- Opowiadanie: -Sza- - Cezar.

Cezar.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Cezar.

Szpital miejski. Lekarz Paweł Okruszko właśnie robi obchód. Od zawsze chciał być lekarzem. Jako dzieciak kochał oglądać medyczne seriale i filmy. Notorycznie wyobrażał sobie siebie w białym fartuchu, maszerującego po korytarzu szpitala. Wszyscy patrzą na niego z szacunkiem, a pacjenci są mu wdzięczni za pomoc. Po latach nauki wreszcie się udało.

Zupełnie jak w swoich marzeniach przemierzał szpital w bieli, a wszyscy go słuchali. Mimo dość młodego wieku był naprawdę świetnym lekarzem. Typowany jako następca ordynatora, gdy tamten przejdzie na emeryturę.

Wziął do ręki kartę pacjenta. Odruchowo. Dokładnie wiedział co się w niej znajduje. Pamiętał swoich pacjentów. Zazwyczaj spędzali dużo czasu u niego na oddziale. Zwłaszcza pod koniec.

Paweł był onkologiem. I każdego dnia zadawał sobie pytanie dlaczego wybrał tą specjalizację. Czemu nie został chociażby internistą. Zamiast informacji: „Ma Pan raka. Najprawdopodobniej został Panu rok życia", mówiłby: „To grypa. Wypisałem panu antybiotyk", a przy następnej wizycie pacjent dziękowałby mu, że tak szybko pomogło. To chyba łatwiejsze życie, mniej przygnębiające.

 

Skarcił się za te rozważania. Nie ma co się zastanawiać „co by było gdyby". Podjął decyzję i jedyne co może teraz zrobić to jak najlepiej wykonać swoją pracę. Więc robił co mógł. Nie tylko od strony medycznej. Często rozmawiał z pacjentami. Podnosił na duchu, ale nigdy nie obiecywał rzeczy niemożliwych. Dlatego był jednym z ulubionych członków personelu. To rzadkie zachowanie w tym miejscu. Większość lekarzy było konkretnych i chłodnych. Profesjonalnych.

Osobiście Paweł rozumiał ich. Po latach człowiek się uodparniał, tak było łatwiej znieść tą prace. On jednak wybrał inną drogę.

Po skończonym obchodzie. Wrócił do swojego gabinetu. Czekało go trochę papierkowej roboty. Zasiadł za biurkiem i przygotował papiery. Spojrzał na drzwiczki szuflady, zawahał się po czym otworzył ją i wyjął butelkę whisky. Nalał do szklanki niewielką ilość i wypił. Podszedł do zlewu i umył naczynie oraz przepłukał usta. Zawsze tak robił. Był dobrym lekarzem, a mały łyk nikomu nie zaszkodzi. Kontroluje to. Przynajmniej tak uważał.

Pochylił się nad papierami, by skończyć pracę.

 

* * *

 

Wreszcie skończył. Zebrał swoje rzeczy, by pójść do domu. Nie śpieszył się do niego i tak nikt tam na niego nie czekał. Co najwyżej jego dobry kumpel Johnnie Walker.

Wyszedł na korytarz, właściwie w szpitalu została już tylko nocna zmiana.Nagle, mijając jedną z sal zauważył, że ktoś siedział przy łóżku chorej. Zatrzymał się i by przyjrzeć się bliżej. To nikt z personelu. Wszedł do środka.

 

– Przepraszam, godzina odwiedzin już minęła– powiedział do dziewczyny siedzącej przy łóżku.

Była młoda. Długie czarne włosy spięła w warkocz, sięgający połowy pleców. Ubrana była w szary T-shirt i ciemne spodnie. Całkiem ładna.

Spojrzał na chorą. Karolina Kosecka. Miła Pani po 70. Został jej tydzień życia, góra dwa.

 

– Naprawdę? Nie zauważyłam kiedy ten czas minął– usłyszał jej odpowiedź.

 

– To Pani krewna.– było to raczej stwierdzenie niż pytanie.

 

– W pewnym sensie– uśmiechnęła się nieśmiało do niego, spuszczając oczy.

 

– Proszę przyjść jutro– powiedział, cały czas myśląc o tym co to ma znaczyć „ w pewnym sensie". „Nie moja sprawa"– podsumował wzruszając nieznacznie ramionami.

W tym czasie dziewczyna wstała i pochyliła się nad Karoliną.

 

– Jestem przy tobie– powiedziała głaszcząc ją po policzku. Ruszyła w stronę drzwi. – Pomylił się Pan. Trzy dni–

– rzuciła przy drzwiach, odwracając się lekko w jego kierunku.

 

– Słucham? – zapytał zaskoczony. Nie odpowiedziała. Spojrzała mu w oczy, odwróciła się i poszła.

 

Jakiś czas stał na środku sali przyglądając się pacjentce. W końcu ruszył w kierunku wyjścia. Jak zwykle pożegnało go narzekanie pielęgniarki, że za dużo pracuje.

 

* * *

 

Trzy dni później umarła Karolina, a Paweł nie mógł przestać myśleć o spotkanej dziewczynie. To wszystko, było jakieś dziwne, niepokojące.

Ku swojemu zdumieniu spotkał ją tydzień później na dziedzińcu przed szpitalem. Stała i patrzyła w okna szpitala.

 

– Co tu robisz? Karolina umarła.

 

– Wiem– odpowiedziała nie patrząc na niego.

 

– Więc dlaczego tu dalej przychodzisz? – Powiedzmy, że mam dużą rodzinę, Pawle– poczuł się zaskoczony, ale tylko przez chwile. Przecież widziała go na oddziale. Wystarczy przeczytać tabliczkę. Mimo to nie spodziewał się takiego obrotu rozmowy.

 

– A ty jak masz na imię?– uśmiechnęła się do niego w odpowiedzi, ale tylko wzruszyła ramionami.

 

– Muszę już iść. Do zobaczenia.

 

Nim zdążył się odezwać, znów odeszła. Jakiś czas patrzyła za nią, uśmiechając się pod nosem. Czuł, że zaczęła się gra i to jeszcze nie jest jej koniec.

 

* * *

 

Przemierzał korytarze szpitala. Dzisiaj to on miał nocną zmianę. Lubił to. O tej godzinie było tu spokojnie, nie licząc jęku chorych oczywiście. Ale tą kwestie już załatwił dzisiaj ze swoim kolegą Johnnim. Miną pielęgniarkę. Uśmiechnęła się do niego. Odwzajemnił uśmiech, ale nie zatrzymał się porozmawiać. Wolał nie ryzykować, że coś poczuje, choć jak zawsze był ostrożny. Wszystko pod kontrolą.

Zajrzał do pacjentów będących w najcięższym stanie. Byli nieprzytomni, ale uważał, że tak należy. Postrzegał siebie trochę jak bożka odwożącego na tamten świat gondolą. Ostatni towarzysz.

W drugiej sali, padło pytanie:

 

– Lubisz swoją pracę? – Nie odwrócił się, wciąż wpatrując się w chorego. Wiedział kto stoi za nim.

 

– Rozumiem, że mogę darować sobie pytanie, co tu robisz? I tak nie odpowiesz.

 

– Rozmawiam z Tobą. Ale ty nie odpowiedziałeś na moje.

 

– Szczerze? Nie, nie lubię. Chyba nie można jej lubić. – Minęła go, wyciągnęła taboret spod łóżka i usiadła na nim, łapiąc chorego za rękę.

 

– A uważasz, że jest słuszna?– spojrzała na niego. A oczy naprawdę miała ładne. Duże i ciemne.

 

– Nie rozumiem. Oczywiście, że tak. Oni mnie potrzebują, pomagam im.

 

– Do czego Cię potrzebują? Przecież oboje wiemy, że on umrze– mówiąc to pocałowała lekko trzymaną przez siebie dłoń. Nie podobała mu się ta rozmowa.

 

– Nie wszyscy umierają. Czasami się udaje. Do czego w ogóle zmierzasz? I czego ode mnie chcesz?– W jego głosie zaczęła brzmieć nuta irytacji.

 

– Nie, nie wszyscy umierają. Ale nawet jeżeli wiecie, że nie ma nadziei, nie pozwalacie im odejść. Czego chce? Po prostu jestem ciekawa, czy masz wyrzuty sumienia, że skazujesz ich na cierpienie.

 

– Ja skazuje?! To nie ja podjąłem decyzje o ich chorobie. Ja tylko staram się im pomóc. Nie mogę nic więcej zrobić!- Usłyszał własny głos, trochę zbyt wysoko podniesiony.

 

– Doktorze, wszystko w porządku?– Zapytała zaniepokojona pielęgniarka, zaglądając do sali.

 

– Tak, tak wszystko porządku.– Spojrzał w kierunku dziewczyny. Zastanawiając się jak wytłumaczyć jej obecność. Nagle poczuł, że robi mu się gorąco. Przy łóżku nikogo nie było. Był sam w pustej sali. Nogi zaczęły mu drżeć.

 

– W porządku Magdo. Dziękuję– zdobył się na uśmiech. Spojrzała na niego dziwnie, ale posłusznie się wycofała.

 

Ruszył w kierunku swojego gabinetu. Przed oczyma migały mu czarne plamy, oddychał ciężko. Drżącą ręką sięgnął po butelkę i zapełnił pół szklanki.

„Jezu, zwariowałem. To nie może być prawda, po prostu mam gorszy dzień. A jeżeli jednak zwariowałem? Co wtedy?" Myśli błądziły chaotycznie od jednej opcji do drugiej.

Najgorsze w sytuacji, gdy podejrzewasz sam siebie o obłęd jest to, że nie możesz po prostu pójść i kogoś zapytać. To nie działa jak "przepraszam, czy mam plamę na koszuli?". Zostajesz sam z własnym pytaniem i żądną odpowiedzią.

 

* * *

 

Od wydarzenia w szpitalu minęło 9 długich dni. Paweł przestał właściwie sypiać, pił jeszcze więcej, by zakłócić myśli, które doprowadzały go do szału. Zaczął bardzo poważnie rozważać wybranie się do specjalisty. Współpracownicy zaczęli mu się dziwnie przyglądać i wypytywać, czy wszystko jest w porządku. Zmęczenie i stres odbiły się na jego wyglądzie.

Każdego dnia, o każdej porze wypatrywał dziewczyny. Rozglądał się szukając, czekał czy znowu się pojawi. Był wyczerpany, ale pocieszał się myślą, że nie może być już wiele gorzej. Jak miało się okazać może.

Monika Zawadzka lat 42. Od dłuższego czasu właściwie mieszkała na oddziale. Od lat zmagała się z chorobą. I choć lekarze pozostawiali jej kilka dni życia, ku zaskoczeniu wszystkich, Monika nadal żyła. Ale to nie zmieniało faktu, że nie było dla niej już nadziei, że to końcowe stadium. Taki stan utrzymywał się od przeszło miesiąca.

 

– Doktorze, proszę. Już dłużej tego nie wytrzymam, proszę. – Paweł poczuł, że krew wprost z niego odpływa.

 

– Pani Moniko, proszę się uspokoić. No nieetyczne.

 

– Są jakiekolwiek szanse że przeżyje? – w pytaniu nie było nadziei. Służyło tylko i wyłącznie jako argument w rozmowie.

 

– Przykro mi.

 

– Więc skoro i tak umrę, proszę niech mi Pan pomorze i skróci moje cierpienia. – Po jej policzkach zaczęły spływać łzy. A oczy tak bardzo pełne bólu, spoczęły na suficie. – Zaczęłam wyklinać Boga i cały świat. Każdy dzień to jedynie pasmo upokorzeń. Nie mogę nawet sama pójść do łazienki. To nie jest życie. Niech Pan będzie człowiekiem. Proszę– spojrzała na niego.

 

Zaczęło mu się kręcić w głowie. Już nie wiedział czy z niewyspania, czy to wynik przeprowadzanej rozmowy. Wymamrotał coś, nawet na dobrą sprawę nie wiedział co i uciekł do swojego gabinetu. Otworzył szeroko okno, wciągnął głęboko powietrze i napełnił szklankę. Miał dość.

 

– O tym mówiłam– odwrócił się gwałtownie. Siedziała w fotelu. Nauczony poprzednim spotkaniem, starał się mówić cicho, choć kosztowało go to dużo wysiłku.

 

– Jesteś tylko wytworem mojej wyobraźni.

 

– Nawet jeśli masz rację, to oznacza jedynie , że wszystko to co pada z moich ust, pochodzi z twojej głowy.

A więc to twoje słowa. Ale nie martw się nie jestem.

 

– Jesteś. Tylko ja Cię widzę. – Nalał sobie kolejną szklankę oblewając kartki leżące na stole. Ręce nie przestawały mu drżeć.

 

– Nie, nie tylko ty. Choć przyznaję, że niewielu jest takich. Nie rozumiesz, w pewnym sensie to mój oddział. – Widząc jego spojrzenie dodała– jestem śmiercią.

 

Wybuchnął śmiechem, tak długim, że aż zaczęły mu spływać łzy po policzkach.

 

– Jak na śmierć to całkiem nieźle wyglądasz. Ale przynajmniej mam już pewność, że jednak zwariowałem.

 

Spojrzała na niego i uśmiechnęła się.

 

– Wyglądam tak jak chcesz bym wyglądała i to jest akurat ciekawie. Zazwyczaj ludzie wyobrażają sobie mnie inaczej.

Widzisz, często tu bywam, ale nigdy mnie nie widziałeś. Do teraz. Bo coś się zmieniło, coś w Tobie. Zacząłeś mieć wątpliwości, ciągle o tym myślałeś. To wypełniło twoje życie. Zaczynałeś i kończyłeś dzień pytaniem „czy to ma sens?". I o to jestem. Odpowiedź.

Pamiętasz swojego psa Cezara?– mechanicznie skinął głową tępo się w nią wpatrując. – Cezar był bardzo chory i Twoi rodzice kazali go uśpić. Byłeś mały, płakałeś i błagałeś ich by tego nie robili. Nie wyobrażałeś sobie życia bez niego. Tak samo jest z dorosłymi. Codziennie widujesz płaczące rodziny, błagające byś wywalczył dla ich bliskim jeszcze chociaż rok, miesiąc, tydzień, dzień. Nie mogą i nie chcą wyobrazić sobie jak to będzie bez nich. I nie kierują się tu bynajmniej dobrem chorych, a czystym egoizmem, skazując ich na cierpienie.

Ale większość z nich usypia swoje psy, gdy są zbyt chore. To ciekawe, że macie więcej miłosierdzia dla zwierząt niż dla siebie nawzajem.

 

Wstała i położyła mu rękę na ramieniu.

 

– Powodzenia Pawle. Jestem tylko dopowiedzią. A posiadając ją możesz zrobić różne rzeczy. Decyzja należy do ciebie.

 

Długo siedział sam, gapiąc się przed siebie, popijając whisky. To prawda, ciągle o tym myślał.

Nie tylko o tym dlaczego wybrał tą specjalizację, ale o tym, że to bez sensu. To wszystko jest jakoś nie tak. Nie raz chciał odejść.

Było już po dwunastej kiedy opróżnił szklankę i w końcu wstał. Poprawił swój fartuch. Czekało go dużo pracy.

 

„Byłeś moim przyjacielem, ale tak było lepiej." – pomyślał, po czym ruszył korytarzem.

 

* * *

ZAŁAMANIE NERWOWE W MIEJSCKIM SZPITALU– LEKARZ DOKONUJE EUTANAZJI NA PACJENTACH.

Liczba ofiar w tej chwili nieznana. Szpital na razie odmawia komentarza.

Informatorzy twierdzą, że doktor Paweł O. nadużywał alkoholu, a ostatnio popadł w ciężką, pogłębiającą się depresję, spowodowaną śmiercią żony.

 

Czy musiało do tego dojść? Kto naprawdę jest temu winny? Nasi dziennikarze spróbują znaleźć odpowiedzi na te oraz inne pytania.

Koniec

Komentarze

Trochę za wcześnie odgadłam zakończenie. To na minus - warto by trochę bardziej zakręcić fabułą, żeby nie była tylko prostą ilustracją pewnej tezy, wprowadzić jakiś element zaskoczenia. Ale dobrze się czyta i to na plus :)

,,- A ty jak masz na imię?- uśmiechnęła się do niego w odpowiedzi, ale tylko wzruszyła ramionami.'' Chyba coś w tym zdaniu nie gra, nie sądzisz?
Poruszyłaś kwestię eutanazji, która często budzi kontrowersje. Twój tekst pokazuje, że wbrew powrzechnemu mniemaniu o braku moralności związanej z zadawaniem śmierci na życzenie pacjenta, sprawa ta nie jest taka prosta za jaką ją biorą ludzie. Bardziej niż samej śmierci boimy się cierpienia, ale nie wszyscy są w stanie zrozumieć chorego i okazywane mu współczucie, nie oszukujmy się, znaczenia wielkiego ono nie ma. A niestety śmierć to czasami dużo łagodniejsze rozwiązanie od tygodni, czy miesięcy męki umierającego. Nie chcę propagować eutanazji, a jedynie pokazać jak trudna jest to kwestia i cieszę się, że ktoś poruszył tę sprawę w swoim opowiadaniu, dołączając jednocześnie sytuację lekarzy, dla których problem ten również jest odczuwalny. Ludzka psychika narażona jest na wiele bodźców. Ciekawy tekst.
Pozdrawiam

(...) by pójść do domu. Nie śpieszył się do niego i tak nikt tam na niego nie czekał.
Do niego --- do domu. Na niego --- na Pawła. Coś tu nie gra: prawda, -Sza- ?
Przecinki, inne zmyłki... Znów spieszyłaś jak do pożaru?
Poruszyłaś poważny temat. Kontrowersyjny, wręcz "śliski". Brawo.
Przewidywalności, moim zdaniem, nie można było uniknąć. Owszem, można było uciec w niedopowiedzenia i temu podobnie, ale chyba tylko odwodziłoby to myśl i uwagę od zasadniczej kwestii.

To teraz ja :)

Tekst czyta się fajnie, lekko. W kilku momentach powieki mi się przymykały, ale to z powodu zmęczenia, a nie nudy ;) Może nie wyłapałem wszystkiego, ale napiszę o tym, co zauważyłem.
Błędów nie jest dużo, kilka zwykłych pomyłek w stylu "tą" zamiast "tę", itp. - nic rzucającego się zbytnio w oczy.
Jak dla mnie pewne fragmenty złożone ze zdań prostych można by połączyć w zdania złożone, ale to subiektywna opinia.
Ogólnie - mi się podobało :)

Jedyny minus jaki ja widzę, to to, że mam przeciwne zdanie w sprawie eutanazji. Z tego powodu tekst mnie odpychał. Nie wiem, czy Ty kiedyś towarzyszyłaś komuś przy umieraniu. Obojętnie czy to osobie, która ceniła sobie życie, czy nie. Czy umierała w wielkim bólu, czy nie. Czytając tekst nie odnoszę takiego wrażenia... Może się mylę. Jeśli mam rację, to proszę - nie wydawaj takiej opini, jeśli sama nie musiałaś komuś towarzyszyć i jeśli sama nie musiałaś podejmować decyzji o eutanazji.


Ach, zapomniałem jeszcze jednego dodać.
Nie widzę, aby w tekście lekarz stał przed wyborem - uśmiercić czy nie? Mam wrażenie, że lekarz w ogóle nie dostrzega tego problemu... mówi, że to nieetyczne, ale chyba ze zwykłej poprawności politycznej. Nie wiem...

No dobrze. Jeśli chodzi o zaimki, przecinki i takie tam, biję się w pierś. Nie chodzi nawet o pośpiech, ale o moją strasznie roztrzepaną naturę. Staram się zwracać na to uwagę, ale często mnie to przerasta:) Czytam to co napisałam kilka razy, ale nie wiem czemu, nie mogę tego do końca wychwycić. Także jeśli chodzi o konstrukcję zdań, która to może wynikać z moich własnych błędów językowych, bądź z braku doświadczenia. Dlatego wielkie dzięki za te uwagi. Może przy trzecim opowiadaniu będzie lepiej:).

Eraq, towarzyszyłam. Poznałam onkologię. I gdybym mogła to podjęłabym właśnie taką decyzje. Żeby osoba mi bliska się nie męczyła. Bo chcę, żeby żyła, ale tego nie zmienię. Mimo to, szanuję zdanie odmienne.

Jeśli chodzi o lekarza, to opowiadanie opisuje pewien etap jego życia i rozważań. Przyznaje, że końcowy. Już wiedział co zrobić, ale nie chciał dopuścić tej myśli do siebie, bo wybór jednak to niełatwy.

.

Oczywiście ja także szanuję Twoją opinię, mam nadzieję, że nie odebrałaś mojego postu inaczej.

"Jeśli chodzi o lekarza, to opowiadanie opisuje pewien etap jego życia i rozważań. Przyznaje, że końcowy. Już wiedział co zrobić, ale nie chciał dopuścić tej myśli do siebie, bo wybór jednak to niełatwy."
Hmm... a no tak. Nie paptrzyłem na to z tej strony. W końcu to opowiadanie, a nie powieść o całym jego życiu. :)

ale nie wiem czemu, nie mogę tego do końca wychwycić.

Dlatego, że piszesz tak, jak mówisz, jak myślisz, więc podczas sprawdzania niejako powtarzasz swoje potknięcia, bo idziesz tą samą ścieżką.
Samego siebie wściekle trudno się poprawia.

3 na zachętę.

Nowa Fantastyka