- Opowiadanie: Serenicus - Magia zamknięta w przyszłości

Magia zamknięta w przyszłości

Miała to być prosta i przyjemna bajka czytana dzieciom na dobranoc. Efekt możecie ocenić poniżej.

 

PS. Przepraszam za formatowanie, po przekopiowaniu z Worda trochę się “rozjechało” :(

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Magia zamknięta w przyszłości

"Kiedy gaszę światło w moim pokoju pojawiają się potwory. Jest wielki, włochaty pająk Cezary, który normalnie chowa się za biurkiem, ale nie dajcie się oszukać, tak naprawdę mieszka na parapecie i karniszach. Dziwnie upodobał sobie wietrzne okno i zwariował do reszty myśląc, że firana to utkana przez niego ogromna pajęczyna. Poza nim, po parkiecie biega karaluch Eustachy. Wczoraj z radości stracił głowę, ale pomimo tego nadal żywo biega po pokoju. Czasem zastanawiam się, jak ja bym szybko biegał po pokoju bez głowy.

To wszystko to jednak nic. Po zgaszeniu światła ożywają w moim pokoju przede wszystkim cienie. A dokładniej, Filip, najmłodszy z cieni, który musi się jeszcze wiele nauczyć. Na razie tylko gwiżdże, czasem świśnie jak wiatr i hula od okna do drzwi i z powrotem. Szczerze mówiąc kiepsko mu to wychodzi, ale żeby nie sprawić mu przykrości czasem pisnę, ni to ze strachu, ni z radości, ot tak, by myślał sobie jaki to jest potwornie zły i niedobry. W sumie najgorszy z nich jest Stefan, średni cień. Ten już umie więcej. Czasami trzaśnie niedomkniętymi drzwiami albo oknem, zawyje jak wilk, ześle mi kilka koszmarów albo złapie we śnie za kostkę swoimi lodowatymi rękami. Z nim już trzeba uważać, bo złośliwy jest bardzo a do tego pamiętliwy jak mało kto. No i jest jeszcze trzeci, ostatni, cień – Staszek. Najstarszy z nich i najgrubszy. Jemu już nic się nie chce, całymi dniami leży pod łóżkiem i jedyne co słychać to rzęsiste chrapanie. No ale kogo ono przestraszy?" 

Drzwi do pokoju nagle otworzyły się. Na ich progu stanął rosły mężczyzna w rogowatych okularach.  

– To ty nie śpisz jeszcze? – odezwał się głos postaci.  

– Ciii! – odpowiedział mu chłopiec siedzący na łóżku z na wpół otwartą wielką książką, przytykając jednocześnie palec do maleńkich ust. – nie mów tak głośno dziadku, bo obudzisz Staszka!  

Dziadek nic nie mówiąc wszedł dalej do pokoju, przymknął za sobą drzwi i przysiadł na skraju łóżka chłopca.  

– A ty znowu o tych swoich duchach…

– Cieniach! – krzyczał szczerze oburzony. – To nie żadne jakieś tam pospolite duchy, to najprawdziwsze cienie, z innego wymiaru. O popatrz, tutaj masz obrazki!

– Z innego wymiaru hm? – dziadek zmrużył oczy, ledwo powstrzymując się by nie parsknąć śmiechem. – Chcesz to ci opowiem historię z innego wymiaru. O czarach, podróżach, potężnych czarodziejach i ich spiczastych zamkach?  

Chłopiec w jednej chwili wypuścił z rąk książkę, wskoczył na łóżko z radości i zaczął skakać po nim, w takt wypowiadając:

– Będzie bajka! Będzie bajka!  

– No, no już przestań, kładź się ładnie i uspokój na chwilę, to ci opowiem… – dziadek zrobił chwilę przerwy. – prawdziwą historię, nie żadną bajkę. Bajki są dla dzieci, a ty przecież już jesteś dorosły facet.

Chłopiec zrobił zadumaną minę i na znak zgody pokiwał poważnie głową. Ułożył się grzecznie w łóżku, przykrył kołdrą i wyczekująco wpatrywał się w dziadka. Dziadek z kolei usiadł wygodniej, odchrząknął lekko i zaczął snuć swoją opowieść:

– Dawno, dawno temu, za trzema jeziorami, lasem i samotną górą, za opuszczonym bagnem i trupim trzęsawiskiem, za skrajem elfiej puszczy…

– Zaczyna się jak bajka… – przerwał dziadkowi chłopiec.

– Co? – zapytał dziadek, wyrwany z pantałyku. – Żadna bajka! Słuchaj dalej.  

– Dawno, dawno temu, za trzema jeziorami, lasem i samotną górą, za opuszczonym bagnem i trupim trzęsawiskiem, za skrajem elfiej puszczy i obok posępnej kniei stał piękny spiczasty zamek. Cudo tamtejszej architektury, wyłożony białym marmurem, ze świecącym dachem z czerwonych płytek. Z lewitującymi balkonami dookoła i równo skoszonym trawnikiem. W zamku zaś mieszkała prawdziwa szycha – cudowny czarodziej, czyli cudodziej. Czego się tylko nie dotknął, sprawiał że było to weselsze, lepsze, ciekawsze i miało w sobie więcej dobra. Cudodziej był bardzo mądry i dobrze wiedział jak wykorzystać swoje talenty, aby czynić dobro i przeciwstawiać się złu, dlatego też każdy kto potrzebował rady, albo pomocy, zwracał się z prośbą właśnie do niego. A wszystko to działo się w krainie zwanej przez wszystkich – Magią.

I tak właśnie, pewnego razu do Cudodzieja przybył, na wspaniałym białym rumaku, królewski posłaniec.  

– Cudodzieju, ach Cudodzieju! – tak rzekł właśnie do niego. – Złe, ach bardzo złe się rzeczy na naszym zamku dzieją, ach dzieją…

– Opowiadaj więc…  

– Razu pewnego, ach jaki to straszny był dzień, na zamek nasz przybyła pewna kobieta. W czerń obleczona, na audiencję do króla naszego dostać się chciała, ach chciała i dostała się. Stanęła przed obliczem Jego Najwyższej Mości i w twarz, ach jego śniadą twarz, zaklęciem mu potwornym rzuciła. – posłaniec ukrył swoje oblicze w rękach, nie mogąc już powstrzymać napływających łez.

– I co dalej się wydarzyło? Co to za zaklęcie było? – dopytywał zaciekawiony Cudodziej.

– Zaklęcie, ach co to za zaklęcie potworne było. Istotnie, potworne! Albowiem twarz naszego króla powykręcało, poskręcało, wykrzywiło i w jaszczurzą paszczę zamieniło!

– Król Paszczur! – wykrzyknął chłopiec zaaferowany opowiadaną historią.  

Dziadek uśmiechnął się do chłopca i wrócił dalej do swojej opowieści:

– I tak oto mieszkańcy Magii, króla swojego, Królem Paszczurem nazywać zaczęli.  

– Ratuj, ach ratuj, Cudodzieju wspaniały, odczaruj naszego Pana i ukarz przykładnie ową Wrędzę, co to czary swoje na nim próbowała. – ciągnął dalej królewski posłaniec.

Chłopiec znowu przerwał dziadkowi opowieść, nieśmiało ciągnąc go za rękaw:

– Dziadku! A co to jest wrędza?

– To przecież nic innego jak wredna jędza – odpowiedział dziadek z szerokim uśmiechem.

Chłopiec z wyraźną aprobatą przyjął wytłumaczenie i na nowo ułożył się w łóżku w oczekiwaniu na ciąg dalszy opowieści.  

– Hmm – Cudodziej złapał się za swoją spiczastą, gęstą bródkę. – Hmm

Ktoś z mało wprawnym okiem, mógłby naszego Cudodzieja wziąć za bardzo realistyczny posąg, tak bardzo się on zamyślił. Przybrał do tego wielce zabawną pozę, bowiem zgarbił się nieco, jedną ręką trzymał się za bródkę, drugą zaś złapał swoją pierwszą w łokciu, zmrużył w szelmowskim stylu swoje małe, zielone oczka i wydawał z siebie nieartykułowane dźwięki, które zapewne były czymś na kształt jęków namysłu. Tylko głośniejsze i bardziej złowieszcze.  

– Cóż poczniemy teraz, ach cóż poczniemy? – martwił się królewski posłaniec.  

– Nie ma innej opcji, niż skrzyżować swoje drogi z ową czarownicą, Wrędzą zwaną. Do odwrócenia czaru przekonać ją starać się będę, lecz obiecać niczego nie mogę. Potężne czary stosuje i sama pewnie równie silna i zła siła przez nią przemawia – ciągnął w zamyśleniu Cudodziej. – Czy wiesz, gdzie ostatnio ją może widziano?  

– Ach, na trupich trzęsawiskach nasz najlepszy łowczy jej ostatni ślad stracił… – dodał królewski posłaniec z wyraźnym poczuciem winy w głosie.  

Cudodziej z przekąsem pokręcił głową z niezadowolenia.

– Niedobrze, bardzo niedobrze…

Nie chciał jednak tracić już ani chwili dłużej, szybkich ruchem zawinął długi, karmazynowy płaszcz i już niemal biegł w stronę swojej spiczastej wieży.  

– Czekaj tu na mnie, zaraz ruszamy w drogę, spakuje tylko kilka najpotrzebniejszych rzeczy – rzucił na odchodnym.  

– Ale ja? Jak to tak? – szczerze zdziwił się posłaniec. – Ach, czemu ja mam iść? Przecież ze mnie jeno zwykły posłaniec, ach…  

Nikt już jednak go nie słuchał. Został sam zupełnie zmieszany i z całym wachlarzem niepewności.

 

*

 

Wspaniały Cudodziej i królewski posłaniec w wielkim pośpiechu przebyli elfią puszczę i pognali na przełaj przez posępną knieję. Wielce forsowali swe konie, bo i czas odgrywał tutaj wielką rolę. Nim słońce zniknęło za linią horyzontu, wielcy podróżnicy postawili swe kroki na trupim trzęsawisku.  

– No to i jesteśmy – zazgrzytał zębami posłaniec. – Ach, słyszałeś to, wspaniały Cudodzieju?

Bo w istocie po trzęsawisku poniósł się okropny hałas, coś jakby ktoś gwizdnął, świsnął albo zawył okrutnie. Zaraz po tym odezwały się i sowy i wilki, a w tym całym zamieszaniu i słońce schowało się przestraszone, pola oddając księżycowi, który wyjątkowo dziś świecił bardzo wyraźnie.

Cudodziej nic nie odpowiedział posłańcowi, jeno tylko cmoknął głośno i zeskoczył z konia. Otrzepał swe szlachetne odzienie z kurzu, ujął konia za uzdę i nic nie mówiąc skierował się w głąb trupiego trzęsawiska.  

– Ach, Cudodzieju, jak to tak? Nic nie odpowiesz? – jego głos co chwilę łamał się, przechodząc w pisk. – Nie znamy przecież drogi, może lepiej odpocząć do rana, niż błąkać się po omacku, w ciemnościach?  

– Cicho – Cudodziej zbył posłańca niedbałym machnięciem ręki. – Kiedy używasz czarów przez jakiś czas zostawiasz po sobie ślad. W zależności od tego jak mroczne i jak bardzo złe były to czary, przybierają one różne barwy i odcienie. Nasza Wrędza może i silna, ale mało ostrożna. Zostawiła po sobie tak śliczną pętelkę, że w zupełnych ciemnościach zobaczyłbym ją bez najmniejszego problemu.  

 Posłaniec rozejrzał się dokładnie raz, drugi, trzeci i żadnych kolorów, ani nawet innych odcieni niż barwy nocy, dojrzeć nie potrafił.  

– Ty ich nie zobaczysz – pospieszył z wytłumaczeniem Cudodziej widząc zmieszaną minę towarzysza. – Tylko czarodzieje mogą ją zobaczyć i to też nie wszyscy. Po prostu chodź za mną i staraj się wydawać jak najmniej dźwięków.

 Ruszyli więc w głąb trupiego trzęsawiska, po omacku, w kompletnych ciemnościach. Cudodziej kroczył pewnie, dostojnie, dokładnie wiedząc gdzie chce postawić swój kolejny krok. Posłaniec zaś szedł za nim niezdarnie, uderzając na przemian to w wystający konar, to w drzewo, które nagle wyrosło mu przed oczyma. Potykał się o kamienie, a raz nawet o mało co nie wpadł do małego bagienka, zręcznie ukrytego pod stertą spłowiałych liści.  

Ciężko jest myśleć o skradaniu, brocząc po łydki w lepkiej i brudnej wodzie. Cudodziej pomimo tego chodził zręcznie, cicho, niemal bezszelestnie. A posłaniec? Ach, posłaniec zaś nadrabiał i za siebie i za Cudodzieja, co rusz potykając się, jęcząc, płacząc i upadając na kolejnym wystającym konarze. Robiąc przy tym tyle hałasu, że niedosłyszący starzec usłyszałby go z dalekiej odległości.  

– Cudodzieju, ach Cudodzieju daleko jeszcze… – jąkał się posłaniec.

– Cicho, cicho! – przerwał mu wyraźnie skoncentrowany Cudodziej. – No przecież widzisz ten domek, za tamtym wielkim dębem. Świeci się jak świeca zapalona w skryptorium.

