- Opowiadanie: derwenqueen - Widzę ogień

Widzę ogień

To jest opowiadanie, którego napisanie zajęło mnóstwo czasu. Zainspirowane uniwersalizmem świata. Raczej zabawa formą. + rady i mam nadzieję miłego czytania.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Widzę ogień

 

 Dzień tutaj zaczynam i tutaj kończę. Nie mam nic prócz słodkiego zapachu gałęzi płonących w tym ognisku. Nic oprócz lasu, którym pachnie igliwie wokół moich stóp i nic prócz malin na polanie.

 

Budzę się o brzasku obok resztek drewna i żywicy, zaciągając się dymem. To jedno z moich dwóch uzależnień, wypełnienie płuc duszącym i obrzydliwym zapachem, który później trudno z siebie wyrzucić. Lubię to robić, czuję wtedy, jakbym oddychał życiem. Codziennie rano gorzka woń egzystencji drażni mi nos, gardło i zmusza do ruchu.

 

Kiedy uderzam w ścianę gęstych aromatów, wiem już, że muszę być ostrożny, gdyż wkroczyłem do królestwa drzew. W powietrzu czuję wyraźnie gamę pyłków. Najsłodszy ze wszystkich, z delikatną kwaskowatą nutą, jak cukier skropiony sokiem z cytryny– sosna. Słono – kwaśny z przeważającym akcentem słoności – zdecydowanie topola. Gorzka fala z ostatnim powiewem słodyczy, jak wisienka na torcie, słodkość, na którą się czeka – dąb. Przykucam szukając malin, jednak dostaję tylko ożywczy aromat igliwia i cierpką nutę pokrzywy– świetna kompozycja na herbatę. Zrywam roślinę, parząc sobie przy tym dłonie i chowam ją razem z liśćmi sosny do kieszeni.

 

Nie mam czasu wstać, gdyż nagle rzuca się na mnie pies. Łapie za kołnierz i ciągnie za sobą. Nie próbuję się wyrywać, w tym lesie zwierzęta nie stanowią zagrożenia, obawiam się tylko drzew. Pies kładzie mnie na runie, liże po twarzy i ucieka, pozostawiając po sobie intensywny zapach gnijącego mięsa i nieświeżego oddechu. Nie zaprzątam sobie tym głowy, gdzieś pomiędzy rozkładającą się króliczą wątrobą a psującym się okiem pterodaktyla wyczuwam maliny. Pies wiedział czego chce i pomógł mi. Stłumiony zapach żelaza, jaki wydzielają owoce, których szukałem, jest na wyciągnięcie ręki. Zrywam jedną i czuję, że coś pode mną się rusza. Odnóża zaczynają badać ciało, najpierw ręce, nogi, potem twarz, włażą w wąsy i brodę, zwiedzają nos i usta. Nie ruszam się, nawet kiedy dociera do mnie silny zapach żelaza, który nie jest właściwy malinom, ale krwi. Coraz intensywniejsza jest też kwaśno– cierpka woń potu i gorzki aromat jadu. Po kilku minutach zwierzęta schodzą z twarzy; na zawsze opuszczają nos i usta. Jestem czysty. Pająki umyły moją twarz i zęby. Zabawiają jeszcze chwilę na korpusie i kończynach, a kiedy odchodzą między drzewa, po pocie nie ma śladu, a krew jest zatamowana liściem. Pachnie jak owoc w mojej dłoni. Uśmiecham się, gdy sobie to uświadamiam.

Wkładam malinę do ust i rozkoszuję się drugim nałogiem. Codziennie idę do lasu tylko po to, żeby znaleźć ten owoc i przypomnieć sobie pewien dzień wiele lat temu.

Byłem wtedy z dziewczyną. Pachniała wyjątkowo, wszystkim co piękne, mieszanką truskawek, trawy cytrynowej, pigwy, potu słodkiego aż do mdłości i emocjami. To wydawało się być niemożliwe, ale tak było. Roznosiła woń miłości. Zawsze, wszędzie, przy mnie. Kochałem ją.

Pewnego wieczoru zorganizowałem nam spotkanie nad jeziorem. Nie rozmawialiśmy zbyt wiele, bo ona zdecydowała, że chce się wykąpać. Rozebrała się z dala ode mnie i weszła do wody. Patrzyłem jak pływa, znika i pojawia się. Podobały mi się jej włosy, dłonie, które unosiła zanim dała nurka w poszukiwaniu rozgwiazd. Każdy ruch jej ciała hipnotyzował mnie. Byłem zakochany.

Kiedy stanęła przede mną, nie było jeszcze ciemno. Podeszła ubrana w strój spleciony z wodorostów. Chłonąłem ją wzrokiem bardzo długo, aż w końcu wykonała ruch. Dotknęła swoimi ustami moich. Nie czułem nic innego tylko ten zapach, delikatnie metaliczny, aromat malin. Jej usta, jej oddech, wszystko było tylko tym, owocami, które nagle zyskały dla mnie wartość.

Następnego dnia nie pojawiła się w wiosce, więc udałem się tam, gdzie widziałem ją ostatni raz. Dokładnie zbadałem każdą norę, dziuplę i zagłębienie w ziemi. Do dziś się nie odnalazła, a ja wierząc, że jeszcze wróci, zamieszkałem w lesie i czekam na nią. 

 

Nagle czuję gorąco promieniujące od dłoni do ramion. To oznacza jedno, moja energia się zbiera. Od dziecka władałem ogniem i to nigdy się nie zmieniło. Codziennie muszę uwolnić z siebie porcję mocy, inaczej ugotowałbym się od środka.

Nie znam tej części lasu. Pies zawlókł mnie tu, a teraz muszę wrócić do ogniska, nie mając pojęcia, w którą stronę iść. Staram się wyczuć dym ze zgliszczy, ale moje zmysły co rusz przyczepiają się do zapachu malin. Mam pecha. Energia drażni już moją szyję. Jeśli dojdzie do czoła, umrę wciągu kilku minut. Zaczynam się pocić, ale nie mam czasu na myślenie i decyduję, że wykopię tutaj dół. W nim skoncentruję moc, której muszę się pozbyć.

Przebieram więc rękoma tak, żeby dziura miała głębokość choć stopy. Za paznokcie wchodzi mi ziemia, a dłonie obchodzą robaki. Mimo to pracuję na miarę moich możliwości, a kiedy czuję ciepło w skroniach, wstaję z klęczek, rozsiewając kwaśny zapach potu. To nieprzyjemne doznanie rozprasza moją uwagę, gdy próbuję wyrzucić z siebie porcję energii. Jednak udaje się. Czuję coś jak wodę płynącą po moim ciele do dłoni, z których wystrzelają dwa płomienie skierowane prosto do dziury. Widzę jak płyn, w który zamienia się ogień, zapełnia dół. Wylewa się i sprawia, że trawa zaczyna płonąć. Panikuję. Wiem, że mam w sobie jeszcze moc do odesłania i ta świadomość mnie paraliżuje. Nie mogę nic zrobić, a las wokół mnie zaczyna trawić ogień. Swąd dymu sprawia, że kręci mi się w głowie, zupełnie jak rano, oddycham życiem. Teraz jednak jest trochę słodziej, bo pali się wszystko. Nie tylko drewno, ale także owoce i chodzący pokarm, robaki. To one nadają dymowi słodką nutę, która odróżnia ten zapach od zwykłego smrodu egzystencji. To jest koniec. Wyczekiwana śmierć nadaje słodkości temu odorowi. Podświadomie o tym marzyłem, od kiedy moja ukochana zaginęła.

Energia w końcu mnie opuściła, ale nic to nie zmienia. Siedzę w pierścieniu, otaczającego mnie, ognia i czuje się wolny. Do tej pory byłem przykuty do smutku łańcuchami, które nagle zniknęły. Wolność, uczucie, którego nie zaznałem od spotkania nad jeziorem, jest ze mną.

Siadam po turecku, ogień zbliża się, wirując szaloną gamą zapachów. W gruncie rzeczy ta śmierć jest dla mnie. Dziecko urodzone z matki władającej ogniem, całe życie mające w sobie ogień i umierające w ogniu.

Koniec

Komentarze

Hmmm. Opowiadanie do mnie nie przemówiło. Chyba wolę “bardziej konkretne” teksty, których nie trzeba analizować jak wiersza. Ale napisane dość ładnie. No, nie bez drobiazgów, których można się czepić:

z cytryny– sosna. Słono – kwaśny z przeważającym akcentem słoności

Chyba masz problem z tymi poziomymi kreskami. W pierwszym przypadku spacje po obydwu stronach półpauzy: z cytryny – sosna. W drugim napisałabym to z dywizem: słono-kwaśny. Taki przymiotnik złożony z dwóch równorzędnych elementów.

chowam ją razem z liśćmi sosny do kieszeni.

Eeee, no ja wiem, że teoretycznie to, co mają drzewa iglaste to jakaś tam odmiana liści. Ale wygląda dziwacznie.

I czasami miałam wątpliwości co do interpunkcji.

Babska logika rządzi!

… którego napisanie zajęło mnóstwo czasu…

Co nie daje gwarancji najwyższej jakości. Cytat: […] a las wokół mnie zaczyna trawić ogień. Pytanie: co jest trawione przez co? Las przez ogień, czy ogień przez las?

Szyk bywa istotny…

Dobra, już przestań tak źle o mnie myśleć. Tekst, chociaż niewiele opowiada, czyni to w dość przyjemny sposób. Deko refleksji, gram autorefleksji, tęskne wspomnienie… Opisy zapachów, skojarzenia – ciekawe.

Siądź nad tym ponownie w celu nadania szlifu, czyli usunięcia potknięć.

Aha – dobrze dla Ciebie, że nie rozpędziłaś się. Już dwa razy dłuższy tekst trudno byłoby utrzymać w tonacji.

Ogólnie, cieszę się i nie myślę źle. :)

Przykro mi, bo Autorka mówi, że poświęciła tekstowi wyjątkowo dużo czasu, a ja, niestety, nie zrozumiałam opowieści. :-(

 

„Podobały mi się jej włosy, dłonie, które unosiła zanim dała nurka w poszukiwaniu rozgwiazd”. – Daremne jest szukanie rozgwiazd w jeziorze.

 

„Jeśli dojdzie do czoła, umrę wciągu kilku minut”.Jeśli dojdzie do czoła, umrę w ciągu kilku minut.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@regulatorzy Dużo czasu ze względu na stylistykę, bo oprócz zapachowych i smakowych epitetów, nie ma żadnych. :)

Rozumiem, dlaczego napisanie tego tekstu mogło zając ci dużo czasu mimo jego niewielkiej objętości. Widać w nim starania, jakie poczyniłeś, by nadać mu taki, a nie inny wydźwięk. Widać dbałość o styl. Za to duży plus, bo ja osobiście lubię tekst napisane w ten sposób. Teraz tylko przenieś te starania do tekstu, który poza ciekawą stylistyką ma również wciągającą linię fabularną, a będę bardzo zadowolony.

Dziękuję bardzo vyzart, spróbuję coś stworzyć :)

Nie będę krytykował, napiszę po prostu, że nie jestem właściwym odbiorcą dla tego typu literatury. Za dużo tutaj wierszowania prozą – szybko się znudziłem, a pod koniec tekstu stwierdziłem, że właściwie nie wiem, o czym ten tekst był. O ile w ogóle miał być o czymkolwiek.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka