- Opowiadanie: mlotek - Łódka zmroku.

Łódka zmroku.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Łódka zmroku.

Ciszę pogrążonej we śnie ulicy zakłócało jedynie pohukiwanie sowy. Przysiadła na zepsutej lampie i z zaciekawieniem przyglądała się zwłokom kobiety leżącym na chodniku. Następnego dnia na pierwszych stronach brukowców pojawią się nagłówki: „Przedsiębiorczy wampir-morderca” , „Wyssał z niej krew i ukradł organy. Kim jest tajemniczy morderca?”, „To już szósta zbrodnia bez krwi. Policja podejrzewa sektę!” oraz „NOWOŚĆ. Teraz też wycina organy!”. Policja poszukuje mordercy, który odpowiadałby za te zbrodnie. Nie wiedzą jednak wszystkiego.

***

Dla Alicji Rzegotki ten dzień był zarówno najbardziej pechowym jak i ostatnim dniem jej życia. Rankiem przypaliła swoją ulubioną sukienkę żelazkiem. Zepsuła jej się prostownica, dlatego dziś w pracy miała kręcone włosy. Była kelnerką w jednej z knajp na Piotrkowskiej. Nie lubiła mieć kręconych włosów. Na miejscu dowiedziała się, że przez jej niezdarność i zbyt aroganckie podejście do klientów zostaje zwolniona. Dostała swoją ostatnią wypłatę i udając obojętną na ten fakt wyszła do naprzeciwległego pubu. Po siedmiu piwach poczuła się nieco lepiej. Niestety, Alicja miała mocną głowę. Pojechała do znajomej, aby razem z nią zalać smutki czymś mocniejszym.

– Ala daj spokój, przecież świat się nie kończy na jednej pracy.

– Co ty wiesz Julka?! Cały czas siedzisz w domu, a forsę przysyłają ci rodzice. Wiesz jak trudno było mi znaleźć jakiekolwiek zajęcie, w którym mogłabym się odnaleźć – w jej głosie można było wyczuć rozpacz – Nic! Nic mi teraz nie zostało!

– Nie może przecież być tak źle – odpowiedziała jej Julka. Chciała ją przytulić.

– Zostaw mnie i polewaj!

Tak też zrobiła.

***

Nastał późny wieczór. Niebo zdążyło ściemnieć. Alicja zataczała się idąc w stronę swojego domu. Na Małachowskiego musiała przystanąć, aby zwymiotować nadmiar alkoholu. Poza zapachem wymiocin dobywających się z ust nic jej nie dolegało. Samopoczucie też miała świetne. Od domku dzieliło ją dwadzieścia numerów. Ciche osiedle z dużym parkiem obok. Damian postanowił wykorzystać tę sytuację. Przechadzał się po mieście od ładnych kilku godzin w poszukiwaniu ofiary, a tu taki smakowity kąsek. I to na dodatek pijany. Mieszanina krwi i alkoholu w niej zawartego zawsze dostarczała mu mocnego kopa, ale na następny dzień powodowała okropnego kaca.

– No nic, przecież jeszcze tylko jutro i już mnie tu nie będzie – powiedział sam do siebie.

Damian nie był psychopatą pijącym krew. Był najzwyklejszym wampirem. Raz w roku, przez siedem dni pod rząd, musiał pożywiać się ludzką krwią, aby powstrzymać proces starzenia się. Wampiry dzięki temu nie stawały się nieśmiertelne, ale po prostu wieczne. Ich organizmy były bardziej odporne od ludzkich, lecz skok z ostatniego piętra wieżowca skończyłby się dla nich śmiercią. Dopełniając co roku tego rytuału mogły żyć nieskończenie długo.

Szedł na wprost niej. Na pijane kobiety miał opracowany plan. Nigdy go nie zawiódł, a robił tak od stu trzydziestu czterech lat. Kiedy miał na nią wpaść nie przesunął się na bok, lecz mocno przytulił przesuwając prawą rękę na pupę Alicji. Damian był bardzo przystojnym mężczyzną. Ciemne, krótkie włosy, lekki zarost na twarzy, niebieskie oczy, metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, wysportowana, umięśniona sylwetka.

– Cześć kotku, dawno się nie widzieliśmy. Pójdziemy do ciebie? – rzekł po czym zaczął ją namiętnie całować.

– Yhym – Nie stawiała oporu.

Bardzo jej się spodobało. Piękna twarz, czarujące spojrzenie i te perfumy. Od razu rozmiękły jej kolana. Odwzajemniła pocałunki. Pocałował ją w dekolt, potem lekko podgryzł ucho. Następna była szyja. Alicja czuła przez chwilę ból po czym po jej organizmie rozlało się przyjemne ciepło. Był to enzym, który wraz z ugryzieniem dostawał się do krwioobiegu ofiary i powodował natychmiastowe uwolnienie dużej dawki endorfin. Ludzkie serce jest w stanie przepompować całą krew człowieka w ciągu kilkunastu sekund. Po tym czasie świadomość Alicji zagubiła się w krainie rozkoszy. Damian zaś zaczął chciwie wysysać jej krew.

Chwilę później na lampie, przy ulicy opanowanej ciszą, przysiadła sowa. Z zainteresowaniem przyglądała się denatce. Przechodzący obok mężczyzna zatrzymał się przy Alicji. Kucnął, popatrzył uważnie, zbadał puls i po chwili zaczął ją rozbierać z opętańczym uśmiechem na twarzy. Wyjął skalpel i rozciął jej brzuch. Do środka nowopowstałego otworu wcisnął swoje ręce. Co jakiś czas wyciągał pojedyncze narządy.

– Wątroba do niczego, ciasnota jelita – z podnieceniem oblizał wargi mówiąc do siebie – żołądek już mam. Nerki! Tego mi brakowało.

Wyrwał je z ciała, po czym włożył do kieszeni swojego prochowca i jakby nic się nie stało odszedł w otaczającą go ciemność.

***

Damian, z niezbyt przyjemnym kacem, obudził się w swoim mieszkaniu na Janowie. Bolała go głowa, nogi, ręce, plecy, wszystko. Idąc do lodówki pomyślał o swoim gardle: „A więc to tak smakuje piasek”. Wypił jedną butelkę wody i łyknął kilka tabletek z witaminami i jonami pierwiastków. W oczy raziło go okropnie światło wpadające do kuchni przez okno. Mitem jest to, że wampiry mają światłowstręt, albo, że światło je zabija. Po prostu w dawnych czasach, tydzień przed polowaniem na wampira urządzano grupowe posiedzenie w karczmie, a jak wiadomo nic tak nie dodaje odwagi bardziej niż alkohol. Wampiry zaś gustują w oprocentowanej krwi. A potem mają kaca. Po posileniu się krwią Alicji, do Damiana dotarło jak niespożyte pokłady energii trzymał w sobie od bardzo dawna. Postanowił się wyszaleć. Pobiegł do Lasu Łagiewnickiego. Tam skakał po drzewach, łamał je gołymi rękoma, po czym układał w wielkie stosy. Po kilku godzinach zabawy zmęczony wrócił do domu będąc przepełnionym uczuciem spełnienia.

„Dziś zapoluję na ostatnią ofiarę. A potem całoroczne wakacje na Malediwach.”

***

Damian szedł nocą przez miasto. Na Piotrkowskiej całkiem dużo osób. W końcu to weekend. Młodzież też się musi wyszaleć. Dotarł do Placu Wolności. Kroczył dalej Zgierską, aż dotarł do parku Mickiewicza. Zbliżała się druga. Zanurzył się w nieoświetlonych parkowych dróżkach. Minął stawy. Szedł dalej. Cisza. Pustka. W oddali dojrzał samotnego mężczyznę. Dookoła nikogo innego. Na takich też miał sposób. Zakradasz się powoli od tyłu, aż w końcu pukasz w jedno ramię stojąc po jego drugiej stronie. Zanim człowiek się do ciebie odwróci jesteś gotowy do zadania nokautującego ciosu. W przeciągu niemal dwustu lat swojego życia Damian nauczył się poruszać bezszelestnie. Był coraz bliżej ofiary. Trzydzieści metrów. Piętnaście. Pięć. Mężczyzna okazał się staruszkiem. Wampir stał za jego plecami. Puknął starca w ramię, a ten z całą siłą swojego obrotu uderzył krwiopijcę metalowym prętem w twarz. Światło zgasło.

***

Starszy mężczyzna zamienił swoją kuchnię w salę operacyjną. W szafkach kryły się ludzkie organy pochowane w słoikach z formaldehydem. Na starym, solidnym stole rozłożone było zakrwawione prześcieradło. Na nim leżał Damian. Nieprzytomny, przykuty do nóg mebla stalowym łańcuchem. Staruszek z chorą fascynacją podziwiał ciało mężczyzny i nacinał skórę w różnych miejscach. Krew bardzo szybko zasychała i tworzył się strup. Postanowił przejść do rzeczy. Rozciął wampira od klatki piersiowej aż po same genitalia. I otworzył. Widok w środku go zadziwił. Brak śledziony. Dwa żołądki i jeden narząd, którego nigdy wcześniej nie widział. Wzbudzał w nim niepokój, lecz postanowił go zignorować i przebił organ szpilką. Z środka wypłynęła krew. W bardzo dużych ilościach. Po chwili wszystkie tkanki zaczęły się do siebie zbliżać i przy pomocy krwi zrastać. Damian otworzył oczy. Syknął na oprawcę jak kot prezentując swoje wampirze kły. Staruszek, przerażony, odskoczył do tyłu. Jego puls niebezpiecznie przyśpieszył. Wampir próbował wyrwać się z więżących go łańcuchów, ale te nie chciały puścić. Za to nogi stołu zaczęły powoli pękać. Niedoszły kolekcjoner narządów pobiegł do łazienki, zażył garść tabletek, wstrzyknął sobie dosercowo nitroglicerynę. Wrócił szybkim krokiem do kuchni, wziął ze stołu siekierę i zaczął rąbać na oślep, zanim potwór całkowicie się uwolnił. Krew sikała na boki. Do czasu gdy zdekapitował Damiana, ten zdążył w dzikim szale rozorać mu zębami prawą rękę i odgryźć kilka palców u lewej dłoni. Staruszek wykrwawiał się wdychając powietrze haustami. Półleżał oparty o piekarnik. Panicznie bał się zwłok leżących przed nim. Postanowił je spalić, obawiając się, że ożyją. Nie zwracał uwagi na swoje obrażenia. Kiedy truchło wampira płonęło, mężczyzna z chorą fascynacją wykładał na resztki stołowego blatu swoje eksponaty. Podziwiał je, przez jakiś czas, po czym z obłędem w oczach zaczął pisać krwawiącymi kikutami swoich palców po ścianie. Bezsilnie opadł na podłogę. Zwłoki dogasały. Oczy w leżącej obok głowie otworzyły się. Serce doktora nie wytrzymało.

***

 

Po kilku tygodniach, policja zaalarmowana okropnym smrodem, dobywającym się z jednego z mieszkań przy ulicy Konarowej odnalazła ciało Eustachego Krupnika, byłego chirurga jednego z łódzkich szpitali. Dookoła niego było pełno potłuczonych słoików i ludzkich organów. Naprzeciwko, obok zniszczonego stołu leżały spalone, bezgłowe szczątki człowieka. Głowy nie znaleziono. Na ścianie znajdowało się wyznanie Doktora:

 

Za długo, za spokojnie. Życie.

 

Gdy tak patrzę na te wszystkie twarze.

 

Obrzydzenie, znudzenie, przewidywalność.

 

To samo otoczenie, grymasy stale się powtarzające.

 

Ile można. Jakie to męczące.

 

Otwieram bramę do świata mej ciekawości

 

Jednym cięciem skalpela.

 

A taki nudny się wydawał. Wypływa z niego

 

Krew, rak płuc, tkanki, komórki. Aparat Golgiego.

 

Jednak nosił w sobie coś z gwiazd niezwykłości.

 

Tylko wizerunek taki monotonny.

 

Potem w gazetach o mordercy napiszą.

 

A ja po prostu zmienić chciałem na ciekawsze

 

Swoje życie. I ich też. A nie tylko twarze, Twarze, TWARZE!

 

Będę robił co serce każe.

 

Służby bezpieczeństwa uznały je za wystarczające, aby obarczyć Eustachego za morderstwa w sprawie wampira/ złodzieja organów. Wreszcie mieszkańcy Łodzi mogli odetchnąć z ulgą. Przecież istoty wywodzące się z ich słowiańskich wierzeń nie istnieją. To tylko chore pomysły innych ludzi.

 

Koniec

Komentarze

On to wszystko krwią z odgryzionych palców napisał? Twardziel…

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Mlotku, wybaczam Ci – wyjątkowo i absolutnie jednorazowo – popełnione błędy i dość koślawe zdania. Mam nadzieję, że w przyszłości będzie tylko lepiej

Podoba mi się Twoje opowiadanie, z całą jego absurdalnością i groteskowością, a także to, że przypomniałeś mi miejsca nierozerwalnie związane z dzieciństwem i wczesną młodością.

 

 

Na­stęp­ne­go dnia na pierw­szych stro­nach bru­kow­ców za­wi­ta­ją na­głów­ki…Na­stęp­ne­go dnia na pierw­szych stro­nach bru­kow­ców pojawią się na­głów­ki… Lub: Na­stęp­ne­go dnia, na pierw­sze stro­ny bru­kow­ców za­wi­ta­ją na­głów­ki

 

„ Wy­ssał z niej krew i ukradł or­ga­ny. Kim jest ta­jem­ni­czy mor­der­ca?” , – Zbędne spacje – po otwarciu cudzysłowu i przed przecinkiem.

 

Ze­psu­ła jej się pro­stow­ni­ca, dla­te­go do pracy do­tar­ła w krę­co­nych wło­sach. – Jedni docierają do pracy siedząc w tramwaju, inni w autobusie, a Alicja dotarła w kręconych włosach; pewnie cała omotana. ;-)

Proponuję: Ze­psu­ła jej się pro­stow­ni­ca, dla­te­go dziś w pracy miała krę­co­ne wło­sy.

 

…a robił tak od 134 lat. – …a robił tak od stu trzydziestu czterech lat.

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

…rzekł po czym za­czął ją na na­mięt­nie ca­ło­wać. – Na jak ją całował? ;-)

 

Pięk­na twarz, do­mi­nu­ją­ce spoj­rze­nie i te per­fu­my. – Nad czym spojrzenie dominowało? ;-)

 

…z pod­nie­ce­niem ob­li­zał wargi mó­wiąc sa­me­mu do sie­bie… – …z pod­nie­ce­niem ob­li­zał wargi, mó­wiąc do sie­bie

 

Da­mian obu­dził się w swoim miesz­ka­niu na Ja­no­wie z nie­zbyt przy­jem­nym kacem. – Dlaczego mieszkanie Damiana miało nieprzyjemnego kaca?

Proponuję: Da­mian, z nie­zbyt przy­jem­nym kacem, obu­dził się w swoim miesz­ka­niu na Ja­no­wie.

 

Wam­pi­ry zaś sma­ku­ją w opro­cen­to­wa­nej krwi. – Wolałabym: Wam­pi­ry zaś gustu­ją w opro­cen­to­wa­nej krwi. Lub: Wam­pi­rom zaś sma­ku­je opro­cen­to­wa­na krew.

 

Na piotr­kow­skiej cał­kiem dużo osób. – Żaden łodzianin nie powinien Ci tego darować. ;-)

Na Piotr­kow­skiej cał­kiem dużo osób.

 

Star­szy męż­czy­zna za­mie­nił swoją kuch­nię w salę ope­ra­cyj­ną. W szaf­kach ku­chen­nych kryły się… – Pewnie nie robiłby tego w cudzej kuchni. Powtórzenie.

Proponuję: Star­szy męż­czy­zna za­mie­nił kuch­nię w salę ope­ra­cyj­ną. W szaf­kach kryły się

 

Na sta­rym, mo­car­nym stole roz­ło­żo­ne było za­krwa­wio­ne prze­ście­ra­dło. – Mocarny, to ktoś mający wielką siłę. Stół, jakkolwiek wiele uniesie, silny nie jest. ;-)

Proponuję: Na sta­rym, solidnym stole roz­ło­żo­ne było za­krwa­wio­ne prze­ście­ra­dło.

 

Sta­ru­szek od­sko­czył prze­ra­żo­ny do tyłu. – Czy staruszek odskoczył przerażony, czy był przerażony do tyłu? ;-)

Proponuję: Sta­ru­szek, przerażony, od­sko­czył do tyłu.

 

Wam­pir pró­bo­wał wy­rwać się z wią­żą­cych go łań­cu­chów… – Wam­pir pró­bo­wał wy­rwać się z wię­żą­cych go łań­cu­chów…

Łańcuchy nie wiązały go, łańcuchy go więziły.

 

Krew strze­la­ła na boki. – Wolałabym: Krew sikała/ chlustała na boki.

 

Po­sta­no­wił je spa­lić nie będąc pew­nym czy ożyją. – Wolałabym: Po­sta­no­wił je spa­lić, obawiając się, że ożyją.

 

Po kilku ty­go­dniach po­li­cja za­alar­mo­wa­na okrop­nym za­pa­chem do­by­wa­ją­cym się z jed­ne­go z miesz­kań przy ulicy Ko­na­ro­wej… – Nie bałabym się nazwać rzecz po imieniu: Po kilku ty­go­dniach, po­li­cja za­alar­mo­wa­na okrop­nym smrodem, do­by­wa­ją­cym się z jed­ne­go z miesz­kań przy ulicy Ko­na­ro­wej

Uwaga osobista: Ach, jakąż cichą i spokojną pamiętam ulicę Konarową, kiedy wiele lat temu uczęszczałam do stojącej nieopodal, na ulicy Sowińskiego, szkoły podstawowej o jakże ślicznym numerze 123. ;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Też rozpoznałam niektóre okolice. I nie, nie mam na myśli Piotrkowskiej. ;-)

Tekst nasunął mi skojarzenia z którąś przygodą Wędrowycza.

Z interpunkcją stoisz marnie. Do uwag Regulatorów dołożę to:

Poczuł narastający niepokój, jednak postanowił przebić go szpilką.

Bardzo mnie ubawiło. Czy niepokój pękł z hukiem? ;-)

 

Edit: Jeszcze jedno; nie wolno publikować takich tytułów. Przesyłasz czytelnikom sygnał, że ich olewasz, bo nie chciało Ci się nawet porządnie nazwać pokazywanego tekstu. Tak chciałeś zrobić?

Babska logika rządzi!

Tyle głupich błędów. Poprawione i przepraszam.

 

regulatorzy:

Na Konarowej nigdy nie byłem, po prostu pasowała logistycznie, żeby staruszek nie musiał taszczyć wampira przez pół miasta, ale skoro zachwalasz to skoczę kiedyś, zobaczę.

 

Finkla:

 

Interpunkcja u mnie leży, ale pracuję nad tym.

 

Pękł i to bardzo głośno :)

 

Przepraszam za tytuł, mea culpa.

Hej mlotek. Przeczytałam Twoje opowiadanie, mam kilka uwag technicznych, czas potrombinowy zdrowego człowieka wynosi max do 16 sek, co oznacza, że napisanie na ścianie więcej niż kilka liter  kikutami obciętych palców byłoby fizycznie niemożliwe, nie mówiąc o maźnięciu poematu na kilka linijek, po drugie , żeby przepompować około 5l krwi  W kilkanaście sekund, laska musiałaby mieć nietęgą tachykardię. Ogólenie pomysł hardcorowy :-)) psychopata vs wampir, uciekająca głowa i krwawy poemat spływający po ścianie, było to na tyle pokręcone, że nawet mi się spodobało. Boję się…( Chyba pójdę do spowiedzi, albo czas zacząć grupową…)Pozdrawiam Cię, mlotek!

Ps. Służby bezpieczeństwa w Polsce, inaczej ABW są powołane do innych zadań, to byłaby sprawa dla wydziału kryminalnego (morderstwo). 

Z Placu Wolności nie da się tak od razu przejść w Zgierską ; p

 

“Nigdy go nie zawiódł, a robił tak od stu trzydziestu czterech lat.“

“przeciągu niemal dwustu lat swojego życia“

134 a niemal 200 to różnica.

 

Generalnie nie podobało mi się, niestety. Fabularnie najbardziej mi zgrzytnęła scena w praku – wyglądała tak, jakby chirurg czekał na wampira z metalowym prętem w pogotowiu. Potem wydawał się zdumiony, że złapał akurat wampira (w ogóle jak go zaciągnął niezauważony na tę swoją Konarową?), a musiał mieć jakiś cel, by łapać jego konkretnie, bo wcześniej tylko wycinał organy z ciał, które znalazł na ulicy. A to, że znalazł przynajmniej dwie zabite przez wampira dziewczyny, porzucone w różnych częściach miasta, pozwala sądzić, że śledził wampira i jego uczynki, bo inaczej to za duży zbieg okoliczności, że ot tak się na nie natykał.

Poza tym nie przemawia do mnie wizja wampiryzmu siedmiodniowego w roku.

 

Tyle fabularnie. Technicznie – leży nie tylko interpunkcja, ale ogólnie sposób formułowania zdań i prowadzenia opowieści. Scena w mieszkaniu chirurga – mocno niewiarygodna i raczej zabawna niż straszna, a chyba nie taki był zamiar.

 

To dobrze, że masz jakieś historie do opisania i starasz się najlepiej, jak umiesz, ale dużo jeszcze pracy przed Tobą. Dużo czytaj, próbuj pisać, nie zniechęcaj się. I powodzenia ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Pomysł na fabułę miałeś fajny (może poza momentem, w którym główny bohater całuje się namiętnie z dziewczyną, która wcześniej wymiotowała), wykonanie jednak pozostawia trochę do życzenia. I nie chodzi już nawet o kwestie stricte językowe, bo twój sposób pisania – o ile potrzebuje wyszlifowania – o tyle jest całkiem znośny. Nie podoba mi się natomiast sposób, w który konstruujesz fabułę i narrację. To wszystko po prostu nie wciąga tak bardzo, jak by mogło.

Przeczytałem i na końcu stwierdziłem, że właściwie był to tekst o niczym. Tutaj wampir, tam chirurg no i co właściwie z tego wynika? Nic.

W dodatku jest sporo dosyć wątpliwych wydarzeń. Dziewczyna wypija 7 piw (i to, jak wynika z kontekstu, w krótkim czasie) i nie jest pijana? Ostro. Nie wiem po co tak przekombinowywać tekst – czytelnik potem skupia się na takich nierealistycznych detalach i wyrabia sobie gorsze zdanie o tekście. Jakby wypiła 4, to coś by ten tekst stracił? Wręcz przeciwnie.

Gość pali ludzkie mięso, a policja znajduje go po paru dniach, bo w domu śmierdzi trupem. Aha. No to ciekawe, że tego ogniska nikt nie poczuł i nikogo to nie zaalarmowało. Nie mówiąc o wrzaskach i innych dźwiękach, jakie pewnie towarzyszyły bójce z wampirem :)

Dosyć sporo napisał przy użyciu krwi z urwanych palców. Myślę, że po pierwsze byłoby to nieczytelne, po drugie, to raczej dawno zdążyłby się wykrwawić.

 

Język:

Na Piotrkowskiej całkiem dużo osób

Na Piotrkowskiej co całkiem dużo osób?

 

a ten z całą siłą swojego obrotu

A czyjego innego obrotu mógłby użyć?

 

nic tak nie dodaje odwagi bardziej niż alkohol

Nic nie dodaje odwagi tak, jak alkohol. Albo nic nie dodaje odwagi bardziej niż alkohol. Na pewno nie oba te sformułowania na raz.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka