- Opowiadanie: Żelka - Annabel Lee

Annabel Lee

Moje drugie opowiadanie. Stworzyłam je na podstawie wiersza Edgara Allana Poe “Annabel Lee”. Mam nadzieję, że spodoba się bardziej niż debiut. ;-)
PS: Dla dociekliwych – Leo Kanner to postać historyczna. :-)

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Annabel Lee

 Leo Kanner wysiadł z czarnego forda przed wysoką, żeliwną bramą. Z zaciekawieniem przyglądał się staremu mężczyźnie w prostym stroju, zmierzającemu w jego stronę. Nieco przygarbiony przez wiek, kulał na jedną nogę. W końcu był na tyle blisko, że Kanner mógł dokładniej mu się przyjrzeć. Rzadkie, siwe włosy okalały czerwoną, pooraną zmarszczkami twarz. Bystre oczy spoglądały na przybysza zza krat.

– Pan doktór? – Głos miał zachrypnięty, jakby od dawna z nikim nie rozmawiał.

– Leo Kanner, byłem umówiony z panią Larkwood.

Odźwierny przyglądał mu się przez chwilę podejrzliwie, a potem zerknął na jego teczkę i samochód. Chyba uznał, że wszystko się zgadza. Z kieszeni nieco przybrudzonych spodni wyciągnął pęk kluczy, wybrał jeden i otworzył nim kłódkę łańcucha. Uchylił bramę.

– Pan idzie za mną.

Kanner posłusznie podążył za starcem żwirową aleją. Przed nimi wznosił się elegancki pałacyk z pobielanymi ścianami. Mimo że doktor bywał już w równie okazałych posiadłościach, ta wywarła na nim szczególne wrażenie. Być może dlatego, że zwykle odwiedzał bogatych ludzi na bankietach. Tym razem jednak pojawił się jako najbardziej ceniony (i jak na razie jedyny) psychiatra dziecięcy w Ameryce Północnej.

Skrzypnęły zawiasy. Stojący w progu starzec usłużnym gestem zaprosił go do środka. Kanner znalazł się w wystawnym hallu.

– Pan doktór tu poczeka – mruknął odźwierny, po czym odszedł, kulejąc.

Kanner usiadł na aksamitnej sofie, rozglądając się z zaciekawieniem. Nie dane mu było jednak zbyt długo odpocząć, bo zaraz dębowe drzwi obok otworzyły się i do hallu weszła młoda, atrakcyjna kobieta. Otoczoną czarnymi lokami twarz rozpromieniał cudowny uśmiech, ale doświadczony psychiatra od razu ujrzał w jej oczach przejmujący smutek. Zrozumiał, że ów uśmiech jest tylko maską, zakładaną tak często, że zwykły człowiek nie dostrzegłby różnicy.

– Och, doktorze! Nareszcie! – Dygnęła przed gościem. – Elisabeth Larkwood, miło mi pana poznać.

– Leo Kanner – Doktor wstał, ukłonił się i szarmancko ucałował jej wyciągniętą dłoń. – Cała przyjemność po moje stronie.

– Oczekiwaliśmy pańskiej wizyty parę dni temu – powiedziała kobieta.

– Bardzo mi przykro, ale z powodów niezależnych ode mnie, nie mogłem przyjechać.

– Ależ rozumiem! – Pani Larkwood zaśmiała się serdecznie.

Kanner machinalnie przygładził swoją marynarkę, po czym zapytał:

– Gdzież podziewa się nasz pacjent? – Uśmiech na twarzy kobiety nieco przygasł.

– Na górze, panie doktorze. Proszę pójść za mną.

***

 

Czerwonozłote refleksy zachodzącego słońca igrały na powierzchni muskanego wiatrem morza. Fale obmywały wąską, kamienistą plażę, czasem sięgając podnóża skalistego klifu. On stał przy krawędzi urwiska, wsłuchując się w uspokajający szum wody, przelewającej się między skałami.

Poczuł czyjąś ciepłą dłoń przy swojej. Odwrócił się i ujrzał cudowną twarz, otoczoną falami długich, kasztanowych włosów. Uśmiechała się do niego malinowymi ustami, a on odwzajemnił uśmiech. Iskierki radości tańczyły w jej lazurowych oczach. Biała sukienka otulała piękne ciało.

Trzymali się za ręce, wpatrzeni w ocean. Ona wtuliła się w jego tors. Kiedy tak stali, pomyślał, że te wspaniałe chwile mo trwać wiecznie. Cudowne chwile, spędzone z jego ukochaną. Z jego śliczną Annabel Lee.

 

***

 

– To tutaj – powiedziała cicho Elisabeth, wskazując dębowe drzwi na końcu korytarza. Kanner otworzył je i zajrzał do środka.

Zobaczył mały, przytulny pokoik dziecięcy. Na jednej ze ścian wisiał wspaniały obraz przedstawiający pejzaż nadmorskiego klifu o zachodzie słońca. Zabawki leżały na podłodze, ułożone w równym rzędzie.

Dopiero po chwili doktor dostrzegł wśród puchowych poduszek i pierzyn drobną, czarnowłosą postać.

Chłopiec mógł mieć najwyżej dziesięć lat. Był chorobliwie chudy, a jego cera miała niezdrowy, blady odcień, jak gdyby dawno nie widziała słońca. Pozbawione blasku oczy wpatrywały się w małą laleczkę, którą ściskał w dłoniach.

Nie spojrzał nawet w ich stronę, kiedy wchodzili.

– Michael, masz gościa – Elisabeth podeszła do dziecka i nachyliła się nad nim. Chłopiec jednak nie zareagował, jakby niczego nie słyszał. – Kochanie…

– Dzień dobry, Mike – zagadnął wesoło Kanner. – Jak ci mija dzień?

Michael nadal wpatrywał się w lalkę. Psychiatra zauważył, że chłopak kołysze się rytmicznie w przód i w tył.

– Kochanie, nie przywitasz się z panem? Kochanie… – Kobieta położyła swoją dłoń na jego ramieniu. Reakcja była natychmiastowa – chłopak lekko się wzdrygnął i odsunął. Spojrzał na matkę niewidzącymi oczyma, a po kilku sekundach znów zajął się zabawką. Tym razem zaczął poruszać ręką lalki w górę i w dół.

Maska Elisabeth całkowicie opadła, kiedy po jej policzkach popłynęły łzy. Posłała doktorowi spojrzenie pełne smutku i bólu. W duszy Kanner bardzo jej współczuł. Która matka zniosłaby całkowity brak kontaktu z własnym dzieckiem? Mężczyzna wzrokiem wskazał na drzwi za sobą. Pani Larkwood kiwnęła głową i wstała, ocierając twarz dłońmi.

– Niech mi pani opowie o wszystkim – powiedział doktor, kiedy znaleźli się już na korytarzu.

Elisabeth znów kiwnęła głową.

– Proszę za mną.

Zaprowadziła go na dół, do salonu. Pokój był większy niż hall, ale urządzony równie wystawnie i elegancko.

Leo Kanner usiadł w jednym z foteli przed kominkiem, naprzeciwko pani domu.

– Ten koszmar zaczął się, kiedy Michael miał trzy latka – zaczęła Elisabeth. – Już dużo wcześniej zauważyłam, że rozwija się inaczej niż inne dzieci. Nie gaworzył, a później niewiele mówił. Nie potrafił bawić się zabawkami, nie lubił zabawy z innymi dziećmi. A w końcu zaczęły się te… ataki. – Na chwilę zamilkła. Zamknęła oczy. Na jej twarzy pojawił się cień wspomnień. – Pamiętam to jak dziś. Było Boże Narodzenie, na obiad przyjechali krewni. Chyba się ich przestraszył. Zaczął krzyczeć, upadł na podłogę, bił głową o ziemię, a nawet gryzł się w ramię. – Spod zamkniętych powiek znów popłynęły łzy. Głos kobiety zaczął drżeć. – Uspokoił się dopiero wtedy, gdy zabrałam go do jego pokoju. Tak się działo zawsze, kiedy w domu zjawiało się więcej osób. No i ta lalka!

– Mówi pani o zabawce, którą Mike trzymał?

– On się z nią nie rozstaje! – Teraz Elisabeth bezwstydnie płakała. – Cały czas siedzi w swoim pokoju i patrzy na nią, nie reaguje, kiedy go wołam…

– Czy próbowała pani jakoś pomóc synowi? – zapytał Kanner. W zapłakanych oczach Elisabeth błysnęło zdumienie, a nawet oburzenie.

– Oczywiście, że próbowałam! – odparła z wyrzutem w głosie. – Razem z mężem, dopóki… nie odszedł trzy lata temu. Od tamtego czasu jestem z tym sama. – Patrzyła teraz gdzieś w dal, twarz zastygła w bólu. Doktor głęboko współczuł tej kobiecie, samej z synkiem, któremu nie może pomóc.

– Czy jest pan w stanie wyleczyć mojego syna? – zapytała pani Larkwood po kilku minutach pełnej napięcia ciszy.

Kanner westchnął. Przechylił się i oparł łokcie na kolanach, składając dłonie jak do modlitwy. Oczywiście rozpoznał już objawy choroby, którą sam badał od kilku lat. Obserwował dzieci z podobnymi zachowaniami. Choć zaburzenie u każdego przebiegało inaczej, kilka ważnych elementów pojawiało się we wszystkich przypadkach. Wiedział, że to, co powie, może tę kobietę załamać, ale milcząc, nie pomógłby w żaden sposób Michaelowi.

– Autyzm dziecięcy to nie jest choroba, którą można wyleczyć w stu procentach, pani Larkwood – odparł ze smutkiem. – Mogę tylko spróbować załagodzić pewne jej objawy, jeżeli zgodzi się pani na terapię.

 

 

Ogród Larkwoodów latem wyglądał niczym raj. Ptaki wyśpiewywały swoje pieśni, krzewy i rabaty obsypane były kwieciem, a drzewa pokryte zielonymi koronami liści. Ogrodnik strzygł żywopłot, nucąc wesołą melodię. Złote refleksy odbijają się w wodzie. Z oddali dochodził uspokajający szum wody spływającej z fontanny.

Elisabeth nie przyszła tu jednak po to, by napawać się słonecznym dniem. Siedziała na ławeczce, przypatrując się uważnie swojemu synkowi. Michael skulił się pod starą wierzbą płaczącą. Obok Leo Kanner starał się nakłonić go do rysowania. „To jedna z najlepszych metod terapeutycznych”, powiedział.

Mike podczas pierwszych zajęć z psychiatrą nie dał się do niczego nakłonić. Przez dwie godziny próbowali przykuć jego uwagę – bezskutecznie. Elisabeth była zrozpaczona. Kanner wyjaśnił jej wtedy, że nie może spodziewać się uleczenia po jednej wizycie.

– Najważniejsza jest systematyczność. – powiedział. – Tylko taka terapia coś zdziała. Proszę być dobrej myśli.

Doktor pokazał jej, jak ma ćwiczyć z Michaelem. Przygotowywał proste zadania. Demonstrował dziecku, co ma robić, cały czas powtarzając wyraźnie nieskomplikowane polecenie. Często wskazywał jego dłonią na rzeczy, które chłopczyk miał wykorzystać.

Elisabeth obserwując Kannera, uczyła się, jak pomagać swojemu synowi. Powoli też zaczynała rozumieć jego świat, świat dziecka z autyzmem. Wciąż jednak stąpała po nim ostrożnie, jak po lodzie, bojąc się zrobić zbyt pochopny krok.

Patrzyła, jak Michael bierze ołówek do ręki i rysuje coś na kartce.

– Pani syn radzi sobie coraz lepiej, choć przed nami jeszcze długa droga – powiedział Kanner pół godziny później, kiedy oboje siedzieli w altance, a Michael znów bawił się lalką.

Kobieta spojrzała na niego.

– Czy może mi pan zagwarantować, że ta droga gdzieś doprowadzi? – zapytała smutno.

Doktor przez chwilę milczał.

– Wie pani, że wierzba płacząca jest symbolem odradzającego się życia? – zagadnął tajemniczo. – Wierzę, że symbole nie pojawiają się znikąd. – Spojrzał na chłopaka. – Wierzę, że on do nas powróci.

 

***

 

– Powiedz, co to za niespodzianka? – Uśmiechała się, kiedy zawiązywał jej oczy chustą.

– Zobaczysz – odparł spokojnie. – Gdybym ci powiedział, nie byłoby niespodzianki!

Prowadził ją za rękę. Czuł jej radość całym sobą. Spojrzał na jej twarz, roześmianą, promieniującą szczęściem. On sam czuł się, jakby na plecach wyrosły mu anielskie skrzydła. Jego ukochana, cudowna bogini, słodka jak miód, piękniejsza niż wszystkie róże świata…

Zatrzymali się tuż pod starą wierzbą płaczącą. Kaskady jej gałęzi, pokrytych młodymi, zielonymi listkami, poruszały się na wietrze. On delikatnie odwiązał chustę i pozwolił, aby opadła. Z jej ust wyrwało się ciche westchnienie.

Stali na cudownej łące usłanej przeróżnymi polnymi kwiatami. Z jednej strony w oddali majaczyły budynki ich rodzinnego miasta, a jeszcze dalej blask słońca odbijał się w morzu.

– Podoba ci się? – zapytał nieśmiało.

– To najpiękniejsze miejsce, jakie widziałam w całym moim życiu! – Jej lazurowe oczy patrzyły na niego z uwielbieniem.

Usiedli pod drzewem i przytuleni do siebie, obserwowali, jak słońce zanurza się w dalekiej morskiej toni. Gałęzie wierzby otaczały ich, tworząc kurtynę. Pomiędzy liśćmi przebijały się promienie słońca.

– Obiecaj mi, że to nigdy się nie skończy – szepnęła mu do ucha. – Przyrzeknij, że zawsze będziesz ze mną, że zawsze będziesz mnie kochał tak mocno, jak ja kocham ciebie.

Jego ręka odnalazła jej delikatną dłoń.

– Obiecuję.

 

***

Za oknem przez gęste chmury z trudem przedzierały się promyki jesiennego słońca. Choć dni były jeszcze ciepłe, wieczorne przymrozki dawały o sobie znać. Nagie drzewa czekały z niecierpliwością na pierwszy śnieg, który otuliłby je jak pierzyna.

Siedzieli przy stoliku w pokoju Michaela. Kanner przyglądał się, jak Mike powoli, dokładnie umieszcza różnokształtne klocki na kartce z narysowanymi ich odpowiednikami. Chłopczyk radził sobie całkiem nieźle. Po raz pierwszy też odłożył na chwilę swoją lalkę, choć położył ją na wyciągnięcie ręki. Po kilku kolejnych minutach zadanie zostało zakończone.

– Dobrze! – pochwalił go mężczyzna. Zabrał układankę, po czym położył przed chłopcem czystą kartkę papieru i ołówek. – Rysuj.

Mike przez dłuższą chwilę nie reagował, jakby nie mógł sobie przypomnieć, co ma zrobić. Kanner powtórzył polecenie kilka razy. W końcu chłopak ostrożnie wziął do ręki ołówek i zaczął rysować.

Po dwóch godzinach terapii Kanner pożegnał się z chłopcem, który znów chwycił swoją lalkę i zaczął bawić się jej ręką. Za drzwiami stała Elisabeth. Razem ruszyli korytarzem w stronę schodów prowadzących na dół.

– Idzie nam coraz lepiej. – Mężczyzna uprzedził pytanie. – Niestety, na widoczne efekty trzeba poczekać o wiele dłużej, niż u młodszych dzieci. Ta choroba pogłębia się z wiekiem, a co za tym idzie, starsze dziecko trudniej zachęcić do interakcji z otoczeniem.

Kobieta uśmiechnęła się do niego.

– Dziękuję panu. Za wszystko.

– To pani należą się podziękowania. – odparł Kanner. – Za siłę i wiarę.

Zeszli po schodach do hallu. Mężczyzna włożył płaszcz i kapelusz, ucałował dłoń kobiety i wyszedł na dwór, zmierzając w stronę zaparkowanego dalej samochodu.

Wieczorną ciszę brutalnie przerwał odgłos klaksonu. Ktoś czekał za żelazną bramą, poganiając starego odźwiernego, który już kuśtykał w tamtą stronę. Kanner, wsiadając do auta, zobaczył, jak na podjazd przed dom wjechał czarny tucker torpedo. Mężczyzna nie zauważył jednak, kto z niego wysiadł. Jego ford wyjechał z posiadłości Larkwoodów chwilę później.

 

***

 

Kim jest ten człowiek, który przychodzi do ciebie tak często? – Wyraźnie starała się ukryć zaniepokojenie pod maską zwykłej ciekawości. On znał ją już tak długo, że rozpoznał to w mgnieniu oka.

– Jest miły – odparł, uśmiechając się. – Patrzy, jak rysuję.

Wzruszyła ramionami, udając obojętność. Roześmiał się – jak dobrze znał te zagrywki.

– Co się stało, kochanie?

– Nic– odpowiedziała.

Przez chwilę milczeli.

– Spędzamy ze sobą coraz mniej czasu, odkąd zaczął cię odwiedzać. – Skrzyżowała ramiona i odwróciła się tyłem do niego. Na jej gładkich policzkach zakwitł rumieniec wstydu, jakby już żałowała, że to powiedziała.

Objął ją delikatnie, wtulając swoją twarz w jej pachnące różami, kasztanowe włosy.

– Zawsze będę z tobą, moja Annabel Lee. Zawsze – wyszeptał.

– Wiem – odpowiedziała, ściskając jego dłoń. Przez chwilę stali, wpatrzeni w słońce tonące w morskiej toni. Napawali się miłością i obecnością drugiej osoby. Patrzyli, jak woda przelewa się pomiędzy skałami na wybrzeżu. Nadchodził przypływ.

 

***

 

Elisabeth ze zdumieniem patrzyła na stojącego w wejściu mężczyznę. Przez chwilę nie mogła wykrztusić z siebie ani słowa. Wykorzystując ten fakt, przybysz ominął ją i wszedł do środka. Jak gdyby nic, zaczął rozglądać się po hallu.

– Dokładnie tak, jak to zapamiętałem – mruknął do siebie.

– Gordon! – Kobieta wreszcie odzyskała głos.

– Elisabeth! – Mężczyzna uśmiechnął się serdecznie, podchodząc do niej. – Tak dawno się nie widzieliśmy co? Jak się miewa Michael?

– Jak śmiałeś tu wrócić? – zapytała chłodno.

– Martwiłem się o was. – W głosie Gordona pojawiła się szczera troska. – Odkąd odszedł mój brat…

– On powiedział, że nie masz tu czego szukać. – Odsunęła się od niego z obrzydzeniem, jakby na jego nieskazitelnym garniturze nagle zobaczyła coś odrażającego.

Na twarzy mężczyzny pojawił się szczery smutek. Jego dłonie opadły, nieco się przygarbił.

– Bardzo żałuję tego, co przed laty zrobiłem. – Jego oczy stały się szkliste. – Tak bardzo chciałbym cofnąć czas… Naprawić błędy. – Przysunął się nieco do Elisabeth. – Naprawdę brak mi Williama.

Kobieta spojrzała na niego z powątpiewaniem. W głębi ducha jednak toczyła ze sobą bitwę. Skrucha Gordona wydawała się prawdziwa, ale mimo to nadal mu nie ufała. Will zawsze powtarzał, że jego młodszy brat od dziecka był wspaniałym aktorem. Rodzice zawsze nabierali się na jego gierki. Choć z drugiej strony, czy powinna go odtrącić teraz, kiedy nie miała już nikogo bliskiego poza nim i swoim niepełnosprawnym synkiem?

– Will zmarł trzy lata temu, a ty nie przyjechałeś nawet na pogrzeb. Teraz pojawiasz się nagle, po tym wszystkim, co zrobiłeś, i myślisz, że ci uwierzę?

– Rozumiem twoje wątpliwości. Masz powody, żeby sądzić, że kłamię – przyznał z goryczą. – Niestety, nie mogę zaoferować nic ponad słowa. Naprawdę żałuję. I tego, że oszukałem rodziców, i że okłamałem własnego brata. – Gordon zaczął chodzić w kółko po hallu. Był bardzo spięty. – Byłem głupim, chciwym ślepcem, gotowym ranić najbliższych, zaślepionym pogonią za pieniądzem.

Na chwilę zamilknął, jakby czekał, aż Elisabeth coś powie. Ta jednak milczała, a jej krytyczne spojrzenie pozostało nieugięte.

– Zrozumiałem to, gdy zostałem sam. Chciałem wrócić, ale stchórzyłem. – Oklapł ciężko na aksamitną sofę. – Bałem się, że mi nie uwierzycie. Jak widać, słusznie. Potem dotarła do mnie wieść o śmierci rodziców. Rozpaczałem, ale nie przybyłem na ich pogrzeb. Kilka miesięcy później odszedł Will. Nie potrafiłem się pozbierać. – Patrzył w przestrzeń ze złością. Krytykował własne błędy z przeszłości. – Nie mogłem przestać pić. Z nałogu wyleczyłem się dopiero niedawno. Wtedy dotarło do mnie, że zostałaś sama z Michaelem. Postanowiłem wrócić. Pokonałem lęk i przyjechałem. – Westchnął i ukrył twarz w dłoniach. – Tak bardzo żałuję…

Współczucie zagłuszyło rozsądek Elisabeth, podpowiadający, że to kolejna sztuczka. Patrząc na jego rozpacz, ujrzała siebie, zaraz po utracie męża. Szepnęła cicho:

– Możesz zostać.

 

***

 

– Czemu jesteś smutny? – Położyła rękę na jego ramieniu. – Coś się stało?

Chłopak westchnął. Spojrzał w te lazurowe oczy, bezdenną głębinę, w którą tak uwielbiał zanurzać się bez pamięci. Poczuł, że musi jej to powiedzieć.

ON wrócił – mruknął. Zmartwienie na jej twarzy zamieniło się w grymas przerażenia.

– To niemożliwe… – Jej ręce zaczęły drżeć.

– Jest inny niż kiedyś, ale jego obecność mnie przeraża – szepnął.

Chwyciła jego dłoń. Wpatrywała się w niego, a on czuł, że cały niepokój ulatuje z niego, jakby odpędzany świeżym tchnieniem wiatru. W tej chwili nie liczyło się nic. Ani ON, ani cały świat.

Liczyła się Annabel Lee.

 

***

 

Deszcz lał się strumieniami. Leo Kanner szedł skulony, słuchając, jak ciężkie krople uderzają w szyby jego samochodu. Odźwierny otworzył bramę i pozwolił mu wjechać. Parkując przed domem, mężczyzna zauważył, że czarny tucker nadal tam stoi. Podszedł do drzwi i pociągnął kilka razy za sznurek dzwonka. Po chwili w wejściu stanął ktoś zupełnie  inny niż Elisabeth Larkwood.

Mężczyzna był młodszy od doktora i dość przystojny. Czarny garnitur wyglądał na droższy niż ubranie Kannera. Brązowe włosy zostały modnie przystrzyżone. Pociągła twarz, wydatne kości policzkowe i kwadratowa szczęka pokryta lekkim zarostem musiały zawrócić w głowie niejednej dziewczynie. Spojrzał na psychiatrę ze zdziwieniem na twarzy i złością w oczach.

– Czego tu? – Ton jego głosu był pełen wyniosłości i pogardy.

– Doktor Leo Kanner, bardzo mi miło.

-A mnie nie – odpowiedział szorstko nieznajomy. – Pytałem, czego tu chcesz?

– Przyjechałem na terapię. Byłem umówiony z panią Larkwood. Czy zastałem ją w domu? – Kanner zerknął ukradkiem za masywną postać, lecz nie dostrzegł kobiety.

– Nie, nie zastał pan. A teraz wynocha. I proszę więcej się tu nie pokazywać! – Mówiąc to, bezceremonialnie zatrzasnął mu drzwi przed nosem. Odchodząc, doktor usłyszał podniesiony męski głos. Zdziwiła go nieco reakcja mężczyzny. Mimo wszystko postanowił, że nie zrezygnuje.

 

 

– Kim on jest?! – Krzyk Gordona rozniósł się echem po pokoju. Zdziwiona tym nagłym wybuchem Elisabeth oderwała wzrok od książki i spojrzała na niego pytająco. – Ten mężczyzna! Kim on jest?!

– O czym ty mówisz, Gordon? – zapytała. Wyraz jego twarzy przeraził kobietę. Z wściekłością wpatrywał się w Elisabeth, jakby miał zamiar rzucić się na nią. Nieświadomie skuliła się w fotelu.

– Właśnie przyjechał tu jakiś facet. Mówił, że jest z tobą umówiony! – warknął mężczyzna.

– Uspokój się! On jest doktorem, i nie przyjechał do mnie, tylko do Michaela! – krzyknęła kobieta. Gordon wycelował w nią oskarżycielsko palec, głuchy na jej słowa.

– Jak możesz to robić mojemu bratu! On cię kochał! – W tej chwili Elisabeth zrozumiała wszystko. Na jej twarzy pojawiło się oburzenie i wściekłość.

– Jak śmiesz oskarżać mnie o coś takiego?! – Jej głos był tak zimny i wyniosły, że Gordon zdębiał. – Nigdy nie zdradziłam Willa ani przed, ani po jego śmierci! On był moją jedyną miłością.

Przez chwilę milczeli, posyłając sobie nienawistne spojrzenia.

– Jeszcze raz zobaczę tego mężczyznę w tym domu, a pożałujesz – wysyczał mężczyzna.

– To nie jest twój dom, i nie ty decydujesz, kto może w nim przebywać – odparła Elisabeth. – A teraz wynoś się z mojego pokoju.

 

Kilka dni później Kanner zjawił się znów w posiadłości Larkwoodów. Tym razem otworzyła mu Elisabeth. Wyglądała okropnie – włosy, wcześniej puszyste, teraz oklapły, a cienie pod oczami wskazywały na ogromne zmęczenie i wiele nieprzespanych nocy. Spojrzała na doktora nieobecnym wzrokiem.

– Co pan tu robi?

– Przyjechałem na terapię Michaela. Czy mogę wejść?

Elisabeth niechętnie wpuściła go do domu. Cały czas była bardzo zdenerwowana.

– Kim był ten mężczyzna, którego ostatnio miałem wątpliwą przyjemność poznać? – uśmiechnął się, aby rozładować atmosferę. Skrzywiła wargi w żałosnej parodii uśmiechu.

– Gordon, brat mojego zmarłego męża. Nie należy do osób, które wiedzą, co to kultura. Nie, kiedy wypije.

– Pani szwagier pije?

– Od pana ostatniej wizyty jest ciągle zdenerwowany – westchnęła kobieta. – Wrócił do alkoholu. Powoli nie radzę sobie z nim. Ale teraz najważniejszy jest Mike. Zapraszam.

Zaprowadziła go na górę, do pokoju Michaela. Zaczęli zwyczajną terapię. Chłopak radził sobie coraz lepiej z ćwiczeniami, które zadawał mu Kanner.

Byli właśnie w trakcie układania klocków, kiedy drzwi otworzyły się tak gwałtownie, że huknęły o ścianę. Michael chwycił swoją lalkę i schował się w kącie pokoju.

– Czy ja nie mówiłem, że nie chcę cię tu widzieć?! – ryknął Gordon, wpadając do pokoju.

 

Annabel krzyknęła. Michael gwałtownie odwrócił się i ujrzał JEGO. Ciemna postać zmierzała w jego stronę. Czarne, nietoperze skrzydła rozwinęły się. Napastnik uniósł rękę i cisnął w nich kulą ognia. Chłopak w ostatniej chwili złapał Annabel i pociągnął.

– Nie! – krzyknął. – Odejdź! Zostaw nas!

 

Butelka po whisky przeleciała przez pokój, rozbijając się o ścianę. Elisabeth krzyknęła, Michael zaczął płakać. Kanner próbował obezwładnić pijanego mężczyznę, ale ten bez trudu pchnął go na ziemię.

– Zostaw go! – Zapłakana i przerażona kobieta podbiegła do synka i zasłoniła go własnym ciałem. Michael krzyczał coraz głośniej.

– Mówiłem ci, że on ma się tu więcej nie pojawić! – Pijacki ryk przebił się nad płacz chłopca i krzyki kobiety. – Ty podła zdziro! Jak możesz to robić Willowi?!

– Ja jestem tylko doktorem! – krzyknął z kąta Kanner. Próbował wstać, ale Gordon znów popchnął go na podłogę.

– Ty… – Złapał go za kołnierz i pociągnął, a potem uderzył pięścią w twarz. Płacz chłopca był coraz głośniejszy. – Zachciało ci się cudzych żon, sukinsynu?!

– Pański brat nie żyje! – Głos Kannera był nieco niewyraźny. Z rozciętego policzka i złamanego nosa płynęły strumyczki krwi. – Nic mnie nie łączy z panią Larkwood!

Gordon zawył jak zraniony pies. Krzyki Michaela doprowadzały go do szału. Podbiegł, chwycił kobietę za kołnierz i rzucił ją na podłogę jak zabawkę. Michael krzyczał coraz głośniej. Skulił się w najdalszym kącie łóżka, kurczowo trzymając lalkę w drżących dłoniach. Jego ciało poruszało się szybko w przód i w tył.

 

Nie mieli dokąd uciec. Chłopak zasłaniał ukochaną własnym ciałem. Demon jednak bez trudu chwycił go i rzucił niczym szmacianą lalkę dwadzieścia metrów dalej. Michael upadł na ziemię. Przez chwilę nie mógł złapać oddechu. Próbował wstać, ale nadaremnie. Mógł tylko patrzeć, jak stwór chwyta jego ukochaną.

– Annabel! – krzyknął chłopak. Nad jego głos wzbił się okrzyk przerażenia dziewczyny.

Nietoperze skrzydła zaczęły łopotać i Bestia uniosła się w powietrze. Michael ostatkiem sił wstał i zaczął biec za nim w stronę klifu. Biegł, choć wiedział, że nie zdąży. Biegł, wiedząc, że nie jest w stanie pomóc. Krzyczał, ile sił w płucach, ale łopot ogromnych skrzydeł zagłuszał jego wołania.

Upadł tuż przy skraju klifu. Widział, jak Demon zatacza koła nad skalistym brzegiem i wiedział już, co się za chwilę stanie.

– NIE! – ryknął w momencie, kiedy Annabel Lee spadała z krzykiem wprost na skały. Usłyszał tylko głuche tąpnięcie jej ciała o ziemię.

 

Gordon wyrwał lalkę z zaciśniętych rąk Michaela i cisnął ją przez otwarte okno. Chłopak rzucił się na podłogę i zaczął uderzać głową o ziemię, krzycząc. Kanner bez namysłu chwycił stojącą najbliżej niego rzecz i rąbnął pijanego z całej siły w potylicę. Napastnik opadł na podłogę, nieprzytomny.

W tym samym momencie Michael uderzył głową o kant łóżka. Elisabeth krzyknęła i podbiegła, łapiąc swojego synka. Z rany na jego czole spływała strużka krwi.

 

Policja wyprowadzała przytomnego już Gordona. Mężczyzna rozejrzał się po hallu i ujrzał lekarzy, krzątających się nad ciałem chłopca. Jeden tamował cieknącą z rany na czole krew, a drugi wykonywał masaż serca. Nieco z boku, o ścianę opierała się kobieta. Płakała. Ujrzawszy prowadzonego mężczyznę, ruszyła na niego. Nie zważając na policjantów, poczęła okładać go pięściami i krzyczeć.

– To twoja wina! Wszystko twoja wina! – Opadła na ziemię tuż przy jego stopach i płakała jeszcze głośniej.

W pewnym momencie krzątanina ustała. Jeden z ratowników podszedł do kobiety i delikatnie ja podniósł. Gordon zdążył tylko zobaczyć, jak lekarz zrezygnowany kręci głową. Potem słyszał już tylko agonalny krzyk zrozpaczonej matki, niosący się echem po całym domu i dźwięczący w jego uszach.

– Boże, co ja zrobiłem… – szepnął Gordon, kiedy policjanci prowadzili go do samochodu.

Koniec

Komentarze

Hmm. Bardzo emocjonalne opowiadanie. Jako racjonalistka nie rozumiem, dlaczego matka nie wyrzuciła szwagra na zbity pysk po pierwszym kieliszku.

Pod względem językowym całkiem przyzwoicie.

Nie mieli gdzie uciec.

Dokąd, a nie gdzie.

Z rany na jego czole spływała stróżka krwi.

Sprawdź w słowniku, co znaczy stróżka. Możesz się zdziwić.

Babska logika rządzi!

Dziękuję, już poprawiam. :-)

Bardzo porządnie napisana historia i rozumiem wszystko, co przeczytałam, ale nie bardzo wiem, co Autorka chciała opowiedzieć. A najbardziej nie pojmuję, dlaczego Elisabeth pozwoliła Gordonowi tak rozpanoszyć się w domu.

 

Eli­sa­beth nie­chęt­nie wpu­ści­ła go domu.Eli­sa­beth nie­chęt­nie wpu­ści­ła go do domu.

 

Chło­pak ra­dził sobie coraz le­piej z ćwi­cze­nia­mi, jakie za­da­wał mu Kan­ner.Chło­pak ra­dził sobie coraz le­piej z ćwi­cze­nia­mi, które za­da­wał mu Kan­ner.

 

Pró­bo­wał wstać, ale Gor­don znów ci­snął nim na pod­ło­gę. – Wolałabym: Pró­bo­wał wstać, ale Gor­don znów popchnął go na pod­ło­gę.

 

Męż­czy­zna ro­zej­rzał się po hallu i uj­rzał krzą­ta­ją­cych się le­ka­rzy nad cia­łem chłop­ca.Męż­czy­zna ro­zej­rzał się po hallu i uj­rzał lekarzy, krzą­ta­ją­cych się nad cia­łem chłop­ca.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Poprawione, dziękuję za ocenę :)

[…] Larkwood. – Odparł smutno. – Mogę […] ---> odparł ze smutkiem, proponuję. Tak, małą literą…

[…] ciężkie deszcze uderzają […] ---> a nie krople?

[…] wejściu stanął zupełnie ktoś inny niż […] ---> ktoś zupełnie. Poza tym ta konstrukcja jest nieco, hm, kulawa. Proponowałbym » obcy mężczyzna, którego Leo nigdy nie widział / nie spodziewał się tu zobaczyć «.

Ja też nie pojmuję, jakim cudem Elisabeth pozwoliła Gordonowi zostać na dłużej, niż do pierwszego ponownego upicia się.

Bardzo emocjonalne, przejmujące pomimo spokojnej narracji i takiegoż stylu.

Nowa Fantastyka