- Opowiadanie: gnoom - Oko Kalou

Oko Kalou

Oto mój wkład w konkurs Piraci 2014. Ogromne podziękowania dla Tenszy, Finkli, BogusławaEryka, rooms i Sethraela, którzy wspólnymi siłami doszlifowali to opowiadanie tak, aby bardziej przypominało klejnot z pirackiego kufra, aniżeli bryłkę rudy. Życzę miłej lektury. Mam nadzieję, że opowiadanie przypadnie do gustu wszystkim wilkom morskim i nie tylko.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Oko Kalou

Wielka Brytania, XIX wiek

 

Maria wkroczyła do „Psa we mgle” i głośno zatrzasnęła za sobą drzwi.

Nikt nie zwrócił uwagi. Jak każda speluna w portowej dzielnicy Great Yarmouth, po zapadnięciu zmroku również ta karczma tętniła życiem. Rechot, wrzaski,  sprośne piosenki porykiwane przez szczerbatych pijaków oraz piski służebnych damulek należały do stałych i nieodłącznych elementów tego typu miejsc.

Nawet, gdyby lubiła lokale pokroju „Psa”, tym razem nie miała czasu na zabawę. Przybyła tu w bardzo konkretnym celu i nie chciała, aby ktokolwiek, czy cokolwiek, ją rozproszyło.

Pech chciał, że po drodze potrąciła zataczającego się gwardzistę.

– Hola, hola – zagaił, kiedy tylko dojrzał, że potrącającym była młoda i do tego całkiem atrakcyjna kobieta. – Dokąd to pięknej damie się tak śpieszy?

Nie odpowiedziała, przyspieszając kroku. Pomimo wyraźnego upojenia alkoholowego, żołnierz okazał się jednak dość szybki.

– Hej! – krzyknął, łapiąc ją za rękę i ciągnąc ku sobie. Nie szarpała się, głównie z dbałości o nową, białą koszulę, którą niecałe trzy dni wcześniej wygrała w kości.

– Nieładnie jest nie odpowiadać, kiedy ktoś pyta – zaczął, ziejąc z ust piwem i smażoną cebulą. – Szczególnie, kiedy jest to przedstawiciel armii królewskiej.

Jego słowom wtórowały śmiechy i gwizdy trzech innych żołdaków, siedzących dwa stoły dalej. Sądząc po stanie ich mundurów i czerwonych nosach, byli równie urżnięci, co ich natrętny towarzysz.

– Podoba mi się twoja skóra – rzekł niemal romantycznie, dotykając wolną ręką jej jasnobrązowego policzka. – Jesteś Hiszpanką?

Nie odpowiedziała. Patrzyła jedynie z wyrazem nieskrywanej pogardy na twarzy.

– Słyszałem, że Hiszpanie mają małe kutaski. To podobno wina tamtejszego klimatu – kontynuował niewzruszony, przyglądając się piersiom żeglarki i obleśnie się oblizując. – Chciałabyś zobaczyć prawdziwą męskość, Hiszpanko?

Stał jeszcze przez parę sekund, oczekując jakiejkolwiek reakcji. Kiedy po raz kolejny napotkał jedynie chłód czekoladowych oczu, stracił cierpliwość.

– Ty suko! – wydarł się, biorąc zamach. Wtedy właśnie popełnił błąd. Maria błyskawicznie wykręciła trzymającą ją rękę, by następnie zaatakować staw kolanowy. Zanim żołdak zdążył zrozumieć, co się właściwie dzieje, leżał na ziemi z nożem przy gardle.

– Bardzo chętnie obejrzę twoją męskość – powiedziała przez zaciśnięte zęby do zdębiałego żołnierzyka. – Pod warunkiem, że później cię nią nakarmię. Co ty na to?

Pijani towarzysze już szykowali się, aby przyjść kompanowi z odsieczą, ale pod groźnym spojrzeniem, mierzącego dobre siedem stóp, wykidajły grzecznie usiedli z powrotem. Maria wstała i, pożegnawszy się z niefortunnym „zalotnikiem” celnym kopniakiem w krocze, podjęła przedzieranie się przez ciżbę.

W końcu dotarła do celu. W kącie, pod ścianą, siedział samotny mężczyzna ciągnący rum prosto z gwinta. Wiedziała, że nie miał jeszcze czterdziestu lat, lecz na pierwszy rzut oka spokojnie dałaby mu piąty krzyżyk. Poszarpana, dawno niegolona broda, przepaska na lewym oku, zmierzwione kruczoczarne, gdzieniegdzie poprzetykane siwizną włosy i poplamiony strój sprawiały, że wyróżniał się nawet spośród tego niechlujnego towarzystwa. Smutny, zmęczony życiem człowiek, któremu na niczym już nie zależało.

– Peter Lass, zwany Jednookim Petem? – zapytała, przysiadając się do stolika.

– Nie – odpowiedział stanowczo, po czym pociągnął solidnie z butelki. – Musisz mnie z kimś mylić.

Tego się spodziewała. Nie zamierzała jednak odpuścić tak łatwo.

– Szukam tego człowieka. Mam do niego ważną sprawę.

– No to polecam luk Davy'ego Jonesa. Pete zginął w bitwie morskiej. Jego statek zatopił Pierre Marron, kapitan „Błękitnej Róży”. – Pijak otarł usta rękawem koszuli i wziął kolejny łyk. – Wszyscy to wiedzą.

– Skończ z tymi gierkami – warknęła. – Doskonale wiem, że to ty.

– W takim razie po co w ogóle pytasz? – odparł, odrobinę poirytowany i dopił rum do końca.

Spodziewała się ciężkiej przeprawy, postanowiła więc przejść do rzeczy.

– Organizuję wyprawę i potrzebuję załogi.

– Skończyłem z żeglarstwem już jakiś czas temu. Czemu miałoby mnie to obchodzić?

– Ponieważ dobrze płacę i potrzebuję kogoś takiego jak ty. Doświadczonego pirata, znającego rejony, w które się wybieram.

– A dokąd to się wybierasz? – zapytał bez cienia zainteresowania.

– Na Savuę.

Po raz pierwszy od czasu, gdy rozpoczęli rozmowę udało się jej przykuć uwagę Jednookiego.

– Fidżi znajduje się bardzo daleko stąd. Ponadto powiadają, że ta wyspa jest przeklęta – oznajmił tonem starego bajarza. – Czego zamierzasz tam szukać?

– Powiedzmy, że pragnę ci znaleźć nowe oko.

Pete zrozumiał od razu i uśmiechnął z politowaniem.

– Ach, więc o to ci chodzi? Muszę cię rozczarować, młoda. Ten skarb nie istnieje. To mit, legenda przekazywana z pokolenia na pokolenie przez narwanych awanturników twojego pokroju – stwierdził z przekonaniem, spoglądając ze smutkiem na opróżnione naczynie.

– Sądzę, że się mylisz. Zresztą, nie jestem jedyna.

– Kto jeszcze śmie podważać słowa Jednookiego Pete'a? – zapytał głosem, w którym udawane oburzenie mieszało się z goryczą.

– Fernando Saragossa – rzuciła, stawiając wszystko na jedną kartę.

Szklana butelka upadła na podłogę, roztrzaskując się na drobne kawałki. Maria zachowała pozorny spokój, wewnątrz jednak poczuła rodzącą się euforię. Dojrzała bowiem to, na co czekała – gniewne spojrzenie, drapieżny błysk w źrenicy, która dotychczas wydawała się zgaszona i martwa. Dziewczyna nareszcie poczuła, że nie siedzi w towarzystwie starego pijaka, lecz człowieka, którego szukała – kapitana „Srebrnego Lwa”, postrachu siedmiu mórz i żywej legendy, o którym słyszała te wszystkie wspaniałe opowieści.

– Jeśli mnie okłamujesz – warknął – załaduję tobą armatę i wystrzelę w kierunku twojej kochanej ojczyzny.

– Spokojnie – odparła bez cienia strachu. – Nie lubię, kiedy mi się grozi. Jednak absolutnie nie znoszę, gdy ktoś próbuje sprzątnąć mi upatrzony łup sprzed nosa.

Przez chwilę trwali w milczeniu. W końcu wyciągnął dłoń. Uścisnęła ją entuzjastycznie.

– Kiedy wyruszamy?

 

<>

 

Pacyfik, jakiś czas później

 

Stał samotnie, oparty o reling. Podeszła bliżej. Przez chwilę wspólnie wsłuchiwali się w kojący szum fal.

– Opowiedz mi o Małym Martym – poprosiła, znacznie łagodniejszym tonem od tego, którym posługiwała się zazwyczaj, wykrzykując rozkazy.

– Czemu cię to interesuje? – zapytał chłodno, zapatrzony w horyzont.

– O waszej dwójce krąży wiele opowieści. Słyszałam większość z nich i jestem ciekawa, ile było w nich prawdy.

Przez chwilę myślała, że nie odpowie. Myliła się.

– Pod jednym warunkiem – rzekł, nadal nie odwracając głowy. – Powiesz mi potem, skąd się dowiedziałaś się o mnie i o Oku Kalou.

Uśmiech zagościł na twarzy pani kapitan. Szczerze dziwiła się, że nie próbował dowiedzieć się wcześniej. Widocznie nie czuł potrzeby.

– Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, nie byłem jeszcze piratem – rozpoczął opowieść, brzmiąc niczym bardowie z dawnych lat. – On i jego kompani zatopili statek handlowy, na którym pracowałem. Sami zaś natrafili na sztorm parę godzin później. W Indiach mówią na to karma. – Uśmiechnął się delikatnie, po czym kontynuował: – Tak się złożyło, że wylądowaliśmy na tej samej wyspie, nie wiedząc o swoim istnieniu. Mieliśmy dość trudne początki – gdyby celował lepiej, prawdopodobnie nie stałbym tu dzisiaj, wspominając dawne czasy. Mimo to udało nam się wytrzymać kilka dni w miejscu, do którego właśnie zmierzamy, póki nie zgarnął nas amerykański frachtowiec wracający z Australii. Od właściciela dowiedzieliśmy się co nieco o Savui oraz kryjącym się tam legendarnym skarbie. W drodze ja i Mały zdążyliśmy się zaprzyjaźnić i wspólnie postanowiliśmy, że kiedyś tam wrócimy. Parę lat później spotkaliśmy się w Londynie – Marty kompletował załogę, która popłynęłaby z nim na Wyspę Śmierci. Dowiedziałem się też, że w międzyczasie skubańcowi udało się załatwić status korsarza działającego na zlecenie Jej Królewskiej Mości. Zwerbowaliśmy więc wspólnie małą grupkę i wyruszyliśmy. Wśród ochotników znajdował się między innymi nasz wspólny znajomy.

– Saragossa był waszym podkomendnym? – O tym zasłyszane przez Marię historie nie wspominały.

– A jakże. Nigdy za nim nie przepadałem, choć Mały nie raz uratował życie temu skurwysynowi. Nie zaskoczyło mnie to nawet, kiedy okazał się zdradzieckim szczurem. – Pete zacisnął pięść. – Korona nigdy nie planowała ułaskawić Marty'ego. Kiedy się o tym dowiedział, wpadł w szał. Wspólnie rozpoczęliśmy naszą wielką przygodę, przy okazji łupiąc każdy brytyjski statek, który nam się nawinął. Gdyby nie ten latynoski pies, bez urazy, prawdopodobnie do dziś tworzylibyśmy swoją legendę.

– Co się stało?

– Zawitaliśmy do, czasowo neutralnego, portu w Falmouth, chcąc zakupić broń i trunki. Tam zaś czekała na nas zasadzka. Małemu udało się odciągnąć uwagę żołnierzy, zanim odcięli nam drogę ucieczki, jednak przypłacił to życiem. Kiedy go znalazłem, jego brzuch bardziej przypominał sito, niż cokolwiek innego. Wtedy ujrzałem stojącego nieopodal Saragossę. Przyglądał się spokojnie całej scenie, z tym swoim obrzydliwym zadowoleniem, wymalowanym na paskudnej gębie. Chciałem rozerwać go na sztuki, ale zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, stojący nieopodal składzik na proch eksplodował. Odłamek trafił mnie prosto w twarz i straciłem przytomność. Parę chwil później odnalazł mnie nasz kwatermistrz i półżywego zawlókł na łajbę. Od tamtej pory, zamiast „Krwawy Pete”, zaczęto mnie nazywać Jednooki.

– El bastardo – warknęła Maria. Towarzyszyło jej jednak paskudne uczucie niedosytu. – Na tym kończy się wasza opowieść?

– A czego się spodziewałaś? Historyjek o „Srebrnym Lwie”, Jednookim Pe'cie i Małym Marty'm, postrachach mórz i oceanów? – zadrwił bezlitośnie, mierząc ją spojrzeniem stalowego oka.

– Chcesz powiedzieć, że wszystkie legendy kłamią?

– Nie. Naprawdę posłaliśmy Białobrodego i „Morskiego Wędrowca” na dno i walczyliśmy z hordami nieumarłych na Wyspie Śmierci. Oj tak, moja droga. – Wykrzywił usta w grymasie lekkiego rozbawienia, widząc zaskoczenie słuchającej. – Magia istnieje.

– A reszta?

– Nigdy nie spotkaliśmy Szwedzkiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. Nie odwiedziliśmy Czarnego Lądu, a co dopiero Madagaskaru. Bynajmniej nie zdobyłem pierwszego przydomku po tym, jak rzekomo w pojedynkę zaszlachtowałem załogę „Śmiałego Ochotnika”. Marty natomiast nigdy nie zabił żadnego węża morskiego, którego łeb miałby rzekomo powiesić na ścianie w kajucie. Pozostałych nie znam.

– Co z Saragossą? – dociekała dalej. – Nie ścigałeś go?

– Za kogo ty mnie uważasz? – Pete sprawiał wrażenie niemal obrażonego. – Kolejne kilka lat poświęciłem polowaniu na tę żmiję. Niestety, szpiclowi udało się wkraść w łaski hiszpańskiego monarchy, o czym zresztą zapewne wiesz. Nie spocząłem jednak w moim pościgu. Pewnego dnia przypłaciłem to śmiercią połowy mej wiernej załogi oraz utratą „Lwa”. Pokonany i zaszczuty, zaszyłem się na Wyspach i tam kontynuowałem swój nędzny żywot – zakończył, obracając się do niej. – Ale dość użalania się nad sobą. Twoja kolej.

– W porządku. O Oku dowiedziałam się nie od kogo innego, a naszego wspólnego znajomego. Służyłam pod rozkazami Saragossy, kiedy szmuglował do Barcelony skradzioną brytyjską herbatę. Nie tak dawno temu, będąc mocno wstawiony, zaczął opowiadać nam wszystkim o wspaniałym skarbie, strzeżonym na bezludnej wyspie przez pradawne, złe moce. Wsłuchując się w historię o perle wielkości strusiego jaja, czarnej jak sama śmierć i cenniejszej, niż cokolwiek na świecie, zapragnęłam osobiście zdobyć ten przedmiot. Pech chciał, że mój były kapitan nie upił się dostatecznie, aby wyjawić całą tajemnicę – udało się z niego wyciągnąć jedynie nazwę Savua. Pierwszy oficer i kuzyn tej świni, niejaki Recoba, był mną zauroczony. Naiwnie liczyłam, że może od tego draba uda mi się wyciągnąć coś więcej. Niestety – za swe usługi żądał zapłaty, której nie zamierzałam mu dać. Odmowę zniósł bardzo ciężko – koniec końców musiałam narysować na jego tłustej szyi drugi uśmiech. – Uwagę Marii przykuł krzątający się po pokładzie, wąsaty Włoch. – Już wtedy przyjaźniłam się z naszym sternikiem, Firellem. Kiedy dowiedział się co się stało, zaoferował pomoc. Pod osłoną nocy wspólnie uciekliśmy z „Daru Królowej” i przedostaliśmy do Anglii. To on zasugerował, aby zwrócić się o pomoc do ciebie – kogoś, kto dobrze zna tamte tereny, a poza tym zrobi wszystko, byle przeszkodzić staremu wrogowi. W drodze po twój zapijaczony łeb wysłuchałam chyba wszystkich możliwych legend na temat dwóch młodych pariasów, którzy stali się jednymi z najsłynniejszych piratów świata. Bądź co bądź zapracowaliście na swoją reputację…

– Ziemia na horyzoncie! – krzyknęła drobniutka blondynka siedząca na bocianim gnieździe.

– Dostałem więc możliwość usmażenia dwóch pieczeni na jednym ogniu i zamierzam z niej skorzystać – powiedział Pete, obracając się do niej plecami i odchodząc od burty. Zatrzymał się jednak szybko i obejrzał przez ramię. – Chyba, że nadal planujesz zachować Oko tylko i wyłącznie dla siebie.

– Zamierzam je zdobyć i spieniężyć. – Żeglarka wzruszyła ramionami. – Jeżeli choć część z tego, co mówił ten rata mentira było prawdą, złota wystarczy dla nas wszystkich.

– Pod warunkiem, że wyjdziemy z tego żywi – odparł Jednooki, kierując się do kajuty.

 

<>

 

Savua wyglądała olśniewająco. Nieziemska, piękna, barwna – te słowa przychodziły na myśl Marii, kiedy ogarniała wzrokiem rozpościerający się przed nią tropikalny krajobraz. Ubrała się lekko, zostawiając płaszcz i kapelusz na pokładzie „Wiernego Towarzysza”, jednak mimo to upał dawał jej się we znaki.

– Wygląda dokładnie tak, jak ją zapamiętałem – powiedział Pete, stając obok. – Zielona, egzotyczna i cholernie niebezpieczna.

– Udało się wam coś znaleźć?

– Zgodnie z twoimi poleceniami, wysłałem dwie grupy zwiadowcze do przeszukania wybrzeża. Firello i ten gnojek Solgado udali się na wschód, zaś bliźniaczki-trollice…

– Mówiłam ci, żebyś ich tak nie nazywał – rzuciła ostrzegawczym tonem.

– W porządku – Margarita i Izabela, na zachód. Póki co nikt nie wrócił. – Zamilkł na chwilę, a następnie przemówił ponownie: – Skoro już mowa o twoich podkomendnych – wytłumacz mi proszę jeszcze raz, czemu Angela została na statku?

Maria obróciła się i uśmiechnęła, widząc stojącą w gnieździe dziewczynę z granatową bandaną na głowie. Ta na jej widok zasalutowała, jakby chcąc powiedzieć „Tutaj wszystko w porządku, Frau Kapitän”.

– Ktoś musi pilnować okrętu – odrzekła Jednookiemu. – Poza tym ma terrafobię.

– Co takiego?

– Urodziła się i całe życie spędziła na morzu. Podobno skutkiem tego panicznie boi się stałego lądu – szczerze powiedziawszy, nigdy nie widziałam, aby schodziła na brzeg. Pamiętasz na pewno, jak bezskutecznie próbowałam ją namówić, aby podczas postoju poszła z nami do portu. Zawsze odpowiadała, że jej miejsce jest pośród drewna i żagli.

– Signora! – Rozmowę przerwał krzyk biegnącego w ich kierunku Firello. Cierpliwie zaczekali, aż Włoch dotrze na miejsce i odrobinę odsapnie.

– Jak poszukiwania?

– Melduję posłusznie, pani kapitan – odpowiedział, dysząc. – Odnaleźliśmy “Dar Królowej”. Saragossa przybył na wyspę!

– Nie traćmy więc czasu. – Żeglarka zatarła ręce. – Pójdziemy ich śladem, trzeba ich dogonić. Musimy dotrzeć do skarbu, zanim zrobi to ten wielbiciel cienkich trunków.

– Jeszcze jedna kwestia…

– Tak? – zapytała zniecierpliwiona i jakby zdziwiona, że Firello dalej stał w miejscu, zamiast czym prędzej podjąć się realizacji planu.

– Moglibyśmy przejąć i zrabować jego statek. Stoi całkowicie pusty.

Przez chwilę zapadła cisza, zakłócana jedynie odgłosami fal i morskiej bryzy, poruszającej liśćmi tropikalnych drzew.

– Mógłbyś powtórzyć? – poprosili jednocześnie Maria i Pete.

 

<>

 

Firello nie kłamał – na pokładzie “Daru” nie było żywej duszy.

– Co robimy, pani kapitan? – zapytał młody majtek Esteban.

– Przeszukajcie cały statek i zrabujcie tyle, ile zdołacie udźwignąć! To rozkaz! – krzyknęła radośnie. Polecenie spotkało się z entuzjastycznym “Yaaaaar!”, po którym piraci rozbiegli się po pokładzie, niczym dzieci zaczynające zabawę w chowanego. Dopiero wtedy oblicze młodej żeglarki spochmurniało.

– Jak myślicie, co się stało? – zapytała nieliczną grupkę podkomendnych, która nie dołączyła do rabunkowego szału.

– Może ich wszystkich szlag trafił? – podsunęła pomysł Izabela. Siostra skwapliwie przytaknęła.

– Nie mieli powodów podejrzewać, że ktokolwiek ich śledzi. Istnieje szansa, iż zwyczajnie poszli na poszukiwania i liczyli na to, że prędko się uwiną. – Włoch potarł brodę w zamyśleniu.

– Lass? – Maria spojrzała na Jednookiego, który jak dotąd milczał. Anglik skrzywił się, jakby właśnie przypomniał sobie o czymś wyjątkowo paskudnym.

– Na tym kawałku lądu dzieją się rzeczy, o których wam się nie śniło. – Gestem wskazał rozpościerający się za plecami zielony krajobraz. – Nie obchodzi mnie co sprawiło, że ta zgraja szczurów zniknęła jak kamfora. Chcę jedynie dopaść Saragossę, zanim ktokolwiek czy cokolwiek innego zrobi to za mnie.

– Mało z was pożytku – skwitowała Maria. Niepokoiło ją, że Fernando prawdopodobnie zdążył już dotrzeć do Oka. W końcu miał nad nimi przewagę dobrych paru dni. Obróciła się i zapatrzyła na czerwoną łunę zachodzącego Słońca.

– Udajcie się na spoczynek. – Zakomenderowała. – Jutro rano wyruszamy w głąb wyspy.

 

<>

 

Maczeta, pamiątka po ojcu awanturniku, okazała się nieocenioną pomocą w przedostawaniu się przez gęste chaszcze i liany. Lekka, poręczna, a do tego tnie jak marzenie, pomyślała piratka. Perfekcyjna broń.

– Za pozwoleniem, pani kapitan – odezwał się idący dwa kroki za nią Solgado. – Czy mógłbym coś powiedzieć?

Poczuła, jak rozpiera ją duma. Jeszcze rok temu żadnemu z tych łotrów nawet przez myśl by nie przeszło, żeby zwracać się do kobiety w ten sposób. Za to teraz, gdyby wcisnąć tego kędzierzawego drania we frak, mógłby prawie uchodzić za jednego z tych brytyjskich dżentelmenów.

– Znasz mnie – odpowiedziała spokojnie. – Zawsze pozwalam wypowiedzieć się załodze, jeśli tylko ma coś ważnego i sensownego do przekazania.

Hiszpan najwyraźniej potraktował to jako przyzwolenie.

– Nie ufam Anglikowi. Ten pies coś knuje.

Skrzywiła się. On i Pete od samego początku podróży skakali sobie do gardeł. Przypominało to bardziej walkę kogutów, niż spór dwóch dorosłych mężczyzn.

– Masz ku temu jakieś powody?

– Zeszłej nocy, kiedy pełniłem wartę, widziałem, jak wymyka się ze statku i znika w gąszczu. Wrócił kwadrans później i wlazł z powrotem do kajuty, jakby nigdy nic – Solgado zakończył raport z mściwą satysfakcją.

To co usłyszała zaniepokoiło ją. Jednooki faktycznie zachowywał się dość dziwacznie. Dotychczas zrzucała to na karb ciężkich doświadczeń. Zbyt stary, jak na swój wiek, gburowaty, żywiący się gniewem i żyjący dawnymi urazami – taki obraz tego brodatego samotnika pojawiał się w jej głowie, ilekroć o nim pomyślała. Nigdy jednak nie widziała w nim zdrajcy.

– Lass to mój podwładny i dobry marynarz. Ufam mu i wierzę, że nie obróciłby się przeciwko własnym ludziom. Niemniej, wezmę pod uwagę to co powiedziałeś i wydobędę z niego prawdę.

– Ale… – Hiszpan nie sprawiał wrażenia usatysfakcjonowanego.

– Milcz! – przerwała ostro. – Sprawa zostanie załatwiona, kiedy ja o tym zdecyduję. Kolejne próby oskarżania towarzyszy potraktuję jako sabotaż i wzniecanie buntu – ucięła krótko, ani na chwilę nie zwalniając. Idący za nią pirat mruknął coś pod nosem i dalej podążał wytaczaną przez ostrze ścieżką.

– Nie!!! – Las w pewnym momencie rozdarł przeraźliwy krzyk. – Niech to szlag! Niech cię wszyscy diabli, ty synu portowej dziwki!

Zaniepokojona, zaczęła biec w kierunku, z którego dobiegały przekleństwa. Spodziewała się najgorszego.

Po wyjściu z lasu trafili na skraj niedużego urwiska. Stamtąd, ostrożnie schodząc po skalnych półkach, dotarli do ścieżki prowadzącej w głąb malowniczej doliny. Rosły tam soczyste trawy, pachnące rośliny i kolorowe kwiaty, o których Maria nigdy w życiu nawet nie czytała, nie mówiąc o zobaczeniu jakiegoś na oczy. Środek obniżenia rozcinała błękitna wstęga rzeki, wypływająca z jeziora przy małym wodospadzie. Przy brzegu akwenu zebrała się nieduża grupka obdartusów, niezaprzeczalnie stanowiąca część załogi “Towarzysza”. Stamtąd też dochodziły wrzaski i złorzeczenia.

Podbiegli bliżej. Widocznie drugi z oddziałów znalazł szybszą drogę, skoro dostał się tu przed nimi.

– Nie możesz mi tego zrobić, ty psi synu! – darł się Pete, latając w tę i z powrotem. Kiedy Maria dotarła na miejsce, ujrzała w końcu, co tak wzburzyło jej podkomendnego.

Obok rzeki znajdowały się pozostałości czegoś, co jeszcze jakiś czas temu mogło uchodzić za obozowisko. Poszarpane namioty, rozkopane ogniska i trupy – masa bestialsko zaszlachtowanych żołnierzy w czerwonych mundurach, porozrzucanych bezwładnie po ziemi.

W centralnej części obozu znajdowała się jedna, charakterystyczna postać – ktoś wbił w ziemię długą włócznię, na którą nadziany został jeden z wyższych rangą oficerów. Broń przechodziła mu przez krocze i tułów, wychodziła z ust i utrzymywała ciało w niemal pionowej pozycji. Marii wystarczyło jedno spojrzenie, aby rozpoznać w zabitym swojego byłego kapitana.

– Trafiła kosa na kamień – skomentował Solgado. – Tylko kto, do cholery, byłby w stanie wybić cały oddział?

– Na tej wyspie drzemie zło – mruknął posępnie jeden z piratów. Kilku kolejnych zaszemrało z aprobatą.

– Chcę znaleźć skurwysynów, którzy to zrobili – oznajmił Pete, kipiąc z wściekłości. Postąpił kilka kroków w kierunku pani kapitan. – Okradli mnie z mojego najcenniejszego łupu. Teraz ja zabiorę coś im.

Szał Brytyjczyka nie zrobił na niej wrażenia. Uznała, że obecna sytuacja to dobra okazja, aby wszystko wyklarować.

– Gdzie byłeś wczorajszej nocy? – zapytała na tyle głośno, aby wszyscy zgromadzeni mogli ją usłyszeć. Pytanie wywarło zamierzony efekt – ponad dwadzieścia par oczu skoncentrowało się na mężczyźnie. Ten stał przez chwilę, rozglądając się dookoła niczym osaczony wilk. W końcu przemówił:

– Twoi ludzie mają rację – odpowiedział szorstko i bez lęku. – Kiedy przybyłem po raz pierwszy na Savuę, nie udało nam się znaleźć absolutnie nic. Już wtedy podejrzewałem jednak, że, wbrew otrzymanym później informacjom, wcale nie jest bezludna. W dzień naszego przybycia, tuż przed północą, kiedy wyglądałem przez okno, dojrzałem obserwującą nasz statek postać. Zanim jednak zdążyłem się przyjrzeć, zniknęła z plaży tak szybko, jak się pojawiła. Nie chcąc niepokoić nikogo na próżno, samodzielnie poszedłem tam, gdzie ją ujrzałem. Odkrywszy ślady stóp prowadzące w gęstwinę, udałem się na poszukiwania. Niestety, nic tam nie znalazłem, a nie chcąc zagubić się w tej przeklętej dżungli, czym prędzej powróciłem.

Relacja Pete'a brzmiała pewnie i zdecydowanie. Maria nadal nie miała pewności co do intencji Jednookiego, choć nie wyczuła w nim kłamstwa.

– Czemu nikomu nie powiedziałeś?

– Kiedy powróciłem na plażę, nigdzie nie mogłem odnaleźć wcześniej widzianych odcisków stóp. Myślałem, że może to tylko przemęczenie albo zwidy wywołane wpływem tego miejsca. Nie miałem pewności czy mój wzrok mnie nie mylił. – Lass obrócił się i wskazał dłonią trupy. – Teraz jednak mamy niezbite dowody na to, że nie majaczyłem. Na tej wyspie coś lub ktoś żyje i prawdopodobnie czyha na nas. Saragossa, pojawiając się tu, obudził zło. Musimy uważać, aby nie stać się następnymi ofiarami.

– To świr – mruknął Solgado. Firello skrzywił się nieznacznie, jakby, jakkolwiek niechętnie, pragnął przyznać rację brodaczowi. Kobieta podeszła do nabitego na prowizoryczny pal umarlaka i obszukała jego kieszenie. W jednej z nich udało się odnaleźć najcenniejszą na świecie mapę.

– Z pozytywów, mamy przynajmniej pewność, że nikt nie wyprzedzi nas w wyścigu po skarb – oznajmiła, ignorując wilcze spojrzenie Pete’a. – Jeżeli faktycznie grasują tu jakieś niebezpieczne stworzenia, przed nadejściem nocy musimy odnaleźć kryjówkę. – Obróciła się w kierunku huczącego wodospadu. – Na drugim końcu tej doliny znajduje się góra. Być może uda nam się znaleźć tam jakąś jaskinię. Jeśli tak, przenocujemy w niej i rano wyruszymy dalej. Tym razem się nie rozdzielamy.

Pomysł spotkał się z generalną aprobatą. Jednooki prychnął i rozpoczął wędrówkę w kierunku wskazanego celu. Zatrzymał się, mijając żeglarkę.

– Życia tych, którzy zabili Saragossę, należą do mnie – rzucił grobowym tonem, po czym kontynuował swój chód.

– Mówię wam – Solgado gadał jak najęty, jakby czując zbliżający się triumf. – W pewnym momencie całkowicie mu odwali i rzuci się na nas, a wtedy ja nie zawaham się zrobić z niego potrawki dla rekinów.

– Zawrzyj gębę – uciszyła majtka Maria.

Szli dalej wzdłuż płynącej rzeki. Widok trupów wyraźnie ostudził panujące nastroje – piraci i piratki prawie ze sobą nie rozmawiali, powłócząc nogami z posępnymi lub zlęknionymi minami. Nie przypominali bandy, która zeszłego wieczoru wracała na “Towarzysza” obładowana łupami, rechocząca i rozwrzeszczana.

W końcu dotarli. Tuż przed wodospadem znajdowało się źródło rzeki – niezbyt głębokie jeziorko o krystalicznie czystej, turkusowej wodzie. Odchodziły od niego dwa strumienie – drugi z nich, całkiem szeroki, wpływał do wydrążonej w skale jaskini. Wzdłuż wejścia rozciągała się nieduża półka skalna, znajdująca się nie wyżej, niż dwie stopy nad taflą, lecz dość szeroka, aby pomieścić idącego bokiem człowieka.

Wskazała drogę maczetą i przedstawiła plan działania. Obejście zbiornika nie trwało zbyt długo, a i przeprawa nie należała do najtrudniejszych. Kiedy wszyscy znajdowali się już w środku, nakazała rozpalić pochodnię.

Jedynie część groty zajmował płynący w głąb ciemnego korytarza potok. Reszta przypominała wydrążoną komnatę. Podłoga pomieszczenia została wygładzona. Na ścianach widniały tajemnicze, białe malowidła, przedstawiające reprezentacje przeróżnych zwierząt i roślin.

– To miejsce mogło być świątynią – stwierdził roztropnie Pete. – Najpewniej jakimś obiektem kultu.

– Wygląda jednak na to, że bardzo dawno nikt tu nie zaglądał – dokończyła za niego. Niezbyt uśmiechało się jej przebywanie w tym miejscu w nocy, nie mieli jednak wyboru. Ściemniało się coraz bardziej i istniała naprawdę niewielka szansa, iż przed zapadnięciem zmroku grupie uda się odnaleźć kolejną, względnie bezpieczną kryjówkę.

– Ustawiam warty – ogłosiła. Jej głos potoczył się echem po pieczarze: – Strażnicy obozowiska będą się zmieniać co dwie godziny, aż do brzasku. Wtedy ruszamy dalej.

– Jak daleko jesteśmy, pani kapitan? – zapytał Esteban.

– Jeżeli utrzymamy tempo, to zgodnie z mapą jutro powinniśmy dotrzeć do celu.

To zapewnienie wyraźnie rozchmurzyło zmęczonych piratów. W odrobinę lepszych nastrojach, rozpoczęli przygotowania do odpoczynku.

 

<>

 

Poranek przyszedł nieprzyjemnie szybko. Również noc spędzona pod kocem, na litej skale, nie należała do najprzyjemniejszych. Zdecydowanie wolała wygodną koję w kajucie kapitańskiej, do której zdążyła się już przyzwyczaić.

Szybki rzut oka na kompanów przyprawił ją jednak o jeszcze bardziej niesympatyczne uczucia. Coś się wyraźnie nie zgadzało.

– Gdzie jest Esteban? – zapytała po chwili. Piraci, jak na komendę, zaczęli rozglądać się dookoła, w poszukiwaniu młokosa. Nigdzie jednak nie znaleźli ani śladu.

– Kto jako ostatni pełnił wartę? – Maria nerwowo podrapała się po głowie.

– On od strony wejścia i Izabela od strony korytarza.

Wszyscy spojrzeli w tamtym kierunku. Olbrzymia kobieta spała w najlepsze, oparta głową o winkiel. Obudzona kubłem zimnej wody, zaczęła pośpiesznie przepraszać za niedopełnienie obowiązku. Oczywiście, nie miała pojęcia o tym, co stało się z młodzikiem.

– Musimy ruszać dalej – ponaglił dowódczynię Pete. – Cel jest już niedaleko.

– Hola hola, starcze. – Solgado natychmiast się wtrącił. – Jeden z nas zniknął. Mamy tak po prostu o tym zapomnieć?

– Jeśli o mnie chodzi, możesz przeczesać całą dżunglę w poszukiwaniu smarkacza. – Jednooki wyraźnie nie był w nastroju do żartów. – Ja w tym czasie zamierzam odnaleźć to, po co wszyscy tu przyszliśmy.

– Grozisz mi? – Hiszpan stanął pomiędzy Marią i Anglikiem, potrącając przy tym tego drugiego. Lass w odpowiedzi dobył kordelasa.

– Tknij mnie jeszcze raz, śmieciu, a przewiercę ci tym flaki.

Jeden z latynosów rzucił się na niego, wytrącając broń. Zamieszanie szybko przerodziło się w regularną bójkę, do której dołączyła większość zgromadzonych. Dopiero interwencja bliźniaczek, rozdających razy tym najbardziej zapalczywym, przywróciła porządek. Prowodyrów również odciągnięto od siebie. Obaj zostali lekko poturbowani i dyszeli ciężko.

– Po cholerę nam ten wariat? – wydarł się rozzłoszczony Solgado. – Znaleźliśmy już mapę, nie potrzebujemy pieprzonego przewodnika!

Maria ze stoickim spokojem podeszła do krzykacza. Kiedy ich głowy znajdowały się już wystarczająco blisko siebie, uderzyła. Grupka piratów skrzywiła się z syknięciem, słysząc dźwięk łamanego nosa.

– Po pierwsze, to ja znalazłam mapę – oświadczyła lodowato. – Po drugie – jako kapitan to ja, nie pijacy i obdartusy twojego pokroju, decyduję o tym, kto może pozostać częścią załogi, a kogo się z niej usunie. – Popatrzyła po przyglądających się całemu zdarzeniu ludziach. – A teraz jazda do dżungli, leniwe małpy! I nie wracać bez mojego skarbu!

Wszyscy bez szemrania zaczęli składać manatki i wychodzić z bezpiecznej kryjówki. Krzywonosy brodacz krwawił dość obficie. Nie miała jednak wątpliwości, że znacznie bardziej ucierpiała jego duma.

Pete strząsnął z ramienia wielką dłoń Margerity i dołączył do tłumu, mrucząc coś na temat radzenia sobie samemu z synami gamratek.

Kryzys zażegnany. Wyszła z jaskini zadowolona z siebie, choć zaniepokojona. Czuła, że gruby majtek nie mówił tylko i wyłącznie w swoim imieniu. Zniknięcie Estebana tylko pogorszyło kiepskie nastroje, a nikt nie mógł wiedzieć, co jeszcze ma w zanadrzu ta przeklęta wyspa.

Nikt poza nim, pomyślała, wpatrując się w plecy wkraczającego w zieloną gęstwinę mężczyzny.

 

<>

 

– Jednak wyszło na moje – powiedział Solgado. Wisielczy humor zawsze był jego specjalnością.

Nie musieli nawet specjalnie szukać – Esteban znalazł się dość szybko. Pośrodku niedużej wycinki, na którą dotarli, zmierzając do centrum Savui, mieścił się duży, kamienny ołtarz. Na nim spoczywała odcięta głowa młodego marynarza. Kończyny zostały ustawione prostopadle do wszystkich boków, niczym makabryczne strzałki wskazujące cztery strony świata. Od strony, z której przyszli, na boku blatu, wyryta została mała podobizna człowieka w samej przepasce biodrowej, z okiem zamiast głowy. Pod nim natomiast znajdował się ustawiony pionowo korpus – zupełnie, jakby miał służyć jako piąta noga od stołu.

Ostatni z przybyłych załogantów na widok tego wszystkiego nie wytrzymał i zwymiotował do wielkiego kielicha rosnącego obok pistacjowego kwiatu.

– Czym są te potwory? – szepnął Firello.

Maria nagle usłyszała szelest. Obróciła delikatnie głowę i ujrzała, że nie tylko ją zaniepokoił ten odgłos. Zmysły Pete'a były najwyraźniej równie wrażliwe. Pirat przytknął palec do ust i ostrożnie dobył przytroczonego do pasa pistoletu. Nasłuchiwali. Minęło kilka sekund.

Kolejny szmer. Jednooki zareagował odruchowo. Wypalił, celując w gęstwinę naprzeciwko. Dżunglę przeszył bolesny krzyk.

Bliźniaczki jak na komendę pobiegły w kierunku źródła hałasu. Reszta pośpiesznie podążyła za nimi. Po krótkiej chwili spomiędzy drzew wyłoniła się masywna sylwetka Margarity, prowadzącej przed sobą kuśtykającego, czarnoskórego chłopca.

Młokos nie mógł mieć więcej, niż piętnaście lat. Jego jedynym odzieniem była lekko rozdarta brązowa przepaska. Obficie krwawił z lewego boku, ponadto wyglądało na to, że próbując uciec, skręcił kostkę.

– Zwiadowca – mruknęła piratka, ciskając więźniem pod stopy pani kapitan. Podniósł głowę i spojrzał nienawistnie na tę, która miała zadecydować o jego losie.

Maria uważnie oglądnęła jeńca. Nosił paciorkowy naszyjnik w kolorze kości słoniowej, a na łokciach wymalowano mu po dwa króciutkie, białe paski. Wielka, potargana czupryna, ubłocone ciało, dość chuderlawa postura oraz patykowate ręce i nogi sprawiały, że wyglądał niegroźnie, wręcz niewinnie.

– Mówisz po angielsku? – spróbowała, nie licząc na sukces. W odpowiedzi spotkała jedynie pytające spojrzenie.

– To tylko dzieciak – skwitował Solgado. – Żadnego z niego pożytku.

– Przeciwnie – zaoponował stanowczo Lass, podchodząc bliżej. – Spotkałem się już z tymi oznaczeniami, kiedy ostatni raz byłem na Fidżi. – Wskazał na wymalowane na ciele chłopca symbole.

– Z początku pomyślałem, że ten tutaj należy do kasty wojowników. Nie osiągnął jednak jeszcze wieku męskiego, dlatego tę opcję można wykluczyć. – Kiedy zbliżył dłoń w kierunku jeńca, tamten spróbował ją ugryźć. Anglik zrobił unik i trzepnął małego na odlew w policzek. Następnie chwycił ozdobę znajdującą się na szyi młodzieńca.

– Pamiętam tę rzecz – powiedział, przyglądając się uważnie koralikom. – Niemal identyczne nosił przywódca jednego z plemion zamieszkujących małą wioskę na Viti Levu. Dzieciak musi być najstarszym synem.

– To się nam trafił paniczyk. – Jeden z piratów, zakapior imieniem Miguel, dobył szabli. – Załatwimy go tak, jak jego kumple załatwili Estebana, a części ciała powiesimy na lianach albo ponabijamy na drzewa. To będzie dla nich ostrzeżenie.

– Spróbuj go tylko tknąć, a to twoje kończyny będziemy wieszać. – Maria również sięgnęła po broń. – Nikt nie zbliża się do więźnia, póki ja na to nie zezwolę, zrozumiano?

– On zamordował Estebana – wtrącił się Jose, starszy brat Miguela. – Krew za krew.

– Czy wyście wszyscy poszaleli? – Maria nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. – To jeszcze dziecko, kretyni. Nawet gdyby był w stanie, sądzicie, że sam zabiłby wyższego o głowę i znacznie silniejszego faceta, a następnie w pojedynkę dokonał tego obrzydliwego rytuału? – wykrzyknęła, wskazując na rozczłonkowane ciało. Tłum zaszemrał z niezadowoleniem. Mimo to podżegacze umilkli.

– Puść go, Pete – nakazała, chowając miecz. Usłuchał natychmiast, choć raczej nie z lęku. – Jaki masz plan?

– W ręce wpadł nam naprawdę istotny członek ich społeczności. Prawdopodobnie prędzej czy później zaczną go szukać.

– Kiedy już go znajdą, my możemy pójść z nimi na układ – wtrąciła, uśmiechając się ze zrozumieniem. – Oddamy smarkacza, a w zamian…

– Oni zaprowadzą nas do wodza lub szamana, zależnie od charakteru plemienia. Ponieważ, jeżeli istnieje na Savui osoba, która może wiedzieć, gdzie dokładnie znajduje się Oko…

– To jest nią właśnie ten, który dowodzi tymi dzikusami – dokończyła. Plan brzmiał szaleńczo, ale miał szanse powodzenia.

– Zakładając, że uda nam się z nimi porozumieć – dorzucił z przekąsem Jednooki. – No i oczywiście, że nie będą próbowali nas zjeść.

– Zjeść? – Maria po raz pierwszy usłyszała w głosie Margerity lęk.

– Kanibalizm jest bardzo powszechną praktyką wśród mieszkańców tych wysp – odparł Anglik. – Nie wspominałem wam o tym?

Miny zgromadzonych dały mu wyraźnie do zrozumienia, że istotnie nic nie mówił na ten temat.

– Cóż, mój błąd. Tak czy inaczej, musimy uważać.

– Ruszajmy zatem i nie traćmy czasu. Skoro mały zapuścił się aż tutaj w pojedynkę, wioska nie może być zbyt daleko – oznajmiła Maria. Chwilę później okazało się, że jej słowa nie mijały się z prawdą.

 

<>

 

– Tuzin – szepnął Firello. Kapitan skrzywiła się. Nawet odliczając martwego Estebana, na “Towarzyszu” służyło dwa razy tyle. Nie miało to jednak dużego znaczenia w sytuacji, kiedy przeciwnicy zachodzili cię od tyłu, bezszelestnie niczym leśne demony, by następnie pojawić się dookoła z napiętymi łukami. Stłumiła przekleństwo. Daliśmy się podejść jak dzieci.

Lass, nie siląc się na delikatność, chwycił młodego jeńca za czuprynę:

– Czy któryś z was mówi po angielsku? – krzyknął do otaczających ich łuczników.

– Ja – odezwał się mężczyzna stojący najbliżej. Sądząc po specjalnych oznaczeniach na nagiej klatce piersiowej i jakości broni, którą trzymał, to on przewodził grupie.

– Oddamy dzieciaka, jeśli zgodzicie się zaprowadzić nas do waszego wodza – zaoferowała piratka.

Wojownik nie wyglądał na zaskoczonego. Przeciwnie, sprawiał wrażenie, że to właśnie chciał usłyszeć. Opuścił broń.

– Czy to ciebie zwą Marią Villallomos? – popatrzył najpierw na nią, a następnie na Anglika. – A ty jesteś Jednooki?

Na dźwięk swojego nazwiska skrzywiła się nieznacznie. Nie używała go i wolała o nim zapomnieć. Co gorsza, nie miała bladego pojęcia, skąd mieszkaniec wyspy, która w założeniu miała być bezludną, mógł wiedzieć o niej takie rzeczy.

Obróciła głowę i po raz pierwszy doświadczyła widoku wahającego się Pete'a. Pytanie musiało go więc zaskoczyć równie mocno, co ją.

– Tak, to my – odpowiedziała stanowczo, tłumiąc kłębiące się w myślach obawy i wątpliwości. – Skąd wiesz, kim jesteśmy?

– Szaman nakazał przyprowadzić was do siebie – odparł czarnoskóry, obracając się. – Chodźcie, oczekuje was.

Prowadzeni ubitą ścieżką i bacznie obserwowani przez uzbrojonych zwiadowców, po niecałej godzinie dotarli na miejsce. Wioska na pierwszy rzut oka wyglądała wręcz przyjemnie. Dzieci bawiły się na drodze, biegając w kółko i ganiając się radośnie. Szczerbaci starcy przeważnie łypali groźnie spode łba w kierunku przybyszów lub bujali się, mamrocząc coś lub rzężąc. Półnagie kobiety, poubierane w kolorowe, kraciaste spódnice z nieznanych marynarzom materiałów, chodziły po wiosce, nosząc kosze owoców czy też przystawały i rozmawiały, najpewniej komentując nowe wydarzenie.

Pomimo wszechobecnego życia, Maria nie była w stanie nie zauważyć, że niektóre z chat stały puste lub częściowo spalone. W powietrzu unosił się zapach niedawnej śmierci.

Ich przewodnik, dowódca kasty wojowników imieniem Muka, zatrzymał się przed największym z budynków.

– Do środka wejść mogą tylko wy – oznajmił z ciężkim akcentem, wskazując idących na przodzie Villallomos i Pete'a. – Reszta ma zostać więźniami, póki szaman nie powie inaczej.

– Po moim trupie. – Miguel już szykował się do rozpoczęcia jatki. Solgado, od czasu incydentu z nosem widocznie czujący nowy respekt względem przełożonej, silnym ciosem pod żebra zmusił go do milczenia.

– To moi przyjaciele – oznajmiła Maria. – Dowodzę nimi i nie pozwolę, aby stała się im krzywda.

– Jeżeli szaman uzna, że jesteście godni, wszyscy będą mogli odejść wolno – zapewnił Muka, po czym wydał polecenie jednemu z podkomendnych.

– Idźcie z nimi – wydała polecenie Firello. – Wrócimy po was.

– Rozkaz, pani kapitan.

Niejeden z pewnością zaprotestowałby, niemniej w wiosce znajdowało się drugie tyle myśliwych, co odrobinę przechyliło szalę potencjalnego zwycięstwa na korzyść miejscowych. Ostatecznie więźniowie, w zorganizowanym pośpiechu, udali się we wskazanym kierunku.

Pozostała na miejscu para stanęła przed drewnianymi drzwiami, ozdobionymi podobnym symbolem, co wcześniej widziany kamienny ołtarz.

– Złóżcie broń i puśćcie chłopca. On nie może tam wejść – powiedział Muka. Pete posłuchał polecenia. Młokos, kiedy tylko został wypuszczony, nie nacieszył się zbyt długo odzyskaną wolnością. Wojownik chwycił go za kudły, a następnie, posługując się lokalnym dialektem, rozpoczął litanię wyjątkowo nieprzyjemnie brzmiących słów do jęczącego w żelaznym uścisku chłopaka. Skończywszy, puścił go, zdzielił przez głowę pięścią i groźnie mruknął jakieś polecenie. Podrostek odszedł w kierunku jednej z chat, po drodze sprawdzając czy nie wyrwano mu żadnych włosów. Ten pokaz twardej, ojcowskiej miłości przywiódł na myśl pannie Villallomos lata spędzone w domu rodzinnym.

– Wejdźcie – nakazał czarnoskóry mężczyzna po odebraniu im oręża i broni palnej. Delikatnie uchylił drzwi, ukazując mroczne pomieszczenie. – Wielki Anil się niecierpliwi.

Kiedy tylko oboje przekroczyli próg, wejście zostało natychmiast zamknięte. Lass odruchowo rzucił się w kierunku drzwi i próbował ponownie je otworzyć, lecz te były nie do ruszenia. Po krótkiej chwili w niemal całkowitej ciemności gdzieś zapaliło się nieduże światło.

W kącie pokoju siedział kościsty starzec. Ubrany tylko w białą przepaskę biodrową, sprawiał wrażenie, jakby nie jadł od dobrych paru tygodni. Siwa broda opadała mu na wychudzone nogi przywodzące na myśl wyschnięte łodygi. W dłoni trzymał pochodnię. Na widok wpatrzonych w niego Europejczyków uśmiechnął się, ukazując liczne szczerby po zębach.

– Spodziewałem się was, dzieci – oznajmił, podnosząc się ze służącego za taboret ociosanego pieńka. Pomimo wielu ubytków w uzębieniu, jego angielski brzmiał nie najgorzej. – Witajcie w moim domu, świątyni Kalou.

– Co takiego? – zapytał Anglik.

Szaman nie odpowiedział. Przytknął trzymaną pochodnię do boku budynku. Chata została natychmiast oświetlona rzędem ogarków, przymocowanych do wszystkich czterech ścian.

– Magia – szepnął Jednooki. W jego głosie po raz pierwszy dało się wyczuć lęk.

– Alchemia – sprostował Anil, gasząc pierwotne źródło światła. – W każdym znajduje się ta sama substancja, połączona nicią zaklęcia. Wystarczy zapalić jedną, aby zajęły się wszystkie. Bardzo praktyczna rzecz – powiedział odrobinę chełpliwie.

Dopiero wtedy Maria dostrzegła centralny punkt domku. Przy ścianie przeciwległej do drzwi stał posąg. Reprezentował niemal dokładnie postać, którą tego dnia widziała już dwukrotnie. Z drobnym wyjątkiem. Wyciągnięte w górę ręce statuy zostały wymalowane błękitnymi znakami – przypominały odrobinę starożytne runy, których rysunki widziała bardzo dawno temu, kiedy jeszcze jako mała dziewczynka przeglądała domową biblioteczkę w poszukiwaniu ciekawych historii. Natomiast tam, gdzie na malowidle i płaskorzeźbie znajdowało się gigantyczne oko…

Maria nigdy w życiu nie widziała czegoś równie pięknego. Perła koloru obsydianu była jeszcze większa, niż mówiły opowieści – przy odrobinę szczęścia można by nią ubić wołu. Gładka i lśniąca, w jaśniejszym miejscu można by się w niej przejrzeć. Skarb warty majątek królestw znajdował się tu, na wyciągnięcie ręki.

– Wiem, o czym mylisz – Anil ukrócił jej fantazje. Nieprzyjemne uczucie, brzmiał niczym nóż tnący materiał pięknej sukni. – Gdyby nie głos mego Pana, który przemówił do mnie zeszłej pełni księżyca we śnie, wasze głowy już dawno spoczywałyby na moim płocie.

– Grozisz nam, starcze? – Lass niemal krzyknął.

W tamtym momencie odezwały się bębny. Brzmiało to tak, jakby liczni grający okrążyli budynek i rozpoczęli rytmiczne uderzanie.

Tum dum tum tum, tum dum tum tum

– To zasadzka – krzyknęła Maria. Oboje rzucili się w kierunku szamana. Anil obrócił się na pięcie i uderzył wierzchem dłoni w swoje siedzisko. Zatrzymali się w pół kroku, nie wiedząc czemu. Piratka spojrzała w kierunku prowizorycznego krzesła. Okazało się, że i ono było instrumentem, czego nie udało im się dostrzec wcześniej w słabym oświetleniu jednej pochodni.

Żadne z nich nie mogło się poruszyć, a dźwięk stopniowo przybierał na sile.

– Przyzywam cię, Zapomniany Bogu! – Szaman ponownie stanął przodem do nich i rozpoczął inkantację. Jego tęczówki uciekły w tył głowy, pozostawiając pożółkłe, przekrwione białka. Nie przestawał grać. – Ty, który ściąłeś łeb Dequwaki. Poskromiłeś Degei, gniotąc go pod swą stopą. Pogromco Ratumaibulu, Ulupoki, Qurai i Gedi. Zabójco Tui Delai Gau, który zadrwiłeś z Bulu i zasypałeś piaskiem studnię Murimurię – wzywam cię! Przybądź i osądź niewiernych – niech stanie się wola twoja!

Instrument, na którym grał, rozpadł się na dwoje, wypuszczając w powietrze chmurę szarego pyłu. Anil odzyskał wzrok i dmuchnął. Dziwna substancja jakby nabrała jaźni – zatoczywszy łuk pod sufitem, pomknęła w kierunku stojących niczym pikujący orzeł.

Przez chwilę Maria nie była w stanie niczego dostrzec. Później jej oczom ukazała się mała dziewczynka. Nosiła na sobie spódnicę wykonaną z gałązek. Pochylała się właśnie, żeby obrócić przewróconego na plecy kolorowego robaka. Kiedy zadanie zostało wykonane, radośnie przyglądała się, jak małe zwierzątko odchodzi dalej drogą.

Wtem zdarzyła się rzecz, która nie powinna mieć miejsca. Stworzenie zostało rozdeptane obcasem wysokiego, czarnego buta. Spod podeszwy trysnęła żółta substancja. Dziewczynka spojrzała na osobę odpowiedzialną za czyn. Stał przed nią, w czarnym kapeluszu i czerwonym mundurze. Uśmiechnął się, po czym wycelował i pociągnął za spust.

Kolejna wizja, tym razem na obszarze wioski. Tam znajdowało się znacznie więcej żołnierzy. Maria obserwowała, jak palą strzechy domów, mordują uciekających tubylców i rechocząc, zaciągają kobiety do nadal nienaruszonych ogniem chat.

Przybyli do nas, powiedział zimny i pozbawiony emocji głos, który zdawał się przemawiać z wnętrza umysłu. Biali ludzie w czerwonych mundurach. Niszczyli, gwałcili i mordowali, niosąc ze sobą krzyż fałszywego boga. Moi wierny słudzy zwrócili się do mnie z prośbą o pomoc. Udzieliłem jej. Dzięki swoim czarom Anil odniósł sukces i pozbył się najeźdźcy. Kiedy przybyli po raz kolejny, wyznawcy wiedzieli, co trzeba zrobić i nie zawahali się tak, jak za pierwszym razem. Nigdy więcej nie popełnią tego błędu.

Krzyki i wrzaski. Saragossa wbijany na włócznię.

Wy jednak nie jesteście jednymi z nich. Wasza grupa to wyrzutki, pariasy wzgardzeni przez swych pobratymców i kraj, żeglujący po dawnym królestwie Dequwaki i szerzący śmierć. Czemu przybyliście na Savuę? Dlaczego nas niepokoicie?

Krajobraz ponownie zmienił kształty. Tym razem Maria i Pete unosili się nad błękitnymi wodami Pacyfiku. Nagle w niedalekiej odległości od nich zmaterializowała się tajemnicza postać, z gigantycznym okiem zasadzonym na szyję.

Jam jest Kalou, bóg tej wyspy, oznajmił, mrugając wielką powieką. Wy zaś jesteście złodziejami, pragnącymi ukraść mój największy skarb. Tak to sobie zaplanowaliście, prawda?

– Jesteś w błędzie – chciała zaprzeczyć Villallomos, ale słowa uporczywie nie wychodziły z ust. Okazało się, że nie musiały.

Kłamiesz. Bóstwo zmarszczyło powiekę. Powinniście zostać zgnieceni jak nędzne robaki, którymi jesteście. Niemniej, nie sposób odmówić wam odwagi i śmiałości. Dlatego pozwolę wam się wykazać. Udowodnijcie, żeście godni sięgnąć po moje oko.

Przenieśli się po raz kolejny. Tym razem stali na plaży. Dookoła nich wysypany został biały okrąg. W blasku zachodzącego Słońca z oceanu wynurzył się potwór. Ciało tubylca obdarzone rekinią głową, ujrzawszy stojącą na brzegu dwójkę, wyszczerzyło się trzema szeregami śnieżnobiałych zębów. Niemal w tym samym momencie drzewa za ich plecami zatrzeszczały. Obrócili się odruchowo.

Z gęstwiny wyłoniła się kolejna postać. Olbrzym mierzył dobre piętnaście stóp wzrostu. Skóra w kolorze fuksji kontrastowała z brązową, skórzaną przepaską i żółtymi oczami pozbawionymi tęczówek i źrenic. Łeb obdarzony poprzecznym wachlarzem rogów i czarne pazury wielkości ciosów małego słonia dopełniały wizerunku.

Stwór złamał ostanie z drzew stopą i dotarł na miejsce spotkania.

Oto Dequwaka i Tui Dei Galu. Powietrze rozbłysło nagle oślepiającym światłem, jakby tuż nad ziemią pojawiło się miniaturowe Słońce. Kiedy zgasło, Maria ponownie ujrzała Zapomnianego Boga. Pierwsi ze starych bóstw, którzy śmieli mi się przeciwstawić. Teraz ich dusze służą mi i zawalczą z wami na tej arenie. Sam nie miałem problemów z tym, aby przymusić ich do ugięcia się przede mną. Zobaczymy jak wam się powiedzie.

Na wyciągniętych do góry dłoniach Kalou ukazały się złote symbole przypominające kajdany. Dokładnie w tej samej chwili identyczne wypaliły się na płetwie grzbietowej rekina i brzuchu giganta. Upadłe bóstwa zaryczały wściekle.

Dequwaka kłapnął groźnie paszczą i zaszarżował. Dłonie i głowa Tui Dei Galu odczepiły się od reszty ciała i ruszyły w stronę nieuzbrojonych piratów.

– Nie daj się zwieść – ostrzegł Anglik. – To, co widzisz to ułuda. Nic więcej jak sztuczki tego przeklętego Anila. Iluzje.

– Czy iluzje mogą zrobić nam realną krzywdę? – zapytała niepewnie.

– Nie wiem.

Parze udało się uniknąć pierwszych ataków. Latające części ciała ponownie wzbiły się wyżej, niczym sokoły, którym nie udało się trafić łupu. Lass odskoczył i ku swojemu zaskoczeniu, uderzył o coś, kiedy dotarł do granicy okręgu. Maria schyliła się i celnym kopniakiem powaliła nie ziemię biegnącego boga.

– Musi istnieć sposób na przełamanie zaklęcia – jęknął Pete, krzywiąc się po zderzeniu z niewidzialną ścianą.

– Rozumiem, że spotkałeś się z czymś takim wcześniej? – Kapitan ciosem obcasa z powrotem przygwoździła do ziemi podnoszącego się Dekuwaqę.

– Raz, na Wyspie Śmierci. – Lass skrzywił się. Fruwający łeb i członki ponownie pikowały w ich kierunku.

– Co wtedy trzeba było zrobić? – Maria przygotowywała się już do kolejnego fortelu.

– Zabić czarnoksiężnika.

Tym razem jednak dłonie zamiast próbować ją chwycić, obniżyły tor lotu, zmieniając go na koszący. W efekcie zarówno Villallomos, jak i Jednooki zostali pochwyceni przez wielkie łapska. Te wraz z rogatą głową Tui Dei Galu zaczęły powoli wracać na swoje miejsce.

Tak mi przykro, blade twarze. Kalou sprawiał wrażenie, jakby naprawdę był zasmucony tym, że sprawy przyjęły taki, a nie inny obrót. Wygląda jednak na to, że tak jak i wielu przed nimi, tym śmiałkom również nie uda się przejść mojej próby. Jakże niefortunnym jest, że nie zabawię się dzisiaj lepiej. Rozczarowujące.

Kiedy zaciśnięte pięści powróciły do przedramion, a łeb został z powrotem osadzony na szyi, Tui Dei Galu otworzył paszczę, chwaląc się szeregiem krwistoczerwonych kłów. Pierwsza w kierunku gardzieli bestii powędrowała Maria.

Wierzgała i szarpała, próbując się oswobodzić, jednak bez rezultatu. Kiedy myślała, że to już koniec, usłyszała strzał. Brzmiał dziwnie – jakby nadchodził z bardzo, bardzo daleka, a jednocześnie pozostawał cichy i przytłumiony, pomimo ogromnej odległości, jaką musiał przebyć, żeby mógł dotrzeć do jej uszu.

Wszystko dookoła delikatnie się zatrzęsło niczym łajba, którą poruszyła silniejsza fala. Wtedy też trzymające ją bóstwo odrobinę rozluźniło uścisk. Nie zawahała się skorzystać z tej okazji.

– Niedoczekanie twoje, sukinsynu! – krzyknęła. W ostatniej chwili udało jej się oswobodzić rękę. Z całej siły rąbnęła w jedno z ostrych jak brzytwy zębisk.

Ból okazał się gorszy, niż sądziła, ale sądząc po dźwięku, jaki wydał z siebie Tui Dei Galu, on ucierpiał bardziej. Z dziąsła trysnęła krew koloru sadzy. W tej samej chwili Maria chwyciła za poluzowaną koronę i z całej siły pociągnęła ją do siebie.

Odgłos przypominał łamanie bardzo wielu kości jednocześnie. Nie zważając na ból i krwawiące knykcie prawej dłoni, Maria pewnie chwyciła prowizoryczną broń i dźgnęła jeden z olbrzymich paluchów. Kiedy tylko monstrum rozluźniło pięść, wylądowała miękko na podłożu. Zaraz jednak podniosła się i w niemal instynktownym odruchu zaatakowała znajdujący się na fioletowym brzuszysku symbol.

Ryk giganta brzmiał jak zapowiedź końca świata. Stojący nieopodal Dekuwaqa skoczył w jej kierunku, ponownie próbując uchwycić ofiarę w śmiertelnym uścisku swoich szczęk. Uniknęła ataku i cięła na odlew, przez płetwę, celując w świetlisty tatuaż złotych kajdan. Zadziałało.

Tymczasem konający bóg wypuścił Pete'a. Ten skorzystał z okazji, by lewym prostym uderzyć w rybie ślepie. Bestia straciła równowagę i runęła jak długa – wprost idealnie dla piratki. Nie ruszała się co prawda, lecz Maria dla ostrożności dopadła do niej i dźgnęła prosto w odsłoniętą klatkę piersiową. Z nowo powstałej rany trysnęła czarna posoka. Umierający bóg, ku zaskoczeniu dwójki wydał z siebie dźwięk – cichy, poruszający i bardzo ludzki jęk.

Drugi strzał nadszedł niespodziewanie. Wyraźniejszy i silniejszy, jakby strzelec przybliżył się o dobre parę mil. Widoczny dookoła obraz zafalował, a fioletowy olbrzym upadł, łamiąc przy tym rosnące z tyłu palmy.

Nie. Słowo, które przesłał Kalou brzmiało znacznie słabiej i mniej władczo, niż dotychczas. Zapomniany Bóg drgnął, jakby wstrząśnięty spazmem, po czym runął na ziemię.

– Co się dzieje? – zapytała, licząc na jakąkolwiek wskazówkę.

– Nie mam pojęcia. Może zaklęcie przestaje działać? – zasugerował Lass. Oboje podeszli do leżącej na plaży postaci.

Duma i dostojność władcy dusz zniknęły. Na ciele leżącego wystąpił perlisty pot, symbole znikły, a mięśnie zwiotczały. Astralny władca Savui podniósł się odrobinę i oparł na łokciu. Szare oko wpatrywało się w kierunku nadciągających z urazą i nienawiścią.

Po raz kolejny blade twarze zawitały na świętą ziemię i ponownie przyniosły ze sobą jedynie zagładę i śmierć. Mój wierny sługa, moje ostatnie połączenie z waszym światem, kona z winy wściekłych psów, które wpuściliście do zagrody mych niewinnych wyznawców.

– Kłamiesz – warknęła Maria. Przecież wydała wyraźny rozkaz, aby niczego nie próbowano na własną rękę.

Wasza łączność z tą przestrzenią zaraz się zerwie. Wtedy sama przekonasz się o tym, że mówię prawdę.

– Nie rozumiem. Dlaczego umierasz? – Jednooki stanął tuż obok Marii, przyglądając się uważnie bóstwu.

Bóg jest tym silniejszy, im liczniejsi i potężniejsi są jego wyznawcy. Anil jest moim ostatnim arcykapłanem. Po jego śmierci i zagładzie wioski, wiedza o mnie przepadnie na zawsze. Stanę się widmem, cieniem przeszłości. Spod powieki Kalou popłynęła łza. Kapitan poczuła delikatne ukłucie w sercu, przyglądając się tej smutnej i żałosnej figurze.

Niszczycie wszystko, co stanie na waszej drodze. Wy, biali, gdziekolwiek się nie pojawicie, niesiecie ze sobą śmierć i zagładę. W trafiającym prosto w umysły głosie dało się wyczuć bezsilną furię. Zostawcie mnie i pozwólcie w spokoju stracić to, o co walczyłem tyle lat.

– Chyba drwisz, bratku – odezwał się Lass, wyraźnie zaskakując tym pozostałych. Jego ekspresja gwałtownie się zmieniła. – Poprzysiągłem sobie, że odnajdę tego, który pozbawił mnie mojej w pełni zasłużonej zemsty i wywrę ją na nim. Ponadto, obiecałem tej tutaj, że pomogę w zdobyciu twojego oka. – Uśmiech, który wykwitł na twarzy mężczyzny przyprawił Marię o ciarki. – I to właśnie zamierzam zrobić.

Z szybkością, o jaką by go nie podejrzewała, pirat wyrwał jej z dłoni krwistoczerwony kieł i podbiegł w kierunku Kalou. Tamten zaczął się cofać w przerażeniu, czołgając się po piasku. Oczywiście, nie udało mu się uciec zbyt daleko, zanim Pete przygwoździł go ciałem do ziemi. Usiadłszy okrakiem na piersi Zapomnianego Boga, przystawił końcówkę prowizorycznego ostrza do nadnaturalnie dużej gałki w geście przypominającym przygotowującego się do pracy rzeźbiarza. Następnie, podobnie jak artyści wykorzystują w tym celu młotek, tak Pete wykorzystał swoją dłoń, rozpoczynając swoje dzieło energicznym pchnięciem.

Wszystko zdawało się tak szybkie, że dopiero nieludzki krzyk boga otrzeźwił Marię. Zanim jednak udało się jej cokolwiek zrobić, nadszedł strzał numer trzy. Obraz przed jej oczami – plaża, szamoczący się na piasku człowiek i bóg, palmy, szumiący ocean i jasnoczerwony blask zachodzącego za horyzont Słońca – pękły, jakby wszystko znajdowało się za niewidzialną szybą, a następnie rozsypały się na wszystkie strony. Dookoła zapanowała szarość – zimna i ciekła, wpływająca we wszystkie szczeliny ciała.

Poczuła, że się topi. Odruchowo próbowała zamachać rękami, lecz nie dała rady – masa okazała się gęsta i trudna do odgarnięcia, niczym smoła. Zalała ją całą, pozbawiając oddechu i przytomności.

 

<>

 

Przebudzenie nadeszło, nagłe i nieprzyjemne, jak cios w twarz. Podniosła się do pozycji siedzącej. Dalej przebywała w szamańskiej chatce, pochodnie się paliły. Wszystko znajdowało się na swoim miejscu, z wyjątkiem jednego – nigdzie nie mogła odnaleźć Petera.

Anil siedział na swoim bębnie, dysząc ciężko. Na jego udzie, brzuchu i barku wykwitły szybko powiększające się karmazynowe plamy. Sądząc po niewielkich dziurach w drewnianej konstrukcji, kule zwyczajnie przebiły ściany, a dziadek miał po prostu ogromnego pecha. Dopiero wtedy zwróciła uwagę na dochodzące z zewnątrz odgłosy walki.

– Musisz być z siebie dumna. – Starzec kaszlnął, wypluwając krew. – Udało się wam. Nic już nie zatrzyma cię na drodze do skarbu. Zabierz perłę i pozwól chciwości zawładnąć twą duszą – powiedział jadowicie.

– Ściągnęliście to na siebie – zripostowała, za wszelką cenę nie chcąc okazać odczuwanych wątpliwości. – Wasza zbrodnia obudziła furię mojej załogi.

– O czym ty mówisz? – Szaman wydawał się szczerze zdezorientowany.

– Nie udawaj, magu. – Ostatkiem sił powstrzymywała się, aby nie uderzyć go za bezczelność. – Znaleźliśmy wasz kamienny stół i naszego zmasakrowanego kompana! Do jakich mrocznych sztuk go wykorzystałeś, co?

– Bluźnierstwo! – krzyknął Anil, podnosząc się, jednak atak spazmatycznego kaszlu posadził go z powrotem na miejscu. – Leśny Ołtarz to święte miejsce naszego pana. Nigdy nie sprofanowalibyśmy go krwią, co dopiero krwią niewiernego!

Kapitan podeszła bliżej. Miała dość tej rozmowy.

– Twoje kłamstwa niczego już nie zmienią. Powiedz mi, gdzie jest Jednooki, a ulżę ci w cierpieniach – obiecała chłodno.

– Twój przyjaciel znajduje się teraz poza myślą i czasem. – Na spierzchniętym ustach pojawił się grymas zadowolenia. – Ostatnim aktem mego pana było uwięzienie go w wymiarze, do którego sam musiał się udać. Przestrzeni bez światła i ciemności, gdzie zbłąkane i zapomniane duchy kończą istnienie. Kalou ukrócił swoje więzy z tym światem, zabierając Jednookiego ze sobą. Nigdy więcej go nie zobaczysz.

Kiwnęła głową, a następnie pewnie chwyciła głowę i brodę Anila. Nie oponował. Przekręciła, kości i chrząstki chrupnęły.

Miał rację, pomyślała, podchodząc do rzeźby Kalou. Wszystko, o czym marzyła, stało parę stóp dalej. Legendarny skarb, który jest w stanie wynagrodzić jej wszystko, co do tej pory wycierpiała i poświęciła, aby go zdobyć. Jednak nie czuła euforii, a nawet radości – poczuła, jak obrzydliwy robak nieznanego dotychczas niepokoju pełznie po jej plecach.

A jeśli mówił prawdę?

Posąg okazał się zaskakująco lekki, toteż przewrócenie go nie stanowiło problemu. Oto upadł Zapomniany Bóg, ostatnia ostoja pogańskich religii Fidżi. Zaskoczyło ją, że statua okazała się pusta w środku. Odsunęła kawałki rozbitego materiału i podniosła obsydianowy klejnot. Jego piękno olśniewało, jednak nie tak wyobrażała sobie moment, kiedy w końcu uda się zdobyć Oko. To nie tak miało wyglądać, pomyślała ze złością. Stanowczym krokiem przebyła drogę dzielącą ją od drzwi i pchnęła energicznie.

W nozdrza uderzył słodkawy smród palonego, ludzkiego mięsa. Tuż przed progiem tliło się ciało chłopca, którego pojmali w lesie. Grubiański, obrzydliwy rechot, bolesne kobiece krzyki i lamenty – wioska stała w ogniu. Co wy robicie?!, chciała krzyknąć, lecz widok odebrał jej na chwilę mowę. Rozejrzała się niepewnie, w bezsensownej nadziei, że może ktoś inny, niż jej podkomendni, jest odpowiedzialny za to, co się dzieje.

Zauważyła Firella. Włoch śmiał się – szczerze i niemal radośnie. Jego stopa przyciskała do podłoża czarną dziewczynkę, nie starszą, niż pięć lat. W małych oczkach krył się strach, kiedy stojący na niej mężczyzna wyciągnął niespotkany dotychczas przedmiot i ustawił na wysokości jej czoła. Sekundę później nie mogła już odczuwać czegokolwiek, albowiem jej mózg rozbryzgał się po ciemnobrązowej, udeptanej ziemi.

– Maria! – Sternik, ładując ponownie broń, zauważył ją i zakrzyknął entuzjastycznie, jakby byli przyjaciółmi, którzy nie widzieli się od bardzo dawna.

– Co tu się dzieje, Paolo? – zapytała ostro. – Tak bardzo byliście spragnieni paru patyków i morskich muszli, że postanowiliście splądrować tę wioskę bez mojego pozwolenia? To ma być nasza zemsta – mordowanie dzieci? – Wskazała na przytrzymywanego butem trupa. Czuła rosnącą wściekłość. Ktokolwiek był odpowiedzialny za ten akt niesubordynacji, zapłaci za to skórą.

– Właśnie, w tej kwestii – Marynarz w końcu zostawił w spokoju ciało i zakrzyknął w głąb osady. – Miguel, pani kapitan wróciła!

Z jednej z chatek wyłoniła się ogolona głowa wołanego. Tamten z kolei począł zwoływać pozostałych, aż w końcu większość piratów “Wiernego Towarzysza” zebrała się pośrodku wioski.

– Gdzie pozostali? – Villallomos wyraźnie brakowało części załogi.

– Nie wiemy – odezwał się Jose. – Może chędożą akuratnie albo też okazali się zdradzieckimi, buntowniczymi szczurami. Kto to wie?

– Co takiego? – Z niepokojem przypomniała sobie, że nie ma pojęcia, gdzie podziała się jej broń. Tymczasem tłum ponurych mord spoglądał na nią z wyraźną niechęcią, co wzbudziło tym mocniejsze podejrzenia.

– Widzi pani, pani kapitan – podjął wątek Miguel. – Podróż na tę wyspę była naprawdę wyczerpująca i okupiona stratami. Doszliśmy więc do wniosku, że coś się nam z życia należy. Jakiś czas temu też znakomita większość z nas zgodziła się, że nie mamy ochoty dużej słuchać poleceń katalońskiej kurwy, która myśli, że może rozkazywać ludziom, którzy żeglowali po wodach świata, kiedy ona miała jeszcze mleko pod nosem.

Roześmiał się. Jego rechot został przerwany, gdy celnie ciśnięta czarna kula trafiła  prosto w ogorzałą twarz, miażdżąc ją z nieprzyjemnym odgłosem. Oko Kalou upadło na ziemię, zbroczone krwią bandyty.

Pocisk trafił ją prosto w kolano. Wrzasnęła, kiedy przeraźliwy ból przeszył jej całe ciało. Upadła. Ramię, które trzymało broń należało jednak do osoby, po której najmniej by się tego spodziewała.

Firello ze stoickim spokojem podniósł perłę. Tłum nie protestował. Nawet Jose stał spokojnie, najwyraźniej niezbyt przejęty śmiercią brata.

– Myślisz, że Saragossa jako jedyny posiadał mapę do skarbu? – zapytał retorycznie, głosem wypranym z emocji. – Zanim dołączyłem do załogi “Daru Królowej”, pracowałem jako kartograf. Skopiowanie dokumentu nie stanowiło więc problemu. Gdyby nie ja, skończyłabyś na dnie oceanu, gdzieś w okolicach Azorów. Jednak postanowiłem być miły, ba, poleciłem ci osobę, która znała ten teren najlepiej i z całego serca nienawidziła Fernanda. Wszystko to dlatego, żebyś mogła zrealizować swoje marzenia.

– Dlaczego? – Ostatkiem sił starała się zachować twarz, pomimo, że cierpienia, które sprawiała jej lewa noga były wprost niewyobrażalne.

– Bo cię kochałem, idiotko – odparł, zaś do lodowatego tonu wkradła się nutka goryczy. – Odkąd po raz pierwszy postawiłaś stopę na “Darze”. Wszystko co zrobiłem, miało tylko jeden cel. Później jednak zjawił się Jednooki, a ty oszalałaś na jego punkcie. Jego i cholernego Oka, jakby nie liczyło się nic innego na świecie. Oglądałem cię każdego dnia i konałem z tęsknoty za czymś, czego nie mogłem uchwycić. Dlatego, kiedy Jose wpadł na pomysł buntu, powiedziałem sobie “Dość cierpień”. Jeżeli nie mogę skraść twojego serca, ukradnę coś równie ważnego dla ciebie – twój statek, załogę i skarb!

– A Esteban?

– Chłopak miał pecha obudzić się w niewłaściwym momencie. Nie mogliśmy ryzykować. To, żeby zwalić winę na dzikusów było pomysłem Miguela. Niestety, nigdy nie uda mu się zobaczyć owocu swojej ciężkiej pracy. – Firello trącił butem leżącego obok kompana.

– No dobra – powiedział głośniej, obracając się do tłuszczy. – Troszkę się rozgadałem, a trzeba ruszać. Po waszych twarzach widzę jednak, że nie chcecie odejść niezaspokojeni. Kto ma ochotę na, byłą już, panią kapitan?

Okrzyk, który mu odpowiedział był chyba najobrzydliwszą rzeczą, jaką kiedykolwiek słyszała. Nie miała szans. Wystarczyłaby sama przewaga liczebna, żeby udało się ją unieruchomić, nie wspominając już o przestrzelonej nodze. Nie, błagam nie, pomyślała. Po raz pierwszy od bardzo dawna czuła strach – paraliżujący, zwierzęcy lęk. Pierwszy oberwał w mordę, jednak następny zamknął jej nadgarstek w żelaznym uścisku. Drugą rękę unieruchomił kolejny, nadchodzący z boku. Kiedy trzeci uklęknął przed nią i wyciągnął swojego kutasa, myślała, że zaraz oszaleje z bezsilnej wściekłości.

Niedoszły gwałciciel nie zdążył jednak zrobić czegokolwiek. Celnie rzucony karmazynowy kieł wbił mu się między oczy, zaś oprych upadł bezwładnie na bok. Następna nadeszła ona – ogromna, barczysta, przypominająca wikinga lub boginię wojny. Machnęła solidną, drewnianą deską, obalając trzech dorosłych chłopów jednym, potężnym rąbnięciem. Później spomiędzy drzew padła kilkustrzałowa salwa, kładąc kolejnych.

Margarita uderzyła ponownie, rozłupując czaszkę stojącego najbliżej mężczyzny. W poszarpanym ubraniu, ubłocona – wyglądała niczym leśny demon zemsty. Większość piratów rozpoczęła kontratak, jednak część, w tym przerażony Firello, rzuciła się do ucieczki. Nie zaszli jednak daleko. Drogę zagrodziła im Izabela, wyskakując zza jednej z chat. W wielkich jak bochny chleba dłoniach dzierżyła dwa kordelasy. Przywódca buntu poszedł na pierwszy ogień – ostrze rozpruło zdradzieckiemu Włochowi tors, a ten z jękiem upadł na glebę. Uporawszy się z resztą w mgnieniu oka, piratka ruszyła na pomoc siostrze.

W całym powstałym chaosie wszyscy zignorowali jednookiego wilka morskiego, którego celny rzut skutecznie uratował Marię przed okrutnym losem. Odebrawszy broń najbliższemu trupowi, Pete dołączył do kotłujących się postaci, bezlitośnie siekąc zdobytą szablą. Spomiędzy drzew wyłoniła się trójka strzelców – ku pozytywnemu zaskoczeniu rozpoznała w nich krzywonosego Solgado i jego dwóch najlepszych przyjaciół, kuzynów Tanegre. Sami również dobyli broni i, pokonawszy krótki dystans w zawrotnym tempie, rzucili się w ferwor walki. Umiejętności szermiercze lojalistów okazały się niezrównane i dzięki temu szybko udało im się zyskać przewagę.

– Uważaj! – krzyknęła w pewnym momencie Villallomos do obróconej plecami do niej Margarity, jednak nie zdążyła na czas. Jose, uprzednio powalony i uznany przez niższą z bliźniaczek za martwego, podniósł leżącą broń i silnym pchnięciem wbił ją kobiecie w osłonięte jedynie materiałowymi spodniami udo. Chlusnęła krew. Olbrzymka zakołysała się i upadła.

– Margarita! – ryknęła Izabela. Z furią rzuciła się pomiędzy ostatnich niedobitków i dosłownie rozerwała ich na strzępy. W międzyczasie Lass doskoczył i odzyskawszy uprzednio kieł Tui Dei Galu, przybił atakującego od tyłu drania do podłoża. Tanegre podbiegli do leżącej. Młodszy z nich, dawny felczer, przyklęknął w celu zatamowania krwotoku. Szybko okazało się jednak, że prowizoryczne bandaże z ubrań momentalnie przesiąkały posoką.

– Tętnica udowa – stwierdził rzeczowo. – Nic nie możemy zrobić.

Druga z “trollic” w końcu dotarła na miejsce. Blednąca bliźniaczka uśmiechnęła się na widok klęczącej nad nią siostry. Zdążyła jeszcze pogładzić ją po policzku, zanim wydała ostatnie tchnienie. Izabela załkała.

– W porządku? – zapytał Pete. Poczekał, aż medyk zatamuje jej krwawienie, a następnie podniósł Marię z ostrożnością i delikatnością, o jaką by go nie podejrzewała.

– Chyba drwisz – odpowiedziała butnie. – Doskonale panowałam nad sytuacją – próbowała się uśmiechnąć, ale kolano po zmianie pozycji zaatakowało kolejną falą bólu. W efekcie zdobyła się jedynie na niewyraźny grymas. – Skąd się tu wziąłeś?

– Nie wiem. Przez chwilę szamotałem się z Kalou w dziwnej, ciemnej przestrzeni. Kiedy wyłupiłem mu oko, nagle oślepiło mnie światło, a następnie obudziłem się świątyni, obok martwego szamana.

– Mówił, że zamknięto cię w innym wymiarze, z którego nie ma wyjścia.

– Najwyraźniej kłamał. – Pete wzruszył ramionami.

Maria przeniosła wzrok na stojącego nieopodal Solgado. – Jak wam się to udało?

– Głupie gnojki zdradziły nam cały plan dotyczący plądrowania i buntu w momencie, kiedy już mieli nas powsadzać do klatek. Stanęliśmy w twojej obronie, co doprowadziło do bójki. Tym sposobem udało im się zdobyć klucze. Lojalni wobec dawnego przywództwa zbiegli do lasu, ścigani przez część z popleczników Firella. Na szczęście z pomocą przyszły nam niektóre pułapki, pozastawiane przez wioskowych na zwierzynę. Zabiliśmy ścigających, wzięliśmy broń i postanowiliśmy ruszyć ci z odsieczą. Teraz pozwól, pani, że użyczę ci ramienia.

– Zjeżdżaj, szczurze – syknął Jednooki.

– Dość – ucięła krótko rodzącą się kłótnie. – Wystarczy konfliktów jak na jeden dzień.

Gestem nakazała podprowadzić siebie do płaczącej olbrzymki. Położyła dłoń na umięśnionym barku.

– Weźmiemy ją ze sobą – zapewniła, odrobinę niezręcznie poklepując płaczącą. – Margarita zasłużyła na pożegnanie godne prawdziwego pirata.

Siłaczka chlipnęła i popatrzyła na Villallomos z wdzięcznością. Maria została podniesiona po raz kolejny. Ta noga jest już do niczego, pomyślała z goryczą. Starszy z Tangere podszedł, chcąc wręczyć jej Oko. Popatrzyła na niego znacząco.

– Ty! Weź je i zanieś na statek – nakazała Pete'owi. – Wystarczy mi jedno wspierające ramię.

Skinął głową i odebrał klejnot.

– Marty byłby z ciebie dumny – powiedziała i odczuła satysfakcję, kiedy w oku Anglika ponownie pojawił się błysk.

– Pewnie tak – odparł cicho. – Zresztą i tak jesteś znacznie twardsza ode mnie. Zawdzięczam ci życie i do cholery, wybiłaś ząb bogu.

– Czyli to jednak nie była iluzja?

– Wygląda na to, że magia jest znacznie prawdziwsza, niż sądziłem – stwierdził, oglądając czerwony ząb.

Wzruszyła ramionami.

– Zostaje więc już tylko jedna kwestia…

Włoch leżał kilkanaście metrów dalej, brocząc krwią. Kiedy przechodzili obok, nakazała Solgado zatrzymać się i przekazać swoją broń.

Firello ożywił się odrobinę na widok dawnej ukochanej.

– Maria – powiedział słabo, wyciągając rękę w jej kierunku.

– Ta miłość od samego początku była skazana na porażkę. I to nie tylko dlatego, że jesteś żałosnym, niemoralnym skurwysynem – oświadczyła szorstko, by następnie dodać lekko, acz dobitnie. – Po prostu wolę dziewczyny.

Ostrze weszło w serce gładko i bez oporu. Pirat otworzył usta i przestał się ruszać. Maria podniosła wzrok i ujrzała coś, czego się nie spodziewała.

Przy ścianie jednej ze zniszczonych chat stał chłopiec. Mały, brudny i wpatrujący się z nienawiścią w pozostałą przy życiu grupkę ludzi. Patrzyła na niego, czując bezmiar bezsilnej złości i frustracji kogoś niewinnego, komu wyrządzono nieodwracalne krzywdy. Czuła, że na to zasłużyła.

– Pani kapitan? – zapytała Izabela. – Czy mogę panią ponieść?

Odwróciła się na chwilę do mówiącej. Kiedy ponownie spojrzała w kierunku chatki, nikogo nie było.

– Tak, oczywiście – odpowiedziała bardziej w przestrzeń, niż do kogokolwiek.

Przyjaciele Solgado wzięli ze sobą trupa Margarity, zaś Izabela zabrała Marię na ręce. W jej ramionach kapitan czuła się mała niczym dziecko. Spoczywając w pewnym uścisku swojej podkomendnej, uświadomiła sobie, że chce jej się spać. Zmęczenie w końcu dało o sobie znać, wrzucając ją w objęcia Morfeusza.

 

<>

 

Kilka lat później

 

– Łajba na lewej burcie! – krzyknęła Angela. Chwyciła linę i zjechała po niej na pokład. Maria stała przy relingu, wpatrując się czujnie w morze, jakby oczekiwała nadchodzącego sztormu. Niemka podeszła prędko do ubranej w szmaragdowy płaszcz dowódczyni.

– Melduj – rozkazała kobieta w kapeluszu z pawim piórem.

– Pojedynczy statek, handlowy, chyba holenderski.

– Tylko jeden. – Villallomos obróciła się na swojej drewnianej nodze, stając twarzą w twarz z piratką. Nie wiedziała czemu, ale bardzo lubiła to robić. – Trochę kiepsko. Flota będzie niepocieszona.

– Zawsze coś. – Blondynka wzruszyła ramionami.

– Masz rację. Tym bardziej, że od dobrego tygodnia nie zdobyliśmy porządnego łupu. Odmaszerować… Zaraz, chwileczkę. – Złapała za rękaw odchodzącą, po czym przyciągnęła do siebie i mocno pocałowała. – To na szczęście.

– Ależ, pani kapitan. – Maria doskonale wiedziała, że Angela jedynie udaje zażenowaną. – Tak tutaj, na pokładzie…

– Nie rób ze mnie głupiej, mała. Obie wiemy, że tylko po to złazisz tu na dół z raportami. Równie dobrze mogłabyś drzeć się z gniazda, prawda?

Tym razem udało się wywołać u niej rumieniec. Błękitnooka szybko obróciła się na pięcie i poczęła ponownie wchodzić na górę, z powrotem do swojego małego królestwa. Maria uśmiechnęła się.

– Lewo na burt! – zakrzyknęła do sternika. – Dajcie znać “Małemu Marty'emu” i “Krzywemu Nosowi” – dzisiejszej nocy zapolujemy na szczury lądowe!

Załoga zakrzyknęła radośnie i rozpoczęła przygotowania.

– Szybciej, leniwe psy! Płyną do nas bogaci Holendrzy! Zrobimy sobie wisiorki z ich flaków!

Koniec

Komentarze

Zanim żołdak zdążył ogarnąć, – może mniej współcześnie, a zwyczajnie: zrozumieć

niejaki Recoba, był we mnie zauroczony – był mną zauroczony albo był we mnie zakochany

Zbyt stary, jak na swój wiek, – a można być zbyt młodym, jak na swój wiek?

Broń przechodziła mu przez mosznę i tułów, – napisałabym “przez krocze”

W dzień naszego przybycia, tuż przed północą, kiedy wyglądałem przez okno, dojrzałem obserwującą nasz statek postać. – mam wątpliwości co do tego zdania:  w dzień przed północą? 

W odrobinę lepszych nastrojach, rozpoczęli rozbijanie obozu. – to zdanie raczej nie ma racji bytu – byli w jaskini, jaki więc obóz rozbijali – najwyżej rozpalili ognisko i umościli sobie posłania

a dźwięk stopniowo przyjmował na sile. – przybierał

Saragossa przybijany do ziemi. – a nie nabity na włócznię/pal?

Fruwający baniak i członki ponownie – to mówi narrator, więc baniak nie może być, bo to kolokwializm, na dodatek współczesny

ponownie próbując uchwycić ofiarę w śmiertelnym uścisku swoich szczęk. Uniknęła ataku i cięła na odlew, przez płetwę, ponownie celując

Te wraz z rogatą makówką – jak wyżej

wpływająca we wszystkie szczeliny ciała. – a jakież to szczeliny ma ciało? może pory?

pewnie chwyciła ciemię i brodę Anila – ciemię?

Tymczasem tłum ponurych mord spoglądał na nią z ponurą niechęcią – specjalnie to powtórzenie?

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ciekawie się zapowiadało, ale strasznie mnie znużyło to na wyspie. Pod koniec pogubiłam się kto kogo zamordował, kto jeszcze żyje. Ja bym skróciła te podchody na wyspie i walki, bo końcówka znowu jest bardzo dobra.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Na poprawki już troszkę za późno. Niemniej, dziękuję za cenną opinię. Wezmę pod uwagę przy tworzeniu kolejnych opowiadań. ;)

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

Fajna, klasyczna piracka historia. Dobrze się czytało. Motyw z tymi dwoma istotami o trudnych nazwach bardzo efektowny.

 

Co mi się rzuciło w oczy:

schodząc w dół – pleonazm

kłów słonia – chyba ciosy słonia, ciosy są siekaczami, nie kłami

 

 

Poprawione. Cieszę się, że ci się podobało, zygfrydzie. Dziękuję za opinię i nominację.

Co do istot, to nie ma nic lepszego, niż odrobina egzotycznej mitologii. Wyobraźnia ludzi, którzy dawniej próbowali wytłumaczyć sobie jak i dlaczego tak, a nie inaczej działa świat to bezcenna skarbnica oryginalnych i ciekawych pomysłów.

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

Świetne, Panie Gnoom. Niezaprzeczalnie klimat “Wyspy Skarbów“; interesująca, bardzo fajnie, lekko, przyjemnie napisana historia, pełna literackich perełek (tytuły i dokonania Zapomnianego Boga – miazga!) i wolna od rzucających się w oczy błędów logicznych; pełnokrwiści bohaterowie, których naprawdę dało się polubić; zaskakujące zwroty akcji i piękne opisy, a wszystko zaserwowane w sposób nienachalny i cholernie wciągający. Dostałem od Ciebie absolutnie wszystko, czego mógłbym oczekiwać od, jak ładnie ujął to Zygfryd, klasycznej pirackiej opowieści. W dodatku betaczytelnicy spisali się rewelacyjnie, bo tekst jest gładki niczym nóżka Pani Kapitan – ta drewniana oczywiście.

Ukontentowanym Twoim opowiadaniem nadzwyczajnie, gnoomie. Dziękuję.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Cieniu – miód dla duszy. Nawet nie wiesz, jak przyjemnie wrócić do domu i przeczytać taki komentarz przed snem. Od razu człowiekowi fajniej. :)

Co do betaczytelników, to zgadzam się z tobą całkowicie – sam nie znalazłbym lepszego słowa, niż rewelacyjnie. Niemniej, nie będę dziękował po raz kolejny, bo jeszcze pomyślą, że się podlizuję w nadziei na dalszą, równie owocną współpracę. ;)

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

Gnoomie, dobra przygodówka. Znajduję tutaj wszystkie elementy, określające literaturę przygodową. Na koniec serwujesz twister – z miłością lesbijską w roli głównej. Pomysłowe. Opowiadanie bardzo dobrze spięte logicznie. Nawiązujesz do klasyki literatury przygodowej, co widać już w pierwszej scenie. Nie było brawurowej puenty, ale mi jej nie brakowało. Dużo akcji. Obrazowe sceny walki. Wyraźnie scharakteryzowane sylwetki głównych bohaterów. Trochę naiwna fabuła, ale to nie zarzut, bo prosta historia silnie osadza opowiadanie w konwencji. Całkiem przyzwoite, a nawet – bardzo dobre. Oceniam to na pięć.  

Pięć za pięć, ambroziaku? Niech i tak będzie. ;)

Dziękuję za komentarz i cenne uwagi.

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

Gnoomie, na piątkę zasłużyłeś. Kawał dobrej roboty!

Mogłeś już nie dodawać tych “usterek” na końcu. >.< (:P)

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

Gnoomiku, sorry!

Edytowane…! Patrz – wyżej.

Następnym rzem – gdybym miał podobne uwagi, puszczę je Tobie na priva.

Pozdrawiam!

Nie no, nie przesadzaj. Żartowałem tylko, nie zraniłeś (na szczęście) mej wrażliwej duszy w żaden sposób. ;)

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

No, ale, pomiędzy starymi kumplami, powinny obowiązywać zasady.

Pozdrowionka!

nieźle,

ale brakuje jakiegoś wyjaśnienia skąd biali ludzie wiedzieli o klejnocie, np . w Tomku Wilmowskim jest opisany w miarę rozwój relacji między konkwistadorami a indianami

 

7/10

Pozdrawiam

Dobrze się zaczęło, jeszcze lepiej się skończyło, ale ta część, kiedy piraci dotarli do wioski, raczej nie przypadła mi do gustu – mam wrażenie, że zbyt wiele chciałeś opowiedzieć, stąd natłok wydarzeń i w pewnym momencie musiałam się wyjątkowo skupiać, by pojąć kto walczy przeciw komu i dlaczego, a kiedy jeszcze do sprawy włączyły się byty z innych wymiarów, potem nastąpił bunt załogi, a akcja nabrała zawrotnego tempa, zaczęłam się gubić. Ale jakoś całą rzecz ogarnęłam i w sumie lektura okazała się całkiem satysfakcjonująca. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Miś na końcu trochę się pogubił, za dużo było dla niego krwawego zabijania. cheeky

Nowa Fantastyka