- Opowiadanie: Zaczytana02 - Powrót (nie)dobrowolny

Powrót (nie)dobrowolny

Dobry wie­czór!

Oto i mój de­biut na tej stro­nie... mam na­dzie­ję, że się spodo­ba! Cze­kam na uza­sad­nio­ną kry­ty­kę :)

Pi­sząc to opo­wia­da­nie chcia­łam do­tknąć pro­ble­mu emi­gran­tów i ich dzie­ci; czy dzie­ci/wnuki emi­gran­tów będą chciał­by wró­cić do kraju ro­dzi­ców/dziad­ków, czy będą wo­la­ły po­zo­stać tam, gdzie są?

Wzo­ro­wa­łam się też na po­wie­ści Mar­cu­sa Zu­sa­ka “Po­sła­niec”.

Nie prze­dłu­ża­jąc, miłej lek­tu­ry!

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Powrót (nie)dobrowolny

Jeśli oprócz mnie kto­kol­wiek, kie­dy­kol­wiek i gdzie­kol­wiek usły­szał od dziec­ka słowa „Czas ucie­ka, a Naj­wyż­si się nie­cier­pli­wią”, to sta­wiam temu komuś piwo.

Idąc przez do­sko­na­le (mógł­bym po­wie­dzieć – zbyt do­sko­na­le) oświe­tlo­ne ko­ry­ta­rze Bu­dyn­ku, za­sta­na­wia­łem się nad po­wo­dem na­głe­go we­zwa­nia przez Naj­wyż­szych do Cen­trum. Wiel­kie Pod­su­mo­wa­nie za­czy­na­ło się do­pie­ro za czte­ry mie­sią­ce, a żaden z Wyż­szych nie za­cho­ro­wał. O co więc mogło cho­dzić tym razem? Może o moją po­przed­nią Księ­gę? Czy… czy coś im nie od­po­wia­da?

Zer­k­ną­łem ostroż­nie na dziec­ko. Nie byłem do końca pe­wien, czy to jeden z Wyż­szych pod inną po­sta­cią, czy au­ten­tycz­ne Dziec­ko. Przy­sta­ną­łem na chwi­lę, kiedy zda­łem sobie spra­wę z tego, w jak nie­bez­piecz­nej sy­tu­acji się znaj­du­ję.

Je­że­li to ta pierw­sza opcja, to we­zwa­nie może do­ty­czyć wszyst­kie­go.

Jeśli ta druga, to tylko jed­ne­go.

Uświa­do­mi­łem sobie, co robię, do­pie­ro gdy na­po­tka­łem wzrok dziew­czyn­ki. Sta­łem na środ­ku ko­ry­ta­rza, ła­piąc się za głowę i wy­trzesz­cza­jąc z prze­ra­że­nia oczy. Przy­pa­trzy­łem się uważ­niej mojej to­wa­rzysz­ce.

 – Je­steś Dziec­kiem, praw­da? – spy­ta­łem ostroż­nie. I tak skła­mie, lub, co gor­sze, nie powie całe praw­dy.

 – Nie mam prawa ci tego po­wie­dzieć – od­par­ła ze sto­ic­kim spo­ko­jem. Ze stra­chu o mało co nie za­czą­łem ob­gry­zać pa­znok­ci. Tym­cza­sem młoda istot­ka uśmiech­nę­ła się po­krze­pia­ją­co. Tro­chę mnie to uspo­ko­iło, ale jakaś część mojej jaźni krzy­cza­ła: „Uśmiech­nię­te twa­rze kła­mią! Uśmiech­nię­te twa­rze kła­mią!”. Ru­szy­łem przed sie­bie, nie zwa­ża­jąc na te krzy­ki.

„Co bę­dzie, to bę­dzie…”, po­wta­rza­łem w my­ślach, pró­bu­jąc się opa­no­wać. Krzy­czą­cy gło­sik był coraz gło­śniej­szy. „Uspo­kój się. Jeśli to na­praw­dę jest Dzie­cię, to może wy­czuć twój strach…”, my­śla­łem, idąc cały czas na­przód, cho­ciaż naj­chęt­niej bym uciekł. Ten dzień nie za­po­wia­dał się tak tra­gicz­nie. Gdy się obu­dzi­łem i spoj­rza­łem przez okno, nawet mi przez myśl nie prze­szło, że ten po­ra­nek bę­dzie moim ostat­nim. Na nie­bie nie było ani jed­nej chmur­ki, a Słoń­ce grza­ło mocno – ide­al­na po­go­da, aby wyjść na taras i za­cząć pisać ko­lej­ną Księ­gę. Już otwie­ra­łem drzwi, pod pachą trzy­ma­jąc kom­pu­ter i wszyst­kie po­trzeb­ne no­tat­ki, kiedy usły­sza­łem dzwo­nek. Z wes­tchnie­niem odło­ży­łem moje na­rzę­dzia pracy na naj­bliż­szy sto­lik i po­sze­dłem otwo­rzyć. Przed nimi stała owa dziew­czyn­ka, która wy­po­wie­dzia­ła to dziw­ne zda­nie:

 – Czas ucie­ka, a Naj­wyż­si się nie­cier­pli­wią. – Zna­czy, jak dla mnie nie po­win­no być dziw­ne; to takie nasze hasło, czy może za­wo­ła­nie. Wyżsi za­wsze je wy­po­wia­da­ją, kiedy Naj­wyż­si nas wzy­wa­ją. Za­dzi­wi­ło mnie to, bo Po­słań­cy rzad­ko przy­bie­ra­ją formę ośmio­let­nich dziew­cząt. Zwy­kle wy­stę­pu­ją jako li­sto­no­sze, albo są­sie­dzi, czy też ktoś z ro­dzi­ny. Poza tym, jak już wspo­mi­na­łem, w tym mo­men­cie naj­mniej spo­dzie­wa­łem się we­zwa­nia od pra­co­daw­ców. Może mnie awan­su­ją? Może za­bi­ją? Może nie po­do­ba im się moja ostat­nia praca? A może do­sta­nę za­da­nie spe­cjal­ne? Kto wie?

Zwy­kli lu­dzie mają pro­ble­my typu „Nie za­pła­ci­łem za gaz i prąd, a ter­min jest do czwart­ku”, albo „Gdzie mogę do­stać naj­le­piej dzia­ła­ją­cy pro­gram kom­pu­te­ro­wy?”, albo jesz­cze „Nie mam się w co ubrać!” i inne temu po­dob­ne spra­wy. Tym­cza­sem ja się mar­twię, czy moi pra­co­daw­cy mnie za­bi­ją, czy też za mało pro­ble­mów wci­sną­łem do Księ­gi i czy po­mo­głem wy­star­cza­ją­co wielu lu­dziom. Moim zda­niem za­słu­gu­ję na urlop, z oczysz­cze­niem pa­mię­ci włącz­nie.

Takie myśli krą­ży­ły mi po gło­wie, tym­cza­sem mała nie­zna­jo­ma pro­wa­dzi­ła mnie do Po­ko­ju, cho­ciaż ja do­sko­na­le zna­łem drogę. Takie za­sa­dy. „Pro­ce­du­ry”. Jed­nak po sze­ściu la­tach współ­pra­cy czło­wiek może za­pa­mię­tać drogę. Serio.

Ośle­pia­ją­ce świa­tła lamp na górze przy­po­mnia­ły mi dzień, w któ­rym się tu zna­la­złem. Za­in­te­re­so­wa­li się mną, bo na­pi­sa­łem po­wieść oby­cza­jo­wą, która pod­bi­ła serca wielu ty­się­cy ludzi, nie chwa­ląc się. No, przy oka­zji nie je­stem stąd. Jak wszy­scy tutaj.

Sy­tu­acja po­li­tycz­na w El­ran­des, mojej Oj­czyź­nie, spo­wo­do­wa­ła, że wielu El­rand­czy­ków emi­gro­wa­ło do in­nych kra­jów, lub, jak moi dziad­ko­wie, wy­ru­szy­li w da­le­ką po­dróż do in­ne­go świa­ta. I tak się zna­la­złem tutaj. Na Ziemi.

Nie­zbyt kre­atyw­na nazwa, czyż nie? Zie­mia. Każdy mógł ją wy­my­ślić. Z dru­giej stro­ny, mój oj­czy­sty świat (cho­ciaż nigdy go nie wi­dzia­łem) na­zy­wał się Fir­na­an, co w ję­zy­ku Min­dral­czy­ków ozna­cza­ło „Dom”.

„O czym ja myślę? Zaraz albo mnie za­bi­ją, albo awan­su­ją, a tutaj roz­my­ślam nad nazwą mo­je­go świa­ta…”. Zer­k­ną­łem znów na nie­zwy­kle opa­no­wa­ną dziew­czyn­kę. Wy­glą­dem przy­po­mi­na­ła ośmio­lat­kę, ale mogła mieć nawet ty­siąc lat… jak to na Wyż­szych przy­sta­ło. Albo na Dzie­ci.

Wkrót­ce do­tar­li­śmy do drzwi. Mała zer­k­nę­ła na mnie uspo­ka­ja­ją­co, po czym na­ci­snę­ła klam­kę. Wrota otwar­ły się, skrzy­piąc. Wkro­czy­łem do Sali.

Tutaj, w prze­ci­wień­stwie do ko­ry­ta­rzy, świa­tło da­wa­ły je­dy­nie pra­wie wy­pa­lo­ne świe­ce. Po­miesz­cze­nie było okrą­głe, a sufit znaj­do­wał się wy­so­ko. Na środ­ku kom­na­ty stały krze­sła usta­wio­ne w okrę­gu, na któ­rych sie­dzie­li za­kap­tu­rze­ni Naj­wyż­si. Pod ścia­na­mi stali uzbro­je­ni Wyżsi. Prze­łkną­łem ślinę.

Pod­sze­dłem do kręgu Naj­wyż­szych. Prze­mkną­łem po­mię­dzy krze­sła­mi, po czym sta­ną­łem przed Trój­ką Naj­wyż­szych. Po chwi­li wa­ha­nia opa­dłem na jedno ko­la­no.

 – Wzy­wa­li­ście mnie? – spy­ta­łem peł­nym uni­że­nia gło­sem. Tylko tak można było się zwra­cać do Trój­ki.

– Tak, Da­nie­lu. Wstań – po­wie­dział ła­god­nie Naj­wyż­szy, który sie­dział po pra­wej stro­nie Trój­ki. Uczy­ni­łem, jak mi po­le­cił.

 – Pew­nie nie wiesz, jaki jest powód two­jej wi­zy­ty tutaj – usły­sza­łem głos Naj­wyż­szej, która sie­dzia­ła gdzieś za mną. Od­wró­ci­łem się do niej.

 – Zga­dza się, pani – od­po­wie­dzia­łem, po­chy­la­jąc głowę.

 – Otóż, Da­nie­lu… – za­czął męż­czy­zna sie­dzą­cy nie­opo­dal ko­bie­ty, która wcze­śniej do mnie mó­wi­ła – …je­ste­śmy nie­zwy­kle za­do­wo­le­ni z two­ich usług. – „Je­stem ura­to­wa­ny” po­my­śla­łem z ulgą.

 – Do­bie­gły nas wie­ści z Fir­na­anu – dodał inny Naj­wyż­szy. Tro­chę po­bla­dłem. Co się tam mogło stać?

 – Król Tar­ni­nes, który wła­dał El­ran­des za cza­sów two­ich dziad­ków, nie żyje – wy­ja­śnił ko­lej­ny za­kap­tu­rzo­ny nie­zna­jo­my. Zmarsz­czy­łem brwi. Co to do mnie ma? – Po­sta­no­wi­li­śmy, że wró­cisz do ro­dzi­mych ziem. – Otwo­rzy­łem nieco sze­rzej oczy. Jak to? Prze­cież… prze­cież je­stem im po­trzeb­ny! Jak mam wró­cić do kraju, w któ­rym nigdy nie byłem? Tutaj jest moje miej­sce! Tutaj jest mój dom! Nawet nie znam do­brze tam­tej­sze­go ję­zy­ka!

Do­pie­ro po chwi­li uświa­do­mi­łem sobie, że nie wy­po­wie­dzia­łem swo­je­go sprze­ci­wu na głos. Prze­łkną­łem ślinę, przy­go­to­wu­jąc się do dłuż­szej wy­po­wie­dzi.

 – Wy­bacz, panie, jeśli ośmie­lę się od­mó­wić. Pra­gnę zo­stać tutaj i robić to, co ro­bi­łem… po­nie­waż widzę, że to, co czy­nię, po­ma­ga wielu ist­nie­niom. Spi­su­ję hi­sto­rie ku prze­stro­dze in­nych, jed­no­cze­śnie po­ma­gam wy­plą­tać się z kło­po­tów innym lu­dziom. Moim ro­da­kom! Czuję się bar­dziej przy­wią­za­ny do tego miej­sca niż do El­ran­des, któ­rej nigdy nie wi­dzia­łem. Nikt na mnie tam nie czeka, wąt­pię też, żebym miał tam jakąś misję do wy­peł­nie­nia…

 – Masz rację, nikt na cie­bie tam nie czeka, tak samo jak tutaj – prze­rwał mi jeden z Trój­ki. Prze­łkną­łem ślinę, sły­sząc pełen znie­cier­pli­wie­nia i po­gar­dy ton głosu. Jakby chciał po­wie­dzieć: „Och, jaka szko­da, że ci to nie pa­su­je. A teraz speł­nij mój roz­kaz, bo ina­czej stra­cisz głowę, do­brze?”. – Jed­nak­że nie je­steś już nam po­trzeb­ny, a im wię­cej na Ziemi bę­dzie Zie­mian, tym le­piej. Zie­mia dla Zie­mian, nie dla Fir­na­an­czy­ków, jak to się mówi. Skoro mo­żesz już wró­cić do El­ran­des…

 – Zde­cy­do­wa­nie wolę zo­stać tutaj, niż pójść tam – ośmie­li­łem się mu prze­rwać. -Mó­wi­łeś, o czci­god­ny, o ja­kimś królu. Kró­lo­wie pa­no­wa­li w śre­dnio­wie­czu, a ja znam tylko pre­zy­den­tów. Umiem wy­po­wie­dzieć tylko kilka słów w tam­tym dia­lek­cie i to nawet bez tego śmiesz­ne­go ak­cen­tu. Smoki, elfy, Magia Biała i Czar­na? To wszyst­ko w baj­kach dla dzie­ci! Nie czy­tu­ję i nie piszę fan­ta­sy, zde­cy­do­wa­nie wolę oby­czaj, a czuję się, jak­bym się urwał z książ­ki o ab­sur­dal­nych przy­go­dach w fan­ta­stycz­nym, nie­re­al­nym świe­cie! Z całym sza­cun­kiem, o czci­god­ny, uwa­żam, że moja babka była po­my­lo­na, zresz­tą dzia­dek rów­nież. Czy ist­nie­je inny świat? A jeśli tak, to dla­cze­go na­ukow­cy jesz­cze nie od­kry­li drogi do niego? Będąc dziec­kiem szcze­rze w to wie­rzy­łem, teraz coraz bar­dziej w to wąt­pię. – Słowa wy­le­wa­ły się ze mnie, nie­ujarz­mio­ne, nie­po­wstrzy­ma­ne. Do­pie­ro gdy ostat­nie zda­nie ze mnie wy­pły­nę­ło, uświa­do­mi­łem sobie, w jaki spo­sób ode­zwa­łem się do osób, które jed­nym mach­nię­ciem ręki mogą mnie uni­ce­stwić. Po­chy­li­łem głowę, tłu­miąc złość. – Chcia­łem przez to po­wie­dzieć, panie, że nie zga­dzam się na po­wrót do El­ran­des, czy innej czę­ści Fir­na­anu. – Naj­wyż­si mil­cze­li, my­śląc nad od­po­wie­dzią. Pierw­sza ode­zwa­ła się jakaś ko­bie­ta:

 – Nie po­do­ba mi się ton głosu, któ­re­go uży­łeś. Czyż­byś za­po­mniał, kim je­ste­śmy? Gdyby nie my, nie miał­byś moż­li­wo­ści na po­wrót do Domu. Wiele za­ry­zy­ko­wa­li­śmy, otwie­ra­jąc Przej­ście w tej, a nie innej chwi­li. Zresz­tą, to już nie ma zna­cze­nia. Wy­pła­ci­li­śmy z banku twoje pie­nią­dze i za­mie­ni­li­śmy na el­ran­deń­skie mo­ne­ty, które cze­ka­ją w skryt­ce w twoim domu. Mamy nawet dla cie­bie pracę: mo­żesz pro­wa­dzić karcz­mę. A ty się tak od­wdzię­czasz? My­śle­li­śmy, że się ucie­szysz z tego po­wo­du, tym­cza­sem krzy­czysz na nas i prze­ry­wasz nam. – Iry­tu­ją­cy był fakt, że na ich zle­ce­nie po­ma­ga­łem lu­dziom; wy­sy­ła­li mnie pod od­po­wied­ni adres, ja roz­ma­wia­łem z ludź­mi, wy­słu­chi­wa­łem ich i, jeśli mia­łem moż­li­wość, po­ma­ga­łem im. Potem opi­sy­wa­łem ich przy­pad­ki w moich po­wie­ściach, a ra­czej Księ­gach, żeby lu­dzie nie byli ślepi na to, co się dzie­je w ich miastach i – być może – na ich osiedlach. Czy­ni­łem wiele do­bre­go na zle­ce­nie osób, któ­rych de­ner­wo­wa­ło pod­nie­sie­nie tonu głosu! Do­dat­ko­wo kie­dyś mi gro­zi­li. Nie no, bajka. Wy­ma­rzo­ne życie.

 – Pro­blem w tym, że nie mam ocho­ty zo­sta­wać karcz­ma­rzem, kiedy je­stem pi­sa­rzem i mi to od­po­wia­da. Dla­cze­go nie może tak zo­stać? – od­par­łem zi­ry­to­wa­ny.

 – Prze­cież wiesz, że Przej­ście po­zo­sta­nie otwar­te, do­pó­ki ktoś przez nie przej­dzie. Za­ła­twi­li­śmy ci już prace i prze­nie­śli­śmy oszczęd­no­ści tam, więc nie masz tutaj z czego żyć. Poza tym, jak już mó­wi­li­śmy, je­steś nam zbęd­ny – wy­ja­śnił Naj­wyż­szy, który sie­dział po pra­wej stro­nie Trój­ki. Wes­tchną­łem cięż­ko z zre­zy­gno­wa­niem. Przez wi­dzi­mi­się kilku gości ubra­nych w czar­ne, ab­sur­dal­ne szaty z kap­tu­ra­mi na gło­wach mam wy­je­chać z kraju, w któ­rym się uro­dzi­łem, do Oj­czy­zny ro­dzi­ców i dziad­ków?

„Ty dur­niu”, oprzy­tom­nia­łem, „nie wiesz, jaką oni ci robią łaskę? Wła­śnie po­wie­dzie­li, że nie je­steś im do ni­cze­go po­trzeb­ny. Prze­cież wiesz, co oni robią ze zbęd­ny­mi na­rzę­dzia­mi. Po­wi­nie­neś się cie­szyć, że nie skoń­czysz jak tamci. Zresz­tą, co mnie po­wstrzy­mu­je przed po­wro­tem do tam­te­go kraju? Tylko mój upór. Cóż, za­wsze będę miał zdję­cia i Księ­gi…”. Za­ci­sną­łem zęby, przy­po­mi­na­jąc sobie listę rze­czy, któ­rych jesz­cze tutaj nie zo­ba­czy­łem. Trój­mia­sto, Toruń, Wro­cław, Ka­lisz… w samej War­sza­wie, Kra­ko­wie i w gó­rach było dużo wi­do­ków, które wi­dzia­łem tylko w In­ter­ne­cie czy te­le­wi­zji… „A tam? Pew­nie też jest dużo wspa­nia­łych rze­czy… pew­nie bę­dzie kil­ka­krot­nie pięk­niej­sze morze i wyż­sze góry!”. Uśmiech­ną­łem się na wspo­mnie­nie en­tu­zja­stycz­ne­go głosu matki, kiedy opo­wia­da­ła o swoim ro­dzin­nym mie­ście. Może nie było aż tak źle?

 – Chyba nie mam wy­bo­ru? – spy­ta­łem, wes­tchnąw­szy. Naj­wyż­si zgod­nie po­ki­wa­li gło­wa­mi. Cmok­ną­łem, wi­dząc to. – Więc kiedy zo­sta­nie otwar­te Przej­ście, czci­god­ni?

*

Do wa­liz­ki za­pa­ko­wa­łem tylko dwa al­bu­my ze zdję­cia­mi, kilka ksią­żek (wła­snych i cu­dzych), dłu­go­pis (tam ich chyba nie mają), gruby notes i książ­kę ku­li­nar­ną. Skoro mam pro­wa­dzić karcz­mę, to chyba się przy­da? Przej­ście miało zo­stać otwar­te równo w po­łu­dnie u mnie w przed­po­ko­ju. Potem Naj­wyż­si pod­rzu­cą tutaj jakąś kukłę, która bę­dzie wy­glą­da­ła jak ja, po­pra­wią wszyst­ko cza­ra­mi i bę­dzie, że nie żyję. Nie­zbyt po­do­ba mi się ten obrót spra­wy, ale wła­ści­wie to nie ja de­cy­do­wa­łem o tym wy­jeź­dzie.

Pa­trząc ostat­ni raz na ulicę przed moim domem uświa­do­mi­łem sobie, jak bar­dzo ko­cham to miej­sce. Ko­cha­łem Pol­skę i nie wie­dzia­łem, czy znaj­dę to samo uczu­cie w tam­tym, niby zna­nym, a jed­no­cze­śnie obcym kraju. Po­zo­sta­ło mi je­dy­nie po­krę­cić głową i cze­kać na otwar­cie Przej­ścia.

Mi­ja­ły, a w przed­po­ko­ju jesz­cze nie po­ja­wi­ła się dziu­ra wy­peł­nio­na ośle­pia­ją­cym świa­tłem. Wresz­cie, gdy mój stary zegar z ku­kuł­ką oznaj­mił go­dzi­nę dwu­na­stą, owe zja­wi­sko po­ja­wi­ło się w moim holu. Wzią­łem do ręki małą wa­liz­kę, po czym sta­ną­łem przed Przej­ściem. Za­wa­ha­łem się; nie zna­jąc tam­tej­sze­go ję­zy­ka, ustro­ju po­li­tycz­ne­go, kli­ma­tu, czy geo­gra­fii, wy­bie­ra­łem się w po­dróż do El­ran­des, kraju, z któ­re­go moi ro­dzi­ce ucie­ka­li.

Cóż, raz kozie śmierć, w końcu nie mam wy­bo­ru, praw­da? Po­sta­wi­łem krok na­przód.

Koniec

Komentarze

Nawet nawet :) Jak dla mnie trochę za mało akcji. Niektóre wątki przydałoby się rozwinąć (ciekawi mnie, kim są ci "Najwyżsi"). Z rzeczy czysto technicznych to zbyt wiele ci nie powiem, bo nie znam się na tym dobrze. Nie pasowało mi jedynie "program do komputerów" – zalatuje kompletną nieznajomością tematu (chyba, że taki był zamysł) i "po ich języku" –  tu powinno być raczej "w ich języku", ale nie jestem pewny. Ode mnie 4 gwiazdki.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Piszesz całkiem dobrze, ale ten tekst wydaje mi się dopiero obietnicą ciekawego opowiadania. Obserwacje mam takie:

– Uważam, że w obecnej formie nie poruszasz wspomnianego w przedmowie problemu. Tak byłoby gdyby opowiadanie zostało poświęcone rozterkom zmuszonej do przenosin osoby, niedogodnościom jakie się z tym wiążą dla jego rodziny, kłopotom z dostosowaniem się do nowego po powrocie, czy jakimkolwiek innym konsekwencjom zmiany. Ty zamiast zilustrować nazywasz problem i na tym kończysz. Nazwanie to już faktycznie dowód pewnej wartości intelektualnej, ale za mało, żeby powiedzieć, że tekst został danej kwestii poświęcony. Zobacz jak długi jest wstęp w stosunku do część, w której bohater już wie, że ma wyjechać.

– Cały ten początek, wprowadzenie czytelnika w świat, okazuje się chyba trochę zbyt złożony, biorąc pod uwagę długość opowiadania. Mimo że zawód bohatera wygląda intrygująco, miałem kłopot, bo nie czułem, że dobrze rozumiem reguły rządzące w prezentowanym przez Ciebie świecie. I w zasadzie nie musiałem, skoro miały znikome znaczenie dla fabuły.

– Bardzo dużo wielkich liter działało na mnie dezorientująco i przeszkadzało mi czytać.

 

Fajnie za to, że tekst jest staranny i poprawnie napisany. Dzięki temu chętnie zajrzę do następnego i może wtedy akurat znajdę więcej dla siebie w treści.

Zerknąłem ostrożnie na dziecko. <> potem piszesz Dziecko, z dużej. Dlaczego tutaj z małej?

Przystanąłem na chwilę, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, w jak niebezpiecznej sytuacji się znajduję. <> wykreśliłbym „z tego”.

[…] idąc cały czas na przód, chociaż najchętniej […] <> na przód to na przykład wychodzimy, a idziemy naprzód, czyli do przodu.

Gdy się obudziłem i spojrzałem przez okno, nawet mi przez myśl nie przeszło, że będzie moim ostatnim. <> ostatnim oknem? Bo tak napisałaś. Pułapka zaimkowa…

Z westchnieniem odstawiłem moje narzędzia pracy na najbliższy stolik […]. <> ja bym odłożył. Zwłaszcza notatki.

[…] hasło, czy może zawołanie. Wyżsi zawsze je wypowiadają, kiedy Najwyżsi nas wzywają. Mimo to, Posłańcy rzadko przybierają formę ośmioletnich dziewcząt. <> co ma piernik do wiatraka? To znaczy: co ma treść hasła do postaci, jaka przybiera Posłaniec? Pytanie wywołane wtrąceniem „mimo to”.

Zwykle występują jako listonosze, albo sąsiad, czy też ktoś z rodziny. <> zaczęłaś od liczby mnogiej, więc bądź konsekwentna.

[…] i inne tym podobne sprawy. <> tym podobne? temu podobne. A tak w ogóle jakikolwiek zaimek jest tu zbędny, można go zastąpić przecinkiem.

[…] i czy nie pomogłem wystarczającej ilości ludzi. <> co tu robi „nie”? Co tu robi ilość ludzi? Ad „nie”: wyraźnie chodzi o to, czy dostatecznie wielu ludziom pomógł, więc zaprzeczenie odwraca sens tego zapytania. Ad „ilości”: operujemy nią, gdy nie można policzyć danych obiektów. Ludzi, którym protagonista pomógł, policzyć można, więc stosujemy „liczbę”.

<> 

Myślę, że wystarczy jako dowód na nieidealność tekstu i wskazówka, nad czym Autorka powinna trochę popracować.

Tekst stosunkowo interesujący, ale brakuje w nim jakichkolwiek uzasadnień dla decyzji Najwyższych. Przynajmniej ja ich, uzasadnień, nie widzę… Mało tego – pisarza przekwalifikowywać na karczmarza?

Jest jakiś pomysł, wykonanie całkiem, całkiem. Ale trochę zabrakło mi wyjaśnienia Twojej koncepcji; kim są Dzieci, czym Wyżsi różnią się od Najwyższych, co wszyscy robią na naszej Ziemi i takie tam…

czy autentyczna Dziecko

Literówka.

Mijały, a w przedpokoju jeszcze nie pojawiła się dziura wypełniona oślepiającym światłem. Wreszcie, gdy mój stary zegar z kukułką oznajmił godzinę dwunastą, owe zjawisko pojawiło sięmoim holu.

Co mijało? Powtórzenia.

Czytałam kiedyś, że imigranci zwykle dokładnie wiedzą, dlaczego zdecydowali się na opuszczenie ojczyzny. Za to ich dzieci i wnuki wykazują tendencje do idealizowania kraju przodków.

Babska logika rządzi!

Też mi się spodobał, ale tylko początek. Dokładnie, do momentu pojawienia się sceny z zakapturzonymi.  ;) 

Chwytając się kurczowo, toną w rozmokłym brzegu. Wiatr przebiega brunatną ziemię. - T. S. Eliot

Wicked G – dziękuję za opinię :) Cóż, nieznajomość tematu to raczej z mojej strony, a nie bohatera :)

Klapaucjusz – cieszę się, że wpadłeś i przeczytałeś ten tekst :) Mam nadzieję, że następny bardziej Ci się spodoba ^^

AdamKB – 1. Cóż, chodziło o to, że bohater myślał, iż jest to zwykle dziecko (a raczej jakaś forma, którą przybrał jakiś Wyższy), a nie Dziecko.

2. Dziękuję za rady i uwagi :) Spróbuję wyeliminować te błędy, pisząc i poprawiając następny tekst.

Finkla – myślę, że to też zależy od wychowania… bohater raczej rzadko słuchał opowieści rodziców i dziadków na ten temat, w każdym razie częściej słuchał negatywnych opinii na temat ich pochodzenia.

Tobie również dziękuję za cenne uwagi ;)

 

Mam pytanie: czy po zobaczeniu, co jest złego w tekście, mogę go poprawić?

Tak, nawet widok znikających błędów i korekt “branych do serca” cieszy to całe nasze stado wrednych krytyków. ;-)

Imigranci: napisałam “zwykle” i “wykazują tendencje”. To jasne, że statystyka swoje, a wyjątki swoje.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za odpowiedź :)

Trochę mnie to uspokoiło, ale jakaś część mojej jaźni krzyczała: - jeden zaimek mniej, a sens wypowiedzi się nie zmienia ;)

 

myślałem, idąc cały czas naprzód, chociaż najchętniej bym uciekł stamtąd. – po prostu “uciekł”, wiadomo skąd, bo wiemy gdzie bohater przebywa.

 

Już otwierałem drzwi, pod pachą trzymając komputer i wszystkie potrzebne notatki, kiedy usłyszałem dzwonek do głównych drzwi. Z westchnieniem odłożyłem moje narzędzia pracy na najbliższy stolik i poszedłem otworzyć drzwi. Przed nimi (na zewnątrz?) stała owa dziewczynka, która wypowiedziała to dziwne zdanie: – może: stojąca na zewnątrz dziewczynka zwróciła się do mnie tymi słowami:

 

Tymczasem ja się martwię (zachodzę w głowę?), czy moi pracodawcy mnie zabiją, czy też za mało problemów wcisnąłem do Księgi i czy pomogłem wystarczająco wielu ludziom.

 

Takie myśli krążyły mi po głowie, tymczasem mała nieznajoma prowadziła mnie do Pokoju, chociaż ja doskonale znałem drogę. – propozycja: “Nieznajoma prowadziła mnie do Pokoju, chociaż doskonale znałam drogę.” Wiemy że nieznajoma jest “mała” oraz to jakie myśli krążyły po głowie Danielowi. 

 

 – Wzywaliście mnie? – spytałem pełnym uniżenia głosem. Tylko tak można było się zwracać do Trójki. – Tak, Danielu. Wstań – powiedział łagodnie Najwyższy, który siedział po prawej stronie Trójki. Uczyniłem, jak mi polecił. – wypowiedź Najwyższego od nowego akapitu.

 

Najwyżsi milczeli, myśląc nad odpowiedzią. – Skoro narracja prowadzona jest z punktu widzenia Daniela, nie zmieniaj się nagle w narratora wszechwiedzącego i nie wchodź w głowy Najwyższych. Daniel nie potrafi czytać w myślach, więc i czytelnik nie powinien. Inna sprawa, że zarówno Daniel, jak i czytelnik domyśla się zapewne jaki jest powód milczenia Najwyższych :)

 

żeby ludzie nie byli ślepi na to, co się dzieje na ich osiedlach, czy w ich miastach. - lepiej wymieniać “od ogółu do szczegółu” – w tym przypadku: żeby ludzie nie byli ślepi na to, co dzieje się w ich miastach, na ich osiedlach.

 

Mi to wygląda raczej na wstęp do utworu, niż na utwór zamknięty. Rozbudzasz zaciekawienia, lecz nie oferujesz pointy. Warsztat do doszlifowania, ale nie jest źle – kreśl zaimki wszędzie tam, gdzie nie są niezbędne. Pisz, publikuj, czytaj komentarze, ucz się na błędach.

Chętnie wrócę i poczytam :)

Pozdrawiam.

 

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Dzięki za rady, już lecę szybko wszystko zmieniać :)

Ładny awatar (ech, te oczyska)…

...always look on the bright side of life ; )

Eee no, dzięki…

Mam wrażenie, że przeczytałam raptem wstęp, w dodatku dość skąpo opisujący dotychczasowe życie bohatera i ledwie sygnalizujący jego rozterki przed powrotem do kraju/ planety rodziców i dziadków. Rozumiem, Zaczytana, co było Twoją inspiracją, ale nie ukrywam, że chętnie dowiedziałabym się, jak potoczyły się dalsze losy bohatera. :)

Wykonanie mogłoby być lepsze.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Całkiem przyjemne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka