- Opowiadanie: Idaho_Iowa - Zombie! Zombie! Zombie?

Zombie! Zombie! Zombie?

Duchowy spadkobierca mojego wcześniejszego opowiadania (Krótki romans z Wampirem) i jego sequel zarazem, chociaż nie do końca. Jest to druga z trzech (albo czterech) części “Tryptyku przerażająco mało-strasznego” – tak nazwałem całość.  W tej części to nie wampiry jednak wziąłem na warsztat. Ok. kończę bo niedługo się okaże, że przedmowa jest lepsza niż dzieło. 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Zombie! Zombie! Zombie?

 CZĘŚĆ 1

„UWAGA! To nie film! Wstrząsający pierwszy na świecie przypadek zombie! To w końcu musiało się zdarzyć!”

– I to oczywiście w Polsce. – Siedzący na kanapie Witek skwitował krótko news powtarzany przez ostatnie cztery dni już nie tylko w polskich mediach, ale również i na całym świecie.

Nie rozumiał hypu, który towarzyszył temu zdarzeniu. Zgadzał się, iż było to coś niebywałego do tej pory, ale nie należało wariować na tym punkcie, a już na pewno popadać w zachwyt. Wolał traktować tę informację jako ciekawostkę z rodzaju „kuchnie świata – przysmak hannibalski” znaną niewielkiej części społeczeństwa i pominiętą przez resztę, podobnie jak w przypadku tego ludojada z Chin, który rzekomo pomylił własne dziecko z psem.

Największym błędem w tym wszystkim było poinformowanie przez polskich naukowców Amerykanów, którzy nie wierząc w autentyczność wysłanych im zdjęć postanowili powołać własną „komisję ekspertów w dziedzinie zombie” mających ocenić prawdziwość trupa. Później wszystko potoczyło się z przysłowiowej górki – Niemcy, Anglia, Rosja i Francja również wysłali swoich ekspertów, których jak się okazało, badania jak i sam fakt zatrudnienia, trzymane do tej pory były w tajemnicy… nawet Kongo postanowiło wysłać swoich szamanów. Wszyscy oni wydali oficjalne oświadczenia, w których zgodnie stwierdzają, iż trup, na którym przeprowadzali badania naprawdę okazał się być nieżywą, ale mogącą egzystować jednostką. I zaczęło się. Media oszalały. Nagłaśniając sprawę do rozmiarów absurdu, żądały upublicznienia wizerunku Pana T. Tak. Dobrze myślicie, właśnie tak pierwszy żywy trup został ochrzczony przez media. Polski rząd nie miał wyjścia, przystał na pomysł cztery dni temu stwierdzając, iż nie ma prawa trzymać tego w tajemnicy. Chociaż decyzja mogła być spowodowana faktem, iż jeszcze przed ich poinformowaniem naukowcy badający „Pana T.” pozwolili sobie na serię postów i zdjęć mogących wspominać coś o zielonym, przeterminowanym mięsie. – Witek siedział na kanapie niezmiernie zirytowany faktem, iż miast odprężyć się przy kolejnym odcinku ulubionego serialu, bawił się w narratora wprowadzającego czytacza w ekspozycję, zmuszonego przy tym oglądać nikomu niepotrzebną relację z relacji wprowadzenia do gali upublicznienia pierwszego na świecie zombie. Trwającą już ponad godzinę.

„Wyciągam maczetę! lol, nie tak to miało zabrzmieć. miałem na myśli swoją maczetę! rotfl! Żelazną maczetę do dekapitacji nieposłusznych zombie” albo „Chodź ze mną jeżeli chcesz żyć!” te i wiele innych wpisów doprowadzały Witka do szewskiej pasji, gdy przeglądał facebooka. „Apokalipsa. Czy Bóg postanowił nas wykończyć?” lub też „Zombie. Wielka manipulacja czy światowa rewolucja?” to tylko dwa z wielu podobnie, niedorzecznie brzmiących nagłówków w prasie, które wczoraj widział. Reakcje ludzi są zgoła odmienne. Jedni się cieszą widząc w tym okazję do zabawy, drudzy w panice wykupują zapasy wszystkiego na najbliższe tygodnie, trzeci natomiast widzą okazję do zarobienia. Ponadto poza granicami Polski jest jeszcze jedna grupa – sceptycy, którzy powątpiewają w prawdziwość słowiańskiego zombie, zastanawiając się „dlaczego akurat tutaj skoro ich kraj jest lepszy.” Witek utożsamiał się najbardziej ze sceptykami, gdyż nie wierzył w szczęśliwe zakończenie tej historii. Głównie dlatego, iż każdy film o zombie kończy się tak samo – śmiercią. Przeważnie głównego bohatera. Witek nie chciał jeszcze umierać, bardzo odpowiadała mu rzeczywistość w której żył i nie widział sensu, by to zmieniać. Wolałby raczej to wszystko oglądać w postaci reportażu nadawanego gdzieś zza oceanu, w bezpiecznej dla niego odległości. Najlepiej z wyspy. Tym bardziej, iż nic tak naprawdę nie było wiadomo o tym całym Panu T. Nikt nie mówił czy żywi on się ludźmi czy ogranicza jedynie do mózgów. Jak przenosi się wirus? Czy w ogóle to wina wirusa czy też może pojedynczy przypadek? Tak wiele pytań i zero odpowiedzi. Ludzie nawet nie próbowali zastanawiać się nad najważniejszymi, podstawowymi kwestiami, od których zależała przyszłość. Najdziwniejsze w tym wszystkim dla Witka zdawało się to, iż nikt nie traktował Pana T. jako zagrożenie. Pierwszy zombie, który wstał z grobu jeszcze przed swoim medialnym ujawnieniem zyskał miano celebryty zapraszanego na salony. Czy tak trudno dojść do wniosku, że jedynym racjonalnym w tej sytuacji rozwiązaniem jest przysłowiowa kula w łeb zanim to cholerstwo się rozprzestrzeni? – zastanawiał się, tępo wpatrując w telewizor, gdzie dwójka reporterów z głupim, wyćwiczonym wcześniej uśmiechem i nieukrywaną ekscytacją omawiała rozpoczynającą się za kilka minut galę, a także debatowali również o wpływie Pana T. na dotychczasowe postrzeganie zombie w kulturze masowej.

DRYN, DRYN, DRYN, DRYN. Witek wybudził się z letargu słysząc dzwonek. Kogo diabli niosą? Jeszcze brakuje, by do drzwi zapukał mi jehowy wampir martwiący się o moje zbawienie w nadchodzących trudnych dniach – pomyślał, idąc nieśpiesznie sprawdzić kto przyszedł.

– Siema smrodzie! – odezwał się rubasznie mężczyzna stojący w drzwiach.

– Czego? – zapytał bezceremonialnie gospodarz widząc swojego starszego kuzyna.

Miłosz był starszy od Witka o pięć lat, mimo to za każdym razem zwracał się do niego per smrodzie jako wyraz swojej wyższości spowodowanej, w jego mniemaniu, tym że wcześniej się urodził.

– Telewizor mi się popsuł, postanowiłem wpaść do ulubionego kuzyna i wspólnie obejrzeć galę – powiedział, wszedłszy do środka klepiąc Witka w ramię.

– Szkoda, że nie jesteś jehowym wampirem – mruknął gospodarz.

– Co? – Miłosz spojrzał podejrzliwie na kuzyna. – Brałeś coś? Jeżeli tak to z całą odpowiedzialnością i świadomością mówię ci: podziel się.

– Co? – Na twarzy Witka pojawiło się coś pomiędzy oburzeniem a zakłopotaniem. – Nie mam nic, a nawet gdybym miał to i tak bym nie dał – powiedział zamykając drzwi.

–  Niezłe jaja. Kto by pomyślał, że akurat w Polsce będą takie cyrki. – Miłosz rozsiadł się na kanapie i wziął paczkę chipsów leżących na stole.

– Częstuj się.

– Wiem, właśnie to robię głuptasie – odpowiedział, nie wyczuwając ironii.

Witkowi nie zostało nic innego jak dosiąść się i zacząć czekać na koniec tego całego show. Ekran pociemniał, a cichy dźwięk werbli sygnalizował o tym, iż za moment nadejdzie długo oczekiwany moment.

 – Czuję się jak grubas w cukierni pełnej ciastek – powiedział Miłosz wycierając dłonie o t-shirt.

 – Nawet tak wyglądasz.

Patrzyli na ciemny ekran telewizora słuchając przybierających na sile werbli, które z każdą kolejną sekundą brzmiały coraz energiczniej, dając tym samym do zrozumienia, że już za moment… gdy tylko światło ponownie się zapali zastaniemy Pana T. wgryzionego w prowadzącą? – pomyślał z nadzieją Witek. NIE. Werble osiągnęły apogeum, a muzycy niemal umarli szczytując w ostatnich sekundach wybijania rytmu wiedząc, iż żaden z nich już większego osiągnięcia w swej karierze nie osiągnie. Nagle nastała cisza. Snop światła rozjaśnił fragment na środku sceny, na której stał elegancko ubrany mężczyzna.

– To se wejście zafundował – stwierdził z nieukrywaną pogardą Witek.

– Pewnie zastanawiacie się kim jestem? – Po chwili ciszy mężczyzna zaczął wolno mówić. – Nazywam się Tomasz, ale znacie mnie zapewne lepiej jako Pana T.

Po tych słowach na widowni rozległy się szepty zdziwienia. Nie tego spodziewali się ludzie, nawet kamerzysta musiał się zdziwić, gdyż dał maksymalne zbliżenie na twarz mężczyzny. To nie była zielona, pomarszczona, mięsożerna bestia z wnętrznościami na zewnątrz i nieprzyjemnym oddechem. Dopiero po bliższym przyjrzeniu można było zauważyć, że uszy są delikatnie zielone, a na bladej twarzy jest nieco więcej widocznych żył niż powinno. Prawdę mówiąc nie różnił się zbytnio od pierwszego lepszego faceta po trzydziestce, na kacu – pomyślał Witek. Chociaż dobre wrażenie mogło spowodowane być elegancką stylizacją.

– Jak więc widzicie moim kochani, nie musicie się mnie obawiać, bo prawię w ogóle się od was nie różnię. – Kontynuował swoją przemowę. – Poza tym, iż umarłem jakieś dziewięćdziesiąt lat temu, ale jak widać przez ten czas udało mi się nieźle zakonserwować – powiedział już nieco luźniejszym tonem sprawiając, iż publiczność roześmiała się gromko. – Może dlatego, że jestem wegetarianinem? – zapytał szelmowsko, gdy ucichło na sali, sprawiając, że po chwili ponownie sala wybuchła śmiechem.

– To ma być zombie? On nawet ludzi nie je. – Słysząc ostatnie zdanie Miłosz posmutniał.

– Do czasu. – Nieświadomie pocieszył go Witek.

– Miejmy nadzieję.

– Jesteś chory.

– Rzeżączka to nie powód, by się z tego śmiać.

– Co?

– Pamiętasz tamtą laskę?

– Nie mów, że przeleciałeś tego brudasa.

 – Nie bądź powierzchowny! To, że miała zaległości w higienie to nie znaczy, że trzeba ją skreślać na starcie. – Miłosz zaczął się tłumaczyć, ze wstydliwie rozumianej przez ogół społeczeństwa decyzji. – Brzydkiej dziewczynie też byś odmówił? Albo takiej bez nogi… albo nie, takiej która zamiast nogi ma takiego brzydkiego kikuta z malutkimi brodawkami rosnącymi jedna na drugiej. – Zaczął kręcić palcami, by jak najlepiej zobrazować Witkowi co ma na myśli.  

– Twoja pokrętna logika mnie przeraża.

– Serio? Zmieniasz temat, by nie przyznać się do tego, iż jesteś powierzchownym i bezdusznym człowiekiem, niechcącym pomóc biednej dziewczynie, nie uznawanej przez współczesny kanon piękna za ładną? Nawet gdyby od tego zależało jej życie?

– A zależało?

– Może.

– Bzyknąłeś brudasa. Powinieneś się wstydzić. Tyle w tym temacie.

– Ale chociaż za to nie płaciłem – odpowiedział Miłosz chcąc za wszelką cenę dowieść słuszności swojej decyzji.

– Myślisz, że on naprawdę nie je mięsa? – zapytał Witek chcąc zmienić temat.

-Nie mam pojęcia, ale w razie czego jestem przygotowany na apokalipsę zombie. Oglądałem wszystkie filmy o zombiakach jakie do tej pory powstały. Na bieżąco jestem też z „The Walking Dead”.  Poradzę sobie w razie, gdyby kłamał.

 

 

CZĘŚĆ 2

Niemal rok później, czyli 364 dni od momentu, w którym Pan T. na gali upublicznienia, ugryzł kobietę z widowni, tym samym zapoczątkowując apokalipsę zombie.  

 

Witek siedział na kanapie gapiąc się w szumiący ekran telewizora. Ostatni rok był dla niego niemiłosierny, najpierw przestali emitować jego ulubiony serial, którego ostatni nadawany odcinek zakończył się arcyciekawym cliffhangerem, później przestało funkcjonować KFC. O ile w pierwszej sprawie nie mógł nic poradzić, gdyż podróż do Ameryki nie była możliwa, tak też drugą postanowił zająć się osobiście. Okazało się, iż tak jak się spodziewał na początku, za wszystkim stały te przeklęte zombie, które urządziły sobie z pracowników przekąskę. Te dranie odebrały wszystko na czym kiedykolwiek mu zależało, a gdy już dokonał jedynej rzeczy, która trzymała go przy życiu – zemsty, zrozumiał, że ostatecznie nawet i to udało im się zabrać. Egzystował więc przez kolejne miesiące, spędzając całe dnie na przesiadywaniu przed telewizorem. Jedynym plusem apokalipsy było to, iż nie musiał chodzić do pracy, bo pieniądze straciły swoją wartość. Dlatego też mógł chodzić do sklepu, po coraz mniej, coraz bardziej zepsutego jedzenia bez obaw, iż zbraknie mu gotówki.

Witek ostrożnie wyjrzał przez okno. Słońce grzało w zenicie, a ulica była pusta. Nie widząc zagrożenia postanowił udać się do pobliskiego marketu po resztę zapasów, które ukrył poprzednim razem, a przy odrobinie szczęścia nikt ich jeszcze nie odnalazł. Wychodząc zamknął za sobą drzwi i ruszył nerwowym krokiem z nadzieją, iż nie natrafi na kłopoty. Nie przeszedł nawet kilku kroków, gdy zza zakrętu wybiegła grupka ludzi. Zawracam, może jeszcze mnie nie zobaczyli – pomyślał i zrobił szybki odwrót.

– Ej ty! Nie uciekaj! – Usłyszał po chwili wołanie.

 – Pomóż nam! – Dodał ktoś inny widząc brak reakcji.

 – Wiemy, gdzie mieszkasz! Będziemy stukać dopóki nam nie otworzysz! – Te słowa wprowadziły Witka w stan konsternacji.

Faktycznie już teraz wiedzieli, gdzie mieszka. A jeżeli nie kłamią? Jeżeli faktycznie zamierzają stać i stukać w drzwi dopóki im nie otworzy? Jak miałbym żyć przez następne lata z tym niechcianym elementem pod domem? – pomyślał. Odwrócił się i jego oczom ukazał się żenujący widok pięcioosobowej grupki uciekającej przed parą zombie. Biegli oni tak pokracznie i tak głośno, że teraz na pewno wszelkie zombie z okolicy się tutaj zbiegną. Witek wziął do ręki powieszony na schodach, w razie gdyby zaszła potrzeba użycia, kij do baseballa. Miał szczęście, znajdując go w ręku jakiegoś wytatuowanego, łysego dresa, który i tak już nie żył. Ten atrybut sportowców był bowiem, ze swoimi gwoździami wbitymi w górną część, idealną bronią nadającą się do łupania w głowy umarlaków, o czym Witek przekonał się już kilkukrotnie do tej pory. Ruszył więc bez większego entuzjazmu w stronę zbliżającej się grupki, a gdy tylko ich minął wziął zamach i z precyzją baseballisty uderzył w głowę pierwszego z zombie zmieniając ją w mięsną piniatę. Następnie nie czekając ani momentu uderzył w kolano, powalając tym samym, drugiego trupa, który z niedowierzaniem przyglądał się temu co zostało z głowy pierwszego.

– Koleś, odwaliło ci? – zapytał Witka, gdy ten brał zamach. – Był zombie dopiero drugi dzień! To było niemiłe, serio. Trzeba było chociaż go jakoś uprzedzić. Cokolwiek! – Powalony mężczyzna z oburzeniem patrzył w stronę Witka.

– Trzeba było przejść na wegetarianizm – powiedział Witek, ciągle trzymając uniesiony kij.

– Oho, widzę twardziel nam się trafił. – zombie kontynuował. – Chcieliśmy tylko ich trochę poskubać, wiesz jak to jest, co nie? – mrugnął porozumiewawczo.

– Coś więcej, bo szkoda mi na ciebie czasu?

– Ok, rób to co musisz… tylko nie po głowie, szkoda takiej pięknej buźki – zombie uśmiechnął się niczym zakłopotany przyłapany na niecnym czynie aniołek.

Witek nie ustosunkował się do prośby, miażdżąc głowę bez skrupułów, po czym odwrócił się w stronę ocalonych przez siebie ludzi.

– Dzięki – powiedział najwyższy z nich, muskularny mężczyzna o nutellowym kolorze skóry.

– Nie ma za co. Możecie iść dalej. – Witek starał się utrzymać wrażenie twardziela.

– Ale gdzie? Wszędzie jest tak samo. – Dodała blondynka, mająca nie więcej niż trzydzieści lat. – Więc moglibyśmy zostać tutaj z tobą. W grupie raźniej.

– Sam sobie jestem grupą – odpowiedział na ich propozycję i wszedł do domu.

– Ale zrozum, że bez ciebie zginiemy! – Do środka za nim wszedł wychudzony chłopak, nieco młodszy od niego, którego mroczna, lekko zakrawająca o kobiecą, stylizacja sprawiała, iż Witek chciał poczęstować go kijem. Za nim do środka weszli pozostali.

– Nie pozwoliłem wam wejść! Wyjść! Natychmiast! – krzyknął zirytowany Witek.

– Jest nas więcej! – odpowiedział mężczyzna w kolorze nutelli.

– To dlaczego o tym nie pomyśleliście, gdy goniło was dwóch zombie?

– No… pomyśleliśmy, ale to zombie. – Usprawiedliwił się mężczyzna.

– Słabo mi. – Dalszą kłótnię przerwała ruda dziewczynka, mająca nie więcej lat niż dziesięć.

Kobieta zdążyła chwycić ją w ramiona, nim ta upadła na ziemię. Jeszcze tego mi brakuje – pomyślał Witek.

– Musisz nam pomóc! – odezwała się młoda dziewczyna, o kruczoczarnych włosach, która mogła być spokrewniona z tym chłopakiem, który nie był w kolorze nutelli.

– Niby dlaczego?

– Bo jesteś głównym bohaterem. Przy tobie mamy większą szansę na przeżycie.

Racja – pomyślał Witek. Ale nie zmieniło to faktu, iż nie chciał im pomóc.

– Nie chcę wam pomóc. A ta mała najprawdopodobniej została ugryziona więc bądźcie tak mili i sobie idźcie zanim się zmieni – powiedział.  Po tych słowach wszyscy poza kobietą oddalili się od dziewczynki.

– To niemożliwe – powiedziała dziewczyna.

– Mama, mnie ugryzła…zanim… zanim biegłam z wami – powiedziała łamiącym się głosikiem.

– I co teraz? – zapytał mroczny chłopak/

– Zabijmy tą małą sukę zanim nas pogryzie – odpowiedział mu mężczyzna, zaciskając dłonie.

– Jak w ogóle do tego doszło, że znaleźliście się wszyscy razem?

Widząc zażyłość grupy Witek zaczął się zastanawiać.

– No więc zaczęliśmy biec i trafiliśmy na ciebie – powiedział chłopak.

– Jak to? A wcześniej? – oburzył się Witek.

– Wcześniej…staliśmy. Zobaczyliśmy jak wychodzisz z domu i ruszyliśmy – powiedział mężczyzna.

– Zanim staliście i zanim mnie zobaczyliście. – Witek czuł napierający w nim gniew i chęć użycia kija.

– Właściwie to nie pamiętam – posmutniał mężczyzna.

– My w sumie też nie – dodała mroczna para.

Kobieta i dziewczyna również stwierdziły, iż nie pamiętają. Zgodnie z tym co mówili to było jak zew natury, który kazał im biec w stronę Witka w odpowiednim momencie.

– Wiesz… to jak z ptakami. Same wiedzą kiedy odlatuje się do ciepłych krajów na zimę. Z nami było zupełnie tak samo – stwierdził mężczyzna.

– Jak macie na imię? Wiesz jak on ma na imię? – zapytał blondynkę, która ze smutkiem zaprzeczyła.

– A ty wiesz jak ona ma na imię? – zapytał mrocznego chłopaka o stojącą obok dziewczynę.

– No tak, przecież to moja narzeczona – oburzył się.

– Więc?

– No… ma na imię tak jak nazwali ją rodzice. Proste.

Witek stał i nie wierzył w absurdalną sytuację, w której się znalazł. Chciał pozbyć się nieproszonych gości, ale nie wiedział jak ich przekonać, by dobrowolnie wyszli. Jakby tego było mało dziewczynka zaczęła mieć drgawki. Od przemiany dzieliło ją kilka minut, a mężczyzna o nutellowym kolorze skóry coraz bardziej nalegał na jej zabicie.

 

Koniec

Komentarze

Krótki romans z Wampirem podobał mi się bardziej. Jakkolwiek teraz też postarałeś się o sporą dawkę absurdalnego humoru, to pomysł na to opowiadanie nie wydaje się już tak świeży, trąci wtórnością. Jeśli pociągniesz temat dalej, może powiać nudą.

 

„…było po­in­for­mo­wa­nie przez Pol­skich na­ukow­ców…” – …było po­in­for­mo­wa­nie przez pol­skich na­ukow­ców…

 

„…zmu­szo­ne­go przy tym oglą­dać ni­ko­mu nie po­trzeb­ną re­la­cję… – …zmu­szo­ne­go przy tym oglą­dać ni­ko­mu niepo­trzeb­ną re­la­cję

 

„…nie tak to miało za­brzmieć. mia­łem na myśli swoją ma­cze­tę!” – Po kropce zaczynamy wielką literą.

 

„…nic tak na­praw­dę nie było wia­do­mo o tym całym Panie T”. – …nic tak na­praw­dę nie było wia­do­mo o tym całym Panu T.

 

„…po­wie­dział Mi­łosz wy­cie­ra­jąc dło­nie o bluz­kę”. – Bluzka jest strojem damskim. Mężczyźni noszą koszule, koszulki, bluzy, T-shirty.

 

„…ale zna­cie mnie za­pew­ne le­piej jako Pan T”. – …ale zna­cie mnie za­pew­ne le­piej jako Pana T.

 

Nie świa­do­mie po­cie­szył go Witek”.Nieświa­do­mie po­cie­szył go Witek.

 

„…je­steś po­wierz­chow­nym i bez­dusz­nym czło­wie­kiem, nie chcą­cym pomóc bied­nej dziew­czy­nie…”– …je­steś po­wierz­chow­nym i bez­dusz­nym czło­wie­kiem, niechcą­cym pomóc bied­nej dziew­czy­nie

 

„To było nie miłe, serio”.To było niemiłe, serio.

 

„Oho, widzę twar­dziel nam się tra­fił. – zom­bie kon­ty­nu­ował dalej”. – Masło maślane. Wystarczy: Oho, widzę twar­dziel nam się tra­fił – zom­bie kon­ty­nu­ował.

 

„To nie moż­li­we – po­wie­dzia­ła dziew­czy­na”.To niemoż­li­we – po­wie­dzia­ła dziew­czy­na.

 

„Wiesz jak on ma na imię? – za­py­tał blon­dyn­ki…”Wiesz jak on ma na imię? – za­py­tał blon­dyn­kę

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Chciałem zrobić coś w podobnym klimacie, ale innego niż “KRZW” dlatego też wyszło tak a nie inaczej, mnie osobiście ta część bardziej się podoba, ale to chyba kwestia gustu ;) A mógłbym wiedzieć, co dokładnie wydaje się być wtórne? Bo zamierzałem jeszcze trzecią część zrobić, co prawda o opętaniu, duchach i nawiedzonym domu więc dobrze byłoby wiedzieć, które elementy lepiej pominąć  ;)

Pomysł jest wtórny. Dalsze wykorzystywanie go i prezentowanie kolejnych opowiadań na nim opartych, będzie już tylko odcinaniem kuponów. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Na początku sztampa, potem pojawia się absurd. Zawsze to jakieś przełamanie, ale Regulatorzy ma rację: wykorzystujesz ten sam schemat, zmieniając wyłącznie dekoracje.

iż żaden z nich już większego osiągnięcia w swej karierze nie osiągnie.

Bo to by było nieosiągalne? ;-) Powtórzenie.

Snop światła rozjaśnił niewielki fragment sceny, na której stał elegancko ubrany mężczyzna.

Co rozjaśniło, a co zostało rozjaśnione? Bo konstrukcja zdania daje różne możliwości interpretacji.

Poza różnymi drobiazgami językowymi – interpunkcja. Pisząc zdanie podobne do niniejszego, zawsze wstawiaj przecinek.

Babska logika rządzi!

@regulatorzy dopóki na tym nie zarabiam, nie jest to żadne odcinanie kuponów ;))

 

@Finkla 

pierwsze zdanie miało takie być i go nie zmienie ;P

co do drugiego…no scena, a dokłądniej jej fragment został rozjaśniony snopem światła, takim jak by to powiedzieć…no scenicznym. Wg mnie zdanie jest napisane przyzwoicie i nie mam pojęcia jak lepiej je można napisać. 

Nie no, ja rozumiem, co chciałeś przekazać (byłam kiedyś w teatrze), tylko informuję, że zrobiłeś to niejednoznacznie, a więc warto poprawić.

 

Edytka: No właśnie tak, jak w komentarzu: “fragment sceny został rozjaśniony”. Albo “snop światła rozjaśnił miejsce na środku sceny”, albo “światło rozjaśniło fragment sceny”. Możliwości mnóstwo.

Babska logika rządzi!

@regulatorzy…borze zielony ja cale życie bluzki nosiłem ;(

@Finkla poprawiłem jakoś, w sumie na moje oko różnicy nie ma.

 

W tym wszystkim najlepsze jest to, że aż tak dużo błędów nie zostało wypisanych :D 

Idaho, to już nie te czasy, żeby ktoś się czepiał… Wcześniej było gorzej – Aśkę d’Arc chyba między innymi za niewłaściwe stroje spalili. A spódniczki do bluzek też zakładałeś? I szpilki? ;-)

Babska logika rządzi!

Och, Idaho, no to teraz musisz wymienić część garderoby! ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@Finkla głónie leginsy, bo nie chce mi sie nóg golić ;P 

@regulatorzy na to wygląda ;(

Dobrze i szybko się czyta. To na plus.

Sama historyjka trochę absurdalna, może nie w takim znaczeniu w jakim przypadłaby mi do gustu. Lekki tekst, ale bez większych wrażeń.

@domek najważniejsze, że są postępy w moim “beznadziejnym” przypadku :D 

Nowa Fantastyka