- Opowiadanie: Dzikowy - Dzikowy i Xawery jadą na NordCon

Dzikowy i Xawery jadą na NordCon

Zapis mojej podróży z Mazur do Jastrzębiej Góry, która przypadła na zeszłoroczny orkan Xawery. Aż sobie spisałem. :)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Dzikowy i Xawery jadą na NordCon

– Czas się zbierać. – Kornel zwrócił mi uwagę, pokazując stojącego za barem mężczyznę, który patrzył na nas z coraz większym zniecierpliwieniem. Dochodziła dziesiąta, dlatego szybko dopiłem kwaśne piwo, które nijak nie przypominało ciemnego – ani smakiem, ani barwą – i po chwili wyszliśmy na właśnie rozkręcającą się śnieżycę.

– To będzie trudna podróż – skomentowałem pogodę, z coraz większą obawą czekając na jutrzejszy pociąg. Wichurami straszyli od dawna, regularnie, powszechnie i metodycznie, a ja akurat musiałem olać ostrzeżenia i wyruszyć nad samo morze idealnie w przewidywane na jutrzejsze popołudnie oko cyklonu. Znaczy oko orkanu.

Pożegnałem się z piskimi orgami Dzikonu, i coraz bardziej się kuląc przed uderzeniami wiatru, dotarłem do domu. Fakt pobudki za pięć godzin nie przekonał mnie do szybkiego uderzenia w kimę. Jeszcze do pierwszej tonąłem w białych opisach „Zimnego wybrzeża” Twardocha. To był błąd – wyspać się miałem dopiero za kilka dni.

Zaspałem! Szybkie pakowanie, kanapka przygotowana przez mamę na drogę, butelka wody, kosmetyczka, sznurówki i skarpetki wyciągnięte z butów (przecież Mikołajki!) i już jedziemy na dworzec. Grzebię jeszcze przez telefon w internetowych rozkładach. Pod konwentowym hotelem znajdę się o 14:24, chyba że będą jakieś opóźnienia, ale niby czemu miałyby być?

Pierwszy postój zaliczyliśmy pół godziny po wyruszeniu. Wygodny szynobus stanął przy zaśnieżonym peronie i trwał tam. Znudzone urzędniczki jadące do pracy wymieniały uwagi na temat marnego zdrowia swojego, dzieci, a następnie również sąsiadek i znajomych. Kilka z nich, jak się dowiedziałem, już pomarło. Każdej historii towarzyszyły porady.

– Moje nie przechodziły szkarlatyny. To podobno w ciąży źle – stwierdziła jedna cokolwiek zaokrąglona.

– To różyczka – poprawiła ją koleżanka. – Downa można dostać.

Spojrzałem z niedowierzaniem znad książki i przesiadłem się w region emitujący mniej fluidów ignorancji. Dopiero po chwili wyszedł kierownik składu i zapowiedział dłuższy postój. W sumie nie stanowiło to dla mnie jakiegoś szczególnego problemu. Shit happens all the time – mruknąłem prorocze słowa i z niepokojem czekałem na to, co za chwilę miało nastąpić. Musiało nastąpić. I nastąpiło.

– Słuchaj Krysia, ja się spóźnię, bo drzewo leży na torach. – Pierwsza po telefon sięgnęła kobieta siedząca tuż obok mnie, już wcześniej trajkocząca o strasznych konsekwencjach jej ewentualnego spóźnienia do pracy. – Straszne, straszne… Nie wiem, ile to potrwa. Straszne, straszne. Podobno już wczoraj prądu nie było. Straszne.

I w ten deseń dziesięć minut. Kakofonia rosła, bo kolejni spóźnialscy lub tylko podekscytowani wyciągali komórki. Twardoch wylądował w torbie, a ja wyszedłem na zewnątrz. Może zimno, może wietrznie, ale przynajmniej pół wagonu nie gwałciło mnie przez uszy. Po dziesięciu minutach musiałem jednak wrócić. Za zimno.

– Jeszcze tylko drezynka i możemy jechać – zakomunikował kierownik i po chwili faktycznie ruszyliśmy. Oczywiście planowany pociąg przepadł, a przynajmniej tak mi się zdawało, bo poinformowany o opóźnieniu poczekał na mnie i jeszcze dwie osoby, który wybierały się w dalszą drogę. Etap pierwszy podróży zakończył się biegiem na sąsiedni peron, na którym stał wstrzymany dla nas skład.

Pociąg, pardon – bydłowóz, relacji Olsztyn-Gdynia Gł., wypełniony po brzegi, rozgrzany do czerwoności, zionący potępieńczym smrodem z kibla, zardzewiały, skrzypiący i obdarty, był koszmarną trumną, wrakiem w porównaniu do sunącego cicho szynobusu.

Wrzuciłem bagaż na półkę nad plastikowym siedziskiem, ale po chwili go stamtąd zdjąłem i od tego momentu służył mi za poduszkę ratującą pośladki przed poparzeniem. Istne kuriozum, bo w pełnym pociągu siedziało naprawdę niewiele osób, a pozostali siedzący robili podobnie jak ja, czyli podkładali sobie gazety, książki, wyciągane z toreb i plecaków ręczniki, spodnie, rękawice. Nie zamierzałem narzekać. Liczyłem, że ciepło wywoła senność i prześpię czołganie się składu przez jednolicie biały krajobraz.

– Popatrz. „Majdan przed wejściem do kina kupił popcorn”. Ale wiadomość! Po co oni tu to piszą? – spytała koleżankę – jak się później okazało – studentka pracy socjalnej z Biskupca, zaoczna, bezrobotna, mieszkająca u rodziców, nielubiąca niemieckiego, po praktykach w Caritasie, która przeglądała jakieś „Na żywo” czy inne „Życie gwiazd”, wszystko komentując na cały głos. Jej towarzyszka siedząca po drugiej stronie, naprzeciw mnie, wertowała inny tytuł, zapewne z tego samego wydawnictwa, bo fotografie były identyczne lub przynajmniej tego samego autorstwa. Ta druga zdjęła kozaczki i oparła stopy o moją „kanapę”. Ze zgrozą spozierałem zza czytnika, przekonany, że skarpetka obsunie się na plastiku i pięta dziewczyny zaparkuje w moim kroku. Odetchnąłem, gdy obie gaduły wysiadły w Iławie.

Z Iławy wyjeżdżaliśmy dwa razy. Pierwszy raz udało się odjechać jakiś kilometr, po czym pociąg się zatrzymał. Stał otoczony ułożonymi w stosy szynami, podkładami i pokrytym śniegiem sprzętem budowlanym. Wróciłem do książki, skoro wreszcie zrobiło się ciszej. Pociąg ruszył, a po chwili znów się zatrzymał na dworcu w Iławie. Błąd matrixa, pomyslałem. Jakieś pięć minut później podjechał spóźniony skład i po przekazaniu jeńców wreszcie ruszyliśmy. Porównałem czas z rozkładem – dwie godziny obsuwy.

Do Gdańska dojechałem… prawie. Trumna stanęła równolegle z kilkoma podobnymi składami na sąsiednich torach. I koniec kropka, nie jedziemy.

– Trakcja zerwana – zakomunikował kierownik. – Ale do dworca można dojść w siedem minut, więc jeśli ktoś się spieszy, to lepiej się przejść.

– Ile to potrwa? – spytała starsza kobieta, patrząc z przerażeniem na zawieję za oknami.

– Trudno powiedzieć. Na razie przepuszczają tylko jednym torem. Najpierw pójdą ekspresy, potem te jadące z Gdyni, a dopiero potem my.

Nie lubię czekać. Tak już mam, że nawet jeżeli dotrę na miejsce równo ze stojącym w korku autobusem czy, jak w tym przypadku, pociągiem, wolę się przejść. To się jeszcze zemści później. Dlatego wysiadłem i wraz z tłumem ruszyłem wzdłuż torów, wgapiony w ziemię, bo wiatr boleśnie kąsał twarz. Po chwili zwiało mi czapkę, dlatego głowę owinąłem szalikiem. Uszy bolały, coraz trudniej było iść przez ciężki pancerz ze śniegu, który zbierając się na płaszczu, pełnił funkcję skutecznego hamulca aerodynamicznego.

Godzinę później wreszcie dotarłem do Dworca Gdańsk Gł. Wszedłem do hali pełnej ludzi i spojrzałem na tablicę z rozkładami. Trumna relacji Olsztyn-Gdynia – 240 minut opóźnienia. Postanowiłem dostać się do Gdyni zbiorkomem, czyli musiałem znaleźć wifi i gniazdko, bo baterie i telefonu, i laptopa były na wyczerpaniu. Siedząc w dworcowym barze, obserwowałem wiszące na kolumnie cztery telewizory nadające TVN24. Było o Trójmieście – o korkach, opóźnieniach, awariach. Wyszukałem szybko odpowiednie połączenia i ruszyłem w śnieg. Pierwszy odcinek bezproblemowo pokonałem tramwajem. Podobnie drugi – kilka przystanków autobusem. Przystanek przesiadkowy wskazany przez aplikację wypadał akurat w ogonie ogromnego korka. Wiatę szczelnie wypełniali i otaczali zmarznięci ludzie. Inni przytulali się jak pingwiny cesarskie do wszystkich przeszkód wokół – reklam na płocie, słupa ogłoszeniowego, jakiegoś dostawczaka. Stałem sobie dosyć niefortunnie, bo wciśnięty w kąt wiaty tuż obok rozkładów, przez co byłem co chwila dosyć brutalnie przepychany przez staruszki. W końcu podjechał trolejbus trochę innej linii niż wskazana przez aplikację, ale też na dworzec, więc wsiadłem bez zwłoki.

Zająłem miejsce tuż za kierowcą. CB radio w kabinie szczekało bez przerwy, urozmaicając mi podróż, a raczej postój. Po chwili dowiedziałem się z tego nasłuchu, że w kilku dzielnicach nie ma prądu, centrum koordynacji komunikacji miejskiej nie działa, więc wszystko idzie przez CB. Poza tym jakiś autobus zsunął się ze wzniesienia i czeka na ekipę, a inny przegubowiec „złamał” się na środku skrzyżowania, całkowicie je blokując.

– Może mi ktoś powiedzieć, co się dzieje z autobusem 8064? Blokuje mi zatokę – pytał przez radio jakiś kierowca.

– 8064, co u ciebie? – pytała dyspozytornia. – 8064?

– Nikogo nie ma. Kierowca podobno machnął ręką i wysiadł, zostawiając pasażerów. Przyślijcie kogoś…

I w tym tonie przez prawie dwie godziny. Ostatecznie do dworca w Gdyni dojechałem przed siedemnastą. Na miejscu dowiedziałem się, że PKS zawiesił wszystkie wyjazdy z powodu wiatru. Po chwili ustaliłem, że prywatne busiki również nie będą już kursować do Jastrzębiej Góry. To co? Zostanę na dworcu? Zebrałem grupkę rozczarowanych podróżnych i zaproponowałem ściepę na taksówkę.

– Wyjdzie po dwie stówki na łeb. – Szybko policzył jakiś Ślązak.

Drogo, dlatego jeszcze raz podszedłem do stojącego busika z tablicą „Jastrzębia Góra”.

– Nie jadę już dziś. Czekam tylko, aż kolega skończy kurs.

– A gdzie pan mieszka? – spytałem, wiedzony intuicją.

– W Jastrzębiej Górze.

– To może jeden kursik do domu? Nawet poza kasą. Mam komplet pasażerów.

– Możemy podjechać. Pakujcie się.

To się zapakowaliśmy. Poczekaliśmy jeszcze godzinkę na przyjazd drugiego busa i ruszyliśmy w żółwim tempie, z zainteresowaniem obserwując rozrzucone na poboczach wywrócone ciężarówki, naczepy i same ciągniki. Tuż za kierowcą siedział może dwunastoletni dzieciak. Gęba mu się nie zamykała.

– Jadę z tatą do hotelu „Astor”. Na cały weekend jedziemy. Kierowca nas zabrał, mimo że już nie robi kursu. Taki dobry kierowca, prawda tata? Taki dobry. Ja go znalazłem, wiesz, tata? Zawiezie nas od razu do hotelu „Astor”! Tam wysiądziemy. W Jastrzębiej Górze będziemy przez cały weekend. Jeszcze nigdy tak długo nie jechałem. Tata, ile już jedziemy? Sześć godzin? Tyle godzin jedziemy!

Stopery z chusteczek dociśnięte słuchawkami nie pomagały. Nici z czytania. Bardziej zmęczony niż wkurzony podszedłem na przód busika.

– Przepraszam, chłopcze. – Zaczepiłem gdaczącego bez przerwy bachora. – Do którego jedziesz hotelu?

– Do hotelu „Astor” w Jastrzębiej Górze.

– Możesz powtórzyć? – poprosiłem tak słodko, jak gdybym miał zęby z karmelków i struny głosowe z toffi.

– Do hotelu „Astor”.

– A możesz jeszcze raz powtórzyć?

– A po co to panu? – wtrącił się ojciec.

– Po prostu chcę się nacieszyć faktem, że ja jadę do innego! – warknąłem i wróciłem na swoje miejsce. Po krótkiej wymianie zdań między rodzicielem a synalkiem wreszcie zrobiło się cicho. Na chwilkę, bo znaleźliśmy się przed moim hotelem, zwieńczeniem, punktem docelowym, moimi Atenami w drodze z Maratonu.

– Hotel PrimaVera – zakomunikował kierowca. Z torbą na laptopa podszedłem do wyjścia.

– Jeszcze raz dziękuję. Proszę jeszcze poczekać, aż wyjmę bagaż. Do widzenia.

– Do widzenia – krzyknął mi, gdy wysiadłem, i ruszył, zanim zdążyłem dojść do bagażnika.

W tym właśnie momencie poziom absurdu utworzył na krawędzi szklanki rzeczywistości piękny menisk, a następnie przelał się. Dojechałem sześć godzin później i bez bagażu… Iść do hotelu? Obdzwaniać przewoźników? Namierzyć ich przynajmniej, ale przecież telefon rozładowany…

Stanął sto metrów dalej. Dwie osoby wysiadły i podeszły do bagażnika. Chwała niech będzie wkurzającemu dzieciakowi i jego hotelowi Astor! Podbiegłem, sięgnąłem po torbę i zdyszany udałem się wolnym krokiem w stronę hotelu. Na akredytacji na NordCon kolejki nie było.

 

Dwa dni później wracałem do Warszawy i też nie bez przygód, w których pojawiają się motorowery, autobusy łapane na stopa, rozmontowywane tory i rudzi strongmani.

Ale to zupełnie inna historia.

Styczeń 2014 r.

Koniec

Komentarze

– Po prostu chcę się nacieszyć faktem, że ja jadę do innego!

Buahahaha… Piękne. Bardzo miła relacja. Podejrzewam, że dla kogoś, kto nie zna realiów, może nawet ujść za SF :)

Niezła OBYCZAJÓWKA. Nie ma fantastyki, ale czytało się miło. Dojeżdżałam z wiski do LO a potem na studia. Niejedną zimę i zawieruchę przeżyłam, że tak powiem. I jak tak wspominam i czytam Twoją historię, to sie strasznie cieszę, że jestem juz duża, mam autko i cieplutką klimę.

https://www.martakrajewska.eu

Po prostu chcę się nacieszyć faktem, że ja jadę do innego! – warknąłem i wróciłem na swoje miejsce. – to zdanie powaliło mnie na kolana.

Ja pamiętam zimę stulecia – koleżanka, żeby dojechać na sylwestrową zabawę klęknęła na ulicy przed milicyjną suką. Dowieźli ją, a my byliśmy przerażeni, że jeszcze zabawa się nie zaczęła, a już ktoś na nas władzę ludową nasłał.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

@rooms, krajemar:

Fantastyka jest. Jechałem na konwent. :)

"Białka były czerwone, a źrenice większe niż całe oczodoły"

Jechałeś z Wa-wy przez Olsztyn? To był chyba pociąg Katowice – Szczecin: on tak dziwacznie jeździ, z tym, że on nie jedzie przez Iławę. A opowiadanie – moim zdaniem – takie sobie. Przeżywałem w pociągach ciekawsze historie: przesypianie po pijaku mojej stacji, bójki kibiców czy seks w toalecie. Ale jakoś nidgy nie przyszło mi do głowy, żeby o tym pisać:)

Pozdrawiam

Mastiff

Opko zawiera lokowanie produktu, jakim jest jeden z najstarszych polskich konów. Masz cel – mocno marketingowy, choć non profit.

"Białka były czerwone, a źrenice większe niż całe oczodoły"

Podróż, na swój sposób, dość osobliwa, ale jakoś mało fantastyczna.

 

To, że za pięć go­dzin cze­ka­ła mnie po­bud­ka, nie prze­ko­na­ło mnie do szyb­kie­go ude­rze­nia w kimę. – Może: To, że za pięć go­dzin cze­ka­ła mnie po­bud­ka, nie uważałem za powód, by szybko­ ude­rzyć w kimę.

 

…bo fo­to­gra­fie były iden­tycz­ne lub przy­naj­mniej tego sa­me­go au­tor­ska. – Czy chodzi o autorsek, czy o autorsko? ;-)

 

Błąd ma­tri­xa, po­my­a­łem. – Literówka.

 

Pro­szę jesz­cze po­cze­kać, aż wyjmę bagaż. Do wi­dzie­nia. – Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmm. Z autobiografiami często mam taki problem, że opisane przygody nie są dla mnie równie frapujące, jak dla Autora.

Pożegnałem się z piskimi orgami Dzikonu,

Literówka czy tam faktycznie orgy grasowały?

Oczywiście planowany pociąg przepadł, a przynajmniej tak mi się zdawało, bo poinformowany o opóźnieniu poczekał na mnie i jeszcze dwie osoby, który wybierały się w dalszą drogę.

“Bo” bardzo myli – skłania do poszukiwania zależności przyczynowo-skutkowej między zdawaniem a informacją. Dorzuciłabym przecinek po “opóźnieniu”. Który => które.

Babska logika rządzi!

Dzikowy, a Ty pierwszy raz PKP jechałeś? ;)

Ja na szczęście teraz rzadko korzystam z ich usług, ale kiedyś jeździłam regularnie. To takich historii sama parę przeżyłam i ta nawet specjalnie surrealistyczna mi się nie wydaje. :)

Ale napisane sprawnie.

No i co? Narzekacie na Polskę, a w jakim innym kraju macie możliwość przezycia takich przygód? Polska to Fantastyczny kraj!:) Eh ja aż takich przygód niestety (?) nie miałem, ale wystarczy mi, że jadąc parę razy PKP na praktyki spędzałem w przedziale po 10-14 godz jadąc np z Poznania do Zakopanego. Nudno bynajmniej nie było:)

Przed czytaniem skonsultuj się z lekarzem bądź farmaceutą. Lub psychologiem.

Hej,

dzięki za uwagi i wytyki błędów (jak Wy to widzicie?).

@Finkla: org = organizator

 

Nie narzekam. A skąd! Sześć godzin obsuwy, z czego 4 już w 3mieście, to wcale niezły wynik, biorąc pod uwagę wiatr, który spychał ciężarówki.

 

To było bardzo fajne doświadczenie, które wspominam z uśmiechem. Relacja jest połowiczna. Nie opisałem powrotu, który dopełniał obraz, ale minęło już tyle czasu, że pewnie teraz bym więcej nawymyślał i nakłamał.

Ale żeby nie było, to Wam wrzucę fotkę motorka i rudego strongmana, który mnie podwoził z Jastrzębiej do Gdyni. :)

 

 

 

 

"Białka były czerwone, a źrenice większe niż całe oczodoły"

Relacja z podróży, jak widzę bardzo ciekawej :-) Hmm, myślę, że każdy mógłby zdać swoją relację z tego rodzaju przygód, tylko dlaczego akurat na portalu fantastycznym? ;-)

Nowa Fantastyka