- Opowiadanie: anatol_k - Problemy ludzi Chaosu

Problemy ludzi Chaosu

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

bemik, PsychoFish

Oceny

Problemy ludzi Chaosu

 

 

 

Wszystko zaczęło się od tego, że żona znowu narzekała na nieporządek. No i musiałem obiecać, że posprzątam, chociaż to zupełnie wbrew mojej naturze. Jestem bowiem człowiekiem Chaosu. Nieporządek to mój naturalny stan, a likwidowanie go – przeżycie traumatyczne. Niemniej jednak obiecałem, że wyeliminuję bałagan. Mówią, że ludzie Chaosu są niespotykanie odważni, ja jednak stanowię wyjątek. Nie lubię zwłaszcza, kiedy ktoś  krzyczy.

Zabrałem się do powierzonego zadania ospale i z nieukrywaną niechęcią. Demonstracyjnie sapałem, wykręcając brudną szmatę nad zlewem. Żona niewzruszenie karmiła psa dietetycznymi ciastkami. Udawała, że nie słyszy. Zawsze ignorowała ostre przejawy niezadowolenia, dlatego sapanie było moją cichą bronią. Jękiem skargi.

Wreszcie została mi już tylko rozlatująca się szafa wnękowa, której drzwi przesuwne za każdym razem wypadały z torów, co wzbudzało mój niemalże niepohamowany gniew. Wiedziałem, że w jej przepastnym brzuchu chaos ma swą ostatnią ostoję. Jeśli poukładam wszystko równo i dokładnie, moje życie stanie się jednym wielkim porządkiem.  

 

Chwytając za gałkę, poczułem na plecach dziwne mrowienie. Chwilę później z domowej ciszy wyłowiłem nieomal niedosłyszalny dźwięk. Przypominał nieco nawilżacz powietrza, był może odrobinę bardziej świszczący i niepokojący. Ręka zadrżała mi lekko, bo jak wspomniałem, jestem raczej tchórzliwy, jednak zacisnąłem zęby i przesunąłem drzwi na prawo. Kółko wypadło z toru. Nawet tragedie w moim życiu były od dawna przewidywalne i nudne.

Rakiety do tenisa i deska do prasowania potoczyły się z łoskotem wprost na podłogę. Odskoczyłem, klnąc szpetnie, na czym świat stoi. Deska trafiła w lewy duży paluch. Ból jeszcze pulsował w stopie, kiedy spojrzałem z powrotem w górę. Gęsto powieszone płaszcze i sukienki tworzyły mur nie do przebicia. To zza niego nieco przytłumiony, ale jednak coraz bardziej wyraźny, dochodził ów dźwięk. Ostrożnie odsunąłem suknię ślubną żony, która od dwóch lat zajmowała pół szafy. Zawsze wiedziałem, że to niedobry pomysł trzymać coś takiego na pamiątkę. Komu to się przyda kiedykolwiek? A jednak! Za suknią siedział gruby, krępy i jakby przygarbiony stwór. Swoje żółte ślepia wbił we mnie bez skrępowania i z wielką ciekawością. Pazury tylnych kończyn wbijały się w karton po odkurzaczu. Tak sobie siedział skulony, widocznie ani myśląc się ruszyć. Pomimo wszystkich wątpliwości, jakie błyskawicznie przebiegły mi przez głowę, już po chwili musiałem przyznać, że jest to po prostu, nic innego jak prawdziwy SMOK.

Co można zrobić ze smokiem w szafie? Ano, nie wiem. Zasunąłem ostrożnie suknię na poprzednie miejsce. Smok ani drgnął. Mógłbym pewnie zamknąć drzwi (uprzednio założywszy je z powrotem w prowadnice) i udawać, że nic się nie stało, że smoków nie ma. Ale ten przecież był, a ja nie jestem dobrym kłamcą. Zwłaszcza siebie okłamywać, wielka to jest sztuka. Przeczekałem więc chwilę i znów zanurzyłem dłonie w ubraniach, żeby się przekonać, czy aby nie było to przywidzenie. Smok siedział dalej, tym razem jakby uśmiechnięty. Muszę przyznać, że nawet jak na mityczne stworzenie był wyjątkowo dziwaczny. Jakiś taki karłowaty i pogięty. Z nozdrzy dobywał się ów cichy, świszczący odgłos, przypominający powiew wiatru w kosodrzewinie.

Zdobyłem się w końcu na odrobinę odwagi i warknąłem (a właściwie chciałem warknąć, a bardziej wyjąknąłem):

– Smoku, wyłaź!

I smok wylazł z szafy.

– Nareszcie wolny! – Rozprostował zupełnie pomięte skrzydła. Był mały i brudnoczerwony. Niektóre łuski wyglądały na poluzowane. Brakowało mu też jednego rogu, co czyniło go nieco wadliwym stworem. Głos posiadał za to bardzo przerażający.– Myślałem, że nigdy mnie nie wypuścisz. Siedzę już całe wieki z molami. Ale najważniejsze, że w końcu zdecydowałeś coś ze sobą zrobić. – Smok zaczął wygryzać brud z pazurów.

Wpatrywałem się w gada, nie wierząc jeszcze, że zmysły nie płatają mi okrutnego figla.

