- Opowiadanie: Ceallach - Gdzie byłeś?

Gdzie byłeś?

No więc... ten...

Wiem, że mój poziom amatora nie dorasta do pięt innym uczestnikom, ale co tam! Raz kozie śmierć, spróbować zawsze można :) Nie wiem, czy dobrze zaznaczyłam kategorię, ale jakoś inne mi nie pasowały...

I miłego czytania życzę :)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Unfall

Oceny

Gdzie byłeś?

Gdy patrzę na mego syna, widzę siebie sprzed dwudziestu pięciu lat. Chudy, niewysoki jedenastolatek, pewnie patrzący przed siebie swoimi intensywnie zielonymi oczami. Krótkie, brązowe włosy sterczą we wszystkie strony, na złość jego matce, która codziennie bezskutecznie próbuje naprawić tę niesforną fryzurę. Mi się nawet podoba. Porządek to przeciętność i szarość, a on z pewnością taki nie jest. Ten mały człowieczek to największa wartość w moim życiu.

Dzięki swojej energii zawsze wszędzie go pełno, a nam – rodzicom, ciężko za tym nadążyć. Jest najgłośniejszym dzieckiem na naszym osiedlu, a jego krzyk irytuje wszystkie spacerujące babcie. Często także płata im figle i gdy moja żona za każdym razem daje mu za to szlaban, ja podziwiam jego pomysłowość.

Choć okres jego dojrzewania dopiero się zaczyna, a błogi czas wybryków i zabaw jeszcze nie minął, jest bardzo inteligentnym chłopcem. Praktycznie w ogóle nie ogląda telewizji, wszystkie jego elektroniczne gadżety leżą nieużywane w szufladach, a z gier komputerowych korzysta rzadko. Lubi za to czytać książki. Odkąd zaczął składać pierwsze słowa, nie może oderwać się od tego zajęcia. Gdy inne dzieci przyklejają nosy do szyb sklepów z zabawkami, on ciągnie mnie do biblioteki. Tak jak ja, woli wypożyczać książki, niż je kupować. Nie przepada za zapachem nowości i sterylności, jaki ze sobą przynoszą. Co innego te stare, ze zniszczonymi okładkami, zżółkłymi kartkami i wonią uczuć osób, które je przeczytały. Wiem, co czuje – stary, zapomniany okaz, wygrzebany z czeluści regałów, jest jak nieodkryty przez nikogo skarb o wielkiej wartości. A treść, którą skrywa, zajmuje miejsce najbardziej wartościowych złotych monet czy biżuterii.

Dlatego też wiedziałem, gdzie mam zabrać syna, gdy odwiedzaliśmy moje rodzinne miasto.

Kilka ulic od domu moich rodziców, przy małej rzeczce, leniwie płynącej ze wschodu, stał mały i skromny budyneczek, który był mi droższy niż większość miejsc, w których byłem. Od lat nieremontowany, większość zadrapań i pęknięć pamiętałem jeszcze z czasów młodości. Tak samo napisy – "Precz z komuną!" pojawił się krótko przed tym, jak wyprowadziłem się z miasteczka. Wiele innych części miejscowości wyglądało bardziej nowocześnie, jednak ta była od nich jakby odcięta, zapomniana przez wszystkich, traktowana ze świętością, która nakazywała obdarzyć szczególną czcią każdy jej element. Z uśmiechem odnotowywałem wszelkie fragmenty moich wspomnień, które bez żadnych ubytków, przelewały się na widok, rozpościerający się naprzeciw.

Mały, jak zwykle w takich miejscach, skakał z podniecenia i szarpał moją dłoń, krzycząc, byśmy poszli właśnie w tamtym kierunku. Obawiałem się odrobinę zderzenia z przeszłością, którą chciałem po części wyprzeć ze swojej głowy. Wiedziałem, że większość chwil spędzonych tutaj uleciało ze mnie bezpowrotnie. Bałem się, że tam znowu je odnajdę.

Czym tak właściwie się martwiłem?

Uśmiechnąłem się do syna i ku jego uciesze pewnym krokiem ruszyłem w stronę biblioteki. Po kilku sekundach nie wytrzymał i niemalże z prędkością światła wbiegł przez drewniane drzwi do środka. Dogoniłem go wolnym truchtem, zatrzymując się przed wejściem. Pogładziłem matową, metalową klamkę i nacisnąłem nią. Usłyszałem nad sobą dzwoneczek i ich donośny dźwięk, który rozlegał się po całym pomieszczeniu tak samo, jak przed laty. W środku wiele się zmieniło, jednak to było nadal to samo miejsce. Zapach starości i kurzu przyjemnie podrażniał nozdrza, szaropomarańczowa poświata przebijała się przez zasłonięte żaluzje w oknach, nadając pomieszczeniu aurę świętości. Dla kogoś innego byłby to po prostu zapuszczony pokój, któremu przydałoby się porządne sprzątanie. Jednak nie dla mnie i dla mojego syna. Spoglądając na niego, wiedziałem, że jest zachwycony. Stał nieruchomo na środku, pomiędzy zniszczonymi regałami , a biurkiem bibliotekarza. Zaczął powoli kręcić się wokół, by zanotować każdy szczegół tego miejsca.

Zauważyłem, że jest tu schludniej niż kiedyś. Mimo że nadal nie można było mówić o żadnym porządku, po ziemi nie walały się już stare kartony wypchane zapomnianymi przez świat woluminami. Wprawdzie kilka stosów papierów leżało przy biurku, ale nie potęgowały one chaotycznego wrażenia, tak jak te z przeszłości.

– Mogę w czymś pomóc? – obok siebie usłyszałem cichy głos. Odwróciłem się w jego stronę.

Zza drzwi do zaplecza spoglądał na nas młody mężczyzna, z pewnością o wiele młodszy ode mnie. Domyślałem się, że był bibliotekarzem, ze względu na to, że z wyglądu przypominał jego stereotyp. Miał okrągłe okulary, rude zmierzwione włosy, nosił białą koszulę z wielką plamą na środku i brązowe spodnie w kratkę. Uśmiechnąłem się bardzo serdecznie w jego stronę.

– My tylko się tu rozglądamy… – odpowiedziałem, patrząc wokół. – Wie pan? W czasach swojej młodości często tu przychodziłem. Ta biblioteka to skarbnica moich wspomnień.

Mówiąc to, poczułem, jak skarbnica ta otwiera przede mną swoje zasoby. W jednej chwili przypomniałem sobie, jak wiele czasu spędzałem tutaj w samotności, otoczony tylko milionami zapisanych kartek. I starym Panem Bibliotekarzem, z łysiejącym czubkiem głowy oraz szarą brodą, ciągnącą się w nieskończoność. Przy ustach nabierała żółtawego odcienia od kawy, którą pił codziennie kilka razy. Wtedy miałem wrażenie, że jest jednym ze starożytnych bogów mądrości, a w tym właśnie miejscu wybudował swoją świątynię.

Młodszy Pan Bibliotekarz wyszedł zza ściany i odpowiadając miłym uśmiechem, podał mi dłoń na przywitanie. Po raz kolejny obdarzyłem spojrzeniem plamę, widniejącą na jego klatce piersiowej. Opuścił głowę i machnął ręką.

– Ah, to nic! Jestem niezdarą, oblałem się herbatą. A więc… – ruszył w stronę swojego biurka. – To Pan tu kiedyś mieszkał?

– W istocie – oparłem się o blat mebla, przy którym siedział – mieszkałem. Ale wybyłem stąd, kiedy jeszcze była szansa. To nieciekawe miejsce dla kogoś, kto chce od życia czegoś więcej…

Instynktownie odwróciłem się w jego stronę, gdy zorientowałem się, co powiedziałem.

– Oczywiście nie chciałem Pana urazić.

– Nic nie szkodzi – wyszczerzył do mnie zęby z rozbawienia. – Ja tu tylko chwilowo. Ta biblioteka wymaga niemałej renowacji i modernizacji. Moim zadaniem jest skatalogowanie książek i uporządkowanie papierów. Jeśli Pan chce, na zapleczu zostawiłem stare książki, które nie były od dawna wypożyczane i te najbardziej zniszczone. Może Pan wybrać sobie kilka, albo – położył mi rękę na ramieniu i uśmiechnął się znacząco – weźmie Pan je wszystkie. Dla mnie to tylko kłopot.

– O! To wspaniale! Słyszałeś synu? – odwróciłem się w kierunku regałów, między którymi się ukrył. – Wyruszamy na nowe poszukiwanie skarbu!

Z oddali dało się usłyszeć bliżej niezidentyfikowany dźwięk, sugerujący, że mały właśnie zgłębia tajemnice jakiejś książki. Wolałem mu nie przeszkadzać w takim momencie. Sam ruszyłem w stronę zaplecza, entuzjastycznie zacierając ręce z podekscytowania. Było ono nieco jaśniejsze niż sama biblioteka, jednak trochę mniejsze. W rogu, przy oknie na ziemi leżała sterta porozrzucanych bezładnie książek, czasopism i fragmentów kartek. Czekała mnie niemała wyprawa.

Gdy ogarnąłem wzrokiem cały ten piękny widok, coś nakazało mi się odwrócić. Zrobiłem to i wtedy ujrzałem duży skórzany fotel, popękany gdzieniegdzie. Znowu powróciła do mnie fala wspomnień. Pan Starożytny Bóg Mądrości pozwalał mi tam przesiadywać i delektować się historiami, które chłonąłem z książek. Nie… Tylko jedną książkę wtedy czytałem. Tylko… Jak ona się nazywała?

– Przepraszam. – zawołałem nadal patrząc się na stary mebel. – Czy może mi Pan znaleźć taką jedną książkę?

– Oczywiście. – odpowiedział, także nie ruszając się ze swojego miejsca. – Musi Pan podać mi tylko tytuł i autora.

Wyjrzałem głową za framugę i skierowałem w stronę Młodego niepewny uśmiech.

– A jeśli nie znam ani autora, ani tytułu?

Spojrzał się na mnie z ukosa, po czym zsunął z nosa okulary. Oczekiwałem od niego rzeczy praktycznie niemożliwej, więc roześmiałem się cicho i ruszyłem w stronę stosu książek.

– Może zna Pan fabułę, albo bohaterów, wtedy możemy coś poradzić – powiedział ledwo dosłyszalnym głosem. – Może skojarzę tytuł i autora, a wtedy nie będzie problemu.

Zatrzymałem się w pół drogi do mojego celu.

O czym była ta książka? Dlaczego tak wiele razy ją przeczytałem, a mimo to nie pamiętam, o czym była?

Tak, tak…

– Zdaje mi się – stanąłem w drzwiach zaplecza – że to było o dziewczynce… Albo kobiecie? Chociaż może to była nastolatka. Tak. Nastolatka. Ona była bohaterką takiej książki . W tej właśnie książce…

Bibliotekarz patrzył na mnie jak na głupca.

– Poczeka Pan – próbowałem go uspokoić. – Zaraz sobie przypomnę. Ona zakochała się w czytelniku. Tej właśnie książki. W tej książce, której szukam. I obiecała, że będzie z nim na zawsze. Ale on… chyba ją opuścił. A ta dziewczyna… Szukała go. I zabijała każdego, kto nie był jej ukochanym. Każdy kto przeczytał tę książkę, ginął, bo nie był nim. Rozumie Pan?

Jego wzrok nie zmienił się. Westchnął cicho i pokręcił głową w sposób, który sugerował, że nie ma najmniejszego pojęcia, o czym mówię. Nie kojarzył takiej książki.

No nic. Czekała mnie sterta bardziej interesujących przygód, niż to wyblakłe wspomnienie. Ruszyłem więc jej na spotkanie.

– Ale zaraz! – zawołał za mną, gdy miałem już sięgać po pierwszą z książek. Po kilku sekundach pojawił się zaraz za mną. Podszedł do piramidy nieporządku i po chwili zastanowienia włożył ręce w sam jej środek. Zaczął przewracać stosy papieru.

– Wie Pan… Słyszałem od niektórych mieszkańców pewną legendę… Ktoś powiedział mi, że w naszej bibliotece była kiedyś książka, której każdy posiadacz ginął. Osobiście to ja nie wierzę w takie bzdury, ale może Pan nieświadomie skojarzył tę historię z książką. Nie miała tytułu, a nazwisko autora było zbyt starte, żeby cokolwiek odczytać. Po opisach znanych z legendy odnalazłem ją, ale nie miałem czasu, by ją przeczytać. O! Jest!

Podniósł się szybko, w dłoniach trzymając swoje odkrycie. W jego oczach również widziałem błysk ekscytacji "poszukiwacza skarbów". Był pewnie takim samym maniakiem książkowym jak ja i mój syn, z tą różnicą, że on zajmował się tym zawodowo.

– Proszę – wręczył mi egzemplarz, który odebrałem z odrobiną strachu.

Również nie wierzyłem w legendy, wątpiłem także, że jest to książka z moich wspomnień. Jednak miała ona w sobie coś przyciągającego. Coś, co nakazywało mi sprawdzić zawartość, którą kryła czarna okładka. Możliwe, że to tajemniczość spowodowana brakiem tytułu i niemożnością odczytania jej autora, możliwe także, że to obszerne zniszczenia wskazujące na jej sędziwy wiek budziły we mnie duszę odkrywcy. Wiedziałem tylko, że muszę ją przeczytać.

– Mógłbym tu chwilkę zostać i poczytać? – zapytałem, zahipnotyzowany czarnym materiałem okalającym okładkę. – Mój syn chyba i tak prędko stąd nie wyjdzie.

– Oczywiście – odparł z uśmiechem. – Rzadko kiedy ktoś nas odwiedza, będzie mi raźniej. A mam jeszcze trochę pracy na dzisiaj. Proszę sobie usiąść, zamknę drzwi, żeby nikt Panu nie przeszkadzał.

Młody Bibliotekarz wyszedł z pokoju, a ja po sekundzie znalazłem się w fotelu. Kilka chwil oglądałem jeszcze przepiękne zniszczenia oprawy, po czym delikatnie otworzyłem stronę tytułową.

Jak można było się spodziewać, tytułu nie było, tak samo nazwiska autora. Jedyne, co widniało na białym papierze, to liczby. Rok. Rok, w którym się urodziłem. Jeśli była to data powstania utworu, to nie taka, jakiej się spodziewałem. Stan i jakość książki sugerował, że była ona znacznie starsza. Nie przejmując się tym, przewróciłem żółte kartki tam, gdzie zaczynał się tekst. Przeczytałem jedyne zdanie, które znajdowało się na stronie.

Witaj, ukochany.

Zalała mnie fala wspomnień. Ze szczegółami przypomniałem sobie lata, gdy byłem nastolatkiem. Czułem się, jakbym ponownie je przeżywał. Stara Biblioteka była moim domem. Po szkole i w każdej wolnej chwili, niczym wiatr, pędziłem do niego, by po raz kolejny zgłębić otchłanie korytarzy pomiędzy regałami książek i w wyobraźni przenosić się do światów, których w rzeczywistości odwiedzić nie mogłem. Wtedy właśnie poznałem swoją ukochaną. Czarną, dostojną i dumną. Delikatną w dotyku, czułą, kochającą i ciepłą. Gładką, subtelną i łagodną. I zachłanną.

Łapczywie pochłaniała mnie kawałeczek po kawałeczku, zabierając uczucia, emocje i czas. W swojej wspaniałości była okrutna i wymagająca, jednak ja kochałem ją całym swoim sercem i wiedziałem, że ona odwzajemnia moją miłość wielokrotnie mocniej. Oddawałem jej całą siebie, czekając aż ona otuli mnie swoim słodkim zapachem i anielskim dotykiem.

A teraz trzymałem ją w rękach. To była ona. Jak mogłem ją opuścić?

Przewertowałem palcem wszystkie kartki, zatrzymując się na samym końcu. Na tylnej okładce atramentem chaotycznie zapisane były słowa: "Gdzie jesteś?". Obok znajdowały się bordowe, prawie czarne plamy. Instynktownie spojrzałem na ostatnie zdanie tekstu na poprzedniej stronie.

Gdzie byłeś?

Mój głos czytający tę frazę, idealnie zgrał się z kobiecym, który rozbrzmiał blisko przede mną.

Ujrzałem młodą, niewysoką dziewczynę, z czarnymi włosami sięgającymi do pasa, ciemnymi jak nocne niebo oczami i kontrastującą z nimi bladą skórą oraz białą koszulą nocną, przez którą prześwitywały jej piersi. Wróciła do mnie.

– Gdzie byłeś, ukochany?

 

***

 

Skończył oglądać jedną z kilkunastu książek, które znalazł na dolnych półkach regału. Podniósł się i ruszył w stronę biurka, by spytać bibliotekarza, czy może wypożyczyć wszystkie. Jednak gdy wyszedł na środek dużej sali, w której się znajdował, nie zobaczył swojego ojca. Zmartwił się, ponieważ za oknem było już prawie ciemno, musieli więc niebawem wracać do domu dziadków. Spojrzał na mężczyznę siedzącego za biurkiem, a ten wskazał mu drzwi po prawej. Domyślał się, że to tam musi być jego tata. Cicho zapukał, po czym wszedł do pokoju. Nie dostrzegł obecności nikogo, jednak jego uwagę przykuła czarna książka leżąca na fotelu. Wziął ją w ręce, obejrzał, po czym otworzył na pierwszej stronie.

Cztery cyfry.

"Rok moich urodzin" – pomyślał, po czym wyszedł razem z książką, by nadal szukać swego ojca.

Koniec

Komentarze

Hm, mam mieszane uczucia odnosnie tego opka. Ale dobra, o tym na końcu.

 

metalową klamkę i nacisnąłem nią

A co NIĄ nacisnął? :) Raczej "ją".

I ogólnie jest trochę za dużo zaimków. Psują tekst.

Zaczął powoli kręcić się wokół, by zanotować każdy szczegół tego miejsca.

Zanotować? A gdzie notował? Może zarejestrować… ale to nadal dziwnie brzmi.

– Przepraszam. – zawołałem nadal patrząc się na stary mebel. – Czy może mi Pan znaleźć taką jedną książkę?

– Oczywiście. – odpowiedział, także nie ruszając się ze swojego miejsca. – Musi Pan podać mi tylko tytuł i autora.

Zapis dialogów momentami trochę kuleje. Tutaj zbędne kropki.

– Ale zaraz! – zawołał za mną, gdy miałem już sięgać po pierwszą z książek. Po kilku sekundach pojawił się zaraz

Zaraz zaraz.

Był pewnie takim samym maniakiem książkowym jak ja i mój syn,

Chyba mol książkowy zabrzmiałoby lepiej.

 

Ogólnie widać, że powoli zaczynasz fajnie składać zdania i dobierać słowa, ale wciąż czasami wychodzi ci to trochę niezręcznie. Moim zdaniem poczatek jest zdeeecydowanie za długi. Szczególnie w zestawieniu z końcem. No, po prostu wstęp jest nudny, a jak się zaczyna robić ciekawie to ucinasz.

Trzeba jeszcze poćwiczyć :) ale jak na początki, całkiem nieźle.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Przeczytałem bez bólu, choć jest kilka błędów, ale o tym wspomniała Tensza. Dodam tylko, że zakończenie jest nie tylko niedopracowane, lecz również – niestety – przewidywalne. Facet zniknął, natomiast w jaki sposób? Ot, tak pstryk? Moim zdaniem nie miałeś pomysłu, jak to ciekawie rozwinąć i uciąłeś dla świętego spokoju. Opowiadanie niczego nie wyjaśnia.

 

Pozdrawiam

Mastiff

A ja poprawię Bohdana! :P

 

Moim zdaniem nie miałeś pomysłu, jak to ciekawie rozwinąć i uciąłeś dla świętego spokoju. Opowiadanie niczego nie wyjaśnia.

Eś, eś… Ceallach jest kobitką! 

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

“…jego krzyk irytuje wszystkie spacerujące babcie. Często także płata im figle i…” – niewątpliwie się czepiam, ale brzmi to dla mnie, jakby to krzyk płatał figle babciom.

 

“Pogładziłem matową, metalową klamkę i nacisnąłem nią.“ – nacisnąłem ją

 

“Usłyszałem nad sobą dzwoneczek i ich donośny dźwięk…“ – ich, czyli czego? Ostatnim podmiotem był dzwoneczek.

 

“Uśmiechnąłem się bardzo serdecznie w jego stronę.“ – Interesująca konstrukcja, uśmiechać się w czyjąś stronę… Raczej jednak uśmiechamy się do kogoś, nie? Tym bardziej, że powtarzasz konstrukcję “w jego stronę” w tym akapicie i w poprzednim.

 

“To Pan tu kiedyś mieszkał?“ – W tekstach beletrystycznych nie za[pisujemy zwrotów grzecznościowych wielkimi literami, nie ma po temu powodu. Użycie wielkiej litery sygnalizuje szacunek do osoby w zwrotach bezpośrednich (w pismach, w listach). Ale nie w książkach ; ) No, chyba że będziesz się zwracać do czytelników…

 

“– Przepraszam. – zawołałem nadal patrząc się na stary mebel. – Czy może mi Pan znaleźć taką jedną książkę?

– Oczywiście. – odpowiedział, także nie ruszając się ze swojego miejsca.“

Jak zawołał, to raczej oznaczamy to wykrzyknikiem. Jeśli nie, to w ogóle bez znaku interpunkcyjnego po “przepraszam”. A także niże, bez kropki po “oczywiście”.

 

To tak technicznie, przykładowo.

 

Zgadzam się z Bohdanem, że zakończenie nie zostało należycie wykorzystane. Pomysł interesujący, ma potencjał, a wyszło w sumie tak trochę nijak.

Technicznie czyta się przyzwoicie, choć widać, że piszesz jeszcze dosyć sztywno. Na szczęście na to pomaga po prostu praktyka – pisanie oraz czytanie. Im więcej masz kontaktu ze słowami, tym bliższymi są przyjaciółmi ; )

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dzięki, Tensza:)

 

Nie wiem, kto jest kim, bo ciągle nowych nicków przybywa na portalu. Zresztą, czy to takie istotne? Najważniejszy jest tekst.

Mastiff

Tensza, to nie pierwszy raz kiedy biorą mnie za mężczyznę :) Takie smutne życie mam… Ale żeby nie było, to w rzeczywistości nie wyglądam jak mężczyzna :D

Mimo że większość komentarzy można raczej zaliczyć do negatywnych, to i tak wam dziękuję :) Serce wyje i tarza się po podłodze z rozpaczy, ale wiem, że przede mną długa droga, jeśli chcę coś pisaniem osiągnąć.

Tylko jedna rzecz, którą chciałabym wyjaśnić… To, o czym pisali Bohdan i joseheim. Chodzi o to, że nie miałam pomysłu na zakończenie. Miałam pomysł i tak właśnie miał wyglądać. Może niezbyt interesująco to opisałam, ale to nie było tak, że nie wiedziałam, co ma się stać i po prostu ucięłam akcję. Zniknął “ot tak, pstryk”, a to do tego, kto czyta, należy zinterpretowanie w własny sposób. Chciałam po prostu zasiać małe ziarenko tajemniczości. Nieumiejętnie trochę, hehe, ale no cóż… Cieszy mnie to “jak na początki, całkiem nieźle”. :)

"O Boże! ja bym mógł być zamknięty w łupinie orzecha i jeszcze bym się sądził panem niezmierzonej przestrzeni" Hamlet

Kategoria jest zaznaczona właściwie. :-)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Zaproponowałem do biblioteki, więc by i skomentować wypadało.

Pomysł jest (trochę podobny do mojego), a napisane całkiem przyzwoicie, moim zdaniem.

W moim odczuciu wadą tego tekstu jest jego niezrównoważenie – długi wstęp, dosyć dokładnie opisujący syna (którego rola okazała się niezbyt wielka) i relacje z ojcem, po czym nastąpił dość krótki wątek fabularny. Niewłaściwe proporcje i chyba to najbardziej rozczarowywuje czytelnika. Ale pisz dalej, a będzie coraz lepiej.

Unfall, czytałam twoje opowiadanie. I zastanawiałam się, czy może nie zrezygnować z wrzucenia tego tutaj, żeby uniknąć skojarzenia motywu i uznania, że ściągnęłam pomysł czy coś w ten deseń…. Ale wyszło inaczej.

Dziękuję :)

"O Boże! ja bym mógł być zamknięty w łupinie orzecha i jeszcze bym się sądził panem niezmierzonej przestrzeni" Hamlet

Warunki konkursu spełnione.

Duch – przy odrobinie dobrej woli można znaleźć.

Język – hmmm, może ewidentnych błędów w tekście niedużo, ale język wydaje mi się… niewyrobiony. IMO, potrzebujesz trochę treningu, żeby słowa zaczęły się układać w porządne szeregi.

Pomysł ciekawy, choć trochę przypomina wcześniejszy tekst Unfalla. Ale historia niewątpliwie interesująca, z nieoczekiwanymi zwrotami.

Babska logika rządzi!

Z technikaliów, to “skarbnica” powtarza się zdanie po zdaniu i nie poprawiłaś wskazanych przed przedpiśców błędów.

Znów nie napiszę nic mądrego, bo Unfall mnie ubiegł. Ubiegacz taki złośliwy, wszędzie wtryni merytoryczny komentarz i dla mnie zostaje rola wioskowego głupka ;-)

Zaczyna się tajemniczo, budujesz klimat i… gość znika. Po wstępie jest od razu finał, nie ma żadnego rozwinięcia, czy to w związku z legendą czy też kobietą z książki. Pommysł niby ograny, ale poza równowagą elementów opowiadania i wskazanymi potknięciami – nienajgorzej podany. Ech, gdybym tak u siebie widział z taką łatwością wady kompozycji, to bym takie jedno już dawno temu wydrukował, zdobył złoty medal i wiele pięknych fanek… ;-)

 

No, to czekam na coś dłuższego :-)

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Długi wstęp, intrygujący finał zaraz po nim i zakończenie jak… hmm, jakby ktoś kosił trawnik i nagle kosiarka wysiadła.

Ale czytało się bez bólu:)

Pozdrawiam

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Początek mocno mnie znużył, dalsza część w pewien sposób przygotowała na zakończenie, a wolałabym raczej, aby na koniec było zagadkowo i tajemniczo, ale nie w taki oczywisty sposób.

Wykonanie, mimo upływu lat, ciągle pozostawia bardzo wiele do życzenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka