- Opowiadanie: wiktorwroz - TUPEK

TUPEK

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

TUPEK

Był od zawsze. Tak to pamiętam.

 

Kiedy zielone liście jabłoni i moreli rosnących na podwórku chroniły mnie przed słońcem, nie widziałem go wyraźnie.

Najpierw, spod mojej białej czapeczki, białej w czerwone motylki, mogłem dojrzeć jedynie czarną plamę. Raz była większa, raz mniejsza, ale zawsze pozostawała czarną plamą. Potem zaczęła podchodzić bardzo blisko. Czułem jej specyficzny zapach. To była ziemia i coś jeszcze. Nie wiedziałem co. Z czarną plamą łączyła nas bliskość. Lubiłem ją – miłą i ciepłą. Czasami dawała się dotykać i to też bardzo lubiłem. Któregoś lata plama stała się wyraźna. Dostrzegłem parę czarnych oczu i wydatną truflę nosa. Obwąchiwała mnie bardzo dokładnie, skrupulatnie zbierała ze mnie zapachy całego dnia. Parskała z niedowierzaniem i podchodziła do kontroli raz jeszcze lub po prosu kończyła pracę i zabierała przepastne nozdrza z daleka od mojego ciała. Te czarne oczy w słońcu okazywały się fioletowe. Fioletowe ze złotą obwódką. Niezwykłe u psa. Zwyczajnego kundla. W tych ślepiach był cały kosmos. Fioletowe mgławice i złote meteory. Te oczy patrzyły na mnie z troską i w tych samych oczach pojawiała się żądza przygody. Białe kły wysuwały się wtedy ostrzegawczo z aksamitnego pokrowca pyska.

– Droga wolna – mówiłem, kiedy napierał na moje ciało z całej siły.

Cisza. Chwila przepychanki. Dźwięk metalowej zapadki kołaczącej o przęsła słabej ogrodowej furtki. Jego pysk szukający choć skrawka wolnej przestrzeni. Był silny. Silniejszy ode mnie.

-No, leć już – mówiłem poddając się – tylko wróć.

Zawsze wracał. Czasem nie było go dwa dni, trzy dni, ale nigdy nie złamał granicy tygodnia. Pojawiał się, kiedy chciał i mimo kłódki w furtce wychodził też, kiedy chciał. Był moim towarzyszem, ale sam o tym zadecydował. Ja go nie zachęcałem. W domu pojawił się pierwszy i miał prawo wybrać sobie przyjaciela. Lubiłem myśleć, że padło na mnie, ale znałem prawdę. Byłem tylko podopiecznym, szczeniakiem, a on znosił mnie cierpliwie na swoim podwórku.

Czarna plama. Taki był. I obejmował sobą mój cały świat. Widziałem i szukałem tylko jego.

Kiedy wracałem ze szkoły do domu i piąłem się po zielonym wzgórzu, zawsze mi towarzyszył. Zbiegał na ostatnią skarpę w ogrodzie i wspinaliśmy się razem. On za czarnym ogrodzeniem, ja po zielonej trawie. Potem następowała walka o wolność. Czasami udawało mi się wejść nie wypuszczając go na zewnątrz. Jeśli nie uciekł, oznaczało to, że przytrzymywał go ktoś jeszcze.

Tupek. Nazwaliśmy go Tupek, bo tupał. To było oczywiste. Był małym szczeniakiem, małą czarną plamą sunącą po starym, wyschniętym PCV wyściełającym korytarz. Twarde pazury tupały, stepowały rytmicznie. W pewnym sensie był psim artystą. Sam nadał sobie imię.

-------------------------------------------------------------------------------------------

Stoję na kapslu, na środku polany i patrzę na mrówki. Mam sześć lat. Zbrojone bestie drążą pod betonem metropolię i udoskonalają ją bez przestanku. Żyją by budować. Niektóre, uskrzydlone osobniki wychodzą tylko czasami. Nadzorują pracę reszty. Mają skrzydła, ale nigdy nie widziałem, by latały. Być może mają inne zadania. Cała reszta zwykłych mrówek przenosi ziarenka piasku z miejsca na miejsce, przez cały dzień. Kiedy patrzę na te mrówki i zastanawiam się czy one kiedykolwiek śpią, i czy dzielą się na trochę mniejsze mrówcze stada słyszę ciche szczeknięcie. Odwracam głowę w kierunku ulicy i dech mi zapiera. To Tupek.

Tupek wrócił ze swojej łikendowej eskapady i jest głodny.

Podrywam się z kolan i zaczynam biec pod górę krzycząc:

– Stój, już idę! Stój!

Zielone plamy na spodniach. Sok z trawy pryska mi między palcami dłoni, parzą mnie polne, zdrowe pokrzywy. Idę w górę do Tupka. Raz po raz podnoszę głowę żeby się upewnić, że jeszcze siedzi. Że na mnie czeka.

W końcu dopadam do piaszczystej ścieżki. Ścisk żołądka obezwładnia mnie na chwilę. Czuję w sobie ranę. Wielka rana strachu przepełnia mnie. Ciemność rozpełza się w moich członkach jak atrament absorbowany przez włosowaty papier. Fala dociera do głowy. Czuje cebulki włosów. Wszystkie naraz.

Jak żyją.

Jak krew pod nimi buzuje.

Jak stają na baczność.

Oczy wychodzą mi z orbit. Ciśnienie wypycha je do przodu wbrew mojej woli.

Chcę krzyczeć ratunku.

Chcę wołać pomocy.

Chcę żeby to wszystko zniknęło.

Czuję fizyczny ból związany z niemożnością cofnięcia czasu. Boli i nie przestanie. Tupek. Tupek siedzi na skraju skarpy i macha do mnie ogonem. Całe jego ciało porusza się w takt tego merdania. Siedzi na samej górze i słońce prześwietla jego sierść. Czerwona aureola. Chcę podejść bliżej, ale boję się. Wołam ojca.

– Tupek, Tupek nie ma prawego oka i merda ogonem!

Krew zdążyła już skrzepnąć i widzę jak słońce tańczy. Pełza po skrzepie, śliskim błyszczącym. Widzę jak Tupek cieszy się, że wrócił i rubin jego oka lśni w słońcu. Słońce tańczy też we mnie. Zasłaniam się rękoma. Nic nie widzę, padam w soki trawy i pełznę aż pod furtkę. Ojciec wyprowadza samochód. Obcęgi, śrubokręt i kilka sztuk niepotrzebnego żelastwa pada na bruk ulicy, chrzęści na nim i stapia się z żarem. W ślad za nimi idzie siedzenie pasażera. Tupek wsiada w powstałą lukę i zielony maluch rusza.

Czekam wieczność. Nic mnie nie uspokaja. Nic nie jest mnie w stanie uspokoić. Wielki krzywy kołek staje mi w gardle i rozpycha jego mięśnie tak boleśnie, że nie mogę krzyczeć. Chcę przełknąć ślinę, chcę się napić wody, ale nie mogę. Dopóki nie dowiem się, co z Tupkiem nie mogę.

Siedzę na skraju polany i czekam, aż znajoma karoseria wyłoni się zza drzew. Wiem, kto to zrobił. Wiem, kto Tupka nie lubi i kto mu to zrobił. Wiem też, że ten sam człowiek siaduje często na schodach swojego domu, na końcu ulicy. Ma mały drewniany zydelek i stary nożyk z napuchnięta od wody i potu rękojeścią. Mówią, że ten człowiek jest szalony. Ja myślę, że on jest zły. Nie zepsuty. To mogłoby znaczyć, że kiedyś żył normalnie. Nic w nim nie pękło on był i pozostanie zły. Taki jest. Siedzi na swoim zydelku i czyha na okoliczne zwierzęta.

Z tyłu, za domem ma długą linkę. Na lince wiszą haki, a na hakach króliki. Mnóstwo białych królików. On hoduje je, karmi. Dba o nie lepiej niż o siebie samego, a potem je zabija i wiesza na hakach. Obdziera z nich skórę. Mam nadzieję, że wtedy nie żyją. Obdziera z nich futro i kroi ich ciała w jasnej powięzi. Żeby oprawić zwierzę trzeba wiedzy i umiejętności. On wie gdzie i jak naciąć by nie zniszczyć skórki. Wie też, jak rozczłonkować ciało i jak zamarynować mięso by stało się kruche i soczyste. Potem siada na swoim zydelku i dłubie nożem w śmieciach, jakie mu zostają.

On nie wie, że ja wiem, co zrobił z Mruczkiem. Widziałem jak zwabia go miską mleka. Jak Mruczek daje się pogłaskać, a potem ginie w czarnych, powleczonych twardą jak kamień skórą łapskach. Rozdzierający miauk. Mruczek chciał uciekać.

On siada teraz na swoim zydelku owinięty skórą Mruczka. Nosi ją na nerkach przymocowaną kilkoma sznurowadłami do guzików brudnej kamizelki. Mruczek już nigdy nie wróci do domu.

Wraca Tupek. Ojciec puszcza go na podwórko i każe iść do budy, ale Tupek tego nie robi. Kładzie się na słońcu i ogrzewa oczyszczoną ranę. Z błękitno – czerwoną siatką dna oka, wygląda jak włochata mucha. Tupek wzdycha ciężko i przewraca się na drugi bok. Wygląda normalnie, kiedy fioletowo-złote oko patrzy na mnie. Kilka machnięć ogonem i zapada w sen. Stoję przy nim jeszcze chwilę i uciekam. Boję się go pogłaskać. Boję się odezwać. Boję się, że skupi na mnie uwagę.

-------------------------------------------------------------------------------------------

Wiem, co trzeba zrobić. Wiem to dokładnie. Obmyśliłem każdy szczegół. Nie ma sytuacji bez wyjścia, wystarczy pomyśleć. Trzeba pomyśleć i zapoznać się z faktami. Analiza sytuacji przetacza się przez moją głowę. Widzę jak ten z końca ulicy wsiada na swój rower i jedzie do miasta. Zapisuję. Czekam. Wraca po jakimś czasie, który też zapisuję i czekam dalej.

Codziennie śledzę człowieka pokrytego grubą warstwą brudu. Człowieka z kocią skóra na plecach. Widzę jak pedałuje na swoim starym, czarnym rowerze i jak w czasie jazdy spluwa i charczy pod koła. Zapisuję.

Po kilku dniach jestem gotów. Czekam. Rower. Brzęk starego dzwonka. Czarne paznokcie migają mi przed oczyma, czuję cuchnący oddech. Odór sików i brudu.

Pędzę co sił na koniec ulicy. Rozglądam się przezornie. Nie wiem czy nikt mnie nie obserwuje. Mam nadzieję, że żaden z sąsiadów nie został w domu, nie wziął urlopu i nie spędza czasu w oknie. Dopadam do czarnej furtki i popycham ją do przodu. Kurczę się w sobie. Udaję, że nie istnieję. Fala adrenaliny zalewa moje ciało i obezwładnia je. Zaczynam się trząść. Kilka kroków robię z wielkim wysiłkiem. Potykam się o różne śmieci, ale idę dalej. Podchodzę do zydelka. Gapię się w okna. A co jeśli ktoś jest w domu? Brud. Muchy. Owady kleją się do zydelka. Nóż, brudny i obklejony czerwienią spoczywa obok. Reszki mięsa walają się wszędzie. Kleją mi się do butów. Muchy poruszają się w zwolnionym tempie. Żerowisko dopisało. Zgnilizna i rozkład. Nie mogę oddychać. Czas zwalnia i zamyka mnie w parnej bańce. Co jeśli on już wraca? Wydaje mi się, że słyszę dźwięk dzwonka. Myślę, że czas uciekać, ale nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Stoję wtopiony w krwisty beton i smażę się razem z nim w popołudniowym słońcu.

 

Wydaje mi się, że zasłona w brudnym oknie porusza się. Najpierw delikatnie, a potem odsłania się na dobrych kilkanaście centymetrów.

Krztuszę się. Przygotowałem formułkę na wypadek gdyby ktoś mnie tu przyłapał. Powiem, że sprzedaję ciastka albo zbieram podpisy, chociaż to przestaje mieć sens. Nie wiem, pod czym zbieram podpisy i nie mam ze sobą żadnych ciastek. Jestem jednym skurczem. Paraliżem i skurczem.

Ziemista zasłona podnosi się w górę i patrzę na nią jak zaczarowany. Nie ruszam się z miejsca tylko patrzę, a ona podsuwa się wyżej i wyżej.

Widzę człowieka, który wpatruje się we mnie. Nie poruszam się. Macha mi ręką. Zaprasza mnie do siebie.

Okno otwiera się i słyszę jak zabandażowana postać mówi mi cześć i pyta jak się nazywam. Odpowiadam, zgodnie z prawdą, że nie pamiętam. Postać pyta mnie, czy przyszedłem się z nią pobawić.

Mówię, że tak. Kiwam zapamiętale głową. Kiwam nią trochę za długo, bo bandaże zaginają się w miejscu ust i pozostają tak na dobrą chwilę.

Huk. Okno na piętrze zatrzaskuje się nad nami. Spadam z ostatniego stopnia schodów i staczam się aż pod furtkę. Zimny metal dotyka mnie. Wbija się w moje ciało. Przeszywa zimną strzałą, zawiesza na lodowatej iglicy. Mrowienie. Widzę Tupka. Siedzi na skaju skarpy, a słońce prześwietla mu sierść na czerwono. Patrzy na mnie i macha ogonem. Jego oczy są fioletowe. Fioletowe ze złotą obwódką.

 

Ciemny płaszcz opada i nie widzę już Tupka, ale czuję zapach jego brudnej, zmoczonej sierści. Jego łap grzebiących w ziemi. Czuję jego oddech. Ciepły, lepki, śmierdzący i widzę jego starte kły. Czuję siłę jego łap. Jego energię. Chcę zasnąć. On wrócił. Widzę spod niedomkniętych powiek jak ciągnie mnie po schodach. Czuję na plecach betonowe stopnie. Znaczą mnie jak pieczątki. Wżynają się w skórę, wykręcają żebra. Prawy policzek zahacza o każdy kant i pozostawia na nim krwawy ślad. On mówi, ale nie słyszę co. Myślę, że nie mówi do mnie, raczej do siebie lub do tej zabandażowanej postaci w oknie. Po chwili leżę na drewnianym stole. Musi być stary. Krzywizny drewna są gładkie. Wypolerował je dotyk ludzkich rąk. Trzask wypełnia pokój.

On nachyla się nad stołem, celuje i wbija ogromny tasak tuż przy mojej głowie. Drewno odpowiada skrzypnięciem. On mówi, że wszystko będzie dobrze i że mam się nie bać, i nie krzyczeć. Dodaje potem, że i tak nikt by mnie nie usłyszał, bo w końcu jesteśmy w piwnicy, a to już grubo pod poziomem całego domu. Mam problemy z patrzeniem. Ciemne ściany falują. Kilka błyszczących świetlistych okręgów wiruje nade mną. Gdziekolwiek nie spojrzę, widzę cętki, plamki, widma, które pływają po ścianach i sprzętach niczym małe bakterie.

Niezwyciężone pantofelki.

Jest ich dużo, dlatego są niezwyciężone.

Są tak małe, że nie możesz ich zniszczyć.

Dlatego są niezwyciężone.

Ja nie potrafię ich złapać. Przemykają szybko i zwinnie ponad moim czołem. Czuję jak ciepły, suchy bandaż przesuwa się po moich nadgarstkach. Mumia nachyla się i mówi, że jej też pomógł i że teraz czuje się wyśmienicie. Chciałbym jej odpowiedzieć, że nie wygląda na to, ale pokaźny knebel tkwi w moich ustach powodując zmasowany ślinotok. Mumia gładzi mnie po ręce na uspokojenie i zauważam, że spod jej bandaży wypływa żółta galareta. Mumia ma opuchnięte palce, z czarnymi od zakrzepłej krwi paznokciami. Szwy biegną po bokach każdego palca. Zawsze po dwa, z jednej i z drugiej strony. Na grzbiecie ręki jest ich więcej. Tkanka pod dziwną, pokrytą puchem skórą jest nabrzmiała.

– Jak to tak? – udaje mi się wykrztusić.

Mumia podnosi w górę dłonie i mówi:

– Lepsze takie niż żadne, prawda?

On wraca. Słyszę ciężkie kroki. Buciory szorują o podłogę i stół na którym leżę wpada w rezonans. On nachyla się nade mną, mówi do Mumii, że i tak niczego nie będę pamiętał, że jestem zbyt przerażony, że nawet mówić nie mogę. Proponuje by przestali się przejmować i robili swoje. Zabandażowany przechyla głowę w bok i przygląda mi się badawczo. Potem prostuje się niezgrabnie i macha doprawioną ręką. Bandaże zsuwają się szybko. Od czasu do czasu jakiś skrzep lub zastygła ropa zatrzymują tkaninę, ale Mumia odrywa ją natychmiast i bandażowy wodospad płynie.

Zaciskam oczy w przerażeniu. Jestem tak sparaliżowany, że nie potrafię przełykać. Nie mogę mówić, mrugać, poruszyć palcem u nogi i muszę, po prostu muszę patrzeć, ponieważ nie panuję nad własnymi powiekami.

 

Patchwork. Istota o kształtach przypominających ludzkie, powleczona najróżniejszymi fragmentami skór zwierzęcych stoi przede mną. Asystuje Jemu.

Kilka łat posiada jeszcze nieusunięty puch. Gdzie niegdzie szwy rozchodzą się ukazując czerwień żywej tkanki. Mumia krząta się z zadowoleniem, że może się w końcu ochłodzić. Kila razy wzdycha i przeciąga się ukazując nowe łaty po bokach ciała.

On grzebie w narzędziach. Obcęgi, nożyki, śrubokręty, coś, co przypomina lekarskie nożyczki brzęczą i odbijają światło. Mówi, że mają wszystko, czego potrzeba. Unosi wielką igłę nade mną i celuje. Zamach. Bulgotanie. Na jego twarzy rysuje się skupienie. Ja nie czuję nic, choć Mumia ociera mi policzki.

Potem On odwraca się do Mumii plecami i pozwala by ta złapała go w pół. Siłują się tak dobrą chwilę i w końcu starcze ciało rozpada się na dwie części. Mumia wkłada patchworkowe łapska w brudne rękawy i pochyla się nad moją głową, ale ja już nic nie widzę. Tylko ciemność.

------------------------------------------------------------------------------------------

 

Mama mówi, że niewiele brakowało. Martwiła się o mnie i gdyby nie dzieciaki z końca ulicy nikt by mnie nie znalazł i nie wiadomo jak by się to wszystko skończyło.

Tato chodzi w kółko i nerwowo wybiera numer na tarczy wbudowanej w pękatą słuchawkę.

– Jaki sukinsyn to zrobił – krzyczy – kto mógł potrącić chłopaka i zwiać?

Wtapiam się w miękkość poduszek. Odchylam głowę w bok i zbieram z nich znajomy zapach, potem zasypiam.

-------------------------------------------------------------------------------------------

 

Mam prawie trzydzieści lat i nie mogę znaleźć dla siebie miejsca. Nie chodzi o to, że mam ADHD lub inną tego typu przypadłość. Po prostu jestem trochę inny. Nie potrafię się odnaleźć ot tak. Robić tylko to, co przynosi pieniądze, a resztę mieć w dupie. Dlatego robię wszystko. Skończyłem pięć fakultetów, jestem nawet doktorem ,mimo to, nie pracuję w żadnym z wyuczonych zawodów.

– Zdecyduj się na coś! Wybierz coś, bo zginiesz! A byłeś takim spokojnym dzieckiem – mówi moja mama.

Uśmiecham się i odpowiadam jej , że mam przecież mnóstwo czasu. Wręcz od cholery. Że zanim umrę mogę jeszcze zrobić parę rzeczy.

– " Się nie spieszy, mama".

Mama wspomina ten dzień, kiedy ktoś mnie potrącił samochodem i mówi, że on wszystko zmienił. Zmienił mnie. Twierdzi też, że od tamtego czasu mnie nie poznaje i że stałem się agresywny.

– Nic dziwnego – mówi ojciec – przeżył traumę, prawie zginął.

Chciałbym im odpowiedzieć, że to wszystko nie prawda. Nadal jestem ich synem: grzecznym, spokojnym, rozsądnym. Ale z wypadku nie pamiętam nic. Zupełnie nic. Wiem jednak, że wypełnił mnie jakiś pęd. Jakiś niepokój, chęć ucieczki, walki. Chcę wyjść z domu i biec przed siebie dopaść do lasu przeciąć go na przełaj i dopaść do wiślanej skarpy, a potem rzucić się z niej w dół z rozpostartymi ramionami. Nie robie tego ze względu na mamę.

Zostałem zapaśnikiem. Potem brałem udział w vale tudo – podwórkowym. Walczyłem na pieniądze. Jestem typowym grapplerem. Nie znoszę walczyć w stójce. Jeśli byłeś zapaśnikiem będziesz sprowadzał przeciwników do parteru, a potem wyczyniał z nimi różne precle tylko po to, by ich ostatecznie unieruchomić. Dźwignia, duszenie, poddanie. To kolejność, którą lubię. Lubię też zwykły klincz. Dopadam delikwenta idę z nim pod siatkę. Kiedy widzę, że traci siły sprowadzam go do parteru i tłukę na kwaśne jabłko. Obalam i uderzam, obalam i uderzam… aż do skutku.

Czasem czuję się silny. Tak silny, że zostawiam za sobą wykopane ślady w piasku, że chciałbym rzucić się na ziemię i wytrzeć w niej wielki czarny kanion swoim ciałem. Czasami jeżdżę do lasu i szukam najładniejszej polany, a potem niszczę ją. Nie robię tego specjalnie. Ja dzielę się sobą z tą polaną. Biegam po niej i wcieram siebie w trawę. Lubię ten kolor i zapach. Różni się od tego, jaki wydziela trawa koszona przez mojego ojca. Czasami też kopię w ziemi i przestaję dopiero, kiedy przestrzeń pod moimi paznokciami wypełnia się boleśnie ziemią i zaczyna krwawić. Szarpię rośliny ,ziemię odrzucam na boki, a kiedy się zmęczę, odchodzę.

 

-------------------------------------------------------------------------------------------

Przyjeżdżam do domu raz na dwa miesiące. Średnio. Czasami nawet rzadziej. Chodzę wtedy na spacery z mamą. Odwiedzamy znajome miejsca.

Tym razem idę sam i jestem wkurwiony. Tupek. Dlaczego nie pamiętałem o Tupku przez te wszystkie lata? Przecież wiem, kto mu to zrobił. Wiem gdzie go szukać i właśnie tam idę. Może wtedy nie mogłem nić zrobić, może faktycznie uciekłem spod drzwi prosto pod nadjeżdżające auto, ale teraz? Teraz idę i wypierdolę tę straszną, czarną furtkę w kosmos, a potem wywalę drzwi frontowe i znajdę go! Znajdę i zwyczajnie zajebię. Przecież mogę. Kto mi zabroni? Czy koś może mi zabronić? Nie sądzę. Sadzę ogromne kroki. Pokonuję parkany sąsiadów, odganiam uliczne dzieciaki i wykopuje im piłkę aż na cmentarz dwie ulice niżej. Żaden z nich nie ma odwagi wypowiedzieć choćby słowa skargi. Odpycham się od ulicznych słupów jak łyżwiarz i nadaje swemu ciału jeszcze większy pęd.

Staję pod jego domem i spoglądam na furtkę. Jest taka mała. Taka cienka, ledwie trzyma się w zawiasach. Popycham ją – staje otworem. Wspinam się po betonowych stopniach. Sprawia mi to trudność. Są takie wąskie, że moje stopy nie mieszczą się na nich w całości. Wchodzę, więc na palcach i przesadzam po trzy cztery schodki.

W końcu walę pięścią w drzwi, mimo, że obok wisi żółta kołatka w kształcie głowy lwa. Lew trzyma w pysku kółko. Łapię za to kółko i pcham drzwi do przodu. Ustępują.

Wchodzę do zasmrodzonego wnętrza. Słychać jakieś poruszenie, ktoś przechadza się po pokoju we wnętrzu domu. Z obrzydzeniem odganiam muchy i w końcu docieram do kuchni.

Metalowe blaty, kilka dziwnych urządzeń i facet podłączony do kroplówki w rogu.

-Ty!- Krzyczę, ale głos zamiera mi w ustach. To on. Siedzi w tym wózku i uśmiecha się do mnie jedną stroną ust. Kupa żółtych bandaży leży na podłodze. Śmierdzą. Śmierdzą tak bardzo, jak sierść Tupka, który umazał się padliną.

– Czekałem na ciebie, choć nie przypuszczałem, że sobie przypomnisz – mówi słabym głosem.

Zauważam, że nie ma jednego oka. Przyszedłem by go zabić, ale teraz nie jestem już tego pewien. Zabić kogo? Tę kupę gówna, ludzkiej galarety rozpływającej się na blaszanym wózku? Zrobię mu większą krzywdę zostawiając go w tym stanie.

 

On mówi, że skoro sobie przypomniałem, nie będę chyba zszokowany, jeśli przebierze się w coś wygodniejszego i zrzuca z siebie Jego ciało.

Poznaje ten patchwork.

-Na tej planecie tylko jeden garnitur nadaje się do noszenia – mówi – a tak trudno go pozyskać.

Patchwork kręci się przez chwilę po kuchni, po czym przysiada na zimnym metalu i zaczyna sobie gmerać w szwach.

– Te skóry są naprawdę super – mówi – wytrzymałe – nie przesuszają się zbyt szybko tylko jest jeden problem. Trzeba je od czasu do czasu wymieniać.

Przypominam sobie Mumię. Pamiętam Mumię i starego. Pamiętam jak Mumia zabiła starego człowieka. Pamiętam też jak leżałem na jednym z takich stołów.

Wstaję. Mam tu coś więcej do załatwienia niż zemsta za Tupka.

Mówię mumii, że zniszczyła mi życie.

– Uratowałem Ci życie – odpowiada stwór. – Tutaj na ziemi nikt by ci nie pomógł. Miałeś szczęście.

Więziłeś mnie tutaj– wrzeszczę – a potem wyrzuciłeś na ulicę!

Mumia tłumaczy mi, że nie chciała wzbudzać podejrzeń. Chciała się posłużyć ciałem starego, ale wtedy ich koordynacja nie była jeszcze doskonała.

-Co by mi zrobili – tłumaczy – gdybym przyniósł na rękach małego, poturbowanego chłopca?

Mumia robi ludzką minę oznaczającą, że sam mam sobie dopowiedzieć ciąg dalszy.

Wkurwiam się nie na żarty. Nie przyjmuję do wiadomości, że nie rozmawiam z człowiekiem. Zresztą to nie ma znaczenia.

– Oszpeciłeś mnie, pociąłeś mi twarz. Za co ? Tylko dlatego, że wszedłem za twoją furtkę – idę na niego z łapami. Czuję jak krew uderza mi do mózgu, jak kłykcie sztywnieją. Zaciskam szczękę i idę.

Kiedy jestem już o krok i czuję cuchnący oddech stworzenia widzę siebie.

Stwór podnosi lusterko i przystawia mi je do nosa.

– Jeśli chcesz, możemy odwrócić zabieg – mówi – skoro uważasz, że pamięć tkankowa niszczy twoje życie, że agresja i pęd ku wolności są nie do opanowania, możemy się ich pozbyć. Mam wszystkie potrzebne narzędzia.

Mumia wciąż trzyma lusterko, a ja dyszę nad jego śliską taflą. Wyrywam lusterko. Jest zimne. Lodowate jak powietrze w całym domu, w wielkiej lodówce. Chcę grzmotnąć Mumię lusterkiem, ale nie robię tego. Odwracam srebrną taflę, bawię się nią przez chwilę i w końcu spoglądam na swoją twarz. Jest napuchnięta. Wściekle czerwona. Po polikach płyną mi strużki łez bezsilności. Przyglądam się sobie i nagle zauważam ten szczegół. Oko. Fioletowe. Fioletowe ze złotą obwódką.

 

KONIEC

 

 

Koniec

Komentarze

Eksperyment ze stylem nr 2

Świetne napisane, bardzo wciągające, czyta się naprawdę dobrze.
 Mam tylko jedną uwagę do pierwszej części tekstu: czy 6-latek byłby w stanie w tak dojrzały sposób formułować swoje myśli? Są nad wyraz dojrzałe jak na sześciolatka i mimo, iż tutaj opisuje je już mając lat 30 tp trochę mało prawdopodobne, by spamiętał swoje impresje z dzieciństwa aż tak wyrażnie. Acha, wdarł się błąd: "Jest och dużo, dlatego są niezwyciężone.". Chyba "ich"?:) Mimo wszystko 6.

Tak,  "ich":) jeszcze mogę zedytować. Jeśli chodzi o impresje, ja rozumiem to tak: bohater jako "dorosly" nadaje znaczenie doświadczeniom dziecka i niejako pamięta więcej, niż rzeczywiście pamięta. Chociaż ja pamiętam sporo własnych, smiesznych przemyśleń z dzieciństwa:) m.in. o mrówkach. W moich op. sporo jest gadania o robalach:)
Dzięki za 6 - budujące!

Zasłużyłaś to dostałaś:) Co do zapamiętywania faktów z dzieciństwa: faktycznie, dużo sobie nadbudowujemy w percepcji dziecięcych przeżyć, tak jest i tutaj, co mi absolutnie nie przeszkadza w odbiorze. W zasadzie można to potraktować jako kolejny wymiar: jak bardzo dorosłość "wypacza" (ale w dobrym znaczeniu) czy zmienia percepcję tego co wydarzyło się 20-30 lat temu, nadbudowuje. Opowiadanie napisane z punktu widzenia 6 latka i przez 6 latka wyglądałoby zupełnie inaczej. To ciekawe. Dzięki:)

Są momenty, gdy nastrój jest naprawdę niezły - ale muszę przeczytać jeszcze raz.

Ode mnie druga szóstka, naprawdę świetne opowiadanie.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dobrze napisane. Masz lekkie pióro. W niektórych miejscach zbyt skracasz, ale nastrój budujesz fachowo. Po minimalnych poprawkach do druku ;)

Super opowiadanie. Nawet na 7.

Nasza mądra Wiktorwroz:)

Przeczytałem jeszcze raz - i jeszcze raz, nastrój super, ale trochę sie zgubiłem w środku. Nie zrozumiałem, kim był ten zły człowiek i jaka była relacja z mumią. Pomagał jej, a ona go zabiła?

Maxencius widzę, że lubisz konkrety:) Ta historia jest niedopowiedziana, bo założyłam, że dobry bohater nie będzie u mnie idealny, a zły nie będzie do końca zły. Mumia potrzebowała kogoś, kto się zna na skórkach, znalazła i w końcu pozyczyła jego ubranko:)

To prawda, lubię konkrety. Ale w tym przypadku zabrakło mi jednego, dwóch zdań wyjaśniających intencje.

wiktorwroz, no tym razem wymiatasz i jak to się mówi I'm looking for more!

ssslk - Nie wiem czy mam jeszcze siłę na "more". Chciałam właśnie rozpocząć operację wyhamowywanie...
Jak słusznie zauważył, w którymś z watków  baazyl, opowiadań publikowanych nie mozna juz wysłać np. na kokurs:)
Chociaż powiem Wam, że ostatnio pisze mi się coraz łatwiej  i łatwiej. Wręcz hurtem. Ciekawe zjawisko:)
Zauwazyliście jakieś plusy wynikające z "urzędowania" na fantastyce?

>Zauwazyliście jakieś plusy wynikające z "urzędowania" na fantastyce?
Osobiście? Nabrałem odwagi i chętniej zamieszczam swoje teksty. Mam świadomość ich marności, ale wiem przynajmniej - dzięki komentarzom - w czym tkwi problem. I też czuję, że pisze mi się coraz łatwiej. A jak to będzie ocenione, to się zobaczy. Teraz wyrabia się rzemiosło, może kiedyś dojdzie do tego jeszcze "coś do powiedzenia".

Z tym "czyms do powiedzenia" to trudna sprawa. Mnie interesuja np. i m.in. choroby psychiczne, psychologia i filozoficzne rozważania. Wiadomo, że w ogromnej większości, rozważania w obrębie tych tematów do niczego nie prowadzą;) coś jak dysputy intelektualistów nad absyntem. Są głębokie, są ciekawe, ale tylko dla nich;)inaczej podchodzi autor do swoich "dzieł". Inaczej reaguje na nie czytelnik.
Najlepiej sprawdzają się proste, wcale nie wymyślne opowieści (zauwazyliście?).Dąże do tego, żeby powiedzieć Ci Erreth - nie bądź dla siebie surowy, ani nadmiernie krytyczny (oczywiście nie wiem czy jestes, czy nie), bo ciśnienie zabija dobre pisanie:)

Dobrze kombinuję, że pisząc "ciśnienie" masz na myśli silenie się na napisanie czegoś "doniosłego"? Hmm... ale można też potraktować pisanie jak zabawę, nieszkodliwą (raczej) przygodę czy rozrywkę.
Co do psychologii, psychiatrii i filozofii, to mam odmienne zdanie. Może i rozważania w tych dziedzinach czasem prowadzą na manowce, może taki Kant czy Spinoza mają wpływ na wąską grupę intelektualistów, bo reszta ich nie rozumie albie nawet o nich nie słyszała, ale... Odkrycia psychologów czy pomysły filozofów są tak blisko nas, np. w socjotechnice, fizyce itd.
A opowieści proste są czasem bardziej nośne treściowo niż te wysilone, pełne nikomu niepotrzebnej erudycji :)

ałkiem solidny tekst.

Ja bym dodał: wyczesane w kosmos. 

Koks, który? Ten post powyżej, czy mój tekst (chyba zapomniałeś, że już komentowałeś raz:)) ale thx
Erreth - tak o takie cisnienie mi chodziło:) i o to, że najbardziej podobaja sie teksty proste, lekkie i przyjemne ( i wcale nie wiem czy z przesłaniem). Przynajmniej tak wnioskuję po ocenach i ilości komentarzy pod niektórymi opowiadaniami.

Ach i jeszcze minimalistyczne! Pisane oszczędnie i prosto, znaczy się:)

Tworzy się nowa definicja dobrego tekstu. W sensie: nadającego się do przeczytania. Przyznam, że wolę zwięzłe bazylowe pastisze, niż rozpisane na 20 stron opowieści o krasnoludkach. Żeby zmusić do przeczytania dłuższego tekstu, trzeba się wysilić trochę ze stylem i fabułą. Niektórzy to potrafią.

Erreth, do jakiego komentarza Twój tekst, chyba nie do Wróża? Przecież to opowiadanie jest stosunkowo krótkie. 

Nie.

Podoba mi się lakoniczna odpowiedź Erreth'a,hehe

:)

Jak mogłam wcześniej przegapić to opowiadanie? Dziwne.

Dobrze to, czy źle?

Źle, że przegapiłam. Dobrze, że już przeczytałam ;)

:) tęks. To opowiadanie, to chyba najlepsze co napisałam oszczędnym językiem. W miarę upływu czasu zauważam, że zmienia mi się styl z ozdobnego, bogatego i wymyslnego na coraz bardziej minimalistyczny. Chyba to kwestia tematów o których piszę. Mimo to mam nadzieje, że się rozwijam:)

Chyba taki mniej "wyszukany" styl jest przyjemniejszy do czytania. Tak jest z Tupkiem. Mi się dostało ostro za umieszczony tekst, w którym było za wiele wydziwień. Lepiej były ocenione teksty napisane zwięźle, prawie ascetycznie.

Masz rację, też to zauważyłam. Wiadomo,że dobry autor powinien mieć w zanadrzu pewne tricki stylowe, jak malarz odpowiednie narzędzia. Mimo to, faktycznie połykacze fantastyki wolą prostsze rzeczy.
Erreth jakie to opowiadanie?

Właściwie to tylko taka wprawka: Przeprowadzka. Nie warto tego czytać (komentarze uświadomiły mi, że mój zamysł stylistyczny był chybiony). Po kilku eksperymentach zestylem całkiem zrezygnowałem z tworzenia wyszukanych metafor i porównań, bo zawsze wychodziły "pretensjonalne". Powoli się uczę i teraz piszę tak (nie warto tego czytać, 35k znaków). Możliwe, że taki sposób wysławiania się jest bardziej przyjazny dla środowiska.

No nie, to ja juz wolę Przeprowadzkę. Czytałam ją jakis czas temu. To była raczej nie stylu kwestia, a tematu i braku fantastyki. W stosunku do nieznanego rozwinięcia początek był za długi i za nudny (czyt. niefantastyczny).

A tak wogóle: lubie takie teksty. Na początku jest zupełnie normalnie, a fantastycznie robi się dopiero na koniec. I takie, gdzie fantastyki jest tylko odrobinę. Widze jednak, że sa słabo punktowane, więc ostatnio daję fantastyką po oczach od poczatku do końca.:)

Erreth ten drugi tekst, to jest dopiero wymyslny!:)

Wymyślny? Co masz na myśli? Pracuję nad ciągiem dalszym Berehyni. Pisze się II rozdział, a w głowie jest pomysł ogólny na całą dłuższą historię. Oczywiście staram się dbać o fantastyczność, ale nie interesuje mnie wrzucanie na siłę bzdurnych obrazków elfów czy krasnali. Tego w folklorze ludowym Ukrainy nie ma. A to, co jest, będzie się trochę pojawiać. Tylko po co epatować fantastycznością? Spodoba się, racja. Tylko to jest jazda pod publikę (można sobie na to pozwolić w małej formie ;P). Tekst będzie miał znowu ze 30k znaków. Co z tego, skoro mało kogo obchodzą długie teksty.

Masz rację z tą zawartością fantastyki w fantastyce, ale mnie osobiście nie przeszkadzają teksty, gdzie tej F. jest Mało. Wręcz przeciwnie. Czytam uparcie do końca i nie mogę się doczekać co niesamowitego się stanie.

O to jestes w mniejszości ssslk:), ale miło, że ktoś jeszcze ma takie upodobania.

Erreth- mówię, że wymyslny, bo taka tematyka to dla mnie po prostu kosmos. Za trudne. Ukraina, folklor o takie tam rzeczy. Ja tego zupełnie nie czuję. Co innego z przeprowadzka. To było takie "wewnętrzne doświadczenie". Takie rzeczy mnie interesują i mogą byc supeeer nudne, a ja i tak doszukuję się w nich ukrytego sensu:)

Pisanie tekstów współczesnych, nie osadzonych w jakiejś specjalnej przestrzeni jest łatwiejsze. Tworzenie całej konstrukcji świata przedstawionego daje radość. Ale mnie cieszy osadzanie fabuły w jakichś konkretnych realiach. Nawet jeśli to jest fantastyczna historia, wrzucam ją w realne miejsca. Miło, jeśli nazwy są autentyczne, a przy tym z czymś się kojarzą. Z Berehinią robię jeszcze inaczej. Autentyczne miejsca i zdarzenia, prawdziwe postacie historyczne, symbole z folkloru ukraińskiego i inne dodatki dla kogoś, komu chciałoby się szukać, mogą dawać radość z odkrywania ;) Oczywiście, jeśli komuś się chce, bo przecież można równie dobrze czytać to jako zwyczajną przygodówkę.
"Wewnętrzne doświadczenie" jest... trudniej uchwytne?

CHyba trudniej uchwytne:) wydaje mi się, że niektóre opowiadania pozostawiają miejsce na domysły i przezycia czytelnika, a inne są ograniczające (tzn świat jest bardzo zdefiniowany)

"niektóre opowiadania pozostawiają miejsce na domysły i przezycia czytelnika, a inne są ograniczające (tzn świat jest bardzo zdefiniowany)"
Faktycznie tak jest. A niektórzy czytelnicy wolą, żeby pozwolić im na wniesienie własnego elementu w postaci wyobrażenia sobie tego, co niedopowiedziane. To może dawać przyjemność z udziału w kreacji. Ale niedopowiedzenia mogą też być elementem poetyki, np. w kryminale. Który przy okazji musi być bardzo precyzyjny w przedstawianiu wydarzeń. To, czego nie pokazano, musi dać się wydedukować. To też bywa przyjemne dla czytelnika.
Wywindujemy TUPEK na pierwsze miejsce w komentowanych ;)

juz po ptokach, bo za lipiec poszły wyroznienia:)
a tak swoją droga to czuję sie pominieta i owszem:(
ale wiesz, zastanawiam się co jeszcze można na tym portalu zrobic. Człowiek się napisze, coś powrzuca, dostanie jakąś książkę i co dalej?
może lepiej wysyłać teksty po wydawnictwach?
Jest już 1311 uzytkowników!!!! ja się nie dziwę, że trudno o druk w takim towarzystwie.

"Jest już 1311 uzytkowników!!!! ja się nie dziwę, że trudno o druk w takim towarzystwie." Ale nie chodzi o ilość, tylko o jakość. Czytałaś teksty Adama 1 i 2?

nie czytałam, ale zaraz to zrobię:)
tam jakość... chyba "wyławialność", bo kto albo co może opanować taka ilość liter!

No tak dwa teksty. I co z tego. Niczego to nie wnosi. To ciekawe dla eksperymentatorów, a dla piszących? Dostali jakieś sensowne rady? Pochylił się ktoś nad ta pisaniną, czy tylko współpisacze postawili punkty i przerzucili się do nastepnego tekstu?

Właściwie mało kto to przeczytał. Podejście jest dość proste: wrzucasz niedopracowany tekst i liczysz na to, że inni pochwalą a redakcja obieca druk. Jeśli ktoś niełaskawy zechce wytknąć błędy, zaczynają się fochy. Trzeba przywyknąć do tego. Portal nie jest dla głupków (to nie jest autoreklama, chodzi o wypowiedź Elleth i odpowiedź djj). Ale mam to w nosie.

Nie chce się dopracowywać, bo wypsztykujesz się z tekstów, jak to kiedyś baazyl ujął. Nie możesz ich posłać na konkurs, do wydawnictwa itd. trochę błędne koło. Dostałam parę książek, ale wiesz co, budzi to we mnie sporą frustrację, bo nie wiem co dalej:)

To samo chodzi mi po głowie, wiktorwroz. eh

Wypsztykiwać się? Może chodzi o szlifowanie warsztatu? Jeśli nadejdzie dzień, że będziemy mieli wreszcie coś do powiedzenia. I powiemy to coś tak jasno, że inni zechcą to przeczytać. Może skończy się czas frustracji. Trzeba pracować, publikować i czekać. Jeśli nie tutaj, to wysłać gdzie indziej. Jeśli będzie miało wartość, ktoś to w końcu zauważy. Prószyński boi się wydawać nieznanych autorów? No to trzeba słać do Fabryki Słów czy innych. Jak dać się poznać, skoro się nie publikuje? Internet to dobra droga, aby dotrzeć do jakiegoś... jakiegokolwiek odbiorcy. A taki lepszy niż żaden. I nie trzeba się przejmować, że komuś nie chce się czytać długich tekstów ;P

PS. @wiktorwroz - TUPEK to Twoja strona użytkownika. Też chcę mieć coś takiego.

 hahahah Powiedz tylko gdzie, a zaczynam pisać. (najchętniej pod resztą "przeprowadzki" jeśli już wkleiłeś.
P.s. skuteczność równa 0:)

Nie piszę Przeprowadzki, niestety. Możemy zrobić taką stronę użytkownika pod Berehynią (rozdział II) ;) Zastanawiałem się, czy nie zrobić racjonalizatorskiego wątku na hyde padku. Tylko co by było, gdyby na podobny pomysł wpadli pozostali pisarze z NF ("Zarejestrowanych użytkowników: 1363").

Erreth, tak mi się westchnęło. Zgadzam się, trza publikować intrnetowo,pisywać,słać,dobijać się. Być wojownikiem i nie poddawać się. Z talentem Wiktorwroz nie obawiam się o jej przyszłość;) Piszesz, że poczułaś się pominięta, ale kilkanaście osób oceniło Twój tekst bardzo wysoko. Większości na tym portalu już kojarzysz się z niezwykle dobrym pisaniem, jesteś jakością samą w sobie. Nikt Ci tego nie zaneguje i nie podważy. Ole!:) Nie boj zaby tylko pisz i slij do wydawnictw, dobijaj sie. Wiktorwroz to marka. p.s. o co chodzi z tą 'Przeprowadzką' bo nie bardzo czaję bazę:)

@Nowa To mój taki jeden durnowaty tekst. Nie ważne.

Odnośnie Wiktorowego pisania - exactly :) Pisać, pisać i pisać. Aż wreszcie wydadzą. Tylko ćwicząc dużo można się nauczyć.

Nowa, pod którym tekstem chcesz mieć "stronę użytkownika"? ;)

Znowu tu odpiszę::):)
 
domagam się reszty "przeprowadzk"i... to jest jedno z opowiadan, które mnie zaciekawiło, było tekie senne i inspirujące, jakby w kolejnej części miało się stać coś strasznego!

Pomysł ostatecznie zarzucony. Wyrzuciłem go ze świadomości. Konwencja narratora była zbyt nieczytelna. Jego poglądy - uznane za moje własne. Nie chcę mieć z tym więcej do czynienia. Przykro mi, ale odmawiam.

bu

Erreth, sorki, gdzieś się zaplątałam znowu w czasoprzestrzeni. Pod tekstem '40 dni, 40 nocy',cokolwiek oznacza 'strona użytkownika', hehe. A co oznacza? serdeczności wakacyjne

Nowa, Errethowi chodzi o spiskowanie na stronie jego opowiadania pt. 40 dni, 40 nocy, w celu bezwstydnego podbicia op. na liście, tak jak to się stało z Tupkiem.
Co prawda niczemu się to nie przysłuzyło... ale pomysł jest:) Jeszcze nie zdążyłam przeczytać tego op. Przymierzam się dopiero:)

wiktorwroz "40 dni, 40 nocy" to tekst Nowa. Czy tam jest strona użytkownika? Nie wiem. Nie było mnie kilka dni na sieci. Widzę, że znowu krzyki na temat oceniania. Nie byłoby problemu z ocenami, gdyby one faktycznie dla niektórych nie były takie istotne. Niska (względnie niska) ocena plus duża ilość znaków w tekście są gwarancją na to, że nie przeczyta go nikt z redakcji. Póki co jestem pozytywnie nastawiony do życia po małej wycieczce, czego i Wam życzę.
PS. Taki offtop, ale... wiktorwroz. To przecież Twój mikroblog ;P

hahahah cos mi sie pochrzanilo, przepraszam, już wczoraj się zorientowałam:)

zazdroszcze wycieczki, ja siedze w pracy  rozpaczam!!!!:(:(

Hehehehe, Wiktorku, no cuś troszekiem się Ci pomerdało w kwestii autorów:) hiehie. Nie martw się, mimo, że wakacyjnie się przywitałam, to pracuję, nie odpoczywam, jeno bardziej w terenie w tej chwili a nie w biurze. No ale praca to praca. Nie rozpaczaj zatem bo weekend za kilka godzin czas Ci zacząć! p.s. widziałam mini-komentarz przy '40 dni...'. Czy oznacza to, że sczytałaś? Jakie zdanie Twe? Lece, uciekam i ślę serdeczności!

a jak! jak już się zorientowałam, że to nie Erreth to i owszem:) nawet napisałam komentarz:)

Ja niestety nie czytam. Nic. Bo piszę. Jak wymęczę następny rozdział, to przeczytam i skomentuję.

Dzięki za konkretny i krzepiący koment Wiktorwroz! Czyli za dużo głowy za mało serca;) Tobie Erreth również, za wszystkie wtyczki wytyczki, które ostatecznie mnie również cieszą. Napisałam ostatnio jeden taki bardzo niesztampowy ale ni nie-fantastyczny tekst. Ciekawe doświadczenie tak niefantastycznie sobie popisać:) A Twoje pisanki Erreth sczytam gdy lepszy dostęp do netu będę miała. Tutaj, w górach, trochę z tym mizernie. Serdeczności!

Nowa Fantastyka