- Opowiadanie: Seluti - Las Przeznaczenia

Las Przeznaczenia

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Las Przeznaczenia

Błysnęło. W przemoczonych szatach z kapturami szło siedem osób. Gdy wiatr wiał mocniej, odsłaniał ich włosy. Niektóre były czarne jak ziemia, a inne białe, długie i lśniące. Kilku z nich miało dwa miecze w pochwie. Inni sztylet i łuk z kołczanem. Zmierzali do Karczmy Pod Klonem, aby wysuszyć się, napić i coś przekąsić. Małymi krokami zbliżała się noc. Będąc przed drzwiami, usłyszeli krzyki radości pijanych mężczyzn. Gdy weszli do środka, ujrzeli przed sobą duże, siedmioosobowe, drewniane stoły z krzesłami,  unoszący się dym fajek oraz młode kobiety roznoszące piwo i jedzenie. Podeszli do karczmarza. Był to wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w średnim wieku. Miał kruczoczarne włosy, choć gdzieniegdzie trochę zsiwiały. Nosił duże, brązowe buty i puchową kurtkę, gdyż robiło się zimno.

– Chcielibyśmy zamówić siedem kawałków mięsa i tyle samo piw – powiedział najwyższy z towarzyszy.

– Już się robi – odpowiedział z uśmiechem – wy nie jesteście stąd?

– Jesteśmy z Lavolu.

– Dokąd zmierzacie?

– A dlaczego pan pyta? – odpowiedział pytaniem.

– Z czystej ciekawości.

– Odpowiemy, jeśli będziemy mogli zostać tu za darmo na noc.

Karczmarz zastanowił się i odpowiedział.

– Dobrze, zgadzam się, ale jeśli powiecie też kim jesteście i dlaczego tam idziecie.

– Zmierzamy do Horsungu. Mieszkają tam madzy, którzy mogliby nam pomóc w walce przeciw demonom, krasnoludom, czarnoksiężnikom i smokom, którzy zaatakowali na nasze miasto. Ja jestem Nusair, tam są elfy Tosya, Lukayan i Blody, a obok nich wojownicy z Zakonu Quidla Sahir, Saren i Fagyh.

– Proszę, oto wasze jedzenie i picie.

Gdy już skonsumowali mięso i trunek, udali się po dębowych schodach na górę, aby przespać się.

Obudziły ich promyki słońca, które raiły oczy. Ubrawszy i umywszy się, poszli na dół, aby napić się, zjeść i pójść dalej.

– Widać, że to była ciężka noc – odezwał się karczmarz, szykując jedzenie.

– Tak.

– Należy się trzydzieści pięć sztuk złota, za wczorajsze i dzisiejsze jedzenie i piwo.

Każdy położył na ladzie po pięć.

– To, gdzie teraz idziemy? – spytała Tosya.

Nusair wyjął mapę i powiedział.

– Do Lasu Przeznaczenia.

Wyszedłszy z karczmy, skręcili w lewo w stronę wielkiej lipy, której jedna gałąź była nad budynkiem. Każdy z nich miał plecak pełen prowiantu oraz przydatnych rzeczy takich jak lina czy złoty nóż. Przez dwie godziny szli kamienistą drogą, otoczoną łąkami, na których rosła ciemnozielona, wysoka, bujna trawa. KIlka stokrotek wychyliło się, aby poczuć promyki słońca. Chwilę potem przystanęli pod wielkim dębem, aby posilić się i odpocząć. Siedzieli i rozmawiali.

– A co się stanie, jeśli nie będą chcieli nam pomóc? – spytał Sahir.

– Na pewno nam pomogą – odpowiedział Blody – bądź optymistą.

– Ciekawe jak radzą sobie w mieście. Czy jeszcze bronią, czy zostali już zabici.

– Ruszajmy – odezwał się przywódca.

Gdy kilkadziesiąt minut dalej stanęli przed lasem, przeszła ich gęsia skórka. Było w nim ciemno, mokro i strasznie. Niepewnie weszli do środka. Były godziny około popołudniowe, a czuli się jakby była noc. Las był gęsto zarośnięty drzewami. Przez środek przepływała rzeka.

– Dlaczego nazywa się przeznaczenia? – spytał Blody, kierując się w stronę innych.

– Nie wiem – odpowiedział Nusair – słyszeliście to?

– Co? – spytał Lukyan.

– Deptane liście. Chodźcie, schowajmy się za tym głazem.

– Dramatyzujesz.

Kilka minut później ich uszu dobiegł dźwięk marszu, a po chwili zobaczyli krasnoludy, zmierzające w stronę Lavolu.

– Widocznie nasi się obronili – powiedział Saren.

– Cicho, bo nas jeszcze usłyszą – skarcił go przywódca, choć nie ukrył uśmiechu radości w związku z tym faktem.

Gdy zagrożenie minęło, wstali, otrzepali się z piasku i ruszyli dalej. Po półgodzinnym marszu, zauważyli jakiegoś starca, który siedział po turecku z zamkniętymi oczami na zimnej ziemi. Podeszli bliżej. Przywódca drużyny szturchnął go w ramię i odezwał się.

– Przepraszam, czy coś się stało? Jest pan ranny?

Milczał.

– Słyszy mnie pan?

– Tak – odpowiedział i zaczął się podnosić.

– Może lepiej chodźmy – zaproponował Fagyh.

Kilka kropel deszczu spadło na nich.

– Zaraz zacznie mocniej padać – powiedział starzec – możecie iść do mnie.

– Lepiej nie – powiedział pod nosem Lukyan.

– Co mówisz chłopcze?

– Dobrze. Idziemy. Daleko jest dom?

– Nie.

 

– Bardzo dobra ta herbata – powiedział Nusair, rozglądając się po małym domku, w którym każdy mebel był wykonany z dębowego drewna. Stół stał na środku. Wszystko było jednym, uporządkowanym pomieszczeniem. Najbardziej martwiło go to, że łazienka była na dworze – z czego pan ją zrobił?

– Z soku dębowego. Jak się nazywacie?

–  Ja jestem Nusair, tam są elfy Tosya, Lukayan i Blody, a obok Sahir, Saren i Fagyh. A pan?

– Anazakel. Dokąd zmierzacie?

– Do Horsungu.

– To bardzo daleko. Pewnie macie jakiś bardzo ważny cel.

– Tak, chcemy prosi… – przywódca szturchnął Sahira.

– My już trochę powiedzieliśmy. A co pan robił na siedząco z zamkniętymi oczami w lesie?

– Medytowałem – odpowiedział.

– Po co? – spytał zdziwiony Fagyh – przecież to bezsensu.

– Dla wojowników z Zakonu Quidla.

– Skąd pan wie, że jestem z Zakonu?

– Widać po twoim mieczu i zbroi. Ja jestem jasnowidzem. Znajdujemy się w Lesie Przeznaczenia. Dzięki medytacji umiem określić kto, kiedy będzie przechodził. Mogę powiedzieć także waszą przyszłość, oczywiście jeśli nie zmienicie swoich planów.

– Niech pan zacznie.

Usiadł na podłodze i zrobił dokładnie tak, jak wcześniej.

– Widzę, że idziecie przez pustynię, Krainę Lodu, Miasto Smoków, przepływacie Jezioro Sadis i jeden z was ginie w Królestwie Olbrzymów. Po drodze ktoś zakocha się w tej kobiecie – wskazał na elfa.

– Tylko tyle? – spytał rozczarowany Blody.

– Zbliża się wieczór. Może zostaniecie na noc.

– Zależy nam na czasie.

– Daleko byście nie zaszli. W nocy jest tu bardzo ciemno. Wilki, by was szybko zjadły.

– Dobrze, zostajemy. Ale o świcie wyruszamy.

– Na górze są wolne łóżka.

Gdy już zjedli kolację oraz umyli się, Anazakel zawołał ich na dół.

– Gdy będziecie w Terin, załóżcie te szaty. Nie napadaną na was. Będziecie traktowani jak bogowie. Gdy będziecie u ich wodza, powiedzcie jemu, aby przysłał mi Birkle.

– Co to jest? – spytał z ciekawości Nusair.

– Piwo brzozowe. Chcecie spróbować?

Kiwnęli głowami.

Starzec poszedł do piwnicy.

– To jaki mamy plan działania? – spytał Blody – co powiemy magom?

– Prawdę, czyli potrzebujemy pomocy, gdyż demony, krasnoludy, czarnoksiężnicy i smoki napadli na nas.

– To dlatego tam idziecie – odwrócili się i ujrzeli Anazakela – potrzebujecie pomocy. Lepiej zawróćcie, ponieważ oni nie są za bardzo pomocni.

– Dziękujemy za radę, ale nie skorzystamy.

Gdy skosztowali piwa, które było dla nich wyborne, poszli spać.

Drzemali twardo. Co jakiś czas ktoś odwracał się na inny bok. Za oknem nie było widać księżyca, choć przez szpary między liśćmi, dostrzec można było jasność. Obudzili się późno. Dostali prowiant od starca i poszli. Powiedział im, aby szli na północ, aż znajdą wysokiego dęba. Gdy już do niego dojdą, mają skręcić na wschód i iść cały czas przed siebie. Wędrowali w stronę drzewa, ale nigdzie go nie było. Z każdym krokiem tracili nadzieję na wyjście z lasu.

– Jest dąb! – krzyknął Blody. Pobiegł do przodu, ginąc pozostałym z oczu.

Krzyk. Jego przyjaciele zaczęli biec. Po chwili zobaczyli drzewo i rannego kolegę, otoczonego przez dziesięć wilków. Elfy wystrzeliły strzały, zabijając potwory. Wojownicy z Zakonu Quidla swoimi długimi i ostrymi mieczami, ścinali im głowy. Gdy zagrożenie minęło, zajęli się kompanem.

– Musimy coś zrobić – powiedziała Tosya, chowając łuk – za chwilę się wykrwawi.

– Może zanieśmy go do Anazakela – zaproponował Lukyan.

Po szybkim, dwudziestominutowym marszu, zobaczyli dom.

Zapukali, ale nikt nie otworzył drzwi. Nie mogli go zostawić, dlatego postanowili wywarzyć drzwi. Liczyła się każda sekunda. Szybko położyli go na łóżku i jego ranę mocno zawiązali bandażem. W szafkach było dużo flakoników z różnymi substancjami.

– To, które bierzemy? – spytał Nusair.

– Nie wiem – odpowiedział Lukyan – ktoś się na tym zna.

Wszyscy pokręcili głowami, patrząc się w zamknięte oczy i bladą twarz kolegi.

– Ja – powiedział niskim głosem starzec.

– Anazakel! Wróciłeś! – uradowali się wszyscy – możesz nam pomóc?

– Co się stało?

– Ugryzł go wilk. Ciągle krwawi. Obwiązaliśmy ramię opatrunkiem, ale nie wiemy co jemu podać.

Szybkim ruchem ręki wziął zielony flakon.

– To będziecie musieli być tu trochę dłużej – powiedział, wlewając płyn do usta rannego.

– Chyba tak. Co to za mikstura?

– Sok z brzozy, dębu, trawy oraz aracet, czyli woda uzdrawiająca z Jeziora Sophie. Usiądźcie do stołu. Zaraz podam obiad.

– Gdzie ty byłeś?

– Zbierałem maliny i jagody. Musieliście wywarzać drzwi?

Wypowiedział jakieś nieznane im słowa, po których pojawiły się nowe.

– Ty jesteś…?

– Czarodziejem.

– Masz kontakt z magami z Horsungu?

– Nie, gdyż zostałem stamtąd wygnany?

– Dlaczego – spytał Nusair.

– Mówiłem, aby Cirancle pogodził się z Wontonem.

– Tylko za to cię wyrzucili? – spytał z niedowierzaniem.

– Wy naprawdę nic nie wiecie?

– Niby czego?

– Oni są braćmi. Tak jak Attok i Skarf. Słyszeliście o nich.

Pokręcili głowami. Starzec usiadł i zaczął opowiadać.

– Dawno temu dwóch braci obraziło się na siebie, gdyż jeden z nich powiedział, że widział smoka, a drugi spierał się, że kłamie. Całe dnie się kłócili, aż postanowili, że nie będą się do siebie odzywać. Robili to przez miesiące, a nawet lata. Ich rodzice postanowili, że jeden będzie rządził Krainą Lodu, a drugi Horsungiem.

– O głupiego smoka? – spytał Fagyh – niedorzeczne.

– Czyli ci dwaj, też się o coś pokłócili?

– Tak. Król Terin chciał prowadzić z wszystkimi wojny i być imperium, natomiast druid wolił, aby panował pokój.

– To jak ty radzisz sobie w tym lesie, gdzie bez zbroi i miecz wilki by cię zjadły.

– Dzięki magii.

– Lepsze jest uzbrojenie.

– jesteś tego pewny? – spytał starzec. – Możesz pójść po drzem z czarnej porzeczki?

– Tak. Gdzie on jest?

– W piwnicy.

Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o brązowych włosach i niebieskich oczach, zszedł na dół. Zrobił parę kroków i stanął z przerażenia. Przed nim był duży, czerwono-czarny potwór. Po chwili zauważył, że to smok. Z dziurek nosa wydobywała się para. Jego skóra była niczym gruby pancerz. Długie łapy z ostrymi jak brzytwa pazurami odstraszały ludzi. Dużymi, niebieskimi oczami patrzył się na niego. Wojownik zaczął biec w kierunku wyjścia.

– Anazakel – wydyszał – tam… tam jest smok.

– Wiem – odpowiedział – poznałeś już Gafemesa?

– Jesteś nienormalny – stwierdził pełen przerażenia – jak takie coś można trzymać w domu?

– Dzięki niemu jeszcze żyję. Jak myślisz, pokonałbyś go mieczem? Bo ja magią tak.

Nie odpowiedział. Usiadł do stołu i drżał ze strachu.

– Nie martwcie się. Cały czas tak nie będzie.

– Przecież one potrzebują wolności. Muszą latać – powiedział Nusair.

– W nocy wyprowadzam go na kilka godzin, a o świcie zamykam go w piwnicy.

– Czym go karmisz i jak on mieści się w drzwiach?

– Je mięso i owoce leśne. Używam zaklęcia zmniejszającego.

– Skąd go masz?

– Gdy wędrowałem z Horsungu, zaatakował mnie pustynny potwór. On zjawił się znikąd i zabił go ogniem.

 

Po zjedzeniu posiłku, Lukyan i Tosya, poszli na spacer. Szli krętą, kamienistą drogą. Dookoła nich były drzewa liściaste, choć gdzieniegdzie widać było igły. Od czasu do czasu wiał zimny, orzeźwiający wiatr. Poruszali się przed siebie, trzymając za ręce. Po pewnym czasie, zobaczyli duże jezioro z błękitną wodą. Przystanęli na plaży i zaczęli się całować. Najpierw niepewnie, lecz potem z coraz większą determinacją i zapałem. Ona czuła się jak w niebie, a jemu wydawało się, że świat zatrzymał się. Stali tak półgodziny. Następnie wykąpali się w jeziorze i pełni szczęścia oraz zachwytu, wrócili do domu jasnowidza. Przez cały dzień unikali się, aby nie zdradzić swojej miłości. Na kolację była zupa z kory dębu i soku igieł. Wszystkim smakowała.

W nocy obudziło ich światło oraz ciche wołanie imion. Wstali i sięgnęli po broń. Po chwili zrozumieli, że to Anazakel zrobił.

– Jest już rano? – spytał Nusair.

– Nie.

– To po co nas obudziłeś?

– Chcę wam pokazać smoka na wolności. Ubierzcie się i chodźmy – powiedział.

Dziesięć minut później sześć osób zeszło na palcach na dół, aby nie obudzić Blody'ego. Czarodziej magią otworzył drzwi, starając się robić to jak najciszej.

Gdy przeszli kawałek dalej, jasnowidz powiększył smoka. Fagyhowi przypomniała się piwnica i przeszły go ciarki.

– No, leć mały – powiedział – śmiało.

Wielki potwór wzbił się w powietrze. Zaczął machać ogromnymi skrzydłami, robią duży hałas. Wpatrywali się w niego jak w obrazek. Zaczął robić kółka.  Lukyan i Tosya zaczęli się całować. Pozostali odwrócili wzrok od stworzenia, zaczęli patrzeć się na nich ze zdziwieniem. Nawet smok przestał latać, tylko usiadł obok swojego pana i, patrzył się tępym wzrokiem.

– Co wy do jasnej cholery wyprawiacie! – wrzasnął Nusair – możecie oderwać się od siebie?!

– Nie widać? – odpowiedziała – całujemy się. Jesteśmy dla siebie stworzeni.

– Nie mamy czasu na przelotne miłostki.

– Przelotne? Jakie przelotne?! To jest PRAWDZIWA miłość – krzyknęła i pocałowała go w policzek.

– Macie przestać, bo..

– Bo co? – spytał wkurzony Lukyan, stając przed elfką, jakby chciał obronić ją przed ciosem.

– Dajcie mi spokój – powiedział i ruszył w stronę domku.

– Anazakel czy mógłbym polecieć na nim? – spytał Sahir, wskazując na zwierzę obok niego.

– Pewnie – odpowiedział – mów do niego Gafemes.

Pomógł jemu się wdrapać i klepnął go, aby wzbił się w powietrze. Potem czarodziej udał się do Nusaira.

– Co ci jest? – spytał.

– Nic.

– Na pewno?

– Dobrze, powiem ci, ale nikomu nie mów o tym, jasne?

– Jak słońce.

– Ja… Ja… – zająknął się – ja ją kocham.

 

Smok leciał szybko. Słuchał się poleceń wydawanych przez Sahira. Skręcali lekko i wolno. Wiatr rozczochrywał jemu włosy. Pod nimi widać było jakieś małe, grube kreski. Zawsze o tym marzył. Mógłby zostać na zawsze u Anazakela niż iść do magów, którzy raczej im nie pomogą. Teraz i tak się nie zawróci. Samemu nie będzie chciał wracać. Będzie miał małe szanse na przeżycie, choć jest z Zakonu Quidla. Zbliżał się do lądowania.

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Czy to podstęp? :)

 

 

 

Pan Wysokiego Domu

Kojarzy mi się z Hobbitem. Ogólnie śmieszy mnie naiwność i dobroć świata tutaj przedstawionego, który ni w ząb nie pasuje mi do dawnych czasów nawet tych fantastycznych….co to za karczma, po której trzeba chodzić w puchowej kurtce? Po co komuś złoty nóż? (Chociaż ten przedmiot chciałbym od Ciebie pożyczyć i użyć we własnym opowiadaniu jeżeli dasz przyzwolenie :P). No i ta kompania, taka grzeczna. Tak średnio mi się podoba, doczytałem 2/3 jutro przeczytam dalej i zobaczymy :)

A no iest trochę błędów/literówek ,  wydaje mi się też , że dialogi źle niekiedy zapisane, ale pewności nie mam. 

Hmmm. Tekst fantasy, jakich wiele.

Kilku z nich miało dwa miecze w pochwie. Inni sztylet i łuk z kołczanem.

Dwa miecze, sztylet i łuk na siedmioro? Marnie… Nie żałuj im, daj po dwa miecze oraz sztylety i łuki.

Gdy już skonsumowali mięso i trunek, udali się po dębowych schodach na górę, aby przespać się.

To brzmi jak fragment policyjnego raportu. Spróbuj dostosować styl do tematyki. Zjedli, zaspokoili głód, nasycili się… Wdrapali po stromych schodach, pomaszerowali na piętro, poszli na górę spać…

Obudziły ich promyki słońca, które raiły oczy.

Literówka. Ale jaka zabawna. :-)

– Należy się trzydzieści pięć sztuk złota, za wczorajsze i dzisiejsze jedzenie i piwo.

Pięć sztuk złota za dwa kufle piwa i dwa kawałki mięsa? Cholerne zdzierstwo. Chyba że w Twoim świecie złoto występuje powszechniej niż u nas miedź. I dlaczego cena nie bardzo dzieli się przez dwa?

Każdy z nich miał plecak pełen prowiantu oraz przydatnych rzeczy takich jak lina czy złoty nóż.

Do czego przydaje się złoty nóż? Raczej nie do krojenia, bo złoto chyba jest za miękkie. Do (anty)magicznych rytuałów zwyczajowo używa się srebra.

Herbata z soku dębowego? A czemu nie kawa? Herbata to herbata. Może użyj bardziej ogólnego słowa; napój, napar?

Wywarzanie pochodzi od waru (wrzątku) i wiąże się z gotowaniem. Drzwi się wyważa (od wagi).

drzem z czarnej porzeczki

Wstydź się.

Niewdzięczny czarownik – smok go uratował, a ten uwięził biedaka w piwnicy…

Idaho ma rację – czasami masz błędy w dialogach. W Hyde Parku jest temat o tej magicznej sztuce, poczytaj sobie. Czasami masz zdanie niby pytające, ale zakończone kropką. A czasami na odwrót.

Babska logika rządzi!

 Dziękuję za komentarze. Będę starał się zastosować do tych rad.

Sztampowy ten tekst ; ) Postaraj się nie korzystać z tak prostych, utartych konwencji – i to raczej konwencji gier, niż literatury – i pójść własną drogą. Chociażby były na tej drodze elfy i krasnoludy. Popracuj też nad zwiększeniem wiarygodności i wyrazistości postaci, spraw, by ten świat żył.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Bardzo naiwne I bardzo źle napisane opowiadanie, zawierające koszmarne błędy. Mam nadzieję, Seluti, że dziś, jeśli nadal piszesz, robisz to znacznie lepiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zabawne. Jedyny minus jest taki, że nie sądzę, aby autorowi właśnie o to chodziło. Błędy każdego rodzaju. 

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka