- Opowiadanie: Oficyna_Kassiopeia - Wybory do parlamentu krajowego, AD. 1973 II/III

Wybory do parlamentu krajowego, AD. 1973 II/III

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Wybory do parlamentu krajowego, AD. 1973 II/III

II

 

Nad Nowym Aarhus zapadł mrok. Zapaliły się piękne, żelazne latarnie. Opustoszałą z powodu siąpiącego deszczu Hansensgatą przesuwały tylko dwie figurki. Jedna, wysoka i barczysta, w płaszczu obszytym grubym futrem, stąpając bardzo pewnie ciągnęła za ramię drugą – mizerną, nikczemną, co krok ślizgającą się na mokrym bruku.

 

Przed nimi leżał budynek świetlicy środowiskowej. Wysokie okna były jasno rozświetlone. Z wnętrza dobiegały jakieś odgłosy. Drzwi do westybulu stały otworem, więc Albatros i Namsos weszli do środka, chroniąc się przed niepogodą. Sporą część pomieszczenia zajmowała utrzymana w psychodelicznej stylistyce tablica, która informowała, że szkolenie empatyczne rozpocznie się punktualnie o godzinie ósmej wieczorem w głównej auli na parterze i poprowadzi je niejaka E. Apage.

 

Albatros spojrzał na swój ciężki, wodoodporny zegarek.

 

– Już zaczęli. Dalej, Namso, właź śmiało. Tam poznasz pewnikiem takich, jak ty. Ale nawet nie myśl o wymknięciu się chyłkiem! Wiedz, że będę tu stał na straży nawet całą noc, jeśli zajdzie potrzeba.

 

I wepchnął syna w głąb świetlicy, zatrzaskując dwuskrzydłowe drzwi.

 

Rad nierad, Namsos musiał podporządkować się ojcu. Wola utrzymania wieloletniego status quo przeważyła nad wszystkimi innymi odczuciami. Nie to, że lubił go choć trochę. Po prostu przewegetował już w oklejonej, ciemnej klitce tak wiele czasu, iż sama myśl o jakiejkolwiek zmianie wywoływała atak paraliżującego strachu.

 

Pomalutku posuwał się przed siebie, rozglądając uważnie. W auli zapalono tylko połowę świateł. Większość krzeseł została złożona i odsunięta w kąt. U szczytu sali znajdowała się scena z masywną mównicą. Kręciła się po scenie ruda dziewczyna w skórzanym stroju i pokrzykiwała do mikrofonu. Obok posępny technik puszczał żwawą muzykę z adaptera. Dreszcz niechęci przeszedł Namsosa, gdy w kakofonii rozpoznał melodię „Międzynarodówki”, poddaną jednak jakiejś obróbce elektronicznej.

 

Z przedniej ścianki mównicy wychodziła gruba rura, która opadając, zmieniała się w wielokrotnie zakręcającą rynnę. Wzdłuż tej konstrukcji, w równych odstępach, siedzieli uczestnicy spotkania. Nie było tam zbyt wiele młodych twarzy – raczej oblicza znudzone, sprane i zmęczone, przyciągnięte nadzieją na odegnanie zblazowania. Zapowiadała się niewątpliwie pyszna zabawa. Namso zachodził w głowę, jakim to niby sposobem dziwaczny duet nauczy kogokolwiek odruchu bezwarunkowej empatii w ciągu paru godzin. Z miną cynicznego sceptyka zasiadł pomiędzy dwoma grubawymi mężczyznami.

 

– Widzę, że ostatnie marudy dotarły! Czy mam przed sobą wszystkich samolubów w Nowym Aarhus?! – wydarła się prowadząca Apage. – Jesteście gotowi zostawić za sobą życie egoisty?! Chcecie znaleźć wreszcie szczęście i spokój?! Niech krzyknie, kto chce dziś skąpać się cały w empatii!

 

Zgromadzeni wydali z siebie niejednolity, smętny pomruk.

 

– Co?! Nie słyszę!

 

Pomruk został powtórzony, tym razem nieco głośniej.

 

– Kto chce być wolny?! Kto chce być empatyczny?! – wrzeszczała Apage, a Namsos stwierdził, że choć sama sobie zaprzecza, to ma ona nawet interesujące piersi. Jednocześnie coś nie dawało mu spokoju – dziwny dźwięk, jakby regularny zaśpiew, słyszalny przez cały otaczający hałas i niosący ze sobą subtelną, upajającą wibrację, dobiegał z ciemnego przejścia w rogu auli. Czy i on stanowił część warsztatów?

 

– Złapcie się mocno za ręce i powtarzajcie za mną! – padło polecenie.

 

Zniesmaczony Namsos delikatnie ujął spocone dłonie sąsiadów. Słuchał przerażony, jak sala zaczyna skandować idiotyczną strofę:

 

„Myślę o bliźnim przez dzień cały!

Nie szukam korzyści ani pochwały!

 Altruizm nic przecież mnie nie kosztuje,

Na egoistę napluję, napluję!”

 

Tajemnicze wibracje przybrały na sile, zdawały się przywoływać do siebie Namsa. Apage wpadła w amok, snuła się nieprzytomna. Technik włączył nową płytę, pełną odrealniających nut. Uczestnicy seminarium zaczęli się kiwać na boki.

 

– Gotowi przyjąć świętą empatię?! A więc do dzieła!

 

Wydobyła z kieszeni plastykowy słoik – Namsos dostrzegł na nim etykietę z wielkim napisem „MEFEDRON”– i opróżniła jego zawartość do rury. Małe, białe tabletki spłynęły rynną, radośnie klekocząc. Odpowiednia ich ilość zatrzymała się w specjalnym wyżłobieniu przed każdym z uczestników.

 

– Bierzemy na raz, dwa, trzy, bez popitki! – instruowała ruda prowadząca, samemu racząc się końską dawką. Spanikowany Namsos przesunął swoją porcję w bok; w ten sposób sąsiedni grubas otrzymał podwójny przydział. Nawet nie zwrócił na to uwagi; połknął wszystko mechanicznie.

 

– Empaaaaa-tia! – pisnęła Apage. Namso Voss nabrał pewności, że jeśli natychmiast nie pójdzie za wibrującym zaśpiewem, to niechybnie zwariuje. Wstał z krzesła i zaczął się oddalać, zgięty wpół. I tak nikt nie zwracał na niego uwagi – zebrani byli już zanadto otumanieni rozdanym środkiem, a ruda z zaciśniętymi powiekami bredziła coś o sile tysiąca słońc i że zaraz zniszczy Wielki Radar Własności.

 

Namsos z ulgą uciekł od zgiełku absurdalnego widowiska. Okazało się, iż przejście prowadzi do stromej klatki schodowej. Zaciekawiony, ruszył w dół. Z każdym kolejnym stopniem zaśpiew stawał się coraz wyraźniejszy. Wibracja przechodziła całe ciało młodzieńca, rozkosznie pieszcząc i łaskocząc go aż do szpiku kości. Namsos poczuł absolutne odprężenie. W miarę schodzenia zauważył, że zwyczajne, otynkowane ściany ustępują miejsca omszałym, pożłobionym kamieniom. Na niektórych z nich wyryto ciekawe symbole.

 

Minął załom korytarza i osłupiał. Znalazł się pod pięknie rzeźbionym portalem, za którym leżała długa izba. Mrok katakumb rozświetlały wbite w podłoże pochodnie o błękitnych płomieniach. Odnalazł źródło zaśpiewu.

 

Wydawały go z siebie gardła kilkudziesięciu zakapturzonych postaci, które przygarbione zasiadały w surowych, drewnianych ławach. Z potęgą godną największego i najgodniejszego chóru na świecie ciągnęły swą pieśń, wydłużając każdą partię do granic możliwości. Święta ta i cudowna muzyka balansowała na granicy rzeczywistości, trącając, zdałoby się – samą osnowę stworzenia. Namsos Voss nie mógł nawet zebrać myśli, nim chórzyści nie umilkli.

 

Wtedy w przejściu między ławkami powietrze poruszyło się na kształt zasłony i znikąd wyrosły tam dwie osoby. Mężczyzna podobny tak strojem, jak fizjonomią do mnicha oraz zupełnie zwyczajnie ubrana, młoda kobieta o dobrotliwym spojrzeniu. Jej buzia miała jednak pewną niepokojącą i szpetną skazę – cały czas wykrzywiona była w prześmiewczym, ironicznym wyrazie.

 

– Zbliż się, Namsosie. Jesteś bezpieczny – rzekła łagodnie.

 

„Skąd zna moje imię?” – przeraził się Namso.

 

– Święta Helena ma niezwykłe oko, chłopcze – zabrał głos mnichopodobny człowiek. – Jak twój wzrok czyta litery, tak jej potrafi przeczytać spis rzeczy zawarty w ludzkiej duszy. Możesz się uspokoić, nie mamy nic wspólnego z tymi psychopatami u góry. Ich prawa oraz machinacje na nas nie wpływają. Oni tylko mamią potrzebujących, my umiemy im pomóc.

 

– Namso Vossie! – zawołała znienacka Helena. – Jesteś tutaj, bo nie nadajesz się do normalnej egzystencji. Wie o tym twoja rodzina, wiesz i ty.

 

 Od małego coś było z tobą nie tak, czymś odstawałeś. Grupa rówieśnicza zepchnęła cię na margines i okrutnie dręczyła. Nie było dnia w szkole, byś nie doznał jakiegoś upokorzenia. Drżałeś na samą myśl o gehennie, jaką mogą zgotować ci jutro. Pedagodzy byli bezradni, Rowena załamywała ręce. Albatros wstydził się takiego syna. Nigdy nie zaznałeś miłości innej, niż matczyna, a i ta szybko przygasła.

 

Ciągły gwałt zadawany na twej psychice odcisnął w niej piętno objawiające się całkowitą biernością życiową. Zaniechałeś swej edukacji, uważając się za zbyt bezwartościowego. Z czasem zacząłeś szukać ludzi za to odpowiedzialnych. To obecny porządek obarczyłeś winą za swój los – i nie byłeś bez racji.

 

Ale odskocznię znalazłeś w zagranicznych książkach postulujących powstanie nowego świata, całkiem wolnego gospodarczo i społecznie. Nagromadziłeś ich nieprzebrane ilości. Znałeś ich treść niemal na pamięć, sądziłeś, że są panaceum na twoje problemy. Że jeśli poprzesz tych, którzy w parlamencie będą je cytować i zmieniać według nich kraj, nadejdzie dla ciebie wyzwolenie.

 

Czyż nie dlatego tak przeraziłeś się dzisiaj, gdy w przeddzień głosowania ojciec postanowił odciąć ci drogę ucieczki z otchłani? Lecz nie jesteś głupi, Namsosie; po tak długim oczekiwaniu potrzeba czegoś więcej, niż panny Eulalii Apage i jej pigułek, aby złamać twą wolę. Będziesz działał na przekór wszystkiemu, prawda?

 

A ja nie jestem tutaj, aby cię powstrzymywać.

 

Nie chcę, byś wyrobił sobie o mnie złe zdanie. Nie przeciągnę cię już ani na cal – wystarczy ci tego. Owszem, dziś wieczór poddany zostaniesz ostatniej i najważniejszej próbie, przed jaką stawałeś w życiu. Zadecyduje ona, czy dostąpisz zaszczytu przystąpienia do naszego wyższego grona, czy też będziesz… unicestwiony. Ale nie bój nic! Niezależnie od wyniku, nagrodzę cię za wszystko, co do tej pory przeszedłeś, i to w sposób, który prześcignie twe najśmielsze oczekiwania. Zresztą – przekonaj się sam. Mój towarzysz, Czerwony Eklezjarcha, przeprowadzi zabieg…

 

Człowiek w szkarłatnej , mnisiej szacie stanął przed Namsem. Nim chłopak zdołał zareagować, położył mu dwa palce lewej ręki na skroni. Z gardeł chórzystów wydarł się potężny ton.

 

– Tylko nie pozwól się złapać złym wirom! – poradziła Święta Helena, permanentnie ironicznie uśmiechnięta.

 

I Namsos Voss uczuł, jak jego dzielna dusza opuszcza wycieńczone, wymizerowane ciało.

 

***

Koniec

Komentarze

Na Bogów! Nie wierzę! Ten tekst jest naprawdę ciekawy!

Nie zrozum mnie źle, bo nie chcę, by moje słowa zostały poczytane za kpinę, ale przywykłem do tego, że na twoje teksty trzeba patrzeć przez palce i traktować jest z przymrużeniem oka. Nie gustuję w eksperymentach literackich i preferuję opowieści w bardziej klasycznym tego słowa znaczeniu. Dlatego właśnie jestem tak zaskoczony, bo to chyba pierwszy tekst twojego autorstwa, który przeczytałem i który faktycznie zaciekawił. A na dodatek zaciekawił w sposób najlepszy z możliwych – jako sensowna, całkiem solidna opowieść, a nie eksperymentalna ciekawostka. 

To dlatego, że masz do czynienia z tekstem kanonicznym, to znaczy takim, który zalicza się do mojego oficjalnego kanonu twórczego. Chociaż wypowiedzi literackich w całym krótkim życiu stworzyłem wuchtę, to w kanonie znalazły się dotąd tylko cztery, z czego jedna nieukończona. Są to następujące tytuły, w kolejności powstawania: Niewidzialne ręce, Kartka wypisana w Andalumii, Jeszcze jedna kartka z Andalumii oraz powyższy tekst. Jego finalną część powinienem wydać najpóźniej w pierwszym tygodniu sierpnia. Czy znasz wszystkie z wymienionych dzieł? Teksty z kanonu wydaje w mym imieniu Oficyna Wydawnicza “Kassiopeia”, z którą podpisaną mam umowę. Wszystkie inne publikuję na własną rękę.

 

Z autorskim pozdrowieniem,

Arctur Vox, literat

Fragment oznaczony jak opowiadanie.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka