- Opowiadanie: PiotrCiechan - Radnok

Radnok

Pierwsza część dłuższego opowiadania, nad którym pracuje.  Chcę sprawdzić, czy to jest zdatne do czytania i czy ma jakiś sens. 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Radnok

Kiedy mężczyzna wszedł do ciemnego, wilgotnego pomieszczenia gospody wybrzmiewały właśnie ostatnie dźwięki bardowskiej lutni. Kobieta i mężczyzna – bohaterowie pieśni – po wielu przygodach mogli być wreszcie razem, a niewysoki, szczupły grajek mógł się napić upragnionego wina. Kielich za dwa brązowe smoki, dzban za siedem. Tak wysokie ceny tylko w okolicach stolicy. Karczmarze wiedzieli o licznych turystach i ich pełnych sakwach. Mężczyzna, poprzez swój egzotyczny ubiór, również wyglądał na turystę, toteż karczmarz nie omieszkał przywitać go donośnym głosem.

– Ach, zapraszam szanownego pana. Największy wybór win w okolicy i specjalne ceny dla cudzoziemców.

Mężczyzna podszedł do baru śledzony wzrokiem trzynastu klientów lokalu, którzy w milczeniu pili wino lub piwo. Przy jednym ze stolików grano w smocze kości. Nikt nie mógł dostrzec jego twarzy, która była schowana pod szarym kapturem wykonanym z grubego, szorstkiego materiału.  

– Poproszę herbatę i pokój na noc. – mężczyzna miał raczej wysoki głos, z silnym akcentem, adekwatny do jego niewielkiej postury. Oczy karczmarza błysnęły na myśl o sporym zarobku.

– Oczywiście, jak szanowny pan sobie życzy. Już prowadzę pana do pokoju. Hilda zaparz herbaty! Raz, dwa! A szanownego pana proszę tędy, schodami na górę.

Mężczyzna ruszył za karczmarzem, obejrzał skromny, niewielki pokój z małym łóżkiem i prostą szafką nocną, po czym wręczył większemu od siebie niemal dwukrotnie właścicielowi gospody dwa złote smoki.

– Jutro rano chcę jeszcze zjeść śniadanie. Reszty nie trzeba.

Z racji tego, że cały lokal był wart nie więcej, niż dziesięć, może dwanaście złotych smoków, karczmarz zaniemówił na dłuższą chwilę, po czym wydobył z siebie jednym tchem długą litanię podziękowań i ukłonił się nisko.

– Bardzo pan szanowny hojny. Proszę czuć się jak u siebie w moich skromnych progach.

– To raczej niemożliwe, ale dziękuję za chęci.

Mężczyzna powiedział to z jeszcze silniejszym akcentem, co zwróciło uwagę karczmarza, który szybko ochłonął z emocji i dał upust swojej ciekawości.

– A czy mógłbym zapytać szanownego pana o pochodzenie? Jest pan zapewne turystą w drodze do stolicy nieprawdaż?

Mężczyzna zastygł na chwilę, po czym odpowiedział:

– Mieszkam na skraju południowej Marchii, niedaleko granicy z Aznatami.

– Ach właśnie pański akcent, z całym szacunkiem, wydawał mi się trochę aznamacki. Bardzo gościnni ludzie, szczególnie ci z północy. Widać, że przejął pan ich wielką hojność.

Karczmarz miał w końcu chwilę, aby dokładniej przyjrzeć się swojemu gościowi. Mężczyzna ubrany był w zielonoszarą, grubą koszulę, która wyglądała na bardzo solidnie wykonaną i prawdopodobnie nie przepuszczała wilgoci. Nogawki spodni, podobnej barwy, wchodziły w wysokie, skórzane buty. Te również były niezwykle dobrej jakości. Przez ramię przewieszoną miał małą torbę podróżną. Bez wątpienia mężczyzna nie miał w niej broni, może jedynie mały sztylet, którym mógłby kroić mięso lub obierać jabłka tak licznie rosnące na pobliskich drzewach.

Karczmarz nie mógł wyraźnie dojrzeć twarzy przybysza, która była skrzętnie zasłaniana przez ciemny, długi kaptur opończy. Nikłe światło świecy nie ułatwiało mu zadania. Wydało mu się jednak, że mężczyzna ma gładką twarz, o smukłej budowie.

– Zapraszam na dół szanownego pana. Zaraz podamy panu herbatę. Czy życzy sobie pan również coś na kolację?

– Dziękuję już jadłem.

– A pański koń? Czy potrzebuje owsa?

– Podróżuję pieszo.

– Widzę, że szanowny pan jest turystą z krwi i kości.

Obaj mężczyźni zeszli na dół. Na przybysza czekał już dzbanek gorącej herbaty i ponad tuzin par śledzących jego ruchy oczu. Wziął naczynie i zaniósł swój napój do najbliższego stolika. Nieznośną ciszę przerwał donośny głos karczmarza.

– Jeśli szanowny pan będzie sobie jeszcze czegoś życzył proszę wołać.

Mężczyzna nie odezwał się, skinął jedynie głową w geście podziękowania. Przez kilka kolejnych minut słychać było jedynie cichy stuk kości do gry i przyciszone głosy trzech graczy wymieniających uwagi dotyczące punktacji. W końcu dwóch najbardziej oddalonych i najpotężniej zbudowanych gości lokalu, postanowiło przełamać pierwsze lody i przysiąść się do nieznajomego.

– Nie wyglądasz mi na szlachetnie urodzonego. – powiedział brzydszy z pary, co było nie lada wyczynem biorąc pod uwagę fizjonomię tego ładniejszego. – A jednak na takiego co ma dużo smoków w sakwie. I to nie tych brązowych.

Nieznajomy nic nie odpowiedział, przyciągnął za to kubek z herbatą do swojej pochylonej, schowanej w kapturze twarzy.

– Nie chcę cię obrażać, ale wyglądasz mi na cherlawego. Nie boisz się o swoje smoki?

– Dziękuję za troskę. Nie miałem do tej pory z nimi żadnych kłopotów. – głos nieznajomego był dużo wyższy od głosu poprzednika, ale jednocześnie mężczyzna odpowiedział pewnie i spokojnie.

– O, to widzę, że musiałeś mieć nie lada szczęście. A może pod kapturem kryjesz twarz tak brzydką, że odstrasza bandytów.

Stały bywalec karczmy przewyższał swoją posturą nawet dwumetrowego właściciela gospody. Wieczorne wino zbytnio uderzyło mu jednak do głowy i wydawało się, że stracił ostrożność, która nawet dla tak silnego człowieka była niezbędna, aby chodzić po świecie w jednym kawałku.

– Wydaje mi się, że nie jestem, aż tak brzydki. – głos nieznajomego nadal był bardzo spokojny i przejawiał żadnej urazy.

– To czemu chowasz twarz pod kapturem?

Trzech mężczyzn siedzących najbliżej nieznajomego przesiadło się do dalszego stolika spodziewając się niechybnej awantury. Nikt już nie grał w kości. Dało się wyczuć narastające napięcie. Nagle odezwał się karczmarz. Jego głos nie był już tak donośny i stracił na pewności.

– Ależ panie komisarzu, może pan komisarz pozwoliłby łaskawie dokończyć mojemu gościowi herbatę. Jak widać jest zmęczony podróżą i …

– Nic się nie martw, karczmarzu. – potężny komisarz tylko na chwilę odwrócił się do właściciela gospody, po czym znów wrócił do nieznajomego. – Pozwolę mu wypić całą herbatkę, nawet drugi dzbanek. Jestem tylko ciekawy, co sprowadza go do stolicy, bo jak mniemam tam właśnie zmierzasz, co?

Nieznajomy nic nie odpowiedział, pochylił się jedynie trochę bardziej w stronę blatu stołu jakby próbował przypatrzeć się siedzącemu przed nim komisarzowi. W końcu zapytał się cichym głosem.

– Gdzie pan służy?

– Słuchaj mały zasrańcu, to ja jestem tu od zadawania pytań. Jestem Ulif Pincers, główny komisarz okręgu południowozachodniego stolicy i jeśli nie chcesz spędzić dzisiejszej nocy w lochu, to gadaj kim jesteś i po co przyjechałeś do miasta, bo wyglądasz mi podejrzanie.

Stolica była podzielona na sześć okręgów administracyjnych: północny, północnozachodni, zachodni, wschodni, południowozachodni i południowy. Rzeczywistą władzę w każdym z okręgów sprawował główny komisarz oddziałów obronnych. W hierarchii ważności w stolicy, komisarzy przewyższał jedynie dowódca straży gubernatora i sam gubernator, będący jednocześnie królewską prawą ręką.

Nieznajomy lekko przechylił głowę na bok, niczym nasłuchujący pies.

– Czy to oznacza, że masz bezpośrednią styczność z gubernatorem? – Tym razem jego głos wyrażał szczerą ciekawość.

– A żebyś wiedział cudzoziemski kurduplu. Jestem w bardzo dobrych stosunkach z gubernatorem, więc jeśli…

– To dobrze się składa. – nieznajomy wypowiedział te słowa niewiele głośniej, niż wcześniejsze, ale było w nich coś złowieszczego, co spowodowało, że powietrze w karczmie stało się gęstsze od emocji. Wyczuł to nawet sam komisarz, choć nie potrafił uzasadnić swojej obawy co do nieznajomego, poprzez zamroczony winem umysł.

Nagle przybysz wstał gwałtownie, odwrócił głowę w stronę drzwi wejściowych i krzyknął w obcym, gardłowym języku.

– Sprhallor!

Komisarz i jego kompan również się poderwali i szybko wyjęli miecze z pochew.

– Co to do cholery ma znaczyć, mały zasrańcu? – głos komisarza nie brzmiał już tak pewnie.

Karczmarz i pozostali goście gospody zamarli w niemym wyczekiwaniu. Dwa kolejne oddechy zdawały się trwać godziny. Wszyscy znajdujący się w przestronnej Sali wyczuwali, że zaraz zdarzy się coś niespodziewanego, co zapamiętają na długi czas i będą mogli opowiadać swoim kompanom, bądź dziewkom. Był tylko jeden szkopuł. W chwilach takich jak ta, każda z osób wyczuwa również możliwość, że nigdy nikomu już nic nie opowie. Taka myśl przeszła w największej mierze przez głowę komisarza, który z niewiadomych przyczyn wyczuwał, że to jego ostatni dzień służby.

Po trzecim oddechu od momentu okrzyku dało się słyszeć coś podobnego do głuchego, przytłumionego, końskiego tętentu. Chwilę później rozległ się potworny huk.

Pierwszą rzeczą jaką poczuł komisarz, było tępe uderzenie w skroń, które, niemal zwaliło go z nóg. Miał szczęście, bowiem trafił go jedynie niewielki odłamek roztrzaskanych drzwi. Ich główna część uderzyła z impetem w asystenta komisarza, który poleciał jak długi na twardą, klepiskową podłogę. Zanim Ulif Pincers stracił głowę od jednego, przeraźliwie szybkiego cięcia mieczem, zdołał jedynie zobaczyć niewyraźnie coś, co wydawało mu się piekielnym ogierem, z ogromną uzębioną kłami paszczą. Chwilę później jego zdekapitowane  ciało osunęło się na ziemię.

Nieznajomy schylił się, podniósł głowę komisarza i położył ją na stole, przy stoliku, przy którym niecałe pół minuty wcześniej pił herbatę. W prawym ręku dzierżył długi na ponad metr, lekko zakrzywiony miecz, z którego końca zaczęły skapywać małe, ciemne kropelki krwi. Leżący na podłodze asystent komisarza, mocno oszołomiony od uderzenia starał się podnieść na nogi. Nieznajomy podszedł do niego powoli, podniósł go jedną ręką z niesamowitą siłą, przeciągnął do ławy od swojego stołu i posadził przy nim, po czym usiadł z drugiej strony. Twarz cały czas skrywał mu długi kaptur opończy.

– Posłuchaj mnie uważnie. Weźmiesz głowę swojego dowódcy i zaniesiesz ją do gubernatora, któremu powiesz, co zrobiłem. Zrozumiałeś?

Chwiejący się przy stole asystent komisarza wyjąkał coś niezrozumiałego i przytaknął głową. Dopiero po chwili skierował swój wzrok na miejsce, w którym powinno znajdować się wejście do gospody. Przed roztrzaskanymi w drzazgi drzwiami stał najprawdziwszy potwór. Początkowo asystent komisarza pomyślał, że to jakiś kudłaty smok bez skrzydeł, albo jakaś z legendarnych bestii z grzywami, które zamieszkiwały świat w dawnych czasach. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że to największy pies jakiegokolwiek widział, przerastający ponad dwukrotnie potężne czworonogi używane do polowań na dziki i niedźwiedzie. Bestia była co najmniej wielkości dużego kuca, miała długą, prostą siwoszarą sierść i ogromny łeb ze sterczącymi, spiczastymi oczami. Po bogach psa zwisały duże ciemnozielone torby podróżne, które były przerzucone przez jego grzbiet, jak często przerzucało się podobne pakunki przez konia. Łącznikiem obu toreb było piękne, skórzane, ciemnobrązowe siodło. Ten niewysoki człowieczek dosiadał potwornego psa!

Śmiertelną ciszę panującą w całej gospodzie ponownie przerwał spokojny głos nieznajomego.

– Myślę, że nie powinieneś tracić czasu na podziwianie mojego przyjaciela. Gubernator czeka.

Asystent komisarza ocknął się z przerażenia i chwiejnie podniósł się z ławy wspierając ręce na stole. Z obrzydzeniem popatrzył na głowę swojego niedawnego przełożonego, a potem na nieznajomego w rozpaczliwym geście osoby szukającej pomocy.

– Czy… czy mogę dostać jakiś worek?

Nieznajomy zwrócił wzrok na właściciela gospody.

– Karczmarzu, czy znajdziesz jakiś odpowiedni worek na swoim zapleczu?

Nieszczęśnik, któremu zadano to pytanie niemal podskoczył z wrażenia i strachu, po czym szybko zatopił się w zapleczu znajdującym się za jego plecami i wrócił po chwili z nadającym się workiem.

– Podejdź tu z tym. Nie musisz się obawiać karczmarzu.

Właściciel gospody był innego zdania, ale zebrał w sobie odrobinę odwagi i przyniósł worek nieznajomemu, który następnie przekazał go asystentowi komisarza.

– Włóż tu głowę i ruszaj już. Czas ucieka.

Asystent komisarza drżącymi rękami umieścił głowę Ulifa Pincersa w niewielkim brązowym worku, po czym powolnym krokiem ruszył w kierunku wyjścia. Nie zrobił jednak dwóch kroków, gdy na widok strażnika drzwi zwrócił się do nieznajomego.

– Pppanie… ja nie przejdę… nie przejdę obok niego…

– Nie martw się, nic ci nie zrobi. Tylko nie wykonuj gwałtownych ruchów.

Wykonywanie gwałtownych ruchów było ostatnią rzeczą, o której myślał Thorn Wysoki, asystent głównego komisarza okręgu południowozachodniego stolicy. Przechodząc obok ogromnego psa zamknął na chwilę oczy, a potem powolnym krokiem zatopił się w ciemność otaczającą gospodę. Nieznajomy stanął w miejscu, gdzie jeszcze niedawno stały drzwi i krzyknął w stronę niewidocznego już Thorna.

– Powiedz gubernatorowi, że niedługo odwiedzi go Radnok!

W odpowiedzi dało się słyszeć ciche, dochodzące z oddali zapewnienie, że asystent komisarza wszystko przekaże. Nieznajomy odwrócił się do ludzi będących świadkami niedawnych wydarzeń, machnął ręką w pożegnalnym geście w stronę karczmarza, po czym opuścił gospodę rzucając przez ramię „ Azog Sprhallor”. Na te słowa ogromny pies wzdechnął głośno, obrócił się i podążył za swoim właścicielem.

Jeszcze przez jakiś czas żadna z przebywających w gospodzie osób nie śmiała się ruszyć z miejsca. W końcu jako pierwszy przemówił karczmarz.

– Chyba już po wszystkim. Żono przynieś mi ten mocny alkohol z północy. Koniecznie muszę się upić. 

Koniec

Komentarze

Dość szybko zajęło mi przeczytanie twojego tekstu, a w zasadzie fragmentu opowiadania. Powiem tak: możesz sobie spokojnie potraktować to opowiadanie jako ćwiczenie, wprawkę do warsztatu. Opowiadanie mnie ani nie zaciekawiło, ani nie zaskoczyło. Dlatego, że tego typu tekstów o tajemniczych personach, w kapturze, siedzących w karczmie / gospodzie / knajpie itp, było i jest już w literaturze sporo. I raczej nie sądzę by taki tekst, przewidywalny od samego początku, byłby w stanie nie tyle zainteresować co zachęcić czytelnika do sięgnięcia po taką prozę. Nie twierdzę, że opowiadanie jest złe, jest po prostu oparte na wyeksploatowanym i opisywanym na miliony sposobów schemacie.

Może historia, którą masz do zaprezentowania jest ciekawa, ale z tego początku bym IMO zrezygnował, bo wprawny czytelnik szybko domyśli się o co chodzi. Lepiej zachowaj tajemniczość. Pokaż coś innego, z innej “kamery”, bo te ujęcia są już znane.

Postacie też mogłyby być dopracowane, pod względem ich psychologii charakteru. Przecież każdy jest inny. A spod Twojego pióra wychodzą bardzo podobne do siebie osoby. To trzeci zarzut.

Czwartym, obok drobnych błędów (powtórzenia, zaimki itp), to słowa których użycie tutaj, w tym świecie nie pasują: np. gubernator, asystent… Brzmią kiepsko.

Nie wypowiem się jedynie do fabuły, bo wstawiłeś i chyba napisałeś do tej pory tylko ten fragment. Więc nie wiele mogę napisać, tylko to co powyżej.

Czekam na inny Twój tekst. Ten dokończ, dla wprawki ;)

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Dziękuję za konstruktywny komentarz. Twoje uwagi dały mi do myślenia. Pozdrawiam :)

Z punktu widzenia czytelnika zgadzam sie z przedmowca,tekst schematyczny i przewidywalny,tak jak odwrócenie imienia głównego bohatera (Konrad) … Mimo to probowalabym dalej

Ps. Pies mi sie podobał, fajny pomysł. :-)

Podpisuję się pod tym co napisał Mkmorgoth i od siebie dorzucam garść zdań, które chciały wykłuć mi oczy. Ponadto jest jeszcze trochę powtórzeń, zbędnych zaimków i kulejąca interpunkcja, ale nie jestem w stanie poprawić wszystkiego. :-(

Mam nadzieję, że dobrze przemyślisz to, co masz do napisania w dalszej części opowiadania. ;-)

 

Karcz­ma­rze wie­dzie­li o licz­nych tu­ry­stach i ich peł­nych sa­kwach. Męż­czy­zna, po­przez swój eg­zo­tycz­ny ubiór, rów­nież wy­glą­dał na tu­ry­stę, toteż karcz­marz nie omiesz­kał przy­wi­tać go do­no­śnym gło­sem. – Powtórzenia. Karczmarze w świecie fantasy nie wiedzą, że wędrowców będzie się kiedyś nazywać turystami. ;-)

 

„Męż­czy­zna pod­szedł do baru śle­dzo­ny wzro­kiem trzy­na­stu klien­tów lo­ka­lu – Obce były także takie pojęcia jak bar czy klient lokalu. W karczmach były szynkwasy.

 

„Przy jed­nym ze sto­li­ków grano w smo­cze kości. Nikt nie mógł do­strzec jego twa­rzy, która była scho­wa­na pod sza­rym kap­tu­rem wy­ko­na­nym z gru­be­go, szorst­kie­go ma­te­ria­łu. – Dlaczego stolik miał twarz zasłoniętą szarym kapturem? ;-)  

W karczmach stały stoły i ławy. Stolików nie było!

 

„– Po­pro­szę her­ba­tę i pokój na noc. – męż­czy­zna miał ra­czej wy­so­ki głos… –  Nie mógł poprosić o herbatę, bo w świecie fantasy, nikt nie ma pojęcia o jej istnieniu.  

Źle zapisujesz dialogi. Zajrzyj tutaj: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

 

…męż­czy­zna miał ra­czej wy­so­ki głos, z sil­nym ak­cen­tem, ade­kwat­ny do jego nie­wiel­kiej po­stu­ry. – W jaki sposób głos jest uzależniony od wyglądu człowieka?

 

Hilda za­parz her­ba­ty! – Hilda, nie mając pojęcia, co to jest herbata, nie zaparzy jej. ;-)

 

No­gaw­ki spodni, po­dob­nej barwy…Nogawki spodni są masłem maślanym. Czy mogą być nogawki innej części garderoby? ;-)

 

Wy­da­ło mu się jed­nak, że męż­czy­zna ma gład­ką twarz, o smu­kłej bu­do­wie.Smukła może być osoba, nie twarz. Twarz może być pociągła, podłużna.

 

W końcu za­py­tał się ci­chym gło­sem.W końcu za­py­tał ci­chym gło­sem.

Zaimek zwrotny jest zbędny.

 

Wszy­scy znaj­du­ją­cy się w prze­stron­nej Sali wy­czu­wa­li… – W jaki sposób zasłużyła się sala w karczmie, że piszesz o niej wielka literą? ;-)

 

…który po­le­ciał jak długi na twar­dą, kle­pi­sko­wą pod­ło­gę. – Klepisko, to podłoga w wiejskiej izbie, więc: …który po­le­ciał jak długi na twar­de kle­pi­sko­. Lub: …który po­le­ciał jak długi na twar­dą pod­ło­gę.

 

Po bo­gach psa zwi­sa­ły duże ciem­no­zie­lo­ne torby po­dróż­ne… – A co się stało z bogami psa, skoro zostały po nich tylko zwisające torby? ;-)

 

Z obrzy­dze­niem po­pa­trzył na głowę swo­je­go nie­daw­ne­go prze­ło­żo­ne­go, a potem na nie­zna­jo­me­go w roz­pacz­li­wym ge­ście osoby szu­ka­ją­cej po­mo­cy. – Nie można patrzeć w geście.

Za SJP: gest to  «ruch ręki towarzyszący mowie, podkreślający treść tego, o czym się mówi, lub zastępujący mowę»

 

…pod­sko­czył z wra­że­nia i stra­chu, po czym szyb­ko za­to­pił się w za­ple­czu – Nie można zatopić się w pomieszczeniu, a zaplecze jest pomieszczeniem.

 

Na te słowa ogrom­ny pies wzdech­nął gło­śno… – O matko jedyna, co zrobił pies??? ;-)

Może: Na te słowa ogrom­ny pies sapnął gło­śno

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za komentarze. Aby zagłuszyć chęć polemiki z częścią z nich, pozwolę sobie nie odnosić się więcej do Waszych wypowiedzi. Jednocześnie zaznaczam, że wszystkie uważnie przeczytałem i przemyślałem. Postaram się uczynić podobnie z ewentualnymi kolejnymi. Jeszcze raz szczerze dziękuję za chęć komentowania i pozdrawiam serdecznie :)

Typowy amatorski tekst fantasy. Gość w kapturze, karczma, zaczepka, bójka, trup… Naprawdę nie dało się wymyślić nie oryginalniejszego?

Źle zapisujesz dialogi.

 

– Nic się nie martw, karczmarzu. – potężny komisarz tylko na chwilę

Po kropce piszemy wielką literą. Zatem “Potężny” nie “potężny”.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Piotrze, a ja do polemiki (oczywiście w granicach rozsądku) zachęcam. To też jest zawsze jakiś feedback dla komentujących, którzy czas na lekturę Twojego tekstu poświęcają po części po to, aby samemu też się czegoś nauczyć. Choć ilu pisarzy i komentujących, tyle podejść i charakterów. ;-)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Jeśli to fragment, a nie zamknięta całość, to wypadałoby odpowiednio oznaczyć tekst.

Zgadzam się z przedpiścami – motywy mocno ograne. I jakoś fantastykę słabo czuć.

Turystyka jest stosunkowo nowym wynalazkiem. Razili mnie “turyści” często występujący w tekście.

ogromny łeb ze sterczącymi, spiczastymi oczami.

Spiczaste oczy? ;-)

Po bogach psa zwisały duże ciemnozielone torby podróżne,

OMG, do czego to doszło, żeby psy miały własnych bogów… ;-)

Babska logika rządzi!

No, przeczytałam. Fajny pomysł na psa.

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka