Paryż, 1907r.
Wszystko zaczęło się od tajemniczego błysku w oku i zalotnego uśmiechu. Słodkiego zapachu perfum i wysublimowanego języka. Zaczęło się od zwiewnej sukienki i odsłoniętego kolanka. Od kręcenia loczka i puszczaniem oczka z drogiego cygara. Od tego się zaczęło, ale posłuchajcie jak się skończyło…
Henry Potier, choć nie mógł tego przecież wiedzieć, bardzo dobrze zrobił, że wychodząc z domu, przy ul. Boulevard De Grenelle, wziął ze sobą cylinder z króliczego włosia i laskę zwieńczoną wypolerowaną, czarną kulą. Jak każdego wieczora, udał się do ulubionej francuskiej restauracji, Le Bouquet De Grenelle, na lampkę czerwonego wina i ciepły posiłek.
Henry, choć w kwiecie wieku, włosy przyprószone miał lekką siwizną. Ubrał swój najlepszy frak, dzięki czemu wyglądał na zdecydowanie bogatszego niż rzeczywiście był. Trzeba koniecznie dodać, że jak na francuza, Henry był bardzo bojaźliwy, a w szczególności już względem pięknych dam, które raz po raz zdobywały jego niestałe w uczuciach serce. Nic by nie było w tym zadziwiającego, że jest się pantoflarzem i tchórzem, upstrzonym w szykowny frak, gdyby nie to, że Henry niepodzielnie próbował wszystkim udowodnić jakim silnym i zaradnym jest mężczyzną. Choć w rzeczywistości było zupełnie odwrotnie. Giętki język i zbytnie zuchwalstwo już nie raz zapędziły go w niemałe kłopoty. No, ale przecież by móc ociekać w blasku wzroku spragnionych miłości kobiet, trzeba czasem zostać bohaterem. Nawet wbrew samemu sobie.
Tego wieczora Henry nie mógł też wiedzieć, że nim nawet dotrze do swojej ulubionej restauracji, minie go dorożka, a w niej nie kto inny jak sama Lady Isabelle de la Châtre zaprosi go na słówko. A już na pewno nie mógł się spodziewać tego wszystkiego co nastąpi później. W przeciwnym razie, pewnie nawet by nie wyszedł z domu.
– Mes respects, Mlle Isabelle[1] – powiedział pierwszy Henry, zdejmując dostojnie cylinder i kłaniając się damie w pas.
– S'il vous plaît s'asseoir[2] – odrzekła beznamiętnie Isabelle.
Henry nie kazał długo czekać wybrance swojego serca i zgodnie z prośbą zajął miejsce naprzeciw niej. Długo wpatrywał się w jej zalotne niebieskie oczy, śledził każdy ruch ręki zakładający niesforny loczek za ucho. Zdążył już wyczuć ponętny zapach perfum i zaczął lubieżnie marzyć o upojnych i pełnych rozkoszy ustach pięknej Isabelle.
Noc nad Paryżem roztaczała właśnie swój płaszcz, gwiazdy dziarsko świeciły wysoko na niebie nadając kontrastu dla ciemnego krajobrazu. Do pełni romantyzmu brakowało tylko lekkiego deszczyku, uderzającego o suchy uliczny bruk, podnosząc zebrany tam kurz i nadając jednocześnie oniryczny klimat całemu temu przedstawieniu.
– Je vais rompre l'engagement[3] – odrzekła spokojnie Isabelle.
Cały czar prysł momentalnie. Henry obudził się ze swojego wyobrażenia, rażony jak piorunem. Niewiele jednak miał czasu do namysłu, bo chwilę później dorożką zatrzęsło dziwne uderzenie, później odsłoniła się firanka z bocznego okienka dorożki, a zaraz za nią otworem stanęły małe drzwiczki, by w ich miejscu pojawić się mogła nieznana, zarośnięta gęba jakiegoś opryszka.
– Ups, pardonsik – wycedził zbir tubalnym głosem. – Tak to się tu chyba mówi, co nie? No, dżentelmeny, dawać kasiorkę!
Zaraz za pryszczatą gębą, uwagę siedzących przyciągnęła lufa pistoletu. Zbir, szczerząc szeroko zęby, bezpardonowo celował w Isabelle, popędzając jednocześnie Henry'ego drugą ręką, by ten oddał mu wszystkie swoje kosztowności.
– Henry, ce qu'il dit?[4] – niemal krzyknęła, wystraszona Isabelle.
– Je ne sais pas, à moins qu'il veut de l'argent?[5] – odpowiedział, równie wystraszony co partnerka, Henry.
– Cicho, psia mać, żabojady pierdolone! – krzyknął rabuś i celując w Henry'ego szybko dodał. – Dawaj kasę, bo ci ten łeb odstrzelę, kapujesz?
Henry w strachu podniósł ręce do góry i kiwnął do zbója głową na znak, że wszystko w porządku. Potem zwrócił się do Isabelle trzęsącym się głosem:
– Je pense qu'il veut vraiment notre argent[6].
Młoda panienka ofuknęła zabójczym spojrzeniem rabusia i nieśpiesznie zaczęła opróżniać osobistą torebkę. Potem zdjęła piękną, diamentową kolię i zsunęła złote pierścienie z delikatnych dłoni. Henry tak bardzo się trząsł, że jedyne co był w stanie zrobić to tylko przyglądać się temu co robi Isabelle.
– E, ty! – wrzasnął złodziej. – Ty też wyskakuj z forsy. Ale już!
Henry niemal podskoczył przestraszony, kiedy pryszczaty zbir krzyknął na niego. Szybko jednak odzyskał rezon i zaczął opróżniać puste niemal kieszenie. Z wielkim żalem rozstał się ze swoim nic nie wartym zegarkiem. A w momencie kiedy oddawał rodowy sygnet, niemal zapłakał czując w sercu tak wielkie upokorzenie.
Całość trwała ledwie parę minut. Bandzior wszystko zachłannie pakował do wielkiej sakwy, którą po wszystkim z radością narzucił sobie na plecy. Nadal mierząc w obrabowanych z pistoletu, odrzekł do nich ukazując dwa rzędy okrutnie żółtych zębów:
– Interesy z państwem to czysta przyjemność. I gdyby tylko ten tu nie był taką pizdą, powiedziałbym wam dobrej nocy… – uśmiech zmienił się na jego twarzy w okrutnie złośliwy grymas rozbawienia pomieszanego z politowaniem. – Au revoir!
Rabuś wymierzył w głowę Henry'ego z trzymanego pistoletu i pociągnął za spust.
W dorożce nastąpił bardzo głośny wystrzał. Kula niechybnie przeszyłaby głowę Henry'ego, gdyby nie odrobina szczęścia. Koła dorożki wpadły na nierówne kamienie, cała aż zatrzęsła się dokładnie w momencie wystrzału. Kula poszybowała nieco za wysoko, dziurawiąc niemal idealnie na środku piękny cylinder Henry'ego. Królicza łapka podobno przynosi swojemu właścicielowi przychylniejszy uśmiech losu. Jak widać cylinder z króliczego włosia również.
Bandzior nie czekał na dalszy bieg wydarzeń, zaklął tylko szpetnie pod nosem i wyskoczył jak poparzony z dorożki, wcale nie mając zamiaru oglądać się za obrabowanymi. Henry w międzyczasie, spocony jak nigdy wcześniej, dziękował sobie w duchu, że zabrał ze sobą cylinder. Rozejrzał się szybko po wnętrzu dorożki, rabusia ani śladu, jego wzrok spoczął więc na wystraszonej Isabelle. Uśmiechnął się do niej.
– Ce qui sont vous fait rire? Courez pour elle![7] – krzyknęła w spoconą twarz Henry'ego Isabelle.
Normalnie Henry by najpewniej najpierw skamieniał zdezorientowany, później spłonił by się speszony, by w końcu oddalić się na swoje społeczne wygnanie. Tak było zazwyczaj. Jednak tej nocy wydarzyło się coś zgoła odmiennego. Henry wstał, haftowaną chusteczką otarł spoconą twarz i ruszył w pogoń za bandziorem, rzucając swojej ukochanej na odchodnym:
– Ne vous inquiétez pas, ce soir, je serai votre héros![8]
Zaskoczony swoją reakcją nawet nie zauważył kiedy wyskoczył niemal z jadącej dorożki. Zamknął kulturalnie za sobą drzwiczki i wbrew swojej naturze rzucił się ze zwierzęcą stanowczością na przejeżdżającą tuż obok inną dorożkę. Zwinnie niczym małpa dźwignął się na dach. Ledwo udało mu się wejść, a momentalnie wypatrzył szybko oddalającego się złodzieja. Biegnący cień z wielką sakwą na plecach. Jeżeliby tak skręcić trochę w prawo, można by dogonić go jeszcze dorożką i wtedy zeskoczyć na pryszczatego z całkowitym zaskoczeniem. Nie wiedzieć jak, plan odbicia kosztowności uknuł się sam.
Henry stanowczym ruchem odebrał lejce przygłuchemu i z lekka już przysypiającemu woźnicy, by zaraz potem dorożkę skierować tak, jak pierwotnie zaplanował. Dorożka zafurkotała pędząc na krzywych kamieniach, potrząsnęła porządnie na oba boki, robiąc przy tym niemały ambaras. Stary woźnica przerażony wyskoczył z nabierającej właśnie coraz większej prędkości dorożki wprost na zakurzony bruk paryskiej ulicy, wybijając sobie przy okazji przedniego zęba i niechętnie biorąc kolejnego guza do swojej małej kolekcji.
Dudniący hałas stosunkowo szybko zaalarmował uciekającego rabusia. Kątem oka spojrzał na pędzącą niemal wprost na niego dorożkę i kierującego nią dżentelmena z dziurawym cylindrem.
– Niech to dunder świśnie, jeśli to nie ta łamaga! – zaklął w duchu.
Zręcznie odrzucił łup na bok, szybkim ruchem rewolwerowca wyciągnął pistolet i jak rasowy zabójca, obrócił się na pięcie, odpowiednio ułożył ciało, prawym okiem patrzył przez muszkę lufy, wywalił jęzor na wierzch i celował idealnie w głowę Henry'ego. Tym razem nie spudłuję, pomyślał. A potem wystrzelił po raz drugi tej nocy. Kula świsnęła w powietrze nie robiąc nikomu krzywdy. Pędząca dorożka nabierała coraz większej szybkości, trzęsła okrutnie, bujając się raz to w lewo, raz w prawo. I za każdym razem, kiedy wydawało się już, że upadnie na któryś z boków, wracała do swojej wyjściowej pozycji. Koła trajkotały po bruku, cud że nie rozpękły się jeszcze, choć przynajmniej kilka razy tego wieczora już powinny. Ciężko wymierzyć w chwiejący się nadjeżdżający dyliżans. Bandzior nie dawał jednak za wygraną, szybko złożył się do ponownego strzału, mierzył bardzo dokładnie i chwilę później nacisnął spust pistoletu jeden raz, zaraz potem szybko drugi i trzeci. Żadna kula nie sięgnęła celu, wylatując o wiele za wysoko, prosto w niebo. Pryszczaty zbir zaklął szpetnie, splunął na ziemię wściekły z rozwoju wydarzeń.
Henry w zasadzie sam nie wiedział co się dzieje i jakim cudem udaje mu się w sposób tak doskonały nie tylko prowadzić dorożkę i utrzymywać ją w jednej całości, ale również uchylać się nadlatującym kulom. Instynktownie prowadził lejce, to przyspieszając, to hamując nieznacznie, ciągle korygując tor jazdy. Gdzie i kiedy nabył takich umiejętności sam nie wiedział, no bo przecież nie w Le Bouquet De Grenelle, przy lampce czerwonego wina i pieczonej kaczce.
Złodziej wiedział, że ma ostatnią szansę. Dorożka była już tuż, tuż. Sekundy dzieliły ją od uderzenia w ścianę budynku i ewentualne potrącenie bandziora. Potrząsnął głową w złości i zaczął krzyczeć, nie wiedzieć dlaczego i po co, jednocześnie mierząc w ostatnim akcie desperacji w kierującego furkoczącą dorożką Henry'ego.
Strzał padł niemal w tej samej chwili, co Henry zeskoczył z kozła dorożki wprost na pryszczatego złodzieja. Wyglądało to komicznie, jak gdyby dżentelmen rzucał się właśnie w objęcia najdroższej ukochanej. Potem nastąpił ogromny huk, w chwili gdy pędząca dorożka, straciwszy swojego woźnicę, wpadła w niekontrolowany poślizg, uderzając tyłem w ścianę budynku. Drewno trzasnęło i rozleciało się na wszystkie strony, koła nareszcie pękły, a uwolnione konie spłoszone uciekły w ciemną uliczkę.
Rabuś i tym razem nie trafił, celując w miejsce gdzie przed sekundą był jeszcze skaczący już Henry. Dżentelmen w iście zawadiackim stylu spadł całym ciężarem ciała na oszalałego ze złości zbira, przygniatając go do ziemi swoim ciężarem. Dobra passa nie mogła jednak trwać wiecznie, opryszek o wiele szybciej niż można było się tego spodziewać, ocknął się i zrzucił z siebie nieruchomego jeszcze i lekko oszołomionego Henry'ego. Następnie sprawnie podniósł się z ziemi i oczami szukał swojej dzisiejszej zdobyczy, a która w tym całym bałaganie przykryta została deskami z roztrzaskanej dorożki.
Świadomość wracała do Henry'ego z lekkim oporem. Jak gdyby obawiała się, że facetowi wpadnie do głowy jeszcze kilka innych, równie brawurowych i głupich, pomysłów. Przetarł oczy, ręką wymacał cylinder i laskę. Dalej wstał i dopiero kiedy spojrzał we wściekłe oblicze złodzieja, dotarło do niego co tak naprawdę przed chwilą się wydarzyło. Momentalnie wypełniła go duma. Nie ważne co się stanie teraz, bo to czego przed chwilą dokonał i w jakim stylu udało mu się to zrobić, było tego warte.
Bandzior dyszał z podwójnej złości. Jego sakwa przepadła, a ten francuski piesek nadal żyje. Nie długo, na jego nieszczęście. Podniósł leżący u swoich stóp pistolet, wycelował w Henry'ego z bliskiej odległości. Nie wiem co musiałoby się teraz stać, żeby spudłował.
– Koniec – zrobił przerwę – jebanego – kolejną – przedstawienia! – a później nacisnął spust pistoletu.
Klik.
Pistolet nie strzelił. Rozeźlony rabuś machając bronią naciskał spust jak opętany. Klik. Klik. Klik. Pusty magazynek. Powinien to wiedzieć, wystrzelił już tego wieczora sześć strzałów, więcej kul w magazynku przecież nie miał.
Henry zamknął z przerażenia oczy. Kiedy jednak pistolet nie wystrzelił wiedział, że to jego ostatnia szansa. Pozostała mu jeszcze jedna sztuczka, przygotowana specjalnie na tego typu okazje. Przekręcił czarną, połyskującą kulę u laski. Trzask. Mechanizm ustąpił, a dżentelmen wyciągnął z wnętrza laski, odbijające się blaskiem księżyca, zmyślnie ukryte, srebrne ostrze.
– En garde! – krzyknął Henry.
– No bez jaj – odrzekł zrezygnowany bandzior i nie czekając na reakcję dżentelmena rzucił w niego pistoletem, by zyskawszy w ten sposób kilka cennych sekund, chwycić pierwszy lepszy, nadający się do walki kawałek deski.
Henry z gracją przystającą uczniowi fechtunku, uchylił się przed nadlatującym pistoletem. A później zawirował w tańcu ze swoim ostrzem. Najpierw ciął z góry, prosto, acz finezyjnie. Bandzior postawił gardę, choć subtelności nie było w tym żadnej. Henry spodziewając się obrony, nim skończył atak, postawił krok w bok, przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą i zakręcając swoim ostrzem, przeleciał boleśnie przez ramię złodzieja. Tamten krzyknął w autentycznym zaskoczeniu, szybko złapał się za krwawiące ramię i niedowierzał.
Henry nie czekał, uderzył ponownie. Szybko i pewnie jak tygrys atakujący ranną antylopę. Szybki wypad do przodu, lekki ruch nadgarstka, okręcenie sztychu już w chwili samego ciosu i finta cięta w dół. Morderczo dokładnie wykonana kombinacja. Opryszek był bez szans. Padł na ziemię z deską w ręku, zalewając się krwią.
Henry poprawił sobie cylinder, ostrze na powrót schował do wnętrza laski i przez bardzo długi czas jeszcze dziękował swojemu nieżyjącemu już ojcu za przymusowe lekcje z fechtunku za młodu. Kiedyś uważał je za stratę czasu, dzisiaj uratowały mu nie tylko jego kosztowności, ale i życie.
Chwilę potrwało nim udało mu się odnaleźć zawaloną deskami sakwę ze skradzionymi kosztownościami. Potem, wracając już do dorożki Isabelle, myślał całą drogę o tym, że bardzo dobrze zrobił biorąc ze sobą cylinder z króliczego włosia i laskę zwieńczoną wypolerowaną, czarną kulą.
Pół godziny później udało mu się dogonić dorożkę swojej ukochanej Isabelle. Oddał jej wszystkie ukradzione wcześniej drogocenne rzeczy, opowiedział skrótowo przebieg wydarzeń dzisiejszego wieczora i padł jej do kolan, prosząc o wybaczenie i błagając o nie zrywanie zaręczyn. Mina Isabelle wydawała się nie wzruszona, po chwili jednak mu odpowiedziała:
– Mon héros, mon grand super-héros![9] – i padła mu w ramiona.
Gdyby Henry wiedział co go czeka dzisiejszego wieczora, najpewniej nie wyszedłby nawet z domu. Ale gdyby tego nie zrobił, nie zostałby przecież superbohaterem paryskiej nocy.
[1] Moje uszanowanie, panno Isabelle.
[2] Proszę usiądź.
[3] Zrywam nasze zaręczyny.
[4] Henry, co on mówi?
[5] Nie wiem, chyba że chce pieniędzy?
[6] Myślę, że na pewno chce naszych pieniędzy.
[7] Czego się cieszysz? Biegnij za nim!
[8] Nie martw się, dziś będę twoim bohaterem!
[9] Mój bohaterze, mój wspaniały superbohaterze!