- Opowiadanie: jacek001 - Trzecie niebo

Trzecie niebo

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Trzecie niebo

Znałem człowieka (…), który przed czternastu laty – czy to w ciele było, nie wiem, czy poza ciałem, nie wiem, Bóg wie – został uniesiony w zachwyceniu aż do trzeciego nieba. I wiem, że ten człowiek (…) został uniesiony w zachwyceniu do raju i słyszał niewypowiedziane słowa, których człowiekowi nie godzi się powtarzać.

 

Paweł z Tarsu

 

***

Wyobraź sobie, że jesteś duszą. Albo inaczej – człowiekiem zamienionym w duszę. Masz tysiące szóstek w głowie – i jest ci nieskończenie dobrze. Wiem, to brzmi dość abstrakcyjnie – szczególnie, gdy słyszysz coś takiego po raz pierwszy.

„Człowiek zamieniony w duszę…” – czujesz, że wpadasz w ciemny tunel bez ścian i dna, płyniesz w dół albo w górę –  i sam nie wiesz, kiedy ani gdzie się zatrzymasz. A blasku światła wciąż nie widać…

 „Wyobraź sobie…” – właściwie co? Imaginacja lubi odnosić się do doświadczenia, ale czy kiedyś doświadczyłeś duszy? Jak wygląda, jak porusza się to nieoswojone zwierzę bez masy i kształtu? Niektórzy twierdzą, że waży dwadzieścia jeden gramów, inni – że nie ma wagi ani fizycznej formy.

Oprócz doświadczenia jest i druga bariera, jeszcze trudniejsza do pokonania: trzeba uwierzyć. Czy wierzysz w istnienie duszy? A jeśli nawet, to – w jaką duszę wierzysz, jak miałaby się objawiać w twoim życiu i tuż po śmierci? Ciemny tunel? A może jednak błysk światła, blask gwiazd i nieskończona przestrzeń?

Słowa bywają kalekie wobec nowego doświadczenia. Chcesz powiedzieć pełne zdanie, a tylko się jąkasz. Czy sensy zawsze znaczą to samo? A może tkwimy po uszy w iluzji nonsensów, sądząc, że gdy o czymś mówimy – zawsze widzimy tę samą ideę? Dobrze byłoby sądzić, że świat empirii jest prawdomówny i uporządkowany – to z pewnością mogłoby nas wprowadzić w stan względnego spokoju. Ale doświadczenie mówi co innego. Już dawno utraciliśmy ufność pokładaną w słowach. Wymieszano nam w głowach wartości, etyki i estetyki. Zatraca się różnica między dobrem a złem, między tym co prawdziwe, a tym co wirtualne. Dusza gubi granice. Nie wie, czy jest jeszcze na ziemi, czy już w Niebie. Czy jeszcze w tobie, czy już poza tobą.

 

***

 

Moja historia nie ma końca. Domyślam się, że już przez sam ten fakt staję się dla ciebie obcy i niezrozumiały. Być może, pomyślisz sobie teraz, że nie jestem człowiekiem, lecz maszyną – a w najlepszym razie jakimś innym, nienazwanym sposobem bytowania. W twoim świecie wszystko, co ludzkie powinno być nazwane: winno mieć początek, środek i koniec. Przyznaj, że lubisz uporządkowane życiorysy. Imię, nazwisko, wiek, wykształcenie, stan rodzinny, data narodzin, data śmierci – wtedy wyobraźnia przychodzi z pomocą, łatwiej jest wstawić oswojoną egzystencję w określoną i nazwaną czasoprzestrzeń. Porównujesz, zestawiasz, wyobrażasz sobie. Gorączkowo szukasz punktów wspólnych ze swoim istnieniem, a kiedy już je znajdziesz, upewniasz się, że – pomimo oczywistych różnic – wciąż jedziemy na tym samym wózku, wciąż jesteśmy dla siebie ludzcy, o ile można użyć takiego technicznego określenia. Ale ty pewnie już teraz wyczuwasz we mnie jakiś rodzaj nieokreśloności. Ot, chociażby mój sposób mówienia: ten chłodny, protokolarny ton… No, cóż – taki już jestem. Być może, to kwestia temperatury kosmosu, w której zanurzona jest moja arka. A może jeszcze coś innego – coś, czego ja sam do końca nie potrafię nazwać ani przyjąć za swoje.

Tak czy inaczej, zdaję sobie sprawę, że konkretny początek i koniec przydaje się w sprawnie opowiedzianych historiach. Dobrze jest wiedzieć, od czego się wszystko zaczęło i dlaczego tak a nie inaczej skończyło. Początek typu „dawno, dawno temu…” nadal dobrze się sprawdza. Na szczęście, jestem świadomy tych literackich reguł. Nie chcę zostawiać cię w kompletnym zamieszaniu pojęć, więc specjalnie na twoje potrzeby cofnę się do przeszłości, aby opowiedzieć ci pokrótce, jak zaczęła się moja historia, w jakim świecie przyszło mi żyć.

 

***

 

Z twojego punktu widzenia czas, w którym przyszło mi żyć jest pojęciem całkowicie abstrakcyjnym, niemal irracjonalnym. Równie dobrze mógłbym ci powiedzieć, że egzystuję w równoległym wszechświecie – wywróconej na nice aksamitnej marynarce kosmicznego bezkresu. Albo że istniałem setki miliardów lat temu, kiedy nie było jeszcze twojego czasu.  Na pewno wiesz, że czas jest pojęciem względnym i zależy od tego, gdzie umieścimy obserwatora. Z twojego punktu widzenia mój czas będzie ci się kojarzył z odległą przyszłością – z mojego: zawsze i wszędzie będzie aktualnym mgnieniem światła, jednym nieuchwytnym taktem superszybkiego procesora, jedną joktosekundą. Zresztą, nie zawracajmy sobie tym głowy. Są rzeczy ważniejsze od chronologii, znacznie ważniejsze.

Oto społeczeństwo, w którym przyszło mi żyć: nakierowane na niwelowanie różnic społecznych, wystrzegające się sporów i wojen, wzięte w karby praktycznej postdemokracji, podrasowane najlepszym biotechem. Przygodny turysta odwiedzający nasz czas mógłby powiedzieć: państwo Platona, raj na ziemi, żyć nie umierać! Oczywiście, nie wszystko było perfekcyjne. W każdej postdemokracji zdarzają się drobne skazy, ale były to raczej delikatne zmarszczki na tafli pogodnego oceanu niż groźne fale zapowiadające nadejście niszczącego sztormu.

Wyciągnęliśmy wnioski. Uczyliśmy się na błędach. Doświadczyliśmy na własnej skórze, że demokracja nie jest najlepszym z ustrojów. Lata wojen i niekończących się paktów  prowadzących do kolejnych wojen udowodniły kruchość starego systemu. Wróciliśmy więc do sprawdzonych pomysłów sprzed wielu er, które okazały się zbawienne dla naszego umęczonego indoktrynalnymi sporami Ula. Wybraliśmy Królową, która miała rządzić w naszym imieniu. I okazało się, że był to dobry wybór. Algorytm spełnił pokładane w nim nadzieje. Królowa była mądra, wydawała szybkie, słuszne decyzje. System sprawdzał się w praktyce. Większości to pasowało, więc – czegóż chcieć więcej?

Ludzie, po raz pierwszy od niepamiętnych wieków, mieli coraz więcej czasu dla siebie. Dzięki genom, nowym rodzajom maszyn i biotechowi stworzyliśmy samowystarczalne społeczeństwo informacyjne, które nie musiało się już uganiać za pracą i pieniądzem. Zrealizowaliśmy odwieczne marzenie człowieka o „nic-nie-robieniu”. Teraz wreszcie mieliśmy mnóstwo czasu: zaczęła kwitnąć kultura, sztuka, filozofia, nowe rodzaje religii. Dzięki innowacyjnemu sposobowi dystrybucji dóbr udało się skanalizować ludzką energię we właściwym kierunku. Ci, którzy nie chcieli tworzyć sztuki, mogli zająć się nauką – pozyskiwać wiedzę można było za darmo, uczelnie całego Ula stały otworem dla chętnych. Można powiedzieć, że pomimo niewyobrażalnego skoku technologicznego, życie powróciło do źródeł czyli do stanu, w którym zaczęły powstawać pierwsze wielkie cywilizacje. Z tą różnicą, że miejsce walki o przetrwanie zajęły problemy metafizyczne. Ludzie czytali, komponowali, malowali, chodzili do teatrów, kin, filharmonii, pisali wiersze, rozsmakowywali się w dziełach wielkich filozofów. Gdyby nie podróże międzyplanetarne i rosnąca w siłę potęga biotechu, można by pomyśleć, że żyjemy w złotych czasach Renesansu, w cichej i spokojnej zatoce pełnej pięknych, smukłych żaglowców napędzanych siłą wiatru i oświeconego rozumu.

Tak oto zamiast piąć się coraz wyżej w zaciskającej się spirali postępu, powróciliśmy do dobrych, wypróbowanych wartości. Wróciliśmy do epoki monarchów. Byliśmy potężni i wszechwiedzący. Mogliśmy wyczarować z trzewi molekularnych drukarek dowolny przedmiot czy związek chemiczny. Jedynym nierozwiązanym problemem była śmierć. Zmęczenie materiału wcześniej czy później dawało o sobie znać. Potrafiliśmy przedłużać ludzkie życie, ale przedłużać nie oznacza przecież zatrzymać na wieczność.

 

***

 

Przeobrażenie formy istnienia życia na Ziemi przebiegało bardzo powoli, ale i z godną podziwu konsekwencją. Pierwsze niepisane prawo nowej, industrialnej ewolucji brzmiało: „demoluj świat w taki sposób, aby nikt niczego nie zauważył”. Gdyby granice kontynentów przesunęły się w ciągu roku o kilkadziesiąt metrów, naukowcy z całą pewnością podnieśliby raban. Ale jeśli w ciągu roku przesuwają się raptem o parę centymetrów – nikt nie robi z tego sensacji. Nieuchronne pojawia się powoli. Podobnie było z Niebem.

Na początku świata wszyscy wierzyli w niebo i Boga. Potem przyszła era zwątpienia i niewiary. A potem – powoli, metodycznie – pojawiły się szóstki i Niebo.

Aby zrozumieć skąd się wzięło Niebo, trzeba wejść w mentalność mojego społeczeństwa. Wyobraź sobie, w jakim położeniu znaleźli się członkowie postdemokratycznego Ula. Nikt nie musiał wstawać o wyznaczonej godzinie, aby pójść do pracy. Pracę wykonywały maszyny – ludzie nie byli już do niej potrzebni. Ocalała jedynie kasta pracujących, wysoce utalentowanych specjalistów, złotych rączek od biotechu, socjologii i cybernetyki stosowanej. Liczyli się inżynierowie, eksperci, jajogłowi wszelkiej maści. Reszta, nienawykła do równań i wykresów, spędzała czas na nieustających, rozciągniętych w czasie wakacjach. Nikt nikogo nie zmuszał do wysiłku.

Wyobraź sobie, że nie musisz już wyliczać każdej wolnej chwili, szukać w tablecie pustego terminu na spotkanie z przyjaciółmi. Całe dnie możesz poświęcić ulubionemu hobby, wychowaniu rodziny, podrasowywaniu słabego z natury ciała. Nawet tak trywialne czynności jak sprzątanie, robienie zakupów, przygotowywanie posiłków dawno już zostały zoptymalizowane przez posłuszne maszyny. Żyjesz w świecie, w którym nie musisz się już martwić o to, z czego się utrzymasz ani co włożysz do garnka. Cieszysz się chwilą i jedynym zmartwieniem jest pytanie, co założysz dziś wieczorem na zakrapianą kolację we francuskiej restauracji przy Bulwarze Zachodzącego Słońca. Idylla trwa i sprawia, że zapadasz się w coraz bardziej błogą i wszechogarniającą Nudę. Ale życie nie znosi Nudy, szczególnie tej pisanej dużą literą. Stare zmartwienia odeszły precz, za to pojawiły się nowe, dotąd skrywane w mrokach podświadomości.

 

***

 

Na początku nikt nie zwracał na to uwagi. Większość jajogłowych uznała, że nie ma sensu ingerować w tak delikatne wahania aury. Fluktuacje nastrojów to rzecz normalna w zintensyfikowanym społeczeństwie informacyjnym. Sprawy i tak miały się lepiej niż kiedykolwiek. Politycy, rządy, partie, sojusze? – to wszystko było już niepotrzebne. Królowa rządziła Ulem w sposób perfekcyjny. Zlikwidowano głód, analfabetyzm, niedobór wody, nierówność społeczną, ostanie zalążki konfliktów. Z technicznego punktu widzenia system działał bez zarzutu. Ewolucja szła we właściwym kierunku, co potwierdzały starannie prowadzone ewaluacje. A jednak coś wisiało w powietrzu. Ci, którzy wylegiwali się na plażach Copacabany oczywiście nie mieli o niczym pojęcia, ale ja – jako jeden z nielicznych – miałem dostęp do najnowszych danych, a one budziły coraz większe wątpliwości.

Pierwsze ucieczki pojawiły się niespodziewanie i bez żadnego racjonalnego powodu. Zaskoczenie było tak duże, że nawet ja nie umiałem znaleźć odpowiedniej nazwy na ten proceder, który na początku wydał mi się co najmniej niedorzeczny i przyprawiony ekstrawagancją. Uznałem, że nie warto nagłaśniać tych wydarzeń. Oczywiście, dość szybko okazało się, że i tak nie mam na to wpływu. Wyciek informacji był tylko kwestią czasu.

Sieć, od niemal samego początku istnienia, żyła własnym życiem. Nikt do końca nie wiedział jak ta pajęczyna funkcjonuje, jak to się dzieje, że informacja wysłana z jednego końca świata potrafi przepchać się przez gąszcz anonimowych routerów i dotrzeć z szybkością światła do właściwego adresata. Oto kolejny paradoks naszych czasów: dzieło uczynione ręką człowieka wymknęło się spod kontroli. Sieć stawała się inteligentniejsza od ludzi. Niektórzy twierdzili, że posiadła własną świadomość, chociaż twarde dane dobitnie temu przeczyły. Jedno było pewne – wszystko działało sprawnie. Nadspodziewanie sprawnie jak na nieożywiony element rzeczywistości.

Informacje o ucieczkach na początku nie wzbudzały większego zainteresowania, tym bardziej że były to jednostkowe przypadki. Dopiero później społeczność Ula zauważyła niezwykłość tego rodzaju zachowań. Królowa powołała specjalną agendę. Na początku było nas kilkunastu. Dano nam miano Strażników Bram – dość nadęta nazwa jak na kogoś, kto tak naprawdę nie robił nic poza monitorowaniem przypadków ucieczek. Potem doszło jeszcze dbanie o szczelność zabezpieczeń kilkunastu niezbędnych dla funkcjonowania systemu serwerów – ale to akurat była pestka. Nazwano nas patetycznie, dumnie i na wyrost. Sami o sobie mówiliśmy – Kontrolerzy. Było krócej, adekwatnie, dosadnie.

 

***

 

Wyobraź sobie, że jesteś podrasowanym ciałem. To akurat nie jest takie trudne. Każdy z nas chciałby w sobie coś poprawić. Krzywy nos, zakola, cellulit, słaba pamięć? Proszę bardzo, nie ma problemu!

Na początku wyglądało to na niewinne zabawy z niewygodnym ciałem. Coś jak wizyta u cyberbiotycznego krawca. Piętnaście minut i po wszystkim. Lubimy dobrze skrojone ubrania. Skróćmy trochę z długości, dopasujmy w talii. O tak, teraz znacznie lepiej! Ale wobec rosnących możliwości biotechu, nie było żadnych formalnych powodów, aby nie pójść o krok dalej. Ktoś chciał widzieć w ciemnościach, ktoś inny zapragnął prowadzić biznesowe rozmowy bez pośrednictwa ciała i krwi, ktoś inny – łaknął kontaktu z cybernetycznym awatarem swojego zmarłego partnera. Każdy pomysł na lepsze życie był dobry, a biotech błyskawicznie rósł w siłę – i spełniał życzenia. Szybko okazało się, że nie ma rzeczy niemożliwych. Zniknęła nawet bariera finansowa. Kiedyś tuning ciała był kosztowną inwestycją, zarezerwowaną tylko dla zamożnych tego świata. Ale teraz, gdy pieniądze straciły znaczenie, dlaczego miano by ograniczać dostęp do tych mikroskopijnych, molekularnych cudów techniki zwykłym ludziom? Wierzcie mi, postdemokracja miała swoje uroki – za wszelką cenę dążyła do likwidowania różnic, a biotech świetnie się do tego nadawał. I tak oto  – niepostrzeżenie, systematycznie, z dnia na dzień, dyskretnie, bez fanfar – zaczęła się nowa era w dziejach ziemskiej cywilizacji.

Pewnie jesteś ciekawy, jak to działało? Technologia była dopracowana w najdrobniejszych szczegółach. Do złudzenia przypominała coś na kształt starożytnych operacji plastycznych, ale oczywiście były też pewne kluczowe modyfikacje. Na pierwszy rzut oka wszczepek w ogóle nie było widać. Dopiero po pewnym czasie dostrzegałeś, że – jak na przeciętnego człowieka – ktoś miał znacznie lepszy węch, słuch, wzrok. Na początku chodziło o prozaiczny tuning podstawowych zmysłów, zabawę w przyczajonego tygrysa i ukrytego smoka. Pozazdrościliśmy dzikim zwierzętom. Nasze podstawowe instynkty wciąż dawały o sobie znać i domagały się luksusu. Potem przyszła pora na bardziej wyrafinowane metody poszerzania percepcji. Nanoimplanty szóstej generacji (potocznie nazywane szóstkami) – wszczepione w magmę neuronów i synaps, sprzężone ze wzrokiem, słuchem, węchem, wtopione w mięśnie, szkielet, rozpuszczone we krwi i osoczu – leniwie przeżuwały biliony bitów informacji na sekundę, by po chwili szybkiej jak błysk światła wypluć całą tę opasłą telemetrię ciała i krwi wprost do wyspecjalizowanych serwerów biotechu. A serwery przetwarzały, wzmacniały i odsyłały info do uzbrojonego w szóstki organizmu i pokazywały duszy nowe granice rzeczywistości. Oczywiście, szóstki nie byłyby w stanie tak skuteczne funkcjonować, gdyby nie Sieć. A właściwie nie tyle sama Sieć, co wyspecjalizowane, ultraszybkie i wydajne serwery, które potrafiły w czasie rzeczywistym przemielić miliony terabajtów danych tylko po to, by wysłać konkretnej szóstce na jej personalny adres IP określoną informację zwrotną. Technologia przesyłu danych była stara jak świat – wykorzystywana już za twoich czasów, w erze łączności komórkowej. Udoskonalono tylko szybkość i niezawodność przesyłu informacji. Dzięki niewyobrażalnej przepustowości bezprzewodowych łączy wszystko odbywało się nad wyraz płynnie. Nawet, jeśli występowały minimalne lagi, zawsze można było je programowo podrasować. System działał. Czas jakby stanął w miejscu, a życie na Ziemi zaczęło wibrować na zupełnie nowych, niezwykle wysokich częstotliwościach bezprzewodowej bioSieci.

Kolejny przełom nastąpił mniej więcej po dwóch latach działania bioSieci. Było to w czasie kiedy, już jako doświadczony Kontroler, nadzorowałem działania innych. W ciągu tych krótkich dwóch lat Ul przeżył kolejny przełom technologiczny, przypominający ten z okresu wieku pary, albo z czasów powstawania pierwszych stron www. Na pozór nie było to nic nowego, ale okazało się, że ta technologia ma niewyobrażalny potencjał, którego – jak zwykle w takich sytuacjach – nie przeczuwali pewnie sami odkrywcy: Ul udostępnił bioSieci miliardy czujników zainstalowanych w każdym niemal zakątku świata: receptory temperatury, wilgotności, natężenia światła, czujniki ruchu, żyroskopy, kamery, noktowizory, wykrywacze ognia, gazu i Bóg wie czego jeszcze – słowem: cały ten współczesny Big Brother, który stworzyliśmy pod pozorem zapewnienia ludziom iluzorycznego bezpieczeństwa. Uzgodniono protokoły danych, standardy przysyłania pingów. Reakcja systemu była błyskawiczna i oczywista: bioSieć udostępniła w czasie rzeczywistym całą tę kuszącą telemetrię szóstkom. Wirtualny świat nabrał realności. Mogłeś przenieść się na drugi koniec globu i poczuć bryzę przypływu, chłód poranka, ciepłe krople wieczornego deszczu.  Czujniki nadały smak wirtualnym doświadczeniom, tak jak sól nadaje smak potrawom. I to był przełom, który zaważył na powstaniu Nieba – chociaż wtedy nikt jeszcze nie wierzył, że Niebo kiedykolwiek powstanie.

Sam pomysł był prosty. Urzeczywistnienie pomysłu nieco bardziej skomplikowane, ale na tym poziomie zaawansowania technologicznego – całkiem do ogarnięcia. Wyobraź sobie: jesteś człowiekiem nafaszerowanym szóstkami. Masz je wszędzie i jest ich dużo: dudnią miąższem informacji w obszarach neuronowych, podtrzymują w nienagannej sprawności zmysły i mięśnie. Każdy organ twojego ciała jest monitorowany i kalibrowany z matematyczną dokładnością, do dziesiątego miejsca po przecinku. Telemetria każdego człowieka na bieżąco jest aktualizowana w zasobach bioSieci. Na pozór, niczym nie różnisz się od pozostałych przedstawicieli swojego gatunku: nie masz czerwonych oczu, nie masz kłów ani chorobliwie bladej twarzy. Jedyna rzecz, która może cię odróżniać od innych, to twój login, hasło i małe bezprzewodowe gniazdo na karku – delikatna, ledwo wyczuwalna wyrwa w twoim człowieczeństwie. Jednak sposób w jaki się poruszasz, patrzysz, myślisz, zadajesz pytania, zdradza w tobie obecność cząstki innego świata, który nakłada się niewidoczną, równomierną powłoką na to, co kiedyś wydawało ci się światem rzeczywistym, światem tu i teraz, światem ciała i krwi.

W jednej chwili możesz nałożyć na zmysł wzroku setki dopasowanych do sytuacji siatek HUD. Jednym gestem dłoni możesz przenieść się w dowolne miejsce na świecie. W okamgnieniu łączysz się z bioSiecią, żeby zaktualizować do najnowszej wersji pakiet cybernetycznego biotopu. Możesz być wszechwiedzącą maszyną, która prześwietla oczyma duszy symetrię witraży katedry Notre-Dame, albo ciekawym świata nonszalanckim turystą, który odwiedza Kuala Lumpur o zachodzie słońca, gdy miasto rozświetla się milionami tęczowych lampionów.

Wiesz, na czym polega przewaga duszy nad ciałem? Ciało może być tylko w jednym miejscu – dusza może być w wielu miejscach jednocześnie. Ludziom dawnych er wmawiano, że realne jest tylko to, co widoczne. Zredukowano ich myślenie do ciała i krwi, zapomniano o duszy – a może raczej nie tyle zapomniano, ile celowo i systematycznie wymazano ją z ludzkiej świadomości. Wmówiono wam, że dusza jest do niczego niepotrzebna. Ale cyberbiotyczne światy paradoksalnie przypomniały nam o jej istnieniu. Zrozumieliśmy, że to właśnie dzięki duszy możemy pokonywać czas i przestrzeń, że możemy być w kilku miejscach naraz – że możemy być w Niebie.

Wyobraź sobie: cały świat na wyciągnięcie ręki, a jedynym zmartwieniem jest Czas i pytanie o twój prywatny koniec świata. Widzisz jak z roku na rok starzeją się rysy twojej twarzy, jak pojawiają się nowe zmarszczki, jak ciążą ręce i nogi. Czujesz jak szóstki, niczym cybernetyczne pijawki, wysysają życiodajne soki z organizmu; lekarze podtrzymują twoje życie, ale nie mogą dać ci wieczności. Więc od teraz jedyną rzeczą, jaką chciałbyś zrobić, to oddzielić się od ciała, raz na zawsze uwolnić się od tej kuli u nogi – po to, by ulecieć w nowy, lepszy, skrojony według twych pragnień idealny świat.

 

***

 

Mijały lata. Ucieczki przybrały na sile. Teraz już wyglądało to na zorganizowane, zbiorowe działanie. Nie ulegało wątpliwości, że ktoś musiał pomagać zbiegom. Do całego procederu potrzebne było wsparcie techniczne: osobne serwery, dobre oprogramowanie, potężne moce obliczeniowe.

My, Kontrolerzy, mieliśmy na pozór proste zadanie: namierzać i likwidować pirackie serwery, obiecujące ludziom idealne warunki cybernetycznego bytowania. Na początku było to dość łatwe. Potem stało się coraz trudniejsze. Serwery przenoszono z Ziemi, wysyłano w odległe miejsca galaktyki, ukrywano za pasami asteroid lub w pobliżu księżyców odległych planet. Piractwo rosło w siłę, a Ul – z natury rzeczy nastawiony pokojowo i spolegliwie – nie był przystosowany do walki z dynamicznie rozwijającą się kontrabandą. Idylla wydawała się być zbyt piękna, by wprowadzać szczególne środki zaradcze. Policja, służby specjalne, wywiady, kontrwywiady? – to pieśń przeszłości. Królowa doskonale wiedziała, że nie ma powrotu do tyranii. Permanentna kontrola zaogniłaby tylko sytuację. Od wieków byliśmy na innym etapie rozwoju cywilizacyjnego, od lat na stałe podpięci do bioSieci. To wystarczało za wszystkie zabezpieczenia. Tak nam się przynajmniej wydawało.

Po raz pierwszy od wieków Ul był zagrożony biologicznym wymarciem i do samego końca nie można było zlokalizować, skąd nadciąga zagrożenie ani jaki jest jego rozmiar. Niektórzy twierdzili, że to zorganizowany atak obcej cywilizacji, inni – że to po prostu niszczący wpływ Nudy. Ludzie zaczęli uciekać do wirtualnych światów; coraz rzadziej pojawiali się na ulicach, coraz mniej byli aktywni w realnym życiu, przestawali się kontaktować ze znajomymi i rodziną, nie odbierali telefonów, nie odpisywali na maile. Większą część dnia spędzali w domowych zaciszach, wpięci na sztywno w samodoskonalącą się bioSieć. Wreszcie – odpływali na stałe.

Coraz trudniej było nam walczyć z nieautoryzowanymi wylogowaniami. Wobec wszędobylskiego, demoralizującego luksusu, ludzie tracili poczucie rzeczywistości. Wciąż chcieli od życia więcej. Nowe pokusy i rozrywki zużywały ich naturalny, biologiczny potencjał i zabierały to, co najcenniejsze – Czas. A oni chcieli być poza czasem. Dlaczego? Bo taka jest natura człowieka. Marzy o wieczności, o Niebie.

 

***

 

Wyobraź sobie: leżysz w wygodnym, wodnym kokonie, podłączony do kieszonkowego OIOMu. Przez wenflony do wnętrza twojego podrasowanego organizmu wpompowywane są neuroprzyspieszacze i elektrolity, a twoja dusza – podpięta przez szóstki do cyfrowego modelu świata – dryfuje w sobie tylko znanym kierunku. Wyobraź sobie w jednej chwili: światła Kuala Lumpur, obce galaktyki rozświetlone miliardem gwiazd, głęboki ton dzwonu starożytnego klasztoru, chłodny powiem wiatru w ciepłej górskiej kotlinie. A wszystko to niemal jedno po drugim, bez żadnych lagów, przeskoków klatek, bez parszywego uczucia, że masz do czynienia z podróbką. Czy chciałbyś sobie tego odmówić?

Uciekinierzy mogli funkcjonować na wylogu tygodniami, miesiącami. A powrót do rzeczywistości wiązał się ze skutkami ubocznymi: histeriami, depresjami, chorobami psychicznymi… Syndrom odstawienia, rozumiesz. Lista skutków ubocznych wzrastała w geometrycznym tempie. Ale zamiennik był zwyczajnie lepszy od oryginału. Na tyle lepszy, że warto było ryzykować. Pojawiły się nowe światy, a wraz z nimi nowe wyzwania, których nie znał stary, biologiczny mózg. Bawiono się z niemożliwym, zaglądano za zasłonę oddzielającą święte od najświętszego. Człowiek stał się półbogiem, herosem ze starożytnego mitu. Był tylko jeden mały problem – nikt nie wiedział, czy to dzieje się naprawdę. Rzeczywistość idealnie zmieszała się z fikcją, a granica była coraz trudniejsza do dostrzeżenia.

Ludzie zaczęli masowo odpływać z Ula. Wiedziałem, że jako Kontroler nie mam zbyt wielu narzędzi, aby zaradzić temu procederowi. Moją jedyną bronią była informacja. Nawet po namierzeniu uciekiniera nie zawsze łatwo przychodziło odłączenie go od pirackiego loga. Odłączeni od razu zapadali w katatoniczny stan, będący mieszaniną depresji, autyzmu i schizofrenii. Od tego momentu bardziej przypominali wypchane zwierzęta ze starożytnego muzeum niż żywe, poruszające się, myślące istoty. Niektórych po odłączeniu traciliśmy bezpowrotnie. Gaśli bez żadnego ostrzeżenia.

I wtedy Królowa zainterweniowała. Jak zwykle szybko i pragmatycznie. Jej genialny, elektroniczny mózg, oplatający zawiłą strukturą cały glob, wyrzucił z trzewi nową ideę.

Pamiętam ten dzień bardzo dokładnie. Jechałem ulicami stolicy, wpatrując się w panoramę śnieżnobiałych wysokościowców. Promienie słońca rozbijały się o przydymioną szybę pancernej limuzyny. Wtedy, po raz pierwszy w życiu, usłyszałem jej głos:

–  Zróbmy im Niebo. Legalne Niebo.

 

***

 

W sumie, cała operacja była trywialna – wystarczyło usankcjonować to, co do tej pory było nielegalne. To był sfatygowany, ale skuteczny sposób na kontrolę wszelkiego rodzaju bezeceństw. Największe zyski zawsze czerpano z legalizacji tego co zakazane – tym razem nie chodziło jednak o zysk finansowy. Chodziło o coś znacznie ważniejszego – o rząd dusz.

Możliwości techniczne dawno już były dostępne. Trzeba było tylko przepracować na nowo wysłużone idee i algorytmy. Już dawno temu nauczyliśmy się odnajdywać emocje w biomatematycznym trelu synaps, zmapowaliśmy ludzki mózg, rozpoznaliśmy miejsca, w których określone zbiory neuronów wytwarzają substraty stanów ducha, nauczyliśmy się syntetyzować neuroprzekaźniki, opisaliśmy drogi, którymi krążą w organizmie miliardy bitów elektrochemicznej informacji. Teraz wystarczyło tylko stworzyć bazę bezpiecznych serwerów, dodać speców od programowania wirtualnych światów, połączyć szóstki z mózgu klienta z ich cyberbiotycznymi odpowiednikami na serwerach bioSieci, podkręcić mózg umiejętnie wstrzykniętymi neuroprzekaźnikami – i już! Mieliśmy to: patent na nieśmiertelność duszy.

Od momentu kiedy Ul zaczął inwestować w Niebo, biotech błyskawicznie wzrósł w niebotyczną siłę. Wystarczyło zaledwie pięć lat ciężkiej, solidnej pracy, aby osiągnąć sukces i zaproponować ludziom kompletny model Nieba. Nikt nie był specjalnie zaskoczony, wszak od lat społeczeństwo uszczuplało się o kolejne setki tysięcy dusz, które wybrały niepewną drogę do nieautoryzowanego Elizjum. Świat bez chorób, cierpienia i ciężkiej pracy spowszedniał, a nawet do pewnego stopnia stał się bezużyteczny. Dotarliśmy do najwyższej formy zblazowania. Nie chciało się nam się toczyć wojen, nie chciało się nam udowadniać wyższości jednej teorii nad drugą, nie chciało nam się rozmnażać, straciliśmy ochotę do życia. Ujemny przyrost naturalny utrzymywał się od wieków, ale teraz po raz pierwszy zaczął zagrażać ciągłości cywilizacji. „Zachować, co się da” – to była główna myśl Królowej. Jej cyfrowy instynkt kładł akcent nie na rozmnażanie, ale na przetrwanie – a ściślej mówiąc: wieczne istnienie.

 

***

 

Pierwsza promocja objęła tych, którzy byli obciążeni największym ryzykiem dzikiej ucieczki. Nikt, oczywiście, nie musiał za nic płacić. Pieniądze dawno straciły znaczenie. Chodziło po prostu o miejsce w kolejce – ci z promocji nie musieli długo czekać.

Warunek Transferu był tylko jeden – brak możliwości powrotu. Wbrew pozorom, to nie był kruczek w umowie. Wszyscy rozumieli, skąd się wziął ten zapis. Powrót i tak obarczony był zbyt wielkim ryzykiem – wielu by tego nie przeżyło, większość przypłaciłaby dożywotnią katatonią. Wszyscy znali skutki uboczne. Jeśli już ktoś decydował się na Transfer, wiedział że jest to decyzja na całe życie, jednorazowa i nieodwołalna. Dlatego nikt nigdy nikogo do niczego nie zmuszał – mogę cię o tym zapewnić. Przed podpisaniem umowy wszystko trzeba było przemyśleć do samego końca, włącznie ze spisaniem testamentu i wydaniem dyspozycji dla pozostających. Po podpisaniu dokumentów – wszystko szło szybko i bez większych zgrzytów.

Pamiętam pierwszy rzut. Przygotowaliśmy dla nich specjalne okręty-arki zaopatrzone we wszystko, co potrzebne. W ramach optymalizacji wyważenia ładunku upychaliśmy ciała blisko siebie, w sterylnych kokonach utkanych z plątaniny wenflonów, światłowodów, woreczków z elektrolitem i stymulatorami. Pomimo panującej ciasnoty, nikt nie narzekał. I tylko ja nie panowałem nad potęgującymi się tikami mięśni twarzy i coraz większą niezbornością ruchów. Mój lekarz nie miał dla mnie dobrych wieści. Alzheimer. Mogliśmy spowolnić chorobę  – spowolnić, ale nie zatrzymać.

 

***

 

Wyobraź sobie, że jesteś duszą. Albo inaczej – człowiekiem zamienionym w duszę. Teraz już wiesz, przynajmniej z grubsza, o co w tym chodzi. Oczywiście, nadal nie możesz poczuć, jak to jest naprawdę. Opis jest tylko odległym przybliżeniem, cieniem na ścianie jaskini, haiku rozbitym na protony i neutrony sensów.

Aby zrozumieć, o co chodziło pierwszym uciekinierom, trzeba odnowić w sobie zapomniane pojęcia. Cały wszechświat można opisać ciągiem jedynek, zer i garścią krystalicznie przejrzystych równań Einsteina. Bóg wiedział, że to najlepszy sposób opisu rzeczywistości. Najlepszy, bo najprostszy – i jednocześnie najbardziej kompatybilny z naszym nowym Edenem. Świetnie się dopasowaliśmy, pierwsi architekci – On i My. Można powiedzieć: zrównaliśmy się ze sobą, stanęliśmy twarzą w twarz, nawiązaliśmy kontakt. Podobno nikt nie może zobaczyć Boga – i przeżyć. A jednak nam prawie się to udało.

Językiem kosmosu jest Logos – informacja, która tworzy rzeczywistość.  Teraz my mogliśmy przejąć rolę Wielkiego Architekta: stworzyć od podstaw kolejne zastępy zero-jedynkowych światów, które mogły zapełnić się miliardami niepowtarzalnych istnień. Jedynym brakującym elementem, którego szukaliśmy w tym kompletnym modelu była dusza. Żywa, świadoma swojego istnienia, osobna, obdarzona wolną wolą, integralnie związana z emocjami i pamięcią – czysta dusza oddzielona od zachcianek ciała. Kiedy ją zdobyliśmy i nawiązaliśmy z nią binarny kontakt, staliśmy się samowystarczalni. Jako cywilizacja i jako pojedyncze istnienia – staliśmy się nieśmiertelni. Od tego momentu nie musieliśmy już myśleć o imperatywie przedłużania gatunku. Po raz pierwszy uwolniliśmy się od instynktów biologicznej ewolucji. Otworzył się przed nami duchowy wymiar rzeczywistości.

Obeszliśmy problem śmierci, ominęliśmy szerokim łukiem rozpadające się ciało. Zostawiliśmy tylko to, co niezbędne. Resztę wyrzuciliśmy do postewolucyjnego kosza. Jedynym realnym problemem była kwestia bezawaryjnego i permanentnego zasilania bioSieci, kokonów i arek w energię. Ale to też udało się nam rozwiązać. Nauczyliśmy się korzystać z energii wielu gwiazd. Gdy jedna się wypali, zawsze możemy liczyć na inną. Tym sposobem staliśmy się wieczni. Mogliśmy opuścić umierającą ze starości planetę i wyciągnąć dłonie ku nieskończoności. Teraz, majestatycznie płynąc w ogromnych okrętach-arkach napędzanych fotonowymi żaglami, upchani milionami sztuk w klimatyzowanych, sterylnych ładowniach – możemy opuścić wreszcie stary, rozpadający się Ul i spełnić największe marzenie ludzkości: pożeglować jak Kolumb ku nowym, nieodkrytym światom. Pożeglować w nadziei, że gdzieś tam, daleko-blisko, odnajdziemy coś, co uszczęśliwi nas jeszcze bardziej niż nieśmiertelność.

Mniej więcej, od tego momentu zaczęła się kolejna era w dziejach ludzkości: Ul zamienił się w Rój. Rozpierzchliśmy się na wszystkie strony galaktyki.

Nikt nie zrozumiał doniosłości tego wydarzenia lepiej niż ja. Dość szybko pojąłem, że moim przeznaczeniem jest dołączyć do tych, którzy zdecydowali się na wejście w progi Nieba. Zresztą od samego początku takie było moje przeznaczenie – czułem to każdym atomem, każdą szóstką mojego umęczonego chorobą ciała.

Operacja zabrała raptem pół godziny. Oddzielono mnie od ciała jak miliardy moich poprzedników. Przez chwilę nie widziałem nic, a potem nagły rozbłysk światła zalał moją starą-nową świadomość. Oszałamiający zapach kwiatów był pierwszym, zapamiętanym do dzisiaj, wrażeniem z Nieba. Wypłynąłem ponad wzgórza pełne kwitnących, wiśniowych sadów. Po błękitnym bezkresie przepływały obłoki. Sielski widok trąciłby kiczem, gdyby nie przeświadczenie, że to już jest Niebo. Popłynąłem wyżej, znacznie wyżej – i ujrzałem czarny firmament kosmosu i krystalicznie czyste, migotliwe światła gwiazd.

Setki lat pracy we wnętrzu bioSieci upodobniły mnie do wielkiego, opalizującego tysiącem barw cyberbiotycznego pająka, który usadowił się w centralnym miejscu swojej misternie utkanej pajęczyny i niezwykle czułymi wypustkami rejestruje każdy ruch, każde drgnienie.

Tak stałem się Nowym Stworzeniem. Dopiero teraz ten biblijny zwrot nabrał dla mnie realnego znaczenia. Pozwoliłem maszynom oddzielić duszę od ciała, pozwoliłem wprowadzić się do życiodajnego kokonu arki, aby po raz pierwszy w dziejach swojego istnienia poczuć magię nieprzemijalności. Od tego momentu czas przestał dla mnie istnieć, a wszystko, co było „przedtem” i „potem” złączyło się w ciąg następujących równolegle sekwencji.

Teraz, przemykam niewidoczny w powiewie lekkiego wiatru unoszącego się ponad rozświetlonymi wschodem słońca szczytami ośnieżonych gór. Niebo jest bliżej niż kiedykolwiek.

 

***

 

Pewnie zastanawiasz się, po co nawiązałem z tobą kontakt? Dlaczego spośród miliardów istnień wybrałem akurat twoje? Opowiedziałem ci moją historię, dałem wgląd w przyszłość tak niewyobrażalnie odległą i nieprawdopodobną, że mającą pozór narracji schizofrenika. Opisałem ci mój los, ponieważ – w swoim cyberbiotycznym zadufaniu – uznałem, że mnie zrozumiesz. Choć dzielą nas niewyobrażalne odległości czasu i przestrzeni, wciąż mam nadzieję, że jedziemy na tym samym wózku, że wyczuwasz we mnie coś ludzkiego, coś co sprawia, że nadal możemy się porozumieć.

Opowiedziałem ci tę historię z jeszcze jednego powodu: czasami mam wyrzuty sumienia. Nie mam komu powierzyć tego ciężaru. Korzystam teraz z moich ukrytych, telepatycznych zdolności, aby przekazać ci moje jedyne strapienie. Niebo jest piękne – buzuje zero-jedynkową polifonią światów. Każdy znalazł tu coś dla siebie. Możesz mi wierzyć – ludzie są tu szczęśliwi. Jedyna rzecz, której im poskąpiliśmy, to możliwość sprawdzenia, czy stare, dobre niebo rzeczywiście istnieje. Może, gdy za miliardy lat wypalą się wodorowe serca gwiazd, zgasną również światła Nieba – i wtedy przekonamy się, czy niebo istnieje naprawdę.

 

 

lipiec / sierpień 2014

Koniec

Komentarze

Powiem tak, treść ciekawa, ale forma do mnie nie przemawia. Mało fabularne, mi się wydaję. 

Chwytając się kurczowo, toną w rozmokłym brzegu. Wiatr przebiega brunatną ziemię. - T. S. Eliot

@calgrevance: Cóż, na pewno nie jest to space opera unurzana w czterdziestoprocentowym roztworze groteski. Tekst jest wielopoziomowy: na początku może wydawać się trudny, bo dotyka trudnych dylematów, stawia niepokojące pytania. Tym większe uznanie, że poświęciłeś czas, aby go przeczytać.

...always look on the bright side of life ; )

(…) narracja schizofrenika

Pierwsze co wzbudziło we mnie mieszane uczucia to narracja. Z początku to bezpośrednie zwracanie się do czytelnika za bardzo pachniało mi… Felietonem. Wyjaśniasz ten styl w ostatnim akapicie i po przeczytaniu całości, narracja zyskała w moich oczach, a nawet cały tekst stał się dziwnie niepokojący.

 

Co do treści:

Czapki z głów!

Poruszasz ogrom tematów tworząc jedno z najwspanialszych uniwersów sf!

Świat jest wykreowany świetnie, kupuję wszystko. Fabuła bezbłędna. Nawet gdy dać ludziom rzeczywisty raj, zapragną fałszywie lepszego nieba.

Tekst mnie zmiażdzył. Na forum nie czytałem do tej pory nic lepszego!

Choć przyznam, że opowiadanie nie jest łatwe w odbiorze. Ale jeśli, przemóc się i poświęcić mu czas wynagradza go z nawiązką.

jacku001 właśnie stałeś się moim guru od sf :-)

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Hmmm. Wartka akcja na pewno nie jest mocną stroną tego tekstu. Mam wrażenie, że stworzyłeś ciekawe uniwersum, ale niewiele w nim się dzieje. Jest bardzo ładnie namalowany stolik i wazonik, tylko ktoś zapomniał włożyć do niego słoneczniki. Wydaje mi się, że opowiadanie bardzo by zyskało, gdyby opisane wydarzenia rozgrywały się w tle. I gdyby czytelnik dowiadywał się o niektórych rzeczach z dialogów. Monolog na taką skalę męczy.

Ciekawe wrażenie sprawia za to narracja drugoosobowa.

Pieniądze straciły na znaczeniu, ale niektórzy pracowali. W ten kawałek nie uwierzyłam – człowiek to leniwe bydlę i potrzebuje jakiegoś impulsu, żeby wziąć się do roboty. Chyba że to tylko pracoholicy…

Serwery pochowane za pasem asteroid albo w zakamarkach Galaktyki – a co z opóźnieniami?

No, ja nie wiem, czy Państwo Platona to taka idylla. Ja bym tam nie chciała mieszkać. ;-)

Z drobiazgów technicznych: liczby słownie.

Kilka rzeczy mi zazgrzytało podczas lektury: wydawanie decyzji, mgnienie powieki, tempo geometryczne.

Babska logika rządzi!

Hmmm, widzę, że opowiadanie wzbudza kontrowersje. To dobrze – zakładałem, że tak może być. Taki tekst jak ten powinien wzbudzać polemiki  – na tym polega jego siła.

 

@Nazgul: Dzięki za niezwykle entuzjastyczną opinię! To zawsze podnosi na duchu i daje energię do pisania na długi czas. Eh, guru sf to ja jeszcze długo nie będę! Cały czas się uczę, ale najważniejsze, że lubię wyciągać wnioski z popełnianych błędów. Co nie zabije, to wzmocni. Powiem Ci tylko tyle, że to opowiadanie wyciągnęło ze mnie bardzo dużo energii i czasu – był taki moment, że nie mogłem już patrzeć na ten tekst. Ciągle mi czegoś brakowało, dopisywałem kolejne zdania, inne wyrzucałem. Redakcja trwała nieskończenie długo. Pod koniec przypominało to walkę schizofrenika ze swoimi fobiami, stąd ta końcówka. Ale jestem zadowolony z efektu końcowego. Temat mnie zafascynował i pociągnął jak mało który. Teraz tekst żyje własnym życiem – nie mam już na to większego wpływu. I to też jest piękne!

 

@ Finkla:

 „Pieniądze straciły na znaczeniu, ale niektórzy pracowali. W ten kawałek nie uwierzyłam…” – w tym systemie praca była błogosławieństwem, nie przekleństwem. Od pieniędzy cenniejsza jest, IMO, satysfakcja i poczucie, że jesteś potrzebna.

„Serwery pochowane za pasem asteroid… A co z opóźnieniami?” – „Nawet, jeśli występowały minimalne lagi, zawsze można było je programowo podrasować”.

„…czy Państwo Platona to taka idylla”? – oczywiście że nie, i właśnie dlatego uciekali.

...always look on the bright side of life ; )

„Serwery pochowane za pasem asteroid… A co z opóźnieniami?” – „Nawet, jeśli występowały minimalne lagi, zawsze można było je programowo podrasować”.

Od Słońca do Ziemi – osiem minut. Jeśli akurat ten potrzebny serwer znajdzie się po drugiej stronie słoneczka, to trzeba będzie poczekać na odzew. Pewnie niecałą godzinkę, nie chce mi się szperać i szukać. A po Galaktyce? To już nie są minimalne lagi. Przy założeniu komunikacji z prędkością światła. Chyba nie wspominasz o przekroczeniu tej bariery, raczej wychwalasz równania Einsteina.

Babska logika rządzi!

@Finkla: Serwer nigdy nie przesyła informacji wprost do IP komputera/wszczepki. Po drodze są jeszcze inne serwery i routery (tak to działa nawet w naszych czasach). Informacja zawsze znajduje najkrótszą drogę do celu, korzystając z pośredników. Najlepsze jest to, że nikt nie wie, jak to się dzieje wink

PS. Oczywiście, nie ma tekstów idealnych. W tym też pewnie można odnaleźć niedociągnięcia. Może następnym razem poproszę Cię, Finklo, o betowanie? wink

...always look on the bright side of life ; )

Obudziłem się dzisiaj w nocy i zacząłem myśleć o tym opku.

Nie mogłem zasnąć! Myślałem, że dzisiaj, już na spokojnie tekst wyda mi się mniej… wybitny.

Ale, gdzie tam!

Dla mnie jacek001 to moje literackie odkrycie roku :-)

 

Choć zgodzę się z Finklą, że gdyby opowieść była w bardziej klasycznej formie, byłoby to chyba bardziej zjadliwe dla wszystkich.

Rozumiem dlaczego zdecydowałeś się na taką narrację. Nie używasz dat, ale to jasne, że wszystkie te reformy, powstanie ula, a później roju nie trwały dwa dni;-) 

Taka narracja dała ci możliwość szybkiego zakreślenia wydarzeń, których przedstawienie w “normalny” sposób wymagałoby spisania… powieści.

Choć nieśmiało dodam, że liczę na to, że autor powróci do tego uniwersum. Ja ciągle jestem jego głodny;-)

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Obeszliśmy problem śmierci, ominęliśmy szerokim łukiem rozpadające się. – czegoś nie brakuje w tym zdaniu?

Przed pojedynczym albo i ani nie stawia się przecinków.

Przeczytałam z zainteresowaniem. Nie przeraził mnie zwarty blok tekstu – niby akcji nie ma, ale jest interesująco.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Nazgulu, jeśli jesteś tak bardzo zachwycony opowiadaniem, to w Hyde Parku jest specjalny wątek, w którym możesz zgłosić je do piórka. Może innych czytelników też zachęcisz.

Babska logika rządzi!

Nie jestem tak “techniczna” jak Finkla (kobieto, zgłoś się wreszcie do Loży – ja już Cię wywołałam do tablicy) ani tak wnikliwa jak ona, dlatego nie mam tylu zastrzeżeń. Tekst jest wciągający, mimo zwartego bloku, czyta się go bezproblemowo. Czasem trzeba zwolnić tempo, żeby przemyśleć to, co zostało przedstawione przez Autora, czasem trzeba wrócić kilka linijek wyżej, żeby zrozumieć kolejne zdanie – to fakt. Ale nie jest to wadą – po prostu zmusza do myślenia i przemyślenia paru kwestii. 

Dlatego zgłaszam do piórka i zachęcam do przeczytania i poparcia mojego wniosku (zupełnie jak na zebraniu PZPR wink)

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik, już się zgłosiłam. Dość dawno temu. I wydaje mi się, że wystarczy zrobić to raz. ;-)

Babska logika rządzi!

W takim razie sorki, jakoś to musiałam przeoczyć blush

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ogrom wartościowej treści w tym opku nie dawał mi dzisiaj spokoju. Chętnie zgłosiłby tekst do piórka, tylko, czy do tego nie trzeba być… “cwaniakiem z biblioteki”? ;-)

 

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Nie, w wątku “najlepsze opowiadanie sierpnia” może zgłosić każdy, kto jest dłużej niż miesiąc zarejestrowany na portalu.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dziękuję i jeszcze tylko jedno:

W edytorze komentarzy jest jakiś wichajsterek do dodawania linków, czy wystarczy zacząć od www.?

Jakby nie patrzeć ciągle jestem tu nowy:-)

Przepraszam autora za offtop, ale to na chwałę tego opka!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Nie wiem, ja po prostu kopiuję adres opowiadania z paska na górze, a już w komentarzu dodaję autora i tytuł. Inni potrafią zrobić tak, że od razu pokazuje się tytuł, ale ja jestem komputerowa niemota.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Jacku oddał ja swój głos na to opowiadanie.

Jak wszystko dobrze pójdzie to we wrześniu nowym piórkiem opki spisywać będziesz.

Czego ci życzę!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Dzięki za dobre słowa, uwagi do tekstu, wskazówki. Pochwały zobowiązują – obligują do zachowania wysokiego poziomu w przyszłości. Na pewno będę się starał sprostać Waszym oczekiwaniom, choć – przyznaję – nie jest to wcale takie proste wink.

...always look on the bright side of life ; )

Przyznaję, zerknęłam na komentarze, gdy zobaczyłam szóstkę od Nazgula. Nastawiłam się na ciężki, wymagający tekst, a tu zdziwienie: opowieść płynie gładko, metafory plastyczne, ale nieprzesadzone, treść wciągająca. Piękny język, narracja w moim odczuciu bezbłędna. Porównania jak  np. to: “[…] w równoległym wszechświecie – wywróconej na nice aksamitnej marynarce kosmicznego bezkresu” wprawiły mnie w zachwyt. Nie brakuje mi dialogów, całe opowiadanie odbieram jako dialog z czytelnikiem (który głównie rozdziawia paszczę w zdziwieniu, ale jednak bierze udział). Sam problem, gdzie jest kres pogoni, kiedy niebo będzie Niebem – skłania do refleksji nad człowiekiem jako istotą z definicji niezaspokojoną. Podobało mi się :)

Przyczepiłabym się jedynie do Einsteina napisanego z grawisem – popraw szybko! ;)

W jednym z komentarzy przeczytałam, że opowiadanie jest trudne w odbiorze, więc podeszłam doń jak, nie przymierzając, pies do jeża. No i co? No i to, że się bardzo rozczarowałam. W sensie pozytywnym, rzecz jasna!

Zadziwiające, że w tak lekkiej formie, niemal ględząc jakby od niechcenia, choć z konkretnym zamiarem, wyłożyłeś ważkie kwestie w sposób niepozwalający przejść obojętnie nad tym co opowiedziałeś.

Nazgul twierdzi, że to najlepszy tekst, z przeczytanych przezeń dotychczas i z pewnością wie co mówi. Ja powiem – dla mnie, ponieważ przeczytałam ich trochę więcej, Trzecie niebo z pewnością jest jednym z najlepszych opowiadań. ;-)

Jacku, bardzo Ci dziękuję za szalenie miły i pouczający wieczór.

 

Ży­jesz świe­cie, w któ­rym nie mu­sisz się już mar­twić o to, z czego bę­dziesz żył ani co wło­żysz do garn­ka”. – Czy to powtórzenie jest celowe.

Sugeruję: Ży­jesz w świe­cie, w któ­rym nie mu­sisz się już mar­twić o to, z czego się utrzymasz ani co wło­żysz do garn­ka.

 

„Ale teraz, gdy pie­nią­dze stra­ci­ły na zna­cze­niu, dla­cze­go miano by ogra­ni­czać do­stęp do tych mi­kro­sko­pij­nych, mo­le­ku­lar­nych cudów tech­ni­ki zwy­kłym lu­dziom?” – Wolałabym: Ale teraz, gdy pie­nią­dze stra­ci­ły zna­cze­nie, dla­cze­go zwykłym ludziom miano by ogra­ni­czać do­stęp do tych mi­kro­sko­pij­nych, mo­le­ku­lar­nych cudów tech­ni­ki?

Zrozumiałam, że pieniądze przestały mieć jakiekolwiek znaczenie, a nie tylko straciły na nim.

 

„Dzię­ki nie­wy­obra­żal­nej prze­pu­sto­wo­ści bez­prze­wo­do­wych łącz wszyst­ko od­by­wa­ło się nad wyraz płyn­nie”.Dzię­ki nie­wy­obra­żal­nej prze­pu­sto­wo­ści bez­prze­wo­do­wych łączy, wszyst­ko od­by­wa­ło się nad wyraz płyn­nie.

 

Było to w cza­sie, kiedy byłem już do­świad­czo­nym Kon­tro­le­rem i nad­zo­ro­wa­łem dzia­ła­nia in­nych”. – Powtórzenie.

Proponuję: Było to w cza­sie kiedy, już jako do­świad­czo­ny Kon­tro­le­r, nad­zo­ro­wa­łem dzia­ła­nia in­nych.

 

„…że ta tech­no­lo­gia ma nie­wy­obra­żal­ny po­ten­cjał, któ­re­go –jak zwy­kle w ta­kich sy­tu­acjach…” – Brak spacji po półpauzie.

 

„Wir­tu­al­ny świat na­brał re­al­no­ści. Mo­głeś prze­nieść się na drugi ko­niec świa­ta i po­czuć bryzę przy­pły­wu…” – Powtórzenie.

Może w drugim zdaniu: Mo­głeś prze­nieść się na drugi ko­niec globu i po­czuć bryzę przy­pły­wu

 

„Je­dy­na rzecz, jaka może cię od­róż­niać od in­nych…” – Wolałabym: Je­dy­na rzecz, która może cię od­róż­niać od in­nych… Lub: Je­dy­na rzecz, mogąca cię od­róż­niać od in­nych

 

„W oka mgnie­niu łą­czysz się z bio­Sie­cią…”W okamgnie­niu łą­czysz się z bio­Sie­cią

 

„…że mo­że­my być w kilku miej­scach na raz…” – …że mo­że­my być w kilku miej­scach naraz

 

Uciecz­ki przy­bra­ły na sile. Teraz już wy­glą­da­ło to na zor­ga­ni­zo­wa­ne, zbio­ro­we dzia­ła­nie. Nie ule­ga­ło wąt­pli­wo­ści, że ktoś mu­siał po­ma­gać ucie­ki­nie­rom. Do ucie­czek po­trzeb­ne było wspar­cie tech­nicz­ne…” – Powtórzenia.

 

„…opi­sa­li­śmy drogi, ja­ki­mi krążą w or­ga­ni­zmie mi­liar­dy bitów elek­tro­che­micz­nej in­for­ma­cji”. – …opi­sa­li­śmy drogi, którymi krążą w or­ga­ni­zmie mi­liar­dy bitów elek­tro­che­micz­nej in­for­ma­cji.

 

„Nikt, oczy­wi­ście, nie mu­siał za nic pła­cić. Pie­nią­dze dawno stra­ci­ły na zna­cze­niu”. – Tu też wydaje mi się, że drugie zdanie winno brzmieć: Pie­nią­dze dawno stra­ci­ły znaczenie.

 

„Je­dy­nym re­al­nym pro­ble­mem był kwe­stia bez­a­wa­ryj­ne­go i per­ma­nent­ne­go za­si­la­nia bio­Sie­ci , ko­ko­nów i arek w ener­gię”. – Literówka.

 

„Osza­ła­mia­ją­cy za­pach kwia­tów był pierw­szym wra­że­niem z Nieba, który pa­mię­tam do dziś”. – Wolałabym: Osza­ła­mia­ją­cy za­pach kwia­tów był pierw­szym, zapamiętanym do dzisiaj, wra­że­niem z Nieba.

 

„Siel­ski widok trą­cił­by o kicz, gdyby nie prze­świad­cze­nie, że to już jest Niebo”. – Poprawnie będzie: Siel­ski widok trą­cił­by kiczem… Lub: Siel­ski widok zakrawałby na kicz… Albo: Siel­ski widok ocierał­by się o kicz

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy z pewnością o tym wie, więc tylko przypomnę wszystkim na wszelki wypadek, że nie istnieje językowo coś takiego, jak pozytywne rozczarowanie. ;-)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Brajcie, a zdjęcie (tylko nie jakaś tam fotografia!) czaru z obiektu zaczarowanego, np. z księcia w żabę zaklętego, to nie jest rozczarowanie pozytywne? ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To jest odczarowanie. ;-)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

@regulatorzy: pięknie dziękuję za ogrom pracy włożonej w korektę mojego opowiadania i przychylną recenzję. Jestem Ci bardzo wdzięczny; dostrzegłaś rzeczy, na które ja – po dwudziestym czy trzydziestym rozczytaniu tekstu – całkowicie się uodporniłem. Twoja pomoc jest nieoceniona! Jeszcze raz bardzo, bardzo dziękuję.

...always look on the bright side of life ; )

Bardzo, bardzo się cieszę, że mogłam pomóc. ;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo dobry tekst. Przeczytałem jednym tchem na smartfonie mimo braku akcji i potwornie piekącego oka. A to oznacza, że opowiadanie jest rzeczywiście wyjątkowe. Narracja mi nie przeszkadzała, bo przedstawienie całej tej koncepcji w średniej długości opowiadaniu byłoby niemożliwe, gdybyś wziął się za prowadzenie tradycyjnej akcji. Wspaniały pomysł, przedstawiony w niezbyt skomplikowany sposób. Jedyne, co mi przeszkodziło w lekturze to przesył danych i położenie serwerów. Muszę zgodzić się z Finklą, że bez jakiś nowych wymiarów czy obaleniu Einsteina opisana przez Ciebie komunikacja nie byłaby pozbawiona potężnych opóźnień. Jak dla mnie – albo transfer danych powinien jednak odbywać się sposobami zupełnie innymi niż nam współczesne, albo serwery pominny być położone w pobliżu naszego globu. Jednak to niewielki zgrzyt w tak dobrym pomyśle i udanej realizacji ;)

Pierwszy tekst, który przeczytałam na portalu od paru tygodni i jak łopatą przez łeb.

 

Mam dokładnie takie same odczucia jak Perrux. Aż chcę skopiować parę pierwszych zdań z jego komentarza, ale to by było nie fair w stosunku do autora – widać, że w to opowiadanie włożone jest bardzo wiele pracy, więc wypada zdobyć się na minimalny wysiłek, jakim jest napisanie własnego. ;)

 

Wciągnęłam się od pierwszego akapitu. Choć tekst jest tak długi, nie przeskakiwałam nad żadnymi fragmentami, mimo zacinania się strony (korzystałam ze smartfonu). Rzadko kiedy można zobaczyć tak trudny temat zaserwowany tak przystępnie. Mało tu akcji, to prawda, ale Twój styl pisania przyciąga, chce się czytać dalej. I nie jestem za tym, żeby wydarzenia rozgrywały się w tle. Tekst mi się podoba taki, jakim jest. No i końcówka uwalnia emocje skierowane w końcu na samego bohatera, a nie, na przykład, na ogół ludzkości, jak przez większość czasu.

 

Myślę, że jest to jedno z najlepszych opowiadań, jakie czytałam, w dodatku skłaniające do refleksji. A Nazgulowi się nie dziwię, że spać przez to nie może. Napisałeś całkiem niezły horror ;)

Chyba kliknę szósteczkę :) No i zgłoszę do piórka.

 

Zapomniałabym: czekam na chociaż jeden więcej tekst w tym uniwersum!

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

Wydaj mi się, że ten tekst może mieć tylu zwolenników, co przeciwników. Ja jestem gdzieś pośrodku ;-) Rzeczywiście, choć jest gęsto, to czyta się płynnie, za co duży, duży plus. Fajna jest gra z czytelnikiem, podobał mi się początek (czyli tytuł, motto i pierwszy podrozdział), no i sama końcówka. To co pomiędzy, to zestaw motywów, które gdzieś tam, w innych tekstach były już przerabiane, przy udziale powiedziałbym, bardziej atrakcyjnych, narracyjnych zabiegów. Niemniej, bardzo dobrze, że ten tekst, nie jakaś tam lekka opowiastka, tylko wymagająca skupienia literatura podoba się czytelnikom. 

Nie podobało mi się. Takie gadanie o niczym. Do tego narracja – bohater czytelnik. Masakra. Skusiłem się po nominacjach.

Tekst w pewnym momencie skojarzył mi się z “Falami” Liu – chociaż fabuła inna, zamysł podobny, myślę – co uznaję za plus.

Opowiadanie trudne w odbiorze? W żadnym wypadku – ale też nie łopatologicznie, chociaż niekiedy pobrzmiewały mi w tekście lekkie nutki pouczeń, co jednak można wybaczyć, jak dla mnie świetnie dobranej do pomysłu, narracji. Nie znudziłem się, mimo że nie lubię czytać długaśnych akapitów. Tu jednak przechodziłem płynnie z jednego do drugiego.

Główny temat tekstu niby gdzieś wcześniej spotkałem, ale bardzo mi się podobało. I napisane jest sprawnie. Tak sobie myślę, że można dać nominację. :)

Mee!

Baardzo dobry tekst, Jacku. Podpisuję się “rękoma i nogoma” za poprzednikami ;p.

 

And one day, the dream shall lead the way

Jeszcze raz piękne dziękuję wszystkim, którzy poświęcili swój cenny czas i zechcieli przeczytać „Trzecie Niebo”. Dziękuję również za nominacje do puli najciekawszych opowiadań sierpnia.  To dla mnie bardzo wartościowe i ważne wyróżnienie. Ostatni tydzień byłem poza zasięgiem wszelkich Sieci (tak, tak – są jeszcze takie miejsca;) , więc nie mogłem na bieżąco komentować wydarzeń na portalu. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – milczenie ma swoją wartość, szczególnie wtedy, gdy opowiadanie budzi „kontrowersje”. To była piękna lekcja pokory i cierpliwości. Dzięki raz jeszcze.

...always look on the bright side of life ; )

Ogólnie rzecz biorąc przepadam za narracją drugoosobową i żałuję, że tak mało ludzi ją wykorzystuje. W tym tekście sprawdza się bardzo dobrze. Zwłaszcza, że od strony stylistycznej tekst również prezentuje się bardzo dobrze. Oczywiście prawdą jest też, że w tekście nie dzieje się zbyt wiele, a ja generalnie preferuje teksty o większym stężeniu fabuły, ale ten udało mi się przeczytać bez znudzenia. Tak więc ode mnie zdecydowany plus za styl, koncepcję i dobre wykorzystanie nietypowej narracji.

Doskonałe sceny akcji! Te biowszczepy, te strzały w ciemnościach! I ten romans głównego bohatera z Królową, niby nic, ale aż leje się erotyzm spomiędzy słów, kiedy w końcu ona przemawia do niego. Te dwuznaczności, no ja cię proszę, fiu fiu… No i ten pościg wśród gwiazd, ale spryciula, czmycha od gwiazdy do gwiazdy, epickie!

 

Dobra, żarty żartami, ale to jest dobry tekst. Mimo nie najłatwiejszej treści – łatwo się czyta. Zgodzę się z Jankiem, że patenty przemiany społeczeństwa w stronę postczłowieka są wtórne, ale cóż, podobno wszystko już napisano. Klamra początek-koniec dobrze zamyka historię. Biblioteka jak nic, i to mimo wytkniętych przez Finklę “pomijalnych” lagów z pasa asteroid ;-)

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ukłon w stronę Autora. Głęboki. Aż powoduje zmianę lokacji cząstek podłoża, pozostawiając miejsce na rzepki gdy następny tekst powali mnie na kolana. Cudownie rezonuje z moimi własnymi słownymi odbiciami myśli. Zacząłem czytać, ekhm… pardon –> absorbować pierwszy akapit i od razu poczułem się jakby początek zmaterializował się i ujął mnie pod ramię. Wizyty po drugiej stronie lustra są uderzająco podobne w odczuciu, czyżbyś i Ty, Autorze, miał jakąś za sobą? :). Od strony technicznej – mamy już opinie Ekspertów, zresztą przyznaję –> skupiłem się bardziej na podróży niż na obserwacji, pierwsze czytanie oczarowującego tekstu pozbawiło mnie wewnętrznej lupy.

 

Dziękuję, czuję się wzbogacony :)

Według mnie nie potrzeba tutaj dialogów. Wszystko straszliwie by się rozciągnęlo a przecież nie chodzi tu o akcję lecz o wizję. O naukę, jak powinna z niej płynąć. Tekst urzekł mnie, mimo początku, przez ktory przebrnęłam z trudem. Obawiam się, że gdyby nie nominacja do piórka zrazilabym się twardą skórką i nie dotarła do soczystego miąższu.

 

Nie zgadzam się z gwidonem – tekst nie jest o niczym. Jest wielopoziomowy. Oczywiście nie każdemu musi to pasować, ale do masakry stanowczo daleko :)

 

jeszcze znalazłam:

Jedynym realnym problemem był – brakuje "a"

 

https://www.martakrajewska.eu

Dzięki za kolejne opinie, uwagi, wskazówki. Wszystkie biorę pod uwagę – pomogą w realizacji kolejnych projektów. „Trzecie niebo” to tekst, który dał mi fizyczny i psychiczny wycisk, praca nad nim była bardzo ciężka, ale – opłacało się „pomęczyć”. Opowiadanie ma spory potencjał. Myślę, że jest szansa na rozwinięcie wybranych wątków i napisanie kolejnej historii, która uzupełniałaby świat „Trzeciego Nieba” o nowe, zaskakujące szczegóły. Nie chcę jednak, aby była to prosta kontynuacja, ale coś co dawałoby nową perspektywę. Już nad tym pracuję; aktualnie jestem na etapie szkicowania fabuły, zbierania pomysłów, doczytywania inspirujących książek. Jedyne, co mogę obiecać – będzie więcej akcji i nawet dialogi będą (jak szaleć, to szaleć). Dzięki za pozytywną energię – dodaje sił do pracy.

...always look on the bright side of life ; )

jacku, tylko nie przesadź. Ta oszczędna forma opowieści rownież ma swój urok.

Czekam, z chęcią przeczytam to nowe :)

https://www.martakrajewska.eu

Świetny tekst. Motyw ewolucji wiodącej ku boskości może i nieco oklepany, lecz co takie nie jest? Podobnie jak Kozajunior miałem skojarzenie z “Falami” Liu.

Rzuciły się też w oczy dwa powtórzenia, które raczej nie są celowe i nie wzmacniają wypowiedzi:

 

…w dobrze opowiedzianych historiach. Dobrze jest wiedzieć…

 

…filozofia, nowe rodzaje religii. Dzięki nowemu sposobowi dystrybucji

 

Lubię trafiać na utwory, które tak sprawnie poruszają się po problematyce granic człowieczeństwa, na teksty napisane tak dobrze, że czytelnik z przyjemnością zanurza się w ich głębokiej treści. Twoje opowiadanie się do nich zalicza.

Sorry, taki mamy klimat.

Powtórzenia wyczyszczone. Swoją drogą, te skojarzenia z Ken Liu trochę onieśmielają. Z drugiej strony – miło czytać takie rzeczy. Zobowiązują do zachowania wysokiego poziomu. Tak czy inaczej, trzymajcie kciuki, bo… – pisze się nowy tekst wink.

EDIT: Właśnie jestem po lekturze “Odrodzenia” Liu z sierpniowego wydania Fantastyki. Cholernie inspirujące doświadczenie…

...always look on the bright side of life ; )

Po pierwsze – podziwiam i kłaniam się z uznaniem. Po drugie – dla zrównoważenia – nie kupuję, jak to się czasami mówi / pisze.

Skąd taki znoszący się nawzajem dualizm? Ano stąd, że ludzkość jako całość nigdy – to moje prywatne przekonanie – nie zdobędzie się na przebycie zarysowanej przez Autora drogi. Gdyby jednak cudem jakimś tę drogę przemierzyła, zastygłaby na mecie w bezruchu intelektualnym. Kraina wiecznej i pełnej szczęśliwości to kraina nic-nie-robienia… i na to nie ma rady innej, jak przebudowa nie fizyczna, ale mentalna. Dokonanie takiej równałoby się powstaniu nowego gatunku – już nie naszego, jaki znamy.

Tak czy tak, kupuję czy nie, kłaniam się ponownie, gdyż mimo niezgody na całość koncepcji nie mam niczego do zarzucenia tekstowi interesującemu pod każdym innym względem.

@AdamKB : Żeby było ciekawiej, to… zgadzam z Twoją opinią. „Trzecie Niebo” to historia nieszczęśliwej utopii, miejsca w którym nic-nie-robiący-człowiek odczłowiecza się, ucieka od biologicznego życia, nie dba o podtrzymanie gatunku, pozwala się oskalpować z ciała i wrzucić do wirtualnego raju. Ta historia nie ma happy endu. Świat niewyobrażalnie wysokiej technologii, w którym człowiek chce być równy Bogu – staje się więzieniem, z którego jak najszybciej trzeba zwiać. No i ludziska uciekają, znajdując legalne pocieszenie w internetowo-biotechowym narkotyku. Ja, osobiście, nie chciałbym się znaleźć w trzecim niebie wink. To opowiadanie jest bardziej przestrogą niż afirmacją świata, w którym nie trzeba nic robić.

...always look on the bright side of life ; )

Dystopia w szatkach utopii? Można i tak, błyskotkami technoraju wszechmożliwości po oczach, niech się wspaniałą wizją czytelnicy zachwycą… Bo sama wizja owszem tak, wspaniała. Ale – niedosiężna…

Trochę zaskoczyłeś mnie, jacku001. Sądziłem, że prędzej będziesz bronił Nieba przez siebie wykreowanego, ale tym milej dowiedzieć się, że co do meritum jesteśmy zgodni.

Czekam na tekst, który, jak napisałeś, tworzysz.

Jacku! Opowiadanie jest powalające! Troszkę zgadzam się z Finklą, mianowicie, gdyby umieścić w nim bohaterów i konkretną akcję byłoby jeszcze lepsze, ale wtedy byłby to materiał na książkę. (Może powinieneś to przemyśleć?). Wizja świata, którą rostoczyłeś jest niesamowicie realna i logiczna według mnie. Gdyby ludzkości udało się przetrwać obecne kryzysy i ugasić konflikty, prawdopodobnie doszlibyśmy do takiego momentu, który opisałeś. (Z jednym nie mogę się zgodzić, że udało by się tego dokonać w towarzystwie JAKIEJKOLWIEK religii, nie ważne jak bardzo zmodyfikowanej, gdyż wdł mnie religia jako taka przeczy logice i zdrowemu rozsądkowi, nie pozwala rozwinąć rzeczywistej etyki, a bez etyki cywilizacja nie może się dalej rozwijać, a co dopiero przetrwać. ) Gdyby udało się ludziom rozwinąć etykę, do tego stopnia, by ocalić cywilizację wdł mnie jest bardzo prowdopodobne, że poszlibyśmy w kierunku, który opisałeś, dążąc do niemożliwego i gubiąc się w kolejnym ślepym korytarzu. Brawo! Zginam się w ukłonie. 

Ps. Zastanawiam się cały czas nad tymi “szóstkami”, czy miały one wymiar symboliczny w Twoim opowiadaniu i czy był to zamierzony zabieg? W symbolice Bibilijnej liczba Boga to cztery albo siedem– czeterech archaniołów o twarzy lwa, orła, byka i człowieka, czeterch ewangelistów: Jan, Łukasz, Marek i Mateusz, albo siódemka, jako liczba doskanała, pełna, uzupełnienie niedoskonałej szóstki, która jako potrójna liczba wyraża przeciwną Bogu niedoskonałość, najczęściej będąc symbolem pełnego wad, śmiertelnego człowieka. Czy ten efekt był zamierzony Jacku? Czy “szóstki” w Twoim tekscie nawiązywały do tego Bibilijnego symbolu niedoskonałości?

Brawo, S. Leiss… Brawo!!! Bardzo dobry trop wink. Zabieg podświadomie zamierzony (dopiero pod koniec pracy nad tekstem uświadomiłem sobie symbolikę szóstki). W kolejnych projektach opartych na uniwersum 3N będzie rozwinięcie tej symboliki. Oczywiście, pod warunkiem, że szóstki w mojej głowie się nie zwieszą ;)

 

...always look on the bright side of life ; )

W takim razie czekam z niecierpliwością na Twoje następne projekty! I na Twoją książkę! Będziesz kiedyś sławny Jacku :-) 

A na mnie nie zrobiło to wrażenie, może dlatego, że nie biorą mnie wirtualne rzeczywistości. Ale także dlatego, że to opowiadanie przypomina za bardzo traktat futurologiczny, jest “suche”, bez emocji. A przydałaby się jakaś intryga wpleciona w ten opis przyszłości.

Poza tym ta wizja przyszłości jest zupełnie nierealna, wręcz naiwna. Bo za bardzo generalizuje, nie ma tak, żeby ludzkość nie była podzielona, by nie pojawiały się oddolne działania i by wszyscy wyzbyli się agresji. A postęp technologiczny, choćby i niewyobrażalny, nie ma tu nic do rzeczy.

Ech, pierwszy komentarz od dłuższego czasu i od razu krytyczny…

Dobrze, dobrze! Trzeba naostrzyć pióro ;)

...always look on the bright side of life ; )

Interesująca wizja, choć tak jak Adam, zupełnie nie wierzę w możliwość jej ziszczenia.

Rzuciło mi się w oczy trochę powtórzeń – nie wiem, czy do końca zamierzonych:

Ci, którzy nie chcieli tworzyć sztuki, mogli zająć się nauką – uczyć się można było za darmo, uczelnie całego Ula stały otworem dla chętnych

Nazwano nas Strażnikami Bram – dość nadęta nazwa jak na kogoś, kto tak naprawdę nie robił nic poza monitorowaniem przypadków ucieczek. Potem doszło jeszcze dbanie o szczelność zabezpieczeń kilkunastu niezbędnych dla funkcjonowania systemu serwerów – ale to akurat była pestka. Nazwano nas patetycznie, dumnie i na wyrost. Sami nazywaliśmy siebie Kontrolerami.

I (tam tara dam! jedna na pół roku uwaga merytoryczna):

I tylko ja nie panowałem nad potęgującymi się tikami mięśni twarzy i coraz większą niezbornością ruchów. Mój lekarz nie miał dla mnie dobrych wieści. Alzheimer. Mogliśmy spowolnić chorobę  – spowolnić, ale nie zatrzymać.

– pierwsze primo: ani tiki, ani niezborność ruchów (czyli ataksja – na pewno o to Ci chodziło?) nie należą do typowych objawów choroby Alzheimera

– drugie primo: skoro mają taką wiedzę na temat neuroprzekaźników i możliwość wyprawiania z nimi opisanych w tekście cudeniek, zupełnie nie rozumiem, czemu nie radzą sobie z chorobami neurodegeneracyjnymi.

Pozdrawiam:)

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

@AlexFagus: Uwagi co do objawów Alzheimera jak najbardziej uzasadnione. Wskazówki na pewno wykorzystam w przyszłości, bo teraz już nie chcę grzebać w obczytanym tekście (no, chyba że miałoby to pójść gdzieś dalej). Powtórzenia odczyszczone.

A co do koncepcji ogólnej 3N – cóż, nie roszczę sobie pretensji do jedynie słusznego modelu rozwoju świata i ludzkości. To po prostu jedna z wielu propozycji, lepsza czy gorsza – niech ocenią Czytelnicy (choć ja uważam, że ani lepsza ani gorsza – tylko inna). Na swój sposób polubiłem uniwersum 3N, bo uwierzyłem w jego potencjalne możliwości. Właśnie teraz, gdy piszę kolejny tekst, cieszę się z potencjału, które daje mi świat 3N. Nie jestem jednak niewolniczo przywiązany do jednej koncepcji. Nie ma nic gorszego na świecie niż twórca pozbawiony dystansu do swojej twórczości. Na pewno to wszystko będzie jeszcze ewoluować, tym bardziej że punkt widzenia z 3N to tylko jeden z wielu, które mam zamiar zaprezentować w kolejnych tekstach. Pozdrawiam serdecznie!

...always look on the bright side of life ; )

Na pewno stworzyłeś ciekawe uniwersum. Za to duży plus. Minusem jest – też dużym – brak fabuły, akcji. Tekst jest suchy, brakuje w nim emocji, a ja głównie tego oczekuję od opowiadań. 

 

Pozdrawiam

Mastiff

@Bohdan : W mojej bardzo prywatnej opinii, najważniejsze w tym tekście są pytania o to, czym jest dusza, czym jest niebo, czym jest odwieczne marzenie człowieka o nieśmiertelności, czym kończy się bezporoduktywna beztroska i chęć dorównania Bogu. Tak jak się spodziewałem, tekst wciąż zbiera bardzo spolaryzowane opinie. Czy można uszczęśliwić wszystkich Czytelników? Oczywiście, nie. Każdy z nas ma inne oczekiwania, inny sposób przeżywania danego tekstu, inny poziom percepcji, doświadczenia literackiego. I bardzo dobrze! Niech ten tekst żyje własnym życiem – niech zachwyca, gorszy, prowokuje, nudzi… (tak jak i mnie zachwycał, gorszył, i doprowadzał do szewskiej pasji – gdy chciałem wyrzucić go do kosza i zacząć pisać od nowa)

A co do fabuły, akcji, emocji – w kolejnym opowiadaniu pojawi się to wszystko z dużym naddatkiem. Obiecuję.

...always look on the bright side of life ; )

Zbierałam się strasznie długo do tej lektury, ale w końcu zebrałam. Komentarzy wszystkich nie przeczytałam, tylko część, ale rzuciły mi się w oczy uwagi zarówno bardzo pozytywne, jak i bardzo negatywne. Ja się chyba odnajdę gdzieś pomiędzy…

Gdyby nie nominacja nie przebrnęłabym przez tekst. Początek mnie znużył. Ale byłam na to już poniekąd gotowa (coś mi tam mignęło w komentarzach).  Wizja świata bardzo mi się spodobała, mimo że idea przejścia ludzkości w “boski” stan bytowania to rzecz nienowa. Ale tutaj zdecydowanie smacznie podana. Problem z tą ideą mam taki – jak to ktoś wcześniej napisał “nie kupuję tego”.

Moim zdaniem opowiadanie zyskałoby mnóstwo na zmianie formy. W NF (bodajże trzy numery temu) ukazało się opowiadanie “Gliniane ławice”, gdzie świat był mocno abstrakcyjny (mocniej niż u ciebie) i żeby ukazać go w całej krasie autor pokazał różne sytuacje/dialogi z niego, dzięki czemu nie było odczucia znużenia.

Za to pointa w twoim opowiadaniu podoba mi się niesamowicie. Więc tak trochę w czerni i bieli – nudziło mi się to opowiadanie (o, ironi, kiedy pisałeś o Nudzie chociażby), ale plastyczny język i ciekawa wizja świata mnie urzekły. Na koniec kilka uwag pomniejszych:

 

że informacja wysłana z jednego końca świata potrafi przepchać się przez gąszcz anonimowych routerów i dotrzeć z szybkością światła do właściwego adresata.

Wypraszam sobie, ja wiem jak to działa :P Chociaż “z szybkością światła” to jest trochę zbyt wygórowane stwierdzenie. Światło w światłowodzie porusza się z prędkością około 2/3 tej z próżni.

wszczepek

Jak u Rybci! Co trochę mi udowadnia, że pomysł wszczepek/chipów nienowy, oj nienowy.

niewyobrażalnej przepustowości bezprzewodowych łączy wszystko odbywało się nad wyraz płynnie.

Są takie miejsca na Ziemi, że żadna radiówka nie dałaby rady. Kwestia propagacji fal. Ale to tak tylko gwoli ścisłości – nie uznaje tego w sumie za błąd ;)

standardy przysyłania pingów

Standardy przesyłania danych istnieją (np. LTE, bezprzewodowy hit obecnie), ale pinga? Co to miałoby znaczyć?:P

i małe bezprzewodowe gniazdo na karku – delikatna, ledwo wyczuwalna wyrwa w twoim człowieczeństwie.

Zdanie super, szczególnie drugi człon, ale bezprzewodowe gniazdo mi się nie klei – może być nadajnik sieci bezprzewodowe/radiowy, ale gniazdo? Z wtyczką się kojarzy, a to dalej z kablem.

Ale pomysł pirackich serwerów mi się bardzo podobał.

Potem stało się coraz trudniejsze.

"stawało się coraz trudniejsze" lub "stało się trudniejsze"

chłodny powiem wiatru

powiew

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Dzięki, Tenszo, za uwagi. Wiele z tego, co napisałaś wziąłem sobie do serca i uwzględnię przy kolejnych projektach (jeśli powstaną). Jeśli chodzi o te przesyłanie danych via Internet, to jest to naprawdę niezwykle ciekawa kwestia (czytałem o tym sporo). Jak to, na przykład jest, że wysyłasz zapytanie do serwera w Japonii i ten serwer Ci odpowiada, ot tak, po prostu? Odnajdują się po IP? OK. Ale zanim się odnajdą, ta informacja musi przedostać się przez dziesiątki innych pomniejszych routerów. Hyc, z kontynentu na kontynent. I za każdym razem droga przebyta z/do serwerów będzie inna, ale – za każdym razem informacja bezbłędnie dociera na miejsce. I nie wiadomo, jak to się dzieje, że tym razem bity poszły tędy, a następnym tędy. Internet działa troszkę jak neurony w mózgu – nieschematycznie. Co do reszty: świat 3N to świat odległej przyszłości. Standardy, protokoły, wzorce – to wszystko pewnie mieli trochę inne niż my ;) Ale wracając do sedna: zgadzam się z Tobą, Tenszo! Tekst nie należy do najłatwiejszych. Wymaga pewnego przygotowania intelektualnego i wytrwałości w czytaniu. Z tego, co piszesz wynika, że jednak warto było doczytać do końca ;) Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie.

edit: gdybym chciał upchać w 3N dialogi i innych bohaterów, tekst rozrósłby się niebotycznie, a tego chciałem przede wszystkim uniknąć. Stąd wybór takiej formy narracji – jak najbardziej świadomy.

...always look on the bright side of life ; )

Do przeczytania skusiły mnie nominacje – i, szczerze powiem, że nieco się rozczarowałam. Wizja utopijnego świata, gdzie super-technologia załatwia wszystko, jest mocno wyeksploatowana i powyższe opowiadanie nie wnosi tu nic nowego. Przedstawienie mechanizmu – że ludzie są znudzeni bo nie mają co robić, więc masowo uciekają w coś w rodzaju narkotycznego haju – bardzo, ale to bardzo uproszczone. Nie kupuję tego. Jakoś dzisiejsza cywilizacja nie upada od tego, że wszyscy zaczynają ćpać halucynogeny. Forma trochę mnie znudziła – jak dla mnie tekst jest zbyt przegadany, za dużo opisów, za mało emocji i akcji – no nic się nie dzieje, narrator po prostu opisuje kolejną wizję ze świata przyszłości. Nie wiem, nie czytałam dawno tekstów z portalu, wpadłam tak na chwilę – być może na tle reszty to opowiadanie odstaje na plus – ale nie jest to tekst, który zostanie na dłużej w mojej pamięci.

@Bellatrix:

– Jakoś dzisiejsza cywilizacja nie upada od tego, że wszyscy zaczynają ćpać halucynogeny.

– Wszyscy? :o) Jakoś upraszczasz temat.

A tak już bardziej serio: pisząc 3N nie miałem zamiaru stworzyć eksperymentalnego opowiadania o wydumanej rzeczywistości, w której ludzie chodzą do góry nogami i czytają wspak. Zależało mi na pokazaniu mechanizmów, według których może funkcjonować człowiek wrzucony do cywilizacji, w której wirtualna rzeczywistość miesza się z codziennością. Nie jestem wyrocznią – ta wizja jest jedną z wielu, mniej lub bardziej równoprawnych, ale możliwych do realizacji.

Piszesz, nic się nie dzieje. Ale akcja 3N obejmuje swoim zasięgiem ogromny okres czasu, zawiera szczegółowy model przejścia od cywilizacji opartej na biologii, nastawionej na przedłużenie gatunku do cywilizacji opartej na czystej informacji, nastawionej na wieczność, szukającej nowych możliwości eksploracji wszechświata. Od ciała fizycznego do duszy cyfrowej, niezależnej od ciała. Jeśli to dla Ciebie mało, to – cóż, zapraszam do czytania kolejnych opowiadań na tym portalu. Wcześniej czy później, na pewno znajdziesz tu coś dla siebie. Pozdrawiam serdecznie.

...always look on the bright side of life ; )

“Wszyscy” – bo z Twojego opowiadania wynika, że owa cywilizacja przyszłości ginie ze względu na to, że wszyscy zaczynają uciekać do Nieba, na tym opiera się całe opowiadanie a właśnie ten element mnie zupełnie nie przekonał. Gdyby ludzie ‘działali’ w ten sposób, nasz gatunek prawdopodobnie zakończyłby istnienie po wynalezieniu środków halucynogennych. Nawet zwierzęta widząc, że jeden osobnik skonsumował coś, po czym zaczął zachowywać się nienormalnie, omijają ową substancję. W Twojej wizji zupełnie zaniknął ludzki instynkt samozachowawczy.

Piszesz “akcja 3N obejmuje swoim zasięgiem ogromny okres czasu“ – właśnie “akcji” tu zabrakło. Widzę tu raczej coś w rodzaju streszczenia futurystycznego podręcznika historii, natomiast sam bohater-narrator jest całkowicie przezroczysty. Od opowiadania na ogół oczekuję wzbudzenia jakichś emocji, tu tego zabrakło – stąd może skrótowe ‘nic się nie dzieje’ – ‘nie dzieje się nic, co by mnie poruszyło’. Mam nadzieję, że teraz jaśniej :)

Pozdrawiam.

Koncepcja “Trzeciego Nieba” przemawia do mnie bardzo. Twoja wizja jest ciekawa i nietuzinkowa.

Dzięki Tobie poszerzyłam nieco horyzonty myślowe i otworzyłam się na twórczość sf, której wcześniej przyznam szczerze raczej unikałam.. Całą opowieść ładnie podsumowuje zdanie: “Niebo jest piękne – buzuje zero-jedynkową polifonią światów” – brzmi mega :) A zapewne wiesz kto był mistrzem polifonii… !? ;)

Każdy koniec daje szansę na nowy początek...

“Gaśli bez żadnego ostrzeżenia.

I wtedy Królowa zainterweniowała. Jak zwykle szybko i bez ostrzeżenia.“ – paskudne ostrze… tfu, powtórzenie.

 

Przeczytałam, jako że tekst został nominowany. Po entuzjazmie użytkowników spodziewałam się jednak czegoś… może nie więcej, ale innego.

Ten tekst bardziej stanowi dla mnie opis, relację, niż opowiadanie. Przymiarkę do zbudowania opowieści w dość interesującym uniwersum, ale tylko przymiarkę. tak jakbyś wrzucił tu to z ciekawości, co czytelnicy powiedzą i jak przyjmą Twoją wizję, abyś mógł rozpocząć pracę nad faktycznym opowiadaniem.

Oczywiście to tylko moje wrażenie, ale koniec końców dość wynudziłam się czytając ten tekst. Cały czas sądziłam, że to wszystko do czegoś zmierza i ma jakąś konkluzję, która zwali mnie z nóg. A jednak nie, opis pozostał tylko opisem.

 

Pozdrawiam.

 

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Zauważyłem jedną, bardzo interesującą rzecz. Każdy z Czytających znajduje w tym moim tekście to, co chce znaleźć (no bo niby skąd ten skrajny rozrzut w ocenach?). Ale to dobrze. Hej, tekściku kochany! Żyj swoim własnym życiem! Jesteś już dorosły. Musisz radzić sobie sam wink

...always look on the bright side of life ; )

Hm, nie rozumiem. Co oznacza, że każdy znajduje to, co chce znaleźć?

Ja niczego w Twoim tekście nie szukałam, a jeżeli, to jakiejś rewelacji, zwiastowanej przez mnogość poleceń w wątku z nominacjami, a tej nie znalazłam, więc nie, nie znalazłam w Twoim tekście tego, co chciałam ; P

 

Poza tym autor nie może obwiniać czytelnika, że odczytał jego tekst w taki sposób, a nie inny, i że jest to inny sposób niż autor sobie zamyślił…

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

@joseheim: Ależ ja nikogo nie obwiniam. Skąd taki pomysł? Po prostu stwierdzam fakt, że tekst może zachwycać i jednocześnie nudzić, co jest – według mnie – bardzo ciekawym zjawiskiem. Poza tym mój komentarz powyżej nie był skierowany personalnie do Ciebie, Droga joseheim. Więc zalecam więcej spokoju :)

edit: Każdy znajdzie to, co chce – w sensie: każdy odbierze go “w taki, a nie inny sposób”.

...always look on the bright side of life ; )

Ależ ja wcale nie jestem niespokojna, nic złego na myśli nie miałam ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

@joseheim: No. To super. Pozdrawiam ;)

...always look on the bright side of life ; )

; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dziękuję wszystkim osobom, które nominowały „Trzecie Niebo” do sierpniowego koszyka opowiadań miesiąca. Dzięki: bemik, Nazgul, Mela, Perrux, kozajunior, rooms, Sethrael.

Pozdrawiam serdecznie!

...always look on the bright side of life ; )

Mam mieszane uczucia po lekturze Twojego tekstu. Z jednej strony wizja wygląda na interesującą, z drugiej jednak obrana forma robi co może, żeby utrudnić odbiór opowiadania. I o ile ta forma nie bardzo mi odpowiada, to jednak zdaję sobie sprawę, że jest dla tekstu niezbędna. Dzięki niej tworzy się taki specyficzny klimacik.

Tekst ciekawy, na pewno warto go przeczytać. 

@domek: Jak najbardziej się z Tobą zgadzam. Zakres tematyczny i czasowy tego opowiadania wymusił zastosowanie takiej a nie innej formy przekazu. Gdybym zastosował „zwykłą narrację”, tekst rozrósłby się do niebotycznych rozmiarów – a tego chciałem uniknąć.

...always look on the bright side of life ; )

Coś kosztem czegoś, niestety : )

Przeczytałem – na plus jest w sumie spójna i kompletna wizja przyszłości i w zasadzie końca przyszłości. W tym układzie wydaje mi się, że przyjęta forma tekstu odpowiada jego celowi – tj. trudno byłoby zawrzeć taki przedział czasowy w opowieści “widzianej okiem kamery”, wobec czego spłaszczenie historii do przemyśleń narratora ma sens. Mając na uwadze – wspomniany wcześniej – poziom wyeksploatowania motywów “cudownego świata”, powiedziałbym, że można było nieco przykrócić poświęcone im partie tekstu, żeby czytelnik szybciej dotarł do puenty (tym bardziej, że przyjęta forma uwypukla przerzucie tych motywów). Puenta zaś jest bardzo fajna. Podsumowując: tekst mi się dobrze czytało, widać pewien monumentalizm wizji oraz włożony w napisanie nakład pracy. Z pewnością należą się gratulacje.

Dodam na marginesie, że ja również nie kupuję idei cudownego świata przyszłości  ; )

I po co to było?

@syf: Ja też… ; ) Na tym polega pewien myk w konstrukcji tego opowiadania (autor, który nie utożsamia się z wykreowaną przez siebie ideą cudownego świata? A feee!). Ale to wyjdzie w praniu, w tzw. przyszłości ; )

edit: ten świat aż się prosi o nowy punkt widzenia. Dopiero te punkty widzenia, “nałożone na siebie” dadzą pełny obraz uniwersum 3N :)

...always look on the bright side of life ; )

O ile w ogóle coś takiego istnieje jak “pełny obraz”…. frown

...always look on the bright side of life ; )

Piękne!

Ul, Królowa, postdemokracja – ziszczone idee Ruchu Zeitgeist i Projektu Venus – to z naszego punktu widzenia rzeczywistość idealna (pozbawiona wszystkich ułomności swej starszej siostry); rzeczywistość, która, mogłoby się wydawać, zaofiaruje ostateczne spełnienie, przyniesie pełnię szczęście, a jednak…

W swoim opowiadaniu, Jacku, uchwyciłeś istotę natury ludzkiej – prędzej czy później absolutnie wszystko powszednieje. Spełniłeś marzenie o bycie bezcielesnym, w pełni cybernetycznym, pozornie wiecznym; marzenie o wcieleniu się w rolę demiurga, wszechmogącego architekta własnej kreacji… czego można chcieć więcej? Ano, można! Zawsze można, a wyobraźnia każdego człowieka – wbrew mniemaniu szaleńców – ma przecież jakieś granice. Co zaś stanie się, kiedy już ich dosięgniemy? Kiedy zabraknie nam nowych pomysłów i wszystko, co “nowe”, będzie tylko i wyłącznie kopią kopii kopii?

Cybernetyczna rzeczywistość – Niebo – oferuje nam wszystko poza jednym – możnością zgłębienia sekretów śmierci. I, niestety, owo “wszystko” okazuje się być ograniczone, a “sekrety” już poza naszym zasięgiem – egzystując jako ludzie zamienieni w dusze nigdy nie przekonamy się czy cuda oferowane przez Niebo nie przyćmiłyby cudów oferowanych przez Niebo.

Z drugiej strony – czy aby na pewno nigdy? Czy w odległej przyszłości – we Wszechświecie, który dąży do entropii – nie tli się iskra nadziei? Czy znudzone egzystencją w Niebie byty ostatecznie nie doświadczą egzystencji w Niebie? – jeśli takowe istnieje, oczywiście.

Dziękuję Ci, Jacku, za perłę, jaką w mojej opinii jest Trzecie Niebo. Nie zabrakło mi w niej niczego.

Pozdrawiam.

 

EDIT: Cholera, miałem dzisiaj w planach przeczytać chociaż dziesięć z zakolejkowanych przeze mnie opowiadań, ale obawiam się, że po lekturze 3N, kolejne oceniałbym zbyt surowo, więc chyba zrobię sobie dłuższą przerwę zanim usiądę do następnego tekstu.

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Powiem tak – to bardzo dobry tekst. Napisany stylem w wielu miejscach godnym pozazdroszczenia. Nie jest to jednak tekst dla mnie. Doceniam wysiłek, jaki musiał towarzyszyć tworzeniu takiej formy, doceniam dbałość o język i pomysł. Moim zdaniem jednak w tym tekście zbyt wiele słów przekazuje zbyt niewiele informacji, przez co całość rozwleka się, a niektóre informację zdają się być powtórzone po kilka razy, co generalnie rzadko bywa dobrym pomysłem. 

Ale nie przejmuj się, to tylko kwestia gustu. Ja po prostu troszkę bardziej cenię sobie akcję niż dywagacje.

@vyzart: Rozumiem. Spoko. Jest dobrze : )

@BogusławEryk: Ten wątek z Ruchem Zeitgeist arcyciekawy, choć przyznam się bez bicia, że gdy pisałem 3N nie znałem jego założeń (sic!). Ekosystem 3N dopomina się kontynuacji. Już niedługo pojawi się zupełnie nowa, nieoczekiwana odsłona tego uniwersum. Nawet ja sam do końca nie wiem, co jeszcze odnajdę w zakamarkach tego świata ; /

...always look on the bright side of life ; )

Nie zainteresowało mnie. To komentarz?

Ktoś tam napisał: naiwne. Bym powiedział ślepe trochę.

 

wink

...always look on the bright side of life ; )

Wizja może nie superoryginalna, ale bardzo porządnie opracowana i pobudzająca do myślenia. Dużym plusem jest ładnie przedstawiona konkluzja.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Ciekawe :)

Przynoszę radość :)

Miś zadziwiony. Chyba pierwszy z napotkanych tekst tak pięknie przedstawiający tak trudny problem. Nie można się spieszyć czytając i nie można się oderwać. Warto przeczytać.

Dziś właśnie miałem okazję przeczytać ten tekst raz jeszcze – po kilku latach.

Zaskoczyło mnie, że to opowiadanie jest takie… szukam odpowiedniego słowa… – – na czasie, prorocze niemal.

Teraz to i ja – zadziwiony ; )

...always look on the bright side of life ; )

Nowa Fantastyka