- Opowiadanie: kk_kk - Panel

Panel

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Panel

PANEL

 

 

***

1930

 

‒ Dobra, pompować dalej, wiatr ustaje ‒ dochodził krzyk z Polany Chochołowskiej. ‒ Gdzie z tym cygarem, idioto !? Ta guma jest pełna wodoru!

Idiota w cylindrze, zapewne jakiś ważny oficjel, stojący 100 metrów od centrum zdarzeń, pomimo tego, że krzyczał na niego ktoś o wyglądzie i manierach robociarza, leniwie zrobił zwrot w tył, człapiąc w kierunku namiotu organizatorów tego wielkiego wydarzenia.

W namiocie, oprócz tłumu ludzi ubranych zgodnie z salonową modą stolicy, można było zobaczyć, jakby wcale niepasujących do otoczenia, dwóch młodych ludzi w solidnych skórzanych ubraniach.

‒ Jeszcze godzina i lecimy ‒ odezwał się Marek popijając herbatę i wpatrując się bez ustanku w pęczniejącą powłokę balonu stratosferycznego.

‒ Tak. Nie wiem nawet czy jest mi zimno, gdy pomyślę o temperaturze tam wysoko, czy gorąco na myśl o tym, co może pójść nie tak ‒ rzucił ze śmiechem Mikołaj.

Wybierali się tak wysoko, jak jeszcze nikt. Co prawda od strony racjonalnej chodziło o to, żeby przeprowadzić kilka badań, zrobić zdjęcia, ale od strony czysto ludzkiej chodziło o marzenia. Wznieść się tam, gdzie myśl ledwo sięga. Prawie do gwiazd. Gwiazdą, bo tak ochrzczony został balon.

‒ Idzie cichy, pogodny z zadumaną twarzą,

Chylą się przed Nim głowy. A fanfary grają.

O witajże nam witaj, miły Gospodarzu!*

(*fragment wiersza Janiny Królińskiej „Uśmiech Pana Prezydenta”)

‒ zadeklamował Marek szczerząc zęby do podchodzącego Ignacego Mościckiego.

‒ Zaraz Cię poruczniku zdejmę z tej misji za obrazę głowy Państwa ‒ z udawanym oburzeniem rzekł Prezydent. ‒ Jak tam humory?

‒ Nawet nieźle, jak na chwilę przed wycieczką windą na 25 kilometrów. Ale w sumie wolałbym, żeby już mógł nas Pan zapytać: „Jak było chłopaki?”

‒ No to za kilkanaście godzin i zamiast herbaty napijemy się szampana.

‒ Commodore?

‒ Commodore!

Prezydent oddalił się w stronę swoich sfer towarzyskich, gdzie powitały go podchmielone już głosy ministrów, komendantów i reszty śmietanki.

‒ Ciekawe czy Piccard wystartuje we wrześniu? Podobno szwajcarzy mają już gondolę.

‒ Może tak a może nie, na szczęście nie wystartuje przed nami. 1930 zapisze się w historii pod naszymi nazwiskami ‒ uśmiechnął się Marek.

‒ No to za nas i za Gwiazdę! ‒ rzucił Mikołaj niezbyt podniośle dosiorbując resztki herbaty.

 

Start przebiegł łagodnie i bez większych niespodzianek. Balon powoli unosił gondolę z kilu warstw izolowanego, nowoczesnego tworzywa sztucznego. Oczywiście któremuś z gości przyszła myśl godna kawalerzysty, żeby postrzelać w powietrze, na szczęście celował w drugą stronę.

Od 10 kilometra zaczęło być w środku zimno, ale piloci pochłonięci aparaturą badawczą i fotografowaniem jeszcze tego nie odczuwali. Po niecałej godzinie osiągnęli planowaną wysokość. Wszystko zgodnie z planem. Ale nie pora była jeszcze na świętowanie. Byli w pracy, bardzo wciągającej i pozwalającej na odczuwanie biegu czasu pracy.

‒ Mikołaj zatrzymaj wznoszenie. Zaczynamy swobodne opadanie.

Każdy z nich zajęty był swoją działką. Praktycznie nie odzywali się do siebie. Po pięciu godzinach Mikołaj, wydał z siebie przeciągłe uffff.

Przerwa na herbatę i gapienie się w iluminator.

‒ Tak, tak ‒ szybko wyszeptał Marek dokańczając jakieś pomiary.  Przerwa. O kurka, ale lodówka, dawaj ten termos.

Trzymając kubki z parującym napojem, jak zahipnotyzowani patrzyli to na gwiazdy, to na Ziemię z wysoka.

‒ Naprawdę tu jesteśmy. Czuję się jak we śnie.

‒ Ja też coś w tym guście, nawet chętnie wszedłbym pod kołdrę.

Podziwiali widoki jeszcze przez chwilę i znów zabrali się do pracy. Po godzinie jednak zdecydowali, że z uwagi na zimno, zwiększą prędkość opadania. Nagle Mikołaj poczuł rękę na ramieniu.

‒ Co?

‒ No właśnie nie wiem, chyba mam halucynacje.

‒ Ok, opadniemy tak szybko jak się da. Widzisz polarne niedźwiedzie?

‒ Nie, wielki samolot czy rakietę, tam ‒ Marek wskazał ręką coś w najmniejszym iluminatorze.

Mikołaj przykleił nos do szybki i tkwił tak z pół minuty.

‒ To tam jest. To jest duże i leci.

‒ Niemożliwe. Chyba że jakiś bardzo tajny projekt wojskowy. Ale taki gigant jest niemożliwy do ukrycia przed wywiadem. Coś byśmy chyba słyszeli.

‒ A jednak możliwe. Niemcy, Amerykanie, Sowieci?

‒ Żadnych znaków na kadłubie, nic. Zero pojęcia. Mam nadzieje że nie są ani szybsi od nas ani uzbrojeni.

‒ No nie przesadzaj, po co komu broń w kosmosie.

‒ Ktoś kto potrafi wysłać coś tak dużego w tajemnicy, może mieć różnie w głowie. Robimy zdjęcia i spadamy tak szybko jak to możliwe.

Migawki trzaskały szybciej niż zwykle. Ta już w sama w sobie niezwykła podróż stała się jeszcze bardziej ekscytująca. Niestety doszedł do tego element sporej nerwowości, gdy okazało się że wielki obiekt zaczyna kierować się w kierunku ich balonu.

‒ No to teraz mamy koszmar. Leci do nas, jest szybki i nie wiadomo czego chce.

‒ Mam nadzieję, że kapitan tego czegoś pragnie tylko nam przyjaźnie pomachać ‒ poważnym głosem obwieścił swoje skryte życzenie Mikołaj.

‒ Zbliży się za jakiś kwadrans. I nie nie możemy z tym zrobić.

‒ Czekamy.

panel_mini

Statek kosmiczny, bo tak chyba wypadało by nazwać to coś, był długi coś na około dwóch kilometrów. Z boku miał trzy paski lekko świecących okien. Nie przypominał niczego, co dotąd widzieli na Ziemi, ani jednostek wojskowych ani turystycznych. Wyglądał raczej na starannie wyszlifowany menhir z dnem w kształcie wypukłego żagla, a grzbietem podobnym do rybiego, ale bez płetwy. Powoli dochodziło do nich, że to nie jest konstrukcja z tego świata.

Statek zatrzymał się kilka metrów nad nimi, w dnie rozsunęły się poziome wrota i balon powoli zaczął znikać w jego czeluściach.

‒ Chcę się obudzić, to nie może być prawda.

‒ Jest. Ale przynajmniej nas nie staranował i jeszcze żyjemy. I czekamy.

Wrota zasunęły się i nastała ciemność. Nie na długo. Wokół nich zapaliło się światło i zaczął dochodzić do nich jakiś syk. Po kilku sekundach usłyszeli bardzo przyjemny, acz bezpłciowy głos.

‒ Serdecznie witamy. Nie obawiajcie się, jesteście gośćmi na jednostce turystycznej. Możecie spokojnie otworzyć kapsułę i wyjść rozprostować kości. Pomieszczenie wypełnione jest powietrzem do którego przywykliście na swojej planecie.

Marek pokręcił ze zdumieniem głową i zaczął odkręcać właz. Mikołaj chwycił go za rękę, ale po kilku sekundach zwolnił chwyt, bo w sumie czego mieli się obawiać, i tak byli pod całkowitą kontrolą załogi obcej jednostki. Na zewnątrz rzeczywiście bez trudu mogli oddychać, temperatura i wilgotność też były akceptowalne.

‒ Witamy również! Ale gości to się raczej nie porywa? Chyba, że jest to jakiś pozaeuropejski zwyczaj o którym nie słyszeliśmy ‒ wykrzyczał Marek w górę.

Hala była wielka! Tak wielka, że spokojnie mieściła się tam napełniona wodorem Gwiazda. Natomiast jak dotąd nie udało się zobaczyć postaci gospodarza.

‒ Ahoj kapitanie. Zejdziesz do nas wyjaśnić o co tu chodzi?

‒ Za chwilę. Ubierzemy tylko kombinezony bo mieszanka, którą oddychacie nam jednak nie służy.

panel_mini

Po około dwóch minutach z boku pomieszczenia rozsunęły się wrota i kilka istot w niebieskawych kombinezonach zaczęło szurać w kierunku zdumionych Polaków. Nie wiadomo za bardzo co za kształty kryły się pod ubraniami ochronnymi, najbardziej przypominało to trzymetrowe otłuszczone kangury.

‒ Proszę usiądźmy  odezwał się najbardziej niebieski hipopotamokangur, wskazując metaliczną posadzkę.

‒ Z miłą chęcią ‒ wyszeptał nie mogąc wyjść z zaskoczenia Marek i opadł na podłogę. Jego towarzysz uczynił podobnie, milcząco wyczekując na rozwój sytuacji.

‒ Jesteśmy wam winni kilka wyjaśnień. Wahaliśmy się czy zaprosić was na pokład, czy lepiej szybko zniknąć, ale zdecydowaliśmy, że skoro już nas zobaczyliście, to trzeba sprawę wyjaśnić do końca. A zobaczyliście nas, bo nie spodziewaliśmy się, że tutejsza cywilizacja przeprowadza już loty w kosmos.

‒ No ten jest akurat pionierski. Myśleliśmy, że będziemy pierwsi, a tu proszę wycieczka z Księżyca  zażartował Mikołaj.

‒ Z trochę bardziej odległych zakątków kosmosu, ale rzeczywiście wycieczka. W skrócie wygląda to tak, że jesteśmy mieszkańcami planety odległej o 700 lat świetlnych stąd. Jako, że żyjemy wiecznie, czasem organizujemy sobie przeloty po kosmosie, tak dla rozrywki. No i akurat przelatywaliśmy obok was. Wiedzieliśmy, że jest tu cywilizacja, więc chcieliśmy popatrzyć sobie z daleka. Nasze prawa zabraniają nam lądowania na zamieszkałych planetach, ani nawet dania się zauważyć przez instrumenty optyczne innych cywilizacji, które nie są tak rozwinięte aby wysyłać swoich przedstawicieli w kosmos. O waszym locie nie mieliśmy pojęcia.

‒ Zaraz, zaraz skąd w takim razie znacie nasz język skoro nigdy u nas nie byliście?

‒ Mamy rozwinięte możliwości zbierania danych na odległość i ich analizy. Bez problemu możemy namierzyć na waszej planecie mrówkę i zbadać napięcie pomiędzy jej wszystkimi neuronami w mózgu.

‒ I nie wiedzieliście o naszym locie.

‒ Umknęło to jakoś naszym standardowym procedurom, ale to dość nietypowe przedsięwzięcie. Balonem w kosmos. Duży niebieski zatrząsł się dziwnie, co chyba oznaczało śmiech.

‒ Acha, a jak już nas zauważyliście, to postanowiliście nam wyjaśnić skąd jesteście? ‒ spytał Marek.

‒ No właśnie. Bo według naszego prawa powinniśmy pozostać dla was niezauważalni. Według naszych prawników jesteście na poziomie przedkosmicznym. No i nam się to niestety nie udało, więc zdecydowaliśmy się was tu ugościć, aby poprosić was o dyskrecję.

‒ Czyli mamy wrócić i przemilczeć spotkanie z wami? ‒ zdumiał się Marek

‒ Jeśli by była taka możliwość. Ale raz, że niewiele na tym stracicie, a dwa mamy w zamian za to ciekawą ofertę.

‒ Pewnie rozumiecie, że nasuwają nam się setki pytań. Nieczęsto przecież spotyka się kosmitów. Ale proszę, najpierw posłuchamy co to za propozycja.

Niebiescy podotykali się trochę, jakby prowadząc konsultacje i po dłuższym momencie oczekiwania zaczęli wyłuszczać swoje propozycję. W pamiętniku Mikołaja relacja wyglądała tak:

panel_mini

W zamian za nasze milczenie, co do ich obecności w kosmosie, zaoferowali nam w posiadanie… Marsa. Mieliśmy dostać statek, który z powodzeniem będzie przebywał drogę między nim a Ziemią w dwa tygodnie. Będzie miał funkcję maskowania, aby nikt z ludzi nie mógł go zauważyć. Do tego dołączali kilka tysięcy zabudowanych hektarów pod dachem z atmosferą nadającą się do oddychania (miało to powstać w 40 dni) i oczywiście z odpowiednią aparaturą i wyposażeniem. Co więcej zostawią nam maszyny, które w ciągu 30 lat zmienią czerwoną planetę w całkowicie nadającą się do zamieszkania. Nie zapomnieli o wielu nowych technologiach. Nowych dla nas, dla nich zabytkowych, które miały wspomóc naszą misję kolonizacyjną. Jednym zdaniem – pełen serwis. Mogliśmy tam zabierać rodziny i znajomych. Warunek był jeden – pełna tajemnica przed obcymi, których nie zaangażujemy w projekt.. Kara za niedotrzymanie umowy? Ano standardowa w świecie Niebieskich. Likwidacja łamiącego zasady. A nie można było liczyć na to, że się nie dowiedzą, bo zapowiedzieli zostawienie na orbicie ziemi czujki analitycznej. Mogliśmy się nie zgodzić i po powrocie opowiadać o wszystkim na lewo i prawo, bez żadnych konsekwencji za strony Niebieskich. Ale po pierwsze zniszczyli nam zdjęcia, na których ich uwieczniliśmy, a po drugie zwolnili nas z tajemnicy od momentu, gdy Ziemianie wyślą w przestrzeń kosmiczną pierwszą załogową wyprawę, statkiem z napędem odrzutowym lub bardziej zaawansowaną technologią. Przewidywali ten moment za około 30 lat.

panel_mini

‒ Brzmi ciekawie ‒ przyznał Marek.‒ Ale chwilę nad tym pomyślimy, co Mikołaj?

‒ Mhmmm ‒ mruknął zapytany ‒ A tak na marginesie, jaką prędkość osiąga wasz statek?

‒ Maksymalnie około 70% prędkości światła ‒ szybko odpowiedział jeden z Niebieskich.

‒ A dużo cywilizacji spotkaliście w kosmosie?

‒ Jak dotąd trzy na etapie rozwoju zbliżonym do nas i piętnaście na poziomie przedkosmicznym, czyli zaczynając od takich, które dopiero co nauczyły się rozpalać ogień, do cywilizacji bardziej zaawansowanych jak wasza. Kosmos co prawda jest duży, ale w związku z ograniczeniem szybkości i tego że nie można być jednocześnie wszędzie na inteligencję trafia się rzadko.

‒ A Mars? Tam nie ma form życia?

‒ Ani jednej cząstki, inaczej nie moglibyśmy ingerować w jej rozwój. Takie prawo.

 

Sesja pytań i odpowiedzi ciągnęła się w nieskończoność. Dzielenie się wiedzą niebiescy ograniczyli do okresu kilku wieków przed ich obecnym poziomem technologii, ale pilotom i tak oczy wychodziły z orbit. Po kilku godzinach Ziemianie przekroczyli granice możliwości przyswajania jakichkolwiek informacji.

Nadchodził czas finalizacji kontraktu i pożegnania. Argumenty „za” przeważyły nad tymi „przeciw” i targ został dobity. Za kilkanaście dni miał czekać na nich na Ziemi statek, a tam daleko planeta gotowa do zamieszkania i kształtowania. Już i tak ciekawe życie Marka i Mikołaja miało zamienić się w prawie że misję bogów. Czy znalazł by się ktoś, kto by się temu oparł? Zwłaszcza, że nie był to cyrograf z diabłem o duszę, a bardzo przyzwoita oferta.

Za jakiś czas, na przemian, to w ożywionej rozmowie i głębokim rozmyślaniom, piloci wylądowali na jakichś mazowieckich polach. Na współpracowników projektu, dziennikarzy i spragnionych sensacji gapiów nie trzeba było długo czekać. Pierwszy przy gondoli zjawił się oczywiście Mościcki z ulubionym szampanem pilotów. Bum, bum, bum.

I tak te bum, bum, bum korków od szampana powtarzało się przez kilkanaście dni. Wszystkie trzy „gwiazdy” pojawiały się w gazetach i kronikach filmowych całego świata. Naukowcy rzucili się na dane z obserwacji. Tu i ówdzie pojawiały się w relacjach informacje o jakimś psychicznym stanie nieobecności Marka i Mikołaja, tak jakby nie potrafili oddychać swoim sukcesem pełną piersią. Oni tymczasem myśleli, jak swoje tajemnice przekazać rodzinom i jak najszybciej zabrać się do kolejnej ekscytującej misji. Ten czas w końcu nadszedł.

Panel

1931

 

Z pamiętnika Mikołaja:

Statek, który zakamuflowany parkował sobie na naszym polu, tylko czekał na początek ery kolonizacji Marsa. Najtrudniejsze było rozwiązanie problemu wciągania do naszej tajemnicy kolejnych ludzi. Niezależnie od tego, czy zgodzili się na podróż czy nie, musieli milczeć przez 30 lat. Na szczęście w naszej rodzinie nie było małych dzieci, które mogłyby niechcący coś wypaplać.

Doszliśmy do wniosku, że rozsądne rozumowanie połączone z wizją nieuniknionej kary wymierzanej przez Niebieskich sprawi, że nie znajdzie się chętny do wyjawiania postronnym naszej tajemnicy. Kłopot w tym, że każdy wciągany do projektu obarczany był z automatu jej brzemieniem. Ale cóż, bywa i tak.

Uzgodniliśmy z Markiem, że pierwszy miesiąc zaczniemy pracę na Marsie sami. Potem zabierzemy chętnych, na dłużej czy na krócej. Oprócz naszego małego, dziesięcioosobowego statku, mieliśmy, na przyszłość trzystuosobowy.

Postanowiliśmy na razie zmienić około 10% czerwonej planety. Mieliśmy podstawowe maszyny budowlane i rolnicze, więc pracy było na kilkadziesiąt lat. Oczywiście podstawowe jak na naszych darczyńców, dla nas ich moce przerobowe były niewyobrażalne.

I tak sobie pracowaliśmy, realizując nasze pomysły, nieźle się bawiąc. Z czasem, gdy nasza społeczność rosła, musieliśmy zająć się jej dylematami, wspomaganiem współpracy, pomocą w rozsądzaniu sporów. Z techników i pasjonatów konstrukcji i agronomii zmieniliśmy się prawie we władców małego Państwa. Na szczęście trochę tylko poprawiona wersja dekalogu i zdrowy rozsądek, najczęściej starczały za cały system prawno-gospodarczy. Po kilkudziesięciu latach całą planetę pokrywała cienka warstwa przyjaznej atmosfery. Można było normalnie żyć.

W końcu przyszedł moment, gdy Ziemianie wysłali w kosmos załogowy lot. Kilka miesięcy po tym fakcie wylądowaliśmy przed biurem ONZ w Genewie, żeby obwieścić wszem i wobec nasz marsjański projekt. Wrzawy, która powstała chyba nie muszę opisywać. Po krótkim zamieszaniu, najsilniejsze Państwa oczywiście chciały co najmniej współdecydować w jakim kierunku pójdzie „uczłowieczanie” Marsa. Szybko wybiliśmy im to z głów. Kurtuazyjnie zabraliśmy kilkuset najważniejszych oficjeli starego globu na zwiedzanie. Jednak zdecydowaliśmy, że o tym kto dostanie możliwość osiedlenia się u nas zadecyduje losowanie wśród chętnych. Jakoś to trzeba było zrobić, a znając życie gdyby miały decydować o tym jakieś kryteria, okazało by się że warunki spełniają dziwnym trafem możni tego świata.

No i tak żyliśmy sobie na naszym nowym globie, wśród coraz to większej grupy ludzi. Zabezpieczyliśmy się przed ewentualnymi próbami przejęcia kontroli przez nieprzyjazne nam grupy, których jak świat światem nigdy nie brakło. Rządzenie nową planetą, czerpanie z jej złóż i potencjału to niemała pokusa, dla ludzi, którzy na Ziemi wciąż toczą swoje wojenki i plotą intrygi, aby zgarnąć kolejne miliardy dolarów czy zapanować nad większą ilością poddanych.

Nieskromnie powiem, że wszystko to co udało nam się zrobić w pierwszych trzydziestu latach, w kolejnym okresie jakoś rozwijało się i działało bez większych zgrzytów. I właściwie nic nie mąciło też przyjaźni Ziemsko-Marsjańskiej. Panował kosmiczny spokój.

Panel

1974 (minęły 44 lata od spotkania z Niebieskimi)

 

Z pamiętnika Mikołaja:

Znowu lecimy z Markiem turystycznie na Ziemię. Może to już ostatni raz, choć kto wie, Mars nieźle konserwuje i według naszych medyków mamy szanse dożyć 150 lat. Oby! Podróż to aż 2 dni przebywania na dosyć ciasnym pokładzie. Na szczęście nie ma grawitacji, więc nic nie uwiera. Można oddać się spokojnym rozmyślaniom, nadrobić lektury, czy po prostu popatrzeć na niebo. Szczerze mówiąc uwielbiam to. Chyba niedługo trzeba będzie przejść na emeryturę, zmniejszyć intensywność dbania o społeczność, czyli po prostu oddać to innym i dać się ponieść życiu bez większych zobowiązań. Jeszcze 2 godziny i jesteśmy na Ziemi. Krótkie uroczystości powitalne i ośmiu turystów z naszego pokładu rozpierzchnie się po różnych stronach Ziemi odwiedzając znajomych i ulubione miejsca. A do tego czasu można podziwiać zawsze hipnotyczny widok niebieskiej planety. Hmm, no właśnie.

panel_mini

‒ Marek, zauważyłeś, że ten niebieski jakoś wchodzi w czerwień?

‒ Co? A, tak! ‒ rzucił odrywając wzrok od czegoś szalenie technologicznego i naukowego. ‒ Dziwne.

Nagle naszym statkiem zaczęło rzucać. Wszyscy zaczęliśmy krzyczeć, a gwiazdy wokół nas rozpędziły się w jakimś szalonym wirowym tańcu. Potem nagłe uderzenie i ciemność. Uderzenie w co? Nasze systemy potrafią wykryć ziarnko piasku przelatujące w odległości miliona kilometrów. Z kabiny pilotów doleciał zdziwiony, zszokowany szept:

‒ Nic nie działa, nic.

W tym wszystkim dobre było to, że wszyscy żyliśmy i nadal lecieliśmy w kierunku Ziemi. Tyle, że jej atmosfera, tak na oko była już o 10 minut stąd.

Nikt niczego nie rozumiał, nie było zresztą czasu na rozważania. W pośpiechu zakładaliśmy osobiste komplety ratunkowe. Ktoś kto wpadł na pomysł ich stworzenia na pewno bazował na znikomym prawdopodobieństwie wypadku w kosmosie. Statystycznie miał racje, ale zmaterializowanie się idei wbicia się w termoodporny kostium, pikowanie w kierunku Ziemi i lądowanie na spadochronie, wprawiało chyba każdego z nas w lekki niepokój. Ale jaki mieliśmy wybór?

Po chwili wszyscy byliśmy przygotowani na wyjście drzwiami, które na szczęście nie stawiały oporu. Machnięcia rękami do siebie, połowicznie pożegnalne, połowicznie mające dodać animuszu. Oddawaliśmy się po kolei przyciąganiu ziemskiemu i nadziei miękkiego lądowania. Ustaliliśmy, że postaramy się spaść w miarę blisko siebie. Wyglądało na to, że gdzieś w Ameryce Północnej.

Skoczyłem jako pierwszy. Marek za mną. Reszta chyba miała większe opory bo nie zdążyłem dostrzec jak opuszczają statek. Po otwarciu spadochronów wiedzieliśmy, że zładujemy blisko jakiegoś sennego miasteczka w Stanach Zjednoczonych, z kilkudziesięcioma oszczędnymi latarniami. Automatyczne spadochrony posadziły nas łagodnie koło siebie. Uścisnęliśmy sobie dłonie i z nadzieją wpatrywaliśmy się w niebo, czekając na resztę nieszczęsnych turystów z Marsa. Nie doczekaliśmy się. Być może przez te opóźnienie w skakaniu wylądują w morzu. Na razie w sumie to mało istotne. W sumie byliśmy zdziwieni, że jeszcze nie było z nami żadnej ekipy ratunkowej i mediów. Taka sensacja – awaria statku w kosmosie, nie zdarza się zbyt często. Zaraz pewnie po nas przylecą.

Czekaliśmy na próżno. Zirytowani wyciągnęliśmy komunikatory. Nie działały – uparcie twierdząc że nie mogą odnaleźć sygnału żadnego operatora. Zaczęliśmy czuć się coraz bardziej nieswojo. Na szczęście działały nasze marsjańskie turbobuty z maskowaniem. Dzięki nim mogliśmy ślizgać się nad powierzchnią ziemi z szybkością do 1 macha. Funkcja niewidzialności służyła do tego aby nie straszyć zwierząt podczas szybkich wędrówek po polach. Dzięki nim w miasteczku byliśmy po minucie. Jako że była już późna noc, ciężko było znaleźć kogoś w stanie czuwania. Czynny był tylko posterunek policji. No i dobrze, wygarniemy im co myślimy o ich poziomie zabezpieczania turystów z sąsiedniej planety.

Weszliśmy do środka. Osobnik z gwiazdą szeryfa wydał się niepomiernie zaskoczony naszym widokiem.

‒ Co to za maskarada. Już dawno po karnawale. O co chodzi?

‒ Aaaa, chodzi o nasze kombinezony?  zaciekawił się Marek. ‒ No właśnie mieliśmy awarię statku w przestrzeni, a wy nawet nie pofatygowaliście się nas asekurować.

‒ Jakiego statku? ‒ spytał totalnie zaskoczony szeryf.

‒ Z Marsa!

‒ Aaa. Z Marsa. Chwilka. Zapraszam tu do pokoju obok.

Funkcjonariusz wskazał nam masywne drewniane drzwi.

‒ Proszę wejść i usiąść w fotelach, zaraz przyniosę kawę. – zapewnił ciepło.

 

Weszliśmy do środka, usiedliśmy, a drzwi nagle zamknęły się z hukiem.

‒ A teraz zobaczymy w telewizji skąd żeście świry uciekły. Pewnie już was cały kraj szuka. ‒ rzucił usatysfakcjonowanym głosem mundurowy włączając telewizor w holu.

 

Sytuacja była zaskakująca i nieciekawa. Siedzieliśmy zamknięci, bez kontaktu z kimkolwiek, kto mógłby nam pomóc. Zdani na łaskę jakiegoś idioty, w mieście gdzie czas zatrzymał się chyba 50 lat temu.

Uzgodniliśmy, że przy pierwszej nadarzającej się okazji, włączamy turbobuty i wiejemy. Miejsce spotkania po ucieczce – plac domu handlowego po południowej stronie miasta, który mijaliśmy w drodze w tę stronę.

Kolejnego dnia, przyjechali do nas w odwiedziny agenci FBI. I znów ta sama sytuacja – nie chcieli uwierzyć w naszą relację o wycieczce z Marsa. Traktowali nas co najmniej jak szpiegów. Dlatego bez żadnych oporów moralnych, daliśmy nogę, gdy przeprowadzali nas z celi do furgonu agencji. Przy domu handlowym stwierdziliśmy, że oddalimy się jeszcze o tysiąc kilometrów stąd, tak na wszelki wypadek. Zaszyjemy się w jakiejś głuszy i przemyślimy sytuację. A nie była ona różowa jak popularny, marsjański, shake. Była zła.

Miałem kiedyś sen, że wracam po pracy do domu, do żony i dzieci. Parkuję przed domem, wchodzę do środka, a tam, jakaś inna rodzina, inny wystrój wnętrz. Mówię przepraszam i sprawdzam czy jestem w swojej dzielnicy. Tak, wszystko się zgada, tylko nigdy nie było tu mojej rodziny, moich znajomych, mnie. Totalna samotność. I wtedy zwykle się budziłem. Teraz rzeczywistość zaczynała przypominać ten koszmar. Na szczęście przynajmniej był przy mnie Marek. On też zresztą w nie najlepszej kondycji psychicznej. Obaj podejrzewaliśmy co się stało.

Gdy zatrzymaliśmy się w spokojnym zakątku, zalegliśmy zmęczeni na ziemi i przez chwilę wpatrywaliśmy się w chmury. Dla uspokojenia, próbowałem patrzeć na zielono niebieską linię styku drzew z niebem, ale ze słabym skutkiem. Zgubienie się w czasie działa jednak na nerwy.

Marek zaczął coś wystukiwać na swoim komunikatorze. Po dwóch minutach odezwał się:

‒ Nie słychać latarni kosmicznej na Marsie. Nie odpowiadają komunikatory innych pasażerów statku. Brak jakiejkolwiek sieci. Sprawa jest jasna, przeżyliśmy zawirowanie czasowe. Nie ma już planet takich jakimi je znaliśmy. Jesteśmy w rzeczywistości alternatywnej. Zresztą sami. Reszta wycieczki wylądowała w oceanie. Normalnie, nasze służby ratunkowe powinny przybyć do nich po kwadransie. Tutejsze jednak nie przybyły z wiadomych powodów. Powietrze w skafandrze obliczone jest na godzinę. Potem oczywiście można zrzucić skafander i pływać, ale w wodzie o takiej temperaturze jak obecnie, po pół godzinie jesteśmy martwi. Jesteśmy sami, w potencjalnie wrogim otoczeniu i bez szans powrotu do normalności.

‒ Ok, zgadzam się z diagnozą. Jakieś propozycje? ‒ wykrztusiłem ze ściśniętego gardła.

‒ Chyba powoli zintegrować się z miejscowymi i dożyć spokojnie ostatnich dni.

‒ Uda nam się jakoś im wyjaśnić skąd przybywamy, i że nie jesteśmy stuknięci?

‒ Nawet o tym nie myśl. Nie chcę żyć całe życie jak małpa w zoo, robiąc za sensację. Zintegrujemy się bez ujawniania, tak chyba będzie lepiej.

Co racja to racja.

W kolejnych godzinach dogadaliśmy szczegóły planu i przystąpiliśmy do wcielania go w życie.

Zabezpieczenie się w kilka milionów dolarów nie było większym problemem, Dzięki turbobutom banki stały dla nas otworem. Mieliśmy co prawda wątpliwości moralne, czy się godzi. Ale fakt, że ta kraina na dzień dobry potraktowała nas jako przestępców przegonił nasze dylematy. Zaopatrzeni w środki do życia wzięliśmy kurs na ojczyznę. Nie mieliśmy żadnych dokumentów, więc złapaliśmy statek już na pełnym morzu. Zeszliśmy z niego oczywiście na długo przed przybiciem do Gdyni. W kraju też nikt nam by nie uwierzył.

Dość szybko znaleźliśmy się w naszych rodzinnych stronach. Wydały nam się jednak dość mało swojskie. Może to ze względu na widzialne wszędzie oznaki nowego systemu panującego w tym kraju. Zdecydowaliśmy, żeby osiedlić się gdzieś blisko lasów i jezior, na północy. Pozwiedzaliśmy teren i wybór padł na lokalizację niedaleko Iławy. Co prawda za naszych czasów tu Polski nie było, ale teraz właściwie nikt w okolicy już nie mówił po niemiecku. Ważne że tereny spokojne, medytacyjne i po prostu piękne. Wystarczyło poszukać jakiegoś skrawka ziemi z domkiem, w miarę odległego od cywilizacji, dyskretnie kupić, wymyślić sobie jakąś legendę i żyć czekając co przyniesie przyszłość.

Panel

1980 (minęło 6 lat od osiedlenia się na Nowej Ziemi)

 

Z pamiętnika Mikołaja:

Lata mijały spokojnie. Udawaliśmy emerytów. Przekazy, które przesyłaliśmy sobie z innego miasta, do złudzenia przypominające świadczenia socjalne zapewniały nam ochronę przed dociekaniem miejscowych skąd mamy pieniądze. Na wszelki wypadek zawsze pod ręką mieliśmy turbobuty. Aktualny ustrój polityczny niestety nie był zbyt przyjazny i przypadkowo moglibyśmy wpaść w kłopoty. Nie integrowaliśmy się zbytnio, wystarczała nam biblioteka w pobliskim mieście, radio i okoliczna natura. Właściwie to bliżej zżyliśmy się z sąsiadami, nauczycielami akademickimi, z którymi mogliśmy porozmawiać trochę o kulturze, trochę o nauce czy sztuce. Za to ich dwóm synom zaczęliśmy opowiadać różna bajki o kosmosie, o życiu na innych planetach. Najciekawsze, że część z tych opowieści wcale nie była bajkami. Szczególnie lubili naszą opowieść o pierwszej wyprawie balonem stratosferycznym Augusto Piccarda.

Co ciekawe w historii tej ich rzeczywistości to on był pierwszym pilotem stratosferycznego balonu, a nie jak w naszej rzeczywistości – my sami! O Gwieździe w bibliotece znaleźliśmy krótką wzmiankę o tym, że się nie udało nawet wylecieć z Ziemi. Załatwiliśmy dla nich też z klubu modelarskiego części do budowy rakiet. Nieźle ich to wszystko wciągnęło. Nawet w późniejszych latach, nasze mini wykłady i ćwiczenia z matematyki, fizyki, chemii, biologii, itp. Czasami łapaliśmy się nawet na tym, że rozpędzamy się zbytnio zdradzając tajniki nie znane ówczesnemu stanowi wiedzy. Ale szybko prostowaliśmy, że to nie jest potwierdzone, że to na razie tylko teoria.

Był to dla nas miły sposób spędzenia wolnych chwil. Niestety po jakimś czasie sąsiedzi wyprowadzili się pod czechosłowacką granicę i przypominały nam o nich kartki na święta.

Panel

2012 (minęły 32 lata od osiedlenia się na Nowej Ziemi)

Nasze lata powoli mijały. Nie udało nam się znaleźć sposobu, aby wrócić do naszej rzeczywistości. Zbudowaliśmy odbiornik nasłuchujący sporą część kosmosu. Mieliśmy nadzieję, że gdzieś tam we Wszechświecie kręci się ktoś pozaziemski i inteligentny na tyle, żeby mógł nam pomóc. Ktoś jak ta wycieczka, którą spotkaliśmy na trasie przelotu Gwiazdy. Niestety żaden sygnał na to nie wskazywał. Pozostawało cieszyć się dniem, naturą i spokojem. Trochę inaczej wyobrażaliśmy sobie naszą emeryturę.

Pewnego dnia doszły nas słuchy o ciekawym Polskim projekcie. Pionierskim, tak jak lot Gwiazdy. A miały w nim wziąć udział dzieciaki, które uczyliśmy.

 

‒ Znowu coś miga.

‒ Co?

‒ Kontrolka po twojej prawej.

‒ Taaa. Niedomknięte drzwi toalety.

Brygimił zrobił kilka leniwych kroków w głąb statku i docisnął drzwi butem.

 

‒ Teraz?

‒ Miga.

‒ Chrzanić to, jutro przyjdą to może naprawią. Mam nadzieję, że to ostatni feler przed wylotem, bo nie zamierzam czekać na jakiś odkładany start. Lećmy, zdobądźmy, zwyciężmy i wracajmy zobaczyć, jak stawiają nam pomniki ;-)

‒ Byle nie na Powązkach.

‒ Tfu. Odpukaj w niechińskie!

 

Zaśmiali się obaj. Właściwie nic, oprócz żartów, już im nie zostało. Wszystko było przygotowane, treningi odbyte, znajomi pożegnani. Czekali tylko na napuszone mowy partyjniaków, naszpikowane sentencjami, które miały wpisać się do historii. A potem odlot.

Jeszcze tylko 20 godzin.

panel_mini

‒ Tu Tommy Fox, telewizja Al Jazeera. Nadajemy na żywo z warszawskiego Portu Lotniczego im. Paderewskiego. Na 10 godzin przed wiekopomną chwilą jesteśmy tu, aby relacjonować dla Państwa wszystko, co zdarzy się przed, w trakcie i po momencie zero. To wówczas Polacy zaczną tę wielką przygodę. Polecą tam, gdzie nikt jeszcze nie dotarł. Tak szybko, jak jeszcze nikt nie podróżował. O ile tylko Einstein się mylił. Mamy nadzieję, że się mylił. Naukowcy z Tryfta Travels twierdzą, że mają pewność. Bohaterowie ostatnich dni, Adam i Brygimił, chyba też są o tym przekonani, ryzykują przecież swoim życiem.

Zanim jednak oddamy głos naszym gościom, krótkie przypomnienie – jak w ogóle doszło do realizacji tego projektu.

Jeszcze 15 lat temu nikt nie pomyślałby, że Polska może zostać liderem w podboju kosmosu. Polacy byli szczęśliwi, jeśli mogli zaprojektować śrubkę w trzeciorzędnym module łazika planetarnego. Wszystko zmieniło się, gdy pojawiły się pieniądze. Jak pewnie większość słyszała, w Polsce odkryto największe na świecie złoża łatwego do wydobycia i obróbki kobaltu. Stało się to przypadkiem, podczas odwiertów, prowadzonych przez firmę należącą do miejscowego zakonnika.

Odwierty te były prowadzone pod miastem, w którym kilka wieków temu żył i pracował inny sławny zakonnik, Kopernik. Zresztą stąd też pochodzi nazwa statku.

Samo odkrycie złóż nie wzbogaciłoby kraju w takim stopniu, ale przy wyczerpaniu się surowca w Kongo i wzmożonej produkcji prywatnych statków kosmicznych na świecie, Polska zarobiła krocie na dostarczaniu superstopów bazujących na kobalcie.

Teraz jak wszyscy wiemy, Polska jest potęgą gospodarczą, a wszystkie swoje nadwyżki inwestuje w badania wszechświata.

 

Technik odwrócił się do światłonautów.

‒ No więc z tą kontrolką to jest tak. Nasz wiceminister od lotów ma jakiegoś znajomego w USA, który z kolei ma znajomego, którego syn studiuje w jakimś instytucie w Massachusetts. No i chcieli, żeby ten syn też prestiżowo zasłużył się dla projektu, więc dali mu do zrobienia tą sygnalizację domknięcia drzwi. Wzięli na to ze 3 granty, za co synek z koleżkami nieźle się zabawił, wyjechali nawet w celach naukowych do Las Vegas na tydzień, badać systemy zamknięcia kibli. Kolesie zrobili schematy, poszło to do produkcji, ale okazało się, że w projekcie był błąd, a kod źródłowy po prostu sobie zaginął. Zrobić nowego nie można było, bo trzeba by było oficjalnie zjechać jankesów i polecieć im po reputacji. Więc siedzimy cicho. W zasadzie to jest niegroźne, niech sobie kontrolka czasem zaświeci bez sensu, wystarczy pamiętać, żeby drzwi ryglować ręcznie i będzie ok. Ten obwód jest oddzielny i na cały panel nie ma żadnego wpływu.

‒ Technika idzie do przodu, a w polityce wszystko po staremu. ‒ rzucił z niesmakiem Adam.

‒ Dobra będziemy ryglować, ale zaklej tą diodę jakąś taśmą, bo mnie stresuje.

‒ Się robi wasza nadświetlność ‒ powiedział technik i pokrył diodę farbą w sprayu w kolorze panelu.

‒ Powodzenia chłopaki, zazdroszczę wam ‒ rzucił przy wyjściu. ‒ W młodości zachwycałem się książką Kraussa. Cholernie wam zazdroszczę.

‒ Niestety to czy jest czego, okaże się dopiero wkrótce.

‒ Według umowy, możemy jeszcze zrezygnować z lotu.

‒ Tak. Opcje są takie – my nie lecimy, leci ktoś inny i jeśli zginie – do końca życia będziemy słyszeć za plecami – tchórz, ciota, mięczak. Jeśli przeżyje i przekroczy barierę to dodatkowo będą mówić – ale frajer, mógł mieć sławę, pieniądze, kobiety, wazy z epoki Ming po brzegi wypełnione truflami i kawiorem. Jeśli przeżyje, a nie przekroczy… O czym my tu w ogóle mówimy?

‒ O teoretycznych możliwościach ‒ zaśmiał się Adam. ‒ W obliczu prawdopodobieństwa niedoczekania jutra chyba możemy sobie chyba pozwolić na odrobinę filozofii?

‒ Lepiej przygotuj sobie jakąś autentyczną mówkę na szczęśliwy powrót, bo przez miesiąc nie opędzisz się od dziennikarzy.

‒ Zatrudnię Cię na rzecznika.

‒ Ech… Sprawdzamy co mamy do sprawdzenia i idziemy do kantyny na ostatnią herbatkę z normalną grawitacją. Niewiele czasu zostało.

 

Gdzieś, ktoś, przed telewizorem…

‒ Przełącz, znowu reklamy.

‒ (klik) …nuda, (klik) …nuda, (klik) …nuda. O, zobacz, to ci nasi chyba startują.

‒ A gdzie oni lecą?

‒ W sumie nigdzie, chodzi o to, że chcą byś szybsi od światła i zdaje się lecą w kółko.

‒ A jak będą szybsi od światła to co?

‒ Zrobią kółko i zobaczą tył swojego statku przez przednią szybę.

‒ A jak zrobią 3 kółka to zobaczą trzy tyły?

‒ A nie wiem. Przełącz na „Śpiewające 100 milionów”, może już po reklamach.

 

 

 

‒ Start w porządku. Wszystko w normie. Wychodzimy z atmosfery.

‒ Ok, potwierdźcie plan i zaczynajcie przyśpieszenie.

‒ Potwierdzam. Przyspieszymy statek do prędkości 10% większej niż prędkość światła. Okrążamy Układ Słoneczny. Powrót na Ziemię za 3 doby.

‒ Ok, czekamy. Powodzenia. Over.

‒ Over

panel_mini

Po co lecieli? Dwa ludzkie króliki doświadczalne, wystrzelone tylko dlatego, żeby potwierdzić nową hipotezę. Hipotezę, według której, istniała możliwość przekroczenia prędkości światła.

Wcześniej herezją byłoby twierdzić, że wbrew teorii i doświadczeniom praktycznym da się to zrobić.

Obecnie było to tak pewne, że zaryzykowano ludzkie życie i miliardy złotych, aby zobrazować to w sposób możliwie spektakularny. Z fanfarami na pożegnanie i przywitanie. Z całą otoczką medialną, pełną wywiadów, ekspertów, kolorowych okładek w stylu art-cosmo.

 

‒ Za dwie godziny będziemy wiedzieć czy da się w miarę szybko spenetrować uniwersum.

‒ A tam, oprócz całej tej masy materii i promieniowania, które zapewnią fizykom orgię intelektualną, może pojawią się w końcu nasi upragnieni obcy. ‒ zaśmiał się Adam.

‒ Jak twierdzą eksperci od astrobiologii powinna ich być tam cała chmara i dzięki naszemu pionierskiemu lotowi, wkrótce dotrzemy do nich bardzo szybko.

‒ Z drugiej strony, biorąc pod uwagę to, że ktoś musi być pierwszy, może my jesteśmy właśnie pierwszą rozumną rasą w kosmosie?

‒ A wtedy astrobiologowie stracą pracę.

‒ Albo staną się astrokreacjonistami i będą zapładniać krańce kosmosu życiem stworzonym w naszych laboratoriach.

 

Po tych słowach nastała cisza. Długa. Chyba najdłuższa o takim napięciu w całej historii ludzkości. Nie zostało już nic do powiedzenia. Nic do myślenia. Obaj zamienili się w biomechanizmy do śledzenia odczytów wskaźników. Oczywiście całkowicie bez sensu. Lot wykonywał autopilot.

Adam stalowym i trochę ściśniętym głosem sczytywał pojawiające się liczby.

‒ 98 % prędkości światła. Wszystko w normie ‒ dodawał osobisty komentarz.

‒ 98,3 procent prędkości, wszystko w normie.

‒ 98,6 procent prędkości, wszystko w normie.

‒ 99 procent, w normie.

‒ 99,1 procent, w …kurw…co jest!?

Obaj z zastygłymi twarzami wpatrywali się w delikatną czerwoną rysę na panelu, która nagle zaczęła migać czerwonym światłem.

Pół sekundy później wybuchnęli niepohamowanym, histerycznym śmiechem. Zataczając się, płacząc i trzymając za brzuchy, upadli na podłogę kabiny. Tarzali się tam jak pijani w sztok biesiadnicy.

Fałszywy alarm niedomkniętych drzwi od toalety, z zadrapaniem na zamalowanej diodzie, sprawił, że opanowali się dopiero, gdy przestali czuć przyspieszenie.

Z szerokim uśmiechem, leżąc na plecach, z oczami filozoficznie wbitymi w sufit, Brygimił rzucił.

‒ No to zdaje się mamy 110.

‒ Jak wrócę to zabiję tego jankesa.

‒ Chrzań to, udało się rozumiesz? ‒ powiedział z triumfem Adam, przechodząc do pozycji siedzącej.

‒ Oki, chrzanię. Pierwszy! ‒ Brygimił szybko przyskoczył do okna w nadziei, że zobaczy coś niesamowitego.

Adam spokojnie przyłączył się do obserwacji ewentualnych cudów.

‒ Zgodnie z przewidywaniami, widzimy tylko dziób statku, boki i tył zniknęły.

‒ Poza tym nic ciekawego. Spojrzę jeszcze na odczyty.

Wszystko wyglądało tak jak miało wyglądać. Prędkościomierz na 110, wszystko inne bez zmian. System magnesów sztucznej grawitacji też wciąż działał, choć wcześniej przewidywano możliwość, że może zawieść.

 

‒ 110% sukcesu  zaśpiewał Adam, w stylu melodyjki reklamowej, zalepiając zamaszystym ruchem irytującą czerwoną diodę, gumą do żucia. ‒ To jak to uczcimy?

‒ Gratulujemy. ‒ usłyszeli naraz.

‒ O kurwa, problem, słyszę głosy – wyszeptał Brygimił.

‒ Ile?

‒ Głosów? W sumie jeden.

‒ No to nie problem, bo ja też to usłyszałem. Pewnie jakiś przekaz winszujący od partyjniaków czy prezydenta. Można się było spodziewać.

‒ Komunikacja jest wyłączona, czyli to jest wcześniejsze nagranie.

‒ A jak byśmy się przekręcili przy tym eksperymencie to poleciałaby mowa pogrzebowa?

Zaśmiali się wpatrując się w pokładowe centrum komunikacji, czekając na kontynuację mowy gratulacyjnej.

‒ Gratulacje, ale nie z Ziemi. Proszę siądźcie i posłuchajcie, myślę, że to was zaciekawi. Wstęp będzie krótki, nasunie wam się mnóstwo pytań i za chwilę będziemy mieli mnóstwo czasu na odpowiedzi i długą rozmowę. Gotowi?

panel_mini

Usiedli pytająco spoglądając to na siebie, to wokół próbując zlokalizować źródło głosu.

‒ Jeszcze raz gratulacje i… witamy w Panelu. Panel to interfejs użytkownika kosmosu. Brzmi zagadkowo, ale już wyjaśniam dalej. Kosmos, tak jak słusznie przypuszczacie, aż kipi od mniej lub bardziej zaawansowanych cywilizacji. Te bardziej zaawansowane z biegiem czasu zaczęły kontaktować się za sobą, dogadywać się, czasami niezbyt pięknie kłócić, aż do momentu, w którym powstała najpierw Federacja, a potem Wspólnota i wspólny rząd. Ale spokojnie, rząd na trochę wyższym poziomie niż wasze ‒ dodał Głos widząc grymasy, które przebiegły po twarzach Adama i Brygimiła. ‒ W celu wymiany doświadczeń, wynalazków, przemyśleń, dóbr i właściwie do wszystkiego innego co można sobie wyobrazić, powstał system Panel. Dzięki niemu każdy członek Wspólnoty w zasadzie może być wszechwiedzącym i wszechwładnym bogiem. Jest parę ograniczeń, ale może o tym potem. Jako przepustkę do używania Panelu rząd, nazwijmy go Wysokim Ogółem, a skrócie WO, ustanowił przekroczenie przez cywilizację szybkości światła. Stąd właśnie słyszycie to co słyszycie. I to w skrócie cała historia w pigułce. W miarę jasne czy coś chcecie dokładniej?

‒ Czyli Ziemia została przyjęta do klubu, a każdy człowiek może skorzystać z wiedzy czy mocy wszystkich innych członków klubu? ‒ zapytał Adam, ale chyba bardziej dla zagadania wewnętrznego szoku i z chęci zyskania chwili czasu na ochłonięcie, niż z potrzeby poznawczej.

‒ Tak, co prawda zostały jeszcze formalności, czyli wyrażenie przez was zgody na przystąpienie. Naszym zwyczajem jest to, że decyzję podejmują tzw. posłańcy, czyli Ci, którzy pierwsi przekraczają barierę światła, po poznaniu zalet i wad Panelu. Mogą odmówić i wtedy kasujemy im pamięć dotyczącą tych wydarzeń, a propozycja zostaje powtórzona przy kolejnym przekroczeniu, przez inną załogę. Chyba, że pierwsza załoga zadecyduje inaczej, np. odmówi nam takiego prawa. Wtedy dana cywilizacja dowiaduje się o istnieniu Wysokiego Ogółu i Panelu przy pierwszym fizycznym kontakcie z cywilizacją-członkiem. Ale takiego przypadku jeszcze nie było, posłańcy zawsze wyrażali zgodę po pierwszym kontakcie z Panelem. Choć większość nalegała na możliwość wcześniejszego uzgodnienia tego z własnymi władzami.

‒ No właśnie, czy … ‒ zaczął Brygimił.

‒ Nie, nie można. Decyzję podejmujecie sami. Jeżeli myślicie, że wasz Rząd jest bardziej kompetentny w tej sprawie od was, zmienicie zdanie po poznaniu Panela.

‒ Nie ma sprawy, ja już się czuję bardziej kompetentny ‒ zaśmiał się Adam. ‒ Zwłaszcza, że wspomniałeś, że dzięki Panelowi będziemy jak bogowie.

‒ Zgadza się. Dlatego też proponuję przystąpić do testów Panelu, a w międzyczasie możemy sobie wszystko powoli wyjaśniać ‒ zaproponował Głos.

‒ A ty, jak rozumiem, jesteś wysłannikiem, który poprowadzi nas do najbliższej cywilizacji, abyśmy zaczęli z tego systemu korzystać?

‒ Ja jestem tym systemem. Mogę być Głosem, obrazem na waszym monitorze, animacją 3D, gadającą żabą czy czymkolwiek chcecie. Forma komunikacji jest dowolna.

‒ Trzema roznegliżowanymi stewardesami też?

‒ Też.

‒ Bryg, pohamuj, właśnie jesteśmy w trakcie zdarzeń, które na wieczność przejdą do historii. A ty chcesz poprosić o trzy chętne dupy na pokładzie?!

‒ Adasiu, jako bogowie wymażemy to z pamięci historii i wstawimy coś odpowiedniego, np. Porucznik Brygimił z miejsca poprosił, aby przewodnikiem po Kosmosie była postać Kopernika z naręczem sfer niebieskich w dłoni.

‒ Głosie, znaczy Panelu, czy tak można? A tak na marginesie, możemy nazywać Cię w skrócie Pan?

‒ Mogę być Panem. A co do zmiany historii, to nie da się jej zmienić. Każdy obywatel Wspólnoty, mówiąc prosto wspólnik, może sobie obejrzeć przeszłe wydarzenia podróżując do odpowiedniego świata równoległego. Ale pocieszam, że nikt Brygimile nie będzie Ci tych stewardes wypominał. Nikogo kto pozna Panel nie będzie to nawet obchodzić.

Adam leniwym ruchem pomasował prawą skroń.

‒ Wiesz Pan, chciałbym na chwilę zamknąć się w kajucie i przemyśleć parę spraw. Jestem raczej metafizycznie skołowany. Też tak masz Bryg?

‒ Całkiem podobnie. Może poleżymy, przemyślimy i spotkamy się za godzinę?

‒ Z mojej strony proponuję na tą godzinkę pobyt w rzymskich termach. Razem albo osobno. Jak wolicie.

‒ Co przez to rozumiesz, Pan?

‒ Kojarzycie Holodek* ze Star Treka? No to mamy coś takiego, tylko stojąca za tym technologia jest o wiele bardziej zaawansowana. Nazwijmy to Holopan.

‒ A to miło, mogą być termy. Wchodzimy w to Bryg?

Odpowiedzią było uśmiechnięte skinięcie.

‒ No to proszę ‒ powiedział Pan, gdy w mgnieniu oka przenieśli się do term.  Zawołajcie mnie jak skończycie, lub gdy będziecie mieli jakieś życzenia.

panel_mini

Godzinę później, zrelaksowani, przenieśli się z powrotem na pokład statku.

‒ Chcielibyśmy popodróżować trochę po przeszłości, przyszłości, innych cywilizacjach. Możesz nam powiedzieć PAN jak to działa od strony technicznej?

‒ Jasne. Mamy dwa warianty. Jeden, wariant obserwatora. To dla światów, które nie przystąpiły jeszcze do Panelu, gdzie gość nie oddziałuje z materią danej przestrzeni. Może tu tylko patrzeć co się dzieje, wybierając sobie dowolne stanowisko obserwacyjne, no i nawet moment w przeszłości, jeśli mamy zamiar podpatrzeć historię. Drugi wariant to pełna interakcja z miejscem wizyty. Opiszę to trochę dokładniej. Obszar, który jest znany Panelowi rozciąga się na przestrzeni sfery 10 do 2018 potęgi lat świetlnych i poszerza się z podwójną prędkością świetlną.

Na całym tym obszarze rozmieszczone są aktywne, nazwijmy je, niepodzielniki kosmosu, czyli w wulgarnym uproszczeniu – podstawowe elementy energii.

‒ Takie części składowe kwarków? ‒ spytał Adam.

‒ Właśnie. Tyle, że kilkadziesiąt poziomów wielkości niżej. I dzięki odpowiedniej konfiguracji niepodzielników w miejscu, w którym się znajdujemy, nadajemy w odpowiednie miejsce kosmosu określone sygnały. Dzięki temu tamtejsze niepodzielniki robią co chcemy. Zmiana stanu jakiegokolwiek niepodzielnika natychmiastowo i bez żadnego opóźnienia rozchodzi się w kosmosie i wpływa na stany innych. I bez wnikania w szczegóły – każemy im zbudować dokładną kopię np. waszego statku z wami w środku, np na drugim krańcu kosmosu. To co zostaje tu, podlega unicestwieniu. Przy powrocie procedura jest ta sama.

‒ Czyli po kilku podróżach jesteśmy którąś kopią samych siebie? ‒ skrzywił się Brygimił.

‒ W każdej sekundzie waszego życia niepodzielniki składające się na wasze ciała, wymieniane są miliony razy, więc technicznie rzecz biorąc, w trakcie kopiowania, nic nadzwyczajnego się z waszymi ciałami nie dzieje. ‒ wyjaśnił PAN. ‒ Dodatkowo, jeżeli chcecie na przykład pospacerować po planetach, gdzie oddycha się ciekłym azotem lub przyciąganie jest 10 razy większe od tego do którego jesteście przyzwyczajeni, wbudowujemy w organizmy mechanizmy pozwalające na komfortowe przeżycie w takich warunkach. Przy powrocie oczywiście je usuwamy. W obu wariantach możecie zamiennie skorzystać z Holopanu, co przy wariancie obserwacyjnym wychodzi właściwie na to samo, bo transmitujemy obraz „na żywo”.

‒ Ok, mniej więcej chyba rozumiemy. Szczegóły chyba zostawimy na później. A co do testów to zdecydowaliśmy z Brygiem, że odwiedzimy kilka miejscówek historycznych indywidualnie, każdy wedle swoich upodobań. Potem pomyślimy co dalej.

panel_mini

 

ODWIEDZILI, ZOBACZYLI, PRZEANALIZOWALI

‒ To gdzie teraz? Co nowego odkryjemy?

‒ A pamiętasz Bryg Marka i Mikołaja? Nie sądzisz, że byli dość tajemniczy? Niezwykle elokwentni, wydawałoby się wszechwiedzący. Tak sobie siedzieli staruszkowie na emeryturze i właściwie wyglądało, że nie mają nic do roboty. O swojej przeszłości raczej się nie rozgadywali, wspominając jedynie coś o wykładaniu na uczelniach. Słyszałem raz rozmowę rodziców, którzy podejrzewali ich nawet o jakieś szpiegostwo. Na szczęście im przeszło, bo staruszków by jeszcze SB zabrało, zresztą co szpiedzy robiliby cały czas siedząc w zabitej dechami dziurze?

‒ Fakt, to dość ciekawe, ale nie wiem czy możemy tak zanurzać się w przeszłości ludzi, którzy nie pchali się na świecznik i poza tym byli naszymi dobrymi sąsiadami? Czuję, że to prawie coś takiego jak wykorzystanie PANa do podglądania w kąpieli tej Mariolki w której się podkochiwałeś?

‒ Coooo, ja? A kto, przepraszam, w każdy lany poniedziałek latał za nią z wiadrem wody? Zresztą nieważne. Słuchaj, gdy wrócimy do naszego świata z tym odkryciem, wszyscy będą mogli wiedzieć wszystko, znikną tajemnice i podejrzewam, że zniknie nasze podejście do odkrywania każdej sekundy przeszłości naszych bliskich i znajomych.

‒ Właśnie, ta rewolucja wywoła wiele dramatów. Co PAN? Jakie są doświadczenia historyczne w tej materii? Czy mężowie nie zaczną masowo likwidować żon, które zdradzały, biznesmeni nieuczciwych wspólników, złodzieje kapusiów.

‒ A więc, tak ‒ odezwał się PAN. ‒ Zazwyczaj…

‒ Moment, przełóżmy może te wyjaśnienia, odkryjemy najpierw staruszków, co Bryg?

‒ Właściwie, czemu nie? PAN, możesz przygotować Holopan historyczny na ten temat.

‒ Ależ proszę. Tyle, że jest jedno ale.

‒ Ale?

‒ Ano ale.

‒ To może najpierw jakieś jedzonko przed dalszymi zagadkami? ‒ zaproponował Bryg.

 

Zamówili sobie kolejny wymyślny obiad z serii kuchnie świata. Tym razem na chybił trafił zostali postawieni przed półmiskami tradycyjnych dań Laosu. Dopiero z podniebieniem zaprawionym ostrą papryką, mlekiem kokosowym i ryżowym bimbrem, włączyli przegląd historii postaci, które były w ich młodości, pierwszym źródłem fascynacji przestrzenią kosmiczną. Gdyby nie to, że przeżyli szok związany w wejściem do Panelu, przygody Mikołaja i Marka nie wydałyby się im prawdopodobne. Ale teraz już wiedzieli, że nie było rzeczy niemożliwych.

Z ciarkami, które podnosiły im włosy na głowie, zanurzali się w tej zdumiewającej materii. To, że byli tu i teraz, z PANem obok, okazało się po części konsekwencją zdarzeń, które może na zasadzie przypadku zechcieli sobie przybliżyć. Byli dziećmi tej historii. A „ale” polegało na tym, że Marsa, z którego przylecieli staruszkowie, nie było w Panelu. Ich statek pojawił się nie wiadomo skąd. Wyjaśnienia PANa było proste. Wszechświat jaki znamy, pomimo że jest nie do ogarnięcia, jest mikroskopijną i zaniedbywalną cząstką całości, którą będziemy odkrywać, aż do przysłowiowego końca. Oczywiście, jak dodał PAN, nie ma końca. Jest nieskończoność. Więc po prostu z jakiegoś miejsca w tej nieskończoności, nie wiadomo jak, przybył tu sobie statek i zaczął sobie być. Proste i logiczne.

‒ Hej PAN, czemu ich przerzuciło w, zdaje się, jakąś rzeczywistość alternatywną?

‒ Nie wiemy.

‒ Co? ‒ zabrzmiał dwugłos. ‒ Czemu nie wiemy?

‒ Dlatego że komenda otworzenia kanału do tej rzeczywistości, w której wylądowali, przyszła z zewnątrz Panelu, z obszarów, do których jeszcze nie dotarliśmy. Tak przypuszczam, bo działanie z naszego obszaru i zamaskowanie tego, aby nie został ślad, jest praktycznie niemożliwe. Poza tym takie działanie jest nielegalne, nikt by raczej nie ryzykował.

‒ A pierwsza Ziemia, ta z której przybyli, istnieje w Panelu?

‒ Nie.

‒ Nie ma tu Ziemi z taką historią?

‒ Nie. ‒ powiedział PAN

‒ Czyli jednak mamy zagadkę. A mamy szansę na jej rozwiązanie?

‒ W którymś momencie czasu na pewno.

‒ Ale ten czas może być dłuższy od tego, który upłynął od powstania pierwszego życia w kosmosie? ‒ dopytał Bryg.

‒ Właśnie. Być może ktoś, kto to zrobił, ma technologię na tyle zaawansowaną, że może ukryć swoje działanie przed Panelem. To już zostaje w kwestii domysłów.

‒ Zaczynam chyba mieć dość niespodzianek ‒ rzucił Adam. ‒ Właściwie wszystko co chcieliśmy wiedzieć, wiemy z podglądu historii, którą przeżyli od momentu pojawienia się w znanym naszej cywilizacji wszechświecie. To co było przedtem wiemy z analizy ich umysłów. Ale niemniej pozostaje niedosyt. Nie ma szansy dowiedzieć się gdzie jest ich Mars i pierwsza Ziemia?

‒ Na podstawie analizy tego co mamy w Panelu, nie. ‒ odpowiedział PAN. ‒ Ale szansa jest.

‒ Czyli możemy pobawić się w Sherlocka Holmesa? Jakoś?

‒ Tak.

‒ Bryg, znajdziemy staruszkom ojczyznę?

‒ Skoro możemy. Wciągnęło mnie to.

‒ Jest szansa, ale matematycznie rzecz biorąc, prawdopodobieństwo jest rzędu… ‒ zawiesił głos PAN. ‒ Może jednak nie zdradzę wam najmniejszej liczby o jakiejkolwiek słyszeliście

‒ Aż tak źle?

‒ Mhmmm

‒ No to wchodzimy.

‒ Sherlocku Holmesie…

‒ Herculesie Poirot…

‒ Do dzieła!

‒ W takim razie zapraszam do odwiedzin Enklavy Yobsi. To cywilizacja, która żyje sobie częściowo na terenie Panelu, ale nie zintegrowała się z nami. To stara historia, gdy spotkały się dwie w miarę równorzędne cywilizacje i nie mogąc się połączyć, wspólnie zdecydowały, że nie będą sobie wchodzić w drogę, ale częściowo korzystać będą z dokonań innych. Yobsi to mniej więcej coś jak Szwajcarzy w waszej Europie, tyle że chodzą jeszcze bardziej tajemniczymi, własnymi ścieżkami ‒ wyjaśnił PAN. ‒ Oni mogą wam pomóc.

 

Z tych słów wynikało, że mieszkańcy owej cywilizacji obrali sobie trochę inny sposób ekspansji. O wiele bardziej chaotyczny. Zamiast, jak Panel poszerzać sferę dookoła, Yobsi wędrują sobie w przypadkowe miejsca przestrzeni. Czasem zakładają tam kolonie, czasem tylko zapisują w dziennikach, że byli tu i tu, nigdy potem nie wracając w dany punkt.

Jednym z punktów historycznej niezgody z Panelem był swoisty dla niego kategoryczny zakaz ingerowania w rozwój napotkanych cywilizacji, czyli np. bawienie się w Bogów. Yobsi uwielbiali tą zabawę. Lubili też czasami zawalczyć, nawet jeśli miało to ograniczać się do zaczepki i szybkiej rejterady w bezpieczne dla siebie zakątki uniwersum.

Lubili ryzyko, lekki chaos i nieprzewidywalne interakcje z rzeczywistością. Oczywiście w Panelu było sporo takich cywilizacji, ale tym wystarczyły zabawy w Holopanie. Nie Yobsom. Dzięki temu mogli mieć jakieś informacje pomocne w dojściu do rozwiązania zagadki.

Dotarcie do ich granicy trwało, jak można się domyślić, chwilę. Tak, tak, zrobili sobie coś w stylu przejścia granicznego, gdzie przyjmowali wszystkich gości. Zza bąbla, w którym stworzyli odpowiednią atmosferę, Adam i Brygimił przywitali z istotami przypominającymi małe skrzydlate węże o kilkunastu ogonach.

‒ Lubiłeś czytać książki fantasy? ‒ wyszeptał nieco zdziwiony i zamyślony Bryg.

Adam nie odpowiedział, a po chwili rzucił głośne „Cześć” w stronę gospodarzy.

‒ Witamy! ‒ usłyszał w odpowiedzi. ‒ A więc krótko: wiemy, czego chcecie się dowiedzieć. Być może możemy wam pomóc, a na pewno mamy chęci. Co z tego wyniknie, nie wiadomo. Zasady naszej pomocy są takie. Jako, że nie dajemy wam prawa do zapamiętania niczego z naszego świata, po wejściu tu prowadzicie swoje poszukiwania, następnie rezultat zapisujecie na nośniku i wychodzicie stąd tylko z nim, bez pamięci co robiliście. Technicznie wygląda to tak, że wchodzą tu wasze kopie zrobione przez nas, które po zakończeniu odwiedzin u nas zostają zniszczone. Oryginały zabierają przykładowo napisaną kartkę z odkrytym wyjaśnieniem sytuacji, a następnie rozstajemy się w miłej atmosferze. Próba przemycenia jakiejkolwiek informacji z naszego obszaru do Panelu, lub gdziekolwiek indziej, poskutkuje wyrokiem śmierci i dożywotnim pościgiem naszych łowców za waszymi oryginałami. Do skutku. Akceptujecie?

‒ W porządku ‒ bez wachania odparł Bryg. ‒ Ale, tak mimochodem wspomnę, że Panel i tak ma nasze kopie, więc nawet gdybyśmy chcieli nadużyć waszej gościnności, czego nie zamierzamy zrobić i tak uda nam się przeżyć. Choć to raczej nieprzyjemne uczucie być ciągle ściganym i zabijanym. Nawet jeśli co rusz możecie zmartwychwstawać. Nieprawda?

‒ Żelazna logika ‒ uśmiechnął się Adam. ‒ Akceptujemy warunki.

‒ Ok, zapraszamy do kopialni. Uzupełnimy wasze organizmy o adapter gazowy, żebyście mogli oddychać tym co my, akumulator energetyczny, rozwiązujący problemy z jedzeniem i lokalizator do teleportacji, żebyście w razie jakiegoś niebezpieczeństwa w badanym terenie, mogli szybko wrócić na statek. ‒ wjaśnił połyskując, Yobs. ‒ Z robieniem nowej kopii i przesyłaniem jej w odległe miejsce byłoby trochę kłopotu, to dlatego.

panel_mini

Chwilowi detektywi szybko weszli i wyszli z kopialni.

‒ Zaczynamy? ‒ spytał Adam.

‒ Jasne. Na wstępne wyłonienie najbardziej prawdopodobnych kandydatów na waszą zagubioną planetę potrzebujemy jeszcze kilkudziesięciu minut. Na razie mamy jedną taką Ziemię, która spełnia warunki, czyli jest na takim etapie rozwoju, że wasza historia, której szukacie mogła się tam wydarzyć. Nie mamy centralnej bazy więc pytania do naszych filii we wszechświatach, rozesłaliśmy przed chwilą. ‒ zapewnił Yobs.

‒ Na ile takich prawie równoległych światów możemy w przybliżeniu liczyć? ‒ zaciekawił się Brygimił.

‒ Kilkadziesiąt, kilkaset, ciężko określić. Wiadomo że jest ich nieskończona ilość, ale cywilizacja Yobsów nie dotarła jeszcze do nieskończonej ilości miejsc‒ strzelił iskrami z ogona Yobs.

Adam i Bryg uśmiechnęli się również.

‒ Nawet jeśli znajdziemy taką samą Ziemię, jaką opuścili Marek i Mikołaj, niekoniecznie będzie to ta sama?  rzucił Brygimił.

‒ Z dużą pewnością nie.  owiedział z przekonaniem Adam.

‒ I zostanie jeszcze nieskończona ilość Marków i Mikołajów, którzy nigdy do swojego domu nie wrócą?

‒ Tak.

‒ Czyli, nawet jak nam się uda, wykonamy statystycznie nieistotną robotę?

‒ Zależy jak oceniacie radość dwojga istot, które odnalazły dom i szczęście ich bliskich. ‒ wtrącił Yobs.

‒ Faktycznie…  Adam zawiesił głos.

‒ Chyba że… ‒ zawahał się Bryg. ‒ Pamiętam piosenkę o dzielnym żeglarzu, który po wieloletniej wojennej tułaczce, wrócił do gospody, którą prowadził z żoną. Siadł, zamówił wino, żona go nie poznała i opowiedziała mu historię o tym jak jej mąż zginął, a ona wyszła za innego.

‒ I co zrobił marynarz? ‒ zaciekawił się Adam.

‒ Wypił wino i wyszedł.

‒ No to będziemy mieli problem moralny, ale zostawmy go na później. „Może wszystko samo się rozwiąże”, jak powiedział pewien twórca piramidy finansowej, na pytanie sądu o to jak chciał wybrnąć ze swojego przekrętu. Czy życie nie może wyglądać jak szczęśliwa bajka?

 

‒ Ok, mamy kandydatkę Ziemię. Startujcie! ‒ przemówił po chwili ciszy Yobs.

Co też uczynili bez zbędnych ceregieli i po niedługim czasie znaleźli się w pobliżu Księżyca planety. Dzięki rozwiniętej na planecie informatyce szybko sczytali niezbędne dane z lokalnych nośników. Prawie wszystko się zgadzało, ale.

No właśnie, ale tylko do momentu zderzenia statku Mikołaja i Marka z jakąś podobno niezidentyfikowaną fluktuacją energii. Dalszy ciąg historii to tylko śmierć pasażerów i pilotów. Nagła i niespodziewana. O wspomnianej fluktuacji nic bardziej szczegółowego nie można było się dowiedzieć. Oficjalne archiwa radzieckie wyraziły problem stwierdzeniem, które po uproszczeniu blisko stustronicowego elaboratu, można tłumaczyć „Jebło, bo miało jabnąć i nie ma co wnikać”. Czemu archiwa radzieckie? Bo okazało się, że cała Ziemia jest już w tej wersji sowiecka. Mars zresztą też, niedługo po katastrofie statku, na mocy jakichś mętnych postanowień Mars stał się kolejną „niezależną” republiką radziecką.

‒ Czyli co? Nie trafiliśmy? ‒ spytał Adam.

‒ Wygląda na to, że nie. Możemy sprawdzić inne? ‒ zagadnął Yobsa Bryg.

Yobs kiwnął na potwierdzenie jednym ogonów i ruszyli w kierunku innych gwiazd.

 

Po odwiedzeniu kliku innych kandydatek na Tą Ziemię zaczęło wyglądać, że nie ma innej wersji. Statek zawsze ulegał zniszczeniu a ofiary były śmiertelne. Na szczęście wpadła im do głowy jeszcze inna możliwość.

‒ A gdyby poszukać danych z nieoficjalnych przekazów ustnych? ‒ zastanawiał się głośno Adam.

‒ Na przykład najstarszego człowieka na Ziemi? ‒ z uśmiechem rzucił Bryg.

‒ Coś w tym stylu. Opracujmy strategię i lądujemy z maskowaniem.

 

Strategia okazała się prosta. Popytać w więzieniach ludzi, którzy nie mają już wiele do stracenia. Zakładając że w oficjalnych zarchiwizowanych przekazach może czyścić dane para demonów – piekielny Cenzur i drżąca Autocenzura, jest szansa, że ktoś słyszał o alternatywnej wersji wydarzeń.

No i bingo. Na tropy nie trzeba było długo czekać. Po znalezieniu wiekowego już więźnia politycznego, Zbigniewa, który niegdyś pracował w agencji aeronautyki a dziś odsiaduje dożywocie, oficjalnie za kradzież własności intelektualnej, sytuacja zaczęła się klarować. Więzień, którego przekonało niezauważalne dostanie się naszych śledczych do celi, parę innych sztuczek nie znanych władzy sowieckiej i kilka ciekawych obietnic, otworzył się z ochotą.

‒ Fluktuacja energetyczna. Ha, ha, ha ha. ‒ zaśmiał się Zbigniew. ‒ Dobre bajki dla konsomolców. Ciekawe czemu nie wspominają, że sekundę świetlną od zdarzenia stacjonował krążownik laserowy? Badaliśmy amatorsko tą fluktuację z kolegą z obserwatorium Marsjańskiego. Wyniki były jasne. Jej źródło to krążownik, a zakłócenie dotarło w mgnieniu oka do statku. Jasne, że nie mieliśmy nagranego filmu z tego zdarzenia, a takiego dowodu żądaliby radzieccy sędziowie. Ale zbadane po fakcie rozkłady energii w przestrzeni okołoziemskiej nie pozostawiają wątpliwości. Zresztą z waszymi możliwościami idźcie po prostu do tego kto dowodził ich flotą w tamtym czasie. To Polak zresztą, mieszka gdzieś pod Warszawą. Ksywa – Marszałek.

 

Wizyta u Marszałka, zresztą zdrowo przerażonego przybyciem rodaków z odległej cywilizacji, potwierdziła informacje w całej rozciągłości. W suchych słowach facet w czarnych okularach zaparowanych od gorącego potu, wytłumaczył przybyszom plan opanowania Marsa i jego wykonanie. Oczywiście wszystko dla dobra ludzkości. Marszałek był typową odmianą mendy, zdolnej do zdradzenia wszystkich, oddania usług najgorszym szujom za kilka błyskotek, drobny komfort, zaszczyty i funkcje. I oczywiście do tego potrafił sam siebie przekonać że postępował słusznie i inni powinni być mu za to wdzięczni. A jeśli coś robił nie całkiem tak, to przecież gdyby nie on – tak sobie tłumaczył, na jego miejsce trafiliby jeszcze gorsi i ci by dopiero narobili zła. Oczywiście konkurencja wśród różnego rodzaju sługusów jest duża, kolejka do zaszczytów długa, ale czy menda, która w tej konkurencji wygrywa może się tłumaczyć, że nie jest mendą największą? Raczej powinna uznać swoje mistrzostwo i dumnie przypisać sobie palmę pierwszeństwa w zdradzie, służalstwie, włazidupstwie i co tam jeszcze.

‒ Więc wiemy kto ich zabił i to, że nie zginęli przynajmniej w jednym ze światów. ‒ podsumował Bryg

‒ Zbadajmy szczątki statków poniewierające się po kosmosie  Adam czekał na machnięcie ogonem Yobsa. Wystartowali.

panel_mini

Badając szczątki któregoś statku z kolei, nie dość, że nie znaleźli na nim żadnych pozostałości materiału genetycznego, to jeszcze wyglądało na to, że materia z jakiej został skonstruowany, była bardzo młoda. Nie starsza niż data wypadku. Można było tłumaczyć to tylko jednym – oryginalny statek zniknął a pod strzał wystawiona została naprędce kopia. A oryginał? Nagle znalazł się tam gdzie kończy się historia Marka i Mikołaja. Tylko kto za tym stał? Pewnie jedyna cywilizacja, z którą Ziemianie zetknęli się wcześniej, czyli Niebiescy. Zresztą po spotkaniu z Markiem i Mikołajem zostawili na orbicie czujkę analityczną. Niestety o ile planeta Niebieskich wciąż istniała w tym wszechświecie, to ich statek, który spotkał balon, już nie. Z nowego śledztwa wynikało, że ich statek przeszedł przez jakiś dziw przestrzenny. Podsumowując wszystko: to co wiedzieli sugerowało, że pojazd Niebieskich jest teraz w jakimś innym, znacznie bardziej zaawansowanym obszarze (nazwijmy to Cywilizacją I) skąd mogli dokonywać operacji i w tej przestrzeni, gdzie mają planetę (nadajmy jej nazwę Rzeczywistości Startowej) i w zakresie Panelu.

Zaczyna się to robić skomplikowane jak telewizyjny serial o losach brazylijskiego kopciuszka.

‒ Czy to ma sens? ‒ Bryg spojrzał w lewo.

‒ Całkiem logiczna konstrukcja – odrzekł PAN.

‒ Ok, to wiemy wszystko i wracamy.

 

Ich kopie zostały zniszczone, a oni sami pożegnali się z Yobsi. Zaraz potem chciwie rzucili się na informację, które otrzymali na do widzenia. Co do decyzji, czy po powrocie przekazać je Markowi i Mikołajowi, nie mieli wątpliwości. Nie czuli się uprawnieni do zatajania takiej historii. Ale jak to zrobią, jeśli nie zdecydują się przystąpić do Panelu?

 

‒ PAN, skąd się wziął kosmos? Jaki był początek? ‒ wyrwał się z rozmyślań Adam.

‒ Skąd? Był zawsze, tylko się zmieniał. Rzeczywiście mit początku jest powszechny w rozwijających się cywilizacjach, ale w bardziej zaawansowanych nikt już nie potrafi wyobrazić sobie jak można wpaść na koncepcję początku.

‒ Nie rozumiem ‒ wtrącił Bryg. ‒ Przecież kiedyś musiało się wszystko zacząć?

‒ Nie znamy żadnego przypadku, żeby coś się kiedykolwiek zaczynało ‒ zapewnił PAN. ‒ Wszystko się jedynie zmienia. Dlaczego miałby istnieć stan przestrzeni, w którym nie ma niczego? Nie odkryto nigdy takiego stanu. I nie ma nadziej, że się odkryje. A jak wszystko się zmienia? Jeśli pominiemy język obliczeń to jest to dość proste. Wszystko drga i czasem drgania wpadają w rezonans ze sprzężeniem zwrotnym, stabilizują się i tak organizują się w coraz bardziej skomplikowane formy.

‒ I tyle? ‒ zdziwił się Adam.

‒ Ano tak.

 

Nadeszła pora decyzji. Adam i Bryg nie życzyli sobie przystąpić do Panelu. Może ktoś inny następnym razem. Czy to dobry wybór? Stwierdzili, że bez boskich mocy i wiedzy jakie oferował im ten system, życie ludzi będzie ciekawsze. Chyba byli przedstawicielami wyjątkowej cywilizacji. Pierwsi, którzy odmówili. Historia ich osądzi.

‒ No to cześć PAN. Jakoś nam nieswojo tracić taką szansę, ale takie jest życie. ‒ ogłosił wspolnie podjętą decyzję Bryg.

‒ Zdarza się. Cześć i powodzenia ‒ odpowiedział PAN. ‒ Raz, dwa, trzy, kasujemy pamięć…

 

‒ 98,6 procent prędkości, wszystko w normie ‒ wyliczał Adam. ‒ 99 procent , w normie. 99, 99, 99 i dalej nie chce…

‒ Poczekajmy jeszcze kilka minut.

 

Poczekali kilka minut.

‒ Ok beznadzieja, zwalniamy i zawracamy. ‒ powiedział z rezygnacją Adam.

‒ Nie ma cudów, ale i tak było ciekawie.

‒ I żyjemy.

‒ Czyli są plusy ‒ zażartował Brygimił. ‒ Idę spać, obudź mnie przed lądowaniem. Dobranoc.

 

Wywiady i uroczystości po lądowaniu trwały kilka dni. Im dalej w czasie tym bardziej stawało się normalnie. Adam i Bryg widywali się coraz rzadziej. Zbliżał się Sylwester, na którym wspólnie mieli otworzyć butelkę bimbru dziadka Zenona z 1930 roku. Trunek miał służyć uczczeniu sukcesu lotu pierwszego polskiego balonu stratosferycznego. Ale że nic z tego nie wyszło, zachował się do teraz. Też miał uświetniać sukces, ale skoro i teraz powiało porażką, stwierdzili, że po co ma się zepsuć.

31 grudnia siedli w dość melancholijnym nastroju przy stole. Z okna mieli widok na maszt radiowy w Konstantynowie – przez długie lata najwyższą konstrukcję na świecie. Adam wyciągnął już wcześniej butlę z piwniczki. Leżała jeszcze zakurzona w ozdobnym naczyniu do szampana. Bryg zgarnął warstwę pajęczyn z ręcznie wypisanej naklejki. Przyjrzał się uważnie literom. I cyfrom. „Liczby w następnym losowaniu totolotka to…, po wygranej przeczytajcie rewers tej kartki. Pozdrowienia. Kosmos.”

Panel

2013

WYGRALI. ODWRÓCILI. PRZECZYTALI.

Starannie nadrukowane mikropismo opowiedziało im przygody ich samych, a także te Mikołaja i Marka. Zawierało także wzmiankę, że w zasadzie nie powinni sobie samym przemycać tych informacji, bo za to w każdej chwili mogą zlikwidować ich Yobsi.

Gdzieś tam w kosmosie rozległy się wypowiedziane słowa PANa:

‒ Ech. Polacy…

Panel

Koniec.

Koniec

Komentarze

Hmmm, jakoś mnie tekst nie zachwycił. Może marudzę, ale wydał mi się zbyt naiwny. Pyk! i cudowna technologia obcych rozwiązuje każdy problem.

Uwagi na temat wyglądu tekstu: dlaczego dialogi kursywą? Usuń tytuł i koniec – wstawiają się automatycznie.

Uwagi językowe: liczby piszemy słownie. Interpunkcja do remontu. Na przykład – wołacz wydzielamy przecinkami. Mignęło mi jakieś powtórzenie, ale nie zapamiętałam. W jednym miejscu masz “I nie nie możemy z tym zrobić“. Ale dosyć przyzwoity tekst.

Uwagi naukowe – mam wrażenie, że zbyt lekko prześlizgujesz się nad różnymi problemami – nie wyjaśniasz, czym Marek i Mikołaj oddychali na wysokości tych dwudziestu pięciu kilometrów. Następna dwójka osiąga prędkość przyświetlną, a o dylatacji czasu ani słówka.

Babska logika rządzi!

Rozbawiło mnie pytanie, które nasunęło mi się podczas czytania opisu spotkania z kosmitami. Brzmi to pytanie następująco: skoro z orbity mogą nie tylko dostrzec mrówkę, ale policzyć jej neurony, to dlaczego, z o wiele mniejszej odległości, nie wykasowali pilotom balonu pamięci? nie zaburzyli postrzegania? Drugie pytanie jest równie proste i równie skutecznie kładące tekst na łopatki. Po kiego diabła podlecieli, wdali się w gadki, obsypali “prezentami” zamiast wykonać zwrot i znikać z pola widzenia? Kto by uwierzył pilotom? Złudzenie optyczne, odmiana stratosferycznej fatamorgany i cześć…

Poza tym, Autorze, nadawaj swoim utworom odpowiednią formę typograficzną, zgodną z polskimi zasadami redakcyjnymi.

Dziękuję za uwagi.  

 

Językowo to faktycznie nie jest 100% według obowiązujących standardów.

Naukowo, logicznie – nie cyzelowałem tego, to i tak tylko bajka i to w większej części dziejąca się w krainie bogów, gdzie wszystko robi się na pstryknięcie palcami. Ale rozumiem zarzut, bo to jest portal dla ludzi zaawansowanych w fantastyce,  a nie dla ogólnej publiczności.

 

W każdym razie miło, że jest miejsce w sieci gdzie ktoś obcy poświęci chwilę na lekturę wytworów cudzej fantazji.

Aha, jeszcze o jednym zapomniałam – jeśli statek miał osiągnąć prędkość zbliżoną do światła, a potem jeszcze wyhamować i wrócić na Ziemię, a wszystko to w trzy doby, to na chłopski rozum przeciążenie powinno rozsmarować pilotów najpierw na tylnej ścianie, a potem na przedniej. Bardzo cienką warstwą.

I podróż z Marsa na Ziemię – dwa dni czy dwa tygodnie, bo plączesz się w zeznaniach?

Babska logika rządzi!

Pisałem to 2 lata temu i nie całkiem pamiętam, czemu, co i jak, ale:

W 1930 w 2 tygodnie. W 1974 w 2 dni. Chyba założyłem jakiś postęp w rozwoju techniki.

Wydaje mi się, że przyspieszenie z grubsza liczyłem, żeby było w miarę znośne. Ale głowy za poprawność obliczeń, to nie dam. Może też założyłem domyślnie jakiś kompensator. 

PS. Jednak nie, bez uwzględniania efektów, z prostym przyspieszeniem 1G to wychodzi rok. 

No więc statek ma jakiś kompensator. Co do tego jak to działa to jakoś tak  :)  :

 

When asked "How does the Heisenberg compensator work?" by Time magazine, Star Trek technical adviser Michael Okuda responded: "It works very well, thank you." 

 

Nie ujęło mnie. Trochę za dużo błędów, o których wspomnieli inni.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Nowa Fantastyka