– Nie rozumiem – bąknąłem zakłopotany, myśląc, że stwór karci mnie za bałaganiarstwo. To jednak, co miał mi powiedzieć o sobie, wykraczało znacznie poza sprawy domowego nieporządku.

– Jesteś człowiekiem Chaosu, czy nie? – zniecierpliwiło się stworzenie. Drapało się przy tym we wszelkich możliwych miejscach na cielsku tak, że zacząłem podejrzewać go o pchły, choć pewnie nie miałyby się jak na nim utrzymać.

– Eee, no …– zająknąłem się. – To taka metafora.

– Ja chciałbym, żeby to była metafora, ty ptasi wypierdku, wówczas nie musiałbym siedzieć w babskich ciuchach przez pół wieku! – krzyczał wyraźnie zirytowany. Cofnąłem się nieznacznie i kątem oka zacząłem szukać rakiety tenisowej, która leżała gdzieś blisko na podłodze. Zastanawiałem się tylko, kogo uderzyć, gdy już jej dosięgnę – smoka, czy raczej siebie  porządnie prasnąć w głowę?

– Ale….o co ci chodzi? – To jedyne zdanie, które zawsze przychodziło mi do głowy, kiedy żona miała o coś pretensję. Postawiłem więc na jego skuteczność. Z żoną jakoś zawsze udawało się dzięki niemu uniknąć sromotnej klęski. Po cichu liczyłem, że stwór też załamie ręce i zniknie.

– Najwyższa Rada Chaosu przysłała mnie tutaj. Jestem twoją ostatnią szansą…ku mej rozpaczy, bo ja tu ratunku nie widzę, jeśli mnie o to pytać…– Stworzenie nie zareagowało pozytywnie na próbę odwrócenia uwagi. Jedynym efektem było to, że przemawiało teraz bardziej do siebie niż do mnie.

– Jestem wielkim Smokiem Chaosu.

Nie znalazłem rakiety, ale cofnąłem się dostatecznie, by opaść bez sił na łóżko.

– Ale przecież nie ma czegoś takiego…i smoków też nie ma…Poza tym, wcale nie jesteś wielki! – Zauważyłem, ale wewnątrz walczyłem ze sobą, by nie zemdleć, bo jestem raczej tchórzliwy (jak już wiecie).

– To twoja sparciała i ciasna jak autobus miejski wyobraźnia widzi mnie jako tak marnego i wyliniałego stwora…Każdy ma takiego przewodnika, na jakiego zasłużył. Swoją drogą, to bardzo żałosne, że nie umiesz wywołać sobie porządnego smoka. Najważniejsze jest jednak to, że, jak widzisz, smoki istnieją. A teraz posłuchaj mnie wreszcie, kozi pomiocie! Rada kazała mi zjawić się tutaj i ratować cię przed totalną zagładą.

I tu smok zaczął swoją długą i pokrętną opowieść, którą postaram się wam streścić, gdyż zawierała wiele słów, zacytowania niegodnych. A i w licznych miejscach obrażała mnie niesprawiedliwie.

Zawsze nazywałem się człowiekiem Chaosu, gdyż bliższy mi był bałagan od ładu, inność od mody i brzydota od piękna. Chaos czciłem gorliwie w latach młodości, z czasem zapał zbladł nieco, a strach przed krytyką uczynił ze mnie stworzenie neurotyczne i wycofane. Z dawnego kultu została tylko skorupka. Jajka w środku zaś ubywało i ubywało z roku na rok. Całe szczęście coś jeszcze tliło się we wnętrzu, bo w końcu z wyschniętych tych resztek wykluł się mój własny (lekko wyłysiały, ale zawsze jednak) smok.

Czymże była owa Rada Chaosu, nie dowiedziałem się od gadziny, ponieważ tłumaczenia jego przerosły moją cierpliwość i wykluczały zrozumienie. Dość, że owa Rada nie spisywała widocznie tak łatwo na straty i wysłała przewodnika, by ten sprowadził mnie z powrotem na drogę Chaosu. Wszystko zapewne skończyłoby się szybkim sukcesem, gdyby nie kilka drobnych szczegółów…

Trudno buntować się w domu przeciw żonie, bo ta potrafi tak człowiekowi życie obrzydzić, kiedy jest w złym humorze, że głupiec tylko chciałby jeszcze bardziej ją rozdrażniać. Sprawa też nie wygląda zbyt prosto, jeśli osiem godzin dziennie jest się mielonym przez tryby korporacji z całą hierarchią kwadratowych głów i wyjazdami integracyjnymi na czele. Takiego porządku nie da się ot tak przeistoczyć w Chaos, bo struktury te są mocniejsze od grafenu.

…Na to wszystko zjawia się nagle smok z szafy i robi wykład o hipokryzji, pełen wyzwisk i porównań do zwierzęcych odchodów.

– Zasłużyłeś na to z nawiązką. Jeśli mnie pytać, czekałbym, aż sczeźniesz w tej nudzie. – Podsumował stwór, czkając ogniem na dywan w kolorze ecru. – A teraz do roboty, bo czas leci. Nie młodniejemy, a ja tu brodę z nudów zapuszczam.– Gad przydepnął łapą dywan, bo smród palonego plastiku rozszedł się po pokoju.

