ki wie­żow­ców na ogrom­ne rondo… – Co zrobił smok?

 

Otu­ma­nio­ny smok spadł na zie­mię, wzbi­ja­jąc tu­ma­ny kurzu. – Czy tumany uwolniły się z otumanionego smoka?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fabuła jak z amerykańskiego filmu: trochę gadki, jakieś ciekawsze wątki zarysowane w tle, ale wszystko i tak się sprowadza do wielkiej rozpierduchy. Motyw tego magicznego kamienia w Syrii był chyba najbardziej interesujący. Ogromne sceny bitewne średniawo wypadają w opowiadaniach, bo czytelnik nie zdąży polubić bohaterów, więc nie ma emocji. Poza tym batalistyka wymaga bardzo dobrego warsztatu. Wydaje mi się nadto, że ładniej by brzmiało “naczelny dowódca” niż “główny generał”, a nadto, że to powietrznodesantowi zabezpieczaliby teren – nie rangersi. 

I po co to było?

Nowa Fantastyka