- Opowiadanie: BogusławEryk - Wiarołomcy

Wiarołomcy

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Wiarołomcy

MUZYKA SZPITALNA

 

Ludzie odnajdują Boga w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach. W jasnych bądź ciemnych odbarwieniach szarych poza tym głazów, które, mogliby przysiąc, ukazują sylwetki pastuszków czuwających nad stadem owiec. W roniących szkarłatne łzy posągach i zaciekach na szybie. Czy bytuje on tam w istocie, w tej krwi lub deszczówce, tego nie wiem. Szczerze wątpię jednak, by Wszechmogący własnoręcznie przyczynił się do powstania wspomnianych skaz. I chociaż nigdy nie roiłem sobie naskalnych pastuszków, ja również odnajduję Boga w przyrodzie. W jej niepodlegającym dyskusji pięknie i spędzającej sen z powiek złożoności. We fraktalnych wzorach żyłek strojących liście klonów oraz w opalizujących promieniach słonecznych, gdy odbijają się od karoserii samochodów lub witryn sklepowych.

A także w ferowanych przez Boga wyrokach. Nie stroni on bowiem od oddziaływania na pojedynczych ludzi. Wiem to, jakkolwiek każdy szanujący się, twardo stąpający po ziemi sceptyk z miejsca zadałby kłam podobnym myślom i słowom. Żaden z nich nie był jednak w mej skórze. Bóg jest surowy, słowo daję, ale przede wszystkim sprawiedliwy. Sądzi uczciwie: karze współmiernie do wagi przewinień i setnie nagradza bezinteresowne akty dobroci. Ja natomiast zawiniłem, tak w oczach Wszechmogącego jak i bliźnich. Zniszczyłem życie. Nie własne, niestety. Moje ma się względnie dobrze. Zniszczyłem życie o wiele od rzeczonego cenniejsze. Życie, o którego stworzeniu podjąłem świadomą decyzję, i któremu, już choćby i tylko dlatego, winien byłem zapewnić bezpieczeństwo, troskę.

 Nie sprawdziłem się w roli ojca. Poniosłem sromotną klęskę. Spieprzyłem wszystko, co się spieprzyć dało. Przynajmniej za pierwszym podejściem. Bo, nie wiedzieć czemu, Bóg ofiarował mi kolejną szansę. Uczynił to, choć nie klęczałem, trwając w wierze niczym Hiob. Nowa rodzina, nowe życie. Dałem z siebie sto procent. Nie powielałem już starych błędów. A mimo to przeszłość, niczym szkielety upchane w szafie, zadomowiła się na dobre w pamięci. I ilekroć wybieram się na spacer po wspomnieniach, z miejsca przechodzą mnie dreszcze. Jakby jakaś sadystyczna dłoń przyciśniętą do tablicy kredą kreśliła listę moich grzechów. A odbywam te spacery, Bóg mi świadkiem, że odbywam je regularnie. Tydzień w tydzień. W każdy poniedziałek oraz czwartek. Od przeszło pięciu lat.

Spoglądam na zegarek. Już czas. Unoszę głowę. Zamykam oczy. Przez chwilę jeszcze napawam się sierpniowym słońcem. Wiem, że fotony, które ogrzewają skórę mojej twarzy, pokonały niemożliwie długą drogę, abym mógł się cieszyć ich ciepłem. Dziesięć milionów lat, tyle czasu zajęła im podróż z jądra gwiazdy na jej powierzchnię. Znam się na tym. Muszę. Jestem autorem fantastyki naukowej.

Opuszczam park. Śpiewy ptaków milkną. Milkną radosne okrzyki dziecięcych zabaw. Przez krótką chwilę do uszu wdzierają się nachalne odgłosy klaksonów. Ulica warczy niczym wściekły pies. Cuchnie spalinami. Szara masa ludzka, zupełnie jak lawa wulkaniczna, płynie, zastyga, i rozżarza się ponownie. Zielone światło. Przelewamy się na drugi brzeg, ponaglani warkotami zniecierpliwionych maszyn. Wreszcie, gdy przestępuję próg szpitala, milkną i one. Drażni mnie ciasnota – mdła, duszna, jaskrawa od światła jarzeniówek. Przyśpieszam kroku. Nie zamierzam przebywać w tym miejscu ani chwili dłużej niż to konieczne. Posępne twarze wynurzają się z bieli i znikają w mroku za moimi plecami. Jak zawsze, kiedy tu goszczę, trapi mnie cisza. Kroki huczą w uszach niby grzmoty. Szelest foliowych ochraniaczy przypomina o wszędobylskich zabójcach. Niewidzialnych dla oka, bezlitosnych mordercach. O bakteriach i wirusach. O tym, jak cienka jest granica oddzielająca zdrowy sen od snu wiecznego. Słyszę jakieś szepty. Szloch, cichy, wygłuszony przez odległość, przez labirynt korytarzy. Nic a nic mnie on nie dziwi. Stanowi muzykę tego miejsca. Zapętloną ścieżkę dźwiękową: łzy smutku i cierpienia, ukojenia i radości. Ostatnie godziny i pierwsze oddechy. Narodziny i zgony. Cykl za cyklem. Uroboros. Szpital.

