- Opowiadanie: paulttrogue - Master of Puppets - Rozdział 2.

Master of Puppets - Rozdział 2.

Oceny

Master of Puppets - Rozdział 2.

ROZDZIAŁ 2.

Pamiętnik żony znałem na pamięć. Słowo w słowo, co do ostatniej literówki. Pomiędzy kartki wpiąłem rachunki, zdjęcia i notatki z pierwszego śledztwa. Poszlaki, przemyślenia i skserowane kopie protokołów. Miałem nawet kopię policyjnych akt Gośki. Towarzyszyłem wtedy wynajętemu detektywowi, Johnowi Spade’owi (liczył, że Hollywoodzkie imię zapewni mu klijentelę), niczym cień. Obserwowałem, uczyłem się, a przede wszystkim ponaglałem go… W jakiś nadprzyrodzony sposób czułem, że czas jest decydującym faktorem. W ciągu trzech dni dokonaliśmy, na co glinom nie starczyło tygodnia. Dla Gośki zbyt późno. Do teraz nie jestem pewien, jak do tego doszło. Działałem wtedy jak w delirium, napędzany jakąs niewidzialną siłą. Nie spałem od tygodni. Myślałem tylko o żonie. Później tylko o zemście. Pamiętam jak przez mgłę, że odwiedziliśmy jakiś ludzi z kriminalnego półświatka. Kolejny kredyt pomógł otworzyć im usta. Detektyw telefonował, ustawiał spotkania, podawał dłonie rozdajac równocześnie niezaklejone koperty, a potem znowu telefonował. Nie zdążyłem nawet zapytać, czego się dowiedział, a on podążał już nowym tropem. Dlatego właśnie od niego postanowiłem zacząć…

Siedząc w tramwaju wertowałem notatnik stwierdzając z każdą stroną, że gdzieś, na dnie mojej pamięci nadal spoczywały wszystkie fakty. Wystarczyło zdmuchnąć z nich zalegający kurz. Garść painkillerów z apteki pomogła mi wszystko uporządkowac: Czyżby tylko dlatego nie odnaleźliśmy mordercy, bo skończyła mi się kasa, a szanse na nowy kredyt stały gorzej niz na wygrana w totto-lottka?

 Jeśli tak… Po dziewięciu latach moja sytuacja finansowa jeszcze się pogorszyła. Od wyroku przestałem się jednak przejmować upomnieniami windykatorów. Komornikom odpisałem, że mam ich głęboko w dupie. Teraz żałowałem tego kroku. Potrzeba mi każdego grosza…

„Private Eye – John Spade – Wszystkie sprawy!”

Gdzie wcześniej dumnie ogłaszał się Jan Szpada (emerytowany UBek, jak głosiły słuchy), wisiał dziewięc lat później skromny szyld: „Kwiaciatrnia Niezapominajka”.

Zakląłem pod nosem. Później drugi raz, kiedy właścicielka kwiaciarni przyznała, że zajęła lokal po lumpeksie. Ten zaś, o ile jej wiadomo, odziedziczył pomieszczenie po osiedlowym kuflolocie. I tyle. Żadnej wzmianki o detektywie. Pozostawało pytanie, czy rozszerzywszy działalność Szpada dorobił się przyzwoitszego lokalu w bardziej reprezentatywnej części miasta, czy też poszedł z torbami. W obu przypadkach miałem jeszcze szansę. Gorzej jeśli podjął się śledztwa przerastającego jego możliwości…

Trzymając się pozytywnych opcji niczym tonący brzytwy zadzwoniłem do urzędu skarbowego. Po niecałej godzinie, podając się za komornika, udało mi się przebić mur biurokracji. Mimo NIPu i PESELu Szpady (pierwszy z rachunku, drugi z fotokopii dowodu detektywa) dowiedziałem się tylko, że zakończył działalnośc gospodarczą miesiąc po sprawie Gośki. Żadnych otwartych roszczeń.

Urząd miasta również okazał się ślepym zaułkiem. W aktach nie egzystował nikt o nazwisku detektywa. Co więcej: w archiwach również nie.

Więc jednak… pomyślałem przerywając połączenie. Musiał zniknąć. Przecenił swoje możliwości i musiał zniknąć… Tak, czy inaczej… Jako UBek miał z pewnością dość wrogów. I umiejętności, żeby gdzieś się zaszyć!

Zdecydowałem się odtworzyć ostatni dzień mojej żony. Gdzieś przecież musiała natknąć się na porywacza i zabójcę. Być może śledził ją już od paru dni, faktem było jednak, że kimkolwiek był, ujawnił się dopiero tego felernego dnia. Gośka wyszła z pracy, ale nie dotarła już do lekarki.

Dlaczego się tam wogóle wybrała? Termin miała dopiero w następny poniedziałek…

Zacząłem od domu dziecka, gdzie pracowała dając, jak zwykła opisywać swoją pasję, miłość wyrzutkom społęczeństwa. Nieważne czy sieroty, porzuceni za młodu przez rodziców, czy też podopieczni urzędu socjalnego, wszystkie dzieci potrzebują miłości, by wyrosnąć na normalnego człowieka. Jej szef wtedy i nadal, opasły cap, nie podzielał poglądów mojej żony. Najwyraźniej głęboko wierzył, że to własnie podopieczni są winni jego osobistej niedoli. Czymkolwiek była. Dawał im to do zrozumienia przy każdej nadażającej się okazji, gnojąc i jeśli nadażyła się okazja katując.

Czyżby prywatna wojna Gośki z przełożonym stała się powodem jej morderstwa?, zastanawiałem się czekając na mojego podejżanego numer jeden. Co zrobiłby, jakby się dowiedział o jej skardze do ministerstwa? Mogła kosztować go posadę… Nie doszło do tego, bo miał silniejesze plecy niż sądziła, ale czy mógł być tego pewien?

Rozmyślania przerwało pojawienie się mężczyzny-beczki. Od śmierci mojej żony najwyraźniej nic się nie zmieniło. A jeśli to na gorsze. Ponad dwumetrowy osiłek o wyraźie twarzy upośledzonego dziecka w średniowieczu znalazłby pracę jako odźwierny w najgłębszych lochach. Dziś stosował te same metody w stosunku do doświadczonych przez los dzieci. Rózga z dłoni wielkości szynki nie pozostawiała co do tego żadnych wątpliwości.

– Czego? – warknął poznając mnie.

– Mam pozwolenie policji na rozmowę z całym kolektywem. – zablefowałem. Kiedyś faktycznie posiadąłme takie pozwolenie. Jego kopia nadal tkwiła między kartkami pamiętnika.

– Otworzyli sprawę Małgorzaty? To było tak dawno…

– Nigdy jej nie zamknęli. Morderstwa nie przedawniają się.

Zauważyłem wahanie osiłka.

– Nikt mnie o tym nie powiadomił…

– Ja pana powiadamiam. – brnąłem dalej nie widząc innego wyjścia.

– Pan nie jest z policji.

– To nie zajmie wiele czasu. Nie będę nikomu przeszkadzał, obiecuje… – słysząc moje tłumaczenie świńskie oczka cepa jeszcze się zawęziły. Szlag by to trafił, powinienem był wystąpić bardziej butnie. Jedynym tonem, jaki do niego przemawia.

– Pan pokaże to pozwolenie.

– Nie mam go ze sobą, ale…

– Nie mam czasu na pańskie gierki. Lepiej niech pan bierze nogi za pas. Moja cierpliwośc się kończy. Ostrzegam…

Nie miałem szans z osiłkiem, czego dowiedziałem się już przed laty zarzucając mu zbrodnię prosto w oczy i tym samym zarabiając sobie na złamany nos i dwa pęknięte żebra. Moja prowokacja tłumaczyła ponoć jego gwałtowną reakcję – tak orzeczenie sądu –, więc zamiast on stracić pracę, ja musiałęm zapłacić grzywnę. Mimo to przez chwilę igrałem z myślą konfrontacji. Po chwili jednak odrzuciłem ten pomysł. Przymusowa wizyta w szpitalu z pewnością nie popchnąłaby śledztwa do przodu, a nawet jeśli wygrałbym bójkę, musiałbym jakoś wydusic z capa prawdę. Ale jak? Musiałbym go conajmniej torturować. Byłem pewien, że Gośka nie pochwaliłaby takiego zachowania.

Zmiąwszy przekleństwo w ustach, rzuciłęm na odchodnym: – Dobrze. Wrócę z Policją. Niech pan nie opuszcza miasta. Mamy nowe, obciążające pana dowody…

Nie zareagował.

Godzina oczekiwania przed domem dziecka, maluch capa cały czas na oku, także nie przyniosła rezultatów.

Może do kogoś zadzwonił? Ale jak to sprawdzić…

Znałem jeden sposób, ale nie chciałem posówać sie aż tak daleko. Nie bez ostatecznej konieczności.

Sześć godzin później, po bezowocnych rozmowach z koleżankami Gośki, jej fryzjerką oraz zakończonej całkowitym fiaskiem wizycie u jej lekarki-ginekolog, która nadal zasłaniała się tajemnicą zawodową, usiadłem na ulubionej ławce w parku. Drobiąc zakupione po drodze precle i rzucając zawsze głodnym gołębiom, rozmyślałem nad dalszymi krokami. Wszelkie tropy prowadziły w ślepe zaułki, a moja początkowa euforia zamieniła się w frustrację.

– Powiedz coś, proszę… – wyszeptałem adresując słowa do ducha żony. – Pomórz mi!

Nie doczekałem się odpowiedzi.

Nie widząc innej opcji wrzuciłem w siebie garść painkillerów, po czym wybrałem numer teścia. Zgodnie z oczekiwaniem odebrał telefon, jakby dzwonił do niego sam szatan. Nie mielismy kontaktu od śmierci Gośki, doszły mnie jednak słuchy, iż jej matka zmarła niespełna rok później, a on winił właśnie mnie za wszystko. Nigdy nie dowiedziałem się dlaczego. Chciałem porozmawiac z nim na pogrzebie, ale uprzedził mnie kontaktując w przeddzień. Zabronił udziału w pochówku. Powiedział, że nie ręczy za siebie i obiecał, że jeśli zobaczy mnie ponownie, „pójdę do piachu”. Uwierzyłem na słowo. Teraz jednak groźba teścia nie wywierała już takiego wrażenia. W końcu sam stałem nad otwartym grobem.

Wysłuchawszy ze stoickim spokojem gróźb i przekleństw, zagadnąłem, czy wie kto zabił Gośkę.

Oczywiście zaprzeczył.

– Nie wiem jak ty, – Z premedytacją zrezygnowałem z „pana”. – ale ja zamierzam sie dowiedzieć! Już dość czasu jej morderca nacieszył się życiem. Czas na zemstę!

Zatkało go.

Wykorzystując ten moment dodałem: – Potrzebuję twojej pomocy. Mam nowy trop…

– Trop? Kogo podejżewasz? Moi ludzie mogą go przycisnąć. Chyba nie znowu kierownika domu dziecka?

– Nie chcę, żeby podejżany zwęszył pismo nosem. Potrzebujemy dowodów. Jesli okaże się, że…

– Rozumiem. Jakiej pomocy ci trzeba? Broni?

– Nie. Jeszcze nie. Najpierw potrzebuję danych. Posłuchaj: – Podaję namiary Szpady i numer komórki opasłego szefa Gośki. Swego czasu zadałem sobie sporo trudu, by go zdobyć, a potem gnębić nocnymi telefonami, szepcząc do słuchawki, że znam jego morczne tajemnice, co zaowocowało kolejną grzywną. O dziwo, jak bez trudu sprawdziłem, cap nie zmienił numeru. – I sprawdź, czy nie ma drugiej komórki.

– Czyli jednak ten wieprz. Mnie też nie podoba się ten koleś, ale ma alibi. Solidne niczym skała. To nie on.

– Jako jedyny ma też motyw. Mógł kogoś wynająć. Trochę go dziś postraszyłem, więc… Nigdy nie wiadomo. Lepiej sprawdzić!

– Dobra. Zamelduję się, jak będę coś miał.

Teść rozłączył się bez słowa pożegnania. I dobrze. Sam nie wiedziałbym, co powiedzieć, gdyby gośc się rozkleił.

Nakarmiwszy resztą precli nowoprzybyłe kaczki, wracałem do domu. Wysiadłem właśnie na moim docelowym przystanku, kiedy podpadł mi wysoki i chudy jak patyk nastolatek. Widziałem go juz wcześniej, w parku, gdzie się przechadzał bez konkretnego celu. Potem jechał tym samym tramwajem – byłem pewien. A teraz szedł za mną kryjąc się w kotłujących na deptaku masach. Poznałem go po charakterystycznych okularach słonecznych. Co prawda właśnie przestało padać, ale o pojawieniu się słońca nadal można było tylko pomarzyć. Na wkóloną w wysoki kołnierz głowę nieznajomy włożył czapkę, w uszach miał słuchawki – nic nadzwyczajnego w dzisiejszych czasach –, a jednak jego widok obudził coś we mnie. Jakieś dalekie wspomnienie, choć jeszcze nie byłem wstanie powiedziec, jakie konkretnie.

Kiedy dotarło do niego, że go zauważyłem, zawahał się.

Konfrontację wzrokową uniemożliwiały okulary, więc ruszyłem prosto na niego.

– Hej. – krzyknąłem wskazując go palcem.

Odwrócił się na pięcie i zaczął uciekać.

– Czekaj! – Nie miałem szans w wyścigach z chłopakiem, spróbowałem więc starego fortelu. – Mam coś dla ciebie… Poczekaj!

Albo mnie przejrzał, albo nie byłem wystarczająco przekonywujący.

Odruchowo zwolniłem, kiedy zniknął za rogiem, zatrzymałem się, znalazłszy na miejscu. Nie odkryłem go w tłumie.

Wystarczyło, że zdjął czapkę i schylił głowę…

Ale kto to był? Dlaczego uciekał? Nie miałem wątpliwości, że mnie śledził. Z czyjego polecenia?

Czyżbym rozdrapując stare rany obudził w zabójcy niepokój?

Tylko w kim?

Od razu przyszedł mi na myśl capowaty osiłek. Miałem jednak wątpliwości. Mężczyzna zdawał się zbyt prymitywny, by wysłać za mną szpiega.

Napadu kilku skinów w parku… pobicie… śpiączka. Tak!

Ale szpieg?

A może tylko udaje półgłówa?

Koniec

Komentarze

Dobra, mówiłeś, żeby nie wytykać Ci błędów, ale bez tego nie daję rady. Mam też wrażenie, że wydawca tez nie spojrzy przychylnym okiem, jeśli nawalisz zbyt dużo różnych baboli. Czy Tobie world nie podkreśla błędów – połowę od razy byś usunął.

 

USUŃ KROPKĘ Z TYTUŁU.

 

Słowo w słowo, co do ostatniej literówki – literówki czy literki?

Klijentelę – klientelę

 kriminalnego półświatka. – kryminalnego

niz na wygrana w totto-lottka – niż, a ten totolotek to tak specjalnie?

Kwiaciatrnia Niezapominajka”. – kwiaciarnia

w bardziej reprezentatywnej części miasta – reprezentacyjnej

Po niecałej godzinie, podając się za komornika, udało mi się przebić mur biurokracji. – to wątpliwe – przez telefon nie udzielają informacji. Raczej powołaj się na jakiegoś znakomego w tym urzędzie

felernego dnia – pomyliłeś znzceniaFelerny to in. wadliwy. Felerne może być coś materialnego – najczęściej jakiś towar, który kupiliśmy, nie zauważywszy usterki. 

Feralny to in. pechowy. Tak powiemy np. o dniu, o jakiejś nieszczęśliwej dla nas liczbie (np. trzynastce), wydarzeniu (np. feralny koncert; feralny rejs) itp.

Czyżby prywatna wojna Gośki z przełożonym stała się powodem jej morderstwa?, – tutaj brzmi, jakby to Gośka dokonała morderstwa

zastanawiałem się czekając na mojego podejżanego numer jeden – podejrzanego

tak orzeczenie sądu –, więc zamiast – po co ten przecinek? Masz już myślnik

Wrócę z Policją. – nadmiar szacunku – policja małą literą

maluch capa cały czas na oku – to zdanie dla mnie niezrozumiałe przy pierwszym czytaniu, a młodzi pewnie w ogóle nie zrozumieją (maluchy jeździły na długo przed urodzeniem wielu czytelników na portalu), dodany do tego cap czyni to zdanie bardzo tajemniczym

posówać sie aż tak daleko. – posuwać

Pomórz mi! – pomóż mi

Trop? Kogo podejżewasz? – podejrzewasz

Nie chcę, żeby podejżany – podejrzany

 

– Dobra. Zamelduję się, jak będę coś miał.

Teść rozłączył się bez słowa pożegnania. – jak dla mnie powyższa kwesta była pożegnaniem

Na wkóloną w wysoki kołnierz głowę – jaką? Chyba wtuloną

 

 

Podsumowując – rozdział pierwszy znowu coś zawiązuje, dajesz nowe postacie, jakieś odniesienie do przeszłości, które nijak ma się do wstępu.

Piszesz ciekawie, ale na razie nic z tego nie wynika. Tam coś zacząłeś, tu coś zacząłeś…  Kiedy coś zacznie się zazębiać?

EDIT: jestem zakręcona, dopiero teraz do mnie dotarło, że to rozdział drugi. Wybacz, wracam do pierwszego.

Przeczytałam rozdział pierwszy.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

:-( Masz rację, cała masa błędów. Niestety word mi niczego nie poprawia. Pisze na Libreoffice (w pracy, daltego pod pseudonimem), a writer tutaj nie ma zainstalowanego słownika pl. Kicha. Błędy wpadają mi w oko dopiero po wydrukowaniu, a szczerze mówiąc szkoda mi na razie papieru – a jeszcze bardziej drzew. Dzięki za wskazanie błędów (z pewnościa jest ich więcej), nie omieszkam poprawić.

Nie rozumiem, co masz na myśli mówiąc, że rozdział 1. (kropka po liczbie mówi że nie “rozdział jeden” tylko “rozdział pierwszy” – czyżbym się mylił?) coś zawiązuje. Zawiązuje? Tam się wszystko dopiero zaczyna. Przedstawiam mizerną sytuację protagonisty próbując wywołać w czytelniku współczucie i sympatię. Potem bohater wpada w tarapaty, otrzymuje zadanie, na którego wykonanie ma ograniczoną ilość czasu. Podstawy…

Owszem wiele pytań nadal pozostaje bez odpowiedzi. Celowo. Mamy dopiero stronę 20. Będzie z pewnościa coś koło 200, jeśli nie więcej (jestem na 2. stronie koncepcji, 2. z 18!), a jeśli chodzi o zazębianie, to juz w następnym rozdziale protagonista spotka się z Pałą (nie wiem czy zauważyłaś, że juz o nim wspomniałem – pracował kiedyś z Goską) na “wspominki“, z których na pewno to lub owo wyniknie. pewnie jeszcze więcej zagadek XD

Chyba nie oczekujesz serio, że w 2. rozdziale zdradzę główną tajemnicę? Tę z prologu…

Ok. Teraz zauważyłem twój edit… :O)

Paul, wybacz, ale jakoś mnie zakręciło – nie zauważyłam, że czytam rozdział drugi. Dopiero przed chwilą na to wpadłam i przeczytałam pierwszy.

Co do kropki w tytule: absolutnie się nie stawia, a to, o czym mówisz w swoim komentarzu dotyczy języka niemieckiego. W polskim kropka nie oznacza liczebnika porządkowego, a tylko koniec zdania.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dzięki, zaraz po zmieniam te liczby. Za durzo tłumaczę pl/de/en, a zwłaszcza te dwa ostatnie i trochę mi się wylpałczył Polski. Choć uważam (nie wiem jak Ty), że w porównaniu do nich język ojczysty jest o wiele bogatszy. Nie tylko w słowa, można się też lepiej wczuć w specyficzny smak niektórych słów. Chyba stąd pojawił się “wkulony”, jakos myślałem o skulonym, a jednocześnie wtulonym… I, rzecz jasna, wolność konstruktywna zdań. Jeśli w niemieckim zamienisz kolejność Akusativ/Dativ zdanie może całkowicie zmienic sens (choć może się także w pl przytrafić – “jej morderstwo”) :D

Od 3. rozdziału zacznie się zazębiać, ale dopiero w pon. Tymczasem zajmę się wprowadzeniem korektur, Twoich i innych.

Apropos: masz jakies pomysły, co do nowych postaci, jaką rolę będą grały? Zdradzę, że z rozmysłem wprowadziłem parę falszywych tropów – jak się należy XD

Nowa Fantastyka