Posłaniec zmrużył oczy, może i faktycznie dostrzegł jakiś domek. Zlewał się on niestety z poszyciem tutejszego krajobrazu, mając ze świecą wspólnego tyle co nic. Tym razem to posłaniec nic się nie odezwał, nie chcąc niepotrzebnie denerwować Cudodzieja i wyrywać go ze skupienia. Machnął więc tylko głową, na znak że wie o czym mowa i gdzie trzeba iść. Wziął głęboki wdech, przeżegnał się skrycie i dodał sobie w duchu odwagi. Tej ostatniej bowiem będzie potrzebować najwięcej.  

Podróżnicy ruszyli przed siebie zbliżając się do domku Wrędzy na kilkadziesiąt metrów. Cudodziej zakasał rękawy, posłaniec wolno wypuścił powietrze. Kolejne kroki, szelest liści, szum ruszonej wody. Wdech i głęboki wydech. Krople spadającej rosy i następny krok. Cudodziej poprawił swoją przemoczoną szatę. Następny krok. Jeszcze odrobinę i będą już przed samym domkiem. Posłańcowi zabiło mocniej serce, w oszalałym rytmie chcące wyrwać się z więżącej go klatki żeber. I jeszcze jeden krok. I kolejny. I jeszcze następny.  

– O jejku, jejku, jejku. Zaraz się coś im stanie! – przeżywał chłopiec.  

Dziadek tym razem nic nie powiedział, nie chcąc przerywać swojej opowieści w tak ważnym momencie.  

W wodzie nagle coś się ruszyło, po trzęsawisku poniosło się echo wrzasku i okropnego jęku. Na pewno to nie był wilk, ani tym bardziej sowa. Cudodziej odwrócił się w ułamku sekundy. Posłaniec zawahał się. Za jego plecami w jednym momencie pojawiła się istota, oblepiona liśćmi, bagnem i dziwnym szlamem. Ociekała nim wszędzie. Z gęstych włosów, z twarzy, wynaturzonych, pazurzastych dłoni, szerokiej klatki piersiowej i potężnych ud. Nim Cudodziej zdążył zareagować, zanim nawet posłaniec zdążył odwrócić się, bagniste monstrum wrzasnęło przeciągliwym dźwiękiem, zupełnie takim samym, który podróżnicy usłyszeli zaraz po wkroczeniu na trupie trzęsawiska.

Później nastała sekunda ciszy. I zanim Cudodziej spostrzegł, że to pułapka i kto tak naprawdę jest prawdziwym celem, za jego plecami usłyszał ponętny dźwięk kobiecych ust:

– Hola, hola, trillu-tika, gdy Cię dotknę, dostaniesz bzika!

Cudodziej poczuł tylko słodki zapach perfum i ciepły dotyk dłoni na plecach. Oszołomiony wpierw złapał się za głowę, potem zaczął krzyczeć, by w końcu rzucić się na kolana, pozostając zupełnie bezbronnym. Po trupim trzęsawisku poniosło się tryumfalne zawodzenie Wrędzy. 

Bagniste monstrum rozpłynęło się w powietrzu chwilę później, pozostawiając po sobie jedynie nieprzyjemny zapach. Posłaniec zaś stał oniemiały, tracąc ostatnie resztki odwagi, jakie posiadał. Łapczywie łapał oddech. Wdech i wydech. Gorączkowo rozglądał się, nie mogąc skupić wzroku na jednym punkcie. Wdech i wydech. I jeszcze jeden. Dopiero za trzecim wdechem zauważył Wrędzę i klęczącego przed nią Cudodzieja. Dopiero teraz zrozumiał co tak naprawdę się stało.  

– Odejdź – wypowiedziały czule usta kobiety. – Mam już to co chciałam. 

Posłaniec dalej stał jak wryty. Oniemiały, przestraszony. Zupełnie nie wiedział co ma zrobić. Widział klęczącego Cudodzieja, tego który miał mu pomóc. Pomóc nam wszystkim, całemu królestwu. A teraz i on uwięziony. Wszystko poszło na marne. Po co on właściwie jechał w tę podróż? Wdech i wydech. Posłaniec gorączkowo myślał, przez jego głowę przelatywało całe stado rozpędzonych myśli, pytań, niedopowiedzeń. I kiedy chciał już się całkowicie poddać, odejść jak niepyszny i wrócić z klęską na plecach przed oblicze Króla Paszczura, przez jego głowę przeleciał mały, krótki impuls. Odpowiedź. Cudodziej dobrze wiedział co robi, zabierając go na wyprawę. Tak właśnie się miało stać. Odpowiedź jest tu i teraz, w jego rękach. To do niego należy obowiązek wypełnienia tej misji do końca.

Wrędza ciągnęła Cudodzieja za nogi, powoli wyciągając go z niewielkiej płycizny na brzeg, nieopodal jej domku. Kątem oka zerknęła na posłańca i posłała mu pełne współczucia spojrzenie:

– Jeszcze tu jesteś? – jej głos roznosił się melodyjnie w powietrzu. – Powiedziałam wyraźnie, że masz odejść.  

– N…n…n… – zaczął się jąkać posłaniec.  

– Tak słodziutki? Chcesz mi coś powiedzieć? – Wrędza niemal hipnotycznie flirtowała swoimi słowami, wypowiadanymi z uczuciem i delikatnością jedwabiu.  

– Nie odejdę! – zakrzyknął posłaniec, ocierając ostatnią łzę z twarzy.

– A to ciekawe… – Wrędza wydawała się być bardziej zaintrygowana niż zdenerwowana. – A nie odejdziesz, bo? 

Teraz, albo nigdy, pomyślał posłaniec. W ostatnim rozpaczliwym akcie swojej odwagi, posłaniec rzucił się na Wrędzę. Sam chyba do końca nie wiedział co chciał zrobić, ale nie było czasu na myślenie. To czas bohaterów, a on przecież jest człowiekiem czynu. Wrędza doskonale przewidziała zamierzenia królewskiego posłańca i niemal natychmiast złożyła proste zaklęcie oszałamiające. Nie przewidziała tylko jednego. Pech chciał, aby na drodze posłańca wyrósł potężny korzeń starego drzewa. Pech też chciał, aby to nie kto inny, jak właśnie nasz posłaniec potknął się o niego i runął jak długi w sadzawkę, unikając przy tym sprytnie zaklęcia Wrędzy.

Upadek iście bolesny, chlusnął mocno wodą dookoła. Pech po raz trzeci chciał, aby kilka kropel wylądowało na pięknym i zmysłowym obliczu potężnej Wrędzy. Nikt nie mógł tego przewidzieć. Krople, niczym sam ogień z najgłębszej otchłani, zaczęły iskrzyć się na twarzy i powoli wypalać dziury na całej jej powierzchni. Wrędza wrzeszczała jak na poparzoną przystało. Zachwiała się, rękami starając się strącić śmiercionośne krople wody.

Posłaniec wpierw był zaskoczony, później natomiast szybko odzyskał zimną krew i nabierając wody w obolałe ręce, chlusnął Wrędze w twarz jeden raz. Potem drugi, trzeci i kolejny. Ale to już bez znaczenia. Bowiem Wrędzy już nie było, rozpłynęła się w pobliskiej sadzawce, wydając po raz ostatni swój oszałamiający ryk bólu.

Na trupim trzęsawisku nastała cisza.  

Posłaniec zmęczony całym zajściem, dał rade jeszcze dojść do skulonego Cudodzieja.

– Już po wszystkim! – krzyczał nabuzowany pozytywną energią. – Wrędzy już nie ma! Nie ma!

Nadal lekko oszołomiony Cudodziej powoli podniósł się z ziemi. Chwilę wpatrywał się w posłańca, pozwalając pamięci na przywrócenie biegu ostatniego zajścia. W końcu, w pełni wyprostowany, uścisnął posłańcowi jego prawą dłoń.

– Gratulacje! Wiedziałem co robię, biorąc cię ze sobą – a po tych słowach uśmiechnął się tak szczerze, że nawet księżyc na niebie z zazdrością zerkał na posłańca i to czego dokonał.

 

*

 

– Koniec historii – skwitował dziadek.  

Chłopiec jednak wbrew oczekiwaniom dziadka wcale nie usnął. Nie ucieszył się nawet samą historią. Na jego małej pyzatej buźce bowiem pojawiły się krople łez. I choć, jak na dużego chłopca przystało, starał się nie rozpłakać, to słychać było jego stłumiony szloch i nerwowe pociąganie nosem.  

– Ej, kolego, a cóż to za smutna mina? Dlaczego płaczesz? Nie podobała ci się opowieść? – tym razem dziadek czuł się zakłopotany.  

– Nie, dziadku – w końcu się odezwał, nadal pociągając zakatarzonym nosem. – Podobała się, nawet bardzo! Ale to już koniec historii. I dlatego mi smutno.

Dziadek przysunął się do wnuczka, objął go czule silnym ramieniem i z pełną powagą i szczerością serca powiedział:  

– Ależ to nie koniec opowieści z krainy Magii. To ledwie maluteńki jej kawałek. Może innym razem opowiem ci o tym, jak posłaniec wrócił do króla i został bohaterem? Albo jak Cudodziej zdecydował się go przyjąć na ucznia sztuk czarodziejskich? A za kilkadziesiąt lat, to ty będziesz na moim miejscu i opowiesz tę i całą masę innych historii swoim dzieciom. Zamknijmy więc Magię w przyszłości. Tak mojej, jak i twojej. I otwierajmy ją zawsze wtedy, kiedy będzie taka potrzeba, zgadzasz się ze mną?

– Tak – odpowiedział chłopiec poważnym tonem i zamknął krainę Magii w swojej przyszłości.

A co było potem? Lepiej niech już on sam opowie. Dobranoc.

Koniec

Komentarze

Hmmm. Historia mnie nie wciągnęła. Wstęp o dziecinnych strachach jakoś słabo pasuje do reszty. Sama opowieść dziadka szału nie robi, ale neologizmy mi się spodobały.

Językowo: często nieprawidłowo zapisujesz dialogi. W Hyde Parku jest wątek na ten temat. Masz kilka literówek, zwykle polegających na kłopotach z ogonkami przy polskich literach. Pod koniec chyba interpunkcja się pogarsza. Czy ten pierwszy cudzysłów doczekuje się zamknięcia?

Wrędza ciągnęła Cudodzieja za nogi, powoli wyciągając go z niewielkiej płycizny

Powtórzenie.

Czasami zgrzytało mi jakieś sformułowanie; na przykład poszycie krajobrazu.

Babska logika rządzi!

Dziękuje za opinię i zwrócenie uwagi na błędy. Ciągle staram się polepszać warsztat, nie zawsze jednak się do końca udaje.

 

Pozdrawiam serdecznie!

Serenicusie, Magię zamkniętą w przyszłości przeczytałam bez przykrości, ale ponieważ, jak sam zaznaczyłeś, jest to bajka dla dzieci, entuzjazmu we mnie raczej nie wzbudziła.

W sumie opowieść jest dość prosta, powiedziałabym nawet, że zbyt prosta. Ot, żył sobie Cudodziej, pewnego dnia zjawił się królewski posłaniec z prośbą o pomoc, wyruszyli na poszukiwania Wrędzy, ekspedycja zakończyła się sukcesem. Dobranoc, kochane dzieci, możecie iść spać.

Jak dla mnie to trochę mało. Poza wędrówką przez bagna, nie dzieje się tu zbyt wiele. Knieję przebyli na przełaj, nie mieli po drodze żadnych przygód, nic się wydarzyło i nagle znaleźli się na moczarach. Nie wiem nawet, jak długo trwała wyprawa.

Denerwował mnie egzaltowany posłaniec, co rusz wykrzykujący ach! Pewnie miało to być coś, co przyda mu indywidualności, niestety, dla mnie było irytujące. Dzieci pewnie achy przełkną.

Wykonanie także pozostawia nieco do życzenia, czemu dałam wyraz poniżej.

Mam nadzieję, że Twoje kolejne opowiadanie będzie bardziej interesujące i staranniej dopracowane.

 

„Dziw­nie upodo­bał sobie wietrz­ne okno…” – Co to jest wietrzne okno? Czy jest równie zaraźliwe, jak wietrzna ospa? ;-) 

A może chodzi o zwyczajny lufcik?

 

„…po par­kie­cie biega ka­ra­luch Eu­sta­chy. Wczo­raj z ra­do­ści stra­cił głowę, ale po­mi­mo tego nadal żywo biega po po­ko­ju. Cza­sem za­sta­na­wiam się, jak ja bym szyb­ko bie­gał po po­ko­ju bez głowy”. – Powtórzenia.

 

„Na ich progu sta­nął rosły męż­czy­zna w ro­go­wa­tych oku­la­rach”. – Skutkiem czego okulary uległy zrogowaceniu? ;-) 

Pewnie miało być: Na ich progu sta­nął rosły męż­czy­zna w ro­go­wych oku­la­rach.  

 

„– Z in­ne­go wy­mia­ru hm? – dzia­dek zmru­żył oczy…”  – Z in­ne­go wy­mia­ru hm? – Dzia­dek zmru­żył oczy

Tu znajdziesz poradnik, jak poprawnie zapisywać dialogi: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

 

„Chło­piec w jed­nej chwi­li wy­pu­ścił z rąk książ­kę, wsko­czył na łóżko z ra­do­ści i za­czął ska­kać po nim…” – Chciałabym, choćby na krótko, móc zdrzemnąć się w łóżku z radości? ;-)

Proponuję: Chło­piec w jed­nej chwi­li wy­pu­ścił z rąk książ­kę, wsko­czył na łóżko i z ra­do­ści za­czął po nim skakać

 

„Co? – za­py­tał dzia­dek, wy­rwa­ny z pan­ta­ły­ku”.Co? – za­py­tał dzia­dek, zbity z pan­ta­ły­ku.

Zbić z pantałyku, to wprawić kogoś w zakłopotanie. Ten frazeologizm występuje wyłącznie w tej postaci.

 

„…zmru­żył w szel­mow­skim stylu swoje małe, zie­lo­ne oczka i wy­da­wał z sie­bie nie­ar­ty­ku­ło­wa­ne dźwię­ki…” – …zmru­żył w szel­mow­skim stylu małe, zie­lo­ne oczka i wy­da­wał nie­ar­ty­ku­ło­wa­ne dźwię­ki

Czy mógł zmrużyć cudze oczka i wydawać dźwięki z kogoś innego? ;-)

 

„Czy wiesz, gdzie ostat­nio ją może wi­dzia­no?” – Po co mu informacja o miejscu, w którym mogło jej wcale nie być? ;-)

Proponuję:  Czy może wiesz, gdzie ostat­nio ją wi­dzia­no?

 

„…szyb­kich ru­chem za­wi­nął długi, kar­ma­zy­no­wy płaszcz…” – Literówka. 

 

„…do­kład­nie wie­dząc gdzie chce po­sta­wić swój ko­lej­ny krok”. – …do­kład­nie wie­dząc gdzie chce po­sta­wić ko­lej­ny krok.

Czy mógł stawiać cudze kroki? ;-)

 

Cięż­ko jest my­śleć o skra­da­niu, bro­cząc po łydki w lep­kiej i brud­nej wo­dzie”.Trudno jest my­śleć o skra­da­niu, bro­dząc po łydki w lep­kiej i brud­nej wo­dzie.

Ciężkie jest coś, co dużo waży.

Broczyć można krwią z rany.

 

„…nie­do­sły­szą­cy sta­rzec usły­szał­by go z da­le­kiej od­le­gło­ści”. – Wolałabym: …nie­do­sły­szą­cy sta­rzec usły­szał­by go z dużej od­le­gło­ści.  

 

„Cu­do­dzie­ju, ach Cu­do­dzie­ju da­le­ko jesz­cze… – jąkał się po­sła­niec”. – Z zapisu nie wynika, by posłaniec się jąkał.

Może: Cu­do­dzie­ju, ach Cu­do­dzie­ju da­le­ko jesz­cze… – jęczał/ pojękiwał po­sła­niec

 

Świe­ci się jak świe­ca za­pa­lo­na w skryp­to­rium”. – Powtórzenie.

Wolałabym: Jaśnieje/ Płonie  jak świe­ca za­pa­lo­na w skryp­to­rium.

 

„Zle­wał się on nie­ste­ty z po­szy­ciem tu­tej­sze­go kra­jo­bra­zu…” – Raczej: Zle­wał się on nie­ste­ty z tłem tu­tej­sze­go kra­jo­bra­zu

Poszycie, to najniższa roślinność leśna. Krajobrazy nie mają poszycia.

 

„Wziął głę­bo­ki wdech, prze­że­gnał się skry­cie…” – Czy królewski posłaniec skrycie i potajemnie wyznawał wiarę chrześcijańską? ;-)

 

„Wdech i głę­bo­ki wy­dech”. – Próbowałam robić głębokie wydechy, nie udało się. Udało mi się tylko długo wydychać powietrze. ;-)

Może: Głęboki wdech i długi wydech.

 

„Cu­do­dziej po­pra­wił swoją prze­mo­czo­ną szatę”. – Wystarczy: Cu­do­dziej po­pra­wił prze­mo­czo­ną szatę.

Bo chyba nie miał okazji poprawiać czyjejś szaty. ;-)

 

„Po­słań­co­wi za­bi­ło moc­niej serce, w osza­la­łym ryt­mie chcą­ce wy­rwać się z wię­żą­cej go klat­ki żeber”.Po­słań­co­wi za­bi­ło moc­niej serce, w osza­la­łym ryt­mie chcą­ce wy­rwać się z wię­żą­cej je klat­ki żeber.

Serce jest rodzaju nijakiego.

 

„…isto­ta, ob­le­pio­na li­ść­mi, ba­gnem i dziw­nym szla­mem”. – Bagno, to obszar trwale podmokły. Nie można być oblepionym obszarem. ;-)

A może była oblepiona bagnem zwyczajnym, rośliną spotykaną na bagnach?

 

„Ocie­ka­ła nim wszę­dzie”. – Czy to znaczy, że Wrędza ociekała szlamem tam gdzie stała, trochę dalej i dwa kilometry w bok, także? ;-)

Proponuję: Ocie­ka­ła nim cała.

 

„…ba­gni­ste mon­strum wrza­snę­ło prze­cią­gli­wym dźwię­kiem…” – Nie wiem, o jakim dźwięku można powiedzieć przeciągliwy.

 

„I zanim Cu­do­dziej spo­strzegł, że to pu­łap­ka i kto tak na­praw­dę jest praw­dzi­wym celem, za jego ple­ca­mi usły­szał po­nęt­ny dźwięk ko­bie­cych ust:” – Usta nie dźwięczą. ;-)

Proponuję: I zanim Cu­do­dziej spo­strzegł, że to pu­łap­ka i kto tak na­praw­dę jest praw­dzi­wym celem, za swoimi ple­ca­mi usły­szał po­nęt­ne dźwięki płynące z/ dobywające się z ko­bie­cych ust:

 

„Hola, hola, tril­lu-ti­ka, gdy Cię do­tknę, do­sta­niesz bzika!”Hola, hola, tril­lu-ti­ka, gdy cię do­tknę, do­sta­niesz bzika!

Zaimki piszemy wielka literą, gdy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Łap­czy­wie łapał od­dech”. – Wolałabym: Chci­wie łapał od­dech.

 

„Wrę­dza cią­gnę­ła Cu­do­dzie­ja za nogi, po­wo­li wy­cią­ga­jąc go…” – Powtórzenie.

Proponuję: Wrę­dza taszczyła/ wlekła/ targała  Cu­do­dzie­ja za nogi, po­wo­li wy­cią­ga­jąc go

 

„Wrę­dza nie­mal hip­no­tycz­nie flir­to­wa­ła swo­imi sło­wa­mi, wy­po­wia­da­ny­mi z uczu­ciem i de­li­kat­no­ścią je­dwa­biu”. – Wiem, że jedwab jest delikatny, ale nie wiedziałam, że ma uczucia. ;-)  

Może: Wrę­dza nie­mal hip­no­tycz­nie flir­to­wa­ła, z uczu­ciem wypowiadając słowa de­li­kat­ne jak je­dwa­b.  

 

„Upa­dek iście bo­le­sny, chlu­snął mocno wodą do­oko­ła”. – Upadek nie mógł chlusnąć wodą, bo upadki nie chlustają. Chlusnąć może ktoś. ;-)

Chlusnąć, to wylać coś szybkim ruchem. Można chlusnąć wodą z wiadra.

Proponuję: Upa­dając iście bo­le­śnie, mocno rozchlapał wodę do­oko­ła.

 

„…wy­da­jąc po raz ostat­ni swój osza­ła­mia­ją­cy ryk bólu”. – Czy mogła wydać nie swój ryk? ;-)

 

„…dał rade jesz­cze dojść do sku­lo­ne­go Cu­do­dzie­ja”. – Literówka.

 

„W końcu, w pełni wy­pro­sto­wa­ny, uści­snął po­słań­co­wi jego prawą dłoń”. – Czy mógł uścisnąć posłańcowi nie jego dłoń? ;-)

 

„…że nawet księ­życ na nie­bie z za­zdro­ścią zer­kał na po­słań­ca i to czego do­ko­nał”. – Wolałabym: …że nawet księ­życ z za­zdro­ścią zer­kał z nieba na po­słań­ca i na to, czego do­ko­nał.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo dziękuje za wypunktowanie błędów. Postaram się, aby kolejne opowiadanie miało już ich znacznie mniej :)

Jest sporo błędów. Regulatorzy wymieniła, więc nie będę się powtarzać. Sama historia może być, jakby mi ją ktoś przeczytał, kiedy byłem mały, myślę że bardzo by mi się spodobała. Zgadzam się z Finklą, że początek trochę nie pasuje do całości. Zakończenie natomiast bardzo fajne.

Nowa Fantastyka