- Opowiadanie: szoszoon - Agencja Ostatniej Pomocy

Agencja Ostatniej Pomocy

Takie tam...:)

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Agencja Ostatniej Pomocy

Agencja Ostatniej Pomocy

 

Czasami zdarza się, że człowiekowi wszystko wali się na głowę. Nagle i bez jakiejkolwiek logicznej przyczyny. Wówczas problemy reszty świata, takie jak przeludnienie, trzęsienia ziemi czy zamachy terrorystyczne są niczym wobec nagłego bankructwa, utraty pracy czy choroby. Takie sytuacje nie są niczym nowym, choć może niezbyt częstym i dlatego Jakub Kownacki, któremu właśnie to wszystko przydarzyło się na raz, choć niekoniecznie w takiej kolejności, nie był jakimś szczególnym wyjątkiem. To wszystko jednak, a nadto rzęsisty deszcz akurat dlatego, że nie zabrał ze sobą parasola, spadły nań jak grom z jasnego nieba i w niczym zapewne nie pomógłby mu fakt, że to naprawdę nic nowego. Jakub szedł ulicą i złorzeczył na wszystko dookoła zastanawiając się jednocześnie, dlaczego nic mu się w życiu nigdy na trwałe nie udaje? Małżeństwo z Barbarą było ok., ale po paru latach wszystko spieprzył. Teraz zalegał z alimentami na syna za ostatnie dwa miesiące i, jak znał swoją eks, za chwilę zacznie go straszyć komornikiem. Potem była firma. Najpierw szło z górki, ale nawet ten pozorny sukces okazał się w dłuższym rozrachunku niekorzystny, bo żyjąc z dnia na dzień nie zdążył nic odłożyć. W międzyczasie było jeszcze kilka kobiet, z którymi się nie udawało i wreszcie ostatnia, księgowa. Niewłaściwie naliczane i odprowadzane składki i nagle Urząd Skarbowy zamyka kram! Bez odwołania.

A na końcu spadł rzęsisty deszcz. Jakub szedł przed siebie mając w kieszeni ostatnie kilka stów, które udało mu się wybrać rano z konta, zanim skarbówka je zablokowała. Co dalej? Bezrobocie? A z czego ma spłacić zaległości wobec państwa…?

Szedł więc skołowany i bez wyraźnego celu. Jak zwykle zresztą. W końcu jego życie od samego początku było go pozbawione. Oczywiście, były jakieś plany, marzenia, oczekiwania… Tym nie różnił się w niczym od siedmiu miliardów pozostałych ludzi na tej planecie. Ale co z tego, że czegoś by się chciało? Kogo to obchodzi? Ale przede wszystkim odczuwał beznadzieję swojego położenia. Jeden z siedmiu miliardów! Jak jakaś cholerna mrówka, która musi robić to, co jej każą. W przeciwnym razie pozbędą się ciebie i już. A wszystkie te wysiłki na daremno i tylko po to, aby powstrzymać wdzierający się zewsząd, bezwzględny w swym naturalnym prawie fizyki chaos.

Poczuł w końcu głód i zaczął rozglądać się po wystawach. Zmókł na amen i należało się ogrzać, w przeciwnym razie dopadnie go, znając obecny układ gwiazd, w najlepszym wypadku zapalenie płuc. Nie wiedzieć czemu zatrzymał się przed witryną, nad którą widniał szyld z napisem: „Agencja Ostatniej Pomocy”.

Parsknął śmiechem i zbliżył się do szyby, ale w środku niewiele było widać. Zza stojącego obok kosza wyjrzał zmoknięty kot. Jakub spojrzał na zwierzę unosząc brwi, a ono mrugnęło doń okiem. Przeszedł go dreszcz, jednak pchany ciekawością i ogarniającą zewsząd beznadzieją wszedł do środka. Dźwięk dzwonka zawieszonego nad drzwiami uświadomił mu, że nigdy jeszcze nie był w takim miejscu. Panował tu półmrok. Zapach kadzideł mieszał się z wonią papierosów i tytoniu, a stare wygodne fotele i stoliki ustawiono wzdłuż regałów z książkami.

– Wygląda jak jakiś antykwariat, pomyślał, szukając wzrokiem kogoś z obsługi. Po chwili dopiero dostrzegł niewielki bar i wywieszoną ofertę. Kawa, herbata, ciastka…

– A co mi tam, ciepło tu przynajmniej – powiedział sam do siebie i poszukał sobie miejsce w najbardziej zaciemnionym kącie. Zdjął przemoczony płaszcz i zapalił papierosa. Po chwili, niczym spod ziemi, wyrósł przed nim mężczyzna. Wysoki i szczupły, z długimi, spiętymi w kucyk siwymi włosami przypominał hipisa na emeryturze. Niby wszystko wyglądało w nim normalnie, ale spojrzenie, jakim obrzucił Jakuba, budziło dreszcz.

– Pan na kawę czy po pomoc? – zapytał z lekką chrypą w głowie i odkaszlnął.

Jakub rozejrzał się raz jeszcze dookoła, sprawdzając, czy aby czegoś nie przeoczył. Kelner najwyraźniej odgadł jego wątpliwości.

– Pokój Agencji mieści się na zapleczu – wyjaśnił, kierując wzrok w sobie tylko znanym kierunku. – Proszę śmiało, nikogo tam teraz nie ma.

Nikt nie potrzebuje pomocy? pomyślał wstając. Tylko na mnie spadło całe pieprzone nieszczęście świata!

– Na zapleczu w lewo bo po prawej jest toaleta.

Może to właśnie tam jest moje miejsce? Kelner uśmiechnął się i pokiwał głową, jakby słysząc myśli Jakuba. Wnętrze biura wyglądało inaczej aniżeli można było się spodziewać po tym, co zobaczył w poczekalni. Białe ściany, brak jakichkolwiek mebli prócz biurka z laptopem i telefonem, krzesła i obracanego, skórzanego fotela, w którym siedziała kobieta.

Piękna kobieta. Już sam ten fakt powinien spowodować zapalenie się w głowie Jakuba czerwonej lampki alarmowej. W ogóle nie pasowała do tego pomieszczenia, które przywodziło Jakubowi na myśl gabinet lekarski. No, może gdyby założyła biały kitel… Ale spokój Jakubie, skarcił się w myślach, to nie czas i miejsce na fantazje!

– W czym możemy panu pomóc? – zapytała, uśmiechając się uprzejmie. – Proszę, niech pan spocznie.

Jakub usiadł na krześle naprzeciwko kobiety i westchnął. Jak to w czym? We wszystkim, do jasnej cholery.

– Potrzebuję pomocy, chociaż bardziej przydałby mi się chyba dobry psychoterapeuta – wyjaśnił zwięźle, zdumiony spokojem, jaki zaczął go powoli ogarniać. Kobieta przypatrywała mu się uważnie, jednak na jej twarzy nadal gościł uśmiech. Delikatny, niezbyt nachalny, zapewne wystudiowany latami praktyki.

– Życie zwaliło się panu na głowę?

Retoryczne pytanie!

– Wszystko, dosłownie wszystko trafił szlag! – odparł krótko i rzeczowo Jakub.

– Napije się pan czegoś? – zaproponowała, odchylając się w fotelu.  

– Whisky z lodem – odparł Jakub po chwili namysłu. Dobry schotch zawsze pomagał.

– Macallan czy Dewar`s?

Jakuba zatkało. Wymieniła jego ulubione marki.

– Może być Macallan.

Podniosła słuchawkę i złożyła zamówienie. Po chwili hipis przyniósł na srebrnej tacy szklaneczkę z trunkiem. Jakub podziękował i zamoczył usta bursztynowym płynem. Cholera, pięćdziesięcioletnia! Oleista i aromatyczna. Zapłaciłby za nią majątek. Odstawił szklaneczkę i wbił uważne spojrzenie w rozmówczynię. Nic mu tu do siebie nie pasowało. Gdyby nie fakt, że wszedł tu z własnej woli… zakrawałoby to na film spod znaku Davida Lyncha.

– No więc…? – zachęciła go.

Opisał zwięźle nawałnicę, która przetoczyła się po jego życiu.

– Tak więc… straciłem wszystko i nie wiem, co dalej.

– Nikt nie wie, co dalej, panie…

– Kownacki. Nazywam się Jakub Kownacki.

– Zatem wyjaśnię panu na samym początku, panie Jakubie, że nasza Agencja nie przepowiada przyszłości ani jej nie planuje.

No, wiadoma sprawa. Nie jesteście demiurgami.

– Nie jesteśmy też żadnymi wróżbitami ani specjalistami od horoskopów. Nie powiemy panu, jakie numery padną w totka, ani kiedy akcje na giełdzie skoczą do góry. My tylko pomagamy ludziom, którzy potrzebują natychmiastowej pomocy, bo ich świat legł nagle w gruzach.

Tylko, jasne.

– Tego typu nieszczęścia – kontynuowała, cały czas zachowując pogodny uśmiech – to fatum, które nigdy nie powinno dotknąć jednego tylko człowieka. Nieszczęście generalnie nie dotyka ludzi po równo, ale też nigdy nie powinno być go ponad ludzkie siły. Panu przytrafiło się zbyt wiele jak na jeden raz. To niesprawiedliwe w naszym rozumieniu i pojmowaniu ziemskiego porządku rzeczy. Niech pan zrozumie, że dbamy o coś w rodzaju równowagi w podziale zła. I staramy się je równoważyć dobrem. Pozwoli pan, że zwięźle przedstawię filozofię działania naszej agencji. Otóż nadmiar nieszczęść spadający nagle na jednego człowieka może spowodować załamanie woli i doprowadzić do szaleństwa, a nawet samobójstwa. Zwłaszcza to ostatnie jest niesłychanie niebezpieczne, gdyż gwałci najważniejsze z praw: prawo do życia. Targnięcie się na swoje życie powoduje zawsze powstanie niestabilności w świecie, rzeczywistość ulega zachwianiu. Dlatego my staramy się temu zapobiegać, uważamy bowiem, że na świecie w ostatnim czasie pojawiło się za dużo zła i niegodziwości.

Jakub sięgnął po whisky i upił niewielki łyk.

– No dobrze, ale… co w zamian? – Mimowolnie dotknął kieszeni, w której tkwiły jego ostatnie pieniądze. – Nie mam wam czym zapłacić.

Kobieta uśmiechnęła się jeszcze bardziej promieniście. Jakub nie mógł oderwać od niej wzroku. Dopiero teraz dostrzegł, że posiada cechy, jakich zawsze szukał u kobiet. Wszystkie na raz. Jakby była jego chodzącym ideałem.

– Nie chcemy od pana pieniędzy, Jakubie.

Zwróciła się doń po imieniu!

– Doskonale rozumiemy, że to właśnie one są źródłem cierpienia, zatem nie możemy pomagać ludziom żądając od nich zapłaty. Nasze wymagania są innej natury.

– Jakiej?

– Może się kiedyś okazać, że to pan będzie mógł komuś pomóc. I wtedy zwrócimy się z prośbą o to. I pan nie będzie mógł odmówić!

Pomoc za pomoc. Dobro w zamian za dobro! Doskonale uczciwa i sprawiedliwa wymiana, gdzie zatem jest haczyk?

– Jak się ze mną skontaktujecie? A przede wszystkim… dlaczego akurat ja?

– Jak już tłumaczyłam, przyszedł pan do nas, kierując się przy okazji zachętą Cervantesa. No i nieszczęście, jakie na pana spadło, kwalifikuje do uzyskania pomocy. Nazwałabym to „pozytywną decyzją kredytu zaufania”.

– Jakiego znowu… Cervantesa?

– Miałam na myśli naszego kota, kręci się tu gdzieś. Bardzo lubi Don Kichota.

Jakub spojrzał na rozmówczynię pytająco.

– To taki sławny pisarz – wyjaśniła. – Ale przejdźmy do rzeczy. Dostanie pan od nas telefon.

Jak na zawołanie wszedł hipis i położył przed nim na blacie aparat. Nie żaden wypasiony smartfon tylko zwykła, czarna Nokia.

– Musi go pan mieć zawsze przy sobie i odbierać każde, powtarzam: każde połączenie! – wyjaśniła poważnym tonem. – Kolejna niezwykle istotna sprawa: nie wolno z niego nigdzie dzwonić. Ma pan tylko odbierać rozmowy! Przyjdzie czas, że skontaktujemy się z panem, ktoś być może poprosi pana o pomoc i wtedy będzie okazja, aby się odpłacić. I nikomu nie może pan o tym mówić. Należy zachować absolutną tajemnicę.

Uśmiechnęła się znowu, Jakub zaś wpatrywał się tępo w leżący przed nim, najzwyklejszy a zarazem niezwykły, telefon.

– To wszystko, życzę powodzenia, Jakubie.

Kownacki wstał, ciągle nie dowierzając, że to, co się dzieje może odmienić jego parszywe życie. Wypisz wymaluj: film Lyncha. Wziął telefon, włożył do kieszeni spodni i ruszył ku wyjściu.

– Chwileczkę! – usłyszał za sobą i zamarł. A więc to tak! Ktoś robi sobie głupi żart, aby potem pozbawić go złudzeń i znów sprowadzić do parteru!? Odwrócił się powoli, czując jednocześnie jak ulatują resztki nadziei.

– Byłabym zapomniała, ładowarka! – wyjaśniła, uśmiechając się, tym razem przepraszająco.

*** 

 Kownacki siedział w ciemnym mieszkaniu i popijał kupioną za ostatnie pieniądze butelkę whisky. Przez cały wieczór wpatrywał się tępym wzrokiem w leżący przed nim na stoliku telefon i czekał na cud.

– Na co ja właściwie liczę? – powiedział do siebie i roześmiał się. – Że nagle zadzwoni do mnie jakiś Bóg i powie, żeby się nie martwić? „Nie lękaj się…”, wszystko będzie dobrze i zaraz ktoś mi pomoże? Wstał i zaczął chodzić po mieszkaniu. Analizował wydarzenia mijającego dnia, nie mogąc jednocześnie wyjść z podziwu dla własnej głupoty i naiwności. – Może to jakaś mafia, a ja właśnie podpisałem na siebie wyrok śmierci? Albo sekta… Potem złożą mnie w ofierze dla dobra ogółu albo czegoś innego, równie wyimaginowanego.

Pieprzyć to!

I nagle telefon zadzwonił.

Kownacki zamarł w pół kroku czując, jak na plecach jeżą mu się wszystkie włosy.

– O cholera…

Podszedł do telefonu i po chwili wahania odebrał.

– Słucham? – wydukał, próbując opanować drżenie rąk.

– Dobry wieczór panie Kownacki. Przepraszam, że dzwonię o tak późnej porze, ale uznałam, że powinien pan dowiedzieć się o tym niezwłocznie.

– Ale o co chodzi?

– O wyniki pańskich ostatnich badań.

– A…– westchnął, choć wcale się nie uspokoił – o wyniki badań. Co z nimi? Pamiętam, że były kiepskie, wskazywały na…

– To nie są pańskie wyniki.

– A czyje? – Kownackiego zatkało.

– Tego nie mogę panu wyjawić, ale na pewno nie pańskie, a zatem… jest pan nadal zdrowy. Jeszcze raz najmocniej przepraszam za pomyłkę i życzę dużo zdrowia. Gdyby miał pan jakiekolwiek wątpliwości natury prawnej i żądał od naszej placówki ewentualnej rekompensaty za szkody zdrowotne, to proszę skontaktować się z administracją szpitala. Myślę, że należy się panu za to cierpienie… Dobranoc.

– Dobranoc.

Jakub odłożył słuchawkę i gwizdnął. Zapalił papierosa i zaciągnął się głęboko raz i drugi.

– O jasna cholera, to działa! A może to naprawdę tylko pomyłka szpitala? Przecież nie ma innej możliwości. Gdyby był chory, to wyniki nie mogły ulec zmianie, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zatem… ktoś się po prostu pomylił. To zwykły ludzki błąd, a nie żaden cud! Tylko skąd, do jasnej cholery, w szpitalu mogli mieć numer tej komórki…?

***

Szum fal wydawał się równie nierzeczywisty jak spokojny oddech Ani. Jej głowa unosiła się na jego piersi w rytm oddechu. Spała wyczerpana. Przed chwilą kochali się namiętnie, jak młodzi, świeżo upieczeni nowożeńcy. Ania była jego pierwszą i jedyną chyba miłością. Poznali się jeszcze na studiach i długo ze sobą chodzili. Była wspaniała, dobra i wyrozumiała, on zaś był jej pierwszym facetem, co dla kobiety nie jest bez znaczenia. A w łóżku zamieniała się w lwicę. Było im tak dobrze, że często zachodził w głowę, dlaczego z nią zerwał? Wytłumaczenie było zawsze jedno: nic dobrego w jego życiu nie trwa zbyt długo. Po zerwaniu z Anią wyjechał do Warszawy i po jakimś czasie stwierdził, że jego życie zjechało na niewłaściwy, ślepy tor i pędzi w nieznanym kierunku. Odtąd wszystko zaczęło iść nie tak. Nie taka praca, jaką sobie wymarzył, nieco przypadkowe małżeństwo i biznes, do którego od początku nie był przekonany. No, ale Barbara była kobietą lubiącą zbytek i należało zapewnić jej odpowiedni poziom życia. Dziecko także wymagało sporych nakładów.

I nagle zadzwoniła! Ania do niego zadzwoniła. Twierdziła, że przypadkowo wybrała ten numer, że pomyliła jakąś cyfrę… Jakub ze szczęścia gotów był uwierzyć we wszystko. Na drugi dzień był już pod jej mieszkaniem, z bukietem kwiatów w ręku i duszą na ramieniu, przepełniony nadzieją, że to nie przypadek! Czyżby karta jednak się odwróciła?

A teraz byli tu, nad szumiącym spokojnie, turkusowym morzem, wtuleni w siebie i ponownie zakochani. Powiedzieć, że dostał drugą szanse, byłoby niewłaściwe. Raczej ktoś rozpatrzył jego reklamację dotyczącą nieudanego życia i zamiast je nieudacznie i w nieskończoność naprawiać, dał mu nowe.  

Spojrzał na leżący obok na stoliku telefon. Ile to już czasu, odkąd go ma? Ponad dwa lata, ale od jakichś sześciu miesięcy nikt do niego nie zadzwonił. Ania irytowała się czasami – ostatnimi czasy coraz częściej – że nie rozstaje się z aparatem nawet na krok, ale Jakub pozostawał w tej kwestii nieugięty i tajemniczy. Po znamiennej rozmowie z lekarzem były następne telefony. Najpierw Urząd Skarbowy przyznał się do błędu i dał mu spokój, a niedługo potem firmie przytrafiło się kilka intratnych zleceń. Niby nic wielkiego, ale poziom jego życia podniósł się znacząco. Kilka razy musiał oczywiście sam udzielić pomocy, ale zatrudnienie paru osób czy też wykorzystanie prywatnych kontaktów nie okazało się dlań niewykonalne. Zresztą, był gotów zrobić wszystko, bo miał znowu Anię! Cały czas jednak dręczyło go niejasne przeczucie, że coś jest nie tak. Że całe to jego szczęście dzieje się kosztem kogoś innego. W końcu suma szczęścia na świecie, podobnie jak wszystkie inne zasoby naturalne, była dana z góry, tak przynajmniej sobie to tłumaczył. A więc przelewa się ono między ludźmi niczym w klepsydrach. A jemu wystarczyło tak niewiele!

