- Opowiadanie: mikros - Mroczny szafarz smutku (NIE-KONKURS)

Mroczny szafarz smutku (NIE-KONKURS)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Mroczny szafarz smutku (NIE-KONKURS)

MROCZNY SZAFARZ SMUTKU

 

 

Szedł sam – milcząc.

 

Oni z naprzeciwka ostrzeżeni cieniutkim czystym głosem dzwonka – szemrzącą gromadą.

 

Pojedynczy człowiek na ich widok zwolnił, nasunął kaptur i opuścił głowę żeby nie patrzeć w ich wystraszone oczy.

 

Powoli, krok za krokiem – każdy ruch starannie przemyślany – posuwali się naprzeciw siebie cienką nitką dróżki.

 

Mijał ich w sposób dostosowany do akceptacji przez te istoty. Powoli!

 

Truchlejąc, z rozpaczą odwracali od niego głowy a jednak w przerażeniu ukradkiem śledzili każde jego poruszenie.

 

On skupiony, ażeby nie dać żadnego powodu gestem ani chociażby zmianą w szybkości uderzania w dzwoneczek – spokojny.

 

Przechodzili mimo jak po wiszącym moście gdzie każdy krok trzeba stawiać z uwagą, jak nad bezdenną krawędzią, w stężonym napięciu.

 

Nawet szlam wyciskający się im z pomiędzy stóp stał się lodowato zimny.

 

Nieludzki strach zawisł pomiędzy nimi i zgęstniał – kobiety taiły oddech, dzieci – z natury swej, ciekawe – uchwycone mocno matczynymi dłońmi za głowy – z zamaskowanymi oczami.

 

Trwoga, jaką wlał im w dusze była po części jego życiem, posłannictwem i celem. Nie jego się jednak bali ci prości ludzie, ale tego, co ze sobą niósł – śmierci.

 

Kim jest Lenom?

 

Po trosze każdym – dla wszystkich i nikim – dla poszczególnego. Nie patrzą na niego, nie zatrzymują na pogawędkę, o nic nie pytają.

 

On przychodzi wtedy i tylko wtedy, gdy ktoś odchodzi. Nie pytajcie skąd wie, sam o tym nie wie.

 

Ten, kogo odwiedzi, nad kim się pochyli, do kogo odezwie, umiera.

 

Spotyka wielu, codziennie, ale oni schodzą mu z drogi

 

Myśli: – „Mogliby się przecież spłoszyć, zerwać do ucieczki, w las – jak stadko dzikich małych zwierzątek o płowym futrze i delikatnym mięsie! Ludzie są wyjątkowi – egzystują tylko dzięki przeciwnościom, jakie sobie sami ustalają. Pragną żyć w pełni, cieszyć się dosłownie wszystkim.

 

Nie mogę się jednak zbytnio naśmiewać, sam kiedyś byłem człowiekiem – nie znaczy to, że porzuciłem powłokę człowieczą, nadal jestem jego synem, zmiana zaszła głębiej, we mnie."

 

Nagle, idąca jako ostatnia, kilkuletnia dziewczynka, okutana w kraciastą chustę w niemym strachu biegnąc w matczyne objęcia potyka się.

 

Dziecko upada i strasznie się tłucze.

 

On, powodowany zwykłym odruchem rzuca się jej na ratunek, podnosi pokrwawioną i rozpłakaną dziewuszkę – powietrze przeszywa nieludzki spazm jej matki.

 

Z wyrzuconymi w przód rękami chwytając puste powietrze szarpie się, szamocze i wyrywa młoda kobieta krzycząc: – Oddaj mi dziecko! Oddaj!

 

Jej głos się łamie a rozpacz żelazną ręką zaciska gardło.

 

On stoi zastygły, wyczekujący, tuląc w ramionach małe bezwładne ciałko.

 

Oni z pomrukiem, z tępym głuchym uporem zbijają się w gromadę. Intonują pieśń „Na śmierć" i siłą ciągnąc młodą kobietę za sobą, odchodzą.

 

Lenom powraca do dziecka – kładzie je na nieco suchszym miejscu. Kawałkiem swojej własnej chusty obciera twarzyczkę.

 

– „Będę teraz miał krew na rytualnej chuście. Wszystko przez to się odmieni aż stanie się koniec końców" – myśli.

 

Rana okazuje się tylko kilkoma zadrapaniami i rozbitym nosem. Daje małej pić z własnego bukłaka (jej dziecinny bukłaczek jest pusty): – Maś ep?

 

Wielkie jak gwiazdy, błękitne i przemyte łzami oczy patrzą z dziwnym zaciekawieniem.

 

– „Nie mogę się do niej odezwać, nie mogę jej nic dać i nic od niej wziąć! Nie mogę! Nie mogę! Nie mogę!!!

 

„Mówi tylko prawdę, jest przecież ze śmiercią"

 

Jeżeli śpisz sam jeden w łożu bez kobiety i ty kobieto bez męża swego układająca się – nie ściel całego łoża, bo zapraszasz śmierć. Bacz, aby nie zaległa obok. Bacz abyś z nią nie obcował – jest bowiem Zimną Panią na Tamtym Świecie a Lenom jej sługą, na tym!

Żył kiedyś człowiek o mężnym sercu, prawy i uczynny.

 

Był dumą, światłem i ciepłem na sercu dla starej matki. Prowadzili żywot prosty, ale szczęśliwy. Młodzian pomocny dla każdego, tego, kto go poprosił po równi jak dla tego, co jej potrzebował miał poważanie u każdego – kochano go!

 

Ale jak to zazwyczaj plecie się na Tym Świecie; czy to od złych, oczów, czy od słowa krzywego, albo może poprzez zazdrość – tako i bywa – dość, że matka latami do ziemi przygnieciona zachorzała i z dnia na dzień w oczach ginęła.

 

Syn krwawie cierpiąc na sercu postanowił wybawienia szukać u znachorów i zielarzy. Oddać zaofiarował się wszystko byleby tylko matka jego znów na nogi powstała.

 

Mlecznobrodzi starcy szponiastymi pazurami rozdarli całe dobro do cna, a w niczym matce nie ulżywszy poszli precz.

 

Mężny młodzian imał się najprzeróżniejszych sposobów co by ulżyć jakoś matce, ale nawet doktorusi z miasta na krawędzi lądu posadowionym nic nie wskórawszy chyłkiem wymknęli się nocą. Ni czarownik z góry świętej o ciele wychudłym i płonącym oku.

 

Na koniec jakiś głupek wioskowy natrząsając się i wydziwiając jak to głupkowie zwykli czynić zaśpiewał piosenkę starą o jednym chwacie, co to na siódmą górę wlazł po dziki korzeń ludzki kształt mającym do zratowania sposobnym.

 

Młodzian myśli tej uczepiwszy się jak rzep do psiego ogona wygotował się na drogę i poszedł gdzie oczy poniosły – albowiem nikt z żywych miejsca takowego wskazać mu nie mógł.

 

Matka troską o syna wielce strwożona urosła nieco w siły i zwlókłszy się z marów co dzień z rana na rozstajów dróg go wyczekiwała, pokrywając milowy kamień rzęsistym deszczem łez.

 

Po roku dym zwątpienia zadusił iskrę nadziei i padła matka stara bez życia, duch jednako nieugięty podtrzymywał życie. Dobrzy ludzie chodzili koło niej i nie syna czekając, tylko Zimnej Pani, aby udręk położyła kres, bo o synu zwątpili wszyscy.

 

Aż przyszedł jesienią, drogą od lasu płonącego od zrudziałych liści, w błocie cały wyschłym. Jego odzienie w strzępach, potargane skołtuniałe włosy i oczy, wodniste i zgaszone najlepiej mówiły o tym, co przeżył.

 

Zaraz wygnał wszystkich gniewliwymi słowami miotając – ludzie, dobrzy i serc miękkich popłakali się kiwając głowami, że taki to świat zły wpływ na niego wywarł.

 

Do nocy chodził koło matki i szałasu gotując coś tajemnego. Ze zmrokiem ucichło wszystko.

 

Koło południa matkę zabrała śmierć. Na chwilę przed jej nadejściem do przytomności starowinka doszła. Spojrzawszy w oczy syna powiedziała tylko: – „Nie wchodź w drogę Zimnej Pani." I „Daj mi odejść."

 

Straszny szloch wyrwał się na tą porę z synowskiej piersi, ci co byli przy nim przytomni powiadali że tak żałosnego głosu nigdy w życiu jeszcze nie słyszeli. Zdawało się, że te kamienie, co szałas stał, na głos jego pomiękną i rozłupią się. W rozpaczy martwej matce opowiadał koleje losu swego tułaczego broniąc do niej przystępu tłumaczeniem że nie może jej tak puścić teraz.

 

Z rwanych słów i zdań pomieszanych wychodziło że wiele wysp świata zwiedził, wodę widział w bryłach zestaloną jak góry niebotyczne i góry do nieba sięgające.

 

Na koniec wchodząc w kraje okoliczne naraz miał trudności doznawać nadzwyczajnych: a to statek burza rozbiła a on jedyny rozbitek na koralowej grani przeżył oślizłych ślimaków mięsem jedynie się odżywiając, to znów za zbiega wzięty publicznie obcęgami w żarze trzymanymi był szczypany.

 

Innym znów razem przez noc przydybany na pustkowiu zastał w poprzek ścieżki leżącego psa jak cielc wielkiego i jak czeluść czarnego.

 

Mówił: – „Uciekać, strach – może łatwo powalić i kark przegryźć. Taki był wielki że od jednego kłapnięcia mógłby to uczynić. Obejść go chciałem ale z jednej chwost chlaszczący nieustannie tak długi że w zaroślach ginął a z drugiej łeb z ozorem czerwonym niczym ogień nie dozwalały. Stoję ja i dumam co czynić aż tu nagle odzywa się poczwara ludzkim głosem: – Odstąp jeśli ci życie miłe!

 

– Nijak Panie! – Odpowiadam kłaniając się jak jakiej personie. – Nie może to być. Niosę matulce mojej najdroższej ten oto święty korzeń co ją do zdrowia przywiedzie.

 

-Kiń go zaraz – warczy bestia i wystawia zębiska jak szable, aż pobłysk od nich leci.

 

– Nakazane jest aby żaden śmiertelny takiego procederu miał nie uprawiać albowiem są to zarodki nowych ludzi które moja pani hoduje na pomnożenie plemienia ludzkiego.

 

Widząc że z gadziną nie przelewki ja chyc prosto przez grzbiet się rzucam za jedno sobie mając. Jak ten nie zerwie się i dalej mnie wozić po ostępach, ruczajach i uroczyskach na grzbiecie jak stół wielkim. Wszelka potwora co o niej tylko w gatkach prawią starzy ujawniła mi się przed oczami. Com widział nie pytajcie! Jedno wam powiem nie wygasajcie na noc paleniska – nie róbcie tego nigdy i nie nocujcie w lesie!

 

Pytał mnie trzy razy czy porzucę korzeń, a ja za każdym razem że nie – przenigdy. Na koniec w ziemię litą się rzucił i widziałem wszystkie poziemne kraje – włos się jeży; siwieje i tak spróchniały wypada co tam się odprawuje.

 

Pies nie mogąc mnie zwojować umozolony padł wreszcie między skały waporem obficie zroszone ludzkim, a ja oniemiały i tak wstrząśnięty nie będąc przy imaginacji wylazłem na powierzchnię gdzie światło widać, a ludzie językiem człowieczym władają."

 

Widać nie powiedział wszystkiego bo wieczorem koło jego szałasu nastały takie wycia potępieńcze i odgłosy nieludzkie że nikt tam i odwagi nie miał iść.

 

Mówią że Zimną Panią zaprosił żeby mu zdała rachunek; że do łoża ją zaprosił. Ale i tak wszyscy w szałasach, przy ogniu potruchlali czekali pierwszych kurów.

 

„Nagła śmierć jest lepsza ale śmiertelna choroba oczyszcza"

 

Chcąc obłaskawić śmierć trzeba wyprawić sutą ucztę i dać zjeść Lenomowi to, czego jeszcze nie jadł, jeśli się zachwyci, łaskawie porozmawia to chory jest uratowany Wynika stąd zwyczaj dobrej kuchni – nie sytej dla żołądka, ale dla oczu i podniebienia.

 

Kiedyś uboga kobieta podzieliła się z Lenomem ostatnim kęsem z ostatniego podpłomyka, jaki jej został byle by tylko jej jedyny syn przeżył wojnę w dalekim kraju. Syn powracając z wojny zastał matkę na marach.

 

Prawił mu Lenom: – Synu oto matka twoja w trwodze marła oddaj jej jeden synowski uścisk, na drogę, bo już odchodzi syta i radosna.

 

Syn rozpaczą porażon jął wyrzekać na śmierć że tak bezduszna ale mu Lenom na to rzekł: – Nie mów byle czego abyś ze słów swoich zdać rachunku nie musiał przed Panią. Ta matka twoja wielkim faworem u mojej Pani ozdobiona bo życie dobrowolnie oddać się nastręczyła za ciebie. W dowód tak wielkiej ofiary Pani moja na posługaczkę ją bierze. Sama po nią przyjdzie i bez nijakiego bólu ni mizerii zabierze. Wesel się tedy.

 

Kiedy Lenom położy rękę na sercu umierającego grzbietem do góry zabiera go ze sobą, a kiedy przykłada wierzch dłoni do czoła, przeżyje!

 

Wielki był ból w rodzinie. Oto odchodził starzec – patriarcha rodu – człek niezwykłej mądrości i daleko posuniętej roztropności. Kobiety zawodziły, na około szałasu jego nazbierało się moc ludu. Wszystkim smutno było bo żaden z jego synów nie odziedziczył nic z ojca swego.

 

Kiedy więc przyszedł po niego Lenom lament wzniósł się pod niebiosa.

 

Spytał starego Lenom: – Zali to rodzeni twoi lamentację taką czynią? Zaprawdę kochają się prawdziwie!

 

– Wybacz o czcigodny! To ludzie mi obcy a jednak swoi bo żegnają jak swojaka. Ojcem im byłem prowadząc przez życie radą dobrą i namysłem. Teraz odchodząc zabieram całą mądrość lat moich ze sobą na Tamten Świat i nie będą mieli nikogo kto im pomoże niebożętom.

 

Lenom podumał chwilę zastygłszy z opuszczonymi powiekami. Stary ułożył się wygodnie mniemając że już mu pora w najdalszą udać się drogę. Naraz Lenom rękę swą podniósł i nie na serce ją położył ale na czoło mówiąc z uśmiechem: – Widzę stary że na próżno mnie wzywałeś. Życie w tobie jeszcze się pali cale mocno. Na trzy roki mocno! Profituj z czasu tego. W oznaczonym dniu przyjdę a wtedy zda mi relację ów ponury młodzieniec co pojąć zdołał na ludzką i twoją pociechę. – Wstał i wyszedł i nikt go nie widział więcej przy starym. A kiedy wypełniły się terminy stary położywszy rękę jak zwykł był robić na ramieniu owego młodzieńca poszedł podziękować Lenomowi. Ale z powrócił już tylko młodzieniec.

 

Lenom nikogo nie obiera sobie za cel jest przewodnikiem śmierci na tym świecie; prowadzi ją, ale nie sprowadza; zapowiada nadejście Zimnej Pani

 

Przyszła kiedyś kobieta pod szałas Lenoma złorzecząc i lżąc go za to, że zabrał jej męża i syna jednej nocy. Tak jej odpowiedział: – Młoda jesteś i zdatna do dzieci, czemu nie cieszysz się, że to nie ciebie zabrała śmierć?

 

Jakiż pożytek miałaś z nich obu? Stary leniwy był i złośliwy. Z młodym sprawa jeszcze gorsza bo pijanica i głupek! Pomyśl jak szczęśnie ułożyły się okoliczności! Żadnego już z kumów nie ma na Tym Świecie. Ten zaś co wianek ci skradł przed laty nad strumieniem z wojny powrócił z łupem niezgorszym. Idź do niego i proś o opiekę. A i to wiedz jeszcze że żony on nigdy nie miał bo ciebie na sercu nosił. Idźże co prędzej bo już i dzieci wasze nie mogą doczekać się ażeby na Świat Ten przyjść!

 

„Życie? To kusząca propozycja!"

 

Nie zawsze Lenom przychodzi sam z siebie – czasem go wołają, żeby skrócił cierpienia i tylko w jego władzy jest czy się zgodzi czy nie. Można przyjść do szałasu Lenoma, ale tylko wtedy, gdy on tego chce, po śmieć (tak robią samobójcy przed wykonaniem swej straszliwej obietnicy) lub kiedy droższe jest życie drugiego człowieka.

 

Przed wieloma wiosnami, kiedy Lenom był jeszcze młody i by ugasić pożar krwi chadzał na trakty dla rozboju, żeby zadawać śmierć na cześć i chwałę Zimnej Pani, przyszedł do niego młodzik, co ledwie meszkiem zarósł na brodzie. Spytał go Lenom: – Zaś życie ci nie miłe, że przychodzisz do mnie za dnia tak hardo i dumnie?

 

Odrzekł mu młodzieniec: – Panie oto moja narzeczona; przeznaczona mi kobietą umiera, jako nie rozkwitły pączek jeszcze. Tak ją kocham, że przyniosłem ci dar najcenniejszy, jaki mam za nią. Ten oto kamień, który ludzie z pól uważają za niezwykle cenny.

 

I podał mu zawiniątko.

 

Lenom długo wpatrywał się w błyszczącą zielonkawo bryłkę. Na koniec rzekł: – Na nic mi kamień, ale masz inny dla mnie dar jednak tylko, kiedy się zgodzisz…

 

– Wiem, o który ci dar chodzi o czcigodny i oddam go z ochotą – Młodzian ukląkł gotowy na oddanie ducha, bo taki był zakochany i pełny dobrych chęci.

 

– … nim to jednak uczynię muszę cię ostrzec! – I położył mu dłonie na barkach.

 

– Dziewczyna, którą tak uwielbiłeś jest także oblubienicą śmierci – została jej przeznaczona. Wydając się zamiast niej burzysz pewien wielki porządek, bacz, zatem aby twoje pochopne postępowanie nie wywołało okropnego skutku. Idź do szałasu twojej rodziny i pomyśl jeszcze do jutrzejszego ranka.

 

Odszedł młodzieniec w głębokiej zadumie.

 

Nazajutrz, kiedy tylko się rozwidniło zbudził Lenoma wzywający go okrzyk młodzieńca.

 

– Jaka jest twoja wola? – Spytał.

 

– Panie! Nasz szafarzu! Oto przychodzę ja, aby ofiarą ze swego życia przebłagać Panią Żywotów.

 

Lenom, choć wiedział wprzód, zapytał: – Jakie decyzje powzięliście?

 

– Panie! Mam ja brata młodszego – on przejmie ode mnie obietnicę, jaką dał memu ojcu ojciec dziewczyny i tak ród nasz nie okryje się hańbą i przekleństwem. Czyń, że już o Panie swą powinność, bo serce mi omdlewa i odwaga słabuje.

 

Ukląkł, a Lenom powiódł po nim ręką. Lecz nie zabrał mu życia. Moc wszelką jedynie wyssał mu z ciała a rodzinę przywoławszy jego tak im wyjaśnił: – Dostaliście ode mnie wskazówkę ale z niej nie skorzystaliście, zyskaliście czas do namysłu ale nie przemyśleliście, oto zyskujecie teraz nauczkę, zamiast sarkać, narzekać, pomstować na mnie odejdźcie teraz w skupieniu i namyśle.

 

Nie minęło i trzy lata jak po ślubach dziewczyna w szale zabiła swego męża i brata jego porażonego a rodzinę męża swego porżnęła straszliwie, na sama koniec się pchnąwszy.

 

„Śmierć jest tak ważna, bo już się nie powtórzy"

 

Nie można oszukać Lenoma. Wie wszystko naprzód i każdego znajdzie. Lenom przychodzi o oznaczonym czasie. Jego Pani Pewna Żniwiarka dzierżąca sierp księżyca zagarnia dorodne kłosy. Wchodzi w krąg światła z nikąd i nagle. Przychodzi i odchodzi nie wiadomo kiedy – nikogo nie pyta czy może przyjść lub odejść. Nie jest jednak jego wolą to że wykonuje to co wykonuje.

 

Pewnego razu był bogacz, wielce w sobie zadufany. Dla siebie chciał śmierć wywieść w pole. Poszedł do wielkiego czarownika z żądaniem aby mu wskazał datę śmierci. Ten po trzech dniach wyszedłszy z ciemności tak mu powiedział: – Twój los jest przesądzony. Będziesz żył dopóki żyć będzie najbiedniejszy z wioski twojej. Bogacz zasępił się a zapłaciwszy odszedł zakłopotany. Był to nie lada szachraj co się na ludzkiej krzywdzie wyniósł więc nie w smak mu było trwonić fortunę. Pomyślał więc i tak zrobił.

 

Wynalazł najbiedniejszego z biednych, poszedł do niego i tak mu rzekł: – Przychodzę aby cię ostrzec. Oto na Wielkim Kole stanęło aby wybrać najlichszego z pośród nas i oddać go Zimnej Pani aby ją przebłagać. Ale nie trwóż się na daremno przychodzę aby cię zratować. Idźdoszałasu mego a ja zostaną w twoim.

Uradował się biedak i ludzkością bogacza zbudowany poszedł do szałasu jego i tam został.

Nazajutrz śpi sobie bogacz smaczno w derkę biedaka szczelnie owinięty aż tu nagle budzi go Lenom i tak rzecze:

– Przychodzę po ciebie bo czas ci już!

Zrywa się i drze się w niebogłosy: – To nie mnie szukasz jeno biedaka co w moim szałasie nocuje! Ja jestem bogacz!

Na to Lenom mu odpowiada: – Przyszedłem po ciebie boś jest człowiek bez serca i nieludzki – I zabrał go.

Biedak zaś rozdał cały dobytek bogacza zostawiając sobie jedynie szałas: – Bo ziąb idzie!

 

„Sensem istnienia świecy nie jest wosk który ona pozostawia ale nieuchwytne światło."

 

Patrząc oczami Lenoma możemy zapytać który jest jego czas? To czas cudzego żywota. Nie zaznaczonym jednakże przyjściem na świat.Od pierwszej myśli do ostatniej właśnie. Przyzwyczajeni do codzienności. Pozostawieni przed murem ostateczności – nie do przebycia.

 

Bywa że pod pozorem śmierci przychodzi co innego – dajmy na to zwątpienie. Śmierć nadchodzi powoli, przyzwyczaja do siebie i zamieszkuje na dłużej. Albo spada nagle bez udręczeń pochyla się i mroźnym pocałunkiem zaślubia sobie.

 

Śmierć ze względu na jej nieodwołalną konieczność trzeba przyjąć jak dobrą znajomą. Bez odwracania głowy.

 

Człowiek przez całe życie niesie ze sobą coś stałego, mało uchwytnego jak jęzor piachu na płyciźnie. Rzeka – cielesność podlega zmianie. Powaby zmieniają się w udrękę ale to coś nie zmienia się tak łatwo. Przebłyskuje czasem w twarzy. Przesuwa się za oczami.

 

Lenom to widzi. Poddaje się temu – wypłukuje cierpliwie żółty, ciepły piach – akurat tyle ile mu potrzeba.

 

Na maskę śmierci.

 

 

 

Kiedy dochodzili do opłotków usłyszeli dość wyraźnie gwar. Pod starym, rozłożystym drzewem stoi kobieta: – Mamma!Odwrócona do pnia nadstawia tłumowi plecy.

Poczuł to od razu, kiedy tylko usłyszał ten spazm – ma oddać się śmierci za nią, za małą.

Choć nie jest do tego przygotowany mówi powoli dobierając słowa: – Ona mnie zastąpi – odchodzę!

 

Minął jego czas. Obudził się kiedy kur trzeci raz zapiał. Wstał i wyszedł przed szałas.

– Trza mi matkę do ziemi złożyć. – Powiedział do ludzi którzy zebrali się czekając na rozstrzygnięcie. – Już tam moja Pani z nią igra na łąkach kwiatów ze szronu i mgły.

 

 

Lenom przychodzi w ciszy. Nie zdradza go żaden szelest. Tylko łzy połykane ukradkiem.

Lenom przychodzi nad ranem kiedy sen Ciężki Brat Zimnej Pani kradnie ostatnie obrazy z pod powiek.

Nadaje sens ludzkiemu życiu nieustanną zmianą.

Toczący się po pochyłości kamień i nieuchwytny horyzont znamionują sens jej przyjścia.

 

A Lenom?

On jest dzwonkiem fruwającego nad miedzą ptaszka.

Pilnuje nieprzekraczalnej granicy istnienia i następstwa.

Został wybrany przez Zimną Panią na przewodnika przejścia i wypełnia tę misję skrupulatnie. Nie dlatego że się boi nieistnienia on rzeczywiście nie istnieje!

Żeby mógł wypełniać swoją rolę musi pozostać nieczuły jak śpiący człowiek.

Ciężki Brat Sen odbiera śpiącemu moralny wybór i jest on obojętny choć nie świadczą o tym zewnętrzne pozory.

Oswaja go ze śmiercią i zmniejsza przez to przerażenie.

Oglądanie śpiącego to czysta gra że śmiercią dlatego wyjęty ze strefy snu jest pieczęcią potwierdzającą brak nieśmiertelności.

 

 

Koniec

Komentarze

> Szedł sam - milcząc.

> Oni z naprzeciwka ostrzeżeni cieniutkim czystym głosem dzwonka - szemrzącą gromadą.

> Pojedynczy człowiek na ich widok zwolnił, nasunął kaptur i opuścił głowę żeby nie patrzeć w ich wystraszone oczy.

Moje pierwsze skojarzenie: klasowy słabeusz (dźwięk dzwonka nasunął mi skojarzenie z końcem lekcji) natyka się na dresiarzy. Tylko dlaczego dresiarze mają wystraszone oczy? Poza tym dwa razy jest "ich".

> Powoli, krok za krokiem - każdy ruch starannie przemyślany - posuwali się naprzeciw siebie cienką nitką dróżki.

> Mijał ich w sposób dostosowany do akceptacji przez te istoty. Powoli!

Nadal mam przed oczami widok dresiarzy, ktorych przechodzień boi się zaczepić.

> Truchlejąc, z rozpaczą odwracali od niego głowy a jednak w przerażeniu ukradkiem śledzili każde jego poruszenie.

Hm. Robi się dziwnie. Może to jednak nie dresiarze?

> On skupiony, ażeby nie dać żadnego powodu gestem ani chociażby zmianą w szybkości uderzania w dzwoneczek - spokojny.

Aaa, ktoś uderza w dzwoneczek! A więc to nie był dzwonek szkolny. Ale o co chodzi? Jakiś on, jacyś oni, wszystko niewyraźne i zawieszone w pustce.

> Nawet szlam wyciskający się im z pomiędzy stóp stał się lodowato zimny.

Spomiędzy. Aha, czyli idą po jakimś błocie. Ale nadal nie wiadomo, o co chodzi i czy jest sens czytac to dalej.

> Nieludzki strach zawisł pomiędzy nimi i zgęstniał - kobiety taiły oddech, dzieci - z natury swej, ciekawe - uchwycone mocno matczynymi dłońmi za głowy - z zamaskowanymi oczami.

Czegoś w tym zdaniu brakuje: kobiety taiły oddech, a dzieci co robiły? Poza tym to "uchwycone za głowy" brzmi cokolwiek dziwnie.

> Trwoga, jaką wlał im w dusze była po części jego życiem, posłannictwem i celem. Nie jego się jednak bali ci prości ludzie, ale tego, co ze sobą niósł - śmierci.

Bełkot. Jeżeli facet niesie śmierć, to wiadomo, że boją się jego. Jak biegnie na mnie rozwścieczony rotweiler, to nie powiem, że "nie boję się rotweilera, lecz pogryzienia, które ze soba niesie".

> Kim jest Lenom?

Nie wiem, kim jest Lenom. Mnie się kojarzy z Lennonem...

> Po trosze każdym - dla wszystkich i nikim - dla poszczególnego. Nie patrzą na niego, nie zatrzymują na pogawędkę, o nic nie pytają.

On przychodzi wtedy i tylko wtedy, gdy ktoś odchodzi. Nie pytajcie skąd wie, sam o tym nie wie.

Znaczy, taka Kostucha płci męskiej. Ale co oznacza stwierdzenie, że jest każdym dla wszystkich? Ja wiem, brzmi tak ślicznie i górnolotnie, że proszę siadać. Ale zdania oprócz górnolotnego brzmienia powinny jeszcze mieć jaki sens. Bo na razie kawał opowiadania upłynął i nic nie wiemy oprócz tego, że idzie jakiś Mroczny Kosiarz z dzwoneczkiem, a mijająca go kawalkada ludzi jest przerażona. Może to w ogóle zaświaty jakieś? ale wtedy zdanie o niesieniu śmierci byłoby bez sensu.

Jeżeli koleżanka Achika potrzebuje instrukcji obsługi a nie opka to nic z tego ;-) Zasada "kawa na ławę" nie rozciąga się na wszystko! A przy okazji - skostnienie konwencji nie wychodzi na dobre.
POZDRO mikros

Faktycznie to istotne sprostowanie bo jak sie idzie samemu to sie zwykle gada bez przerwy. Srednie otwarcie jak dla mnie.

A tak się dobrze zapowiadało :(
"Czyń, że o Panie(...)" argh.
Nie lepiej użyć "zasłoniętymi" zamiast "zamaskowanymi"?
Mogłabym tak wymieniać, ale mi się nie chce. Szkoda pomysłu, bo jak mówię, zapowiadało się dobrze.

Może spróbuj poczytać "Galerię złamanych piór" Feliksa W. Kresa. Jeden felieton był poświęcony niezrozumiałym, poetycko-filozoficznym tekstom - autor na przykładzie początku jakiegoś nadesłanego mu opowiadania, gdzie bohater "szedł w czerni i był czernią" bardzo interesująco rozprawił się z taką stylistyką.

 

Mógłbym wysunąć te same argumenty, co w „Życie pod..."ale...

Do pierwszego zdania można znaleźć troszkę więcej skojarzeń, czyżby fantazja koleżanki Achiki nie zdołała „ponad poziomy wylatać"?

 Jeśli chodzi o problem dresiarzy to obawiam się że nie miałaś okazji droga Achiko ich spotkać jeśli wypisujesz takie bzdury. Oni nie szemrzą tylko łomoczą i to bardzo rytmicznie, przetykając łomot „soczystym mięchem". Taka „wycieczka" to typowy strzał w płot.

Głos dzwonka szkolnego jest natarczywy, świdrujący, ale nie czysty i cieniutki...

Przepraszam, a gdzie koleżanka Achika się uczyła - może tam taki dzwonek jest?

Błoto, bose stopy to może być jakiś trop sensu?

Trwogę mógł wlać uprzednio i nie koniecznie przy pomocy kłapiącej paszczęki - facet idzie - skupiony.

 Jeżeli koleżance Achice Lenom kojarzy z nieodżałowanej pamięci Lenonem to bardzo gratuluję, bo mnie (zapewne pod wpływem sugestii) z Jackiem Lemonem, co od razu wiedzie wprost do „Pół żartem pół serio".

Po prostu: oba piąta naprzód, ster zero i tak trzymać!

A tak na marginesie - czy od tej pory leszy jednoznacznie utożsami się nam (a może w zbiorowej świadomości?) z Leszkiem( właśnie siedzi w tym samym pomieszczeniu co ja i jak do tej pory nie zauważyłem u niego żadnych krwiożerczych skłonności!)?

I na koniec w ramach walki o wszechogarniający sens. W górnolotności sens jest ukryty pomiędzy...

Podsumowując: zalecam po przeczytaniu recenzji Achiki przyłożyć zimny kompres na miejsce ukąszenia i przyjąć dawkę surowicy (dotyczy to zwłaszcza męskiej części czytających), czego i sobie życzę.

Duża buźka Achiko (wirtualnie oczywiście, wirtualnie!)!

Nie należę do „wojującego" odłamu piszących i w/w Kresa nie czytałem, przyznaję, ale nie można doprowadzić do zasklepienia się konwencji - TO BĘDZIE MUZEUM!!!

Nie chcę z nikim polemizować czy „interesująco rozprawiony zostanę za taką stylistykę" - czy nie - „włożyłem kij w mrowisko" i tyle!

Na argumenty niezgoda.b - patrz wyżej.

Faktycznie! Można też pośpiewać - czy jak będzie „milczący" (co ma oznaczać również - zamknięty w sobie) to utrzyma się na krawędzi sensu?

Średnie otwarcia mają spore możliwości awansu, choćby i z gambitem - Rigante.

Z ukłonami Mikros

 

To nie były argumenty niestety. To była ocena.
Jeśli chodzi o opowiadanie, nie wypowiem się, bo nie widzę takiej potrzeby.
Natomiast uważam, że na początku lepiej jest więcej czytać, a już najlepiej - czytać klasykę. Dzięki temu automatycznie później pisze się poprawnie "czyńże / czyń że," i tak dalej :)

Achiko i pozostali --- nie martwcie się. Z tego się wyrasta albo z tym zamyka się w hermetycznym towarzystwie sobie podobnych.

achika, dokladnie o kresie i o czerni w czerni pomyslelem jak to czytalem.

Nie martwię się. Zarówno opowiadanie jak i reakcja autora na krytykę mieszczą się najzupełniej w internetowej normie - jak dotąd, moim ulubieńcem jest tekst z forum Paradoksu "Trzy dni do nikąd" (pisownia oryginalna) i jego nieprzystosowany społecznie autor... Po takiej zaprawie człowiek z dystansem podchodzi do młodych twórców.

Nowa Fantastyka