To moje pierwsze opowiadanie. Proszę Was o konstruktywną krytykę ;)
Życzę miłej lektury :)
To moje pierwsze opowiadanie. Proszę Was o konstruktywną krytykę ;)
Życzę miłej lektury :)
W tamtą noc lało jak z cebra i ulice Roig, Miasta Rzemieślników były opustoszałe. Dochodziła północ, gdy ulewa przerodziła się w burzę. W świetle błyskawic i lamp dało się zobaczyć drobną postać, która biegła pomiędzy szarymi blokami, niewielkimi domami i szklanymi wieżowcami. Postać ta miała na sobie prymitywną, czarną pelerynę przeciwdeszczową z ortalionu. Biegnąc tak w tą burzę po opustoszałych uliczkach przypominała duszę, która nie mogąc zaznać spokoju w zaświatach, powróciła do miasta. Nasza duszyczka nie była sama. W dłoniach trzymała nosidełka z dwójką dzieci, które również były przesłonięte prowizoryczną ortalionową ochronę.
Nagle czarna postać przystanęła, spojrzała w górę i pozwoliła by kaptur swobodnie opadł na jej ramiona. Była to kobieta o ciemnych włosach i brązowych oczach. Stała przed budynkiem, który swoim wyglądem odwoływał się mocno do stylu architektury epoki Odzysku. Po kilku chwilach potrząsnęła głową, jakby próbując odpędzić jakąś nachalną myśl i położyła nosidełka przed, udającym stary, budynkiem. Nacisnęła przycisk domofonu trzy razy i pobiegła dalej. Zostawiając za sobą nosidełka, budynek i dotychczasowe życie.
* * *
Piotr obudził się na podłodze zawinięty w kołdrę, nie po raz pierwszy podłoga zastępowała mu łóżko. Leżał tak jeszcze chwilę między łóżkiem, a szafą, po czym z niemałym smutkiem stwierdził, że musi wstać.
Susan, gdy tylko skończyła smażyć jajecznicę, spojrzała na zegarek. “Już szósta trzydzieści ?! Gdzie on jest?!“ pomyślała. Nałożyła jajecznicę na talerze i po schodach weszła na piętro swojego, jednorodzinnego domu. Zapukała cicho w hebanowe drzwi. Nie doczekując się odpowiedzi weszła do środka.
-Mamo!- krzyknął ubrany tylko spodnie młody, chudy chłopak z kasztanowymi włosami.
-Spokojnie, przecież pukałam! Po prostu jest już późno i bałam się, że…– nie dokończyła stwierdzając, że nie ma sensu tłumaczyć się synowi, który już nie zwracał na nią uwagi.
Piotr zignorował głośne trzaśnięcie drzwi jakim go poczęstowała mama. Był bardziej zajęty zapinaniem tej denerwującej i zupełnie niepotrzebnej koszuli z herbem szkoły. Udało się, teraz jeszcze ten przeklęty krawat i będzie mógł wyjść z pokoju.
Kiedy już był ubrany i spakowany przelotnie spojrzał w lustro. Wszystko było na swoim miejscu: koszula w spodniach, krawat czysty, krótkie brązowe włosy lekko rozczochrane, a oczy… No właśnie oczy. Prawe oko miał piwne i wszytko było by było poukładane, gdyby nie fakt, że lewe było szare. Podszedł do biurka i podniósł z niego małe, okrągłe etui. Wrócił do lustra, wyjął z etui soczewkę i założył. Spojrzał po raz kolejny na swoje lustrzane odbicie. Teraz jego oczy były jednolite – piwne.
Piotr w oczach nauczycieli był idealny. Jak na szesnastolatka wyjątkowo zdyscyplinowany, uważający na lekcjach, miły, cichy i można by tak długo wymieniać. Wśród rówieśników też cieszył się szacunkiem, ze względu na pomoc w nauce jaką innym oferował. W skrócie: był świetny pod każdym względem. No prawie każdym, przez swoją ektomorficzną budowę ciała słabo sobie radził na wychowaniu fizycznym, jednak jego nauczyciel był wyrozumiałym człowiekiem i oceniał go tylko za frekwencję na zajęciach.
W połowie lekcji języka unijnego nauczyciel, pan Watson podał szczegóły wymiany uczniów z Vett, stolicą Unii Pokoju. Pięciu najlepszych uczniów miało szansę wyjazdu do Stolicy na miesiąc i poznania języka w jego naturalnej, potocznej formie. Poza dodatkową oceną z przedmiotu uczeń miał zapewniony wpis do akt, który był wyjątkowo pomocny w poszukiwaniu dalszych szkół. Pan Watson najpierw przeczytał dziesięć nazwisk, aby dowiedzieć się ile osób ma czas i możliwości wyjazdu. Z planowanych pięciu osób, tylko trzy mogły. Jedna z podniesionych rąk należała do Piotra, na co belfer zareagował pobłażliwym uśmiechem. “Że też taki cichy chłopiec porywa się na taką miesięczną wyprawę do obcych ludzi… To ci ciekawostka!” pomyślał patrząc na swojego drobnego ucznia.
* * *
Mocny wiatr targał jej ciemne włosy, kiedy spoglądała w dół. Widać było tylko jej plecy. Stała na brzegu dachu z głową zwieszoną w dół. Po co tam stała? Do czego potrzebny był jej wielki nóż, który był wielkości połowy jej drobnego ciała? Machała nim jakby nic nie ważył, jakby był jakąś zabawką, która do niej należy do niej. Nagle podrzuciła swoją zabawkę i złapała ją oboma dłońmi za uchwyt. Zaczęła powoli się obracać. Kiedy już dało się zobaczyć ją, a nie tylko jej plecy i ramiona, rzuciła się z bronią uniesioną w górze w stronę, z której oglądało się całą scenę.
Piotr obudził się z zimnym potem na plecach. Ten koszmar był tak realny… Kobieta, a raczej dziewczyna, którą widział, przypominała mu kogoś, nie umiał jednak określić kogo. To było tak przerażająco prawdziwe. Nie mógł jednak przypomnieć sobie twarzy dziewczyny. Bardzo dobrze zapamiętał jej ciemne włosy i drobną posturę ciała, ale nic ponad to.
Potrząsnął głową, aby odpędzić niepotrzebne myśli. Usiadł w łóżku i spojrzał przez okno. Było jeszcze ciemno. Sięgnął po swój zegarek który leżał pod poduszką i popatrzył na informacje jakie wyświetlały się na ekranie, czyli 21 listopada, godzina 6:01.
Dwudziesty pierwszy listopada! Dzień jego wyjazdu ze Stel, jego rodzinnego państwa-miasta do Vett właśnie nadszedł. Wstał i zaczął ubierać spodnie rozmyślając o tym jak będzie w Stolicy. Był podekscytowany i lekko przestraszony, ponieważ miał mieszkać u nieznajomych ludzi, chodzić do nieznanej mu klasy i odpowiadać przed nieznanymi nauczycielami.
Kiedy już się ubrał i umył dochodziła siódma, co oznaczało, że nie będzie miał przywileju zjedzenia śniadania. Sprawdził jeszcze tylko czy wziął płyn do soczewek i wziął walizkę, która jakże długo czekała na to, aby jej w końcu użył. Dziwnie się poczuł wychodząc z domu ze świadomością, że wróci do niego za miesiąc. Nawet nie mógł odpowiednio pożegnać się z mamą, bo wyjechała na jakąś delegację z pracy. Zamknął drzwi na zamek i powiedział “żegnaj” tak jakby zapomniał o tym, że jego mama wyjechała i gada do drzwi.
Jechali pociągiem. Piotr i dwoje innych uczniów, Arleta (blondynka o długich włosach i niebieskich oczach) i Walt (wysoki brunet z szarymi oczami), podróżowali razem z panem Watsonem, który tłumaczył im, że nie będą wszyscy u jednej rodziny tylko każda osoba przypadnie na inną rodzinę. Poza tą informacją nie mówił już nic o sprawach związanych z organizacją wyjazdu. Rozmawiali o wszystkim i niczym, jak to zwykle w trakcie kilkugodzinnej podróży bywa. Poprawka. Piotr nie rozmawiał tylko od czasu do czasu zaśmiał się z jakiegoś żartu wypowiedzianego przez któregoś z rozmówców, lub odpowiadał na zadawane bezpośrednio do niego pytania. Ale małomówność Piotrka nie wynikała z jego woli. Po prostu więcej myślał niż mówił, nie umiał być tak otwarty jak inni. Mówienie to wypowiadanie swoich myśli, a ten chłopak musiał naprawdę komuś ufać, aby dać mu poznać swoje myśli. Poza tym towarzystwo więcej niż jednej osoby go, najzwyczajniej przytłaczało. Tak więc Piotr raczej milczał w trakcie tej podróży.
Kiedy dojechali na ostatnią stację, na miejscu było już ciemno. Uczniowie wzięli swoje bagaże a nauczyciel cierpliwie na nich czekał, siedząc na najbliżej będącej od peronu ławeczce. Z resztą nie czekał długo, bo kilku chwilach cała trójka wraz z bagażami stanęła przed nim.
-No cóż tu się moja podróż kończy, a wasza przygoda zaczyna. Przygotowaliście się do tego wyjazdu, więc teraz już powinno być z górki. Kiedy opuścicie peron windą, znajdziecie się na Dworcu Wolności. Będzie tam mnóstwo ludzi, ale nie przejmujcie się tym idźcie do wielkiej bramy nad którą jest napis “WYJŚCIE”. Wtedy znajdziecie się na parkingu i już będziecie wiedzieć co robić.– mówiąc to mrugnął do nich porozumiewawczo.– Na mnie już czas. Do zobaczenia za miesiąc!
Uczniowie stali oniemiali, kiedy ich, jakże beztroski, nauczyciel oddala się w kierunku pociągu, machając do nich ręką. Walter jako pierwszy otrząsnął się z szoku i odnalazł się w nowej sytuacji.
-Skoro i tak nie mamy jak wrócić to może pójdziemy za wskazówkami staruszka?– powiedział patrząc na znajomych z klasy.
-Chyba powinniśmy. Tak mi się wydaję…– powiedział cicho Piotr.
-Nie chyba, tylko na pewno!- powiedziała buńczucznie Arleta, powracając do rzeczywistości.
-Czekajcie.– poprosił Walt.– Mam kartkę i długopis, spiszmy instrukcje, które nam Watson podał. Powoli… Najpierw mówił coś o windzie… Dobra, zapisane. Co było dalej?
-Parking!- krzyknęła bez namysłu Arleta.
-Dobra. Par…– chłopak nie zdołał dokończyć, ponieważ jego niższy kolega mu przerwał.
-Nie.– Piotrek wypowiedział te słowa bardzo głośno, jak na kogoś tak cichego jak on.– Parking był na końcu. Kiedy wyjdziemy z windy, znajdziemy się pośród tłumu ludzi. Mamy się nim nie przejmować i iść w stronę dużej bramy z napisem “WYJŚCIE”, i dopiero wtedy będziemy na parkingu.
Kolega i koleżanka spojrzeli na drobnego chłopaka z zaskoczeniem wypisanym na twarzy. Ale kto by się im dziwił? Chłopak, który mówi mało i raczej stara się unikać wypowiedzi, przerywa komuś i wypowiada kilka głośnych zdań z niepodobną do niego pewnością siebie.
-Jesteś pewny?– zapytał wciąż zaskoczony Walt.
-Tak. W stu procentach.– podkreślił chłopak.
-No dobra. Chwilowo ty tu dowodzisz, stary– mrugnął do niego ze szczerym uśmiechem na ustach.
-A moje zdanie?!- krzyknęła oburzona dziewczyna.
-Jest błędne– stwierdził Walter i zaczął się z nią, po koleżeńsku droczyć.– No to prowadź wodzu!- powiedział uśmiechając się do Piotrka.
Sam “wódz” dziwnie czuł się w swojej roli, ale nie chciał, żeby reszta się zgubiła, więc nic nie mówiąc poprowadził ich w stronę windy. Jego towarzyszom nie przeszkadzało jego milczenie, odbierali je jako wyraz jego pewności siebie i po prostu je zaakceptowali.
Kiedy wysiedli z windy zrozumieli czemu Dworzec miał miano Dworca Wolności. Był gigantyczny. Sufit, ze szkła, był zawieszony wysoko ponad podłogą. Pan Watson mówił prawdę ostrzegając ich przed tłumami ludzi. Były ich tam setki, a może nawet tysiące. Przynajmniej tak się wydawało Piotrowi, który po raz pierwszy widział taką zbieraninę ludzi w jednym miejscu.
Dopiero po chwili zauważył wielki napis i bramę, o której nauczyciel wspominał. Skierował się w stronę bramy, równocześnie pociągając za sobą znajomych jak jakiś magnez, mimo że nic nie powiedział. Sama droga przez tłum nie należała do najprzyjemniejszych, ale dla kogoś takiego jak drobny chłopak, który kontemplował wygląd i ubiór każdej miniętej osoby to była zaledwie drobna niedogodność. Niestety tylko on, z tego trzyosobowego grona, tak do tego podchodził. Walterowi zrzedła mina, stracił swoją pewność siebie. Taka ilość ludzi w jednym miejscu go nie tyle rozpraszała, co przytłaczała. Przywykł do bycia jednym z najwyższych w swoim otoczeniu, więc gdy nagle pojawił się w miejscu gdzie należał do grupy z średnim wzrostem poczuł się zdegradowany. Arleta z kolei czuła się rozkojarzona, przecież tam było tyle różnorodnych kolorów! Wszystko poruszało się tak szybko, wręcz chaotycznie. I mimo swego uwielbienia do różnorodności, to było dla niej za dużo. Zdecydowanie za dużo.
Po wyjściu z dworca zobaczyli jeszcze większy niż dworzec parking. Parkowały na nim samochody osobowe, ciężarówki i autobusy. Każde miejsce było oddzielone od następnego cienką, szklaną szybą, która łączyła asfalt ze stalowym dachem, unoszącym się wysoko nad podłożem. Nie umieli ukryć swojego zdumienia na widok olbrzymiego parkingu.
Przeszli kilka kroków chodnikiem i stanęli obok parkingu w milczeniu, kiedy Piotr po raz pierwszy zaczął rozmowę.
-Podobno mieliśmy wiedzieć co robić, ale ja jakoś nie mam żadnego pomysłu, a wy?– mówił cicho, ale wyraźnie.
-Nie…– równocześnie stwierdzili Arleta i Walt.
-Hmmm… O co mu mogło chodzić?– powiedział Piotrek, bardziej do siebie niż do nich.
-Hej! Patrzcie!- krzyknęła podekscytowana Arleta, wskazując jakiś punkt znajdujący się kilkanaście kroków przed nimi.
Pokazywała im trzy osoby ,w ich wieku, trzymające kartki z ich imionami. Kolejno: “Arleta”, “Walter” i “Piotr”. Piotrek odetchnął z ulgą i przyspieszył kroku, kierując się w stronę nieznajomych rówieśników.
-Chodźmy.– chłopak nie musiał tego mówić. Arleta i Walt pospiesznie dreptali tuż za nim z nadzieją patrząc na kartki z ich imionami.
Podeszli do nich i kulturalnie przywitali, trochę zbyt oficjalnie, ponieważ wszyscy byli w jednym wieku, ale to tylko lekko rozbawiło gospodarzy. Po Arletę przybył dobrze zbudowany, wyższy od Waltera brunet o olśniewającym, w oczach dziewczyny, uśmiechu. Walta odbierał chudy chłopak średniego wzrostu z długimi blond włosami. Natomiast kartkę z imieniem Piotrka trzymała troszkę niższa od niego dziewczyna, która zdaniem chłopaka była wyjątkowo ładna. Kiedy się roześmiała po jego zbyt oficjalnym powitaniu, jej piwne oczy ślicznie błyszczały.
Po pożegnaniu się ze znajomymi Piotr podążył za, chwilę wcześniej poznaną Kate do dużego czarnego auta. Po przywitaniu się, szofer spakował jego bagaż. Chłopak usiadł na siedzeniu dla pasażera za kierowcą, a obok niego nowo poznana dziewczyna.
-Skąd ty, właściwie jesteś?– zapytała obracając się do niego z promiennym uśmiechem.
-Ze Stel, na zachód od Vett.-odparł cicho chłopak, rumieniąc się.
-Rozumiem. A jakie wrażenie wywarł na tobie Dworzec?
-Gdy na niego wszedłem poczułem się lekko przytłoczony jego monumentalnością, ale po chwili się opanowałem i zobaczyłem jego piękno…-urwał. Czemu on się tak rozgadał? Przecież ledwo ją zna.
Dziewczyna chyba wyczuła, że jej gość raczej nie jest skory do rozmowy, ponieważ już nie starała się rozpocząć rozmowy i resztę drogi spędzili w milczeniu.
* * *
Opatulona w czarny płaszcz sylwetka podeszła do szarej sylwetki. Machała dłońmi jakby była czymś oburzona. Po chwili przestała. Uderzyła szarą w okolicę twarzy, z tego punktu widzenia ciężko było określić czy cios trafił w twarz, czy w głowę. Jednak szara postać nie przejęła się tym uderzeniem ani trochę. Dalej stała zwrócona plecami do czarnej. Kucnęła przy czymś i zaczęła zamaszyście wyprowadzać ciosy w coś nad czym kucała. Czarna rzuciła się na nią przetaczając ją w inną stronę. Wtedy dało się zobaczyć nad czym wcześniej szara sylwetka kucała, była to czerwona sylwetka, która płytko oddychała. Chwilę po tym jak szara została przewrócona, zrzuciła z siebie drugą postać i podbiegła do czerwonej. Wyciągnęła jakiś przedmiot zza pazuchy i uderzyła nim w okolice gardła leżącej pod nią sylwetki. W tym momencie czerwona sylwetka przestała oddychać.
Piotrek przebudził się z zaciśniętymi pięściami. Leżał w pokoju, który został mu użyczony tydzień temu. Siedem dni i siedem nocy. Dokładnie tyle chłopak znajdował się w domu państwa Monkit. I w każdą z tych siedmiu nocy śniło mu się to samo. Śmierć jakiejś czerwonej sylwetki. Nie rozumiał tego czemu mu się to śniło.
Nie podnosząc się z łóżka podniósł zegarek i spojrzał na niego. Dwudziesty ósmy listopada, godzina siódma pięć. Zaraz będzie musiał wstać, był weekend, ale jego gospodarze zawsze jedli wspólnie śniadanie o jednej porze– siódmej dwadzieścia pięć.
W domu mieszkało sześć osób, ale Piotr znał tylko cztery. Pan Ryan Monkit, był wysokim, szczupłym szatynem,o przyjaznej twarzy i miał za sobą czterdzieści sześć lat życia. Jego żona, Eliza, była od niego kilka lat młodszą blondynką o niebieskich oczach. Kate była ich biologiczną córką, natomiast Ann była ich adoptowanym dzieckiem i była w wieku Kate i Piotrka. Miała sięgające do ramion brązowe włosy, piwne oczy, była wzrostu Piotra i to z nią chłopak najlepiej się dogadywał. Nie wiadomo czy to przez dużą nieśmiałość ich obojga, czy przez to, że chodzili do jednej klasy i to Ann spędzała z nim najwięcej czasu ze wszystkich domowników. Piotr nie znał Adama i Logana. Pierwszy z dwóch nieznajomych, był tym, z którym Piotr się wymienił miejscami. O drugim z jakichś nieznanych mu powodów nie wiedział nic, a jak o niego pytał, zawsze osoba, której zadał pytanie zmieniała temat.
Miejsce, w którym mieszkali gospodarze Piotrka, było dużym dwupoziomowym domem jednorodzinnym. Na pierwszym piętrze była kuchnia, jadalnia, salon, łazienka z toaletą i dwa pokoje, w jednym mieszkała Ann, a w drugim Piotr. Natomiast na drugim poziomie znajdowała się druga łazienka, cztery pokoje, balkon, schowek i Pokój Nicości(puste pomieszczenie, w którym można było odpoczywać od wszystkiego. Wliczając domowników).
Chłopak patrzył chwilę w biały sufit, który był przyozdobiony plakatami o tematyce anatomicznej. Podobno właściciel pokoju pragnął zostać w przyszłości medykiem. Po krótkiej lekturze plakatu o mięśniu skośnym brzucha chłopak wstał. Przeciągnął się i zaczął ubierać.
Punktualnie o 7:25 śniadanie się rozpoczęło. Na stole leżało to co zwykle: chleb, masło, ryba, szynka, ser i pomidory. Piotrek próbował już wszystkiego w chyba każdej możliwej kombinacji, więc wziął to co lubił najbardziej, czyli chleb z masłem i szynką.
Nagle drzwi frontowe trzasnęły i wszyscy jedzący wzdrygnęli się.
-Wróciłem!- krzyknął ktoś z przedpokoju, męskim głosem, który był zimny i nie zdradzał żadnych emocji.
Piotr musiał się obrócić o sto osiemdziesiąt stopni, ponieważ jego miejsce przy stole było tyłem do korytarza. Po zmianie pozycji zobaczył, może rok od niego starszego, chłopaka, o czarnych włosach i szarych, zimnych jak jego głos oczach. Nowo przybyły nie zwrócił na początku uwagi na Piotrka, ponieważ był zbyt zaabsorbowany ściąganiem czarnego płaszcza i czarnych, skórzanych butów. Ale gdy tylko przybysz go zauważył jego zimne oczy zlodowaciały jeszcze bardziej.
-Co on tu robi?– zapytał czarnowłosy chłopak domowników, tonem mówiącym, że sama osoba, o którą pyta nie jest warta jego rozmowy.
Nikt mu nie odpowiedział. Wszyscy przybrali niezdradzający żadnych uczuć wyraz twarzy. Ryan wstał od stołu i ze swoją bezwyrazową twarzą podszedł do “intruza”.
-Idziemy na górę.– wypowiedział te słowa głosem, który nie zna sprzeciwu.
Podczas gdy pan domu wychodził na piętro z nieznajomym Piotrowi chłopakiem, sam Piotr zaczął się wypytywać o nieznanego człowieka.
-Kto to jest?
-Nasz Logan…-powiedziała cicho Eliza.
-Zachowałem się nietaktownie?– zapytał zmieszany Piotrkowi.
-Nie. Ten typ tak ma. Nie obchodzą go zasady, czy maniery.– odpowiedziała Ann, nie ukrywając swojej złości.– Liczy się dla niego tylko cel i późniejsza droga po trupach do niego.
-Ann! Jak mówisz o swoim bracie?!- Eliza podniosła głos– Wiesz przecież, że wiele przeszedł!
-Tak mamo, masz racje.– mimo, że dziewczyna mówiła spokojnym głosem, dało się wyczuć w nim ukryte poirytowanie– Jednak uważam, że nie usprawiedliwia to jego aroganckiego, wręcz chamskiego, zachowania. On się zachowuje jak jakiś pseudo-heros z jakiejś tragedii! Wydaje mu się, że przez to jak wielce był pokrzywdzony jest teraz bezkarny!
Piotrowi ciężko było odnaleźć się w zaistniałej sytuacji. Jeszcze nigdy nie widział czyjejś kłótni rodzinnej, której punktem zapalnym, jakby by nie było, on też w jakiś sposób był. Czuł, że nie powinno go tam być, ale nie wiedział jak mógłby uciec z jadalni. Na szczęście Kate, która milczała do tej pory, zauważyła zmieszanie chłopaka i postanowiła zareagować.
-Nie uważacie, że powinnyście to rozwiązać między sobą, a nie mieszać do tego naszego gościa?
Momentalnie Eliza i Ann ucichły. Kate uśmiechnęła się do siebie w duchu. W końcu opanowała umiejętność wpływania na innych w małym, ale zawsze jakimś, stopniu. Dawno nie próbowała tego na, takich jak teraz, królikach doświadczalnych w ich naturalnym otoczeniu. Skarciła się w myślach. Tak, tym razem zwyciężyła z innymi umysłami, ale nie zawsze tak musi być. Nie powinna myśleć o sobie jak o kimś lepszym. Będzie musiała nad tym popracować. Droga do tego co pragnęła osiągnąć, była tym dalsza im bardziej się do swego celu zbliżała.
-No dobrze…-odpowiedziała powoli matka dziewczyn.– Ann porozmawiamy o tym wieczorem, a teraz idź do swojego pokoju i ochłoń. Ja z resztą zrobię to samo…
-No dobra…– odparła bez przekonania dziewczyna.
-Piotrze masz czas wolny, tylko proszę wróć do domu na trzynastą trzydzieści, na obiad.– Eliza wymówiła te słowa z delikatnym uśmiechem, patrząc na chłopca.
-Dobrze, proszę pani.
Piotrek już miał w głowie dokładny plan co zrobi. Podziękował za posiłek, odłożył naczynia do zlewu i jak tylko szybko mógł poszedł do przedpokoju. Wsunął swoje wygodne, sportowe, szare buty, ubrał granatową bluzę i już miał ubrać kurtkę, kiedy Ann podeszła do niego od tyłu i popchnęła go lekko. Chłopak podskoczył ze strachu. Co jak co, ale dziewczyna, która przy nim stała potrafiła się bezszelestnie skradać. Ciekawe gdzie się tego nauczyła?
-Chcesz, żebym zszedł na zawał?!
-Spokojnie!- uśmiechnięta Ann, ani myślała pozwolić wyprowadzić się z dobrego nastroju.– Tylko cię lekko pchnęłam! Nie bądź taki spięty!
-No dobra, dobra, ale czy ty przypadkiem nie miałaś siedzieć w swoim pokoju?
-No dobra, dobra, ale czy ty przypadkiem nie mógłbyś mnie przemycić i wziąć ze sobą?– odparła dziewczyna, przedrzeźniając chłopaka z promiennym uśmiechem.
Piotr przewrócił oczami. Dlaczego ona stawiała go w takiej niezręcznej sytuacji? Wiedziała, że chłopak ją lubi i zawsze będzie po jej stronie. Wiedziała też, że szanuje jej mamę i nie chce sprzeciwiać się jej decyzjom. Cóż za perfidne wyrachowanie! Niestety nie umiał mieć jej tego za złe.
-Niech będzie…– powiedział zrezygnowany.
-No! Od razu lepiej!
Ubrali się i wyszli przed dom. Minęła dobra chwila nim spod drzwi znaleźli się przy brami podjazdu. Za każdym razem, gdy Piotr przechodził przez tą, wysoką na dobre dwa i pół metra, bramę ze stali, czuł się jak ptak wylatujący z klatki. W domu jego gospodarzy nie było mu źle, ale znajdowało się tam coś co sprawiało, że chłopak czuł się w pewien sposób przygwożdżony do podłogi. Jakby powietrze na posesji państwa Monkitów było gęstsze niż poza nią.
Ann obróciła się dyskretnie, sprawdzając czy ten nieobliczalny Logan ich nie śledzi. Nie traktowała go jak brata. Teoretycznie powinna go nawet lubić, oboje byli adoptowani przez Ryana i Elizę no i oboje stracili rodziców razem z rodziną w podobnych okolicznościach. Jednak dziewczyna nawet przez chwile nie lubiła swojego przyrodniego brata. Na szczęście nikt za nimi nie szedł, więc mogła się rozluźnić.
Spacerowali zarówno po szerokich, głównych ulicach, jak i węższych, za to dużo bardziej urokliwych, uliczkach rynku Vett. Rozmawiali na początku o szkole i klasie, następnie o różnicach ich językami, żartowali sobie z reklam na bilbordach i zgadywali jak minął ostatni tydzień przypadkowego przychodnia. To ostatnie w ich opinii było najzabawniejsze.
Kiedy wrócili i już zjedli obiad, bez Logana, który w niewyjaśnionych okolicznościach gdzieś zniknął, Eliza zabrała głos ma forum domu.
-Razem z Ryanem zdecydowaliśmy, że pojedziemy na zakupy. Kto chce z nami jechać niech podniesie rękę, a kto nie to jest wolny do dwudziestej. Wrócimy koło dziewiętnastej, więc radzę się dobrze zastanowić, czy na pewno chcecie z nami jechać.
Po tej, jakże zachęcającej do wyjazdu, wypowiedzi dłoń podniosła tylko Kate. O czternastej wyszli z domu.
Piotr miał zamiar odrobić stos pracy domowej, ale Ann nie pozwoliłaby aby wolny czas marnować w tak nudny sposób. Przyszła do pokoju chłopaka, cichaczem wzięła drugie krzesło i niepostrzeżenia usiadła obok niego, przy biurku. Przez kilka pierwszych chwil Piotrek był tak zaangażowany w swoje zajęcie, że nawet jej nie zauważył. Dopiero, gdy dziewczyna głośno odchrząknęła, odnotował jej obecność w pomieszczeniu.
-Co chcesz?– zapytał, obracając się w jej stronę.
-Ja? Niewiele… – uśmiechnęła się zawadiacko.-Za to wiele rzeczy nie chcę, na przykład nudzić się. Z kolei ty robisz wszystko, żebym była znudzona.
-Poważnie?– jęknął.-Nawet lekcji nie mogę odrobić, bo masz jakieś zachcianki?
-Nie mam zachcianek!- podniosła głos, oburzona.
-Wcale…– przewrócił oczami.
-Ale z ciebie nudziarz!- krzyknęła i trzasnęła drzwiami wychodząc.
Po dwóch zadaniach z algebry chłopak stwierdził, że nie może tego tak zostawić. Kłócić się o zadanie domowe? Ile on ma lat? Dziewczyna chciała spędzić z nim wolny czas, a on odprawił ją z kwitkiem. Kiepsko. Doszedł do wniosku, że musi ją przeprosić i zapytać czy może to jakoś zrekompensować.
Bardzo cicho, przynajmniej zdaniem Piotrka, wszedł do pokoju rówieśnicy.
-Czego ode mnie chcesz?– zapytała go, siedząc tyłem do drzwi, przy biurku, nim przekroczył próg pokoju.– Nie udawaj, że nie stoisz w przejściu do mojego pokoju. Słyszę cię wyraźnie.
-Jak? Przecież byłem cicho… Nie wydałem prawie żadnego dźwięku…
-Mówił ci kiedyś ktoś, że strasznie tupiesz?– Ann wciąż była odwrócona plecami do Piotra. Zamknęła jedną z szafek w biurku i położyła się na biurku ziewając.
-Nie… Dobra, nieważne. Nie po to tu przyszedłem. Chciałem cię przeprosić za moje wcześniejsze zachowanie. Mogę ci jakoś to wynagrodzić?
-Nie. Nie masz za co przepraszać, ani nie masz niczego do wynagrodzenia.– dziewczyna mówiła takim głosem, że Piotrek nie potrafił rozczytać jej emocji.– Też teraz odrabiam lekcje, więc proszę wyjdź i mi nie przeszkadzaj.
Chłopak zamknął za sobą drzwi i przeszedł do swojego pokoju. Ann jeszcze nigdy nie była dla niego taka… Oziębła? Aż tak ją zdenerwował, że nie chciała z nim rozmawiać. Trudno. Może jej przejdzie?
Usiadł przy biurku i zaczął dokańczać matematykę.
* * *
Było już ciemno, więc Piotr zapalił sobie lampkę na biurku. Historia była jego piętą achillesową i nie był zbyt szczęśliwy, gdy ją odrabiał.
Światło zgasło. Chłopak schylił się aby sięgnąć do przełącznika od lampki. Nie udało mu się to. Przerwał mu to cios, który trafił go w potylicę. Potem stracił przytomność.
* * *
Wielki fotel, majestatycznie wznosił się ponad podłoże. Na fotelu ktoś siedział. Właściwie to leżał. Poskręcany. Ręce były powyginane w niemożliwe dla ścięgien pozy. Nogi nie wyglądały lepiej. Powoli postać wstała z fotela, schyliła się i podniosła z podłogi wielki miecz. Nagle kilka kroków od tego monstra posadzka obsunęła się w dół ukazując schodki. Pod schodkami leżał czerwony wór, w którym cały czas się, chyba coś ruszało, ponieważ powierzchnia materiału falowała. Skręcony podszedł do schodków taszcząc za sobą broń. Chciał zejść po nich, ale przez swoje zdeformowane dolne kończyny spadł z mieczem w dłoni. Podpierając się o ostrze wstał i podszedł do wora. Uniósł broń ponad swą głowę i wbił ją w sam środek materiału. Czerwona powierzchnia przestała falować.
Piekący policzek obudził Piotrka w jakimiś ciemnym pomieszczeniu. Wiedział tylko, że siedzi na krześle z oparciem i nie czuje nóg i dłoni. Spróbował ruszyć ramieniem, ale nie udało mu to się, ponieważ jego nadgarstki były przymocowane do poręczy krzesła.
Nagle chłopak już zupełnie oślepnął, przez snop światła nakierowany prosto na niego. Dopiero po chwili przyzwyczaił się do takiej ilości światła. Kiedy to się stało zobaczył przed sobą kogoś znajomego w szarym płaszczu. Na początku go nie poznał, ale biło od tego kogoś czymś znajomym. Po chwili zauważył, że to Logan przed nim stoi z posępną miną i tym swoim lodowatym wzrokiem.
-Widzę, że nasz książę raczył się obudzić.– od każdego ze słów biła nienawiść.– Jak długo jesteś Nadziejobójcą, co? Bije od ciebie dziwnym zdrowiem jak od każdego z was, więc pewnie jakieś dziesięć lat…
Piotr tylko patrzył z niezrozumieniem i strachem w oczach na niego.
-Powiedz kim była twoja pierwsza ofiara? Desperatem, który był na skraju załamania psychicznego? Czy dziecko z biednej rodziny, któremu obiecałeś dostatnie życie?– przerwał i wciągnął głośno powietrze nosem.– Czekaj, czekaj… Ty nie jesteś tylko Nadziejobójcą, ale też Katem?! Czym ty właściwie jesteś?!
Wreszcie coś, co trzymało struny głosowe więźnia odeszło i Piotr mógł mówić.
-O czym ty, do jasnej ciasnej, gadasz?! Jaki Kat?! Jaki Nadziejobójca?! Czemu ja tu w ogóle jestem?! Co ci takiego zrobiłem?!- chłopak rzucał się w krześle.
-No dobra… Skoro tak stawiasz sprawę…– wyciągnął czarne, skórzane rękawiczki i założył je.– Pozwól, że opowiem ci pewną nudną historię, pewnego nudnego dziecka.
Piotrek przeraził się jeszcze bardziej. Twarz Logana była zimna i jakby nieobecna. Podszedł do siedzącego chłopaka i odwiązał go od krzesła.
-Teraz będę mógł z czystym sumieniem powiedzieć ci wszystko. Mamy teraz takie same szanse.
Po wypowiedzeniu ostatniego słowa chłopak rzucił się na Piotra. Cios trafił go prosto w podbrzusze, siła ciosu sprawiła, że atakowany uniósł się trochę nad ziemię tracąc dech w piersiach. Logan zaczął opowiadać
-Wszystko zaczęło się tutaj w Vett, gdzie mieszkało szczęśliwe małżeństwo razem z ich kilkuletnim synem. Wszystko było świetne. Ojciec chłopca pracował i zarabiał na rodzinę, a matka opiekowała się dzieckiem. Aż pewnego dnia ojciec stracił pracę i popadł w depresję. Matka źle to wszystko znosiła i cały czas chorowała. Ale po kilku miesiącach ojciec wyszedł z domu i wrócił promieniując radością. Mówił, że znalazł kogoś kto mu załatwił pracę, i że przez to będzie go dużo mniej w domu. Minęło kilka tygodni pracy ojca i matka wyzdrowiała, znowu zaczęła zajmować się dzieckiem. Ojciec wychodził z domu zanim jeszcze słońce wstąpiło na niebo, a wracał gdy już dawno na tym samym niebie wisiał księżyc. Starał się z całych sił, ale zachorował na jakąś nieznaną chorobę.– nie przerywając opowieści Logan wyprowadzał kolejne ciosy. Niedoświadczony w walce Piotr nie umiał nawet ich uniknąć i z każdą minutą był coraz słabszy.– Leżał w szpitalu, gdzie odwiedzała go żona z synem. Jednak nie trwało to długo. Kilkanaście dnie od trafienia do szpitala ojciec i jego rodzina wysłuchali diagnozy dziwnego doktora. Dziwnego, ponieważ biło od niego ciepłem, mimo że był dość oschły. Biła od niego nadzieja, a jego wypowiedzi były cyniczne, rozumiesz? Milczenie uznam za potwierdzenie. Diagnoza dziwaka mówiła, że ojciec może przeżyć jeśli matka odda mu kilka narządów, ale bez tych narządów umrze w ciągu trzech dni. Operacja matki niosła ze sobą duże ryzyko jej śmierci. Ojciec nie chciał się na to zgodzić, jednak matka go ostatecznie przekonała. Umarła na stole operacyjnym. Dziecko trzymało się już tylko nadziei na to, że przynajmniej jego ojciec przeżyje. Ale on też umarł. I kiedy mały chłopczyk rozpaczał w kącie szpitalnego korytarza, przyszedł do niego tamten lekarz. Powiedział, że może pomóc chłopcu odnaleźć się w tym niesprawiedliwym, jak to ujął, świecie. Zaprowadził chłopca, niesionego nową, irracjonalną nadzieją w tego dziwnego lekarza, na podziemny parking. I tam, ten szczur, pokazał swoją prawdziwą twarz. Jego, dotychczas, tylko lekko zaczerwieniona twardówka zmieniła się w całkowicie bordową. Tęczówka, która była szara, miała już kolor niebieski wchodzący w biały. Źrenica przybrała kolor krwistoczerwony. Powiedział chłopcu, że właśnie ma odpowiedni czas na ostatnią prośbę, taką samą jaką złożyli jego rodzice. Przerażony chłopiec zapytał czy to medyk zabił mu rodziców. Tamten mu odpowiedział, że on tylko im w tym pomógł. Chłopiec tylko poczuł jakby coś się w nim złamało i strach zupełnie go opuścił. Wypełniała go wściekłość, chęć zemsty. Kątem oka zauważył metalową skrzynkę ze sprzętem przeciwpożarowym i pobiegł do niej. Lekarz lekkim, wolnym krokiem podążył za nim. Kiedy lekarz ponownie zapytał malca o jego ostatnią prośbę, chłopiec obrócił się do niego trzymając w swoich, małych rączkach toporek służący do niszczenia drzwi w trakcie pożaru. Lekarzowi zrzedła mina, gdy chłopak się na niego rzucił z bronią uniesioną w geście ataku. Umarł szybko. Pierwszy cios go powalił, a drugi rozłupał czaszkę. Mimo, że demon nie oddychał i nie dawał żadnych znaków życia, chłopiec uparcie w szale raz po raz uderzał w truchło. Dopiero gdy usłyszał dźwięk jadącej windy uciekł. Żył potem jak zwierzę, z dnia na dzień. W najgorszej dzielnicy, południowo-wschodniej na ulicy. Często chodził głodny, pobity i obdarty z jakiejkolwiek dumy. Aż pojawił się pewien młody mężczyzna, który przechodząc nocą przez tamtą, przeklętą dzielnice, go zauważył. Przygarnął go, ponieważ rozpoznał w nim Skręconego, czyli osobę, której duch, dusza jakkolwiek to nazywasz, była poskręcana z bólu. Zaczął go szkolić i wychowywać. Chłopak dowiedział się, że lekarz, którego zabił, był demonem należącym do klanu Nadziejobójców, czyli jednego z piętnastu największych demonicznych klanów. Mimo szkolenia z niewyjaśnionych przyczyn dusza dziecka pozostała Skręcona. Jedyny moment w jakim się na chwilę prostowała to był moment zabicia demona.
Przerwał i ściął Piotra z nóg.
-Zabijanie nie sprawia mnie przyjemności, dlatego tak bardzo się wami brzydzę. Żywicie się czyimś życiem, negatywnymi emocjami, a gdy nie są one powszechnie dostępne sprawiacie, że jest ich w nadmiarze. Pasożyty.– wypluł to słowo patrząc jak Piotrek zwija się na ziemi z bólu. Zabijanie mu nie sprawiało przyjemności. Prawda. Jednak znęcanie się nad jakimś żałosnym demonem nie jest zabijaniem. Z drugiej strony jeśli będzie to przeciągał ktoś może ich znaleźć. Trzeba to kończyć. Nie za szybko. Ale mimo wszystko kończyć. – Usłyszałeś całą historię. Jej koniec już nastąpił, teraz pora na twój.
Kucnął nad swoją ofiarą i zaczął ją okładać pięściami. Tak się zatracił w tym zajęciu, że nawet nie usłyszał jak wielkie metalowe drzwi otwarły się kilka kroków za jego plecami. Nie usłyszał wściekłych wrzasków i nie spodziewał się nagłego uderzenia w bok. Wywrócił się, przetoczył na plecy i zobaczył. Nad Piotrem stała wyraźnie zła i zaniepokojona Kate ze zmarszczonym, w grymasie zmartwienia, czołem.
-Co ty wyprawiasz Logan?! Prawie go zabiłeś!- zaczęła krzyczeć na leżącego kilka metrów dalej chłopaka.
-I co z tego? To tylko demon. Co wy wyprawialiście, że go nie zabiliście? Banda głupców. Takim jak on nie można ufać.
Chłopak wstał i podszedł do przyszywanej siostry, zanim mu odpowiedziała. Nie chciało mu się słuchać wywodów na temat etyki i tego co może, a czego nie, więc szybkim, w miarę możliwości bezbolesnym, ciosem ogłuszył ją. Przeprosi ją jak już będzie po wszystkim. Chociaż czemu miałby przepraszać? Bo wykonuje to co do niego należy? Nie będzie się bawił w takie coś. Przepraszanie i tak nie ma sensu. Nic nie zmienia.
– To…– ledwo przytomna dziewczyna zaczęła cicho mówić– Jest…
Logan zignorował ją. Wyciągnął duży, wojskowy nóż i spojrzał na Piotrka. Nieprzytomny płytko oddychał.
Wdech.
Wydech.
Wdech.
Wydech.
Wdech.
Wydech.
Następny wydech nie nadszedł.
-Twój…– ostatkiem pozostałych jej sił dokończyła zdanie.– Brat.
Hmmm. Oryginalny pomysł, ale nad warsztatem musisz jeszcze długo pracować. Masz czas. :-) Nie nazywałabym tego fantasy – za mało magii.
Chętnie przeczytałabym więcej wyjaśnień – na przykład, kim byli kaci, czy Piotr faktycznie zabierał nadzieję itd. Na przykład kosztem opisów codziennych czynności (co jedli na śniadanie, o której był obiad), bo te nie wnoszą wiele ciekawych rzeczy do opowieści.
Zwróć uwagę na interpunkcję. W tekście pełno słów była był – spróbuj zmniejszyć ich ilość. W ogóle często trafiają Ci się powtórzenia (w jednym fragmencie aż roiło się od sylwetek). Źle zapisujesz dialogi, zajrzyj tutaj. Spacje przy myślnikach stawia się po obydwu stronach. Liczby zwykle zapisujemy słownie.
Przykłady błędów (wszystkich nie wypisywałam):
były przesłonięte prowizoryczną ortalionową ochronę.
Literówka. W ogóle sporo ich w tekście.
która do niej należy do niej. Nagle podrzuciła swoją zabawkę i złapała ją oboma dłońmi za uchwyt.
Zdublowało Ci się. Obiema.
zaczął ubierać spodnie
Ubrań się nie ubiera, tylko zakłada itp.
z resztą => zresztą
Uczniowie stali oniemiali, kiedy ich, jakże beztroski, nauczyciel oddala się w kierunku pociągu
Czas się zmienił.
Jest różnica między magnezem i magnesem.
przechodził przez tą, wysoką na dobre dwa i pół metra, bramę
Tę bramę.
Przyrodnie rodzeństwo to ktoś, z kim mamy wspólnego tylko jednego rodzica. Tutaj nie pasuje.
Babska logika rządzi!
Masz 14 lat, to oznacza, że mnóstwo czasu na naukę przed Tobą.
Przeczytałam ten tekst, początkowo z całkiem dużym zainteresowaniem, które jednak stopniowo malało. Masz spore problemy z interpunkcją, zdarzają Ci się dość często powtórzenia. Popatrz, jak konstruujesz opisy osób. O głównym bohaterze co chwilę piszesz, że jest drobny. Jeżeli jest to jego istotna cecha – to czytelnik zapamięta. Jeśli nie – tym bardziej nie ma potrzeby powtarzać. O Loganie dwa razy w jednym akapicie napisałeś, że ma czarne włosy. W ogóle masz dość typową dla początkujących tendencję do opisywania wyglądu wprowadzanych osób. Nie trzeba tego robić od razu, wprost. Można później, mimochodem.
Kolejne sceny Twojego opowiadania nie wynikają z siebie nawzajem. Nie przygotowujesz gruntu pod to, co staje się momentem krytycznym, to znaczy pod dość jednostronną konfrontację między Piotrem a Loganem. Dlatego też mnie nie zaciekawiło, czy Piotr rzeczywiście jest Nadziejobójcą, czy może Logan wariatem. Generalnie takie niedopowiedzenie by mi nie przeszkadzało, pewnie uznałabym je wręcz za zaletę, ale tylko wówczas, gdybym była trzymana w napięciu przez cały czas, gdybym miała wrażenie, że coś tajemniczego się tu dzieje. A tak – no, jakaś scenka przemocy na koniec, doklejona ni z gruchy ni z pietruchy. Nie tędy droga.
Ale czytaj, ćwicz i będzie lepiej.
Podpisuję się pod tym, co napisały Finkla i Ocha.
Jednocześnie proszę, byś większą uwagę zwracał na sposób konstruowania zdań, albowiem często miałam problemy, by zorientować się, co tak naprawdę chciałeś powiedzieć. Twoje zdania nie zawsze są czytelne. Wiele z nich wypisałam poniżej, ale niemożliwe jest wskazanie wszystkich.
Ponadto w lekturze bardzo przeszkadza wielka ilość powtórzeń i nadmiar przeważnie zupełnie zbędnych zaimków.
Przed Tobą mnóstwo pracy, ale mam nadzieję, że w przyszłości będzie lepiej. ;-)
Postać ta miała na sobie prymitywną, czarną pelerynę przeciwdeszczową z ortalionu. – Co to znaczy, że peleryna była prymitywna, skoro z dalszego opisu dowiaduję się, że miała nawet kaptur? Gdyby postać była nakryta ortalionową płachtą, byłaby to prymitywna peleryna.
Biegnąc tak w tą burzę po opustoszałych uliczkach… – Wolałabym: Biegnąc tak w tę burzę opustoszałymi uliczkami…
…spojrzała w górę i pozwoliła by kaptur swobodnie opadł na jej ramiona. – Czy kaptur mógł opaść na cudze ramiona?
Stała przed budynkiem, który swoim wyglądem odwoływał się mocno do stylu architektury epoki Odzysku. – Stała przed budynkiem, który wyglądem mocno nawiązywał do stylu architektury epoki Odzysku.
Budynek nie może odwoływać się.
“Już szósta trzydzieści ?! Gdzie on jest?!“ pomyślała. – “Już szósta trzydzieści ? Gdzie on jest?“ pomyślała.
Zbędna spacja przed pierwszym pytajnikiem. Wykrzykniki zbędne; myśląc, nie krzyczymy.
Nałożyła jajecznicę na talerze i po schodach weszła na piętro swojego, jednorodzinnego domu. – Na piętro zazwyczaj wchodzi się po schodach.
-Mamo!- krzyknął ubrany tylko spodnie młody… – – Mamo! – krzyknął ubrany tylko w spodnie młody…
Powinny być myślniki lub półpauzy zamiast dywizów. Brak spacji.
Ten błąd powtarza się w całym opowiadaniu. :-(
Po prostu jest już późno i bałam się, że…– – Brak spacji po wielokropku.
Piotr zignorował głośne trzaśnięcie drzwi jakim go poczęstowała mama. – Nie wydaje mi się, żeby o trzaskaniu drzwiami, można było mówić w jako o poczęstunku.
Proponuję: Piotr zignorował głośne trzaśnięcie, z którym mama zamknęła drzwi.
Prawe oko miał piwne i wszytko było by było poukładane, gdyby nie fakt, że lewe było szare. – Kto układał oczy Piotra? ;-)
Może: Prawe oko miał piwne i wszystko zdawało się w porządku, gdyby nie fakt, że lewe było szare.
Podszedł do biurka i podniósł z niego małe, okrągłe etui. Wrócił do lustra, wyjął z etui soczewkę i założył. – Powtórzenie.
Proponuję: Podszedł do biurka i z małego, okrągłe etui wyjął soczewkę. Wrócił do lustra i założył ją.
Teraz jego oczy były jednolite – piwne. Piotr w oczach nauczycieli był idealny. – Powtórzenie.
Proponuję: Teraz jego tęczówki były jednolite – piwne. Piotr w oczach nauczycieli był idealny.
…ze względu na pomoc w nauce jaką innym oferował. – …ze względu na pomoc w nauce, którą oferował innym. Lub: …ze względu na pomoc w nauce, oferowaną innym.
…słabo sobie radził na wychowaniu fizycznym, jednak jego nauczyciel był wyrozumiałym człowiekiem i oceniał go tylko za frekwencję na zajęciach. W połowie lekcji języka unijnego nauczyciel, pan Watson… – Powtórzenie.
Może w pierwszym zdaniu: …jednak jego instruktor/ trener był wyrozumiałym człowiekiem…
…pan Watson podał szczegóły wymiany uczniów z Vett, stolicą Unii Pokoju. Pięciu najlepszych uczniów miało szansę… – Powtórzenie.
Proponuję w pierwszym zdaniu: …pan Watson podał szczegóły wymiany z Vett, stolicą Unii Pokoju.
…aby dowiedzieć się ile osób ma czas i możliwości wyjazdu. Z planowanych pięciu osób, tylko trzy mogły. – Powtórzenie.
Proponuję: …aby dowiedzieć się ile osób ma czas i możliwości wyjazdu. Z przewidzianych pięciu, tylko trzy mogły.
Że też taki cichy chłopiec porywa się na taką miesięczną wyprawę do obcych ludzi… – Wolałabym: Że też ten cichy chłopiec porywa się na miesięczną wyprawę do obcych ludzi…
Mocny wiatr targał jej ciemne włosy, kiedy spoglądała w dół. Widać było tylko jej plecy. Stała na brzegu dachu z głową zwieszoną w dół. Po co tam stała? Do czego potrzebny był jej wielki nóż, który był wielkości połowy jej drobnego ciała? Machała nim jakby nic nie ważył, jakby był jakąś zabawką, która do niej należy do niej. Nagle podrzuciła swoją zabawkę i złapała ją oboma dłońmi za uchwyt. Zaczęła powoli się obracać. Kiedy już dało się zobaczyć ją, a nie tylko jej plecy i ramiona… – Nadmiar zaimków.
…rzuciła się z bronią uniesioną w górze w stronę, z której oglądało się całą scenę. – Czy można unosić coś w dole?
Piotr obudził się z zimnym potem na plecach. – Czy zimny pot obudził się razem z Piotrem? ;-)
Może: Piotr, kiedy się obudził, czuł na plecach zimny pot.
Bardzo dobrze zapamiętał jej ciemne włosy i drobną posturę ciała, ale nic ponad to. – Bardzo dobrze zapamiętał jej ciemne włosy i drobną posturę, ale nic ponadto.
Sięgnął po swój zegarek który leżał pod poduszką… – Sięgnął po zegarek, który leżał pod poduszką…
Czy sięgałby po cudzy zegarek? ;-)
Dzień jego wyjazdu ze Stel, jego rodzinnego państwa-miasta do Vett właśnie nadszedł. – Dzień wyjazdu ze Stel, rodzinnego państwa-miasta, do Vett, właśnie nadszedł.
Wstał i zaczął ubierać spodnie rozmyślając o tym jak będzie w Stolicy. – W co ubierał spodnie? ;-)
Spodnie, można na siebie włożyć, założyć, przywdziać, ubrać się w nie, wystroić się, odziać się w nie, ale nigdy, przenigdy, nie można ubrać spodni, tak jak nie można ubrać żadnej części garderoby; butów też nie ubieramy!!!
…dochodziła siódma, co oznaczało, że nie będzie miał przywileju zjedzenia śniadania. – Wolałabym: …dochodziła siódma, co oznaczało, że nie zdąży zjeść śniadania.
Sprawdził jeszcze tylko czy wziął płyn do soczewek i wziął walizkę… – Powtórzenie.
Proponuję: Sprawdził jeszcze tylko czy zapakował płyn do soczewek i wziął/ chwycił walizkę…
…że nie będą wszyscy u jednej rodziny tylko każda osoba przypadnie na inną rodzinę. – Może: …że nie wszyscy zamieszkają u jednej rodziny i każde z nich będzie mieć innych opiekunów.
…odpowiadał na zadawane bezpośrednio do niego pytania. – …odpowiadał na zadawane mu pytania.
Pytania zadaje się nie do kogoś, ale komuś.
Po prostu więcej myślał niż mówił, nie umiał być tak otwarty jak inni. Mówienie to wypowiadanie swoich myśli, a ten chłopak musiał naprawdę komuś ufać, aby dać mu poznać swoje myśli. – Powtórzenia.
Z resztą nie czekał długo, bo kilku chwilach cała trójka wraz z bagażami stanęła przed nim. – Czy nauczyciel za coś płacił i czekał na resztę? ;-)
Zresztą nie czekał długo, bo po kilku chwilach cała trójka, wraz z bagażami, stanęła przed nim.
…powiedział patrząc na znajomych z klasy. – O chodzących ze mną do jednej klasy, powiedziałbym koledzy, nie znajomi.
Chłopak, który mówi mało i raczej stara się unikać wypowiedzi, przerywa komuś i wypowiada kilka głośnych zdań… – Powtórzenia.
Jego towarzyszom nie przeszkadzało jego milczenie, odbierali je jako wyraz jego pewności siebie i po prostu je zaakceptowali. – Zbędne zaimki.
Dopiero po chwili zauważył wielki napis i bramę, o której nauczyciel wspominał. Skierował się w stronę bramy… – Powtórzenie.
Może: Dopiero po chwili zauważył wielki napis i bramę, o której nauczyciel wspominał. Skierował się w jej stronę…
Po wyjściu z dworca zobaczyli jeszcze większy niż dworzec parking. Parkowały na nim samochody… – Powtórzenia.
Może: Po wyjściu z dworca, zobaczyli jeszcze większy od niego parking. Stały na nim samochody…
Arleta i Walt pospiesznie dreptali tuż za nim z nadzieją patrząc na kartki z ich imionami. –
Arleta i Walt pospiesznie dreptali tuż za nim, z nadzieją patrząc na kartki ze swoimi imionami.
Po przywitaniu się, szofer spakował jego bagaż. – Wydaje mi się, że Piotr spakował się w domu. ;-)
Proponuję: Po przywitaniu się, szofer ułożył jego rzeczy bagażniku.
Chłopak usiadł na siedzeniu dla pasażera za kierowcą… – Powtórzenie.
Może: Chłopak zajął miejsce za kierowcą…
Gdy na niego wszedłem poczułem się lekko przytłoczony jego monumentalnością, ale po chwili się opanowałem i zobaczyłem jego piękno… – Przykład zbędnych zaimków.
Proponuję: Gdy tam wszedłem poczułem, że lekko przytłacza mnie monumentalnością/ ogromem, ale po chwili się opanowałem i zobaczyłem, że jest piękny…
Dziewczyna chyba wyczuła, że jej gość raczej nie jest skory do rozmowy, ponieważ już nie starała się rozpocząć rozmowy i resztę drogi spędzili w milczeniu. – Może wystarczy: Dziewczyna chyba wyczuła, że jej gość raczej nie jest skory do rozmowy i resztę drogi spędzili w milczeniu.
Nie rozumiał tego czemu mu się to śniło. – Wolałabym: Nie rozumiał, dlaczego miał takie sny.
Nie podnosząc się z łóżka podniósł zegarek i spojrzał na niego. – Powtórzenie.
Pan Ryan Monkit, był wysokim, szczupłym szatynem,o przyjaznej twarzy i miał za sobą czterdzieści sześć lat życia. Jego żona, Eliza, była od niego kilka lat młodszą blondynką o niebieskich oczach. Kate była ich biologiczną córką, natomiast Ann była ich adoptowanym dzieckiem i była w wieku Kate i Piotrka. Miała sięgające do ramion brązowe włosy, piwne oczy, była wzrostu Piotra… – Zbyt wiele był/ była.
–Zachowałem się nietaktownie?– zapytał zmieszany Piotrkowi. – – Zachowałem się nietaktownie? – zapytał zmieszany Piotrek.
Piotrowi ciężko było odnaleźć się w zaistniałej sytuacji. – Piotrowi trudno było odnaleźć się w zaistniałej sytuacji.
Ciężkie jest coś, co dużo waży.
…której punktem zapalnym, jakby by nie było… – …której punktem zapalnym, jakby nie było…
…idź do swojego pokoju i ochłoń. Ja z resztą zrobię to samo… – Kim/ czym jest reszta, z która matka chce ochłonąć? ;-)
Pewnie miało być: …idź do swojego pokoju i ochłoń. Ja zresztą zrobię to samo…
Wsunął swoje wygodne, sportowe, szare buty, ubrał granatową bluzę i już miał ubrać kurtkę… – W co ubrał bluzę i w co chciał ubrać kurtkę???
Buty się wkłada/ zakłada, nie wsuwa. Czy wkładałby cudze buty? ;-)
Minęła dobra chwila nim spod drzwi znaleźli się przy brami podjazdu. – Wolałabym: Minęła dobra chwila, nim, idąc od drzwi, znaleźli się przy bramie podjazdu.
…no i oboje stracili rodziców razem z rodziną w podobnych okolicznościach. – Wolałabym: …no i oboje stracili rodziców, i bliskich, w podobnych okolicznościach.
Jednak dziewczyna nawet przez chwile nie lubiła swojego przyrodniego brata. – Literówka.
Dwoje dzieci, adoptowanych przez jedną parę małżonków, nie jest przyrodnim rodzeństwem.
Spacerowali zarówno po szerokich, głównych ulicach, jak i węższych, za to dużo bardziej urokliwych, uliczkach rynku Vett. – Rynek, to plac. Na placu nie ma ulic ani uliczek.
Rozmawiali na początku o szkole i klasie, następnie o różnicach ich językami… – Nie rozumiem. Czy mówili o różnicach różnymi językami?
…zgadywali jak minął ostatni tydzień przypadkowego przychodnia. – Pewnie miało być: …zgadywali, jak minął ostatni tydzień przypadkowego przechodnia.
Kiedy wrócili i już zjedli obiad, bez Logana, który w niewyjaśnionych okolicznościach gdzieś zniknął, Eliza zabrała głos ma forum domu. – Forum jest miejscem publicznych wystąpień. W domu, w gronie rodziny, nie wypowiadamy się publicznie. Będąc w domu, nie mówimy na forum.
…wzięła drugie krzesło i niepostrzeżenia usiadła obok niego… – Literówka.
Zamknęła jedną z szafek w biurku i położyła się na biurku ziewając. – Powtórzenie.
Wolałabym: Zamknęła jedną z szafek w biurku i ziewając, położyła głowę na blacie.
Chłopak schylił się aby sięgnąć do przełącznika od lampki. Nie udało mu się to. Przerwał mu to cios, który trafił go w potylicę. Potem stracił przytomność. – Czy cios, trafiwszy Piotra w potylicę, stracił przytomność? ;-)
Proponuję połączyć dwa ostatnie zdania: Poczuł cios w potylicę, potem stracił przytomność.
Wielki fotel, majestatycznie wznosił się ponad podłoże. Na fotelu ktoś siedział. (…) Powoli postać wstała z fotela, schyliła się i podniosła z podłogi wielki miecz.– W jaki sposób postać, znajdując się w fotelu ponad podłogą, wstała, a potem podniosła z podłogi miecz, skoro fotel wznosił się, czyli był chyba coraz wyżej? ;-)
…posadzka obsunęła się w dół ukazując schodki. – …posadzka obsunęła się, ukazując schodki.
Czy coś może obsunąć się w górę? ;-)
Podpierając się o ostrze wstał i podszedł do wora. – Podpierając się ostrzem wstał i podszedł do wora.
Podpieramy się czymś, nie o coś.
Uniósł broń ponad swą głowę i wbił ją w sam środek materiału. – Zbędny zaimek.
Nagle chłopak już zupełnie oślepnął, przez snop światła nakierowany prosto na niego. – Wolałabym: Nagle skierowany prosto na chłopaka snop światła, oślepił go.
Na początku go nie poznał, ale biło od tego kogoś nączymś znajomym. – Co to jest nączymś?
Lekarzowi zrzedła mina, gdy chłopak się na niego rzucił z bronią uniesioną w geście ataku. Umarł szybko. – Wynika z tego, że chłopak umarł szybko.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Bardzo dziękuje za wszystkie komentarze i obiecuję jak najszybciej się poprawić. Przepraszam, że tekst jest… Bez gruntu. Po przejrzeniu komentarzy widzę dużo wyraźniej jak bardzo to zagmatwałem. Z interpunkcją, następnym razem umówię się na dłuższe spotkanie, do którego zapewne dołączy rownież słownik wyrazów bliskoznacznych i zwykły ;) Mam nadzieję, że (tym “opowiadaniem”) nie zraziłem Was do siebie, i że (zapewne ze zgrzytaniem zębów z powodu błędów, których postaram sie wstrzegać ;)) przeczytacie moją następną pracę :).
Nie, Kuzuri, nie zraziłeś mnie i chętnie przeczytam Twoje kolejne opowiadanie. Zgrzytać zębami nie będę, przyrzekam. ;-)
Bardzo się cieszę, że uwagi zmotywowały Cię do dalszej pracy. Słowniki, oczywiście, jak najbardziej wskazane. Szlifuj umiejętności, nie zaniedbując nauki, rzecz jasna. Dużo czytaj, no i pisz. Na początek może krótsze, niezbyt skomplikowane teksty.
A kiedy już uznasz, że to co napisałeś jest skończone, odłóż tekst na dwa albo i trzy tygodnie. Potem przeczytaj, popraw wszystko co uznasz, że poprawić należy i znowu odłóż tekst, a po pewnym czasie znów przeczytaj. Zdziwisz się, jak wiele rzeczy będziesz mógł sam poprawić. Byłoby wskazane, abyś poprosił kogoś – mamę, tatę, kogoś bliskiego, może nauczycielkę polskiego, aby przeczytali opowiadanie i powiedzieli co o nim myślą. Im więcej opinii zbierzesz, tym lepiej. Dopiero po tych zabiegach, jeśli uznasz, że opowiadanie jest gotowe do publikacji, zamieść je na stronie.
Powodzenia. ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Nie panikuj. Jakoś cholernie rzadko się zdarza, że ktoś zaczyna z poziomu mistrza. To, że dostrzegasz błędy wymienione w komentarzach i chcesz się ich pozbyć, dobrze rokuje.
Babska logika rządzi!
Jeszcze raz Wam dziękuje :)
Mam pytanie na czym polega “betowanie” i w jaki sposób mogę z tego korzystać? ;)
Betowanie to proces sprawdzania tekstu przez kogoś innego niż autor tak, żeby ogół nie znał wymienianych uwag.
Kiedy wrzucasz na stronę nowy tekst, masz w opcjach między innymi “betalistę”. Zaznaczasz to, zapisujesz tekst jako kopię roboczą, ewentualnie w odpowiednim okienku dodajesz dodatkowe informacje – na przykład, o czym piszesz, czy zależy Ci na czasie itp.
Wtedy wstawione opowiadanie pojawia się nie w Poczekalni, tylko na Betaliście (możesz tam zajrzeć, jest w menu “opowiadania”) i czeka, aż ktoś zgodzi się nim zająć. Chętni klikają. Ty, jako autor, musisz zaakceptować ofertę, zanim betaczytacz uzyska dostęp do tekstu. A potem wymieniacie się komentarzami tak, jak tutaj, tylko reszta portalu nie może ich przeczytać.
Babska logika rządzi!
Rozumiem, dziękuje ;)