- Opowiadanie: BogusławEryk - Jej uśmiech

Jej uśmiech

Kolejne (po Złym Człowieku) opowiadanie, którego akcja toczy się w Clockhill. Oba teksty nie są powiązane fabularnie, więc lektura pierwszego nie jest obowiązkowa, jednak, jeśli ktoś czytał Złego..., z pewnością znajdzie tu kilka smaczków i luźnych nawiązań.

Życzę miłej lektury.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Jej uśmiech

W OBJĘCIACH MORFEUSZA

 

Byli razem. On i ona. Szczęśliwi.

Gdzie? Kiedy? Nie miało to najmniejszego znaczenia.

Później świat rozpadł się na kawałki…

 

RANNY PTASZEK

 

Sny bywają okrutne.

Jase wygrzebał się z pościeli i usiadł na brzegu łóżka. Ukrył twarz w dłoniach. Pod powiekami przelatywały mu śnione przed momentem obrazy. Nie sceny – te znikały z pamięci zbyt szybko, zbyt szybko traciły swój przewrotny sens. Obrazy. Uśmiech – szeroki, promienny. Oczy – błękitne, wyrażające więcej niż zdołałyby słowa. Słowa? Tak, były także słowa. I choć przebrzmiało już ich echo, Jase ufał, że wyrażały czułość oraz tęsknotę.

Jak co noc, były to jej słowa. Jej oczy. Jej…

Jej uśmiech – wyszeptał Jase i załkał.

Otarł łzy i zerknął na zegarek: 6:13. Zaklął. Znowu nie przespał nawet sześciu godzin. I po co ja w ogóle nastawiam budzik? Obijając się stopami o zalegające na dywanie butelki, powlókł się do łazienki. Ulżył sobie ręką nad umywalką, wszedł do wanny i przesunął uchwyt baterii. Pomieszczenie wypełniła mgiełką pary. Ciepło odprężało, powodowało, że powieki Jase'a zaczęły samoczynnie opadać. Ocknąwszy się na samej granicy snu, pośpiesznie opryskał twarz zimną wodą. "Drzemka w trakcie kąpieli", zganiła go któregoś dnia Anna, "to niezawodny sposób na wyprowadzkę z tego świata". Jase nie zamierzał się wyprowadzać. A przynajmniej nie w ten sposób: z gołym tyłkiem i do tego na kacu. Czegoś dokonał, zanim twoja dusza opuściła świat żywych? – zapytałby go archanioł Gabriel u wrót Raju. Zwaliłem konia do umywalki, odparłby Jase.

Po kąpieli zebrał w sobie odwagę, by spojrzeć w lustro. Nie ma tragedii, osądził. Kilka sińców, niewielka opuchlizna… A przecież mogło być znacznie gorzej! "Kilka sińców" zawdzięczał wyniesionemu z rodzinnego domu szacunkowi do pieniędzy. Zeszłego wieczoru wybrał się z przyjacielem do "The Smiling Angel", najpopularniejszego klubu nocnego w Clockhill. W Midnight, jednej z czterech dzielnic miasta, gdzie mieścił się lokal, wręcz roiło się od wszelkiej maści szumowin: przestępców seksualnych, reketierów, złodziei oraz ćpunów. Fakt ten nie zniechęcał jednak clockhillskich imprezowiczów, którzy lgnęli do "Angel" niczym komary do nabiegłej krwią żyły. "A lwia część tych krwiopijców spragniona jest soków, które może zaoferować im jedynie mężczyzna!" – co Clay "Charlie" Charbonnett kilkukrotnie podkreślił, namawiając Jase'a do wspólnej eskapady.

Mimo początkowego oporu – od śmierci Anny wolał raczej unikać ludzi – Jase ostatecznie dał za wygraną.

W klubie znaleźli się kilka minut po dwudziestej. Kilka minut po dwudziestej pierwszej Jase został sam – jak zawsze podczas wspólnych wypadów, Charlie dostał to, po co przybył, i ulotnił się bez pożegnania. Jase nie miał tyle szczęścia – na jego obronę można by rzec, że niespecjalnie temu szczęściu dopomagał. Raz czy dwa zbył milczeniem zalotne zaczepki jakiejś kuso odzianej dzierlatki. Nie żeby z dziewczyną było coś nie tak: bujne rude włosy, ciało młodej bogini i "będę twoja, jeśli tylko sobie tego zażyczysz" wypisane na twarzy, ale…

Ale nie była nią…

Jase wypił jeszcze kilka piw, wypalił pół paczki papierosów, przypalając jednego po drugim, i równo o północy opuścił klub. (I pewnie wróciłby do domu bez siniaków na twarzy, gdyby właśnie w tej chwili nie dało o sobie znać jego dobre wychowanie). Zamiast na postój taksówek, skierował się na przystanek autobusowy. Piętnaście pero piechotą nie chodzi, stwierdził, chociaż w klubie z lekkim sercem wydał ponad trzydzieści.

Nie czekał długo (trzeciego z rzędu papierosa musiał wyrzucić zaledwie napoczętego). W autobusie panował gwar w niczym nie ustępujący temu ze "Smiling Angel". Tu jednak, w miejsce Micka Jaggera i Kurta Cobaina, koncert dawała ośmioosobowa grupa skinheadów. Zignorował ich – sam niejednokrotnie robił z siebie pośmiewisko w miejscach publicznych – i pogrążył się w myślach. Widok przemykających za oknem ulic hipnotyzował, przywoływał wspomnienia. W oddali zagrzmiało. Ann uwielbiała deszcz, ale bała się burzy, pomyślał machinalnie. Dokąd szłaś tamtego dnia? – rozważył już setki możliwości, lecz żadna nie wydawała się sensowna. Dokąd, Ann, dokąd?!

Spływającym po szybie kroplom zawtórowały łzy ściekające po policzkach Jase'a.

Na ziemię sprowadził go krzyk. Obejrzał się. W gronie skinheadów znajdowała się jedna dziewczyna – teraz przytrzymywana przez dwóch i bita w okolice żołądka przez trzeciego "kolegę"; pozostała czwórka dopingowała tego ostatniego okrzykami typu: "pokaż szmacie, co znaczy ból!" czy "właśnie tak, stary, naucz sukę szacunku!". Jase z zasady nie wtrącał się w cudze sprawy – zazwyczaj wynikało z tego więcej złego niż dobrego – lecz tej nocy postanowił przymknąć na nią oko. Był zły – na Charliego (jak zawsze mnie olał), ale głównie na samego siebie (znowu użalam się nad sobą niczym ostatni mazgaj!). Przede wszystkim jednak miał w czubie i czuł się niezniszczalny. Podszedł do "boksera". Bokser ryknął coś o niewtrącaniu się, Jase odkrzyknął coś niepochlebnego o matce pięściarza…

I wtedy się zaczęło.

Jako pierwsza (o słodka ironio!) naskoczyła na niego dziewczyna, w której obronie tak szlachetnie i bezmyślnie stanął. Zaraz potem posypał się grad ciosów. Ostatnia myśl Jase'a, zanim stracił przytomność, brzmiała: cholera, prawdziwy ze mnie szczęściarz – chłopcy wyraźnie przedkładają okolice żołądka ponad twarz…

Dalej były wyłącznie przebłyski. Pamiętał jak po kilku nieudanych próbach w końcu trafił kluczem do zamka drzwi frontowych swojego mieszkania. Pamiętał jak, już w sypialni, sprawdził, czy ma telefon i portfel – oraz swoje zaskoczenie, gdy okazało się, że owszem. A także przelotną myśl: nie ma co… porządne chłopaki, żadni tam złodzieje! I tyle.

– Dzięki, Clay – powiedział, wychodząc z łazienki. – To był naprawdę udany wieczór.

Parę chwil później, już ubrany i z na w pół opróżnioną puszką piwa Gray Dusk w ręku, zatelefonował do Claya Charbonnetta.

Siemasz, wodzu! – Charlie najwyraźniej nie zmrużył jeszcze oka. – Co tam? Gdzieś to się wczoraj zgubił?

– W dupie! – warknął Jase. – Musimy pogadać.

No nie wiem, Jay. Właśnie zamierzałem się kłaść… Możemy to przełożyć na później?

– Za pół godziny masz być w parku. – Jase rozłączył się, nie czekając na odpowiedź.

Czuł jak wzbiera w nim gniew.

Przez ostatnie siedem miesięcy zmagał się z okrutną rzeczywistością, na stan której nie mógł już w żaden sposób wpłynąć. Anna nie żyła i nie dało się nic na to zaradzić… jeśli jednak chodzi o bandę ogolonych na łyso śpiewaków… Tutaj opcji było mnóstwo, a Jason Scott przedkładał twarze ponad okolice żołądka.

 

PRZYJACIÓŁ POZNAJE SIĘ W BIEDZIE

 

Spacerując wybrukowaną dróżką, Jase przyglądał się stałym bywalcom Mobley's Park – grającym w szachy staruszkom w szarych prochowcach oraz odzianym w łachy pijakom drzemiącym na kamiennych ławeczkach – gdy niespodziewanie naszła go ponura refleksja: patrz uważnie, Jase, ponieważ właśnie tak będzie wyglądała jesień twojego życia. Staniesz się częścią Mobley's – to akurat masz jak w banku – ale raczej nie dołączysz do dżentelmenów w prochowcach. Nie, mój drogi, ludzie tobie podobni nie starzeją się z godnością! Lepiej, żebyś już teraz upatrzył sobie jakąś wygodną ławeczkę.

Ta jest całkiem niezła, zawyrokował, siadając. Widoki również niczego sobie: po drugiej stronie biegnącej równolegle do parku Caroline's Street stał zniszczony przez pożar budynek poczty. Do zwarcia instalacji elektrycznej doszło szóstego marca – dokładnie tydzień po śmierci Anny. W chwili zapalenia się przewodów, wewnątrz przebywało dwanaście osób; w porę ostrzeżeni przez syrenę alarmu, wydostali się na ulicę, wszyscy poza jedną, której drogę ucieczki odcięły płomienie. Przybyłym na miejsce funkcjonariuszom policji nie udało się niestety sporządzić rysopisu pechowej kobiety. Ocalali wydawali się być zgodni wyłącznie w jednej kwestii: nie mogła mieć mniej niż dwadzieścia i więcej niż dwadzieścia pięć lat. Dalej pojawiały się same rozbieżności. Podczas gdy jedni twierdzili, że dziewczyna miała długie jasnoblond włosy, drudzy upierali się przy wersji krótkowłosej brunetki. Gdzie jedni widzieli skórzaną torebkę, tam inni – sportowy plecak. Tu bluza, tam żakiet. Sprzeczności mnożyły się aż do chwili, gdy strażacy odnaleźli zwłoki, których stan – były niemalże doszczętnie zwęglone – z góry przekreślał jakiekolwiek próby ustalenia tożsamości denatki.

– Twoje zdrowie, Jane. – Jase otworzył butelkę Gray Dusk. – Kimkolwiek byłaś.

Śmierć w płomieniach, rozmyślał, popijając ulubiony trunek. To dopiero musi boleć! Szczęście w nieszczęściu, że Ann umarła szybko. Prawdopodobnie nie zdawała sobie nawet sprawy, że jakiś psychol przebrany za Freda Krugera właśnie podrzyna jej gardło!

– Dzień dobry. – Ciemna sylwetka zasłoniła Jase'owi widok; przestraszony, omal nie rozlał piwa. Na dobry początek dnia kolejny mandacik do kolekcji, pomyślał, uśmiechając się ironicznie. Pomylił się. Nieznajomy nie miał na sobie munduru, a dwuczęściowy garnitur od Siarga d'Lore lub Brooks Brothers. Staromodny kapelusz i oprawione okulary o lekko zaciemnionych szkłach nadawały mu wizerunek mafiosa rodem z kina lat siedemdziesiątych.

– Dzień dobry. – Jason odezwał się znacznie głośniej niż zamierzał. To przez twarz tego gościa, uświadomił sobie z niepokojem, coś jest nie tak z jego skórą.

Nieznajomy przez krępująco długą chwilę spoglądał na Jase'a zza popielatych szkieł. W końcu, gdy zdołał go już przyprawić o ciarki, rzekł:

– To wspaniały gest: wznosić toast za tych, którzy dotarli do kresu… – Uśmiechnął się, nie otwierając ust. – I bynajmniej nie przypadkowy. Do zobaczenia, idasai Scott. Niebawem. – Po tych słowach ruszył swoją drogą, pozostawiając Jasona w konsternacji.

Co u licha?!… Kim był ten gość? W życiu nie widziałem tak upiornych oczu… i ta jego skóra! Zupełnie jakby była ze szkła…

– Siemasz, mordo! – Wzniesiony po drugiej stronie ulicy okrzyk zmącił strumień myśli Jase'a. Charlie wyglądał jak przybysz z innej planety – wielki prawie jak niedźwiedź grizzly, ubrany w tę samą koszulę, w której pojechał do klubu (teraz pomiętą, z połami wystającymi ze spodni), i jaskrawożółtą kurtkę z czerwonym logiem Redstar Runners, trzecioligowej drużyny futbolowej z Sunset.

Przebiegł przez jezdnie, nie zważając na pędzące samochody.

– Przybyłem, wedle życzenia jaśnie pana! A że noc upłynęła mi bezsennie, bądź tak łaskaw i wyjaśnij mi dlaczego… O kurwa! Co ci się stało? Wyglądasz jakbyś dostał srogi wpierdol!

– Serio? – Jason Scott pojął właśnie co czują seryjni mordercy w obliczu przemożnej potrzeby.

– Opowiadaj! – Clay dosiadł się do przyjaciela. – Srogi?

– Tak, kurwa, srogi! A co? Nie widać?

– Czyli zgadłem! Chyba czas spróbować szczęścia na loterii…

– Kurwa!!!

– No, już, już… Spokojnie. Złość piękności szkodzi. Mów jak było: kto, co, jak i kiedy.

Jako że "co" nie wymagało wyjaśnień, relacjonując swoją przygodę, Jason skupił się na pozostałych trzech kwestiach.

– Mhm. – Przejęty wyraz twarzy Charliego zdawał się mieć w sobie tyle samo drwiny, co faktycznego przejęcia. – Skini, powiadasz. W Ćwiartce? – "Ćwiartka" była nieoficjalną nazwą Midnight. – W rzeczy samej, przyjacielu, odnalezienie sprawców będzie zatem tylko odrobinę trudniejsze od… zajebania całego złota z Fort Knox w świetle pieprzonego dnia!

– Dobrze się bawisz, Clay?

– Nie najgorzej, drogi Jasonie, doprawdy nie najgorzej. No dobra, przestań już zgrzytać zębami. Przecież wiesz, że ci pomogę – w miarę moich skromnych możliwości, oczywiście. Ale najpierw spróbuj przypomnieć sobie jakieś szczegóły. Blizny, tatuaże, cokolwiek.

– Tatuaże! – Ożywił się Jase. – Trzech z nich miało tatuaże!

– A widzisz! Charlie zawsze coś wymyśli. Swastyki?

– Nie. Coś jakby… ehhh, jasna cholera… jakby… kurwa! Masz coś do pisania?

– A kim ja niby jestem? Pisarzem? – Charlie zaśmiał się gardłowo. – Ale… Czekaj, czekaj. – Pośpiesznie przetrzepał kieszenie kurtki. – Mam!

– Co?

Twarz Claya Charbonnetta rozpromieniła się.

– Nina – rzekł.

– Co… Kto?

– Dupeczka, którą poznałem wczoraj w "Angel". – Odchylił głowę, żeby zademonstrować kolekcję świeżych malinek. – Tylko popatrz ile zostawiła mi pamiątek!

Jase westchnął.

– Dążysz do czegoś, Clay, czy, jak zwykle, pompujesz sobie ego moim kosztem?

– Cierpliwości, przyjacielu. Milcz i słuchaj, albowiem milczenie jest złotem. No więc, namierzyłem tę kotkę, Ninę… potańczyliśmy trochę i zaprosiłem ją do siebie… wiesz, żeby "pokazać jej swoje nagrania"… cha, cha… dupy zawsze lecą na raperów! W każdym razie, ona na to, że niestety nie jest sama i musi najpierw spławić chłopaka. "Spławiaj", powiadam ja i zamawiam taksówkę. Może po pięciu minutach czekania przed klubem, laska wychodzi na zewnątrz, opatulona kurtką swojego misiaczka! Pojmujesz? Frajer dał jej swoją kurtkę, żeby bidulka nie zmarzła w drodze powrotnej do domu! Cha, cha, cha! – Nie przestając się śmiać, Charlie wyciągnął z kieszeni szminkę. – Trzymaj, wodzu!

Jase nie skomentował opowieści przyjaciela; wziął szminkę i narysował na chodniku symbol wytatuowany na skroni jednego oraz na dłoniach dwóch innych skinheadów.

Clay Charbonnett natychmiast przestał się śmiać.

– Jay… – powiedział. – To wcale nie byli skini.

– A kto, do kurwy nędzy?

Charlie wskazał dłonią rysunek.

– To symbol Labiryntu.

– A co to niby takiego?

– Sekta.

– Coś jak Haven's Gate lub Rodzina Mansona?

– Raczej coś jak: "lepiej zapomnij, że kiedykolwiek słyszałeś tę nazwę". Nie martw się jednak! Charlie nie należy do osób, które trzęsą portkami ze strachu przed byle satanistami! A dobra wiadomość, wodzu, jest taka, że obaj znamy osobiście jednego z tych popaprańców. Co więcej: Charlie wie, gdzie mieszka nasz znajomy kultysta!

 

A NIGHTMARE ON DAYTIME STREET

 

No jasne! – Jase nie zdziwił się ani trochę, gdy Charlie podał mu adres. Przeklęta Daytime Street! Jakże by inaczej!

Na miejsce dotarli autobusem; Clay nie posiadał prawa jazdy, Jason natomiast stracił swoje kilka miesięcy temu, gdy zamroczony alkoholem przywalił prosto w słup telegraficzny… bądź drzewo (nie potrafił sobie przypomnieć, a dręczony kacem, postanowił nie pytać o ten detal podczas przesłuchania na komendzie nr 3 w Night's End).

Daytime – właśnie tędy przechadzała się Anna dwudziestego siódmego lutego, około pierwszej po południu, gdy znikąd pojawił się niezidentyfikowany mężczyzna przebrany za Freda Krugera – upiora z filmu Koszmar z Ulicy Wiązów. Zaszedł Annę od tyłu i na oczach kilkudziesięciu przechodniów wyciął jej szeroki uśmiech na gardle. Następnie, jak gdyby nigdy nic, niespiesznie oddalił się w kierunku centrum handlowego Hot & Spicy Shopping. Nikt nie zareagował. Nikt! Nawet Michael Scott, ojciec Jasona, który jechał akurat Daytime w swojej taksówce – czego Jase nie zdołał mu wybaczyć po dzień dzisiejszy.

Dokąd szłaś? – pytanie powróciło niczym natrętna czkawka; od dnia śmierci ukochanej nigdy tak naprawdę nie opuszczało Jasona. Dlaczego nie byłaś wtedy w pracy? Anna odbywała staż w Reâlein Project – instytucji zajmującej się badaniami z zakresu farmaceutyki oraz neogenetyki – i uwielbiała swoją pracę; traktowała ją wręcz jak święte powołanie i nigdy nie brała dni wolnych. Aż do feralnego dwudziestego siódmego lutego.

Gdybyś tylko poszła wtedy do pracy, gdzie byłabyś bezpieczna!

Siedziba RP mieściła się przy Arbon Avenue w Sunset, natomiast Daytime – w centrum strefy handlowej Midday. Obie lokacje dzieliła więc odległość mniej więcej trzynastu mil, a mimo to Jason wyśmiał policyjną teorię, jakoby w grę wchodziły jakiekolwiek osobiste porachunki – Ann po prostu znalazła się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Nie rozumiał jedynie, co robiła właśnie tego popołudnia we wschodniej części Clockhill. Prawdy nie znał także jej bezpośredni przełożony: "Nesei Farron była sumienną pracownicą", oznajmił Sonny Kressel, kiedy Jason złożył mu wizytę w gmachu Reâlein. "Ja natomiast drogo sobie cenię i chętnie wynagradzam zaangażowanie w Projekt. Nie powinno zatem pana dziwić, idasai Scott, że nie pytałem o przyczyny, gdy zatelefonowała do mnie z prośbą o urlop".

Dokąd szłaś, Ann? W jakim celu?

– Pobudka! – Okrzyk Claya wyrwał Jasona z zadumy. – Jesteśmy na miejscu!

Jase rzucił okiem na tabliczkę z adresem – DAYTIME ST. NR 298 – po czym przyjrzał się badawczo niedużemu budynkowi z czerwonej cegły.

– Nie wygląda mi to na siedzibę czcicieli szatana – osądził.

Charlie wzruszył ramionami, nacisnął dwukrotnie dzwonek i zapukał do drzwi. Jason tymczasem zastanowił się w jakim właściwie celu tu przyjechali. Jak to, kurwa mać, w jakim? – żachnęła się emocjonalna część jego charakteru. Żeby odpłacić sukinsynom pięknym za nadobne! Oto, kurwa, w jakim! "Oko za oko", jak nakazuje Stary Testament!

Gówno prawda! – skomentował drugi głos, ten racjonalny. Sram na Stary Testament! Nie wierzę w Jahwe, Buddę, Wróżkę Zębuszkę, ani w Świętego Mikołaja. Nie chodzi o zemstę. Jestem tu wyłącznie dlatego, że zły los odebrał mi Ann i jeśli wreszcie nie spuszczę komuś porządnego wpierdol, to tłumiony gniew wreszcie rozerwie mnie od środka!

Jakkolwiek motywacja stanowiła kwestię sporną, cel pozostawał ten sam.

– Kto tam? – odezwał się zza drzwi kobiecy głos. Znajomy głos, pomyślał Jase.

– 'Bry. – Clay starał się mówić z akcentem typowym dla mieszkańców Midday (brzmiało to co najmniej komicznie). – 'Stałem Josha?

– Kto pyta?

– St'rzy kumple ze szk'ły. – Nie było to kłamstwo; wszyscy trzej uczęszczali do tej samej szkoły podstawowej, choć nie do tej samej klasy. – D'ży Charlie i… Ralph.

Chwila ciszy upewniła Jase'a, że, owszem, zastali Josha. Usłyszeli dźwięk przekręcanego zamka. Gdy drzwi stanęły otworem, Jase mimowolnie zacisnął dłonie w pięści; rozpoznał stojącą w progu dziewczynę. Myliłem się, odnotował w myślach. Chłopcy wcale nie dyskryminują twarzy. Zestawiać moje oblicze z obliczem tej ździry, to tak, jakby porównywać pożar budynku poczty w Sunset z wybuchami nuklearnymi, które zrównały z ziemią Hiroszimę i Nagasaki.

Dziewczyna przyjrzała się Jase'owi spod nabrzmiałych, sino-żółtych łuków brwiowych.

– My się chyba znamy – syknęła i zatrzasnęła drzwi.

Nie zdążyła jednak przekręcić zamka.

Charlie szarpnął za klamkę. Dziewczyna rzuciła mu nienawistne spojrzenie i pobiegła w głąb domu.

– Josh, spierdalaj! Josh…

Clay Charbonnett odwrócił się do Jasona.

– No dalej, wodzu. Do dzieła! – Uśmiechnął się i ruszył w pościg.

Co ja tu robię? – pomyślał Jase przelotnie i pobiegł w ślad za przyjacielem.

Przebiwszy się jak taran przez zagraconą sień, wbiegli do salonu. Nigdzie nie dostrzegli uciekającej dziewczyny – musiała zbiec do kuchni lub jakiegoś innego pomieszczenia – za to nieomalże wpadli na gospodarza domu. Jeśli nie liczyć ręcznika okręconego wokół bioder, Joshua Carr był kompletnie nagi. Na jego umięśnionej piersi widniał kunsztownie wykonany tatuaż: pozbawiona wyrazu, bezpłciowa twarz umiejscowiona pośrodku zawiłego labiryntu.

– Co to, kurwa, ma być! – ryknął Josh, wodząc spojrzeniem od Claya do Jase'a. – Coście za jedni? – Nagle zawiesił wzrok na Jasonie. – Aha. Już rozumiem. Czyli… od wpierdolu się nie wymigam?

– Marne szanse, kolego. – Charlie zatarł dłonie. – Ale, oczywiście, możesz próbować. Prawda, Jay? Jay! Co z tobą?

Jason Scott nie mógł oddychać.

Fred Kruger. Objawienie spadło na niego niczym tona gruzu. Freddy pieprzony Kruger!

Pokój był dosłownie wytapetowany plakatami serii filmów o upiorze z ulicy Wiązów: A Nightmare on Elm Street, Dream Warriors, Freddy's Revenge, The Dream Master i tak dalej.

– Jay! Co ty…! Halo! Ziemia do Jase'a! Stary, co cię, kurwa, napadło?!

Jase nie słuchał; jak opętany przerzucał zawartość kolejnej szafy.

Charlie zwrócił się do gospodarza:

– A ty coś się nagle taki blady zrobił, kolego?

– Jest! KURWA, jest! – Jason Scott odwrócił się w stronę Joshuy Carra. W jednej dłoni trzymał sweter w zielono-czerwone paski, w drugiej gumową maskę. Oczy płonęły mu żądzą mordu.

Josh Carr postąpił krok w tył i, potknąwszy się, klapnął na fotel.

– Ty… – zająknął się. – Ty jesteś Jason?…

Na twarzy Charliego wykwitł nagle wyraz zrozumienia, który po sekundzie zmienił ją w oblicze mordercy.

– To on, Jay? To ten skurwysyn zabił Ann?

Joshua Carr dosłownie wtopił się w fotel.

– Musiałem! – Jego głos przypominał mysie piski. – Dla Alice! Ona… ona nie żyła! A Will powiedział, że jeśli… że muszę… że jeśli chcę, żeby Alice znowu żyła… muszę…

Jase miał dość tego bełkotu. Skoczył na Josha, mając w głowie tylko jedną myśl: zabić! Wstąpiła weń jakaś nieprawdopodobna moc, zmieniając pięści w kamienie! Uderzał szybko i bezlitośnie, przed oczami widząc twarz ukochanej: jej lśniące blond włosy, błękitne oczy, jej policzki, jej usta. Jej uśmiech.

– Jay! Uważaj! – krzyknął za jego plecami Charlie, jednak owładnięty furią Jason nie pojął znaczenia słów przyjaciela. Nie dostrzegł zagrożenia, aż do momentu, kiedy odczuł jego skutki: po jego plecach rozlał się ból tak potężny, jakby ugodził w nie piorun. Upadł. W tej samej chwili kolejny grom przywalił mu w twarz. Nie! Myśli Jasona stały się jasne, mimo eksplodujących wskroś ciała nowych ognisk bólu. Żaden grom. To but. A raczej buty. Josh miał więcej gości, albo ta łysa kurwa z twarzą jak po dwunastu rundach w ringu z Rockym Balboa pobiegła po wsparcie. A teraz mnie kopią… i będą kopać aż w końcu przestanę oddychać… Co on mówił? Dla Alice? Jakiej Alice? Will powiedział mu, że musi… Że musi co? Zabić Ann? Co za Will? O co tu, do jasnej cholery, chodzi? Stracił przytomność, przekonany, że nie będzie mu dane poznać odpowiedzi na żadne z tych pytań.

Mylił się.

 

NIESPOKOJNE DUCHY

 

Sen powrócił.

Dopiero w jego trakcie, Jase zdał sobie sprawę – przypomniał sobie – że jest to wciąż ten sam sen. Że powraca on niemal co noc od śmierci Anny, pastwiąc się nad śniącym, karmiąc się jego rozpaczą niczym wampir krwią uwiedzionej ofiary. Uwiedzionej… tak… bowiem sen ów robił coś jeszcze: każdej nocy uwodził Jasona, podbijał i ranił jego serce. Ponieważ sen ów ukazywał mu…

Anna siedzi przy kuchennym stole. Uśmiecha się tym swoim szczególnym uśmiechem, który zdradza Jasonowi, że jego ukochana rozstrzyga w myślach jakiś frapujący ją dylemat.

– O czym myślisz, kochanie? – pyta Jase.

– O niczym – kłamie Anna, co Jason natychmiast wybacza, gdy dziewczyna posyła mu buziaka. – Spóźnisz się, miśku.

Jase patrzy na zegarek. Zegarek jest niewyraźny, jakby widziany przez brudną szybę. Czerń. Pulsująca czerń! – przebiega Jasonowi przez myśl bez wyraźnego powodu: w kuchni jest jasno. Nieprawda! – szept płynie gdzieś z podświadomości. To iluzja. Jest czerń. Tylko czerń. Lepka i pulsująca!

– Mam jeszcze kilka minut – kłamie tym razem Jase i również śle ukochanej całusa.

Anna marszczy brwi.

– Jasonie Scott! To twój pierwszy dzień! Marsz się ubierać. Już! I załóż koszulę. Masz dzisiaj wyglądać jak człowiek!

Yes, ma’am! – Jason staje na baczność i salutuje.

Anna śmieje się. Dla Jase'a ten śmiech jest jak muzyka. Podchodzi do ukochanej, łapie za nadgarstek, pomaga wstać. Całuje. W usta, w płatki uszu, w szyję. Ściąga z niej bluzkę. Ann spogląda mu w oczy. Uśmiechając się zalotnie, zwilża dłoń językiem i zaciska pięść na boleśnie naprężonym członku Jase'a.

– Mamy mało czasu, miśku – zachęca. – Nie marnujmy go dłużej. Wejdź we mnie! Teraz! Szybko!

Jase posłusznie ściąga bokserki. Zdziera z Anny spódnicę. Nie założyła majtek! – spostrzega, pijany z pożądania, które wzmaga się jeszcze, kiedy nogi ukochanej oplatają mu biodra. Czerń… tylko czerń… – znowu słyszy tajemnicze słowa, milkną jednak, gdy Ann napina mięśnie i przyciąga go ku sobie.

– Nie powstrzymuj się, skarbie. Nie powstrzymuj się i dojdź we mnie. Teraz! Już! Proszę… – krzyczy Anna; napierając łydkami na pośladki Jasona, narzuca mu tempo. – Teraz, skarbie, teraz!!!

Jase wchodzi w ukochaną po raz ostatni – mocno, wręcz brutalnie. Ich głosy łączą się w ekstatycznym krzyku. Świat zdaje się płonąć, lecz płomień ten szybko gaśnie, wypala się i jest już tylko…

Leżą obok siebie na blacie kuchennego stołu. Wyczerpani, lecz szczęśliwi.

Jest już tylko…

– Kocham cię – mówi Jason. Szczerze, z głębi serca.

…pulsująca i lepka…

– Ja ciebie też kocham – kłamie Anna.

…nieskończona czerń Labiryntu.

 

LABIRYNT STRACHU, LABIRYNT NADZIEI

 

Gdzie ja, do cholery, jestem?

Pomieszczenie robiło wrażenie niewielkiego – rozmiarów celi więziennej – lecz Jason nie był wcale przekonany, że jest tak w istocie. Otaczające go ściany pęczniały i rozkurczały się, niczym płuca, przybierając naprzemiennie solidną postać grafitu, oraz breji – czarnej i gęstej jak ropa naftowa. One się naprawdę poruszają! – Jase zadrżał; miał wrażenie, jakby po całym jego ciele biegały setki mikroskopijnych robaków. No pięknie, idasai Scott! Widzimy żywe ściany, tak? A co pan powie na dłuższe wakacje w naszym miłym pensjonacie? Mamy tu całe mnóstwo atrakcji: sympatyczną, zawsze uśmiechniętą obsługę; pozbawione stresujących widoków pokoje; tyle kolorowych pigułek, ile dusza zapragnie; a do tego ogromny wybór niezwykle gustownych kaftanów.

Pośrodku pomieszczenia – zakładając, że istniało w tym miejscu coś takiego jak środek czegokolwiek – stał szklany stół o kwadratowym blacie. Jason zajmował jedno z dwóch ustawionych przy nim krzeseł (także szklanych). Drugie pozostawało wolne, ale Jase przeczuwał, że nie na długo. I bał się. Skoro znajduje się tu drugie krzesło, to musi na kogoś czekać. Nie łudził się bynajmniej, że chodzi o Claya Charbonnetta.

Gdzie ja jestem?

Spojrzał na wyświetlacz telefonu. Znowu ci go nie ukradli! – usłyszał w głowie głos Charliego. Zaiste, wodzu, jesteś w czepku urodzony!… Zamknij się! – zawył na przyjaciela w myślach, choć zdawał sobie doskonale sprawę, że to objaw szaleństwa. Coś było nie tak z jego telefonem. Gdziekolwiek Jason się w tej chwili znajdował, nie łapał tu zasięgu. Bardziej trapiło go jednak odkrycie, że wszystkie odmierzające upływ czasu aplikacje, jakie miał zainstalowane w pamięci smartfona, zatrzymały się na godzinie 8:11 – poza tym urządzenie wyglądało na w pełni sprawne.

Zamknął oczy. Wsłuchując się w bicie serca, pozwolił myślom dryfować.

Rozmyślał o ciągu wydarzeń, które zawiodły go do tego miejsca: drugi wpierdol, a nie minęła nawet doba! Kto jak kto, ale ten Jason Scott to dopiero umie nawiązywać nowe znajomości! Taki już z niego towarzyski skurczybyk!;

o prześladującym go śnie, którego szczegóły tym razem tkwiły jak żywe w pamięci: dwudziesty siódmy lutego, szybki numerek na kuchennym stole… wtedy właśnie widziałem Ann po raz ostatni. Dlaczego to zawsze jest ten sam sen? Co go wywołuje? Wyrzuty sumienia? A może chodzi o coś więcej? O coś, co przeoczyłem na jawie?;

o Clayu Charbonnecie: co dzieje się z Charliem? Czy on też znajduje się w podobnym pokoju?

O odkryciu, jakiego dokonał w domu Joshuy Carra, nie chciał myśleć – nie teraz, kiedy nie miał akurat pod ręką nikogo, kogo mógłby udusić.

– Witam ponownie, idasai Scott.

Jase otworzył oczy.

Ten sam garnitur à la lata siedemdziesiąte, ten sam kapelusz z szerokim rondem, te same oprawione okulary o popielatych szkłach.

– Will. Nie mylę się?

Mężczyzna w garniturze dosiadł się do stołu. Jego osobliwie cienkie usta ułożyły się w idealnie symetryczny półksiężyc.

– Gdzie jestem? – zapytał Jase. – I kim ty jesteś? Gdzie jest Clay? Co zamierzacie z nami zrobić?

– Nieliczni, którzy posiadają szczątkową wiedzę o istnieniu tego miejsca, nazywają je Labiryntem. Trafne określenie, gdy wziąć pod uwagę, że właśnie tu przeplatają się wszystkie Królestwa nazywane przez ludzi wszechświatami. Co do mojej osoby, to powiedzmy, że pełnię funkcję stróża, którego zadaniem jest pilnować, by żaden podróżnik nie przekraczał nieupoważniony bram łączących ze sobą owe światy – tłumaczył tajemniczy mężczyzna. Jason wpatrywał się w jego oczy. Nie pomylił się wcześniej; ani trochę nie przypominały ludzkich. Poruszały się, jednak Jase nie mógł się oprzeć wrażeniu, że są narysowane. Cała twarz tego popaprańca jest rysunkiem naniesionym na szklaną powierzchnię… – Twojemu przyjacielowi nic już nie grozi – mówił dalej Will. – Ocknął się nieco poturbowany i udał prosto do najbliższego pubu. Wątpię, by jutro pamiętał cokolwiek z dzisiejszych wydarzeń. 

– Labirynt? Nieliczni? – Jase ściągnął brwi. – Tacy jak Joshua Carr?

Mężczyzna w garniturze parsknął śmiechem. Rechotał donośnie, a mimo to jego przypominające skaleczenie usta pozostawały zamknięte. Chryste! – Jase ponownie poczuł jak przechodzą go dreszcze. On nie otwiera ich również wtedy, gdy mówi! Jak to możliwe? Jakim cudem słyszę jego głos?! Skąd ten głos się wydobywa?!

– Josh jest nikim – rzekł Will. – Zaledwie marionetką, która wielbi sznurki, chociaż nie ma pojęcia, kto za nie pociąga.

– A ty jesteś pieprzonym lalkarzem?! – rzucił Jase oskarżycielskim tonem. – Tym, który kazał mu…

– Nieważne, co mu kazałem. – Will wszedł Jasonowi w słowo. – Ważne jest to, idasai Scott, co Josh dostał ode mnie w zamian. Podarunek, który zamierzam zaoferować i tobie… o ile zgodzisz się pełnić rolę mojego emisariusza w Clockhill.

Słowa Joshuy Carra powróciły nagle tak wyraźne, jakby sam ich autor szepnął je Jase'owi do ucha: "Will powiedział, że jeśli chcę, żeby Alice znowu żyła…".

– Kim jest Alice?

– Więźniem Labiryntu. Jak my wszyscy. Podróżnikiem, który dotarł do kresu i powrócił do początku.

Jase z trudem powstrzymał się, by nie uderzyć pięścią o blat stołu; nie cierpiał zagadek.

– Umarła i wróciła zza grobu? To chcesz powiedzieć?

– Tak… Chyba można to ująć w ten sposób.

– Pieprzysz! – Jason nie wytrzymał i grzmotnął o stół.

Pomieszczenie, dotąd spowite półmrokiem, pociemniało raptownie. Ściany, wijąc się niby tysiące smoliście czarnych węży, pomknęły ku sobie z zawrotną prędkością. Jason wstrzymał oddech; był przekonany, że serce lada chwila wyskoczy mu z piersi.

Bał się. Groza wypełniała każdy cal jego ciała, zakleszczyła szpon wokół duszy.

Bał się. Całym sobą, tak jak jeszcze nigdy w życiu.

Bał się. Ale jednocześnie…

Uwierzył?

W końcu, jeśli to sen, to przecież nic nie ryzykuję. A jeśli nie to…

Zmrużył powieki, przez chwilę głęboko oddychał, uspokoił się. Kiedy na powrót je otworzył, ciemność była z powrotem na swoim nieokreślonym, lecz już nie tak bliskim miejscu.

Jeśli to nie jest sen…

Wiara rozpaliła iskrę nadziei.

Jase zapomniał o Alice. Zapomniał o Joshu i kostiumie filmowego upiora. Zapomniał o dręczącym go śnie i wywoływanym przezeń uczuciu niepokoju. Zapomniał o Clayu. Oczyścił umysł; przed oczami i w sercu miał wyłącznie obraz Anny.

– Możesz… – zawahał się. – Możesz sprawić, że ktoś mi bliski także wróci do początku? Powróci zza grobu? Właśnie taki podarunek masz na myśli?

 

WIELKI DZIEŃ JASONA SCOTTA

 

Niekiedy, gdy był już bliski zaśnięcia, Jase zrywał się z łóżka, rozbudzony przez irracjonalne wrażenie, że spada w jakąś nieznaną czeluść. Teraz doświadczał czegoś bardzo podobnego, tyle że uczucie spadania ciągnęło się w nieskończoność, a Jase się nie budził.

Zanim oplotły go macki ożywionej ciemności, zadał swemu rozmówcy jeszcze dwa pytania: "Na czym będzie polegała moja nowa rola?" oraz, po krótkim wahaniu, "Czyja twarz znajduje się pośrodku Labiryntu?". Nie uzyskał odpowiedzi na żadne. A teraz spadał; zagłębiał się w mroku usianym miriadami lśniących cekinów.

Czy to gwiazdy? Cóż to za niezwykłe miejsce? Nadal znajduję się w Labiryncie, czy raczej w szpitalnym łóżku, podłączony do aparatury podtrzymującej życie? Bądź co bądź, okładali mnie aż miło, a w podobnej sytuacji o uraz mózgu nietrudno. Czy to właśnie tak wygląda? Ostatni film wyświetlany na wszystkich ekranach w uszkodzonym centrum dowodzenia? Tak, zapewne tak. Przecież, tuż zanim kumple przyszli mu w sukurs, Josh wspominał coś o Alice… Alice in Wonderland? Labirynt? Niewykluczone przecież, że to moja osobista, wyimaginowana w śpiączce, wersja krainy leżącej po drugiej stronie lustra.

A może umarłem i doświadczam jakiejś formy życia pozagrobowego?

A może…

Upstrzony jasnymi punkcikami mrok niespodziewanie zapłonął rażącą w oczy bielą. Jason zmrużył powieki; w tym samym momencie martwa cisza rozbrzmiała natłokiem nachodzących na siebie dźwięków: rozmów, kroków, warkotu silników, pisku klaksonów samochodowych.

Co, do jasnej?!…

Stał na tyłach restauracji "One-Eyed Pirate", gdzie dwudziestego siódmego lutego rozpoczął pracę kelnera. W dłoni trzymał do połowy wypalonego malrboro. Sięgnął do kieszeni po telefon. Wybrał połączenie z numerem Charliego.

Halo, halo, wodzu! – usłyszał w głośniku. – Jak tam twój wielki dzień?

– Mój wielki… Co?

Co, co? Jak ci idzie robota, pytam. Zresztą, pogadamy później. Mam tu dzisiaj urwanie głowy. Audyt. Wszyscy robią po gaciach. To jak? Osiemnasta?

– Ee…

No, to do zobaczyska, mordo. Jeszcze raz gratuluję. Strzałeczka.

Jason miał już chować telefon z powrotem do kieszeni, gdy jego uwagę przykuła wyświetlona na ekranie data: 27 lutego. Chryste! Przecież to niemożliwe! Wstrzymując oddech, zerknął tym razem na godzinę: dochodziło południe.

Ann!

Josh Carr, jeśli to faktycznie on był sprawcą morderstwa, dopadł Annę około trzynastej.

Czy to znaczy, że ona… Że Ann wciąż żyje?!

Pośpiesznie wybrał kolejny numer.

Witaj, synu. Jak ci upływa pierwszy dzień w nowej pracy?

 

A DOOR TO NOTHINGNESS

 

Jason wyskoczył z taksówki zanim ta zdążyła się na dobre zatrzymać. Michael coś za nim krzyknął, lecz Jase to zignorował. Brakowało czasu na wyjaśnienia. Zresztą, co miałby niby powiedzieć? Że cofnął się w czasie o siedem miesięcy i ma zaledwie kwadrans, żeby uratować swoją dziewczynę przed przebierańcem-psychopatą?

Obijając się o przechodniów (Skąd tu tyle ludzi o tej porze? Do jasnej cholery, czy w tym mieście mieszkają sami bezrobotni?!), na wpół szedł, na wpół biegł chodnikiem wzdłuż Daytime Street. Wodząc nerwowo wzrokiem, wypatrywał Anny. Oraz Joshuy Carra, ubranego w pasiasty sweter oraz gumową maskę Freda Krugera.

Nagle przystanął.

Ann!

W pierwszym odruchu chciał podbiec, przytulić ją, ucałować. Powstrzymał się jednak. Powiódł wzrokiem dookoła; nigdzie nie dostrzegł postaci w kostiumie. Anna, przynajmniej chwilowo, była bezpieczna. Dokąd szłaś, Ann? Nękające go pytanie powróciło, domagając się odpowiedzi. Czy to ważne?! – zaatakował sam siebie. Naprawdę zamierzasz zaryzykować jej życie, żeby się przekonać? Dlaczego po prostu nie podejdziesz i nie zapytasz? Znał odpowiedź i zebrał w sobie odwagę, aby się z nią zmierzyć: Bo skłamie. Jeszcze raz rozejrzał się za Joshem. Nic. Ani śladu Freddy'ego. Rzucił okiem na zegarek: 12:55. Był rozdarty. Pójdę za nią, zadecydował, idąc sam ze sobą na kompromis. Ale będę trzymał się blisko, żeby w razie czego wkroczyć do akcji.

Czuł się głupio, śledząc swoją ukochaną niczym prześladowca z jakiegoś tandetnego kryminału. Upłynęło kolejnych piętnaście minut. Wciąż nic się nie działo. Gdy zaczął już ponownie wątpić w realność sytuacji (sen, tak, to musi być sen), Anna zatrzymała się naprzeciw znanego mu wyłącznie z opowieści klubu "A Door to Nothingness". Wymieniła uśmiechy z mężczyzną pilnującym wejścia, naturalnie, jakby łączyła ich długoletnia przyjaźń, po czym wyciągnęła z torebki jakiś niewielki przedmiot.

Maska, w stylu tych noszonych na balach epoki wiktoriańskiej, skrywająca jedynie górną część twarzy. O co tu, do cholery, chodzi?

Anna weszła do klubu. Jason spojrzał na siebie krytycznie. Oczywiście! Mój wielki dzień! Był ubrany w piracki kostium kelnera z "One-Eyed". Raz kozie śmierć! – pomyślał i podszedł do wykidajły.

– Pana godność?

– Carr. – Nazwisko Josha padło z ust Jase'a automatycznie. – Joshua Carr.

Odźwierny przejrzał listę gości i zwrócił się do Jasona.

– W imieniu właściciela witam w "Door", idasai Carr. Zapraszam do środka.

 

CORAZ BLIŻEJ PRAWDY

 

– Ahoj, przystojniaku.

Jason zaniemówił. Rozpoznał dziewczynę, mimo że tym razem rysów jej twarzy nie pokrywała opuchlizna. Muszę stąd spadać… – przeszło mu przez myśl, upomniał się jednak: przecież ona mnie nie zna. Jeszcze nie. Uspokoiwszy się, zauważył, że w przebraniu wiedźmy z disnejowskiego filmu Śpiąca Królewna, dziewczyna wcale nie wydaje mu się już tak ohydna jak tego dnia, gdy okładała go pięściami w autobusie nocnym. To przez ten rogaty kaptur, pomyślał. Zasłania łysinę.

– Cześć. – Przypomniał sobie imię nadane mu ad hoc przez Claya, zanim wtargnęli do mieszkania nr 298 na Daytime. – Jestem Ralph.

– Kayden. – Dziewczyna zwilżyła usta językiem. Oczy miała szkliste, spojrzenie nieobecne.

Naćpana po uszy, pomyślał Jase. Zapewne jak większość gości.

Jego obawy odnośnie przebrania z "One-Eyed" rozwiały się, kiedy tylko przestąpił próg klubu. Wszystko wskazywało na to, że trafił w sam środek imprezy kostiumowej w wydaniu półświatka z czterech stron Clockhill. No jasne! Kto spodziewałby się mafijnego wiecu w centrum Midday?! Oczywiście – wyłącznie zaproszeni. Z pogardą przyjrzał się grubasowi przebranemu za Charliego Chaplina. Christopher MacDrake, szef clockhillskiej policji, klepnął właśnie w tyłek przechodzącą obok hostessę. Na niesionej przez dziewczynę tacy piętrzyły się kolorowe tabletki; MacDrake, bez choćby cienia krępacji, poczęstował się kilkoma z nich. Jase zapragnął wepchnąć mu do gardła ich resztę. W jednej chwili stało się dla niego jasne, dlaczego Jon Finch, detektyw prowadzący dochodzenie w sprawie zabójstwa Anny, nie wspomniał w swoim raporcie choćby słowem o toczącej się właśnie imprezie.

– Może postawisz mi drinka? – Głos przebranej za Maleficent dziewczyny rozproszył morderczą fantazję Jase'a.

– Chętnie – odparł. – Posłuchaj, Kayden. Wiesz może, gdzie znajdę Joshuę Carra?

– Szukasz mojego braciszka? Pewnie! Chodź ze mną.

 

MUR

 

Była tam. Z NIM!!!

Kayden skrzywiła się z niesmakiem.

– Kocham brata, chociaż nie ukrywam, że często zachowuje się jak pieprzony idiota. Alice… znasz Alice? Zresztą nieważne. To naprawdę świetna babka. Niestety dla niej, na śmierć zabujana w Joshu. Myślę, że gdyby przyłapała go teraz z tą blond cizią, to wykastrowałaby go ma miejscu.

Jase cały dygotał.

– Jak długo to już trwa?

– Z Alice?

– Nie!

Kayden zastanowiła się chwilę.

– Jakiś rok. – Naćpana, nie miała oporów przed zdradzaniem cudzych tajemnic. – Może trochę dłużej. Zazwyczaj spotykają się po kryjomu niczym para napalonych dzieciaków. Josh… on nie jest aż takim sukinsynem. Kocha Alice, nie mam co do tego wątpliwości, ale jest… no, cóż… tylko facetem, a ta suka…

– Anna!

– Ano, faktycznie. – Kayden przewróciła oczami. – Tak właśnie ma na imię. Anna. I jedno trzeba suce przyznać: piekielnie gorący z niej towar! Zupełnie jakby wyskoczyła z okładki jakiegoś świerszczyka. Wiesz, że podobno ma faceta? Takie zawsze kogoś mają. Gość pije, ćpa, czy coś w ten deseń. Nasz ojciec, mój i Josha, też pił. I chyba właśnie to ich do siebie zbliżyło. Alice to zupełnie inna bajka. Dziewczyna z porządnego domu. Joshy nigdy nie potrafił z nią rozmawiać o tych sprawach. A ta cała Anna… Od razu widać, że to suka po przejściach. Wysłucha, zrozumie. Chociaż, jeśli mam być szczera, to podejrzewam, że więcej się pieprzą niż rozmawiają…

Mówiła dalej. Jason przestał słuchać. Obserwował Joshuę Carra i siedzącą na nim okrakiem Annę. Josh miał na sobie pasiasty sweter Freda Krugera – ten sam, który Jase widział w jego mieszkaniu – gumowa maska leżała na stole, obok drinka i trzech ścieżek koki. Wyglądał na spiętego. Rozglądał się na boki. Anna przeciwnie: całowała go namiętnie po szyi. Nagle, kładąc dłoń na kroczu kochanka, wyszeptała mu coś na ucho. Josh rozpogodził się i nałożył maskę.

Jase zacisnął pięści i ruszył. Nie zdołał jednak wykonać nawet trzech kroków, gdy akcja rozgrywającego się na jego oczach spektaklu nabrała nagle rozpędu.

– Ty skurwysynu!!! – wydarła się młoda, śliczna dziewczyna o piwnych oczach i lśniącej od brokatu kruczoczarnej czuprynie.

– Alice! – jęknął Josh, zrzucając z siebie Annę. – Alice, czekaj! Nie! Co robisz?! Alice…

Serce zakołatało Jasonowi w piersi. Był w pełni świadomy, że wydarzenia toczą się w nieprawdopodobnie szybkim tempie, a mimo to miał wrażenie jakby nałożono na nie hollywoodzki efekt slow motion. Krótkowłosa dziewczyna, chwyciwszy garść tabletek, wepchnęła je sobie do ust. Josh pobiegł, rozbijając się o gości klubu. Lecz Alice zdążyła już pogryźć narkotyk i popić go coca-colą; zadrżała i opadła bezwładnie w ramiona Josha, który powoli i delikatnie położył ją na posadzce. Sam przyklęknął obok. Na przemian szukał pulsu dziewczyny i wzywał pomocy: "Dzwońcie! Kurwa, ludzie, przestańcie się gapić i dzwońcie! Niech ktoś wezwie pogotowie".

Nikt nie dzwonił. Nikt nie wzywał.

Jason odszukał wzrokiem Annę; wycofywała się w kierunku wyjścia.

Pobiegł. Dogonił ją. Zatrzymał.

Wydawała się zaskoczona.

– Jason? Co ty tu robisz?!

Bał się – naprawdę cholernie się bał! – że gdy wda się w dyskusję, to coś może w nim pęknąć. Że nie wytrzyma i.. zabije ją. Zabije Ann. Było już niestety za późno na odwrót.

– Dlaczego mi to zrobiłaś?!

Oblicze Ann uległo zmianie: nie wyglądała już na zaskoczoną czy choćby przejętą. Jason, ku swemu przerażeniu, dostrzegł w jej oczach zniecierpliwienie. I coś jeszcze. Coś głębszego. Coś, co zraniło go bardziej niż zdrada.

Wstręt.

Anna wpatrywała się w niego z obrzydzeniem; jakby oglądała potrącone przez samochód truchło bezpańskiego kundla.

– Ty chyba naprawdę jesteś tak tępy jak twierdzą twoi kumple.

– Moi kumple? – Jase czuł, że jego złość jest pomału wypierana przez inne uczucie.

– Choćby Charlie. Albo…

– Dlaczego, Ann! – przerwał jej. – Powiedz mi dlaczego!

Westchnęła, zirytowana, jakby tłumaczyła coś oczywistego niezbyt lotnemu dziecku.

– Miałam już serdecznie dosyć muru, który wokół nas wzniosłeś, odgradzając mnie od reszty świata, podczas gdy sam szlajałeś się z kumplami, kiedy tylko naszła cię na to ochota. Dosyć martwienia się o przyszłość. O to, kto zarobi na utrzymanie rodziny. Oraz o to, czy moje dzieci będą bezpieczne przy człowieku pijącym piwo częściej niż wodę.

Kocham cię, Ann – chciał wyznać, powstrzymał się jednak; pojął, że to bez sensu.

– Ale.. dziś rano… przecież kochaliśmy się…

– Nie sprawiło mi to przyjemności. Nie sprawia już od dawna. Dlatego prosiłam, żebyś się pośpieszył.

Zabolało. Jak cholera.

– Gdybyś wiedziała…! – jęknął. – Gdybyś wiedziała, co dla ciebie zrobiłem! Josh… on… on cię zabił! Kurwa, nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo cierpiałem! Przez siedem miesięcy! Siedem pieprzonych miesięcy, Ann! Bo ten chuj cię zabił! Ale ja to zmieniłem… nie wiem jeszcze jak, ale to zmieniłem i…

Spoliczkowała go.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz, ale brzmi to żałośnie. Wykasuj mój numer.

Odwróciła się i wyszła z klubu.

Jase zamarł. Gniew nakazywał mu wrzeszczeć, rozpacz – usiąść gdzieś w kącie i płakać. Obie potrzeby były naglące, lecz jedna nie potrafiła wyprzeć drugiej. Stał zatem. Pokonany, upokorzony, niezdolny do ruchu.

– Niezła impreza.

Rozpoznał ten głos. Odwrócił się. Zacisnął dłonie na kołnierzu mężczyzny w garniturze.

– O co tu, kurwa mać, chodzi?! – Nic lepszego nie przyszło mu do głowy.

– Spokojnie, idasai Scott. Usiądźmy. Napijmy się. Porozmawiajmy.

 

SIEDZIELI, PILI, ROZMAWIALI

 

– Dlaczego Josh jej nie zabił? Tam, na ulicy?

– Nie miał powodu. Jeszcze. Teraz już ma.

– Zrobiłeś z nim to samo, co ze mną, prawda? Cofnął się w czasie, aby nie dopuścić do śmierci Alice? Żeby zapobiec temu, zabijając Annę zanim pojawi się w klubie?

– Dopiero się cofnie… A ty gdzie! Siedź! Nie zdążysz go powstrzymać.

– Ale…

– Siadaj! To już przesądzone.

– Dobra. Cholera! Wytłumacz mi coś jeszcze, bo jednego nie mogę zrozumieć. Czemu Josh posunął się… czy raczej: dlaczego posunie się do morderstwa? Przecież, skoro wie już, że w klubie pojawi się Alice, to może przenieść się w czasie i spławić Annę zanim zostanie przyłapany na zdradzie. Załatwić całą sprawę bez przelewania krwi!

– Owszem, może. Lecz wybierze inną drogę. Niewykluczone, że pragnie spławić Annę ostatecznie.

– Nie może tego zrobić! Gdyby próbował, powstrzymałbym go!

– Zrobi to. Niebawem wyruszy w swoją podróż i zabije Annę. To nieuniknione.

– Jeśli tak, co wtedy stanie się ze mną? Przecież byłem na Daytime w momencie, kiedy powinno dojść do morderstwa, i widziałem, że nic się nie stało. Widziałem również jak Anna wychodzi z klubu cała i zdrowa! Co więc stanie się ze mną, gdy Josh wprowadzi już w życie swój zamiar? Po prostu zapomnę o wszystkim? Przestanę istnieć? Znowu cofnę się w czasie? Rzeczywistość rozerwie się na dwie niezależne od siebie wersje jak w teorii równoległych wszechświatów, czy innym uczonym gównie?

– Kontinuum czasoprzestrzenne nie rozszczepia się z tak błahych powodów jak śmierć kilku nic nie znaczących istot. Zwłaszcza gdy mowa o ludziach.

– Zatem… skoro ja ocalam życie Anny, a Josh ratuje życie Alice, i oba te zdarzenia faktycznie mają miejsce, mimo że wzajemnie się wykluczają… która z nich żyje, a która jest martwa? Przecież nie mogą obie żyć i być martwe jednocześnie!

– Przyznaję, to nieco kłopotliwe. Rzeczywistość ma jednak swoje sposoby na radzenie sobie z podobnymi dylematami.

 

PRZED POCZTĄ

 

– Mamo! Mamo!

Harriet Stowe pogładziła córkę po włosach.

– Słucham cię, skarbie?

Pięcioletnia Angie przytuliła pluszowego misia. Maskotka była okopcona, ale poza tym nie ucierpiała, gdy na poczcie rozpętał się pożar.

– Ta pani migała.

– Co masz na myśli, kochanie? – Bill, ojciec Angie, przykucnął obok córki.

– Raz była taka a raz taka. Miała żółte włosy, a później miała czarne włosy. A później znowu żółte. I znowu czarne. No, migała!

Państwo Stowe spojrzeli po sobie, następnie zwrócili wzrok w stronę policjanta.

– Dzieci i ich fantazja. – Uśmiechnął się pan Stowe przepraszająco.

Policjant odkaszlnął. Nie odwzajemnił uśmiechu.

– Więc… Jak wyglądała ta pani, według państwa?

– Oczywiście, była blondynką – zapewnił Bill.

– Ależ mylisz się, mój drogi. – Harriet zwróciła się do męża. – Jestem pewna, że była brunetką.

Koniec

Komentarze

Fajna historia. Niby nic, jedna z wielu, a tu łup! Podobało mi się. Najbardziej pomysł. I trzymanie w napięciu.

Co więcej: Charlie wie gdzie mieszka nasz znajomy kultysta!

Przecinek po “wie”.

za Chiny Ludowe nie potrafił sobie przypomnieć,

Odniosłam wrażenie, że “Zły człowiek” dzieje się w dalekiej przyszłości. Ktoś będzie wtedy pamiętał o Chinach Ludowych?

 

Babska logika rządzi!

O! Nie spodziewałem się pierwszej opinii tak szybko!

Dziękuję Finkla za odwiedziny i za głos :) Chiny Ludowe wywalę, zwłaszcza że chyba już użyłem tego zwrotu w którymś z umieszczonych na stronie szortów.

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Dyżur mam, to czytam. :-)

Babska logika rządzi!

Dobre! Podobało mi się bez porównania bardziej, niż ‘Zły Człowiek’ – odchudzenie ilości bohaterów zrobiło dobrze opowieści, całość ładnie trzyma w napięciu a wszystkie elementy układanki zgrabnie wskakują na swoje miejsce. Zwłaszcza końcówka z ‘migającą’ kobietą – ot, sobie rzeczywistość poradziła z dualizmem w inny sposób ;P

Z rzeczy, do których muszę się przyczepić: zlew znajduje się w kuchni, w łazience jest umywalka. Dialog:

“– Tatuaże! – Ożywił się Jase. – Trzech z nich miało tatuaże!

– A widzisz! Charlie zawsze coś wymyśli. Co to były za dziary?“ – zabrzmiał bardzo nienaturalnie, jakby na siłę Charlie musiał się pochwalić, że zna słowo ‘dziary’ – raczej każdy spyta po prostu ‘jakie?’

Scena seksu w kuchni, jako pokazania wielkiej miłości w trakcie czytania mocno mi nie pasowała – aż do ostatniego zdania tej sceny (i późniejszej puenty) – więc liczę to na duży plus, skoro już z samego opisu czuć było, że coś jest nie tak :)

 

Dziękuję Bellatrix za odwiedziny i głos :)

Mi również Jej uśmiech podoba się bardziej od Złego Człowieka – chyba właśnie dlatego, że historia skupia się na jednym bohaterze. Błędy poprawię później, bo muszę wychodzić do pracy :P

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Mnie również podobało się bardziej od “Złego człowieka”. Stwierdziłam, że zacznę czytać dzisiaj, chociaż kawałek przeczytam, i nawet się nie obejrzałam jak opowiadanie się skończyło.

Umiejętnie stopniujesz napięcie, wszelkie nielogiczności stają się nagle, po kolejnej pętli, logiczne. Jest i klimat, i pomysł, są dobrze skrojeni bohaterowie.

Bez wątpienia udany tekst.

Dziękuję Ocha za odwiedziny i za głos, ale przede wszystkim za zastrzyk motywacji, który dostarczył mi Twój komentarz :) Chciałbym czytać podobne słowa pod każdym moim tekstem! A skoro chęci już są, pozostaje jeno siadać i pisać!

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Rozwijasz się, Bogusławie. Bardzo mi się podobało, uwielbiam zawirowania czasoprzestrzenne. Mniej makabry i posoki (co prawda, więcej siniaków), a efekt mocniej chwyta za gardło (oj, bidulek ten Jason). Ciekawa jestem niezmiernie, jak dalej przebiegała jego współpraca z Willem? Co musiał dla niego zrobić za poznanie prawdy? Zastanawiam się nad jednym:

SPOJLER!!

Alice się truje. Josh, żeby ją wskrzesić, zabija Ann. Pojawia się Jason i miesza. Ann i tak ma zostać zabita przez Josha. To dlaczego Alice jest “jedną z ofiar” w aptece? Powinna żyć. Przecież miała powrócić do Josha. Chyba że czegoś nie załapałam… Na priv jakby coś mi napisz jak babie na miedzy!

KONIEC SPOJLEROWANIA

 

Znalazłam parę drobiazgów: przy odmianie imienia Clay stawiasz apostrof, którego nie powinno być (to nie Kennedy;)).

Ogonek się zgubił w “spódnicy” (Zdziera z Ann spódnicę).

Zgubił się przecinek, a wkradła wielka litera: na wpół biegł chodnikiem wzdłuż Daytime St. Wodząc nerwowo wzrokiem.

Zamiast Yes, sir dałabym Yes, Ma’am.

Nazwy knajp raz tłumaczysz na polski, a raz zostawiasz po angielsku (choć konsekwentnie – Anioł jest zawsze Aniołem, a Pirate – nigdy Piratem).

Nie wiem, jak Twój telefon, ale mój pięknie odmienia nazwy miesięcy w dacie (ten 27 luty bije po oczach).

Miło Cię widzieć Rooms – napisałabyś coś nowego, leniuchu! ;) Dziękuję za wnikliwą lekturę. Błędy zaraz poprawię.

Co do zawikłań czasoprzestrzennych – napiszę tu, w razie gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości – Josh “cofa się” i zabija Annę zanim ta wejdzie do klubu, więc przed trzynastą. Jase natomiast “cofnął się” do chwili przed “cofnięciem się” Josha (sic!) i dla niego czas płynie dalej, a jest przecież po trzynastej i Anna żyje; co nie zmienia faktu, że Josh właśnie pobiegł prosić Willa, żeby mógł “cofnąć się” i zabić Annę… kurde, żeby to dało się tak w prosty sposób wyjaśnić :P W każdym razie powstaje pętla czasowa, bo gdy Josh zrobi już swoje, to Jason (ten z wersji czasowej Josha) nie dowie się o zdradzie i po siedmiu miesiącach wybierze się z Charliem do “Angel”, dostanie bęciki, pozna Willa, itd.

EDIT: ofiary w aptece są dwie, chociaż ciało jedno – takie nagięcie wszelkich praw przez rzeczywistość w calu rozbicia pętli i wyeliminowania zaistniałego paradoksu.

Eh, chyba tylko bardziej namieszałem tym wyjaśnieniem :P Tak to jest z tymi podróżami w czasie – lepiej tego nie analizować, bo zaczyna głowa boleć ;)

Jeśli chodzi o dalsze losy Jase’a i Willa – plany są, oj, są :)

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Piszesz w specyficzny sposób. To dobrze – bo próba wyrobienia sobie własnego stylu nie jest tu rzeczą częstą. To “źle” – bo jeśli ktoś nie łyknie Twojego sposobu obrazowania, może odpaść od tekstu zanim dobrnie do końca (Złego Człowieka czytałem na raty). Sposób podawania akcji przez narratora bardziej przypomina mi trochę szkicowanie scen z komiksu niż literacką frazę, ale to nie jest zarzut – raczej luźna konstatacja. Przyznam, że zarówno w przypadku Złego Człowieka jak i tego opowiadania miałem duży kłopot w oswojeniu się z bohaterami opowieści i z taki sposobem narracji. Może dlatego, że to nie do końca są moje klimaty (ta aura “gangstersko-korporacyjnych” porachunków), a może z innego, jeszcze mniej uświadomionego powodu (będę musiał się jeszcze nad tym zastanowić). W Twoim stylu wyczuwam jakiś pośpiech: dużo się dzieje, ale  w sumie podstawowy wątek opowiadania nie wydaje się zbyt skomplikowany czy rozbudowany (no, może za wyjątkiem tych zapętleń czasu, które nawet dla Ciebie – jak widzę – stanowią pewien problem). Pośpiech czasami pomaga, a czasami przeszkadza. Jak jest w tym konkretnym przypadku – niech ocenią sami Czytelnicy. IMO, tu można wytrzymać, choć narracja balansuje na granicy takiej właśnie komiksowej, uproszczonej stylizacji, która na dłuższą metę może nużyć.

Na koniec dwie uwagi techniczne: 1. ) Kursywa w „dialogach telefonicznych” jest zbędna. 2.) Główny bohater dwa razy mocno obrywa i za każdym razem, w niewytłumaczalny dla mnie sposób, niczym Wańka-wstańka, na drugi dzień tryska wigorem i inteligencją. O co tu chodzi?…

Co do reszty, tekst wydaje się przemyślany i poprawny warsztatowo. Jakieś tam drobne potknięcia pewnie są, ale nie ma tekstów idealnych. Myślę, że na tle innych opowiadań to prezentuje się bardzo dobrze. Dlatego warto mocno kopnąć je w zadek… i tym sposobem – skierować w stronę Biblioteki ; )

...always look on the bright side of life ; )

Dobrze, dobrze. Jason cofnął się do sytuacji przed poznaniem Labiryntu (dlatego po śmierci Alice, Josh chce się cofnąć i odkręcić sytuację) i Josh też (”drugi” raz zabija Annę przed wejściem do klubu, by Alice ich nie przyłapała) – czyli Anna nie żyje, a Alice – żyje. Tak? Nie? Te trupy w aptece są z poprzednich wersji rzeczywistości? Tylko Jason zna prawdę i jest świadomy sytuacji (mimo że się cofnął)?

Jestem upierdliwa, wiem. To dlatego że “Władca Gór” (Thorgal) skrzywił mnie w dzieciństwie. ;)

PS lenistwo, lenistwo… bim bam bom :)

Miło mi Jacku, że przeczytałeś :)

Jedną z inspiracji do opowiadania – zaraz po śnie – była autobusowa przygoda przyjaciela, który na drugi dzień również tryskał wigorem (inteligencją poniekąd też) – zresztą znam to z autopsji: ból wzmaga się w miarę jak kac puszcza :P Po drugich bęckach Jason cofnął się w czasie raczej mentalnie (do swojego ciała sprzed siedmiu miesięcy) aniżeli fizycznie, więc ból i obrażenia poszły w niepamięć.

Podróże w czasie zawsze są zawiłe, i nie tyle one same – przynajmniej w opisanej wersji – stanowią dla mnie problem, co – ich wyjaśnienie w prostych słowach; wolę operować przykładami.

EDIT: Dziękuję za głos!

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Rooms. Gdyby nie Thorgal, pewnie nigdy nie zainteresowałbym się fantastyką, a pewnie i literaturą – w ogóle :)

Ale do rzeczy:

W wersji rzeczywistości Jase’a jest po trzynastej i Anna żyje. Alice popełniła samobójstwo.

W wersji rzeczywistości Josha jest po trzynastej – Anna leży na ulicy z krwistym uśmiechem na gardle, a Alice bawi się na imprezie.

Ale rzeczywistość nie lubi być rozrywana – źle się z tym czuje widocznie :) – i scala obie – żywą Anne z wersji Jase’a i żywą Alice z wersji Josha – w jedną osobę, by uśmiercić ją/je w pożarze na poczcie. Nawiasem mówiąc – są (w moim świecie) osoby, które się tym zajmują – takimi pożarami w dobrej wierze – planuję poruszyć ten wątek w przyszłości.

 

EDIT: Tak, Jason zna prawdę i wszystko pamięta. Co do Josha – no, to już chyba zależy od tego, jak dobrze sprawi się Jason w nowej roli, i czy Josh będzie jeszcze w ogóle Willowi potrzebny ;)

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Fruń opko do biblioteki! Boś dobre! Bardzo dobre!

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Dziękuję Tensza!

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Aaaa, taki twist… Mówiłam, jak babie na miedzy trzeba.:) OK, już się nie czepiam. Ta rzeczywistość to b*tch jest.

EDIT: A czytałeś “Pocałunki na Manhattanie” Davida Schicklera? Nie, nie jest to babska książka, choć dawali ją z “Twoim Stylem”.:) W każdym razie Twoje uniwersum ładnie się układa, jak w tym zbiorku opowiadań. I jest równie zakręcone. :) Czekam na kolejne odsłony!…

Swoją drogą: Jason-Anna, Joshua-Alice… mogłem trochę bardziej pokombinować z imionami – mam nadzieję, że nikomu się nie pomiesza ;)

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Mi się nie pomieszały, ale też zwróciłam uwagę, że mogły. Nawet zastanawiałam się, czy to nie specjalny zabieg. Później postaram się o większy komentarz, teraz akurat mam coś na głowie ;)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Będzie mi miło :) Jeśli specjalny, to podświadomie (kurde, a mogłem palić głupa, że tak – symbolizm, czy coś :P no nic, za późno)

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Ta uwaga dotycząca imion i nazwisk bohaterów, wbrew pozorom – b. ważna. Niech to też będzie dla Ciebie, Drogi Autorze, taka wskazówka na przyszłość. Czytelnicy (w tym i ja) łatwiej będę odróżniać bohaterów, jeśli ich imiona nie będą “nakładać się na siebie” fonetycznie ; )

...always look on the bright side of life ; )

To i czasami dobrze by było wrzucić jakiś opis :) Życie to ciągła nauka!

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

EDIT: A czytałeś “Pocałunki na Manhattanie” Davida Schicklera? Nie, nie jest to babska książka, choć dawali ją z “Twoim Stylem”.:) W każdym razie Twoje uniwersum ładnie się układa, jak w tym zbiorku opowiadań. I jest równie zakręcone. :) Czekam na kolejne odsłony!…

 

Rooms – Niestety. Ale dopisuję do listy – zaraz po Zakonnej, Tajemnicach Los AngelesPanie Snów :) Miałem w planach usiąść do Bastionu Kinga, ale chyba będzie musiał poczekać ;)

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Akurat w tym wypadku zbieżność fonetyczna imion wydawała mi się zabiegiem celowym – w końcu historie obu bohaterów są podobne i w dodatku Anne/Alice staje się jedną osobą (notabene, to już drugie z opowiadań ostatnio czytanych tutaj, które mocno przypomina mi film “Lost Highway”, nawet imię “Alice” się zgadza, choć w filmie to Alice była blondynką ;)). Pętla czasowa jak dla mnie dobrze zrobiona i dobrze 'zapętlona’ – Josh z pomocą Willa trafia do linii ‘wtórnej’, gdzie Jason przeżywa swój dramat, a Jason z pomocą Willa trafia do linii ‘pierwotnej’, gdzie wydarzył się dramat Josha. Po prostu większość opowiadania dzieje się w linii czasowej, gdzie Josh zdążył ‘namieszać’, żeby ratować Alice a to spowodowało, że Jason zapragnął uratować Anne. W efekcie powstał paradoks, że obie kobiety jednocześnie żyją i nie żyją – zależy w której ‘nitce’, więc obie giną, żeby rozwikłać ów paradoks.

Przejrzałam jeszcze raz “Złego Człowieka” i fakt – John/Greg to dwie różne osoby, ale w czytaniu zlewają się w jedno. Prawdopodobnie to kwestia stylu Autora – postacie nie mają charakterów a określa je sytuacja, w jakiej się znalazły i są narzędziami do opowiedzenia historii – tutaj sytuacja dotyczy jednego bohatera i akcja skupia się na nim więc wszystko było jasne; w “Złym” w sytuację zamieszanych było kilka osób i postacie pozlewały się ze sobą, bo nie było cech które je odróżniały.

Dziękuję Ci bardzo Bellatrix! Sam bym tego lepiej nie ujął (i nie ująłem, co widać po dwóch wcześniejszych komentarzach :P)

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

No to ten większy komentarz.

Co mi się podobało:

– Lubię twój (bo już go można zauważyć) taki dosyć brudny, pesymistyczny styl. Te wszystkie wstawki “wewnętrzne” dodają klimatu zarówno samemu opowiadaniu per se, co lokacjom w którym rozgrywa się fabuła. Ot, kiedy mamy klub atmosfera staje się narkotyczno-eksatatyczna, a gdy jedziemy obleśny autobusem jest cóż… obleśna ;)

– Nie jestem zbytnią fanką wstawek angielskich, w Złym Człowieku mocno raziły, tutaj są lepiej wplecione (no i nie ma ich tak dużo).

– Fabuła dobrze przemyślana – kiedy już zapominam o kobiecie, której wygląd świadkom umykał, nagle odpowiedź na tamtą już z lekka zaśniedziałą zagadkę po prostu wbija w fotel ;) 

– Ja w przeciwieństwie do rooms,  nie przepadam za mykami czasowymi, ale ten mi się spodobał.

– I przede wszystkim – wciągające.

A teraz łyżka dziegciu:

– Odnoszę wrażenie, że robisz postaci trochę na jedno kopyto. Tutaj się może to nie rzucało tak w oczy, jak w Złym, ale nawet kiedy jakaś postać na początku wydaje się dobra/grzeczna/milusia wystarczy parę akapitów, żeby wstąpił w nią diabeł (przemiana Angie najbardziej w tej kwestii dawała po oczach, ale ja znowu nie o tym opowiadaniu, ekhm…).

– Niezupełnie podobała mi się “prawdziwa” tożsamość Anny, a także fakt, że trzymała się głównego bohatera tyle czasu, a scena w klubie pokazała, jak bardzo sucz nie ma problemu z pogonieniem go, gdzie pieprz rośnie. Brakuje mi uzasadnienia dla jej udawania, a poza tym jakoś tak poprowadziłeś motyw tej postaci, że gdy Jase śledził ją do klubu byłam w 100% pewna, że będzie się lizać z tym drugim :P Czytałam nadal, z nadzieją, że się trochę mylę, ale dostałam typową scenę ujawnienia prawdziwej twarzy tej złej suki.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Akurat to, że Anne trzymała się Jasona wydaje mi się uzasadnione – Josh był niedostępny do związku, miał dziewczynę. A Jason zapewniał ciepły kąt, był ślepo zakochany i łykał wszystkie ściemy jak głodny pelikan :) W momencie, gdy romans się wydał – z punktu widzenia Anny Josh zrobił się dostępny – jego dziewczyna go nakryła i nałykała się prochów, nawet jeśli przeżyje to ich związek raczej się rozpadnie :P – więc Jason przestał być potrzebny, coś jak realizacja powiedzenia o małpie, która nie puszcza gałęzi jak nie złapie następnej ;)

Coś w tym rzeczywiście jest, że kreowane przeze mnie postacie są raczej czarne aniżeli białe. Musze nad tym popracować, odpowiednio wymieszać proporcję, by uzyskać ładny odcień szarości :)

Co do Anny oraz tego, że trwała przy Jasonie, podtrzymując iluzję spełnionej miłości, cóż mogę rzec… z życia wyjęte. Mówi się, że facet to świnia, a baba to suka… A ludzie bywają tak jednymi jak i drugimi – bez względu na płeć. Wydaje mi się, że finałowej sceny z Anną spodziewali się wszyscy (Czytelnicy, autor) tylko nie sam zaślepiony uczuciem Jase.

Nad stylem muszę jeszcze popracować, co uświadomił mi Jacek, niemniej radością napawa fakt, że już pod obecną postacią przypadł komuś do gustu. Dziękuję za odwiedziny :)

 

EDIT: No i, cholera, wyszedłbym na skończonego mizantropa ;)

Muszę wbić sobie do głowy, że komentarze się pisze, czyta – i dopiero publikuje!

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Bellatrix – po raz kolejny: lepiej bym tego nie ujął :)

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

opluskał twarz zimną wodą – raczej opryskał

Zaledwie marionetką, która wielbi sznurki, chociaż nie ma pojęcia, kto za nie pociąga. – a to jest SUPER!!!

Nie ważne, co mu kazałem – nieważne

Na razie przeczytałam. Będę trawić. Pewnie do jutra.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dzięki Bemik, już poprawiam :)

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Przetrawiłam. Ja to jestem prosta kobicina, nie lubię zapętleń czasu, bo się gubię, nawet jak ktoś wyłoży jak krowie na miedzy (patrz komentarze wyżej), ale tym razem zrozumiałam nawet bez dodatkowych wyjaśnień.

Tekst klarowny, napisany ciekawym językiem, z perełkami, jak ta podana przeze mnie wyżej. Jest intryga, jest akcja, klimat i napięcie, wszystko według mnie logiczne i uzasadnione. Dodatkowy plus to opisy. Całość przemyślana. 

W porównaniu ze”Złym człowiekiem” – równie dobra. Może ociupinkę lepsza, dlatego…

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Drogi BogusławieEryku, Ci, Którzy Komentowali Przede Mną właściwie wyczerpali temat, nie będę więc powtarzał tych samych opinii. Tylko jedna rzecz, o której chciałbym wspomnieć: Uważaj, proszę, na porównania.

Rozumiem, że świat Twoich opowiadań to niedaleka, choć alternatywna przyszłość. Clockhill znajduje się w Stanach (może się mylę, ale takie odniosłem wrażenie), a alternatywność tego świata jest bardzo delikatna (takie Sin City, Gotham, czy inne Metropolis, podczas gdy reszta świata jest w zasadzie taka sama, jak w realu). Dlatego też Amerykanin nie powiedziałby “łysa kurwa z twarzą jak po dwunastu rundach w ringu z braćmi Kliczko”. Bracia Kliczko są, co prawda, znani w Stanach, ale przeciętny mieszkaniec Najwspanialszego Kraju Na Ziemi użyłby raczej nazwiska Tysona, Muhammada Ali, tudzież Rockiego Balboa. Podobnie w “Złym człowieku” jedna z postaci mówi (przepraszam za niedokładność cytatu) “dopełznę tam choćby na brzuchu, jak zaskroniec”. Zaskrońców nie ma w Ameryce, więc lepiej użyć grzechotnika, lub jakiegoś innego, amerykańskiego gada.

Takich kulturalno – geograficznych nietrafień jest w Twoim tekście kilka, wszechogarniające lenistwo nie pozwala mi na wyszukanie i przytoczenie wszystkich. Ale chyba wiesz już o co mi chodzi.

 

P.S.

Freddy vs Jason – znakomite. Jedyne, co mnie zawiodło w Twoim tekście, to fakt, iż nie doszło do finałowej konfrontacji obydwu.

Pozdrawiam.

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dlatego też Amerykanin nie powiedziałby “łysa kurwa z twarzą jak po dwunastu rundach w ringu z braćmi Kliczko”. Bracia Kliczko są, co prawda, znani w Stanach, ale przeciętny mieszkaniec Najwspanialszego Kraju Na Ziemi użyłby raczej nazwiska Tysona, Muhammada Ali, tudzież Rockiego Balboa.

Też mi to się rzuciło w oczy, tylko zapomniałam ;P

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Dziękuję Bemik za nominację! :)

Tak całkiem szczerze, sam nie przepadam za podróżami w czasie w literaturze i filmach – zbyt wiele potencjalnych nielogiczności, paradoksów, duże ryzyko, że co bardziej spostrzegawczy czytelnik/widz wyłapie rzeczone i głównie na tym oprze swoją ocenę. Nawet obiecałem sobie kiedyś, że nigdy nie ruszę tego tematu. Cóż… nigdy nie mów nigdy. Pomysły czasami pojawiają się znikąd i za nic sobie mają wszelkie obietnice – a przecież jak natręta nie przelejesz na papier to po złości nie da ci spać :)

Thargone – Dziękuję za odwiedziny :)

Cholera, i wychodzi moja niewiedza :P Nie znam się w ogóle na sportach walki, toteż poradziłem się przyjaciela (notabene, tego samego, którego autobusowa przygoda zainspirowała w dużym stopniu Jej Uśmiech – pozdrawiam, Piotrek), który zapewnił mnie, że bracia Kliczko będą pasowali idealnie. Zmienię na Rockiego, który najpewniej przetrwa próbę czasu dzięki kolejnym hollywoodzkim rebootom i rebootom rebootów, i pozostanie w ludzkiej świadomości choćby i za kilkaset lat ;) Zaskrońca zaraz zmienię; nie ma co na siłę upierać się przy swoim – że niby to w alternatywnej wersji Stanów zaskrońce wyemigrowały na inny kontynent :P

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Uch, próbowałam czytać od dwóch dni w pracy i notorycznie mi przerywano:( No, ale na dobre rzeczy czekać warto, a tekst niewątpliwie do dobrych należy. Podobał mi się bardziej niż “Zły człowiek”. Końcówka – świetna.

Z niecierpliwością czekam na kolejne opowiadanie z tego światka:)

 

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Ha! Tym razem byłam mądrzejsza i zabrałam się za tekst od rana :) I dobrze zrobiłam, bo znowu przeczytałam całość na raz, a nie w kawałkach, jak planowałam.

 

Bogusławie – masz bardzo lekkie pióro (klawisze:P?), a także mroczno-ponury, charakterystyczny styl. I tak, jak o opowiadaniach bemik myślę, że są takie “bemikowe”, tak o Twoich będę od teraz myślała, że są takie “bogusławoerykowe”. :)

 

Trochę mi zazgrzytało na początku to zdanie: Rozkopując zalegające na dywanie butelki, powlókł się do łazienki.

Rozkopując? Jakoś mi to nie pasuje. Może kopiąc, potrącając? Albo coś innego?

Gdzieś w tekście jeszcze widziałam małe usterki, ale to spróbuję wyłapać przy kolejnym czytaniu, bo teraz nie chciałam się wybijać z rytmu :)

Moim zdaniem do opowiadania włożyłeś też trochę za dużo anglojęzycznych nazw.

 

Bardzo fajny pomysł na opowiadanie, lubię takie klimaty. I faktycznie miałam kilka “smaczków” w tym opku po przeczytaniu “Złego Człowieka”. No i samo opowiadanie zdecydowanie lepsze, przynajmniej jeśli chodzi o konstrukcję bohaterów. Wydaje mi się też, że bardziej “pędziłeś” z akcją w przypadku “Złego…” niż tutaj.

 

W każdym razie bardzo mi się podobało i czekam na więcej :)

roztrącając butelki?

 

A ja to się już chyba bemikowej łatki nie pozbędę, choćbym nawet horror ociekający mięchem i krwią napisała. Zawsze już będzie: U Bemika ta krew tak ciepło i łagodnie płynie, a mięso takie świeżutkie i pachnące jesienią…. wink

A ja Wam jeszcze pokażę!

 

Żartuję sobie troszkę

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Alex, Iluzja – dzięki za wizytę :)

Na nowe opowiadanie pomysł już mam, tylko z czasem na pisanie trochę gorzej. Złego Człowieka i Jej uśmiech napisałem w ciągu miesiąca (po dwa tygodnie na każde opowiadanie), dzieląc czas pomiędzy pisanie, pracę, czytanie, filmy, seriale i przyjaciół. Oczywiście dałem im odleżeć, przejrzałem i poprawiłem (czego nie uczyniłem w przypadku dwóch szortów, opublikowanych na stronie zaraz po napisaniu, za co – bardzo słusznie – oberwało mi się w komentarzach :)) Niemniej obie chlockhillskie historie cechuje swego rodzaju pośpiech, którego w przyszłości pragnę unikać. Toteż praca nad nową przygodą Jase’a (Tak, będzie to opowieść o Jasonie :)) z całą pewnością potrwa dłużej niż dwa tygodnie!

Kilka tekstów, które miałem przyjemność przeczytać na stronie NF (m.in. Trzecie niebo Jacka, Bagna Alex, Iskra Ochy, Nosiciele końca świata Vyzarta, N.I.C. Tenszy, Smutna dziewczyna Bemika, Duchy przyszłości i duchy przeszłości Finkli, i jeszcze kilka), pokazało mi jak piękny i bogaty jest nasz język (niestety, na co dzień czytuję raczej literaturę zagraniczną przełożoną na Polski – a, jak uświadomiłem sobie niedawno, to nie to samo :)). Innymi słowy: poprzeczka zawieszona jest cholernie wysoko! Ale nie ma co się poddawać przecież, więc postanowiłem podchodzić do własnej twórczości z równie dużym szacunkiem, co do twórczości wyżej wymienionych. Za co z tego miejsca chciałbym wyżej wymienionym bardzo podziękować!

Kochani, dostarczyliście tyleż przyjemności, co motywacji. Dziękuję!

 

Iluzja – błędy zaraz poprawię. Bogusłałowoerykowy styl mam nadzieję rozwinąć i – jeśli fabuła się o to upomni – odmrocznić i odponurzyć (przepraszam za ten niezbyt udany eksperyment słowotwórczy). Niemniej jednak mam nadzieję, że pozostanie charakterystyczny, jeno bliższy frazie literackiej i mniej “komiksowy” ;)

 

Bemik – Ja planuję zmierzyć się z własną łatką anonimowo :) Mam “w szufladzie” kilka leciwych już opowiadania, które – pomijając oczywisty fakt, że wymagają gruntownego remontu, jeśli nie napisania od nowa – tematycznie odbiegają zupełnie od tych, które tworzę obecnie. Ale to w przyszłości, teraz mam pilniejsze plany – czas zapoznać Jase’a z pewną tajemniczą dziewczyną o imieniu Sophie-Ann :)

 

Pozdrawiam i dziękuję za komentarze.

 

EDIT: Iluzja – ustaliliście już z Brajtem termin Twojego konkursu? :)

 

EDIT: Swoją drogą (tu piję do Jacka), mój serdeczny przyjaciel (pozdrawiam, Andrzeju), po lekturze Złego Człowieka, stwierdził że opowiadania świetnie sprawdziłoby się w formie komiksowej i – o ile mi wiadomo – od jakiegoś czasu pracuje nad scenariuszem ;)

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Ja tam nic nie mam do komiksowego klimatu, napiszę więcej – bardzo mi on odpowiada. Co oczywiście nie wyklucza tego, że każde Twoje kolejne opowiadanie (nawet jeśli będziesz się starał pisać ”inaczej”) przeczytam z wielką ciekawością.

 

No i czekam na historię o Jasonie :)

 

Odnośnie konkursu – zupełnie o nim zapomniałam :O (jak to real life może namieszać w głowie ;P). Dziękuję za przypomnienie, myślę, że temat ogłoszę na dniach, skonsultuję jeszcze z brajtem nowy pomysł.

 

Mam nadzieję, że powstanie komiks na podstawie “Złego człowieka” – chętnie bym sobie przeczytała.

Ano właśnie – komiksy się czyta, czy ogląda? Cytgląda…? Tak, wiem, ponosi mnie słowotwórczo :P Ale lepiej bredzić w komentarzach niż w opowiadaniach ;)

Iluzjo – Miło mi bardzo, bardzo, bardzo :) Dla inspiracji przeczytam zaraz ze trzy opowiadania z zakolejkowanych na stronie, ze dwa rozdziały Zakonnej Emelkalii i zabieram się za pisanie.

Co do komiksu – też mam taką nadzieję (Andrzeju, do roboty! :))

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Gratuluję Bogusławie! Tym razem wystarczyło, bym przeczytała opowiadanie raz i wszystko było jasne. W dodatku ciekawe, trzymające w napięciu i bardzo porządnie napisane. Mogę tylko dołączyć do powiększającego się grona osób, szalenie usatysfakcjonowanych lekturą.  

Jeśli z opowiadania na opowiadanie będziesz robić takie postępy, to powinnam życzyć Ci wielu świetnych pomysłów i mnóstwa czasu na pisanie. ;-D

 

Przy­by­łem, wedle ży­cze­nia ja­śnie­pa­na!Przy­by­łem, wedle ży­cze­nia ja­śnie­ pa­na!

 

Nie­naj­go­rzej, drogi Ja­so­nie, do­praw­dy nie­naj­go­rzej.Nie­ naj­go­rzej, drogi Ja­so­nie, do­praw­dy nie­ naj­go­rzej.

 

Skąd ten głos się wy­wo­dzi?! – Wolałabym: Skąd ten głos się wydobywa?!

 

Zmru­żył po­wie­ki, wziął kilka głę­bo­kich od­de­chów, uspo­ko­ił się. – Oddech, to wdech i wydech. Oddechu się nie bierze.

Proponuję: Zmru­żył po­wie­ki, kilkakrotnie głęboko nabrał powietrza, uspo­ko­ił się. Lub: Zmru­żył po­wie­ki, przez chwilę głęboko oddychał, uspo­ko­ił się.

 

Bądź co bądź okła­da­li mnie aż miło, a w po­dob­nej sy­tu­acji o uraz mózgu nie trud­no. – Bądź co bądź, okła­da­li mnie aż miło, a w po­dob­nej sy­tu­acji o uraz mózgu nietrud­no.

 

Jason spoj­rzał po sobie z kry­tycz­nie. – Wolałabym: Jason spoj­rzał na siebie kry­tycz­nie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy – Przyznam, że czekałem na Twój komentarz :)

Bardzo się cieszę, że dołączyłaś do wspomnianego grona, i mam nadzieję, że w przyszłości nie zawiodę Twoich (Waszych) oczekiwań.

A, tak zupełnie na marginesie, spodziewałem się, że Twoje zawsze czujne oko wyłapie znacznie więcej potknięć ;) Już zabieram się za edycję.

Pozdrawiam Cię serdecznie i dziękuję za odwiedziny.

A! Jeszcze coś: Trzynasta rano, pabloski198 – jestem świeżo po lekturze. Jeśli jeszcze nie czytałaś, to gorąco polecam. Świetny tekst.

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Bardzo dobre!

O wiele lepsze od Złego człowieka.

Choć początek trochę nudził. Ale już po wizycie w domu sekty, wciąga jak cholera. Ciekawa historia. A i bohater nie najgorzej ci wyszedł. 

Brawo BogusławieEryku!

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Bogusławie, cieszę się że mogłam pomóc.

Wyłącznie od Ciebie zależy, jak długa będzie lista poprawek. I podejrzewam, że spodziewając się większej ilości wyłapanych błędów, masz jednak nadzieję, że nie będzie jej wcale. Tego życzę Tobie i sobie.  ;-)

Dziękuję za polecenie, właśnie zasiadam do Trzynastej rano.

I na koniec – nas jest jedna. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki Nazgul :) Czekałem na Twoją opinię.

Bohater dopiero raczkuje… a ja już mam wobec niego niecne plany ;) Jestem w trakcie pisania kontynuacji (na chwilę obecną około 18 tyś znaków) – mam nadzieję, że gdy już skończę i opublikuję, również znajdziesz chwilę, by przeczytać i ocenić :)

Regulatorzy – Stale dążę do perfekcji :) Ale wiadomo jak to jest z tą perfekcją :/ Zawsze gdzieś się palec potknie (sic!), niemniej robię co w mojej mocy, by potykał się jak najrzadziej :) inna sprawa, że przez takie “staranie się” – jeszcze przed publikacją – znam już cały tekst na pamięć i sama myśl o kolejnej redakcji wpędza mnie w chorobę ;)

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Niecne plany?

Przyznam, że właśnie tego się po tobie spodziewałem;-) i tego oczekuję!

 

Widzę, że uniwersum się rozrasta. Wrócisz jeszcze do tematu syntetyków? Przyznam, że trochę tego motywu mi brakło. Wręcz świat wydał mi się inny niż ten ze “Złego człowieka”, zbyt pachniał… teraźniejszością. Dla mnie syntetycy to było główne tło poprzedniego opka i był w nim nie mały potencjał. Ta historia nie potrzebowała syntetyków, a ich brak nie przeszkadzał, ale liczyłem, że będziesz drążył ten nie łatwy temat, zwłaszcza, że ciekawie go już przedstawiłeś.

 

Ale nie będę ci mieszał w literackich planach

;-)

18tys. znaków? I pewnie końca nie widać?

:-)

Co do szybkości pojawiania się moich komentarzy ostatnio, niestety, stało się to dla mnie mocno problematyczne. Bez wdawania się we szczegóły: zarobiony jestem (nadgodziny, robocze soboty(!)).

Czytałem na raty. Na… dwa razy. Jak doczytałem do wizyty w siedzibie sekty, tak przerwałem dopiero przy słowie: koniec ;-)

Początkowo historia nie zapowiadała się na tak ciekawą. Liczę, że kolejne opko wciągnie mnie od pierwszego zdania!

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Eh, jak ja to dobrze znam… te robocze soboty i dwunastogodzinne dni pracy ciągnące się niekiedy tygodniami… Nawet jak znajdzie się wolną chwilę, co z tego, jak brakuje i chęci, i energii, a czytanie ze zrozumieniem zwyczajnie męczy miast bawić!

Syntetyków w kolejnym opowiadaniu brak. Zmieni się także miejsce akcji. I czas oczywiście :) Klimatycznie będzie to bardziej fantasy niż cokolwiek innego. Dowiemy się nieco więcej o Labiryncie i o Willu (o tym drugim nawet całkiem sporo :)) Nie znaczy to jednak, że odpuściłem sobie wątek syngeryfikacji. Przeciwnie – zaraz po przelaniu na papier nowej przygody Jase’a (no, może jeszcze jakiegoś szorta w międzyczasie skrobnę, bo lubię :)) siadam do kolejnej clockhillskiej fabuły, na którą pomysł również już powstał – w opowiadaniu pojawi się kilku bohaterów znanych ze Złego Człowieka – co najmniej dwoje, najpewniej troje. Ręka, noga, mózg na ścianie – zapewne, też ;)

 

EDIT: 18 tyś. znaków i nadal jestem na etapie początku, a rozwinięcie majaczy gdzieś w oddali :) Już, na wszelki wypadek, zaczynam ostrzyć nożyczki ;)

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Przeczytałam, jako tekst nominowany.

Przyznam, że nie mogę podzielić zachwytów poprzedników. Piszesz dobrze, Bogusławie, ale Twój styl do mnie akurat kompletnie nie trafia. Zdania mi nie płyną, czasem mi coś zgrzyta, nie potrafię czytać Cię “na raz”, muszę robić przerwy. Technicznie – zostało jeszcze kilka literówek.

 

Historia też mnie nie porwała – pomysł jest interesujący, owszem, rozwiązanie również, ale cały ten galimatias że on kocha ją, ona kocha innego, ale on ma inną itp. mnie wydaje się tanim chwytem. Poza tym nie kupuję maksymalnych uproszczeń typu “pobili bohatera w autobusie, więc on postanowił się zemścić i akurat przypadkiem trafił do domu gościa, który zabił jego dziewczynę i w ogóle zewsząd w jego pokoju wygląda Freddy Kruger”. Nie kupuję i już.

 

Wszystkim czytelnikom nigdy niestety nie dogodzisz ; )

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Jeszcze się taki nie narodził, co wszystkim by dogodził :) Jeśli o mnie chodzi, ciągle się uczę i mam nadzieję, że z czasem – w kolejnych opowiadaniach – zdołam i Ciebie do siebie przekonać :)

Pozdrawiam i dziękuję za wizytę.

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Hej. Opowiadanie mnie wciągnęło, przeczytało się samo. Masz rozpoznawalny styl, według mnie to dobrze, a komiksowy sposób pisania mi nie przeszkadza, przeciwnie, uważam, że może być dużą zaletą, jeśli stosujesz ten zabieg celowo, pewnie dlatego, że jak wszyscy tutaj kocham Thorgala, Rosińskiego i komiksy ogólnie :-) ( Lobo był moją pierwszą, wielką miłością.:-)) opowiadanie na duży plus, Biblioteka jak najbardziej zasłużona (gratulacje!) Zwróciłam uwagę na jedną rzecz, która mi się niespodobala, mianowicie niektóre kwestie, które wypowiadają bohaterowie. Moim zdaniem, jeśli stylistyka jest nieco komiksowa, to dialogi nie mogą być zbyt banalne, bo wtedy całość jest taka trochę zbyt naiwna, np Anna mówi: wykasuj mój numer… Jaka kobieta zrywa w ten sposób z mężczyzna, z którym mieszka? Nie wiem czy rozumiesz, co mam na myśli, ale uważam, że gdybyś zastapił nieco Infantylne kwestie bardziej…orygilnymi, takimi, które zapadną na trochę w pamięci, w połączeniu z Twoim stylem uzyskalbyś interesującą mieszankę, ale to tylko takie moje sobie … Przemyślenia . Pozdrawiam serdecznie!

Dziękuję S. za odwiedziny :)

Doskonale rozumiem, o co Ci chodzi, i aż dziw mnie bierze jak mogło umknąć to mojej uwadze (”wykasuj mój numer”)!!! Zajmę się tym w wolnej chwili, ale z całą pewnością nie dzisiaj – jestem świeżo po lekturze Sztuki fugi Jacka, ergo: czuję się mały i nieistotny, więc odpuszczam sobie chwilowo zarówno pisanie, jak i ewentualną redakcję ;)

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

 Każdy ma swój styl i swoją drogę, gdyby nie dało się czytać Twoich opowiadań, z pewnością byś o tym na portalu usłyszał, w informacjach zwrotnych od czytelników, ale mam nadzieję że to tylko chwilowe wątpliwości, które miną na dniach. :-) gdyby wszyscy pisali jak King, albo Lem było by trochę nudno, nie uważasz? A tak mamy Jacka i BogusławaEryka i każdy z Was z pewnością znajdzie swoją grupę odbiorców i fanów, czego Wam z całego serca życzę.

Jasne! Zróżnicowanie jest jak najbardziej wskazane. Po prostu niektóre teksty robią tak ogromne wrażenie, że myśli się o nich jeszcze długo po lekturze, i ciężko zając się czymś, co wymaga kreatywnego myślenia :) A mały i nieistotny poczułem się nie sensu stricto jako aspirujący pisarz, a jako tyci człowiek żyjący w nieskończenie wielkim wieloświecie (czy też wielowszechświecie) ;)

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Oj, Bogusław, już się tak nie kurcz we wszechświecie, tylko pisz :-) ćwiczenie czyni mistrza, jak mawia nasz wujek, King. A przed czterdziestką będziesz pisał tak, że klękajcie narody :-D czego Tobie (i sobie zresztą też :-))) życzę!  Ps. Kiedyś też się porównywałam, co było źródłem głębokiego nieszczęścia :-) ale w końcu uznałam, że zawsze będzie ktoś lepszy, a przecież nie o to chodzi. Teraz szukam swojej drogi, eksperymentuję, uczę się, próbuję nowych rzeczy, pokonuję własne ograniczenia i to mi sprawia frajdę. A najpiękniejsze w pisaniu dla mnie jest to, że mogę stworzyć WSZYSTKO, jedyną przeszkodą jestem ja sama :-) Ps. Odczuwam rownież  niezdrową przyjemność, wiedząc, że pisząc można wpływać na myśli i uczucia czytelników, ale to temat na inną okazję :-)

Amen, siostro :)

A na dowód, że nie skurczyłem się we wszechświecie, rzeknę tylko, iż na przekór zamiarom, jednak otworzyłem notatnik i… w czasie oddzielającym pierwsze kliknięcie od chwili obecnej pojawiło się trochę ponad 14k znaków. Co więcej, treść w niech zawarta odbiega – tak tematycznie jak i warsztatowo – od któregokolwiek z moich dotychczasowych tekstów ;) Cóż mogę dodać? Solidna dawka prozy Jacka czyni cuda! Zalecam każdemu choremu na brak weny. Lek dostępny na stronie NF bez recepty :)

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

@BogusławEryk – jeśli Cię to pocieszy, to mnie Twoje opowiadanie podobało się dużo bardziej niż ‘Sztuka fugi’. Ale ja najwyraźniej do wielbicielek Jacka nie należę i do tej pory nie wiem, czym się wszyscy zachwycają :p

Za mocną stronę opowiadania uważam Twój styl, sposób prowadzenia narracji przypadł mi do gustu. Pomysł interesujący, przewrotne zakończenie. W moim odczuciu Jason i jego kumpel jakoś tak zbyt łatwo odnaleźli Josha, wygląda mi to na spore uproszczenie. I te zawirowania czasoprzestrzenne…

Niemniej przeczytałem z zainteresowaniem. Podobało się.  

Dzięki Domek za wizytę i komentarz.

Ze stylem ciągle eksperymentuję, czego efektem jest opowiadanie Wiarołomcy, do którego lektury zapraszam.

Co do zbiegów okoliczności w Jej Uśmiechu, mam nadzieję rzucić na nie nieco światła w przyszłym opowiadaniu o Jasonie, które będzie jednocześnie prequelem oraz kontynuacją powyższego.

Pozdrawiam.

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Dobry, a może i nawet bardzo dobry tekst. Przeczytałem z przyjemnością i niesłabnącym ani na chwilę zainteresowaniem.

 

Pozdrawiam

Mastiff

Dzięki za pozytywną opinię :)

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

To zdecydowanie bardzo dobry tekst. Jeden z twoich lepszych. Podoba mi się twój styl. Nie jest przepoetyzowany, ale potrafisz w stosowny sposób położyć emfazę na uczucia bohaterów, nadać odpowiedni wymiar snom. Poza tym to jeden z nielicznych tekstów, gdzie używanie kursywy jest uzasadnione. 

Cieszę się, że znalazłem chwilę, by wreszcie go przeczytać.

I ja się cieszę :) Kursywy w pierwotnej wersji używałem w podobny sposób, co w Złym Człowieku i kilku zamieszczonych na stronie szortach, jednak po paru uwagach Czytelników, w tym również i Twojej, przemyślałem sobie tę kwestię ;) Dzięki za wizytę.

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Świetnie napisane, ale Ty zawsze świetnie piszesz.

No i to zakończenie. Doskonałe.

 

Lubię takie klimaty.

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Bardzo mi miło. Dziękuję, Gosiu :) I korzystając z okazji, przepraszam, że tak się ociągam z lekturą Zakonnej… Na swoje usprawiedliwienie napisze, że nie miałem ostatnio zbyt wiele wolnego czasu, a ten, który udało mi się znaleźć, przeznaczałem głównie na pisanie. W tygodniu nadrobię zaległości i dam znać :)

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Spoko :) Są tacy, co od pół roku czytają ;) – Ups… to nie była najlepsza reklama mojej powieści :D

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Z góry zapowiadam, że nie będą to tylko “SAME PEŁNE ZACHWYTU” komentarze – ale i takie się znajdą ;) I chociaż jestem dopiero w połowie, to już teraz mogę zdradzić, że Sodi urzekł swoją pogodą ducha, kompletnym brakiem cynizmu, iście dworskim obyciem oraz poetycki językiem ;)

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Eeeeee….

Boguś, Skarbie, czyją Ty książkę czytasz? :D

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Twoją, Gosiu, Twoją :) Za to Król Ciemnych Elfów mógłby, chociaż od czasu do czasu, gdy sytuacja tego wymaga, zachować się nieco poważniej i w końcu przestać sobie ze wszystkiego żartować. I te ciągłe przekleństwa! Toż to królowi nie przystoi przecież! ;)

Aaaa. zapomniałbym! Nazwisko Sodiego – próbowałem je kilka razu przeczytać na głos… niestety, bez powodzenia :P

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Yudherthardere.

Niektórzy de Gra dodają.

 

Ale się nie przejmuj. Przez całą książkę je kopiowałam :D

 

Dopiero pisząc bajki ( w nich Sodi dopiero dojrzewa, roztacza swój urok itd) nauczyłam się go.

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Odniosłem wrażenie, że Sodi nie przepada zbytnio za tymi niektórymi, co dodają ;)

Do bajek usiądę również. Ale po kolei – najpierw książka :) I mam nadzieję, że pokusiłaś się o więcej autorskich tworów jak Gaalowie czy Yorhowie, bo, czytając, wzdrygam się za każdym razem, gdy znajduję w tekście słowa “krasnolud” i “elf” – za młodu przeczytałem tony książek z serii Forgotten Realms i chyba na resztę życia przesyciłem się szpiczastouchymi i długobrodymi jegomościami.

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Fajne opowiadanie, fabuła, przedstawienie świata i styl narracji  dobrze ze sobą grają. Ciekawie przedstawiłeś problem zapętlenia i jeszcze ciekawiej – rozwiązanie. Nie wiem, czy taki był zamiar – ale popkulturowość świata przedstawionego wyraźnie podkreśla jego nierealność. Lekko spłyceni, kliszowi bohaterowie nie zajmują za dużo miejsca i pozwalają opowieści toczyć się w dobrym tempie. Tekst zdecydowanie na plus. 

I po co to było?

 Zaczęło się przerażająco – to poetyzowanie… ale na szczęście potem okazało się, że cały tekst jest napisany zupełnie innym językiem. Spore opowiadanie, ale przeleciałem przez nie bez trudu. Jedynie te senne fragmenty zupełnie nie przypadły mi do gustu.

Nie kupuję tego tekstu. Po pierwsze, niektóre rzeczy idą zbyt gładko. Wiem, że w życiu bywa różnie i czasem przypadek może doprowadzić do naprawdę niesamowitych rozwiązań, ale… Skini biją Jasona, mają charakterystyczne tatuaże, te tatuaże zna Charlie (skąd?), zna też kogoś, kto taki tatuaż nosi, mimo że to dawno zapomniany kolega ze szkoły, który nie kojarzy Charliego, a na końcu okazuje się, że ten ktoś zabił Ann. Cóż za szczęście! Jak dla mnie trochę zbyt wielkie.

Dalej: nie wyjaśniasz czym jest ów Labirynt i mi to nie pasuje. Przychodzi jakiś gość, mówi coś o wszechświatach i dziwnym przypadkiem werbuje na swoje, nieznane nikomu potrzeby, żuli i ćpunów?

W jakim w ogóle celu zwerbował Jasona i dlaczego on miałby mu pomagać, skoro Ann nie żyje? A nawet gdyby żyła, to przecież raczej z nią nie będzie…

Nie za bardzo wiem też, w jaki sposób zabicie obu kobiet ma w czymkolwiek pomóc. To znaczy – obaj mężczyźni chcieli, by ich kobiety żyły, jednak obie kobiety nie żyją. Umierają też w jednym ciele, w jakiejś aptece, będąc migoczącą panią. Przykro mi, ale to brzmi głupio. Skoro rzeczywistość tak lubi się naprawiać, to jak bardzo musiała się schrzanić, żeby umieścić dwie osoby w jednym ciele? Prostszych sposobów nie ma?

Skoro Jason nie cofnął się jeszcze w czasie, a więc nie wie, co i jak, to dlaczego w jego pierwotnej rzeczywistości ginie i Ann i Alice? Przecież skoro jest to rzeczywistość, w której cofnął się ten pierwszy z mężczyzn, to ginie Ann, a Alice żyje, wszystko jest w normie, żadnej pętli nie ma.

Jeżeli Jason cofa się w czasie zanim cofnął się Joshua, to w takim razie: albo Will nie powinien pozwolić cofnąć się w czasie temu drugiemu – w ten sposób nie ma żadnego paradoksu. Jeżeli wszystko idzie swoim torem i Joshua jednak cofa się w czasie, to powinien spotkać Ann i idącego za nią Jasona, zgodnie z ostatnią wersją rzeczywistości – i spróbować zabić Ann.

Gdzie tu, cholera, jakiś paradoks?!

 

Podsumowując, opowiadanie mi się nie spodobało. Ale chętnie zobaczę jakieś wyjaśnienia ; )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Dzięki za opinie i komentarze :)

Berylu – wiem, że zabrzmi to, jakbym się wykręcał od wyjaśnień, ale kontynuacja (i jednocześnie prequel) Jej uśmiechu jest już w połowie napisana i nie chcę spojlerować ;) Zdradzę tylko tyle, że nie ma w tym tekście żadnych zbiegów okoliczności :)

Pozdrawiam.

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Cóż – według mnie każda całość powinna bronić się samodzielnie, więc nie przyjmuję tłumaczenia “przeczytaj następne opowiadanie, to się dowiesz” ; ) A co z tym czasem i rzekomymi pętlami, które według mnie są potraktowane błędnie, czy to też tam będziesz rozwijał? :)

 

No i w poprzednim komentarzu zapomniałem o najważniejszej nielogiczności, na którą się natknąłem w Twoim tekście: dlaczego, u licha, bohater robi sobie dobrze nad umywalką, skoro zaraz potem idzie pod prysznic?! ; )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Też ;) Ale, co racja to racja, powinna.

 

Jase nie idzie pod prysznic, idzie się kąpać, w wannie, a kto to widział, żeby paskudzić sobie wodę, w której się leży? ;P (o tak, zdecydowanie najważniejsza nielogiczność! :D)

 

EDIT: o paradoksach i pętlach napisałem już trochę w poprzednich komentarzach, więcej nie chcę zdradzać :)

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Ach, rzeczywiście, jest o tym, że poszedł się kąpać. W takim razie czuj się rozgrzeszony! :P

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Kopia wpisu w temacie Loży:

Bardzo kłopotliwy (dla mnie) tekst. Generalnie dobry, ciekawy, „leci się” przez niego jednym ciągiem, ale potem… Miejsce akcji niby to samo, ale czas, po „dekoracjach” sądząc, nie ten. Bohaterowie nie tacy uproszczeni, spłaszczeni (czytaj: nie zindywidualizowani) jak w „Złym…”, lecz jak dla mnie nadal, i bezzasadnie, moim zdaniem, zbyt do siebie podobni. Jason ślepy i głuchy na wszystko, co wiąże się z Anną, Anna wyrachowana – zgoda, tak bywa, to jest prawdopodobne, ale żeby tak bezrefleksyjnie ze strony Jasona? Relacje czasowe i wyjście z pułapki paradoksu zaistnienia dwóch / jednej „podwójnej” osób / osoby. Równoczesne istnienie alternatywnych światów? Brak odpowiedzi / podpowiedzi, lokalnie czy na większą skalę – i te światy same się scalają? Poproszę o chociaż sugestię, dlaczego i jak… Cóż, poczekam na dalsze teksty, a na razie, w odniesieniu do tego, niestety NIE.

Dziękuję Adamie za zapoznanie się z tekstem i za komentarz. Parafrazując własną wypowiedź z prywatnej rozmowy: ogromnie cieszę się, że zacząłem publikować na stronie NF, dzięki czemu w krótkim czasie nauczyłem się naprawdę wiele. Poznałem swoje silne i słabe strony. Dzięki Waszym komentarzom, drodzy Czytelnicy, uczę się jak lepiej pisać: na co powinienem zwrócić szczególną uwagę, na czym się skupić, co dopracować. Dziękuję i pozdrawiam.

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Interesujące opowiadanie, przeczytałam z przyjemnością :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka