- Opowiadanie: Brygida - Zabawa w chowanego

Zabawa w chowanego

A więc, kolejne opowiadanie z cyklu przed Wami! Mam nadzieję, że to bardziej przypadnie do gustu:)

Miłej lektury:)

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Zabawa w chowanego

 

 

 

Jeśli uważacie, że studia to najcięższy okres w życiu każdego człowieka, to znaczy,

że jeszcze ich nie skończyliście i nie wiecie co to znaczy zacząć „prawdziwe życie”. Wierzcie mi, obrona pracy magisterskiej to nic, w porównaniu z poszukiwaniem posady, która zapewni wam jako taki dobrobyt na następne, daj Boże, kilka dekad waszego funkcjonowania.

Skąd to wiem?

To bardzo proste. W takiej małej wsi, jak ta, w której mieszkam, magister pedagogiki nie znajdzie pracy w wyuczonym zawodzie. Mimo tak zwanego „wiejskiego” wykształcenia, udało mi się zdać maturę, jednak nie na tyle dobrze, żeby studiować jakiś bardziej złożony kierunek uniwersytecki. Koniec końców postanowiłem wykorzystać szansę i rozpocząłem studia pedagogiczne. Mówi się, że lepszy wróbel w garści,

niż gołąb na dachu, ale jedyne co zyskałem z tego wszystkiego, to jednoczesną pogardę i szacunek, że „młody Sylwester Niewiadomski taki miastowy się robi!”. Jasnym było,

że jeśli się stąd nie wyniosę, cały trud, który włożyłem w magisterkę pójdzie na marne.

Niestety, ciężka choroba mojego ojca doprowadziła do tego, że mimo w miarę ustabilizowanego życia, musiałem wrócić w rodzinne kąty i miast rozwijać się dalej, jeździć po Polsce i w ogóle, skończyłem w kombajnie. Nie narzekam, mam dług wdzięczności wobec rodziców, którzy włożyli ogrom pracy w moją edukację, a ta robota to zaledwie niewielkie podziękowanie. Poza tym, ojciec to kawał chłopa, więc za niedługo znowu wróci na pole, a ja będę wolny.

Oczywiście, nie mogłem rozpocząć typowego wiejskiego życia. W Łodzi nadal wynajmowałem mieszkanie z dwoma kolegami z uniwerku, więc musiałem dorzucać

się do czynszu, żeby moje łóżko nie zostało odstąpione komuś innemu. Niczym tonący brzytwy, chwyciłem się pierwszej pracy, o której usłyszałem. Mogłem robić praktycznie wszystko, byleby tylko choć na trochę wydostać się poza granice wsi. I tak zostałem stróżem na cmentarzu w niewielkim miasteczku, oddalonym od nas o jakieś trzydzieści-czterdzieści kilometrów.

Nie powiem, chyba trafiłem najgorzej jak do tej pory, ale musiałem robić coś z dala od domu. Ten wiejski spokój doprowadzał mnie do szewskiej pasji i tęskniłem

za miastem. Moja robota ograniczała się do zamykania i otwierania głównej bramy, patrolowania terenu i polowania na cmentarne hieny. Na szczęście do tej pory jeszcze żadnej nie spotkałem.

– Widzę, Sylwestrze, że przyszedłeś odwiedzić naszą stokrotkę?

Ciepły, lekko zachrypnięty głos jednego z tutejszych zakonników wyrwał mnie z zadumy. Zapomniałem powiedzieć, że opiekunami parafii do której należał cmentarz byli ojcowie dominikanie. Odwróciłem się i uśmiechnąłem do brata Kleofasa.

– Pochwalony, bracie – przywitałem się szybko. Zakonnik popatrzył na mnie pytająco. – Tutaj pochowano niedawno dziecko, prawda? Data śmierci jest sprzed miesiąca, a jeszcze kwiaty są świeże i znicze nadal się palą. Pisze też, że zmarła tragicznie…, wie coś Kleofas na ten temat? O takich wypadkach powinno być głośno,

a tu ani widu, ani słychu.

– To bardzo smutna historia, dziecko – brat usiadł na ławeczce przed malutkim grobem i zrobił mi miejsce obok siebie. – Dziewczynka miała na imię Nikola.

Mieszkała w niewielkiej wiosce za naszym laskiem. Jej rodzice to dobrzy ludzie, bardzo mili i pracowici, jednak pech chciał, że mała urodziła się z dużym porażeniem mózgu. Dzięki pomocy wielu życzliwych osób, udało się uzyskać środki na kilkuletnią rehabilitację i leczenie dziecka. W efekcie, Nikola umiała chodzić i wykonywać niezbędne do funkcjonowania czynności. Niestety nie mogła mówić, choroba była zbyt ciężka. Rok temu wydarzył się okropny wypadek. Nie słyszałeś o nim, ponieważ byłeś wtedy jeszcze na studiach. Dziewczynka zniknęła z domu i nigdy do niego nie wróciła. Postawiono na nogi całą miejską policję. Na próżno – dominikanin westchnął. – Do samego końca, rodzice wierzyli, że ktoś ją porwał, że gdzieś ją wywieziono i że któregoś dnia po prostu pojawi się w domu, lub policja odnajdzie ją całą i zdrową.

Jednak w zeszłym miesiącu dostaliśmy od nich telefon, że grzybiarze znaleźli na leśnych mokradłach dziecięce sandałki. Jak możesz się domyślić, właśnie takie Nikola miała na sobie owego tragicznego dnia.

– A ciało…? – spojrzałem na niego zdziwiony. – Przecież ma grób, tak? Potem musiało wypłynąć i ciało.

– Nie, Sylwestrze – Kleofas pokręcił głową. – W trumience są tylko sandałki i kilka zabawek, które lubiła najbardziej. Rodzice zrezygnowali z dalszych poszukiwań ciała, odpowiedź była tylko jedna. Gdyby żyła miałaby teraz trzynaście lat… Biedne dziecko.

Uśmiechnął się do mnie smutno i poklepał po plecach.

– Pora się zbierać – wstał z ławki. – Kolacja zaraz, a ty musisz zamknąć cmentarz – uśmiechnął się i strząsnął habit. – Dobrej nocy i spokojnej pracy, Sylwestrze.

– Dobrej nocy – pomachałem mu na odchodne. – Zaraz za bratem zamknę, chcę tu jeszcze posiedzieć chwilę.

Kleofas odszedł w stronę głównej bramy, a ja wbiłem wzrok w marmurową płytę z wygrawerowanym imieniem i nazwiskiem dziewczynki. Jakoś nie mogłem uwierzyć w to, że nie znaleźli jej ciała. Według mnie, zwłoki znaleziono, ale były w fatalnym stanie i rodzice postanowili, nikomu o nich nie mówić i nie wystawiać ich na widok publiczny. Po prostu.

Zerknąłem jeszcze raz na grób Nikoli i przeszły mnie ciarki. Miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Może to tutejsze dzieciaki? Proboszcz wspominał, że cmentarz był ich ulubionym miejscem na zabawę w chowanego. Uspokoiłem nerwy i podniosłem się z ławki, miałem do wykonania robotę.

– Jeśli myślicie, że pozwolę wam bezkarnie biegać między grobami, to się grubo mylicie! Tylko ostrzegam! – zawołałem, wchodząc na alejkę prowadzącą do bramy cmentarza.

Po zamknięciu głównego wejścia, udałem się do mojej kanciapy przy pierwszej alei, obok kaplicy. Był to mały ceglany budyneczek, który przypominał domek działkowy, tylko w takiej uboższej wersji. Jedna izba, a w niej niepierwszej świeżości kanapa,

szafa i komódka, na której stał stary telewizor. Na ścianie dwa wieszaki, pod oknem mini lodówka i elektryczny czajnik. W czasie mrozów, ojcowie przynosili grzejnik i termofory. Niezbyt bogato i nowocześnie, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Wszedłem do środka, zamknąłem drzwi na zasuwkę i zdjąłem z siebie kurtkę. Wstawiłem wodę w czajniku, a potem sięgnąłem z lodówki jogurt brzoskwiniowy, jakąś kolację trzeba zjeść. Teraz tylko musiałem włączyć telewizor i rozsiąść się wygodnie na kanapie. To wszystko. Tak mniej więcej wyglądała moja praca. No jeszcze, powiedzmy co dwie-trzy godziny szybki obchód cmentarza, czy nikt się po nim nie kręci, rano otworzyć bramę i już. Ot cała robota. Czajnik pstryknął, więc poszedłem zalać kawę i w towarzystwie kultur bakterii jogurtowych oraz napoju bogów, udałem się na całonocny seans Władcy Pierścieni. Wszystko dzięki odtwarzaczowi DVD, który sobie tu przyniosłem.

Wsunąłem płytę w to cudne ustrojstwo i dołączyłem do Drużyny Pierścienia.

 

~*~

 

– Naprawdę chcesz prosić o pomoc jego?

Czarnowłosa dziewczyna, której oczy przypominały bezdenną otchłań, rozjaśnioną białymi tęczówkami, popatrzyła na mnie z obrzydzeniem. Stojące obok niej dziecko pokiwało z przejęciem głową.

– Nie sądzę, żeby on był w stanie pomóc ci w jakikolwiek sposób – mruknęła nieprzekonana. Dziewczynka zaczęła gestykulować z pasją, upiór pokiwał ze zrozumieniem, a potem westchnął i wzruszył ramionami. – Jak uważasz… Mnie nie interesuje, jak to zrobisz. Masz tu wrócić w jednym kawałku, rozumiesz? Inaczej nici z dalszej podróży, a żadna z nas tego nie chce, prawda? – popatrzyła na nią znacząco. Dziewczynka uśmiechnęła się, podbiegła do ściany z wieszakiem i sięgnęła z niego…

– Moja kurtka! – wrzasnąłem, spadając z kanapy. Zerwałem się na nogi i rozejrzałem po kanciapie. Pusto. Ani żywej duszy, prócz mnie, oczywiście. – Sen… – wymamrotałem, opadając z powrotem na posłanie. Bardzo realistyczny sen, powtórzyłem w myślach.

Wyprostowałem się i sięgnąłem po pilota. Film dawno się skończył, a DVD nadal pracowało. Wyłączyłem urządzenie, posiedziałem chwilę na kanapie żeby uspokoić oddech. Dochodziła ósma, należało otworzyć cmentarz. Podszedłem do ściany z wieszakiem po kurtkę. Obejrzałem ją kilka razy, stwierdzając z ulgą, że wszystko z nią w porządku.

– Tak, to był tylko głupi sen… – z pobłażaniem uśmiechnąłem się do siebie i sięgnąłem po buty stojące przy wycieraczce. – Co do…

Moje nowiutkie, czyściutkie oficerki prosto z jednego z ostatnich rodzinnych zakładów szewskich w mieście były zniszczone. Ale nie poszarpane, poharatane, rozerwane czy coś. One były całe mokre i upaćkane czymś, co przypominało bagnistą breję. Wzdrygnąłem się i spróbowałem sobie przypomnieć, czy wczoraj czasem w coś nie wdepnąłem, ale nawet psia kupa nie zostawia na bucie takiego syfu.

– Co się dzieje…? – wymamrotałem zaniepokojony. Czyżbym zostawił otwarte drzwi na noc? Przecież zamykałem je na zasuwkę! – No nic, spokojnie – wziąłem głęboki wdech, próbując się uspokoić. Wypuściłem powietrze z cichym świstem i wyszedłem z kanciapy.

Lubiłem cmentarz o poranku. Był cichy i spokojny, przesycony takim nieziemskim czymś. Wiatr bawił się liśćmi spadającymi z drzew, a potem układał je w co ciekawsze kombinacje na nagrobkach lub gonił alejkami. W powietrzu było czuć, że jesień robiła swoje porządki. Gdzieniegdzie odzywały się słowiki ukryte w dziuplach gęsto rosnących na cmentarzu drzew, a skaczące między grobami rude wiewiórki poszukiwały orzechów i nasion do zimowych zapasów. Wszystko było by pięknie, wręcz perfekcyjnie, gdyby nie to, że nie miałem butów!

Zanim zdążyłem doprowadzić moje obuwie do stanu używalności, udało mi się spóźnić z otwarciem cmentarza. Kiedy dobiegłem wymachując kluczami do głównego wejścia, zza bramy przywitało mnie posępne spojrzenie, zapewne czekającego na mnie już jakiś czas, ojca proboszcza.

– Witam ojca Hieronima! – zawołałem, niepozornie majstrując przy kłódkach.

– Spóźnienie, Sylwestrze, i to dziesięciominutowe – jego prawa brew powędrowała pod zmarszczone czoło. – Dzisiaj mamy pogrzeb sołtysowej Pijarowej. Jak się domyślasz, musimy wypaść bezbłędnie.

– Rozumiem, rozumiem – pokiwałem szybko głową i otworzyłem bramę. – Zapraszam, zapraszam.

Kiedy proboszcz wszedł na cmentarz, od razu skierował się do kaplicy,

a ja odetchnąłem z ulgą. Taka reprymenda to nic. Z daleka dostrzegłem przygarbioną sylwetkę pana Antoniego, mojego wymiennika na dzienną zmianę. Staruszek uśmiechnął się i uścisnąwszy moją dłoń udał się do ojca Hieronima, musiał pomóc w przygotowaniach do pogrzebu.

 

~*~

 

– Wyglądasz jakby wypuścili cię z izby wytrzeźwień, Sylwestrze.

Brat Kleofas zaśmiał się na mój widok i rozsiadł na starej kanapie. Antoni tylko kręcił głową, nie wierząc w to, co widzi.

– Nie mam zamiaru ponownie dać ubrudzić sobie butów – odpowiedziałem zdecydowanie, a na potwierdzenie tupnąłem jeszcze kaloszami. Co prawda, to prawda, wyglądałem jak jakiś lump, ale muszę dbać o swoje ładne ubrania. Koszulę w kratę i ogrodniczki koloru bliżej nieokreślonego wygrzebałem z roboczych ciuchów taty, które trzymał w stodole, a kalosze pożyczyłem od dziadka. – Panie Antoni, jest pan już wolny, tera moja warta nadeszła.

– No to dobrej nocy, młody gniewny – Antoni zaśmiał się, poklepał mnie po ramieniu i wyszedł z kanciapy. Brat Kleofas obserwował z rozbawieniem, jak ściągam ze stóp kalosze i ładuję się obok niego na kanapie.

– Jesteś zapobiegawczy, co? – zaśmiał się, a potem wskazał na odtwarzacz przy telewizorze. – To to ustrojstwo na filmy jest fajne. Próbowaliśmy z Antonim je włączyć, ale nam nie szło, może nas nauczysz jutro? Moja siostrzenica dała mi na urodziny film o ojcu Pio, ale u nas nie ma takiego odtwarzacza, a to tutaj, to chyba właśnie na takie rzeczy jest, co?

– Dokładnie, dokładnie – pokiwałem głową. – Nie ma problemu, ale teraz brat sobie pójdzie, bo muszę zamknąć cmentarz..

Odprowadziłem brata Kleofasa do bramy. Zanim zamknąłem bramę do świata umarłych, coś mnie tknęło i wróciłem się na wschodnią alejkę. Ledwie minąłem grobowiec rodziny Kowalskich, kiedy na uliczkę wybiegł na oko dziesięcioletni rudzielec w kraciastej poliestrowej kurtce.

– Niech pan nie zamyka! – ubiegł mój wrzask, piskliwym krzykiem. – Wkopali mi tu piłkę, nie mogę jej znaleźć!

– I do tej pory cię tu wcześniej nie widziałem? – warknąłem. – W konia chcesz mnie zrobić?

– Nie, poważnie! – chłopiec wymachiwał rękoma. Jakby pod kurtkę wlazła mu gromadka mrówek. – Mój kolega też szuka… O idzie!

Obejrzałem się, we wskazanym przez niego kierunku, ale na alejce nikogo nie było. Odwróciłem się z powrotem i mało co nie przygryzłem sobie języka.

Zakląłem siarczyście, po rudym gówniarzu nie było śladu. Albo znowu bawią się w chowanego albo psikusy im w głowie. Ojciec Hieronim mnie prześwięci!

– Wracać do domu, gówniarze! – krzyknąłem. W oddali usłyszałem dziecięce śmiechy, a potem na wysokości muru zobaczyłem czwórkę łobuziaków z rudzielcem na czele. Wytknął mi język i wraz z kolegami przebiegli przez bramę.

Jeszcze kilka minut stałem przy rozpadającym się grobowcu, żeby trochę ochłonąć. Co za tupet mają te gnojki! Zero szacunku, jakiegokolwiek zahamowania! Za moich czasów… ech, nie ma co gadać. Zdecydowałem się jeszcze zrobić szybki obchód alejkami. Po półgodzinie wróciłem na kolację. Na zewnątrz zrobiło się już ciemno,

zaczął wiać nieprzyjemny chłodny wiatr. Włączyłem sobie na DVD szóstą część Gwiezdnych Wojen i wziąłem się za szykowanie kanapek. Standardowo zaparzyłem kawę. Jeszcze po raz któryś z kolei sprawdziłem, czy zamek w drzwiach jest przekręcony i zadbawszy o swoje bezpieczeństwo, rozpocząłem nocny seans. Bo co innego mogłem zrobić?

 

~*~

 

Budzik zadzwonił przed północą.

Tym razem obudziłem się od razu. Wstałem z łóżka i naszykowałem się do obchodu. Z ulgą stwierdziłem, że kalosze były czyściutkie, podobnie jak reszta mojego stroju. Żadnego błota, brei, nic. Ubrałem się i wyszedłem na aleję.

Spacerując między grobami oświetlałem sobie drogę latarką. Nigdy nie próbowałem chodzić po cmentarzu po ciemku, za dużo naoglądałem się w dzieciństwie bajek i horrorów, żeby tak ryzykować. Poza tym, lubiłem czytać napisy na nagrobkach. Nie wiem w sumie skąd i kiedy to się wzięło, ale kiedy mijałem jakiś ciekawszy pomnik, podświetlałem sobie tablicę i poznawałem właściciela mogiły. Dzięki temu mogłem być jak pseudo przewodnik. W dzień czytałem sobie w internecie co nieco o stylach w jakich były budowane te cuda, także gdyby ktoś mnie o coś kiedyś zapytał, z pewnością mógłbym się wypowiedzieć. Osobiście byłoby żal pieniędzy na stawianie sobie po śmierci wielkiego pomnika z gotyckimi wzorami i wyobrażeniami aniołów, Jezusa lub Maryi, którzy to niby płaczą nad moją duszą, bo nie wiadomo gdzie trafi. Chociaż wtedy pieniądze już mi nie będą potrzebne.

Zatrzymałem się przed grobem Nikoli. Jakoś ostatnio przyciągało mnie miejsce spoczynku jej sandałków i zabawek. Zaśmiałem się mimowolnie, choć wiedziałem,

że było to nieodpowiednie. Jednak zabawnym wydało mi się wkładanie do trumny takich pierdół, co to komu da?

– O czym myślę…? – mruknąłem i pokręciłem głową, wyobraźnia płatała mi figle. Poświeciłem latarką na nagrobek i poczułem ukłucie w brzuchu.

Na pomniku znajdowały się plamy błota, a wazon z kwiatami był przewrócony. Wiązanka kwiatów, którą włożyli do niego rodzice Nikoli po pogrzebie, leżała bezładnie na ziemi. Podniosłem naczynie i wstawiłem do niego z powrotem kwiaty,

rękawem koszuli ściągnąłem z płyty grobowej błoto. Uznałem, że tak właśnie powinienem zrobić i tyle. Wzruszyłem ramionami i udałem się z powrotem do kanciapy. Nocny obchód z poniedziałku na wtorek zaliczony.

 

~*~

 

– Czy możesz mi wyjaśnić, co to ma znaczyć? – nieprzyjemny ton głosu Antoniego wyrwał mnie z krótkiej drzemki. – Dlaczego nie dbasz o swoje stanowisko pracy?

– Słucham? – wybełkotałem, próbując się obudzić. To była jedna z krótszych drzemek w ostatnim tygodniu. Wszystko przez nowy sezon „Gry o tron” który wyszedł na DVD. Od kilku nocy zamiast spać między obchodami, siedzę i oglądam odcinek po odcinku. Taki minus posiadania internetu z ograniczeniami i braku HBO w standardowym pakiecie TOYA.

– Mówię o tym co się dzieje w schowku – Antoni wywrócił oczami. – Przecież ty tam nawet nie musisz zaglądać, bo to ja mam dbać o czystość na cmentarzu.

– Ja nie… – zacząłem, ale staruszek wszedł mi w słowo.

– Ja nie rozumiem, dlaczego kiedy nie przychodzę przez trzy dni do pracy, bo mam wolne, to w schowku jest nagle cała masa bagnistej brei. I w ogóle skąd ją tam wziąłeś? Jeżeli nawet przekopujesz coś, to powinieneś… Hej!

Ale ja już go nie słuchałem. Zerwałem się na nogi, wskoczyłem w kalosze i wyleciałem z kanciapy jakby mnie piorun poraził. Pobiegłem za stróżowe lokum i otworzyłem drzwi do stojącego pod murem drewnianego schowka na sprzęt gospodarczy. Znowu niemiłe ukłucie w żołądku. Bałagan to mało powiedziane, pomyślałem. To pomieszczenie było istną stajnią Augiasza

Łopaty, grabie, wiadra i robocze ciuchy Antoniego były całe umorusane w błocie. Breja była też na ścianach i podłodze. Wszedłem do środka i przyjrzałem się temu wszystkiemu. Zauważyłem, że w mazi były odciśnięte dłonie i małe stopy. Bez butów. Przeszedł mnie straszny dreszcz, na karku poczułem chłód.

– To powiesz mi, jak to zrobiłeś? – Antoni dołączył do mnie i zmierzył mnie ganiącym spojrzeniem, w którym była nutka niedowierzania. Ja też nie dowierzałem. Po prostu nie rozumiałem tego, co tu się wyczyniało. Moje buty, nagrobek Nikoli, teraz kanciapa…

– Antoni, czy to możliwe, żeby ktoś wchodził na cmentarz, mimo zamkniętej bramy i dosyć wysokiego muru? – wydukałem

– Oczywiście, że nie. A jeżeli tak by się stało, straciłbyś pracę bo nie umiesz dobrze pilnować. – staruszek klepnął mnie w ramię. – No, chłopcze, do roboty. Nie wrócisz do domu zanim tego nie sprzątniesz.

 

~*~

 

Jeden dzień wolnego to zawsze coś. Naprawdę. Można się wyspać, spróbować, ale tylko spróbować uregulować zegar biologiczny i usiąść do wspaniałego internetu. Gdybym miał laptopa, moje życie byłoby dużo łatwiejsze, ale i tak cieszmy się z tego co mamy, rodzice wcale nie musieli się zgodzić na komputer w domu. Dla nich telewizor i wzbogacony o pralkę sprzęt AGD to i tak już dużo techniki.

Może to i głupie, ale pierwszą frazą, którą wpisałem w wyszukiwarkę, były

„bagna i grzęzawiska”. Męczyła mnie historia tej biednej Nikoli. Jak do tej pory, wszyscy myślą, że utopiła się w bagnie, ale przecież to niemożliwe, żeby jej ciało po tak długim czasie z niego nie wypłynęło. Umorusane w błocie sandałki to żaden dowód śmierci. Każdy się ze mną zgodzi.

Przez dobrą godzinę czytałem o różnych przypadkach śmierci i zaginięć na terenach grzęzawisk. Sięgnąłem nawet do kwestii ruchomych piasków, ale to bardziej z głupiej ciekawości. Artykuły, które tam znalazłem, nie mówiąc już o zdjęciach, rozstroiły moje nerwy na resztę dnia. Owszem, zwłoki mogły wypływać z grzęzawiska, ale jeżeli nikt ich z niego nie wyciągnął, wracały tam z powrotem i tak bez końca. Wystarczyło trafić w odpowiednim momencie. Wcale mnie to nie pocieszało.

 

~*~

 

Podczas zmiany Antoniego nie wydarzyło się nic wyjątkowego.

Staruszek przesiedział całą noc przed telewizorem oglądając jakiś maraton kabaretów na TVP1, a że tamtej nocy padało, nie musiał nawet wychodzić na obchód. Farciarz.

Kiedy przyszła moja kolej, na następny dzień pod wejściem do kanciapy powstało piękne bajorko błota. Na szczęście, jeśli można tu w ogóle o nim mówić, zdążyłem je jakoś zutylizować i ogarnąć plac boju zanim przyszedł Antoni. Patrzył na mnie dość dziwnie, ale ja się mu nie dziwię. Też lustrowałbym go wzrokiem, gdybym zastał go siedzącego na schodkach kanciapy, umorusanego w błocie z łopatą i wiadrem u stóp. Powiedziałem mu, że postanowiłem zająć się rozwalonymi wazonami i donicami z grobów przy głównych alejach, a że pech chciał to z jedną, wyjątkowo starą i obleśną musiałem się wywalić. Nie wiem czy mi uwierzył, ale nawet nie chciało mi się być wiarygodnym.

Z kałuży błota wychodziły ślady małych bosych stópek, które prowadziły do bramy cmentarza. A cmentarz zamknąłem dokładnie. Nawet odsunąłem kosze na śmieci i skrzynie stojące pod murem, wszystko po to, żeby te gówniarze nie mogły tu wleźć i zrobić mi bałaganu. Więc skąd wzięło się błoto i ślady? Coś było nie tak. I powoli zaczynałem się bać.

 

Następnego dnia, ojciec Hieronim przepędził wesołą gromadę łobuziaków zanim sam zdążyłem zareagować.

– Żebym was tu więcej o tej porze nie widział! – wołał za nimi. – Do domu wracać, spać do łóżek! Taka późna godzina!

– Inne czasy, ojcze – powiedziałem, wychodząc z kaplicy. – Proszę odetchnąć

i rozluźnić się trochę, bo ojciec komplety dobrze nie poprowadzi.

– Nie denerwuj mnie, Sylwestrze – mruknął. – Idziemy, zamykasz bramę i pilnujesz, żeby nie było tu żadnych cyrków.

– Ta jest – uśmiechnąłem się półgębkiem.

 

~*~

 

Koszmar obudził mnie równo o północy. Śniłem o kobiecie w czarnym całunie, której oczy wypełnione były czernią. Pochylała się nade mną, szepcząc niezrozumiałe słowa, a potem dotknęła białą, wychudłą dłonią mojego policzka. Poderwałem się z wrzaskiem i upadłem na podłogę. Cały dygotałem, po czole spływały mi krople potu. Myślałem, że się popłaczę. Już raz ją widziałem, we śnie, była tutaj razem z jakimś dzieckiem. Jednak dzisiaj to było takie realne! Myślałem, że umrę od samego patrzenia na nią.

Wcisnąłem włącznik i kanciapa wypełniła się światłem. Zrobiłem sobie kawę, nie było mowy o dalszym śnie. Zaraz obchód, a poza tym, nie chciałem kolejnego morderczego koszmaru. Sięgałem z lodóweczki mleko i odruchowo zerknąłem w małe okienko wychodzące na alejkę.

Wtedy ją zobaczyłem.

Mała dziewczynka w granatowych krótkich ogrodniczkach i koszulce w biało-czerwone poziome paski. Była cała umorusana błotem. Rączki, nóżki, głowa, twarz. Brązowa breja sklejała króciutkie jasne włoski, a w niektórych miejsca na ciele maź tworzyła już szarawą skorupkę. Wybiegłem przed kanciapę. Dziecko nadal stało na alejce. Z jej ogrodniczek na chodnik skapywało błoto. Wyciągnęła do mnie chudziutką rękę i wykonała przywołujący gest.

– Skąd się tu wzięłaś? – zawołałem, ale ona milczała.

Zaczęła machać do mnie obiema rękami, a potem pobiegła wzdłuż alejki.

Nie zastanawiając się, ruszyłem za nią. Wydawało mi się, że o to chodziło. Żebym za nią pobiegł. Ręce mi się trzęsły, bo w głębi duszy, wiedziałem, gdzie biegniemy. Dopadła bramy cmentarza i nie wiem, jak to zrobiła, ale kiedy wybiegłem na główną aleję, jej już nie było. Wyjście było zamknięte, więc przetrząsłem kieszenie w poszukiwaniu klucza. Na szczęście zabrałem go ze sobą. Opuściłem cmentarz i zacząłem rozglądać się za dziewczynką. Dopiero po chwili zauważyłem, odciśnięte w wilgotnej ziemi ślady stópek. Puściłem się szaleńczym biegiem za tropem prowadzącym do leśnych bagien. Nie było czasu.

Sytuacja była dla mnie jasna. Dzieci bawiące się w lesie, może dwójka, może więcej. Jedno wpada w grzęzawiska, a pozostałe próbują je ratować. Kiedy im się to nie udaje, biegną gdzie mogą szukając pomocy. Ta dziewczynka, która do mnie przyszła, zdecydowała, że cmentarz, to najbliższe miejsce potencjalnego ratunku. I dobrze pomyślała.

Że dotarłem na miejsce, zrozumiałem, kiedy wpadłem w kałużę błotnistej brei.

Na szczęście nie było to żadne bagno, ale od tej pory musiałem być bardzo ostrożny. Tym bardziej, że jedynym źródłem światła był ekran mojego telefonu. Świeciłem sobie pod nogi szukając śladów dziecka. Kiedy dotarłem do bagna, przy którym się kończyły, z przerażeniem zobaczyłem, znikającą w błocie dziecięcą głowę. Nie zastanawiałem się długo, nie było czasu szukać tamtej dziewczynki. Zrzuciłem z pleców kurtkę i wszedłem do grzęzawiska. Na wszelki wypadek złapałem się gałęzi najbliższego krzaka, wolną ręką zacząłem szukać ciała. Czułem, jak masa napierała na mnie, próbując wciągnąć głębiej, ale roślina, którą się asekurowałem póki co spisywała się na medal .

– Gdzie jesteś!? – zawołałem sunąc dłonią na oślep. Nie miałem żadnego źródła światła, komórka leżała w trawie, kilka metrów dalej. Upuściłem ją, kiedy zobaczyłem pochłaniane przez bagno dziecko. Miałem tylko nadzieję, że dziewczynka, która po mnie przybiegła, pognała zawiadomić kogoś o mojej akcji ratowniczej. Nie było szans,

żebym sam sobie z tym poradził, co najwyżej mogłem pomóc ofierze zaczerpnąć powietrza i nie pozwolić jej utopić się w błocie. Ale ono było wszędzie i napierało na mnie coraz bardziej. Wierzgałem nogami, moja ręka rozgarniała błoto na wszystkie strony, jednak nigdzie nie mogłem wyczuć dziecięcego ciałka. – Nie poddawaj się! – jęknąłem wyciągając z siebie resztki sił. Błoto było wszędzie, bagno wciągało mnie coraz mocniej. Krzyczałem, choć wiedziałem, że mnie nie usłyszy. Miałem dosłownie sekundy na znalezienie go. Musi być gdzieś blisko, bagno nie mogło wciągnąć go zbyt głęboko, przecież chwilę wcześniej widziałem jego głowę. Machałem rozpaczliwie ręką, ale nie miało to najmniejszego sensu. Pozostało mi tylko jedno. W oddali dostrzegłem światło latarek. Bogu niech będą dzięki, Dziewczynka wezwała pomoc!- Tu jesteśmy! Pomocy! – wrzasnąłem i puściłem się gałęzi. Nie było mowy o szukaniu dziecka jedną ręką.

Błoto naparło na mnie jeszcze mocniej i poczułem jaka zapadam się w ciemną breję. Słyszałem nawoływania ludzi, więc krzyknąłem jeszcze raz i drugi, a potem nabrałem powietrza i zanurzyłem się prawie po czubek głowy. Grzebałem w błocie na wszystkie strony i poczułem coś pod palcami. Wysunęło się z mojej dłoni, więc wierzgnąłem

się mocniej i zacisnąłem dłoń na chudziutkiej rączce. Wzdrygnąłem się, skończyło mi

się powietrze w płucach i zacząłem się dusić. Mokradła postanowiły stać się moją mogiłą. Moje ciało słabło, ciemność nacierała ze wszystkich stron.

Wtedy ktoś szarpnął mnie za sweter. Jakaś ogromna siła pociągnęła mnie ku górze i zostaliśmy wyciągnięci z bagna. Nie wiem jakim cudem. W ciemności, widziałem tylko trupie, białe źrenice.

Położyli mnie na ziemi, jeszcze nigdy zimna gleba nie była mi tak droga i miła jak teraz. Zacząłem kaszleć i pluć błotem. Ktoś przekręcił mnie na brzuch i przytrzymał, żebym mógł spokojnie zwymiotować. Wstrząsały mną torsje, ale żyłem. Bagno mnie nie pochłonęło.

– Jesteś najbardziej szurniętym cmentarnym stróżem, jakiego poznałem w swoim życiu, a wierz mi, w zakonie jestem najstarszy.

– Dziękuję… – wyszeptałem słabo. Brat Kleofas uśmiechnął się i pomógł mi usiąść. Oparł mnie o drzewo, wytarł twarz rękawem białego habitu. – Bracie… co z nim…? – spytałem, zrywając się do przodu, bo przypomniałem sobie, dlaczego znalazłem

się w takiej, a nie innej sytuacji.

– O kim mówisz? – Zakonnik przysunął mnie z powrotem do drzewa.

– O dziecku, które topiło się w bagnie – powiedziałem. – Na cmentarz przybiegła dziewczynka, cała umazana w błocie. Przyprowadziła mnie na trzęsawiska i wskazała bagno, w którym topiło się dziecko. Skoczyłem mu na pomoc, a wy przyszliście, bo ona po was pobiegła.

– Sylwestrze, nikt po nas nie przyszedł – brat Kleofas patrzył na mnie zaniepokojony. – Twoje zniknięcie zauważyliśmy, tylko dlatego, że ojciec Onufry zobaczył z okna swojej celi, jak wybiegasz z cmentarza. Nie widział, żeby ktokolwiek tam z tobą był. Poza tym…

– Ale ja znalazłem w bagnie dziecko – zawołałem histerycznie. – Złapałem jego rękę i nie puszczałem, dopóki mnie nie wyciągnęliście. Przecież sami wi…

– Sylwestrze – brat Kleofas złapał mnie za ręce i spojrzał prosto w oczy. – To nie było topiące się dziecko… To były zwłoki Nikoli.

 

~*~

 

„Sekcja zwłok potwierdziła, że szczątki, które Sylwester Niewiadomski wydobył z bagna, należały do dwunastoletniej Nikoli Fornalczyk, której zaginięcie zgłoszono lokalnej policji w zeszłym roku. Kilka dni po wydarzeniu, odbył się ponowny pogrzeb dziecka, jednak tym razem, w trumnie nie było już tylko sandałków i zabawek.

Na ceremonię przybyła ponad setka osób, z tragiczną sytuacją w jakiej znalazło

się małżeństwo Mirowskich identyfikowało się wielu ludzi.

Sylwester Niewiadomski, jako przyzwoity i honorowy człowiek odmówił przyjęcia nagrody, którą rok wcześniej obiecali rodzice Nikoli za odnalezienie jej, lub jej ciała. Odmówił także jakiejkolwiek wypowiedzi na temat swojego dokonania.”

– No doprawdy, strasznie skromny z ciebie człowieczek.

Strzyga uśmiechnęła się nachylając nad ramieniem niewidzącego jej Sylwestra. Skończył czytać gazetę, a potem położył ją na ławeczce. Zjawa odsunęła się od niego i podleciała do rosnącej nieopodal sosny. Jej czarna, niczym pogrzebowy całun szata, unosiła się na delikatnym wieczornym wietrze. Nie spuszczając wzroku z chłopaka usiadła na najniższej gałęzi drzewa.

– Jej już tu nie ma… – mówiła cicho. – Odeszła dalej, dokonała najlepszego wyboru, w jej dość długim jak na tak małe dziecko życiu duchowym. Gdybyś wiedział ile czasu zajęło jej znalezienie kogoś, kogo uznała za odpowiedniego do odnalezienia jej ciała. Albo może inaczej, to ona zbierała się tyle czasu, żeby spojrzeć na swoje zwłoki. Bała się, to normalne. Po roku, to już nie jest ta sama powłoka, w której się żyło. To wynaturzona kupa kości, gnijących mięśni, strzępków ubrań i innych okropnych rzeczy, a to tylko dziecko…, ale teraz jest już bezpieczna, Sylwestrze, więc przestań tu przychodzić tak często – westchnęła, powoli rozpływając się w powietrzu. – Już więcej jej nie zobaczysz, nie masz na co czekać. Tylko sprawisz jej tym przykrość.

Sylwester ani drgnął z ławki. Jego spojrzenie cały czas utkwione było w małym zdjęciu wmurowanym w nagrobek Nikoli Fornalczyk. Uśmiechnięta zielonooka dziewczynka o jasnych króciutkich włoskach szczerzyła się do niego promiennie, jakby to właśnie dla niego przeznaczony był ten uśmiech.

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Jeśli uważacie, że studia to najcięższy okres w życiu każdego człowieka, to znaczy,

że jeszcze ich nie skończyliście i nie wiecie co to znaczy zacząć „prawdziwe życie”. wierzcie mi, obrona pracy (…) po kropce dużą literką

 

Niestety, ciężka choroba mojego ojca doprowadziła do tego, że mimo w miarę ustabilizowanego życia, musiałem wrócić w rodzinne kąty i miast rozwijać się dalej, jeździć po Polsce i w ogóle, skończyłem na kombajnie. – raczej w kombajnie, tak jak w samochodzie, traktorze itd.

 

Lubiłem cmentarz o poranku – heh, był taki jeden który lubił zapach napalmu o poranku, ale nieważne, to tylko moje skojarzenie

 

Spacerując między grobami oświetlałem sobie drogę latarką na baterie. – latarką w zupełności wystarczy, dobrze, że nie napisałaś jakiej mocy bateriami:) Taka szczegółowość w tekście jest irytująca, podobnie ma się sprawa z wtrącaniem tytułów filmów, które bohater oglądał na DVD. Po co czytelnikowi o tym wiedzieć?

 

Z kałuży błota wychodziły ślady małych bosych stópek, które prowadziły do bramy cmentarza. A cmentarz zamknąłem dokładnie. – jedno z wielu powtórzeń w opowiadaniu, ale wszystkich nie będę wypisywać

 

I jeszcze problemy z przecinkami, błędnie zapisane dialogi oraz nadmiar zaimków. Musisz z tym powalczyć.

 

Fabuła opowiadania jest tak ostukana, że trudno znaleźć w opisanej historii coś ciekawego lub oryginalnego. Zakończenie jest mega przewidywalne.

 

Pozdrawiam

Mastiff

Trzeba poprawić edycję, bo pouciekały Ci niektóre akapity. Czuć, że temat Cię wciągnął, że pisanie tego tekstu było dla Ciebie frajdą. I to jest na plus.

IMO, początek trochę zagmatwany – można było sobie podarować tak szczegółowe wyjaśnienia dot. biografii bohatera (mniej zahartowany czytelnik może sobie odpuścić czytanie tekstu na tym etapie) i od razu przejść do opisu sytuacji na cmentarzu, a wątki biograficzne wrzucić w tzw. międzyczasie.

Wątpliwości faktograficzne: 1. dopóki nie zostanie odnalezione ciało osoby zaginionej, nie można uznać tej osoby za zmarłą, tym samym nie można również urządzić jej pogrzebu. 2 znalezienie sandałów Nikoli nie mogło być tożsame z uznaniem jej za zmarłą (co zresztą sama potwierdziłaś w tekście) 3. z bagna rzadko wypływają topielcy; ja przynajmniej o takim przypadku nie słyszałem. Podobnie z sandałami Nikoli – raczej ciężko sobie wyobrazić, żeby wypłynęły same, bez ciała. 4. Słowiki nie żyją w dziuplach, lecz wiją gniazda. 4. Nie jest to opowiadanie fantasy – raczej na pewno horror.

Wnioski pokontrolne: wskazana większa dbałość o szczegóły dot. budowania fabuły (patrz wątpliwości powyżej), idziesz w dobrym kierunku, ale ciężka praca nad edycją tekstu nadal wskazana. Zapisuj ciekawe pomysły w notatniku, spróbuj streścić sobie fabułę opowiadanie przed rozpoczęciem pisania – czasami już na tym etapie można uniknąć pewnych szablonów i niekonsekwencji.

...always look on the bright side of life ; )

Przeczytałem jednym ciągiem. Czytaj: świetne opowiadanie. I owszem, nawet ja, chociaż nie jestem tak dobry w wyłapywaniu błędów, to trochę ich wyłapałem. Jednak dla mnie fabuła była na tyle ciekawa, by zignorować je w trakcie czytania. Też mi chodził po głowie ostatnio cmentarz… ale nie wpadłem na nic sensownego w tym temacie.

Przed czytaniem skonsultuj się z lekarzem bądź farmaceutą. Lub psychologiem.

Bohdan, dziękuję za ukazanie błędów, te zaznaczone poprawiłam, z akapitami trochę powalczyłam, ale się udało.:) Co do fabuły, zdaję sobie sprawę że jest przewidywalna, ale nie chodziło mi w żadnym razie o jakieś nowe zaskoczenie. W historiach o duchach, dość rzadko znajdują się objawienia, temat jest wręcz uwielbiany przez pisarzy;)

Jacku, dziękuję za wskazówki, Sfun, cieszę się, że spodobało ci się opowiadanie, naprawdę:)

Do wszystkich czytelników, którzy będą chcieli mnie upomnieć za edycję tekstu: Piąty raz poprawiam twardą spację i nie mam juz nerwów na dzisiaj do edytora, więc dopóki czegoś nie wymyślę, albo mój komputer nie będzie ze mną współpracował, niestety tego nie poprawię;p Z góry przepraszam.

Po komentarzach Bohdana i Jacka, niewiele mam do dodania, jako że w pełni zgadzam się ich uwagami.

Po przeczytaniu Liter na szybie wyraziłam nadzieję, że kolejne opowiadanie będzie napisane lepiej. Przykro mi, ale nadzieja okazała się płonna. Zabawa w chowanego, także pozostawia wiele do życzenia.

 

 „Jeśli uważacie, że studia to najcięższy okres w życiu każdego człowieka…” – Wolałabym: Jeśli uważacie, że studia to najtrudniejszy okres w życiu każdego człowieka

Ciężkie jest coś, co dużo waży.

 

„…ale jedyne co zyskałem z tego wszystkiego, to jednoczesną pogardę i szacunek…” – Wolałabym: …ale jedyne co zyskałem skutkiem tego, to jednoczesną pogardę i szacunek

 

Jasnym było, że jeśli się stąd nie wyniosę…”Jasne było, że jeśli się stąd nie wyniosę

 

„W Łodzi nadal wynajmowałem mieszkanie z dwoma kolegami z uniwerku…” – A kolegów to wynajmował w jakimś określonym celu? ;-)

Proponuję: W Łodzi, z dwoma kolegami z uniwerku, nadal wynajmowałem mieszkanie

 

„I tak zostałem stróżem na cmentarzu w niewielkim miasteczku, oddalonym od nas o jakieś trzydzieści-czterdzieści kilometrów”. – Skoro miasteczko było blisko rodzinnej wsi, dziwne wydaje mi się tak niedokładne podanie dzielącej je odległości.

Proponuje: I tak zostałem stróżem na cmentarzu, w niewielkim miasteczku, oddalonym od nas o niecałe czterdzieści kilometrów.

 

„Data śmierci jest sprzed miesiąca, a jeszcze kwiaty są świeże i znicze nadal się palą”.Data śmierci jest sprzed miesiąca, a kwiaty jeszcze są świeże i znicze nadal się palą.

 

Pisze też, że zmarła tragicznie…”  – Jest też napisane, że zmarła tragicznie

 

„– To bardzo smutna historia, dziecko – brat usiadł na ławeczce…” – Zakonnik mówi do młodego, ale dorosłego mężczyzny, dlatego wolałabym: – To bardzo smutna historia, synu. – Brat usiadł na ławeczce

Źle zapisujesz dialogi. Zajrzyj do tego poradnika: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

 

„…a ja wbiłem wzrok w marmurową płytę z wygrawerowanym imieniem i nazwiskiem dziewczynki”. – Wolałabym: …a ja wbiłem wzrok w marmurową płytę z wyrytym imieniem i nazwiskiem dziewczynki.

 

„…przeszły mnie ciarki. Miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje”. – Powtórzenie.

Proponuję: …przeszły mnie ciarki. Miałem wrażenie, że jestem obserwowany.

 

Uspokoiłem nerwy i podniosłem się z ławki…” – Wolałabym: Ochłonąłem nieco i podniosłem się z ławki

 

„Jedna izba, a w niej niepierwszej świeżości kanapa, szafa…”Jedna izba, a w niej nie najnowsze kanapa, szafa…

 

„Podszedłem do ściany z wieszakiem po kurtkę. Obejrzałem ją kilka razy, stwierdzając z ulgą, że wszystko z nią w porządku”. – Jak wygląda ściana z wieszakiem po kurtkę? Dlaczego Sylwester, tak pilnie oglądnąwszy ścianę, ucieszył się, że wszystko z nią w porządku? ;-)

Proponuję w pierwszym zdaniu: Podszedłem do ściany z wieszakiem i wziąłem kurtkę.

 

„Wszystko było by pięknie, wręcz perfekcyjnie…”Wszystko byłoby pięknie, wręcz perfekcyjnie

 

„Zanim zdążyłem doprowadzić moje obuwie do stanu używalności…” – Zbędny zaimek. Chyba nie czyściłby cudzych butów.

 

„Kiedy dobiegłem wymachując kluczami do głównego wejścia…” – Czy Sylwester dobiegł do głównego wejścia, czy do głównego wejścia były klucze?

Proponuję: Kiedy dobiegłem, wymachując kluczami, do głównego wejścia… Lub: Kiedy dobiegłem, wymachując kluczami do głównego wejścia

 

„Witam ojca Hieronima! – zawołałem, niepozornie majstrując przy kłódkach”.Witam ojca Hieronima! – zawołałem, niezgrabnie/ niezręcznie/ nieudolnie majstrując przy kłódkach.

 

„Z daleka dostrzegłem przygarbioną sylwetkę pana Antoniego, mojego wymiennika na dzienną zmianę”. – Powtórzenie.

Myślę, że wystarczy: …mojego zmiennika.

 

„Panie Antoni, jest pan już wolny, tera moja warta nadeszła”. – Literówka.

 

„Brat Kleofas obserwował z rozbawieniem, jak ściągam ze stóp kalosze i ładuję się obok niego na kanapie”. – Wolałabym: …sadowię się obok niego na kanapie.

 

„Odprowadziłem brata Kleofasa do bramy. Zanim zamknąłem bramę do świata umarłych…” – Powtórzenie.

Proponuje w pierwszym zdaniu: Odprowadziłem brata Kleofasa do wyjścia.

 

„Jeszcze po raz któryś z kolei sprawdziłem, czy zamek w drzwiach jest przekręcony…” – Aby zamknąć drzwi, przekręca się klucz w zamku, nie zamek. Można też zamknąć drzwi na zasuwkę.

 

„Nie wiem w sumie skąd i kiedy to się wzięło, ale kiedy mijałem jakiś ciekawszy pomnik…” – Powtórzenie.

Proponuję: …ale gdy mijałem jakiś ciekawszy pomnik

 

„W dzień czytałem sobie w internecie co nieco o stylach w jakich były budowane te cuda, także gdyby ktoś mnie o coś kiedyś zapytał…” – Wolałabym: W dzień, w Internecie, czytałem sobie co nieco o stylach, w jakich były budowane te cuda, tak że gdyby ktoś mnie o coś kiedyś zapytał

 

„Osobiście byłoby żal pieniędzy na stawianie sobie po śmierci wielkiego pomnika…” – Pewnie miało być: Osobiście byłoby mi żal pieniędzy na stawianie sobie po śmierci wielkiego pomnika

 

„Jednak zabawnym wydało mi się wkładanie do trumny…”Jednak zabawne wydało mi się wkładanie do trumny

 

„…a wazon z kwiatami był przewrócony. Wiązanka kwiatów, którą włożyli do niego rodzice Nikoli po pogrzebie, leżała bezładnie na ziemi. Podniosłem naczynie i wstawiłem do niego z powrotem kwiaty…” – Powtórzenia.

 

„…rękawem koszuli ściągnąłem z płyty grobowej błoto”. – Wolałabym: …rękawem koszuli starłem błoto z nagrobka.

 

„Taki minus posiadania internetu…”Taki minus posiadania Internetu

 

„I w ogóle skąd ją tam wziąłeś?” – Raczej: I w ogóle skąd się tam wzięła?

 

„To pomieszczenie było istną stajnią Augiasza Łopaty, grabie, wiadra i robocze ciuchy Antoniego były całe umorusane w błocie. Breja była też na ścianach i podłodze”. – Brak kropki po Augiasza. Powtórzenia.

Proponuję: Pomieszczenie wyglądało jak stajnia Augiasza. Łopaty, grabie, wiadra i robocze ciuchy Antoniego były całe utytłane/ ubrudzone błotem. Breja oblepiała też ściany i podłogę.

 

„Zauważyłem, że w mazi były odciśnięte dłonie i małe stopy. Bez butów”. – Kolejne były.

Wolałabym: Zauważyłem odciśnięte w mazi ślady dłoni i małych, bosych stóp.

 

„Antoni, czy to możliwe, żeby ktoś wchodził na cmentarz, mimo zamkniętej bramy i dosyć wysokiego muru? – wydukałem” – Brak kropki na końcu zdania.

 

„…bo nie umiesz dobrze pilnować. – staruszek klepnął mnie w ramię”. – Po kropce rozpoczynamy wielka literą.

 

„…i usiąść do wspaniałego internetu”. – …i usiąść do wspaniałego Internetu.

 

„…wszystko po to, żeby te gówniarze nie mogły tu wleźć i zrobić mi bałaganu”. – …wszystko po to, żeby ci gówniarze nie mogli tu wleźć i zrobić mi bałaganu.

 

„Ręce mi się trzęsły, bo w głębi duszy, wiedziałem, gdzie biegniemy”.Ręce mi się trzęsły, bo, w głębi duszy, wiedziałem dokąd biegniemy.

 

„Wyjście było zamknięte, więc przetrząsłem kieszenie w poszukiwaniu klucza”.Wyjście było zamknięte, więc przetrząsnąłem kieszenie w poszukiwaniu klucza.

 

„Puściłem się szaleńczym biegiem za tropem prowadzącym do leśnych bagien”. – Trop biegł przodem, a Sylwester za nim? ;-)

Puściłem się szaleńczym biegiem, tropem prowadzącym do leśnych bagien.

 

„W oddali dostrzegłem światło latarek”.W oddali dostrzegłem światła latarek.

 Skoro było kilka latarek, to i świateł było kilka, nie jedno.

 

„Wysunęło się z mojej dłoni, więc wierzgnąłem się mocniej i zacisnąłem dłoń na chudziutkiej rączce”.Wysunęło się z mojej dłoni, więc wierzgnąłem/ szarpnąłem się mocniej i zacisnąłem dłoń na chudziutkiej rączce.

Można wierzgać, ale nie ma możliwości wierzgania się.

 

„Wzdrygnąłem się, skończyło mi się powietrze w płucach i zacząłem się dusić. Mokradła postanowiły stać się moją mogiłą. Moje ciało słabło, ciemność nacierała ze wszystkich stron”. – Nadmiar zaimków.

 

„Na cmentarz przybiegła dziewczynka, cała umazana w błocie”.Na cmentarz przybiegła dziewczynka, cała umazana błotem.

 

„Sylwester ani drgnął z ławki”. – W jaki sposób można drgać z ławki? ;-)

Proponuję: Sylwester ani drgnął na ławce. Lub: Sylwester, nieporuszony, siedział na ławce.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka