- Opowiadanie: mlotek - Szafa

Szafa

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Szafa

Poszedłem dziś spotkać się z Joe „Mercurym” Johnsonem, byłym żołnierzem SJWWKB ( Specjalnej Jednostki Wojskowej Wielmożnego Księcia Bulwarii), aby opowiedział o wydarzeniach sprzed ćwierć wieku, kiedy to nasz W. Książę mając niespełna dziewięć lat zasiadł dopiero co na tronie. Walczyliśmy wtedy z pobliskim krajem, Barmanią, na którego ziemiach działało SJWWKB. Joe nie wygląda na typowego „byłego wojskowego”. Nie brakuje mu żadnej części ciała, nie jest również wybitnie umięśniony. Na opalonej jak reszta ciała głowie dredy, kozia bródka, lewa ręka cała pokryta tatuażami z oddali wydaje się być fioletowo-granatowa. Dosiadam się do niego w tanim barze „Billinger's Eye”. Wymieniamy się uprzejmościami. Zamawia nam po piwie i sam zaczyna temat.

 

– Byłem wtedy świetnym okazem dwudziestoletniego Bulwarczyka: zdrowy, wysportowany chłop, wiecznie palący papierosa, pracowity, zdyscyplinowany żołnierz. Służyłem u Oficera Grabona, kiedy po testach wewnętrznych i zaskakująco wysokich wynikach zostałem przeniesiony do SJWWKB. – mówi to wszystko jednym tchem. Zapalam papierosa i sam chcę go jednym poczęstować.

 

– Dzięki, ale już nie palę. Po wydarzeniach pod Wzgórzem Ciszy rzuciłem. Wiedziałeś, że było kiedyś nazywane Wzgórzem Życia? Ale potem przyszliśmy tam my. To była moja pierwsza akcja w tej jednostce. Pogoda nam dopisała. Świeciło słońce, lecz nie było zbyt gorąco, wiał też lekki wiatr. Całym oddziałem czekaliśmy na tym właśnie wzgórzu, ukryci wśród krzaków, na kolejne rozkazy. Otaczał nas las, ale kawałek za wzniesieniem rozdzielał się on tworząc polanę w kształcie szeroko rozwartego oka. To właśnie tam miała zostać zesłana paczka. Kiedy wreszcie wylądowała usłyszeliśmy raport od Ridley'a, w jednostce to jemu przypadła fucha obserwowania wszystkiego przez lornetkę. Powiedział: „Chłopaki, ja pierdolę, to jakaś stara szafa! Czekaliśmy tu na zasraną szafę!”. Był takim samym świeżakiem jak ja. Nie domyślał się, że zapewne chodziło o jej zawartość i jak to miał w zwyczaju jeśli coś mu nie pasowało to musiał głośno informować o tym cały świat. Dowódca uciszył go jednym, zimnym spojrzeniem. Jego krótkofalówka zaskwierczała. Po chwili usłyszeliśmy przekaz. Przesyłkę mieliśmy zdjąć z polany dopiero po zmroku. Do tej pory musiała zostać nietknięta. Dostaliśmy jeden rozkaz: „Do czasu następnego przekazu strzelać we wszystko co zbliży się do szafy. Bez odbioru.” Tak też zrobiliśmy. Przez kilka pierwszych godzin, mój kumpel, Johnatan miał na koncie jedną sarnę, niczego więcej tam nie było. Wszystko zaczęło się dopiero po siedemnastej. Na polanę zaczęli napływać ludzie. Stada ludzi. Każdy z nich myślał o jednym. Każdy chciał zdobyć to co było w szafie. Ale jej zawartość miała zostać dostarczona naszemu księciu. – dojrzałem na twarzy Joe'go ironiczny uśmieszek. Dopił piwo i zamówił kolejne kufle. Czekaliśmy na nie w milczeniu.

– I co z nimi zrobiliście? Z tymi wszystkimi ludźmi?

– Jak to co? Wystrzelaliśmy, tak jak kazali. Mieliśmy w oddziale prostą zasadę, jeden strzał, jeden trup. Słyszałem od innych, że często na akcjach zakładają się o to, kto zestrzeli najwięcej obiektów. Tak mówili na cele. Nieważne czy byli to ludzie, zwierzęta, samochody. Jeśli obiekt miał być zestrzelony to w obiekt strzelano. Żołnierz z najsłabszym wynikiem stawiał każdemu po kolejce, a potem fundował wygranemu tyle alkoholu aż ten się schlał. Była to dla nich swego rodzaju zabawa. Z początku stałem jak wryty słysząc ich okrzyki radości, śmiechy i docinki. Ale po chwili dołączyłem się do gry. W końcu zadanie to zadanie, a przy okazji nie miałem zamiaru stawiać wódy innym. Obiekty padały jak muchy, jeden po drugim. Gdybyś widział kiedyś coś takiego. Następna fala ludzi wbiegała na polanę, po dywanie stworzonym z ciał swoich poprzedników– Jego głos nie wyraża żadnych emocji. Ani strachu, ani obrzydzenia, ani radości.. – Uzupełniali w nim luki swoimi cielskami. Byli jak cegły i zaprawa dla budowniczych, czyli nas. Żebyś ty to widział… – przymyka oczy. Wydaje się być rozkoszować wspomnieniami.

– Wreszcie, o dwudziestej, godzinę przed zachodem słońca liczba nadchodzących obiektów zaczęła maleć. Z początku nie było żadnej różnicy, ale już po chwili, między pojedynczymi strzałami słychać było ogarniającą wszystko dookoła ciszę. Żadnych zwierząt. Nic. I tak właśnie zostało do dziś. Wszystkie żywe istoty stamtąd uciekły. Od tego dnia nazywano to miejsce Cichym Wzgórzem. Powoli się ściemniało. Nawet nasze strzały ucichły. Wśród tej ciszy każda sekunda trwała tyle co trzy. Krótkofalówka odezwała się powtórnie. Mieliśmy zejść do szafy przepakować jej zawartość do naszych plecaków i wracać do bazy. Zbiegliśmy na polanę. Przystanęliśmy przy szafie i rozległy się strzały. Nie mieliśmy czasu aby zareagować. Padłem plackiem na ziemię. Byliśmy totalnie odsłonięci. Ktoś z oddziału odpalił niebieską racę i wszystko tak samo szybko jak się zaczęło ucichło. Wiesz kto nas ostrzelał? Nasi! Nasi w nas strzelali! Drugi oddział z takimi samymi rozkazami jak my pilnował równiny po przeciwległej stronie. Strzelali do nas bo mieli takie rozkazy. Dopiero ta raca dała im do myślenia, że celują w swoich. Wszyscy z oddziału byli martwi albo ranni. Ridley dławiąc się swoją krwią próbował przytrzymać rękoma wylatujące z niego wnętrzności. Jedna seria z karabinu rozpruła mu cały brzuch. A miał dziś wieczorem schlać się za nas wszystkich, w końcu zestrzelił najwięcej obiektów. A tu takie gówno. Podszedłem do niego. Powiedział, w sumie to wycharczał coś o tym żebym mu pomógł. Tylko że nie było jak. Chłopak umierał i dobrze o tym wiedział. Wyciągnąłem mój pistolet, przyłożyłem mu do czoła. Przeżegnał się, chwyciłem go za rękę i … – Joe milknie, a po jego policzku spływa pojedyncza łza. – i strzeliłem. Z całego oddziału przeżyłem tylko ja i połowa dowódcy, górna połowa. Nogi miał całkowicie poszarpane. Drugi oddział, ten, który nas ostrzelał wybiegł na polanę. Zaczęli nas przepraszać i opatrywać, ale zdało się to na nic. Byli naprawdę sprawnymi strzelcami. Ich dowódca nie zapomniał o głównej części zadania. Podszedł do szafy, aby ją otworzyć.– Joe wykańcza trzeci kufel i wstaje od stołu, podchodzi do wyjścia.– Wiesz co było w środku? Żołnierzyki. Duże, ołowiane żołnierzyki dla naszego Wielmożnie Zasranego Księcia!- wykrzyczał, po czym wyszedł trzaskając tak mocno drzwiami, że pękły w pionie. W całym barze zapanowała cisza. Jedynym dźwiękiem poza melodią dobywającą się z radyjka było łkanie Joe'go stojącego na tarasie.

Koniec

Komentarze

 

Wy­da­je się być roz­ko­szo­wać wspo­mnie­nia­mi.

“być” niepotrzebne.

 

Źle zapisujesz dialogi.

 

Co do tekstu. Strasznie… przegadany. Rozumiem, że miał to być szort zbudowany na dialogu, ale wykonanie mogło być ciekawsze. Wieje nudą. Choć gorzki finał podobał mi się. 

 

Pozdrawiam!

 

 

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Bulwaria i Barmania, imiona, nazwiska i przezwiska anglosaskie. Bitwa o kolekcje żołnierzyków między swoimi? Jakoś mi to nie trafia do przekonania nawet jako humoreska z kontrastowym zakończeniem.

Niestety i ja nie kupuję koncepcji i organizowania tak szerokiej akcji dla jakichś żołnierzyków. Czemu tylu ludzi, nie tylko żołnierzy, było chętnych do zdobycia zawartości? Nie dało się po prostu pocztą, kurierem tego dostarczyć księciu? Takie toto nielogiczne jest, że wcale niezabawne.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Rozumiem, że siedząc przy piwie, gada się z kumplem o wszystkim, ale… Napiszę to krótkimi żołnierskimi słowami: Nie podobało mi się. :-(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Założenie puenty jest fajne – ale całą oprawa, nazwy tych księstewek, siedzenie i strzelanie do jakichś ludków w miejsce szybkiej akcji podjęcia tej skrzyni, wreszcie ten brak skoordynowania oraz jakieś  żołnierzyki sprawiają, że sens opowieści niknie wobec niespójności fabuły.

I po co to było?

Nowa Fantastyka