- Opowiadanie: Serenicus - Superbohater paryskiej nocy

Superbohater paryskiej nocy

Opowiadanie pisane było na pewien konkurs. Jak się nie trudno domyślić – nic nie wygrało. Dlatego też publikuje je tutaj, ciekawy Waszych opinii. Moje dwa poprzednie teksty nie były, delikatnie mówiąc, najlepsze. Stąd też nadzieja, że ten wypadnie znacznie lepiej. Czytajcie i komentujcie! UWAGA Dla osób wrażliwych, tekst zawiera kilka wulgaryzmów.

 

PS. W tekście używałem przypisów, po przekopiowaniu wszystkie one wylądowały na samym końcu tekstu. Z góry przepraszam za niedogodność w czytaniu.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Superbohater paryskiej nocy

Paryż, 1907r.

Wszyst­ko za­czę­ło się od ta­jem­ni­cze­go bły­sku w oku i za­lot­ne­go uśmie­chu. Słod­kie­go za­pa­chu per­fum i wy­su­bli­mo­wa­ne­go ję­zy­ka. Za­czę­ło się od zwiew­nej su­kien­ki i od­sło­nię­te­go ko­lan­ka. Od krę­ce­nia locz­ka i pusz­cza­niem oczka z dro­gie­go cy­ga­ra. Od tego się za­czę­ło, ale po­słu­chaj­cie jak się skoń­czy­ło…

Henry Po­tier, choć nie mógł tego prze­cież wie­dzieć, bar­dzo do­brze zro­bił, że wy­cho­dząc z domu, przy ul. Bo­ule­vard De Gre­nel­le, wziął ze sobą cy­lin­der z kró­li­cze­go wło­sia i laskę zwień­czo­ną wy­po­le­ro­wa­ną, czar­ną kulą. Jak każ­de­go wie­czo­ra, udał się do ulu­bio­nej fran­cu­skiej re­stau­ra­cji, Le Bo­uqu­et De Gre­nel­le, na lamp­kę czer­wo­ne­go wina i cie­pły po­si­łek. 

Henry, choć w kwie­cie wieku, włosy przy­pró­szo­ne miał lekką si­wi­zną. Ubrał swój naj­lep­szy frak, dzię­ki czemu wy­glą­dał na zde­cy­do­wa­nie bo­gat­sze­go niż rze­czy­wi­ście był. Trze­ba ko­niecz­nie dodać, że jak na fran­cu­za, Henry był bar­dzo bo­jaź­li­wy, a w szcze­gól­no­ści już wzglę­dem pięk­nych dam, które raz po raz zdo­by­wa­ły jego nie­sta­łe w uczu­ciach serce. Nic by nie było w tym za­dzi­wia­ją­ce­go, że jest się pan­to­fla­rzem i tchó­rzem, upstrzo­nym w szy­kow­ny frak, gdyby nie to, że Henry nie­po­dziel­nie pró­bo­wał wszyst­kim udo­wod­nić jakim sil­nym i za­rad­nym jest męż­czy­zną. Choć w rze­czy­wi­sto­ści było zu­peł­nie od­wrot­nie. Gięt­ki język i zbyt­nie zu­chwal­stwo już nie raz za­pę­dzi­ły go w nie­ma­łe kło­po­ty. No, ale prze­cież by móc ocie­kać w bla­sku wzro­ku spra­gnio­nych mi­ło­ści ko­biet, trze­ba cza­sem zo­stać bo­ha­te­rem. Nawet wbrew sa­me­mu sobie.  

Tego wie­czo­ra Henry nie mógł też wie­dzieć, że nim nawet do­trze do swo­jej ulu­bio­nej re­stau­ra­cji, minie go do­roż­ka, a w niej nie kto inny jak sama Lady Isa­bel­le de la Châtre za­pro­si go na słów­ko. A już na pewno nie mógł się spo­dzie­wać tego wszyst­kie­go co na­stą­pi póź­niej. W prze­ciw­nym razie, pew­nie nawet by nie wy­szedł z domu.  

– Mes re­spects, Mlle Isa­bel­le[1] – po­wie­dział pierw­szy Henry, zdej­mu­jąc do­stoj­nie cy­lin­der i kła­nia­jąc się damie w pas.  

– S'il vous plaît s'as­se­oir[2] – od­rze­kła bez­na­mięt­nie Isa­bel­le. 

Henry nie kazał długo cze­kać wy­bran­ce swo­je­go serca i zgod­nie z proś­bą zajął miej­sce na­prze­ciw niej. Długo wpa­try­wał się w jej za­lot­ne nie­bie­skie oczy, śle­dził każdy ruch ręki za­kła­da­ją­cy nie­sfor­ny lo­czek za ucho. Zdą­żył już wy­czuć po­nęt­ny za­pach per­fum i za­czął lu­bież­nie ma­rzyć o upoj­nych i peł­nych roz­ko­szy ustach pięk­nej Isa­bel­le.  

Noc nad Pa­ry­żem roz­ta­cza­ła wła­śnie swój płaszcz, gwiaz­dy dziar­sko świe­ci­ły wy­so­ko na nie­bie na­da­jąc kon­tra­stu dla ciem­ne­go kra­jo­bra­zu. Do pełni ro­man­ty­zmu bra­ko­wa­ło tylko lek­kie­go desz­czy­ku, ude­rza­ją­ce­go o suchy ulicz­ny bruk, pod­no­sząc ze­bra­ny tam kurz i na­da­jąc jed­no­cze­śnie oni­rycz­ny kli­mat ca­łe­mu temu przed­sta­wie­niu.

– Je vais rom­pre l'en­ga­ge­ment[3] – od­rze­kła spo­koj­nie Isa­bel­le.  

Cały czar prysł mo­men­tal­nie. Henry obu­dził się ze swo­je­go wy­obra­że­nia, ra­żo­ny jak pio­ru­nem. Nie­wie­le jed­nak miał czasu do na­my­słu, bo chwi­lę póź­niej do­roż­ką za­trzę­sło dziw­ne ude­rze­nie, póź­niej od­sło­ni­ła się fi­ran­ka z bocz­ne­go okien­ka do­roż­ki, a zaraz za nią otwo­rem sta­nę­ły małe drzwicz­ki, by w ich miej­scu po­ja­wić się mogła nie­zna­na, za­ro­śnię­ta gęba ja­kie­goś oprysz­ka.  

– Ups, par­don­sik – wy­ce­dził zbir tu­bal­nym gło­sem. – Tak to się tu chyba mówi, co nie? No, dżen­tel­me­ny, dawać ka­sior­kę!

Zaraz za prysz­cza­tą gębą, uwagę sie­dzą­cych przy­cią­gnę­ła lufa pi­sto­le­tu. Zbir, szcze­rząc sze­ro­ko zęby, bez­par­do­no­wo ce­lo­wał w Isa­bel­le, po­pę­dza­jąc jed­no­cze­śnie Henry'ego drugą ręką, by ten oddał mu wszyst­kie swoje kosz­tow­no­ści.

– Henry, ce qu'il dit?[4] – nie­mal krzyk­nę­ła, wy­stra­szo­na Isa­bel­le.  

– Je ne sais pas, à moins qu'il veut de l'ar­gent?[5] – od­po­wie­dział, rów­nie wy­stra­szo­ny co part­ner­ka, Henry.  

– Cicho, psia mać, ża­bo­ja­dy pier­do­lo­ne! – krzyk­nął rabuś i ce­lu­jąc w Henry'ego szyb­ko dodał. – Dawaj kasę, bo ci ten łeb od­strze­lę, ka­pu­jesz?

Henry w stra­chu pod­niósł ręce do góry i kiw­nął do zbója głową na znak, że wszyst­ko w po­rząd­ku. Potem zwró­cił się do Isa­bel­le trzę­są­cym się gło­sem:

– Je pense qu'il veut vra­iment notre ar­gent[6]. 

Młoda pa­nien­ka ofuk­nę­ła za­bój­czym spoj­rze­niem ra­bu­sia i nie­śpiesz­nie za­czę­ła opróż­niać oso­bi­stą to­reb­kę. Potem zdję­ła pięk­ną, dia­men­to­wą kolię i zsu­nę­ła złote pier­ście­nie z de­li­kat­nych dłoni. Henry tak bar­dzo się trząsł, że je­dy­ne co był w sta­nie zro­bić to tylko przy­glą­dać się temu co robi Isa­bel­le.  

– E, ty! – wrza­snął zło­dziej. – Ty też wy­ska­kuj z forsy. Ale już!

Henry nie­mal pod­sko­czył prze­stra­szo­ny, kiedy prysz­cza­ty zbir krzyk­nął na niego. Szyb­ko jed­nak od­zy­skał rezon i za­czął opróż­niać puste nie­mal kie­sze­nie. Z wiel­kim żalem roz­stał się ze swoim nic nie war­tym ze­gar­kiem. A w mo­men­cie kiedy od­da­wał ro­do­wy sy­gnet, nie­mal za­pła­kał czu­jąc w sercu tak wiel­kie upo­ko­rze­nie.  

Ca­łość trwa­ła le­d­wie parę minut. Ban­dzior wszyst­ko za­chłan­nie pa­ko­wał do wiel­kiej sakwy, którą po wszyst­kim z ra­do­ścią na­rzu­cił sobie na plecy. Nadal mie­rząc w ob­ra­bo­wa­nych z pi­sto­le­tu, od­rzekł do nich uka­zu­jąc dwa rzędy okrut­nie żół­tych zębów:

– In­te­re­sy z pań­stwem to czy­sta przy­jem­ność. I gdyby tylko ten tu nie był taką pizdą, po­wie­dział­bym wam do­brej nocy… – uśmiech zmie­nił się na jego twa­rzy w okrut­nie zło­śli­wy gry­mas roz­ba­wie­nia po­mie­sza­ne­go z po­li­to­wa­niem. – Au re­vo­ir!

Rabuś wy­mie­rzył w głowę Henry'ego z trzy­ma­ne­go pi­sto­le­tu i po­cią­gnął za spust.

W do­roż­ce na­stą­pił bar­dzo gło­śny wy­strzał. Kula nie­chyb­nie prze­szy­ła­by głowę Henry'ego, gdyby nie odro­bi­na szczę­ścia. Koła do­roż­ki wpa­dły na nie­rów­ne ka­mie­nie, cała aż za­trzę­sła się do­kład­nie w mo­men­cie wy­strza­łu. Kula po­szy­bo­wa­ła nieco za wy­so­ko, dziu­ra­wiąc nie­mal ide­al­nie na środ­ku pięk­ny cy­lin­der Henry'ego. Kró­li­cza łapka po­dob­no przy­no­si swo­je­mu wła­ści­cie­lo­wi przy­chyl­niej­szy uśmiech losu. Jak widać cy­lin­der z kró­li­cze­go wło­sia rów­nież.

Ban­dzior nie cze­kał na dal­szy bieg wy­da­rzeń, za­klął tylko szpet­nie pod nosem i wy­sko­czył jak po­pa­rzo­ny z do­roż­ki, wcale nie mając za­mia­ru oglą­dać się za ob­ra­bo­wa­ny­mi. Henry w mię­dzy­cza­sie, spo­co­ny jak nigdy wcze­śniej, dzię­ko­wał sobie w duchu, że za­brał ze sobą cy­lin­der. Ro­zej­rzał się szyb­ko po wnę­trzu do­roż­ki, ra­bu­sia ani śladu, jego wzrok spo­czął więc na wy­stra­szo­nej Isa­bel­le. Uśmiech­nął się do niej.  

– Ce qui sont vous fait rire? Co­urez pour elle![7] – krzyk­nę­ła w spo­co­ną twarz Henry'ego Isa­bel­le.

Nor­mal­nie Henry by naj­pew­niej naj­pierw ska­mie­niał zdez­o­rien­to­wa­ny, póź­niej spło­nił by się spe­szo­ny, by w końcu od­da­lić się na swoje spo­łecz­ne wy­gna­nie. Tak było za­zwy­czaj. Jed­nak tej nocy wy­da­rzy­ło się coś zgoła od­mien­ne­go. Henry wstał, ha­fto­wa­ną chu­s­tecz­ką otarł spo­co­ną twarz i ru­szył w pogoń za ban­dzio­rem, rzu­ca­jąc swo­jej uko­cha­nej na od­chod­nym:

– Ne vous inquiétez pas, ce soir, je serai votre héros![8]  

Za­sko­czo­ny swoją re­ak­cją nawet nie za­uwa­żył kiedy wy­sko­czył nie­mal z ja­dą­cej do­roż­ki. Za­mknął kul­tu­ral­nie za sobą drzwicz­ki i wbrew swo­jej na­tu­rze rzu­cił się ze zwie­rzę­cą sta­now­czo­ścią na prze­jeż­dża­ją­cą tuż obok inną do­roż­kę. Zwin­nie ni­czym małpa dźwi­gnął się na dach. Ledwo udało mu się wejść, a mo­men­tal­nie wy­pa­trzył szyb­ko od­da­la­ją­ce­go się zło­dzie­ja. Bie­gną­cy cień z wiel­ką sakwą na ple­cach. Je­że­li­by tak skrę­cić tro­chę w prawo, można by do­go­nić go jesz­cze do­roż­ką i wtedy ze­sko­czyć na prysz­cza­te­go z cał­ko­wi­tym za­sko­cze­niem. Nie wie­dzieć jak, plan od­bi­cia kosz­tow­no­ści uknuł się sam.

Henry sta­now­czym ru­chem ode­brał lejce przy­głu­che­mu i z lekka już przy­sy­pia­ją­ce­mu woź­ni­cy, by zaraz potem do­roż­kę skie­ro­wać tak, jak pier­wot­nie za­pla­no­wał. Do­roż­ka za­fur­ko­ta­ła pę­dząc na krzy­wych ka­mie­niach, po­trzą­snę­ła po­rząd­nie na oba boki, ro­biąc przy tym nie­ma­ły am­ba­ras. Stary woź­ni­ca prze­ra­żo­ny wy­sko­czył z na­bie­ra­ją­cej wła­śnie coraz więk­szej pręd­ko­ści do­roż­ki wprost na za­ku­rzo­ny bruk pa­ry­skiej ulicy, wy­bi­ja­jąc sobie przy oka­zji przed­nie­go zęba i nie­chęt­nie bio­rąc ko­lej­ne­go guza do swo­jej małej ko­lek­cji.

Dud­nią­cy hałas sto­sun­ko­wo szyb­ko za­alar­mo­wał ucie­ka­ją­ce­go ra­bu­sia. Kątem oka spoj­rzał na pę­dzą­cą nie­mal wprost na niego do­roż­kę i kie­ru­ją­ce­go nią dżen­tel­me­na z dziu­ra­wym cy­lin­drem.  

– Niech to dun­der świ­śnie, jeśli to nie ta ła­ma­ga! – za­klął w duchu.  

Zręcz­nie od­rzu­cił łup na bok, szyb­kim ru­chem re­wol­we­row­ca wy­cią­gnął pi­sto­let i jak ra­so­wy za­bój­ca, ob­ró­cił się na pię­cie, od­po­wied­nio uło­żył ciało, pra­wym okiem pa­trzył przez musz­kę lufy, wy­wa­lił jęzor na wierzch i ce­lo­wał ide­al­nie w głowę Henry'ego. Tym razem nie spu­dłu­ję, po­my­ślał. A potem wy­strze­lił po raz drugi tej nocy. Kula świ­snę­ła w po­wie­trze nie ro­biąc ni­ko­mu krzyw­dy. Pę­dzą­ca do­roż­ka na­bie­ra­ła coraz więk­szej szyb­ko­ści, trzę­sła okrut­nie, bu­ja­jąc się raz to w lewo, raz w prawo. I za każ­dym razem, kiedy wy­da­wa­ło się już, że upad­nie na któ­ryś z boków, wra­ca­ła do swo­jej wyj­ścio­wej po­zy­cji. Koła traj­ko­ta­ły po bruku, cud że nie roz­pę­kły się jesz­cze, choć przy­naj­mniej kilka razy tego wie­czo­ra już po­win­ny. Cięż­ko wy­mie­rzyć w chwie­ją­cy się nad­jeż­dża­ją­cy dy­li­żans. Ban­dzior nie dawał jed­nak za wy­gra­ną, szyb­ko zło­żył się do po­now­ne­go strza­łu, mie­rzył bar­dzo do­kład­nie i chwi­lę póź­niej na­ci­snął spust pi­sto­le­tu jeden raz, zaraz potem szyb­ko drugi i trze­ci. Żadna kula nie się­gnę­ła celu, wy­la­tu­jąc o wiele za wy­so­ko, pro­sto w niebo. Prysz­cza­ty zbir za­klął szpet­nie, splu­nął na zie­mię wście­kły z roz­wo­ju wy­da­rzeń. 

Henry w za­sa­dzie sam nie wie­dział co się dzie­je i jakim cudem udaje mu się w spo­sób tak do­sko­na­ły nie tylko pro­wa­dzić do­roż­kę i utrzy­my­wać ją w jed­nej ca­ło­ści, ale rów­nież uchy­lać się nad­la­tu­ją­cym kulom. In­stynk­tow­nie pro­wa­dził lejce, to przy­spie­sza­jąc, to ha­mu­jąc nie­znacz­nie, cią­gle ko­ry­gu­jąc tor jazdy. Gdzie i kiedy nabył ta­kich umie­jęt­no­ści sam nie wie­dział, no bo prze­cież nie w Le Bo­uqu­et De Gre­nel­le, przy lamp­ce czer­wo­ne­go wina i pie­czo­nej kacz­ce.  

Zło­dziej wie­dział, że ma ostat­nią szan­sę. Do­roż­ka była już tuż, tuż. Se­kun­dy dzie­li­ły ją od ude­rze­nia w ścia­nę bu­dyn­ku i ewen­tu­al­ne po­trą­ce­nie ban­dzio­ra. Po­trzą­snął głową w zło­ści i za­czął krzy­czeć, nie wie­dzieć dla­cze­go i po co, jed­no­cze­śnie mie­rząc w ostat­nim akcie de­spe­ra­cji w kie­ru­ją­ce­go fur­ko­czą­cą do­roż­ką Henry'ego.  

Strzał padł nie­mal w tej samej chwi­li, co Henry ze­sko­czył z kozła do­roż­ki wprost na prysz­cza­te­go zło­dzie­ja. Wy­glą­da­ło to ko­micz­nie, jak gdyby dżen­tel­men rzu­cał się wła­śnie w ob­ję­cia naj­droż­szej uko­cha­nej. Potem na­stą­pił ogrom­ny huk, w chwi­li gdy pę­dzą­ca do­roż­ka, stra­ciw­szy swo­je­go woź­ni­cę, wpa­dła w nie­kon­tro­lo­wa­ny po­ślizg, ude­rza­jąc tyłem w ścia­nę bu­dyn­ku. Drew­no trza­snę­ło i roz­le­cia­ło się na wszyst­kie stro­ny, koła na­resz­cie pękły, a uwol­nio­ne konie spło­szo­ne ucie­kły w ciem­ną ulicz­kę.

Rabuś i tym razem nie tra­fił, ce­lu­jąc w miej­sce gdzie przed se­kun­dą był jesz­cze ska­czą­cy już Henry. Dżen­tel­men w iście za­wa­diac­kim stylu spadł całym cię­ża­rem ciała na osza­la­łe­go ze zło­ści zbira, przy­gnia­ta­jąc go do ziemi swoim cię­ża­rem. Dobra passa nie mogła jed­nak trwać wiecz­nie, opry­szek o wiele szyb­ciej niż można było się tego spo­dzie­wać, ock­nął się i zrzu­cił z sie­bie nie­ru­cho­me­go jesz­cze i lekko oszo­ło­mio­ne­go Henry'ego. Na­stęp­nie spraw­nie pod­niósł się z ziemi i ocza­mi szu­kał swo­jej dzi­siej­szej zdo­by­czy, a która w tym całym ba­ła­ga­nie przy­kry­ta zo­sta­ła de­ska­mi z roz­trza­ska­nej do­roż­ki.  

Świa­do­mość wra­ca­ła do Henry'ego z lek­kim opo­rem. Jak gdyby oba­wia­ła się, że fa­ce­to­wi wpad­nie do głowy jesz­cze kilka in­nych, rów­nie bra­wu­ro­wych i głu­pich, po­my­słów. Prze­tarł oczy, ręką wy­ma­cał cy­lin­der i laskę. Dalej wstał i do­pie­ro kiedy spoj­rzał we wście­kłe ob­li­cze zło­dzie­ja, do­tar­ło do niego co tak na­praw­dę przed chwi­lą się wy­da­rzy­ło. Mo­men­tal­nie wy­peł­ni­ła go duma. Nie ważne co się sta­nie teraz, bo to czego przed chwi­lą do­ko­nał i w jakim stylu udało mu się to zro­bić, było tego warte.

Ban­dzior dy­szał z po­dwój­nej zło­ści. Jego sakwa prze­pa­dła, a ten fran­cu­ski pie­sek nadal żyje. Nie długo, na jego nie­szczę­ście. Pod­niósł le­żą­cy u swo­ich stóp pi­sto­let, wy­ce­lo­wał w Henry'ego z bli­skiej od­le­gło­ści. Nie wiem co mu­sia­ło­by się teraz stać, żeby spu­dło­wał.

– Ko­niec – zro­bił prze­rwę – je­ba­ne­go – ko­lej­ną – przed­sta­wie­nia! – a póź­niej na­ci­snął spust pi­sto­le­tu.

Klik.  

Pi­sto­let nie strze­lił. Ro­ze­źlo­ny rabuś ma­cha­jąc bro­nią na­ci­skał spust jak opę­ta­ny. Klik. Klik. Klik. Pusty ma­ga­zy­nek. Po­wi­nien to wie­dzieć, wy­strze­lił już tego wie­czo­ra sześć strza­łów, wię­cej kul w ma­ga­zyn­ku prze­cież nie miał.  

Henry za­mknął z prze­ra­że­nia oczy. Kiedy jed­nak pi­sto­let nie wy­strze­lił wie­dział, że to jego ostat­nia szan­sa. Po­zo­sta­ła mu jesz­cze jedna sztucz­ka, przy­go­to­wa­na spe­cjal­nie na tego typu oka­zje. Prze­krę­cił czar­ną, po­ły­sku­ją­cą kulę u laski. Trzask. Me­cha­nizm ustą­pił, a dżen­tel­men wy­cią­gnął z wnę­trza laski, od­bi­ja­ją­ce się bla­skiem księ­ży­ca, zmyśl­nie ukry­te, srebr­ne ostrze.  

– En garde! – krzyk­nął Henry.  

– No bez jaj – od­rzekł zre­zy­gno­wa­ny ban­dzior i nie cze­ka­jąc na re­ak­cję dżen­tel­me­na rzu­cił w niego pi­sto­le­tem, by zy­skaw­szy w ten spo­sób kilka cen­nych se­kund, chwy­cić pierw­szy lep­szy, na­da­ją­cy się do walki ka­wa­łek deski. 

Henry z gra­cją przy­sta­ją­cą ucznio­wi fech­tun­ku, uchy­lił się przed nad­la­tu­ją­cym pi­sto­le­tem. A póź­niej za­wi­ro­wał w tańcu ze swoim ostrzem. Naj­pierw ciął z góry, pro­sto, acz fi­ne­zyj­nie. Ban­dzior po­sta­wił gardę, choć sub­tel­no­ści nie było w tym żad­nej. Henry spo­dzie­wa­jąc się obro­ny, nim skoń­czył atak, po­sta­wił krok w bok, prze­niósł cię­żar ciała z jed­nej nogi na drugą i za­krę­ca­jąc swoim ostrzem, prze­le­ciał bo­le­śnie przez ramię zło­dzie­ja. Tam­ten krzyk­nął w au­ten­tycz­nym za­sko­cze­niu, szyb­ko zła­pał się za krwa­wią­ce ramię i nie­do­wie­rzał.  

Henry nie cze­kał, ude­rzył po­now­nie. Szyb­ko i pew­nie jak ty­grys ata­ku­ją­cy ranną an­ty­lo­pę. Szyb­ki wypad do przo­du, lekki ruch nad­garst­ka, okrę­ce­nie szty­chu już w chwi­li sa­me­go ciosu i finta cięta w dół. Mor­der­czo do­kład­nie wy­ko­na­na kom­bi­na­cja. Opry­szek był bez szans. Padł na zie­mię z deską w ręku, za­le­wa­jąc się krwią.  

Henry po­pra­wił sobie cy­lin­der, ostrze na po­wrót scho­wał do wnę­trza laski i przez bar­dzo długi czas jesz­cze dzię­ko­wał swo­je­mu nie­ży­ją­ce­mu już ojcu za przy­mu­so­we lek­cje z fech­tun­ku za młodu. Kie­dyś uwa­żał je za stra­tę czasu, dzi­siaj ura­to­wa­ły mu nie tylko jego kosz­tow­no­ści, ale i życie.

Chwi­lę po­trwa­ło nim udało mu się od­na­leźć za­wa­lo­ną de­ska­mi sakwę ze skra­dzio­ny­mi kosz­tow­no­ścia­mi. Potem, wra­ca­jąc już do do­roż­ki Isa­bel­le, my­ślał całą drogę o tym, że bar­dzo do­brze zro­bił bio­rąc ze sobą cy­lin­der z kró­li­cze­go wło­sia i laskę zwień­czo­ną wy­po­le­ro­wa­ną, czar­ną kulą.

Pół go­dzi­ny póź­niej udało mu się do­go­nić do­roż­kę swo­jej uko­cha­nej Isa­bel­le. Oddał jej wszyst­kie ukra­dzio­ne wcze­śniej dro­go­cen­ne rze­czy, opo­wie­dział skró­to­wo prze­bieg wy­da­rzeń dzi­siej­sze­go wie­czo­ra i padł jej do kolan, pro­sząc o wy­ba­cze­nie i bła­ga­jąc o nie zry­wa­nie za­rę­czyn. Mina Isa­bel­le wy­da­wa­ła się nie wzru­szo­na, po chwi­li jed­nak mu od­po­wie­dzia­ła:

– Mon héros, mon grand su­per-héros![9] – i padła mu w ra­mio­na.

Gdyby Henry wie­dział co go czeka dzi­siej­sze­go wie­czo­ra, naj­pew­niej nie wy­szedł­by nawet z domu. Ale gdyby tego nie zro­bił, nie zo­stał­by prze­cież su­per­bo­ha­te­rem pa­ry­skiej nocy.

 

[1] Moje usza­no­wa­nie, panno Isa­bel­le.

[2] Pro­szę usiądź.

[3] Zry­wam nasze za­rę­czy­ny.

[4] Henry, co on mówi?

[5] Nie wiem, chyba że chce pie­nię­dzy?

[6] Myślę, że na pewno chce na­szych pie­nię­dzy.

[7] Czego się cie­szysz? Bie­gnij za nim!

[8] Nie martw się, dziś będę twoim bo­ha­te­rem!

[9] Mój bo­ha­te­rze, mój wspa­nia­ły su­per­bo­ha­te­rze!

Koniec

Komentarze

Hmmm. Historia bez fantastyki. Nad językiem powinieneś dalej pracować. Niekiedy coś merytorycznie szwankuje.

Jak się puszcza oczko z cygara?

Ubrał swój najlepszy frak,

Ubrania się zakłada, nie ubiera.

Nic by nie było w tym zadziwiającego, że jest się pantoflarzem i tchórzem, upstrzonym w szykowny frak, gdyby nie to, że Henry niepodzielnie próbował wszystkim udowodnić jakim silnym i zaradnym jest mężczyzną.

Upstrzonym? Powtórzenie. Przecinek po “udowodnić”. W ogóle z interpunkcją nie jest najlepiej.

Zaskoczony swoją reakcją nawet nie zauważył kiedy wyskoczył niemal z jadącej dorożki. Zamknął kulturalnie za sobą drzwiczki

A niemal jadąca dorożka to jaka? ;-) Jak mógł nie zauważyć, że wyskoczył? No, jeśli był rozgorączkowany, to mógł, ale chyba w takim stanie nie zamykałby kulturalnie drzwiczek. Zwłaszcza, gdyby dorożka całkiem jechała.

bujając się raz to w lewo, raz w prawo

Przedobrzyłeś.

prowadzić dorożkę i utrzymywać ją w jednej całości, ale również uchylać się nadlatującym kulom. Instynktownie prowadził lejce,

W jednej części albo w całości. Uchylać się przed kulami. Prowadził lejce czy konie?

To w końcu bandzior rzucił łup wcześniej, przed drugim strzałem czy trzymał sakwę aż do końca? Jak by nie kombinował, trudno, żeby znalazła się pod resztkami dorożki. I miał pistolet czy rewolwer? Bo jeśli jednak pistolet, to dlaczego z akurat sześcioma nabojami? Mauser miał podobno dziesięć, a nie wiem, czy w tym okresie coś jeszcze było do dyspozycji.

Babska logika rządzi!

Jak na parodię, to zabrakło komizmu. Jak na tekst poważny – to brakuje sensu. Wyszło takie niewiadomoco. Językowo nienajlepiej (ubieranie fraka…), dialogi po francusku z przypisami na końcu, jak dla mnie średnio trafiony pomysł – nie chciało mi się co chwila przewijać i sprawdzać co mówią, na koniec stwierdziłam, że nic istotnego. Fabularnie nic odkrywczego, napięcia brak. No, nagrody w konkursie też bym nie przyznała :p

Podpisuję się pod zdaniem Bellatrix. Od siebie dodam, że nawet gdyby tekst był udaną humoreską lub jej udanym przeciwieństwem, językowe “cuda” zatrzymałyby go w połowie drogi do nagród.

ale przecież by móc ociekać w blasku wzroku

Ociekać w blasku wzroku? Ocieka się czymś, a nie gdzieś, i trudno mi sobie wyobrazić jak to jest ociekać będąc w blasku wzroku. Cyborgi z tych kobiet? Latarki w oczach mają? : )

 

Nie wydaje mi się, żeby zapisywanie dialogów po francusku i robienie do nich przypisów z tłumaczeniem, było dobrym pomysłem. A nawet na pewno nie jest dobrym pomysłem.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Jeśli to miała być humoreska, padła zarżnięta wątłym humorem i koszmarnym wykonaniem, że o braku fantastyki nie wspomnę. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No, nie jest zbyt dobrze :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka