- Opowiadanie: Katniss - Kamień Magii

Kamień Magii

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Kamień Magii

3.05.2014r. Wczesny wieczór.

 

– Za późno – szepnęła. – Mój czas nadszedł. Muszę odejść.

Mówiąc to, odwróciła się i zaczęła powoli od niego oddalać. Gdy była już kilka metrów dalej, chłopak ocknął się z otępienia spowodowanego niespodziewaną wiadomością. Podbiegł do niej i złapał ją za rękę.

– Nie – rzekł cicho. – Nie mogę ci na to pozwolić.

Odwrócił ją ku sobie. Z jej ciemnozielonych oczu płynęły łzy,

a drobnym ciałem wstrząsał tłumiony szloch. Przyciągnął ją do siebie, chcąc przytulić, pocieszyć, powiedzieć, że nigdzie nie musi odchodzić. Lecz ona odsunęła się od niego, jakby był jej zupełnie obcy. Poczuł w sercu bolesne ukłucie. Spojrzał na nią pytająco.

– Co zrobiłem nie tak?

Nie odpowiedziała. W milczeniu wpatrywała się w bruk pod swoimi stopami.

– Serie? – ponaglił ją. – Powiedz mi, co się stało, że…

Jego dalsze słowa zagłuszył głośny pisk opon na ulicy. Duży, czarny samochód o przyciemnianych szybach zatrzymał się tuż obok nich.

– Przepraszam, Jack. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz… – rzekła, wsiadając do auta. Mężczyzna siedzący za kierownicą obrzucił go spojrzeniem pełnym kpiny i tryumfu, kiedy Serena zamykała drzwi. Samochód odjechał równie szybko, jak się pojawił, pozostawiając Jacka samego na opustoszałej ulicy, oświetlonej promieniami chylącemu się ku zachodowi słońca.

W jego głowie echem odbijały się ostatnie słowa Sereny. Nie zdążył nawet zareagować ani jej powstrzymać. Spojrzał z wściekłością w stronę ulicy, w którą skręciło auto. Jeśli dobrze pamiętał, nie odchodziły od niej żadne boczne drogi, a dalej biegła one zboczem urwiska. Nie powinien mieć problemów z dogonieniem samochodu. Jak najszybciej dopadł motoru, zaparkowanego kilka metrów dalej i ruszył w pościg. Nie mógł tak łatwo odpuścić. Nie teraz, kiedy uświadomił sobie, co tak naprawdę czuł. Po kilku minutach niezwykle szybkiej jazdy, dostrzegł przed sobą samochód, do którego wsiadła Serena. Przyspieszył jeszcze bardziej, starając się go dogonić. Po chwili zrównał się z nim. Spojrzał w szybę, lecz w przyciemnionym szkle ujrzał jedynie swoje odbicie. Ale wiedział, był pewny, że ona tam jest. Samochód przyspieszył. Jack zrobił to samo.

Złapał za lusterko i pozwolił ciągnąć się przez chwilę. Serena opuściła szybę. Usta miała zaciśnięte, a wzrok zimny i twardy niczym skała. Otarła już łzy, na jej twarzy nie było po nich śladu.

– Jack, przestań – powiedziała tonem, jakiego nigdy wcześniej

u niej nie słyszał. Była opanowana i bezwzględna, nieznająca sprzeciwu. W tej dziewczynie nie było jego Sereny, wrażliwej, emocjonalnej, kochającej. Włożyła maskę niedostępności i oporu, jak na samym początku ich znajomości. – Wiesz, że to nic nie zmieni.

– Serie, proszę, powiedz mi, o co w tym chodzi…

– Nie mogę, wybacz mi…

W tym momencie wjechali na drogę nad urwiskiem, a samochód wykonał nagły skręt, spychając Jacka na barierki ochronne.

– Jack! – krzyknęła dziewczyna z przerażeniem, zrzucając na chwilę maskę bezwzględności. – Luke! – zwróciła się do kierowcy. – Co ty wyprawiasz?! Chcesz go zabić?!

Jack nie usłyszał odpowiedzi kierowcy, zbyt skupiony na balansowaniu na skraju drogi. Pech chciał, że barierka kończyła się kilka metrów dalej. Jechał zbyt szybko, by zdążyć wyhamować.

Pamiętał pisk opon i spadanie, które trwało całą wieczność. Później był tylko krótkotrwały, rozrywający ból. I opanowała go wszechobecna ciemność.

 

* * *

 

4.05.2014r. Popołudnie.

 

Gdy się obudził, nad sobą jedynie plątaninę rurek i kabli na tle białego sufitu. Piski i syki aparatury przepełniały jego głowę bolesnym pulsowaniem. Kiedy spróbował się poruszyć, ból rozprzestrzenił się na całe ciało, obezwładniając i przytłumiając jego zmysły. Niewiele pamiętał z tego, co się zdarzyło, poza tym, że przed wypadkiem Serena zerwała z nim, nie podając przyczyny.

Usłyszał ciche skrzypnięcie otwieranych drzwi. Był zbyt obolały, by być w stanie odwrócić głowę i spojrzeć na wchodzącego. Po krótkiej chwili w jego polu widzenia pojawił się młody mężczyzna, może dwudziestopięcioletni. Ubrany był w czarny strój, podobny do tego, jaki Jack używał na treningach sztuk walki.

– Witaj, Jack – przywitał się. Miał łagodny, ciepły głos,

a jego ciemnozielone oczy patrzyły na chłopaka przyjaźnie. Były bardzo podobne do oczu Sereny. Mógłby być jej bratem. Lecz z tego, co Jack pamiętał, ona twierdziła, że jest jedynaczką. Chciał odpowiedzieć, lecz wysuszone gardło skutecznie mu to uniemożliwiło.

– Jestem Bryan Marrynight i chwilowo zastępuję twoją opiekunkę.

Marrynight, pomyślał Jack, Nazwisko Sereny. Więc może jednak…? Tylko o co mu chodzi z tą opiekunką?

– Pewnie chciałbyś wiedzieć, gdzie jesteś – kontynuował Bryan. Chłopak potwierdził spojrzeniem. Inaczej nie był w stanie. – Ale niestety nie mam prawa cię o tym poinformować. Niestety. Możesz jedynie wiedzieć, że nie jesteś w zwyczajnym szpitalu… Zapewne zauważyłeś już, że nie możesz się ruszać, ale po takim wypadku… Cóż, to i tak cud, że to przeżyłeś – mężczyzna cały czas utrzymywał

z Jackiem kontakt wzrokowy. Nie widząc jednak w jego oczach zrozumienia, powiedział wprost: – Jesteś sparaliżowany od pasa w dół – w jego głosie brzmiał smutek i współczucie. – Ale pracujemy nad tym… Być może jeszcze da się coś zrobić.

Jack poczuł, jak całe jego ciało wypełniło lodowate uczucie strachu. To nie mogło być prawdą. Cały poprzedni dzień i to… Wszystko musiało być tylko koszmarem, z którego w końcu się obudzi, a Serena będzie leżała tuż obok, w jego ramionach, jak codziennie od kilku miesięcy.

– Niestety, to nie jest koszmar – rzekł Bryan, jakby czytając

w jego myślach. – To wszystko prawda…

– Nic nie jest prawdą… – wyszeptał z trudem Jack, cytując jedną ze swoich ulubionych gier komputerowych.

– A ja uważam, że Ezio nie miał tu racji… – Bryan rozpoznał cytat. – Prawda… Jest całkowicie subiektywna, więc można powiedzieć, że wszystko jest prawdą. Tak samo, jak wszystko jest dozwolone. Ale trzeba pamiętać, że nasze wybory wpływają nie tylko na nas samych, ale także na innych ludzi…

Mówiąc to, cały czas majstrował coś przy aparaturze. Jack przez jakiś czas obserwował go kątem oka, lecz był zbyt zmęczony, by utrzymać otwarte oczy.

– No, no, no – wyrwał go z mrocznego otępienia głos Bryana. – Nie zasypiaj jeszcze, królewiczu. Najpierw to wypij – podał mu do ust szklankę napełnioną do połowy przezroczystą cieczą. – Bez obaw – rzekł, widząc wahanie Jacka. – To tylko środki przeciwbólowe.

Chłopak, nawet jeśli nie uwierzyłby Bryanowi, nie miał zbyt dużego wyboru. Przyjął lekarstwo i niemal natychmiast zapadł

w niespokojny sen.

Śnił mu się wypadek. Od nowa przeżywał uderzenie samochodu

o lewą łydkę, balansowanie na krawędzi drogi, a później lot

w powietrzu nad gęstą trawą, a w końcu upadek. Znów bolało go całe ciało, po raz kolejny widział, jak jego motor przelatuje nad nim

i uderza w jego nogi, tuż pod biodrami.

Obudził się przerażony i zlany potem. Niewiele jednak pamiętał ze snu. Czuł jedynie ból zarówno w ciele, jak i w duszy. Najbardziej jednak cierpiał z powodu Sereny. Zastanawiało go, dlaczego zerwała

z nim w taki sposób, bez wyjaśnienia, bez możliwości powrotu do tego co było. Miał nadzieję, że jeszcze kiedyś ją spotka, że uda im się to wyjaśnić, znowu być razem. Otrząsnął się z ponurych, a zarazem pełnych nadziei myśli. Korzystając z tego, że był sam w pokoju, spróbował się poruszyć. Nie należał do ludzi, którzy przyjmują do wiadomości wszystko, co im się powie, bez wypróbowania tego. Pokonując w sobie wewnętrzny niepokój i brak siły, Jack spróbował się podnieść. Ku jego rozpaczy nie był w stanie wstać, ani nawet się poruszyć. Po kilku nieudanych próbach poddał się. Zamknął oczy

w bezsilnej złości. Zasnął wkrótce, zmęczony i zrezygnowany.

 

* * *

 

5.05.2014r.Poanek.

 

Ze snu wyrwał go cichy głos Bryana.

– Śpiący królewiczu, czas się budzić. Już dzień…

Jack z ociąganiem otworzył oczy, przyzwyczajając je do jaskrawego światła, które wypełniało pokój. Nie przypominał sobie, by wcześniej było tu okno, lecz nie zwracał wtedy na to uwagi. Spojrzał pytająco na mężczyznę.

– Co się dzieje…? – wyszeptał z trudem. – Czy wcześniej było tu okno?

– Nie, przenieśliśmy cię do innej sali – wyjaśnił Bryan, wyraźnie zadowolony, że Jack to zauważył. – Stwierdziliśmy, że twój stan jest na tyle stabilny, że by nie trzymać cię na ciągłej obserwacji.

Jack tylko skinął głową. Nie wiedział dlaczego, wciąż był zmęczony. Bryan znowu jakby czytając mu w myślach, rzekł:

– Ciągłe zmęczenie i senność to skutek uboczny leków – wyjaśnił. – Ale niedługo być może będziesz na tyle stabilny, że przestaniemy je podawać…

Jego słowa przerwało delikatne pukanie do drzwi. Mężczyzna odwrócił się i zawołał władczym tonem, jakiego Jack nie spodziewałby się po nim:

– Wejść!

Drzwi uchyliły się, lecz chłopak ze swojej pozycji nie był

w stanie dojrzeć, kto przybył. Usłyszał cichy, nieśmiały dziewczęcy głos. Brzmiał znajomo, lecz zamroczony przez lekarstwa, nie był

w stanie sobie przypomnieć, skąd mógłby znać tę dziewczynę.

– Doktorze Marrynight – mówiła. – Moglibyśmy przez chwilkę porozmawiać?

– Proszę bardzo – odparł Bryan, nie ruszając się z miejsca.

– Na osobności – uściśliła przybyła.

– Ależ Sereno! Jeszcze niedawno ten chłopak był ci bliski jak mało który… Co ci się stało, że nie chcesz się z nim zobaczyć.

Jack na dźwięk imienia dziewczyny wszystko sobie przypomniał. Zadziwiło go, jak bardzo umysł ludzki potrafi być przyćmiony.

– Serena – powiedział najgłośniej jak mógł (chociaż w jego uszach zabrzmiało to bardziej jak niewyraźny jęk), unosząc się na łokciach, mimo bólu, który przeszył jego ciało.

Zobaczył ją. Stała w drzwiach, opierając się o nie lewym barkiem. Ciemnoblond włosy spięła w wysoki kok, a oczy lekko podkreśliła czarną kreską. Poza tym nie miała żadnego makijażu. Ubrana była na czarno, podobnie jak Bryan. Teraz ich podobieństwo było wyraźnie widoczne. Tak samo zielone oczy, identycznie zarysowane kości policzkowe (choć u mężczyzny miały one wyrazistszy kształt), jednakowy układ ust, wyrażający mieszankę zmartwienia

i złości.

– Jack – powiedziała smutno. – Wybacz mi… Nie potrafiłam dłużej żyć w kłamstwie, nie chciałam cię zranić… Ale nie mogłam powiedzieć ci prawdy.

– Teraz możesz – szepnął, posyłając jej słaby uśmiech, lecz zaraz posmutniał. – I możesz mieć pewność, że biegał za tobą nie będę.

– Och, Jack… – podbiegła do jego łóżka i opadła na krzesło, stojące obok. Delikatnie dotknęła jego ręki, jakby z obawą, że ją cofnie. Nie cofnął. – Nie chciałam, żeby tak się stało…

– Wiem, to nie twoje wina… Raczej twojego kierowcy lub moja, jeśli mamy kogoś winić…

Nie odpowiedziała, pogrążona we własnych myślach. Chłopak cały czas ją obserwował.

– Jack… Jest coś, o czym powinieneś wiedzieć – rzekła po dłuższym milczeniu. Spojrzał na nią pytająco. Miała łzy w oczach, lecz poza tym nic nie zdradzało, by była smutna lub zdenerwowana. Nagle zapragnął ją przytulić, przyciągnąć do siebie, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale nie mógł, był zbyt osłabiony

i oszołomiony. Tymczasem Serena mówiła dalej:

– Nie jestem zwykłym człowiekiem… Mój brat, Bryan z resztą też nie, ale o mojej rodzinie później – urwała na moment, uważnie mu się przyglądając. – Nie powinniśmy tego zdradzać osobom z zewnątrz, lecz ty i tak nie wyjdziesz stąd bez poznania prawdy…

– Poza tym Rada wyraziła już zgodę na Wtajemniczenie cię, Jack – wszedł dziewczynie w słowo Bryan.

– To prawda – skinęła głową Serena. – Prawda jest taka… – zawiesiła głos, jakby nie była pewna, jak mu to powiedzieć. – Jesteśmy magami – rzekła w końcu cicho i spojrzała na Jacka, jakby

w obawie, czy jej uwierzy.

– Słucham…? Magami? Jak w książkach, z różdżkami, czarami

i amuletami? – odpowiedział Jack, zgodnie z jej przewidywaniami, nie dowierzał.

– Nie, nie, nie, mylisz nas z czarodziejami. My nie potrzebujemy nic poza kamieniem magii we własnym ciele, by móc użyć mocy. Żadnych różdżek, lasek, amuletów czy talizmanów – wyjaśnił mężczyzna spokojnie. – Czarodzieje nas za to nienawidzą – dodał

z lekkim rozbawieniem i kpiną.

Jack znów uśmiechnął się z niedowierzaniem. Gdy Bryan to zobaczył, uniósł otwartą dłoń i natychmiast pojawiły się na niej niewielkie języki zielono-błękitnego ognia, które skupiły się

w jednym miejscu, tworząc malutkiego kolibra, który odleciał

i zniknął pod sufitem. W oczach chłopaka pojawił się wyraz zdziwienia.

– Teraz wierzysz? – spytał mężczyzna z tryumfalnym uśmiechem.

– Bryan – odezwała nagle się Serena. – Nie wolno używać mocy

w infirmerii.

– Tak – odezwał się Jack z opóźnieniem. – Wierzę. Mówicie dalej, proszę.

– Magowie zajmują się ochroną śmiertelników przed tym, czego oni sami nie są w stanie dostrzec lub postrzegają jako nieszkodliwe – podjęła dziewczyna, nie patrząc nawet na Bryana. – Są to wszelkiego rodzaju demony, potwory, nieumarli…

– Muzyka techno, puste dziewczyny, kujony – przerwał jej znowu brat, lecz umilkł pod mrożącym spojrzeniem dziewczyny. Jack zaśmiał się, jednocześnie zastanawiając, czy wzrok naprawdę mógłby zamrażać.

– Śmiertelni ich nie widzą – kontynuowała, jakby nie usłyszała Bryana. – Choć niektórzy wyczuwają. Takich właśnie my musimy się obawiać, gdyż grożą wyjawieniem sekretu naszego istnienia. I ty Jack, jesteś kimś takim. Jesteś tym, który może stwarzać dla magów zagrożenie, a jednocześnie kimś, kto może nam pomóc. Wybór należy tylko do ciebie…

– Jak mógłbym wam pomóc? – Jack nie zastanawiał się długo. –

– W takim stanie przecież nic nie zrobię…

– Właśnie dlatego tutaj jestem – odezwał się Bryan. – Jestem praktykantem u najlepszego magicznego chirurga, Mikaha Carnota. Jest on w stanie wszczepić ci kamień magii bez uszkadzania rdzenia mózgu, co wcale nie jest takie łatwe… – widząc przerażony wzrok chłopaka, dodał z lekkim uśmiechem: – Nie martw się, ja nie będę cię operował… To jest, jeśli wyrazisz zgodę na operację.

– A co jeśli się nie uda?

– Mikahowi zawsze się udaje. Nie było jeszcze śmierci, która byłaby spowodowana jego błędem. Czasem jednak organizm odrzuca przeszczep…

– I co wtedy? – chciał wiedzieć Jack. Domyślał się, lecz nie dopuszczał do siebie tej myśli. Pragnął być jednym z nich, magiem, obrońcą świata.

– Wtedy… Umierasz – odpowiedziała cichym, drżącym głosem Serena, blednąc nagle.

– Ale jeśli nie odrzucisz przeszczepu, kamień uleczy każde twoje obrażenia z okresu bycia człowiekiem – uzupełnił Bryan.

– Więc mógłbym znów normalnie chodzić? – upewnił się Jack.

– Więcej niż to – odparł z uśmiechem mężczyzna. – Byłbyś jednym z nas. Będziesz mógł władać magiczną mocą, staniesz się wytrzymalszy, bardziej odporny na choroby, a przede wszystkim… Nieśmiertelny… – wymówił to słowo powoli, z czcią, jakby wymawiał imię jakiejś świętej rzeczy.

– Nieśmiertelny…? – powtórzył za nim Jack, niedowierzając.

– Nie jesteśmy nieśmiertelni – sprostowała Serena. – Raczej długowieczni. Rodzimy się i umieramy jak normalni ludzie, poza tym że żyjemy nieco dłużej niż oni.

– Tak, mniej więcej trzy do pięciu tysięcy lat dłużej –

– stwierdził Bryan z krzywym uśmiechem patrząc na siostrę.

W tym momencie chłopak poczuł, jak przez jego ciało przechodzi fala bólu. Z jego ust wydostał się stłumiony krzyk, a aparatura, do której był podłączony zaczęła wydawać niekontrolowane piski. Serena i Bryan natychmiast zerwali się z miejsc. Zanim stracił przytomność, zdołał zarejestrować fakt, że dziewczyna wcisnęła mu długopis do ręki i kazała podpisać jakiś formularz. Zrobił to, walcząc o kolejny oddech.

 

* * *

 

5.05.2014r. Kilka godzin później.

 

Przebłyski świadomości prowadziły go ciemnym tunelem majaczenia pomieszanego z rzeczywistością. Nie był pewny, ile z tego, co widział było prawdą, lecz w tamtej chwili nie dbał o nic więcej niż o pozbycie się bólu. Co jakiś czas odpływał w błogą nicość nieświadomości, dającą krótkie chwile ukojenia, które jednak szybko przerywał gwałtowny ból, przywracający go do świata żywych.

Widział mnóstwo nieznanych sobie mężczyzn zgromadzonych wokół siebie, szepczących coś między sobą. Nie słyszał ich głosów, lecz był pewny, że rozmawiali o nim, ponieważ co jakiś czas zerkali na niego. W jego oczach wyglądali jak anioły Śmierci, odziani w długie, czarne płaszcze…

Chwilę później (a może były to godziny, nie był w stanie stwierdzić), mężczyźni ci stali nad nim, podjąwszy już decyzję. Jeden z nich trzymał strzykawkę, którą wbił w ramię Jacka. Bolesny dreszcz przebiegł jego ciało, doprowadzając chłopaka do kolejnej utraty przytomności.

Zdawało mu się, że nie był przytomny zaledwie przez kilka minut, lecz gdy się obudził, wokół niego nie było już nikogo. Nie znajdował się także w ciemnym tunelu, jak wcześniej. Leżał w sali szpitalnej, jak tuż po wypadku, ale nie był podłączony do żadnego sprzętu medycznego, a wokół panowała cisza tak idealna, że mógł niemal usłyszeć bicie własnego serca. Z westchnieniem usiadł na łóżku i opuścił stopy na podłogę. Zimno podłogi otrzeźwiło nieco jego umysł. Uświadomił sobie, co tak naprawdę się stało. Zrobili przeszczep. Miał w sobie kamień magii. Uśmiechnął się do siebie na tę myśl. Jego dziecinne marzenia o staniu się magiem w końcu miały szansę się ziścić.

Nagle za drzwiami usłyszał głosy. Rozpoznał charakterystyczny baryton Bryana, lecz nie był w stanie rozróżnić słów. Szybko

z powrotem wsunął się pod kołdrę. Jeszcze przez kilka minut nic się działo, a kiedy zaczął podejrzewać, że być może przesłyszał się, drzwi gwałtownie się otworzyły. Do środka wszedł brat Sereny. Widać było, że jest niezwykle wzburzony. Usta miał zaciśnięte i trzęsły mu się ręce. Oparł się o drzwi, wypuszczając powietrze z płuc

i zamykając oczy.

– Bryan? – Jack zmartwił się widząc mężczyznę w takim stanie. Brat Sereny spojrzał na niego. W jego oczach widać było złość, strach i zdziwienie.

– Jack… Ty… Żyjesz? – odpowiedział Bryan, lekko się jąkając.

– Jak widać – odparł z uśmiechem chłopak, odrzucając kołdrę

i wstając. – I na dodatek znów mogę chodzić.

– Ale… To niemożliwe – zaprotestował mężczyzna. – Doktor Carnot powiedział, że nie był w stanie dokonać przeszczepu, ponieważ

w twoim mózgu… Już jest kamień magii. Najprawdopodobniej masz go od urodzenia, lecz z jakiegoś powodu był nieaktywny. Za kilka lat zapewne ludzcy lekarze zdiagnozowaliby to jako nowotwór mózgu. Mimo że nie zdawałeś sobie sprawy z jego istnienia, on wpływał cały czas na twoje życie… Zarazem negatywnie i pozytywnie – słowa wypływały

z ust Bryana nieprzerwanym potokiem. Jack cofnął się i usiadł na łóżku, cały czas uważnie go słuchając. – Najpewniej, dawał ci wyjątkowo dużą odporność na choroby, lecz jednocześnie powoli wysysał twoją energię, zabijając cię. Carnot twierdzi, że go uaktywnił i że prawdopodobnie nie przeżyłeś dzisiejszej nocy. Jak widać – z uśmiechem spojrzał na chłopaka. – Mylił się.

– Jak widać – potwierdził Jack. – Wiadomo skąd mogę mieć ten kamień? Mam na myśli to, że z tego, co wiem, żadne z moich rodziców nie było magiem…

– Już to sprawdziłem – odpowiedział Bryan, a uśmiech nagle zniknął z jego twarzy. – I przed chwilą Carnot mi zrobił o to wielką awanturę.

– Dlaczego? – zdziwił się chłopak, wstając i podchodząc do mężczyzny. Dopiero teraz zauważył, że trzyma on w ręku jakąś teczkę. Teraz otworzył ją i pokazał chłopakowi zawartość.

– Nie powinienem bez pozwolenia przeglądać archiwum. Myślałem, że skoro jestem medykiem, to mi wolno, ale najwyraźniej tylko starsi rangą mogą tam wchodzić – skrzywił się na myśl o kłótni z doktorem. – Ale przejdźmy do tego, co znalazłem – wskazał gestem, by usiedli.

– Czy to jest… Mój akt urodzenia? – spytał Jack z wahaniem, nie będąc pewny, czy dobrze rozpoznał dokument. – I mój akt zgonu?

– Tak, na to wygląda. U magów, którzy rodzą się z kamieniem magii, stwierdza się śmierć, kiedy kamień jest nieaktywny. Twój taki był.

– W takim razie jak…?

– Czekaj – przerwał mu, unosząc dłoń. – To – wskazał na akt urodzenia. – Jest dużo ciekawsze. Z tego wychodzi, że jesteś dużo starszy niż sądziłeś. Niż my wszyscy sądziliśmy. Kiedy urodziłeś

w się według twojego ludzkiego aktu urodzenia?

– Trzeciego stycznia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego drugiego roku… – spojrzał na datę na dokumencie i zaniemówił. Wyraźnie było napisanie: „Jack Jonathan Artus. Data narodzin: 3.01.1922”. – Ale to musi być błąd. To moje imiona i nazwisko, ale to nie jest możliwe – wyszeptał.

– Obawiam się, że jednak jest. Tak samo jak to – podał mu akt zgonu. Widniała na nim data piątego maja dwutysięcznego czternastego roku.

– Więc dzisiaj zmarłem? – spytał zdziwiony Jack, nic nie rozumiejąc. – Ale przecież mój kamień się uaktywnił. Więc dlaczego…?

– Spójrz na oznaczenia kamienia magii – podpowiedział Bryan.

Wzrok Jacka zwrócił się we wskazaną stronę. Oznaczenie było identyczne, ale…

– Żadne dwa kamienie nie mogą mieć jednakowych opisów liczbowych – poinformował go mężczyzna. – To dzięki temu jestem pewien, że to twój akt urodzenia. Nawet jeśli był ktoś o takim samym nazwisku, nie jest możliwe, by miał ten sam kamień. W przypadkach przeszczepów także zmienia się oznaczenia, więc można taki przypadek wykluczyć…

Nagle do sali wpadła z hukiem Serena. Na jej widok Jack wstał

i zrobił kilka kroków w jej kierunku.

– Czyś ty zwariował, Bryan?! – krzyknęła od progu. – Wiesz czym grozi włamanie się do archiwum?!

– Nie wiem… Może mnie uświadomisz, siostrzyczko? – zapytał mężczyzna wyraźnie rozbawiony.

Dziewczyna przewróciła oczami ze zniecierpliwieniem.

– No tak, jesteś naukowcem, nie Strażnikiem… Nie możesz tego wiedzieć – dopiero teraz zwróciła uwagę na Jacka. Spojrzała na niego ze zdziwieniem i zarazem radością w oczach. – Jack! – krzyknęła, wpadając mu w ramiona. Chłopak przyciągnął ją do siebie, tuląc mocno. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo za nią tęsknił.

– Co jest, Serie? – spytał, delikatnie gładząc jej policzek. Uśmiechnął się do niej.

Zanim dziewczyna zdążyła cokolwiek powiedzieć, do sali wszedł wysoki mężczyzna w średnim wieku. Przystanął na moment, patrząc na Jacka ze zdumieniem.

– Witam – przywitał się po dłuższej chwili. – Jestem profesor Mikah Carnot…

– Ten od termodynamiki? – przerwał mu Jack z lekko kpiącym uśmieszkiem na ustach.

– Nie, Nicolas Carnot to mój ojciec… – zaczął dumnie mężczyzna, lecz przerwał: – Ale jak to możliwe, że ty żyjesz, chłopcze? – spytał po krótkiej przerwie.

– Niestety nie mogę panu na to pytanie odpowiedzieć, profesorze, gdyż sam nie mam pojęcia – odrzekł Jack, wzruszając ramionami.

 

* * *

 

8.05.2014r. Południe.

 

Jasne promienie słońca oświetlały salę sądową Magicznego Sądu Najwyższego. Gdyby nie był tak zestresowany, Jack mógłby nawet zwrócić uwagę na fascynującą grę światła na kryształowych i złotych zdobieniach mebli z ciemnego drewna. Stał przy barierce na środku,

a oczy wszystkich były zwrócone na niego. Przed nim, na podwyższeniu, siedziało kilkunastu członków Rady Magicznej. Przewodniczący, o dziwnym, dla Jacka niemożliwym do zapamiętania imieniu, mówił:

– Jack Jonathan Artus, urodzony trzeciego stycznia tysiąc dziewięćset dwudziestego drugiego roku, zamieszkały w Nowym Yorku, zgłoszony na ochotnika do roli Młodszego Strażnika Magii, pod opieką Sereny Marrynight, Starszej Strażniczki, zostaje przyjęty na okres próbny sześciu miesięcy w służbie Radzie Magicznej Stanów Zjednoczonych Ameryki.

Poczuł, jak jego umysł wypełnia ulga. Rada miała duże wątpliwości, czy go przyjąć, jako że jego kamień mógł ulec uszkodzeniu lub deformacji podczas próby przeszczepu. Jednak po trzech dniach prób i niezliczonych badaniach przez wielu lekarzy

i magów, niczego nie udało im się wykryć, dzięki czemu Jack mógł rozpocząć magiczne szkolenie. Jednak na razie na próbę. Był niemal pewny, że sobie poradzi, mając tak wspaniałą trenerkę. Spojrzał tryumfalnie na Serenę, która uśmiechnęła się do niego, pełna szczęścia. Od teraz mieli zacząć nowe, wspólne życie, pełne niesamowitych przygód, niewyobrażalnych dla zwykłych śmiertelników. Jacka na samą myśl o tym wypełniał optymizm.

 

* * *

 

31.07.2015r. Wieczór.

Biegli brukowaną ulicą jakiegoś nieznanego im miasta, oświetlani złotawymi promieniami chylącemu się ku zachodowi słońca. Jack w skupieniu ścigał dwa dorosłe Demony Rzymskie, olbrzymie potwory, przypominające skrzyżowanie wilka i lwa. Zastawiał się, gdzie podziała się Serena, która jeszcze przed kilkoma chwilami biegła za nim. Był jednak zbyt skoncentrowany na czekającej go walce, by zwrócić na to większą uwagę.

Kiedy jeden z demonów zwolnił na chwilę, chłopak mocno odbił się od ziemi i wskoczył na plecy potwora, zadając mocny cios, wspomagany magią ognia, w jego kark. Poczuł, jak kość demona pęka,

a ten staje na tylnych łapach. Natychmiast zeskoczył na ziemię przed nim i wymierzył szybki strzał magii w miejsce, gdzie znajdowało się źródło mocy wroga. Usłyszał, że drugi demon jest tuż za nim, gotowy do ataku. Odwrócił się, tworząc magiczną tarczę i jednocześnie wykrzykując zaklęcie Przywołujące. Na dźwięk jego głosu, tuż nad chłopakiem pojawił się olbrzymi jastrząb, który z zaciekłością zaatakował potwora, dając Jackowi czas na wygnanie poprzedniego.

Poradził sobie z tą kłopotliwą dwójką zaskakująco szybko, zważając na to, że był sam. Z westchnieniem ulgi usiadł na krawężniku, odchylając się lekko do tyłu i zamykając oczy. Nagle usłyszał jak ktoś bije mu brawo. Nie musiał patrzeć, by wiedzieć, kto to.

– Gratuluję, wojowniku – usłyszał głos swojej dziewczyny. – Właśnie sam pokonałeś dwa wyższe demony. Nieźle, jak na rok szkolenia…

Uśmiechnął się, wstał i przyciągnął do siebie.

– Wszystko dzięki tobie, Serie – powiedział, łącząc ich usta

w pocałunku.

Koniec

Komentarze

Pierwsze opowiadanie? SUPER!!!smiley

Multikonto??? You're doing it wrong.

haha, dobra. 

Witamy na portalu. Odkładam do przeczytania (jak wszystko z tagiem miłość), a na razie odnośnie zgłoszenia – zobaczymy dokąd Anna zajdzie z komentarzami. Anno, też witamy! :-)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Witamy na portalu.

Hmmm, czytałam coś o czarownikach, którzy byli magiczni, bo mieli kamienie. Książka nie wywarła na mnie dobrego wrażenia. Czy Twój tekst to fanfik?

Masz trochę pomyłek w opowiadaniu. Zwykle zaleca się odłożenie gotowego dzieła na kilka dni. Potem lepiej widać błędy. Zrobiłaś to?

Gdy się obudził, nad sobą jedynie plątaninę rurek i kabli na tle białego sufitu.

Czegoś tu zabrakło.

Ubrany był w czarny strój, podobny do tego, jaki Jack używał na treningach sztuk walki.

Jakiego Jack używał.

Wiem, to nie twoje wina…

A czyje? ;-)

Kiedy urodziłeś

w się według twojego ludzkiego aktu urodzenia?

Zbędne ‘w’ i enter. Jeden z wielu. Te niepotrzebne przerwy w środku zdania utrudniają czytanie.

Babska logika rządzi!

Ja czytałem o magu, który był kamieniem, a raczej Kamykiem. Liczy się? ;-)

 

A te przerwy to jak zazwyczaj efekt tego, że w edytorze w którym piszemy opowiadanie nie mamy ustawionych wcięć akapitowych i nie widzimy, że jest enter na końcu linijki.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Nie, o tkaczu iluzji Kamyku to była całkiem inna bajka. I tamta nawet mi się podobała. :-)

Babska logika rządzi!

Poczytałem i chociaż lubię fantasy, to mi nie przypadło do gustu.  

Chwytając się kurczowo, toną w rozmokłym brzegu. Wiatr przebiega brunatną ziemię. - T. S. Eliot

Ledwo mi weszło to opowiadanie. Raz: zupełnie nie moja tematyka (może ze dwadzieścia lat temu byłoby inaczej). Dwa: napisane nie najlepiej. A ocena za ten tekst, którą dała jedna z użytkowniczek, to smutny żart.

 

Pozdrawiam

Mastiff

Ewidentnie jest to otwarcie cyklu opków o Jacku i Serenie. Jak to w prologu wyjaśniasz jak to się stało, że główny bohater stał się taki wyjątkowy. Wszystko się zgadza, tylko…

Dla mnie cała narracja jest zbyt… kobieca. Jako pierwszoplanową postać wybrałaś Jacka, ale dla mnie nie wczułaś się w męskiego bohatera. Lepiej byłoby dla opowieści, gdybyś zamieniła role. Jack to mag, a Serena to główna postać z “nieaktywnym” kamieniem.  Narracja byłaby dla ciebie prostsza.

 

Co do fabuły.

Jakieś to… mało odkrywcze, jakby wtórne, cosik znajome…

Trochę za dużo słabego romansidła. Za to ostatni akapit…

O! Tu już widzę potencjał tej historii. Powiało Van Helsingiem i dobrze. Idz w tym kierunku, choć sam opis akcji, trochę bez polotu. Trochę się czepiałem, ale całość nie jest zła. W końcu dotarłem do końca;-)

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Taaak, Anna wyświadczyła Autorce niedźwiedzią przysługę. Od razu się człowiek nastraja negatywnie.

 

Edit: To było a propos komentarza Bohdana.

Babska logika rządzi!

Ja czytalem kiedyś <odnośnie wczensiejszych komentarzy> opowiadanie o kamieniu, który był magiem. Jego przeznaczeniem było pokonać złego lorda Głazmorda…słaba książka. 

Sądzę, że znacznie bardziej przypadłoby do gustu mojej czternastoletniej córce. Nie jest złe, ale nieco infantylne – szczególnie w sposobie prowadzenia opowieści. I oczywiście romantyczne. Och, jakie romantyczne.

Mimo to jednak, nie uważam tego czasu za stracony. Kiedy napiszesz całą powieść – daj znać – kupię ją dla Młodej. Będzie zachwycona :)

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Nowa Fantastyka