Zatrzymuję się przed drzwiami sali nr 303. Może tym razem, myślę, chociaż próżno szukać we mnie nadziei. Naciskam klamkę. Zawiasy jęczą przeciągle. Wnętrze bije po oczach ponurym półmrokiem. Oszczędności, wiadomo. Przecież niektórym roślinom do życia wystarczy powietrze! Wściekam się, zupełnie niepotrzebnie. Aparatura medyczna, do której podłączono mojego syna, przez okrągłą dobę monitoruje aktywność jego mózgu. W razie wykrycia jakichkolwiek nieprawidłowości, natychmiast podniesie alarm. Może wówczas zapalą wreszcie to cholerne światło i naoliwią zawiasy! Póki co, nie ma takiej potrzeby. Artur śpi. Nieprzerwanie od pięciu lat. Od dnia, kiedy, w pijackim amoku, omal go nie zabiłem.

– Dzień dobry, synku – mówię, przysuwając krzesło do łóżka. Jak zwykle, załamuje mi się głos. Siadam i ujmuję dłoń Artura we własne, trzęsące się, dłonie. Jak zwykle, niepokoi mnie fakt, że jest miękka i chłodna niczym dłoń szmacianej lalki. Że nie czuć w niej życia. – Tatuś przyszedł cię odwiedzić. – Widzę jak przez mgłę, wilgoć spływa po policzkach. – Może tym razem uda nam się porozmawiać…

 

WIAROŁOMCY

 

Jak dalece sięgam pamięcią, moje życie przypominało film bez morału. Niespełniony pisarz, poszukujący inspiracji na dnie kolejnej butelki, oraz mazgaj-półsierota, któremu nie dane było zaznać miłości. Ojciec i syn. Bokser i worek treningowy. Parodia podstawowej jednostki społecznej.

Strach, apatia, bezsenność.

Artur, syn Gabriela. Gnój jeden i analfabeta. Szkolny odludek. Wieczne popychadło.

Dzieci bywają okrutne. Biją tym mocniej, im mniejszy stawiasz opór. Dokładnie tak samo, jak pijani ojcowie. "Masz tu, synku, w prezencie od tatusia, nowy komputer". Po paru godzinach prezent wylatuje przez okno, bo zaprawiony tatuś nagle przypomniał sobie o niespełnionych marzeniach. "I tak byś, analfabeto, tylko gołe baby oglądał! Wykapana matka, same głupoty w głowie!". "Ale, tato, ja…". "Milcz, kurwa! Nie nazywaj mnie tak! Nie jesteś moim synem! I czego ryczysz, gnoju jeden! Prawdziwi mężczyźni nie płaczą! Chodź tu… no, chodź! Zaraz zrobimy z ciebie prawdziwego mężczyznę…".

Spartaczył. Zamiast prawdziwego mężczyzny, zrobił ze mnie przykutą do szpitalnego łóżka roślinę. Miałem wówczas dwadzieścia lat. Dokładnie dwadzieścia. Skatował mnie w dniu moich urodzin. Jak to, ktoś mógłby pomyśleć, dwudziestka na karku, duży chłopak, ba, dorosły facet, i poddał się bez walki? Nie bronił się? Otóż, tak – poddał się. I nie – nie bronił. I wcale nie chodziło o brak krzepy, której miałem więcej niż pięćdziesięciokilkuletni, pijany w sztok ojciec. Nie broniłem się, ponieważ sparaliżował mnie lęk. Jak zawsze, gdy wyczuwałem w ojcowskim oddechu woń alkoholu, górę nad rozsądkiem wzięła indoktrynacja. Bo jeśli od maleńkości słyszysz, że tatuś jest lwem, ty zaś nikim, to z czasem akceptujesz ten paradygmat. Staje się oczywisty jak śnieg zimą i upały w środku lata. Dałbym mu się pobić, nawet zdobywszy zawczasu czarny pas lub pas mistrza wagi ciężkiej. Indoktrynacja: lew zawsze rozszarpie na strzępy kogoś, kto jest nikim.

Pamiętam ból, następnie ciemność. Żadnego światła, tuneli, aniołów.

Świadomość zawieszona w próżni. Dokładnie tak wyobrażałem sobie istnienie Boga tuż przed Wielkim Wybuchem. Rozmyślając o Bogu, z pełną premedytacją używam czasu przeszłego. Miłosierny stwórca, o którym nauczano mnie na katechezach, nie dopuściłby do tego, że ocknąłem się, lewitując nad pogrążonym w śpiączce ciałem. Moim ciałem! Bo, co to ma niby być? Czyściec? Piekło? Pies jebał taki Czyściec! Na Piekło natomiast, sorry bardzo, ale sobie nie zasłużyłem!

Cóż, wychodzi na to, że skurwysyny żyją dłużej. A jakby tego było mało, to jeszcze się tym skurwysynom powodzi! Ojciec zaczął uczęszczać na spotkania AA, gdzie w obliczu Siły Wyższej zaprzysiągł nie zaglądać do kieliszka. Nieprawdopodobne, lecz słowo ciałem się stało. Nadwyżkę wolnego czasu spożytkował, w pełni poświęcając się pracy twórczej. I znów mnie zaskoczył. Zanim minął rok, zadebiutował opowiadaniem w popularnym miesięczniku literackim. Osiem miesięcy później na półkach sklepowych pojawiła się powieść science-fiction ojcowskiego autorstwa. Rzecz o podróżach w czasie i naprawianiu popełnionych w przeszłości błędów. Łza kręci się w oku!

Sukces w życiu zawodowym przełożył się na sukces w życiu prywatnym. Na którymś z kolejnych spotkań autorskich, ojciec poznał niejaką Anastazję. Samotną matkę i nowelistkę w jednej osobie. Po pierwszej randce nazwał ją bratnią duszą, po trzech kolejnych postanowił poślubić. Ja tymczasem upewniłem się ponad wszelką wątpliwość, że Boga nie ma, istnieje za to Szatan, który doskonale bawi się moim kosztem. I pieprzyć fakt, że wiara w zbuntowanego anioła kłóci się z niewiarą we Wszechmogącego. W swoim rozumowaniu przestałem opierać się na racjonalizmie, na zdrowym rozsądku, sumieniu. Na czymkolwiek. Łaknąłem zemsty! Niczym morski rozbitek wody pitnej lub nieuleczalnie chory cudownego lekarstwa.

Prosiłem, błagałem. Tak długo i nieustępliwie, aż zostałem wysłuchany.

Pierwsza próba, jakkolwiek sprawiła mi tytaniczny wysiłek, zakończyła się sukcesem. Udało mi się poruszyć kartką papieru. Tytułową stroną wydruku najnowszej, jeszcze nieukończonej powieści ojca. Niby nic, mniej więcej pięć gramów, niemniej ogarnęła mnie euforia. W miarę treningu, którego sobie nie szczędziłem, były to coraz cięższe przedmioty: ryza papieru, zgrzewka butelek coca-coli, mikrofalówka, rower.

Postanowiłem zniszczyć ojcowską sielankę. Miałem chęci oraz moc, by to uczynić.

Szło mi wcale niezgorzej – rozrzucone po mieszkaniu śmieci, podarta koszula, przebita opona. Apetyt rósł w miarę jedzenia, aż zamyśliłem sobie zadać druzgoczący cios. Tam, gdzie zaboli najdotkliwiej. Kasieńka, oczko w głowie ojczyma, wydawała się po temu celem wręcz idealnym. Zamierzałem uczynić z nią kropka w kropkę to samo, co ojciec zgotował mi na dwudzieste urodziny. Kto wie, może zyskałbym jednocześnie towarzyszkę w pozacielesnej tułaczce? Chcąc nie chcąc, spędzając czas z rodziną ojca, polubiłem przyrodnią siostrzyczkę. Tę nastoletnią, zarażającą uśmiechem i zaskakująco dojrzałą jak na swój wiek, dziewczynę. Polubiłem i, koniec końców, nie zdołałem się zmusić, by uczynić jej krzywdę – co podsyciło gorejący we mnie płomień nienawiści.

Przez kolejne trzy lata konsekwentnie uprzykrzałem ojcu codzienność, kasując pliki z notatkami do nowej powieści, chowając kluczyki od auta, brudząc czym popadnie szczoteczki do zębów. Nie brakowało mi pomysłów. Aż pewnego dnia, całkiem niespodziewanie, życie wzięło wreszcie moją stronę. Za jednym zamachem, w konsekwencji zupełnie prozaicznego zbiegu okoliczności, Anastazja dowiedziała się zarówno o pogrążonym od lat w śpiączce synu oraz kartotece policyjnej małżonka. Przez moment byłem w siódmym niebie! Liczyłem na rozwód, załamanie nerwowe, kto wie… może nawet samobójstwo?

Przeliczyłem się.

Ojciec wyłożył na stół wszystkie karty. Nie pomijając najdrobniejszych szczegółów, opowiedział Anastazji o trudach własnego dzieciństwa. O dorastaniu pod skrzydłem potwora. O bezsennych tygodniach i szeptanych do ucha obietnicach śmierci. O tym, jak zimna potrafi być stal przy gardle. O mojej babce branej wbrew woli przez pijanego dziadka. O świętach Bożego Narodzenia, które spędziła z synem na dworcu, zanim umarła z wyziębienia. Ojciec opowiadał o potwornościach, których dopuszczał się dziadek, i których lepiej nie roić w trosce o własną poczytalność.

Ja zaś słuchałem…

Wbrew ojcowskiej opinii, nie jestem analfabetą. Zanim na dobre zadomowiłem się w szpitalnym łóżku, uwielbiałem czytać, choć w obawie przed urażeniem wrażliwej dumy, w obecności ojca nie poruszałem tego tematu. Słuchając o gehennie, której sprawcą był dziadek, przypomniałem sobie przeczytaną w Internecie historię SF. W opowiadaniu tym rasa ludzka, wspiąwszy się na technologiczne wyżyny, osiągnęła status quasi-boskości. Jednostki wzniosły się do rang stwórców własnych wszechświatów. A jeśliby tak rzeczoną wszechmocą obdarzyć mojego dziadka lub któregoś z setek tysięcy podobnych mu sadystów? Jakie wszechświaty stałyby się dziełem ich kreacji? Jakże niewymownie bestialski los spotkałby mieszkańców owe wszechświaty zasiedlających?!

Słuchałem…

I, po raz pierwszy w życiu, współczułem ojcu. Bo czy z wiekiem nie upodobniłbym się do niego? Wszak, poczynając od dnia, kiedy pierwszy raz posmakowałem piwa, z biegiem lat sięgałem po nie coraz częściej i chętniej. I gdzie tu logika? Alkohol winien wzbudzać mój wstręt, nie adorację. Czy psychopaci wychowują godnych siebie następców? Jaki ojciec taki syn? Gabriel, jak wyznał Anastazji, obiecywał sobie, że nie upodobni się do swojego ojca. I chwała mu za to, jakkolwiek jestem przekonany, że mój dziadek składał identyczne śluby. Bóg mi świadkiem, że ja to czyniłem. Jak daleko pada zatem jabłko od jabłoni?

Pytania te nie dają mi spokoju, nawet teraz, po przeszło pięciu latach śpiączki, kiedy tysięczny raz wysłuchuję szeptanej nad szpitalnym łóżkiem spowiedzi, świadom, że jednym ruchem zdołałbym dokonać zaprzysiężonej zemsty. Jednak nie potrafię wykonać tego ruchu. I ja więc, ostatecznie, okazałem się wiarołomcą. Leżę nieruchomo, jak co poniedziałek oraz czwartek, i chłonę każde słowo. Zupełnie jakby tysięczne "przepraszam" faktycznie miało moc cokolwiek zmienić, cokolwiek naprawić, zadośćuczynić czemukolwiek. Słucham, jak gdyby sam akt słuchania zwiastował nastanie jakiegoś… bo ja wiem… cudu?

– Może tym razem, synku – mówi ojciec, głaszcząc moją głowę. – Może tym razem uda nam się porozmawiać…

I nagle, nieoczekiwanie…

 

CUD

 

Skurcz dłoni, drżenie powiek.

– Jezusie Mario – wyrywa mi się z ust. – Maryjo Najświętsza! Synu! Synku kochany!

Aparatura medyczna wydaje serię przeciągłych wizgów. Artur powoli otwiera oczy.

– Siostro! – krzyczę. – Doktorze! Niech ktoś tu, do cholery, przyjdzie! Synku mój, już dobrze, synku kochany! Słyszysz mnie? To twój tatuś…

 

MOC

 

Więc jednak. To nie był sen. Poruszam firanką.

Brak trwałych uszkodzeń mózgu. Lekarze nie mają pojęcia, co o tym myśleć. Fizycznie, rzecz jasna, jestem wrakiem. Czekają mnie długie lata rekonwalescencji. Nieważne, poruszam firanką. Ojciec znowu kończy i raz jeszcze zaczyna. Jego spowiedź. Godzina za godziną. Znam to już na pamięć. Przerywam mu chrząknięciem.

– Synku…. – Milknie. Wyciera łzy w chusteczkę. Czeka.

– Wybaczam ci – mówię, sam nie wiem, czy szczerze.

Poruszam firanką. Nadal mam moc, wciąż mogę dotrzymać złożonej sobie obietnicy.

Mam też czas. Poczekam.

Koniec

Komentarze

ciemnych odbarwieniach szarych poza tym głazów – może lepiej: ciemnych odbarwieniach dotychczas szarych głazów

natychmiast zabije na alarm. – wiem, że to od bicia, a nie zabijania, ale może lepiej uderzy

poszukujący inspiracji na spodach kolejnych butelek – spód mi tu nie pasuje, raczej na “dnie kolejnej butelki”

Staje się oczywisty jak śnieg zimą i letnie upały – zabrakło mi tutaj: i letnie upały w sierpniu/w wakacje

Żadnego światła, tunelów, aniołów. – tuneli?

I pieprzyć fakt, że wiara w zbuntowanego anioła kłóci się z niewiarą we Wszechmogącego. – to bardzo dobre i bardzo mocne!

tysięczny raz wysłuchuje szeptanej – wysłuchuję

świadom że jednym ruchem – tu chyba powinien być przecinek przed że.

Jeszcze jedna uwaga: zastosowałeś pierwszoosobową narrację zarówno wtedy, gdy mówi ojciec, jak i syn. Czy to zabieg specjalny, żeby zamieszać czytelnikowi w głowie, żeby uświadomić, że każdy jest i ojcem i synem? Dla mnie wprowadzało to zamieszanie, niekoniecznie pozytywne.

Wrażenia po opowiadaniu? Trudno coś tu napisać – tekst życiowy, podejmujący bardzo trudny temat, napisany dobrym stylem, wyważonym. Osoba zarówno ojca jak i syna nie poddaje się jednoznacznej ocenie – dylemat jak w życiu: wybaczyć komuś, kto tak bardzo skrzywdził, odpuścić sobie zemstę, czy nie darować przewinień, mimo że ten człowiek zmienił się diametralnie.

Bardzo dobry tekst. 

 

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Wolałam Twoje opowieści z serii Clockhill. Tu bardzo rzuciło mi się w oczy stereotypowe nakreślenie postaci, bez indywidualności, bez głębi. Mam wrażenie, że tekst powstał bardzo szybko, metodą co-w-duszy-to-na-klawiaturze. No i to podkreślanie ‘jestem autorem SF’ ‘czytałem opowiadanie na SF’ pogłębiło wrażenie sztuczności. Niestety, nie przekonałeś mnie tym opowiadaniem.

Przykro mi, ale opowiadanie nie zachwyciło mnie. Ot, jeszcze jedna opowieść o chorych relacjach ojca, alkoholika i syna, ofiary przemocy. O wyrzutach sumienia i planowaniu zemsty. Nie znalazłam tu fantastyki, bo fakt, że ojciec jest pisarzem SF, to dla mnie stanowczo za mało. :-(

Natomiast niewątpliwą zaletą opowiadania jest to, że zostało całkiem nieźle napisane. ;-)

 

W razie wy­kry­cia ja­kich­kol­wiek nie­pra­wi­dło­wo­ści, na­tych­miast za­bi­je na alarm. –Wolałabym: W razie wy­kry­cia ja­kich­kol­wiek nie­pra­wi­dło­wo­ści, na­tych­miast podniesie/ włączy się alarm.

 

Słu­cha­jąc o ge­hen­nie, ja­kiej spraw­cą był dzia­dek… – Słu­cha­jąc o ge­hen­nie, której spraw­cą był dzia­dek

 

Stoję nie­ru­cho­mo, jak co po­nie­dzia­łek oraz czwar­tek, i chło­nę każde słowo. – Czy nie powinno być: Leżę nie­ru­cho­mo

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Podobało mi się.

Lubię takie teksty. Gorzkie, prawdziwe, z morałem.

 

Choć dla mnie fragment z synem, Arturem, trochę przekombinowany.

Ale całość mocna.

 

Pozdrawiam!

 

Aha, piękny początek opka o dostrzeganiu Boga.

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Hmmm. Najbardziej spodobał mi się ten kawałek o Bogu w przyrodzie. Bo potem to już tylko granie na emocjach.

Odrobinę zgrzytnęło mi ciepło fotonów. No ja wiem, że podczerwień też, ale potknęłam się na tym zdaniu.

Babska logika rządzi!

Zaskoczenie? To mało powiedziane! Nie spodziewałem się tak dużej odmiany w tematyce, nastroju, sposobie obrazowania… Dałeś się poznać od zupełnie innej strony, BogusławieEryku. Pierwsze dwa akapity tekstu ocierają się niebezpiecznie o publicystykę. Potem pojawia się historia ojca i syna, problem który ich łączy – od tego miejsca zaczyna być już znacznie ciekawiej. Dokładasz kolejne elementy fabuły, jeden po drugim, bez zbędnego bawienia się z Czytelnikiem w zawiłe łamigłówki i gry wstępne. Ale to nie przeszkadza by napięcie rosło z każdym kolejnym fragmentem tekstu. Na pierwszy rzut oka „letnia narracja” z chwili na chwilę nabiera coraz bardziej intensywniejszych kolorów. Tekst pozornie wydaje się „prosty”, ale to co w nim najważniejsze wydaje się być ukryte między wierszami. Gęstość i wiarygodność opisu robi wrażenie, np. rola Siły Wyższej w programie 12 kroków AA.

Zdecydowałeś się wziąć na warsztat bardzo wymagający temat – kto wie, może jeden z najtrudniejszych z punktu widzenia faceta (dziewczyny pewnie uśmiechają się teraz i myślą – o czym ten Jacek pisze?). Faktem jest, że sporo w literaturze, a szczególnie w filmie jest obrazów alkoholików i łączącego ich rodziny współuzależnienia. Tym ciężej jest znaleźć świeży sposób opisu takich skomplikowanych, poranionych relacji. Jak znaleźć wiarygodne narzędzie do opisu narastających emocji, nawarstwionych krzywd, stawianych przed bohaterami dylematów moralnych? Czy udało Ci się rozpisać głosy w tej „literackiej etiudzie” z powodzeniem? Myślę, że po części tak. Po części, ponieważ uważam, że tekst jest… za krótki i siłą rzeczy „upraszcza” złożoność sytuacji, w jakiej znaleźli się bohaterowie opowiadania. IMO, bardziej jest to szkic do opowiadania niż pełnowymiarowy tekst. Oczywiście, nie ma rozwiązań idealnych. Możliwe, że Twój tekst powinien odleżeć swoje w szufladzie, nabrać większej głębi, “rozmachu”. Z drugiej strony, rozpisać tak ciężki, toksyczny temat na 14k znaków – to wcale nie jest proste zadanie! Zrobiłeś z tej dramatycznej historii „szorta” – być może kosztem nadmiernego patosu, który da się wyczuć, szczególnie w końcówce tekstu. Lekko moralizatorski ton i końcówka jak dla mnie trochę „zbyt cukierkowa” – może mocniejsza byłaby wymowa tej historii, gdybyś uśmiercił syna na oczach zrozpaczonego ojca? Nie wiem… Nie mi oceniać… To tylko czyste spekulacje… Tak czy inaczej, warto było zapoznać się z tym tekstem – na pewno nie był to stracony czas.

Aha, jeszcze jedno. Nie łudź się, że poruszanie „takich tematów” przysporzy Ci na tym portalu wielu sympatyków. W sumie o wiele “łatwiej”, “wygodniej” snuć proste, zabawne i po komiksowemu kolorowe historie. Ale takie teksty jak ten są zwyczajnie potrzebne. Bo, od czasu do czasu, warto pomyśleć o tym, co w życiu jest ważne, najważniejsze.

...always look on the bright side of life ; )

Moralizatorskie to straszliwie, ale fajnie napisane. Szkoda, że motywy mające przemawiać do duszy, są wyświechtane do bólu. Z drugiej strony – wyświechtane, lecz przecież boleśnie aktualne, niezależnie od epoki. I zostaną aktualne do końca świata.

Mnie się podobało.

Sorry, taki mamy klimat.

Dziękuję wszystkim za odwiedziny i komentarze.

Tekst, owszem, powstał szybko. Napisałem go wczoraj wieczorem, tuż po lekturze Sztuki fugi. Zainspirowany opowiadaniem Jacka, nabrałem ochoty, by nieco poeksperymentować z formą. Nie miałem jednak w głowie żadnego świeżego pomysłu, jedynie chęci. Postanowiłem więc poruszyć temat, w którym czuje się swobodnie. Jako że jest mi, niestety, bliski. A że wtórny, liźnięty już w Złym Człowieku? Wszak chodziło o eksperyment warsztatowy. Planowałem dać opowiadaniu odleżeć, po czasie poprawić – zrobić to jak należy. Problem pojawił się, gdy przeczytałem całość dzisiaj rano. W trakcie pisania nie towarzyszyły mi jakieś szczególne emocje, ot – słowo do słowa. Lektura przeciwnie. Poza poprawieniem wyłapanych przez Was błędów – za co dziękuję – chyba nie chcę więcej do tego opowiadania wracać.

Bellatrix – Kolejne opowiadanie clockhillskie w drodze :)

Regulatorzy – Do odwołanie odpuszczam sobie motywy zemsty, alkoholizmu i patologii w rodzinie. Wystarczy :)

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Po Twoim komentarzu, opinia, że z premedytacją grasz na emocjach wydaje mi się teraz płytka – a taka cisnęła mi się na usta, gdy czytałam ten tekst. Osobiście, preferuję emocje i psychologię postaci nad science i wywrotowe fakty w czytanych tekstach, dlatego łatwo mnie kupić taką historią. Jednak widać, że opowiadanie pisane było szybko (potknięcia językowe), że postaci są papierowe i mocno stereotypowe (choć historia jest taka smutna). Ciekawe dla mnie jest samo pytanie o sprawiedliwość i rację zemsty, to coś, nad czym sama często się zastanawiam. Jak trauma znaczy ludzi. Jak determinuje ich los? Co sprawia, że jedni potrafią wyrwać się z zaklętego kręgu przemocy, a inni powielają wzory? Odpowiedź na te pytania byłaby dla mnie interesująca. A tutaj jedynie szkicujesz problem (zgadzam się z Jackiem).

Początek trochę mnie znużył. Rozumiem, że rys fantastyczny to zdolność Artura do psychokinezy.

 

Jestem niezwykle miło zaskoczony. Po pierwsze stylem – tak różnym od clockhillowskiego, a jednocześnie tak… dobrym. Piszesz, że to eksperyment formalny i że poświęciłeś temu tekstowi jeden wieczór. Ha, lubię "Złego Człowieka", czy "Jej Uśmiech", ale mam wrażenie, że "Wiarołomcy" jest tekstem o niebo bardziej dopracowanym. Przynajmniej stylistycznie. Jeśli naprawdę potrafisz machnąć coś takiego w kilka godzin, to fiu, fiu… Że temat naszkicowany zaledwie,a postacie głębii nie mają? Cóż, inni na takim problemie potrafią ukuć 600 stron powieści. Krótki opek, szort w zasadzie, służy do tego, by szkicować, zaznaczać, nakreślać. Brawo.

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Opowiadanie mi się podobało, choć to historia jakich wiele… W sumie to jakiegoś szczególnego zaskoczenia tu nie było jak dla mnie. Życie nie rozpieszcza niestety, ludzkie dramaty są chlebem powszednim. Obraz Boga jaki przedstawiasz: surowy sędzia, potężny, wymagający, obojętny na ludzkie cierpienie, ale niekiedy łaskawy… jest typowy dla DDA. Relacje z ojcem mają ogromny wpływ na sposób postrzegania Boga, choć niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę. Ogólnie tekst napisany jest bardzo przystępnie. Jeśli chodzi o narrację to faktycznie na początku można się trochę pogubić, ale mi niespecjalnie to przeszkadzało. Najbardziej podoba mi się pierwszy akapit:) pięknie napisane! Zakończenie… hmm.. wolalabym mocniejsze. Nie żebym nie lubiła historii z happy endem, ale zbyt różowo też nie może być. Nie w tym przypadku i nie od razu… Reasumując… opowiadanie oceniam bardzo pozytywnie:)

Każdy koniec daje szansę na nowy początek...

Dziękuję za odwiedziny i komentarze.

Ogromnie cieszy mnie, że taka forma przypadła części Czytelników do gustu. Nigdy nie czułem się mocny w porównaniach i metaforach i starałem się ich raczej unikać. “Po swojemu” o osobie siedzącej na ławce w parku lub przechodzącej przez jezdnię napisałbym po prostu “siedział na ławce”, “przeszedł przez jezdnię” ;) Zawsze też starałem się unikać narracji pierwszoosobowej, a jeśli już się odważyłem, to wyłącznie w szortach.

Udany eksperyment nie oznacza bynajmniej, że każdy nowy tekst będę się starał pisać w podobnym do Wiarołomców stylu. Poszukam złotego środka :)

 

 Ciekawe dla mnie jest samo pytanie o sprawiedliwość i rację zemsty, to coś, nad czym sama często się zastanawiam. Jak trauma znaczy ludzi. Jak determinuje ich los? Co sprawia, że jedni potrafią wyrwać się z zaklętego kręgu przemocy, a inni powielają wzory? Odpowiedź na te pytania byłaby dla mnie interesująca.

 

Rooms – I ja chciałbym to wiedzieć.

 

Pozdrawiam.

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Nie wiem, gdybym nie była trochę takim Arturem… może by mnie i nie ruszyło.

Ale… jasna cholera… ruszyło.

 

Mocne, dobre, przerażająco rzeczywiste. Przynajmniej dla mnie.

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Dzięki Emelkali za wizytę.

Nie napiszę, że cieszy mnie Twój komentarz, chociaż opinia – owszem.

Też jestem takim trochę Arturem i mnie również ruszają podobne historie. Jak się okazuje, nawet gdy sam jestem ich autorem.

Pozdrawiam.

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Fajnie by było, gdyby można sięgać gwiazd bez oglądania się na to, co trzyma nas mocno przy ziemi. Rzeczywistość, którą opisałeś chwyta mocno i nie chce puścić, zamiast patrzeć w niebo, bohater spogląda wstecz, skrzydła ktoś obciął, przydeptał. Prawdziwe to i smutne. Wierzę jednak w zmiany i kury, które jeśli zechcą, to też polecą, dlatego wszystkim Arturom życzę wysokich lotów, choćby i tysiąc razy słyszeli, że niebo nie jest dla nich. Fajny ten tekst, bardzo mi przykro z powodu cierpienia, które Cię natchneło do napisania go, pozdrawiam serdecznie! 

Dziękuję Saro za życzenia i motywujące słowa. Również serdecznie Cię pozdrawiam i czekam na opowiadanie konkursowe – słyszałem, że będziesz mordować na prawo i lewo ;)

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Ha ha ha słowo się rzekło, gorzej z dotrzymaniem :-P  chciałabym się zmierzyć z horrorem, ale według  mnie, to jeden z najtrudniejszych gatunków. Mam kilka pomysłów, zobaczymy jak wyjdzie :-) rozumiem, że rownież stajesz w szranki? :-) swoją droga, ścigać się o laur zwycięzcy w takim towarzystwie, jakie mamy tu na portalu, to zaszczyt, a przegrana nie boli :-P

Owszem, staję :) Opowiadanie już prawie skończone, ale dam mu jeszcze trochę odleżeć. Też próbuję zmierzyć się z czymś dla mnie nowym, Tobie za to bliskim… zobaczymy, czy pasuje mi ta czapka ;) Horror, no, no – tym bardziej czekam!

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Błaznujący BogusławEryk, przerażająca Sara, się będzie działo ! :-D

No, to mnie natchnęliście. Nie obrazisz się, Saro, że też sobie pomorduję? Ale przerażać nie będę, bo… nie umiem. :) Żadne mi tam laury w głowie, dla towarzystwa jedynie szorcika machnęłam. I może nawet opublikuję :) Sorry, Bogusławie, za offtop.

No nareszcie! A już myślałem, że się nigdy nie doczekam ;) Na konkurs coś specjalnego upichciłaś? Tak, czy inaczej – publikuj koniecznie :)

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

rooms, obrazić, no coś Ty! Dawaj tego shorta! :-)))

Nie stresujcie mnie, zbyt duże oczekiwania chyba macie.:) Musi odleżeć swoje, dojrzeć.

OK, ciiiiiiii, niech mu się dobrze leży :-) a jak już dojrzeje, to na portal, malucha! :-)))

Oj tam, od razu duże oczekiwania… Po prostu ma być lepszy od dwóch poprzednich :)

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Osz, no… To może jednak poleży na dysku… :P

Powiem tak – z każdym twoim tekstem, który czytam, utwierdzam się w przekonaniu, że ty po prostu świetnie piszesz. Historie są takie czy inne, ale niezmiennie świetnie napisane. 

Bardzo lubię twój styl. Lubię sposób, w który kreujesz bohaterów, sposób, w jaki nadajesz im charakter. A i historie, które opowiadasz, są wysokiej klasy.

Nie inaczej jest tym razem. 

Jedynym minusem tej sytuacji jest to, że z każdym kolejnym dobrym tekstem moje oczekiwania jako czytelnika będą wzrastać. Choć wszystko wskazuje na to, że im podołasz.

Amen, Vyzart. Lepiej bym tego nie ujęła :)

Bardzo Ci dziękuję, Vyzart, za wizytę i komentarz. Miód na serce. Chociaż wzmianka o rosnących oczekiwaniach mnie… przeraziła ;) Chciałem zredagować kilka leciwych tekstów i wrzucić na stronę, teraz będę musiał rzecz dwa razy przemyśleć :)

Rooms – zapewne nie – z lenistwa :):):)

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

No tak. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Przyzwyczajaj się, BogusławieEryku. Na portalu grasuje mnóstwo… literackich kanibali! Uuuuuuuu!laugh

...always look on the bright side of life ; )

Pociesza mnie, że niektórzy mają gorzej (ciężej) :D Że napiszesz, Jacku, opowiadanie równie dobre, co Sztuka fugi, nie nie mam najmniejszych wątpliwości, ale jeśli obiecasz, że każde następne będzie lepsze od poprzedniego – i dotrzymasz obietnicy – to… drżyjcie Dukaje i Sapkowscy tego świata :) Swoją drogą, chętnie przeczytałbym coś Twojego – nie SF ;) Jak duże – i czy w ogóle – są szanse, że powstanie coś takiego w niedalekiej przyszłości?

 

EDIT: Vyzart – dziękuję za głos! :)

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Pisanie, wbrew obiegowym opiniom, wcale nie jest takim „przyjemnym zajęciem”. Presja czasu, nacisk na pisanie „coraz lepszych tekstów”… – wszystko niełatwe, wręcz stresujące. Światorzeźbienie to absorbujące, ciężkie, fizyczne zajęcie. Nie dajmy się zwariować ; ) I przede wszystkim, zawsze i wszędzie – w ślad za słynnym tekstem Wojciecha Młynarskiego – róbmy swoje. Reszta? Wyjdzie w praniu ; )

...always look on the bright side of life ; )

, poszukujący inspiracji na na dni kolejnej butelki,

na dnie – to co tam masz jest potworkowate :P

 

No, szkoda że mnie tu wcześniej nie było. Dobry tekst. Może jakoś bardzo nie zaskakuje i brakuje mi wytłumaczenia, co syn zrobił nastoletniej córce Anastazji, ale jest to porządnie napisany kawałek ;)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Dzięki M. :) Już poprawiam.

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka