- Opowiadanie: roguemouse - Nom de plume, nom de mort (WAMPIREZA)

Nom de plume, nom de mort (WAMPIREZA)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nom de plume, nom de mort (WAMPIREZA)

Zadając kłam wcześniejszej prognozie pogody, noc zapowiadała się paskudnie.

 

Pierwszą kwadrę księżyca przesłaniały skupiska burzowych chmur, czarnych na horyzoncie, a gołębio-szarych w łunie miasta. Tylko gdzieniegdzie, jeśli akurat zawiał wiatr, kurtyna obłoków rozstępowała się – by przez krótki moment – odsłonić atramentowe niebo usłane gwiazdami.

 

Piękna noc, pomyślał mężczyzna, patrząc w górę z cynicznym półuśmiechem na ustach. Piękna noc na morderstwo.

 

Wdzięczny za swój rozsądek i powszechnie chwaloną zapobiegliwość, mężczyzna postawił kołnierz wełnianego płaszcza i z cichym pogwizdywaniem ruszył w górę parkowej alejki. Ignorując zimny powiew znad pobliskiego oczka wodnego, uparcie parł w górę. Było ciemno i z trudem udawało mu się wymacać drogę wśród pokruszonych płyt chodnikowych, przykrytych cienką warstwą śniegu i błota. Z westchnieniem spojrzał na rząd latarni z porozbijanymi żarówkami. Cholerni wandale, pomyślał.

Był już przy krańcach parku – widział i słyszał ulicę, światła przejeżdżających samochodów i śmiechy z pobliskiej restauracji – gdy jego uwagę przyciągnął mijany plac zabaw. A właściwie nie sam plac, tylko mały płomyczek rozbłyskujący nagle we wszechobecnym mroku. Znał ten park jak własne, małe bo małe, mieszkanie i wiedział, że tam, w cieniu drzew, w rogu placu zabaw znajduje się małe skupisko ławek. Gdy akurat była ładna pogoda, siadywały tam zgraje rozszczebiotanych młodych matek, pilnujących jak lwice kolorowych dziecięcych wózków. Samych dzieci mało kto pilnował. Jeśli akurat nie było ładnej pogody lub – tak jak teraz – była noc, zbierała się tam okoliczna czarująca młodzież, ewentualnie równie czarująca lumperia. Ławki były poniekąd osłonięte od wiatru, a przede wszystkim od ciekawskich oczu i idealnie nadawały się na palarnię, pijalnię lub sypialnię – zależnie od potrzeb.

 

Mężczyzna nie miał ochoty na bliskie spotkanie trzeciego stopnia z zionącym alkoholem menelem ani parką rozchichotanych małolatów. Z ciekawości jednak wytężył słuch.

Cisza. Znaczy się nie amory i nie chlanie.

 

Podejmując decyzję w ułamku sekundy, mężczyzna zmienił swoją trasę i ruszył w stronę miejsca gdzie jeszcze przed chwilą pełgał płomień zapalniczki. Bez trudu przeskoczył niską siatkę okalającą plac zabaw. Mógł użyć furtki, ale znał ten park i ten plac, i wiedział, że akurat zawiasy tej szczególnej furtki niemiłosiernie skrzypią.

Spokojnym krokiem ruszył w stronę ocienionych ławek. Po chwili jego oczy przyzwyczaiły się do panującej pod drzewami ciemności. Mógł już rozróżnić kształty i liczbę osób siedzących na ławce. Człowiek. Sztuk: jedna. Płeć: piękna

 

Z trudem powstrzymał jęk zadowolenia.

Dziewczyna – postać była zbyt wątła jak na kogoś, kogo pełnoprawnie można by nazwać kobietą – przysiadła na drewnianym oparciu ławki, nogi wspierając na siedzeniu. W tej nietypowej pozycji wyglądała trochę jak sowa, przycupnięta na gałęzi. Bardziej jak kura na żerdzi, stwierdził łakomie. W myślach – bardzo po lisiemu – oblizał usta.

 

Mężczyzna powoli podszedł do ławki. Dziewczyna wzdrygnęła się i gwałtownie unosząc głowę, uczyniła ruch jakby chciała się złapać za gardło. Dopiero po chwili zorientował się, że wyjmowała z uszu słuchawki. Jego czułych uszu dobiegły delikatne dźwięki muzyki klasycznej.

– Fortepian. – mruknął z rozbawieniem, rozpoznawszy utwór. Dziewczyna spojrzała na niego z mieszaniną niezrozumienia i lęku.

 

– Słucham? – jej głos brzmiał cicho i melodyjnie, praktycznie zlewając się z szumem dobiegającym z ulicy.

Uśmiechnął się, kiwając głową w stronę jej szyi, gdzie nadal wisiały słuchawki.

 

– To czego słuchasz. Muzyka z filmu „Fortepian”, prawda?

Dziewczyna skinęła głową z ociąganiem. Mimo iż nie widział jej oczu, czuł na sobie oceniające spojrzenie. Cierpliwie wytrzymał, starając się jak najmniej poruszać. Nie chciał jej wystraszyć. Jeszcze nie teraz.

 

Ocena najwyraźniej dobiegła końca i wypadła pomyślnie, bo sylwetka dziewczyny wyraźnie się rozluźniła. Widocznie doszła do wniosku, że nie jest potencjalnym gwałcicielem ani mordercą.

 

Błąd.

 

Mężczyzna z triumfem zacisnął ręce w kieszeniach płaszcza.

– Mogę w czymś panu pomóc? – dziewczyna zagadnęła go z zaciekawieniem. Wyciągnął z prawej kieszeni paczkę papierosów. Chłód rękojeści noża sprężynowego, który otarł się o wierzch jego dłoni przeszył go rozkosznym dreszczem.

 

– Masz może ogień?

Uśmiechnęła się.

 

– Jasne.

Gdy nachylał się by odpalić papierosa, w świetle chwiejnego płomyka udało mu się zobaczyć twarz dziewczyny. Miała najwyżej siedemnaście lat, chociaż mocny, ciemny makijaż wokół oczu sprawiał, że wyglądała na dwadzieścia-parę. Jednak w obecnych czasach nikt nie był tym za kogo się podawał. Zarośnięty hipis mógł być dziedzicem internetowej fortuny, elegancki biznesmen zaćpanym nieudacznikiem, a mocno umalowana kobietka, siedząca samotnie na ławce w parku i paląca papierosa, smutną, zagubioną nastolatką.

 

Zaciągając się z przyjemnością, mężczyzna przysiadł na drugim końcu ławki, na tyle blisko by stworzyć przyjacielską, swobodną atmosferę, ale jednocześnie na tyle daleko, by się nie narzucać.

Przez dłuższą chwilę palili w ciszy. Mężczyzna co jakiś czas zerkał na swoją towarzyszkę, i w świetle przejeżdżających w oddali samochodów chłonął każdy szczegół jej wyglądu – ewidentnie za duże, wojskowe buty, najpewniej pożyczone od brata lub chłopaka; ciemne dżinsy opinające zgrabne, ciut przykrótkie nogi; czarny, wełniany płaszcz, w kroju zadziwiająco podobny do tego który sam miał na sobie; i wreszcie szalik, śmiesznie workowatą czapkę i urocze, krótkie rękawiczki bez palców. Było za ciemno by dokładnie określić kolor jej długich do ramion włosów, ale w świetle zapalniczki wyglądały na płomieniście rude.

 

Z szerokim uśmiechem, który skrzętnie krył cień, patrzył jak dziewczyna machinalnie strzepuje papierosa. Było tak cicho, że prawie dało się słyszeć jak popiół opada na potrzaskany od wieloletniego mrozu bruk.

– Nie za późno żeby tak siedzieć samej? – zapytał w końcu. Dziewczyna wzdrygnęła się, zaskoczona. Musiał przyznać, że robiła to wyjątkowo wdzięcznie. Jak przestraszona łania.

 

– Potrzebowałam świeżego powietrza. – mruknęła, unosząc wyżej papierosa jako wytłumaczenie. Mężczyzna roześmiał się cicho.

– Znam ten ból. – zaciągnął się głęboko, by po chwili zacząć wydmuchiwać małe kółeczka z dymu. Zauważył z satysfakcją, że zwrócił tym na siebie jej uwagę. Jej oczy rozbłysły ciekawsko w łunie żaru papierosa.

 

– Często tu przychodzisz? To znaczy… żeby posłuchać muzyki klasycznej? – wyjaśnił prędko. Ostatnią rzeczą jaką chciał zrobić to spłoszyć ją zbyt wścibskimi pytaniami. Odpowiedziało mu wdzięczne wzruszenie ramion.

– Dosyć często. W domu nie bardzo mogę jej słuchać. Współlokatorzy mi się buntują – dziewczyna dodała z uśmiechem.

 

– Niektórych trzeba ukulturalniać na siłę.

Zerknęła na niego z lekkim zdumieniem, po czym roześmiała się cicho.

 

– Coś w tym jest. W każdym razie, jeśli mam już słuchać na słuchawkach, to wolę to robić gdzieś gdzie jest przynajmniej odpowiednia atmosfera – to mówiąc zatoczyła wokół ręką, wskazując na okryty mrokiem plac zabaw.

 

Mężczyzna kiwnął głową.

– Nie dziwię ci się. Też jestem fanem odpowiedniej atmosfery.

 

Po jego wypowiedzi zapadła dziwna cisza. Dopiero po dłuższej chwili zdał sobie sprawę z tego jak mogły zabrzmieć jego słowa. No trudno, pomyślał z nieczęstym dla siebie rozrzewnieniem. Nie wszystko, co w życiu przyjemne idzie zawsze po naszej myśli.

Zamyślony, nie zauważył kiedy dziewczyna wstała, zgasiwszy papierosa o postument ławki.

 

– No to dowidzenia. Miłej nocy życzę. – machnęła mu lekko na pożegnanie, po czym ruszyła w stronę drugiej furtki, wychodzącej na alejkę bliżej ulicy.

– Poczekaj! – Mężczyzna wstał za nią. Prawą rękę automatycznie wsunął do kieszeni płaszcza, zaciskając ją na rękojeści noża.

 

Dziewczyna częściowo odwróciła się do niego, robiąc jednocześnie krok w tył. Przestraszyła się. Bardziej to wyczuł niż zobaczył – adrenalina pompująca w jego żyłach wyostrzyła wszystkie jego zmysły. Prawie słyszał jak szybko bije jej serce. Był pewien, że gdyby zamknął oczy, byłby w stanie poczuć smak jej strachu w ustach, ciężki i ostry, a zarazem słodki. Jak wiśnie w likierze, oblane czekoladą.

– Nie boisz się wracać do domu? – powoli przysunął się bliżej, nonszalanckim pstryknięciem dłoni posyłając żarzącego się papierosa w ciemność.

 

Jej uśmiech był naciągany, pewność w głosie sztuczna.

– Nic mi nie będzie. Znam tę dzielnicę. Poza tym Puławska to dość ruchliwa ulica.

 

Chciała ruszyć dalej, ale w ułamku sekundy znalazł się przy niej i złapał ją za przedramię.

– Nie powinnaś chodzić po nocy sama. W okolicy kręci się sporo podejrzanych typów. – zacisnął rękę mocniej wokół jej nadgarstka. Z przyjemnością wyczuł jak pod jego palcami chrzęszczą drobne kosteczki. – Podobno nawet grasuje tu jakiś gwałciciel. – dodał złowieszczo.

 

Teraz, poza cieniem drzew, wyraźnie widział jej oczy, rozszerzone ze strachu.

– Poradzę sobie. – wyjąkała, próbując uwolnić się z jego uścisku. – Mieszkam niedaleko. Naprawdę nic mi nie będzie.

 

Nie mógł się dłużej powstrzymać – uśmiechnął się szeroko, odsłaniając wszystkie zęby. Wiedział, że w jego oczach błyszczy szaleństwo.

– Wątpię, skarbie. Naprawdę w to wątpię.

 

Zanim zdążyła krzyknąć, z całej siły przyciągnął ją do siebie. Dziewczyna straciła równowagę wpadając na jego pierś, ześlizgując się po niej jak szmaciany gałganek. Przyklękając, wyciągnął z kieszeni nóż. Ostrze otworzyło się z przyprawiającym dreszcz metalicznym chrzęstem. Dla niego był to dreszcz prędko mającej się spełnić rozkoszy. Dla niej… niekoniecznie.

– Nie rzucaj się! – warknął, siadając na niej okrakiem. Zaśmiał się gdy dziewczyna zamierzyła się na jego twarz paznokciami. Ręką z nożem złapał jej wymachujące ramię, po czym drugą ręką zwiniętą w pięść lekko, leciuteńko, uderzył ją w policzek. Głowa dziewczyny z głuchym łomotem uderzyła o bruk. – Masz dość, czy mam Ci jeszcze raz przywalić?

 

Dziewczyna była bardziej wytrzymała niż się spodziewał. Sekundę później wierzgnęła jak narowista klacz i otworzyła usta – nie wiedział czy do krzyku o pomoc czy do rzucania przekleństw, ale dla pewności przywalił jej jeszcze raz. Tym razem w żuchwę. Jej otwarte usta zatrzasnęły się ze straszliwym kłapnięciem; przygryziona dolna warga wybuchła krwistą pianą. Nagły bezwład jej ciała połączony z zaskoczonym, przepełnionym bólem szlochem był dla jego uszu jak najpiękniejsza symfonia. Ledwo zdawał sobie sprawę z tego, że podczas szamotaniny z kieszeni dziewczyny wypadła komórka i teraz, pomiędzy jej jękami i jego chichotem słychać było ciche dźwięki Requiem Mozarta. Żadne z nich nie zdawało sobie sprawy z tego jak adekwatny do sytuacji był to utwór.

– Będziesz już grzeczna? – mężczyzna parsknął rzężącym śmiechem, gdy jego ofiara skinęła bez słowa. Jej pokrwawione wargi ruszały się w niemej litanii.

 

Nachylił się nad dziewczyną, przygważdżając obie jej ręce nad głową. Z rosnącym rozbawieniem przysunął ucho do jej twarzy.

– Co tam mamroczesz?

 

– Proszę nie rób mi krzywdy, proszę… Mam pieniądze w portfelu… mam komórkę… dam Ci wszystko, tylko proszę nie rób mi krzywdy, proszę, proszę…

– Nie chcę Twoich pieniędzy. – syknął zdenerwowany, niechcący opluwając jej policzek. Po chwili z rozmysłem zlizał spływającą strużkę śliny. Jęknął gdy poczuł smak jej skóry – był jeszcze lepszy niż sobie wyobrażał. Słodki, a zarazem słony, jak roztopione masło z cukrem. Jego ciałem wstrząsnął dreszcz.

 

– Proszę, o Boże… nie, Chryste proszę, nie chcę, błagam… – jej prośby stały się chaotyczne, nieskładne; jej głos przytłumiły łzy. – Proszę, nie rób mi krzywdy. Dam Ci wszystko, komórkę, pieniądze, klucze od domu, proszę!

Mężczyzna naparł mocniej ciałem na jej biodra, zaciskając dłoń na jej nadgarstkach, praktycznie miażdżąc delikatne chrząstki.

 

– Wszystko? – zapytał z rozbawieniem. – Wszystko to ja sobie sam wezmę, skarbie, jak już będziesz martwa.

 

Jej piersi uniosły się w paroksyzmie strachu gdy jego prawa ręka, wciąż zaciśnięta na nożu, znalazła się na jej gardle. Jej oczy, szeroko otwarte i rozbiegane, skupiły się na jego twarzy. Panika jaką w nich odnalazł była jak najczulsza pieszczota. Z pieczołowitością, której udoskonalenie zajęło mu lata, wbił ostrze noża w szyję dziewczyny, tuż pod uchem. Na razie płytko, tylko tyle by popłynęła krew. Jego oczy rozbłysły.

 

– No to graj muzyka. – zamruczał.

 

Napięte mięśnie dziewczyny nagle zwiotczały.

 

Perfidny, obleśnie szeroki uśmiech sam wykwitł mu na ustach. Mężczyzna pewniej ujął nóż, kierując ostrze w poprzek szyi.

Błąd. Będzie bardziej bolało…

 

***

 

„…Napięte mięśnie dziewczyny nagle zwiotczały.

Perfidny, obleśnie szeroki uśmiech sam wykwitł mu na ustach. Mężczyzna pewniej ujął nóż, kierując ostrze w poprzek szyi.

Błąd. Będzie bardziej bolało…"

 

 

Nooo… bolało jak cholera, pomyślałam zniesmaczona, przeciągając się z cichym jękiem. Dopiero gdy poczułam bolesne chrupnięcie między łopatkami i po całych plecach rozeszło się błogie ciepło, westchnęłam z ulgą.

 

Nie ma to jak skurcz od zbyt długiego ślęczenia przed laptopem.

 

Szybciutko jeszcze tylko kliknęłam w ikonkę z dyskietką, zapisując otwarty plik na pulpicie. Skończę jutro w nocy, dzisiaj już nie mam siły.

 

Krzywiąc się wstałam z obrotowego krzesła, uprzednio przełączywszy laptop w stan oczekiwania. Mignięcie błękitnego ekranu Windows'a wprawiło mnie w znajomą melancholię. Była to jedna z niewielu rzeczy, która nie zmieniała się z biegiem czasu – wyłączanie komputera za każdym razem przypominało pożegnanie z ukochaną osobą. Chryste, coś jest ze mną naprawdę nie w porządku, pomyślałam z rozbawieniem.

 

Przeciągnęłam się ostatni raz, po czym powoli ruszyłam po stromych pół-kręconych schodach na górę. Znajome wyślizgane stopnie skrzypiało niemiłosiernie przy każdym kroku. Mimo najszczerszych chęci – i wielokrotnych prób – nadal nie byłam w stanie wspiąć się po nich bez hałasu.

 

W przeciwieństwie do reszty mieszkania, które powoli rozjaśniał wstający właśnie świt, na antresoli panował błogi półmrok. Z czułością pogładziłam grubą, czarną aksamitną kotarę wiszącą pod sufitem, oddzielającą moją prywatną samotnię od reszty mieszkania. Z niechęcią zerknęłam na trzymaną w dłoni komórkę – prawie szósta rano. Kolejna zarwana noc. Muszę nauczyć się wcześniej kłaść spać.

 

Zerknęłam wokół, upewniając się czy wszystko jest na swoim miejscu: kotara zaciągnięta, brudne ubrania w koszu na brudy, drzwi do łazienki uchylone. Z przyzwyczajenia potoczyłam wzrokiem po różowych ścianach pomieszczenia, oblepionych plakatami ulubionych filmów i zespołów. Pieczołowicie poprawiłam odklejony róg plakatu z „Upiora w Operze" wiszący nad łóżkiem. Gdy tylko moja wewnętrzna pedantka upewniła się, że wszystko jest tak jak być powinno, szybko przebrałam się w spodnie od dresu i ukochanego rozciągniętego t-shirta z Myszką Miki.

 

Sen jeszcze nigdy nie wydawał się taką zachęcającą perspektywą. Z przeciągłym westchnieniem wślizgnęłam się pod kołdrę i wtuliłam twarz w poduszkę.

 

Po czym, wyciągnąwszy niechętnie jedną rękę z ciepłego kokonu pościeli, zamknęłam wieko trumny.

Koniec

Komentarze

Dobra końcówka:), podobało mi się.

,,Mógł użyć furtki, ale znał ten park i ten plac, i wiedział, że akurat zawiasy tej szczególnej furtki niemiłosiernie skrzypią.'' Rzeczownik ''furtka'' pojawia się dwa razy w jednym zdaniu. Lepiej unikać powtórzeń.
Podobały mi się te porównania iście w stylu wampira, np. ,, Bardziej jak kura na żerdzi''; ,,Jak przestraszona łania.''
Całkiem niezły opek.

Dzięki za komentarz. Cieszę się, że op. się podobało. Jakby co, to nie koniec. Ale ograniczenia Wampirezy trochę dały mi po łapach ;)
A wiesz, że tej "furtki" dwóch edytorów nie wyłapało? No ładnie. Pora chyba znaleźć nowych.

Zaklasyfikowane.

Bardzo mi się podobało.

Nowa Fantastyka