– Oooo, nie! – Sprzeciwiłem się nieśmiało.– Ja muszę się napić. Nie zdzierżę tego na trzeźwo.

Stwór pokiwał nieproporcjonalnie dużą głową. – Na to akurat mogę przystać. Chodźmy zatem.

Stanąłem na rozchwianych nogach w przedpokoju. Musiałem zmierzyć się z istotą równie przerażającą, co stworzenie z szafy. A przy tym zdecydowanie bardziej realną.

– Kochanie? Czy mogę iść z kolegami na piwo? – jęknąłem żałośnie.

Smok głośno strzelił głową w ścianę, aż mieszkanie zatrzęsło się w posadach.

– No, błagam!!! Co za słabość wcielona…– Widać nie potrafił uwierzyć w to, co usłyszał. – Toż to wstyd i hańba!

Mógł sobie pomstować, ale ja wiedziałem, że gdy zapytam o zgodę, uniknę bardzo niemiłej kłótni. A nie lubię się kłócić, oj, nie lubię.

Całe szczęście żona go nie słyszała, bo w dalszym ciągu spokojnie bawiła się z psem.

– Tak, idź. Tylko nie wracaj późno – odpowiedziała w naszą stronę, tarmosząc psa za uszy. Widać była tego dnia w dobrym humorze, bo nawet nie zapytała czy posprzątałem w szafie. Wymknąłem się wraz z towarzyszącym mi gadem na klatkę schodową, trwożliwie się rozglądając. Brązowo-różowa lamperia nadawała temu miejscu obłudny i mdły nastrój. Miałem nadzieję, że wścibskie sąsiadki akurat oglądają swoje seriale, choć prawdopodobieństwo, że żadna akurat nie popatrzy przypadkiem przez okno było nikłe.

 

 

Szliśmy w milczeniu przez opustoszały park. Pomarańczowe światło latarni rzucało nasze cienie na wilgotną ścieżkę. O tej porze roku szybko zapadała ciemność. Smok nie zostawiał śladów, jednak jego pokrzywione cielsko rzucało cień równie wyraźny jak mój własny. Nie zapytałem go o tę prawidłowość, obawiając się kpin i przydługich wyjaśnień, które, jak już zdążyłem zauważyć, były jego ulubionym zajęciem (poza ogryzaniem pazurów). Z zamyślenia wytrącił mnie przeciągły wilczy skowyt. Wyjąłem telefon i sprawdziłem smsa. Zawsze mogłem liczyć na przyjaciół. Miałem nadzieję, że ich towarzystwo i kufel dobrego piwa pomogą na roztrzęsienie. Wiatr poruszał czarnymi konarami bezlistnych drzew.

– To lubię – mruknął smok.– Taka atmosfera, a ty zupełnie skapciałeś. Nie ma lepszego miasta na rozprzestrzenianie Chaosu.

– Co to znaczy „skapciałeś”? Nie ma takiego słowa! – Oburzyłem się (prawie) nie na żarty, przesycony ilością obelg, którymi szafował na prawo i lewo.

– No, właśnie to. „Nie ma takiego słowa”, jak to nie ma? Przecież właśnie go użyłem! Jak się czegoś używa, to znaczy, że istnieje, czyż nie? – Smok nie dawał za wygraną. Nie zdołałbym nigdy wygrać z nim dyskusji. Był najbardziej przemądrzałym stworzeniem, jakie spotkałem. Przy nim nawet nasz project manager wydawał się mniejszym betonem.

Wreszcie doszliśmy do knajpy. Wejście  prowadziło na liczne schody, na końcu których czekało cuchnące grzybem powietrze, chrzczone piwo i brak zasięgu. Coś, co od lat młodzieńczych  ukochałem. Smok z uznaniem pokiwał łbem i odbiło mu się siarką.

Przyjaciele czekali już od jakiegoś czasu, ich piwo prawie zniknęło z kufli. Rozprawiali o rzeczach mrocznych i tajemniczych, czemu sprzyjał grobowy nastrój i rozklekotane krzesła.

– O, jesteś w końcu. Zastanawiamy się właśnie, czy Tolkienowi podobałaby się najnowsza ekranizacja „Hobbita”. Ty się najlepiej znasz. Siadaj. – Zachęcił mnie Paweł, niezwykle podekscytowany. Jak zwykle, zapowiadało to zaciętą i bogatą we wszelkiego rodzaju mądrości dysputę.

Usłyszałem za sobą kpiące prychnięcie…Już wiedziałem, co będzie dalej.

– To dopiero człowiek Chaosu! Specjalista od wymyślonych karzełków – naśmiewał się smok. – Toż to kpina!

Z trudem powstrzymałem się od komentarza. Przesunąłem także krzesło w ten sposób, by zasłaniało kolegom smoczy cień, który odzwierciedlał każdy dziwaczny szczegół cielska właściciela.

Kolejne minuty dłużyły się w nieskończoność. Przyjaciele coraz zapalczywiej bronili swoich stanowisk, a wstrętny gad szeptał mi do ucha coraz trafniejsze i złośliwe komentarze. Zmęczony hałasem, nie brałem udziału w rozmowie. Smok nie opuszczał mnie nawet na moment. Towarzyszył mi także w śmierdzącej uryną toalecie zamykanej na haczyk. Sprawiał, że myśli w głowie kotłowały się jak brudny ocean, gdy w jego głębinie śpi ukryta groza. To uczucie było przyjemne tylko w teorii i z punktu widzenia bezpiecznego obserwatora. Ja, będąc w samym środku Chaosu, stałem się bezbronny i skarlały.

Pierwszy raz w życiu wyszedłem z knajpy jeszcze bardziej spięty, niż do niej wchodziłem.

– Mam nadzieję, że jesteś chociaż zadowolony? Zepsułeś mi cały wieczór! – Nie ważyłem się krzyknąć na gada. Warknąłem tylko, co zazwyczaj czyniło moją wypowiedź całkowicie niezrozumiałą. – Wydawało mi się, że masz pomagać, a nie przeszkadzać?

Smok smętnie dreptał obok mnie, przyglądając się oświetlonym hojnie wystawom sklepowym. Manekiny stały na nich szare i bezoczne.

– Ehhh, tracę już nadzieję. Zepsułem ci wieczór, mówisz? Chyba ci na nim nie zależało? – Czasami nie od razu orientowałem się w jego sarkazmie i ironii, co czyniło mnie ciągle ofiarą kpin.

– Jak to? Zależało mi, do cholery! – Kopnąłem malutki żwirek, który zatrzymał się przy krawężniku.

– To gdzie podział się gniew? Psia jucha!

– Przecież właśnie się gniewam! – Prawie podniosłem głos.

– Staruszka, której nikt nie ustąpił miejsca w kolejce do rejestacji w osiedlowej przychodni zdrowia okazuje potężniejszy gniew!…Człowiek chaosu…jak z koziej dupy trąba…Podstawą Chaosu jest niezgoda, bunt! Gdzie twój bunt? – Ogon smoka zawijał raz na lewo raz na prawo, aż prawie podciął mi nogi, choć nie należał do najdłuższych. Był jednak twardy i kolczasty.

– Buntowałem się w liceum. Teraz jestem dorosły i pogodzony ze sobą – odważnie odparłem atak.

Smoczy ryk prawie rozsadził mi głowę. Trzeba przyznać, że głosisko miał potężne, czemu nie mogliby zaprzeczyć nawet fani Wioletty Villas.

– Co za bzdury!!! Jakbyś był pogodzony, to bym w szafie nie siedział jak tchórzliwy kochanek. Czekasz na Chaos, lecz on nie nastąpi, dopóki gniew nie zawładnie twoim rozumem.

Nieliczni ludzie przemierzający uśpioną ulicę spoglądali z mieszaniną trwogi i ciekawości.

– Zaczyna mi się to nie podobać. Może ja wcale nie chcę, żeby gniew zawładnął moim rozumem? Kiedy  przypominam sobie czasy licealne, nie zauważam tam wielu szczęśliwych chwil, które powodował ów chaos, tak przez ciebie reklamowany.

Smok spojrzał spode łba.

– Rozumiem, w takim razie znikam. Nic tu po mnie – I zniknął. Zostałem sam na przystanku tramwajowym. Rozbity i porzucony na pastwę własnych wątpliwości.

Smoki to stworzenia bezlitosne i złośliwe – wiedziałem to od wczesnych lat młodzieńczych, kiedy przeczytałem o nich po raz pierwszy. Nie sądziłem jednak, że jeden z nich zamiast złota, zapragnie bardziej psychicznego znęcania.

Jeszcze w domu nie mogłem dojść do siebie. Dobrze, że żona już spała, bo nie wiedziałem co ze sobą począć. Byłem jak Bilbo, siłą wplątany w przygodę o wątpliwym bezpieczeństwie. Tyle, że tamto, to tylko opowieść, a tu i teraz ważą się prawdziwe losy– myślałem. Ale przecież smoków nie ma naprawdę! Czyli zwariowałem!

Całe szczęście nazajutrz była niedziela. Zacząłem od sprzątania szafy. Mówią, że niedzielna praca w gówno się obraca. To najlepszy dowód, że ludzie gadają bzdury, byle się rymowało. Udało mi się bowiem bardzo pięknie i dokładnie tę szafę wysprzątać. Smok nie będzie miał już skąd wyleźć i za jakiś czas może uda mi się zapomnieć o całej sprawie. Trzeba było słuchać żony i posprzątać ten bałagan dawno temu, jak prosiła. Nie musiałbym rozważać wizyty u psychiatry. A tak…muszę rozważać właśnie. Nie chcę już być człowiekiem Chaosu. Chcę być takim małym szarym.

Nigdy jeszcze nie ucieszyłem się tak na smętny poniedziałek. W tramwaju ludzie stłoczeni jak co dzień, automat biletowy nie wydaje reszty, pan w kiosku jest niemiły, a w pracy czeka na mnie niewygodne biurko nadające pozory prywatności.

Usiadłem z wielkim zapałem do pracy, co było zupełnie nienaturalne. Litery i cyfry – niby twórcze a nudne. Terminy goniły, ale już się tym nie denerwowałem. Ogarnął mnie błogi spokój. Zacząłem szybko przebiegać palcami po klawiaturze, pisać kolejne linijki. W znany dobrze dźwięk wpasowywał się gdzieś w tle szum ogrzewania podłogowego. Odpłynąłem myślami w bezkres matematycznych zagadnień. Uwielbiałem przemierzać chłodny kosmos zapisany w znanych mi językach liczb.

Zaraz, zaraz, przecież my nie mamy ogrzewania podłogowego. Już wiedziałem co się święci.

– Wyłaź natychmiast! – mruknąłem tak, by inni pracownicy nie usłyszeli. – Wynocha z mojego życia!

Smok uchylił nieco szufladę biurka i wysunął z niej nieforemny łeb. Był mniejszy niż poprzednio. W końcu wygramolił się na blat, gdzie rzucił cztery cienie, jeden jaśniejszy od drugiego. Jarzeniówki w zajmowanym przez firmę pomieszczeniu rozszczepiały wszystko na cztery sprawiedliwe części. Równo– to co żywe i to, co nieożywione.

– O, widzisz, już są postępy – uśmiechnął się gad – Zaczynasz się złościć. To już krok naprzód. A teraz opowiedz mi łaskawie coś o tym wyjątkowo brzydkim miejscu – Smok rozejrzał się po biurze z nieukrywanym niesmakiem.

Przesunąłem laptopa tak, by rozpraszał dziwaczne cienie mojego dręczyciela. Całe szczęście dym, który wydobywał się od czasu do czasu z jego nozdrzy, nie był widoczny dla nikogo poza mną.

– Nie będę ci niczego opowiadał. Masz natychmiast zniknąć! – powiedziałem z całą mocą w nadziei, że to zadziała jak poprzednim razem.

– Nie zamierzam znikać. Przejdę się tu trochę – stwierdził całkiem skarlały smok jak gdyby nigdy nic.

– Jak to nie zamierzasz? Wydawało mi się, że musisz mnie słuchać przynajmniej w tej kwestii? – Rozczarowany, nie chciałem dać za wygraną. Bardzo zależało mi na zburzonym spokojnym poniedziałku zupełnie pozbawionym grozy.

– Zniknąłem, bo mi się znudziło. Nie myślałeś chyba, że możesz mi rozkazywać? W końcu jestem smokiem! Żaden psi potomek nie będzie mi mówił kiedy mam znikać a kiedy nie. Raz wywołany z szafy jestem już zupełnie poza twoją kontrolą. Taka jest właściwość Chaosu. Powinieneś się do tego przyzwyczajać, a nie wypierać rzeczy, które drzemią w tobie od urodzenia…głęboko chyba…i pod sporą warstwą tchórzostwa…ale jednak drzemią, skoro tu jestem.

Zrezygnowany postanowiłem zachowywać się tak, jakby smoka nie było. Może da mi spokój, jeśli będę udawał, że go nie widzę, jak inni. Wcale nie w ten sposób wyobrażałem sobie bycie człowiekiem Chaosu. Wiedziałem w prawdzie, że bunt nie idzie w parze ze spokojnym życiem rodzinnym, jednak zawsze jakoś układało się to w spójną całość. Niestety, stworzenie o oddechu śmierdzącym siarką zaburza całkowicie normalne funkcjonowanie.

Smok chwilę posiedział jeszcze na biurku, a następnie podreptał gdzieś poza pole mojego widzenia. Przecież nawet, gdyby ktoś zauważył jego cień, nie mógłby wiedzieć, że mam z tym coś wspólnego. Po chwili znów zatonąłem w formułkach.

Miałem nadzieję, że nie będę musiał oglądać go przynajmniej do końca dnia. Gdyby ktoś kilka dni temu zapowiedział, że znajdę w szafie smoka, pewnie bardzo bym się ucieszył. Teraz miałem mieszane uczucia. Smok – zawsze marzyłem, że zaprzyjaźnię się ze smokiem albo wilkiem co najmniej. A tymczasem to smok bardziej ma mnie. W dodatku nęka przydługimi przemowami i ciągle poucza. Każdy wywołuje takiego smoka, na jakiego sobie zasłużył. Niezaprzeczalnie!

Przerwałem pracę, bo wpadła mi do głowy dawno już zapomniana myśl. Postanowiłem zapalić sobie papierosa w biurowej toalecie, (co łamało oczywiście bezwzględny zakaz). Był to z pewnością wpływ tego osobliwego przewodnika, który zasiał we mnie ziarno niezgody na wszelkie formy ograniczenia swobody, bo papierosy rzuciłem już kilka lat wcześniej. Szedłem teraz pustymi i cichymi korytarzami, wyścielonymi dość tandetnym dywanikiem w perskie wzory, który okropnie gryzł się z nowoczesnym, surowym wnętrzem. Wcześniej też jakoś tego nie zauważałem. Cieszyłem się zawsze z dobrze płatnej pracy, pomijając zupełnie estetykę miejsca czy schematyzm postrzegania u współpracowników. Nagle wszystko to zaczęło uwierać mnie jak żwirek w bucie. Niezbyt boleśnie lecz bardzo uciążliwie zaznaczający swoją obecność.

Otworzyłem drzwi i natychmiast rzucił mi się w oczy przerażający obraz. Spod drzwi jednej z kabin o wszechobecnym kolorze ecru, leniwie wypełzała strużka świeżej krwi. Stałem chwilę osłupiały, patrząc jak płyn wypełnia przestrzeń między kafelkami, nadając fudze swój krzykliwy i niehigieniczny kolor. Drżąc na całym ciele, podszedłem bliżej i otworzyłem kabinę. Zwłok, których się spodziewałem w środku nie było. Na klapie zamiast tego siedział pokrzywiony i wyraźnie zadowolony z siebie smok i obgryzał brudne pazury, z zadowoleniem mlaskając. Nagle dotarło do mnie, że nie kupiłem przecież papierosów, które tak bardzo były teraz potrzebne.

– Papierosa? – zapytał gad,  zgadując bezbłędnie o czym myślę i wyjmując pomiętą paczkę nie wiadomo skąd. – Tak myślałem, że nie masz. Przecież rzuciłeś dawno temu.

Wyciągnąłem chciwie rękę, lecz natychmiast ją cofnąłem. Na paczce widniały jeszcze mokre czerwone ślady.

– Co ty zrobiłeś? Czyja to krew? – wykrzyknąłem zupełnie wytrącony z równowagi.

Smok nacisnął spłuczkę, wywołując szum i bulgotanie wody.

– Zjadłem jednego korpoludka – zaśmiał się szyderczo i zwiększył swój rozmiar o kilka dobrych centymetrów.

– Kogo?!

– Takiego w okularach. Straszny bufon – mlasnął leniwie.

Byłem na granicy wytrzymałości.

– Tutaj wszyscy są w okularach! – jęknąłem rozpaczliwie.

Smok zatrzepotał błoniastymi skrzydłami i zniknął. Pozostała po nim tylko chmurka brązowego dymu i ta nieszczęsna, nazbyt aż realna plama na podłodze.

 

Wyszedłem z psem na spacer, bo nie mogłem spojrzeć żonie w oczy. Tego dnia ostatni raz widzieliśmy naszego project managera. Nie lubiłem go, to prawda, ale nie zasłużył chyba na śmierć w paszczy tego dziwnego i coraz bardziej przerażającego stworzenia. Zgadza się, był po prostu gnidą, zatruwał wszystkim prawie każdy dzień w pracy…no i wychodził palić do kibla, co strasznie mnie wkurzało, bo śmierdziało potem aż na korytarz. Właściwie gdyby się zwolnił, nikomu nie byłoby go ani trochę żal…ale żeby go zjadać, to już gruba przesada.

Żona dziwnie mi się przyglądała. Pierwsza wiedziała o wszystkim, zanim zdążyłem jej o tym opowiedzieć. Od kiedy się znaliśmy, nie miałem ani jednego sekretu. Właściwie, kiedy się nad tym zastanowiłem, trochę mnie to przeraziło. Zawsze wszystko lojalnie jej wygadałem. Teraz nie miałem jednak ochoty opowiadać o smoku. Wiedziałem, że posłałaby po lekarza.

Smok od czasu, kiedy zamordował managera, nie zjawiał się.

Szliśmy z psem przez ostatnią niezabudowaną przez developera łąkę w tej części miasta. Trawy zgniły już dawno, więc po lecie nie pozostało nic, poza wspomnieniem ciepłych dni. Szare niebo, pełne smogu nie kończyło się nigdy. Przecinały je co chwilę warczące samoloty. Ciekawe czy kiedyś rósł w tym miejscu las czy tylko pełne chwastów łąki ciągnęły się przez wiele kilometrów? Kiedyś nie było tu ludzi, tylko zwierzęta przechadzały się w poszukiwaniu pożywienia i partnera. Wcześniej jeszcze – dinozaury, które w wyobraźni człowieka zamieniły się w straszne smoki. Zawsze baliśmy się nieznanego. Wszyscy jesteśmy tchórzami – tego wymaga przetrwanie. Bez strachu nie moglibyśmy przeżyć.

Szedłem tak w zadumie w stronę ceglanego kościoła, który stał na granicy świata traw i cywilizacji.

Niespodziewanie, z szarości nieba zaczął wyłaniać się duży czarny kształt. Powiększał się coraz bardziej, aż olbrzymich rozmiarów smok wylądował na łące. Tym razem zupełnie mnie to nie zdziwiło. Pies zaczął zapalczywie szczekać, ale po chwili uspokoił się całkiem i zajął obwąchiwaniem leżącego w pobliżu głazu. Gad tym razem wyglądał naprawdę imponująco, choć jego głowie nadal brakowało jednego rogu. Miał chyba ze cztery metry wysokości, przez co natychmiast wzrastała jego wiarygodność.

– No i jak? Przetrawiłeś już swoją wielką stratę? – Jego głos zagrzmiał w ciszy jak cmentarny dzwon.

– Ty, widzę, ją przetrawiłeś, zwiększył ci się rozmiar – odparłem już bez lęku.

Smok oblizał się długim, brązowym jęzorem.

– Owszem, tutejszy klimat mi służy, dziękuję. Zjadłem jeszcze parę innych osób, ale nie smuć się, nikt znajomy.

– Łaskawy jesteś, smoku. Czego teraz chcesz? – Perspektywa zaczęła mi się wykrzywiać od czasu pożarcia szefa.

– Pokażę ci prawdziwego człowieka Chaosu, choć za mną – Nie czekając, pomaszerował w stronę kościoła, co chwilę podfruwając.

Musiałem się śpieszyć, by za nim nadążyć. Przyznaję, że byłem ciekawy.

Uszliśmy spory kawałek, kiedy wreszcie smok zatrzymał się przy blaszanej budzie, w której budowlańcy trzymali kiedyś swoje narzędzia. Wokół rozpościerał się smród uryny i wymiocin. Wskazał pazurem w stronę wejścia. Zajrzałem do środka. Na stercie jakiś starych szmat leżał odurzony zbieracz złomu. Twarz miał przeoraną bruzdami i czerwoną od alkoholu. Cofnąłem się szybko, bo smród był nie do wytrzymania.

– To jest człowiek Chaosu?! Żartujesz sobie ze mnie! – oburzyłem się bardziej niż kiedykolwiek.

– Zgadza się, oto on – Zupełnie swobodnie potwierdził mój przewodnik.

– Możesz mi to wyjaśnić?

Pies zaszył się w blaszaku, bardzo zaciekawiony.

– Bezkompromisowość, wolność, cóż jeszcze mam wyjaśnić? – Stanowczo podkreślał smok. Brzmiało to trochę jak chwytliwe hasła przed kampanią wyborczą. Trzeba jednak przyznać, że gad potrafił być przekonujący.

Głowa mnie rozbolała od tej pseudofilozofii. Zaczynałem jednak pojmować w końcu, co gad ma na myśli.

 

Towarzyszył mi przez resztę spaceru. Nie było słońca, więc jego wielkie cielsko nie rzucało żadnego cienia, czułem się jednak bardzo przytłoczony jego nowym imponującym rozmiarem i tym, co ze sobą wnosił. Uprościłem więc sprawę tak, jak kultura masowa ruch hipisowski.

– Chcesz, żebym wszystko zostawił i zaczął pić na umór? To jest twoje sianie Chaosu?

– Nic nie rozumiesz, ty ciasna głowo. Nie musisz być żulem. Możesz być kłamliwym politykiem, bulwersującym pisarzem albo bezlitosnym księdzem. Ważne, żebyś burzył porządek, skończył wreszcie z tym twoim wygodnym pustym życiem – smok z powodzeniem mógłby wciskać staruszkom pościel z wielbłądziej wełny albo nawet masujące materace.

Zbliżaliśmy się do domu. Nie byłem w stanie ogarnąć tego, co proponował mi smok. Nie widziałem w tym żadnej korzyści dla siebie.

– I robisz to wszystko, bo Rada tak ci kazała? Dlaczego aż tak im na mnie zależy? Czego ode mnie chcą? – Pobudki jego działań wydawały się nieszczere.

Smok zatrzymał się przed blokiem, tuż pod oknami dociekliwych sąsiadek. Jedna z firanek znacząco się poruszyła.

– Nie ma żadnej Rady, ptasi móżdżku! – Olbrzymie cielsko zafalowało. Jego przekleństwa zawsze wydawały mi się jednak trochę za słabe jak na smoka.

– Ale…przecież…dlaczego mnie okłamałeś? – Poczułem się nagle jak oszukana dziewica albo, co gorsza, niewinny chłopak.

Wymachiwałem rękami, więc musiało to wyglądać dość dziwacznie. Kilka głów pojawiło się za szybami. Przestało mnie to obchodzić.

– Okłamałem, bo byś nie pojął. Poza tym, lubię kłamać.

– Hmmm, mogłem się tego spodziewać…Kto zatem cię przysłał?

– TY! – Tego było już za wiele…Smocza natura wyszła na jaw w całej okazałości.

 

 

Leżałem nieruchomo i długo wpatrywałem się w sufit. Smok nie pokazywał się od tygodnia. Kiedy wreszcie postanowiłem wstać, zrobiła się jedenasta w południe. Spojrzałem na telefon. Kilkanaście nieodebranych połączeń. Z pracy. Z pracy. Z pracy. Z pracy….Nie pójdę tam więcej. Tyle godzin straciłem na robieniu ciągle tego samego. Trzeba przyznać, że smok potrzebny był w moim życiu, by zrozumieć pewne rzeczy. Trochę brakowało mi jego złośliwości. Szczególnie, od kiedy żona wyprowadziła się do rodziców i zabrała psa, w mieszkaniu zapanowała głucha cisza. Wskazówki zegara cykały uspokajająco, prawie jak świerszcz zza komina. Spuściłem stopy na podłogę i kopnąłem brudne skarpetki w kąt. Jestem w końcu człowiekiem Chaosu.  

– Smokuuuuu, wyłaź! – wykrzyknąłem – Jestem gotowy!

Cisza.

Poszedłem do kuchni, by zrobić sobie kawę. Nastawiłem czajnik i spojrzałem za okno. Sąsiadki rozmawiały przed wejściem. Jedna z nich taszczyła wielką torbę z zakupami. Codziennie to samo. Postanowiłem ruszyć się z domu. Czajnik zaszumiał. Otworzyłem lodówkę i sięgnąłem po mleko. Smok stał skulony obok musztardy. Ani drgnął. Łypał tylko okiem. Wyjąłem go ostrożnie i postawiłem na stole. Chwilę stał jeszcze, udając słoik majonezu. Wreszcie rozprostował błoniaste skrzydła i splunął iskrami.

– Mam tu coś dla ciebie. – Wyjął nie wiadomo skąd pomiętą gazetkę. – Trzeba przyznać, że zawsze miał efektowne wejście…No, ale w końcu był nie byle jakim stworem, lecz prawdziwym smokiem.

– Myślałem, że jesteś tylko w mojej głowie. Długo cię nie było.

Smok zaczął obgryzać brudne pazury. Zdałem sobie sprawę, że tym razem w geście tym zawiera się nie tylko znudzenie, ale jakby odrobina nieśmiałości.

– Smoki zjawiają się tylko wtedy, gdy ktoś ich naprawdę potrzebuje. Czytaj!

Wziąłem z jego łap papier. Na okładce widniały gwiazdy i planety. Przed moimi oczami od razu stanął kosmos złożony z formuł matematycznych, praw fizycznych i całego mnóstwa niewiadomych wołających o wyjaśnienie.

– „Otwórzcie oczy!”– przeczytałem tytuł – Co to jest?

– Chaos w czystej postaci – Uśmiechnął się gad – Dzisiaj pójdziemy trochę namącić – zachichotał złośliwie.

Roześmiałem się szczerze. Ostatecznie, co miałem innego do roboty? Szybko wciągnąłem spodnie i sweter. Ogoliłem się i wypachniłem swoimi ulubionymi perfumami. Smok zadowolony usadowił się na moim ramieniu. Od jakiegoś czasu moje życie zamieniało się w jeden wielki absurd. Pierwszy raz jednak poczułem, że smok jest już całkiem oswojony.

Czas zająć się czymś o wiele bardziej mistycznym. Kto może zgadnąć, co jeszcze potrafi sprawić Chaos ukryty pod warstwą tchórzostwa? Teraz już wiem, że zawsze wylezie na wierzch, bo jest lżejszy niż porządek.

– Komu w drogę temu czas. Trzeba siać siać siać.

 

KONIEC

Koniec

Komentarze

Jest nieoklepany pomysł na smoka. Ociupinę gorzej z wykonaniem. Robisz błędy w zapisie dialogu, źle się dzieje ze spacjami w pobliżu znaków przestankowych. Chyba gdzieś mi mignęła literówka.

Babska logika rządzi!

No, właśnie to. „Nie ma takiego słowa”, jak to nie ma? Przecież właśnie go użyłem! Jak się czegoś używa, to znaczy, że istnieje, czyż nie? – Smok nie dawał za wygraną -bardzo, bardzo super!

Rozprawiali o rzeczach mrocznych i tajemniczych, czemu sprzyjał grobowy nastrój i rozklekotane krzesła. – cudne!

w kolejce do rejestacji w osiedlowej – literówka

Zawsze wszystko lojalnie jej wygadałem. – a to słodziutkie

Bardzo mi się spodobało – fabuła może nie powala, za to dopasował mi subtelny humor. Troszeczkę niejasna dla mnie końcówka, ale co tam, miłe czytadło na wieczór.

Tekst oceniam na 7

 

A to Ci pomoże w zapisie dialogów: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Tekst oceniam na 6

Biblioteka to conajmniej 7, bemik :P

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Ok, to zmieniam na siedem.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Pomysł na pewno oryginalny i ciekawy, choć mówiąc szczerze miejscami odrobinę się nudziłem. Za to refleksja w zakończeniu pierwsza klasa.

Zabawny tekst, erudycja i brak zadęcia– a przy tym małe przypomnienie o zamiecionym pod dywan buncie przeciw zwykłej, szarej egzystencji. To lubię :-)  

Bardzo oryginalny pomysł, świetnie się czyta!!! Nie widzę tu żadnych błędów ani niedociągnięć. Mądry, głęboki, ponadczasowy tekst, w którym każdy zobaczy siebie teraz i kiedyś. Puenta miażdży:).

Wieczor

Oryginalny pomysł.

Dłużyzna w środku. 

 

Mocna puenta :-)

Brak zadęcia – no bo kto nie był za młodu socjalistą, ten starość jest faszystą, jak mawia stare, zdradzieckie porzekadło. Ogólnie in plus.

 

Tekst oceniam na 7.

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Niezgorszy pomysł, ale opowiadanie chyba nieco przegadanie. Miejscami zaczynało nużyć i dopiero pod koniec poczułam powiew nieco bardziej rześkiego finału.

 

Wie­dzia­łem w praw­dzie, że bunt nie idzie… – Wie­dzia­łem wpraw­dzie, że bunt nie idzie

 

Trze­ba przy­znać, że smok po­trzeb­ny był w moim życiu, by zro­zu­mieć pewne rze­czy. – Czy wcześniej smok nie rozumiał pewnych rzeczy? ;-)

Trze­ba przy­znać, że smok po­trzeb­ny był w moim życiu, bym zro­zu­miał pewne rze­czy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Opowiadanie niesie ze sobą pewne przesłanie, to trzeba przyznać. Wydaje mi się natomiast, że taki nonkonformistyczny pomysł wymaga równie ostrego wykonania. U Ciebie jest chyba za spokojnie – tak w zakresie fabuły, jak i językowo. Przydałoby się wprowadzić nieco chaosu – ale takiego sensownego – również na poziomie frazy ;  )

I po co to było?

Nowa Fantastyka