Nie mógł sobie tego lepiej wymarzyć.

A skoro nadal mógł marzyć, to dlaczego nie spełnić swojego skrytego marzenia z czasów szkolnych, kiedy wodził palcem po mapie i wyobrażał sobie, że jest wielkim podróżnikiem przemierzającym antypody w poszukiwaniu przygód? Jestem tak bardzo szczęśliwy, że za nic w świecie nie mógłbym sobie wyobrazić większego szczęścia, a jednak… pozostawało gnębiące niczym ciasny but wrażenie, że to szczęście jest od czegoś lub kogoś uzależnione. Że ktoś tam, za kotarą tej pięknej i wymarzonej rzeczywistości obserwuje i … właśnie, i co? Czeka, aby w najmniej oczekiwanym momencie zedrzeć przesłonę trwającej od dwóch lat sielanki i ściągnąć mnie na samo dno? Czy milczenie telefonu nie jest wystawianiem na próbę?

Jest tylko jeden sposób, aby się o tym przekonać, pomyślał. Jeśli tam nie pójdę i nie zapytam wprost, jak długo obowiązuje umowa, nigdy się nie dowiem.

***

Jakub stał przed zabitą deskami witryną i tępo wpatrywał się w zszarzałą, obskurną kartkę, na której ktoś niezgrabnie nabazgrał krótką, choć niezwykle treściwą informację: zamknięte. Rozejrzał się dookoła. Naprzeciwko, po drugiej stronie ulicy, stał kiosk z gazetami. Przeszedłszy jezdnię podszedł do okienka.

– Przepraszam panią najmocniej, nie orientuje się pani może, od kiedy lokal naprzeciwko jest zamknięty?

Kobieta, starsza chuda pani z włosami koloru popiołu zmierzyła go uważnym spojrzeniem i pokiwała głową.

– Odkąd żyję, tam zawsze było zamknięte.

Jakub odsunął się od okienka i spojrzał na drugą stronę ulicy po czym znowu wsadził głowę do okienka.

– Jest pani pewna? Jakieś dwa lata temu byłem tam, w środku… Mieściła się tam Agencja Ostatniej Pomocy!

– Agencja czego? – kobieta roześmiała się skrzekliwie i pokiwała głową. – Zapewniam pana, że jak mieszkam na tej ulicy sto siedemdziesiąt lat, niczego takiego tu nie było.

– Siedemdziesiąt – poprawił ją Jakub i już miał odejść, kiedy dostrzegł, że na kolanach starej siedzi kot.

– To Cervantes! – niemal krzyknął, uradowany jakby rozpoznał starego przyjaciela. – On wskazał mi drogę!

– A to dobre, kot wskazał mu drogę! – kobieta pogłaskała zwierzę po grzbiecie. – Nie wiem, jak się nazywa, przybłąkał się tu jakiś czas temu i dożywiam go, ale jak może mieć na imię…? Ale Cervantes brzmi nieźle, podoba ci się? – zwróciła się czule do kota, a ten zamruczał cichutko. Jakub machnął ręką i poszedł do domu. Na jutro mieli z Anią bilety do Australii. Zawsze chciał zobaczyć Wielką Rafę Koralową. Wracając pieszo do domu wstąpił do kawiarni. Chciał przemyśleć sprawę na osobności, Ania zawsze go rozpraszała i sprawiała, że nie myślał o poważnych sprawach. Życie z nią było jedną wielką sielanką. Usiadł przy stoliku w „Klubowej” i zamówił kawę po irlandzku. Zapalił papierosa, rozsiadł się wygodniej, położył na blacie telefon i rozejrzał po lokalu. Napotkał na wbite weń, czujne niczym u drapieżnika spojrzenie siedzącego naprzeciwko mężczyzny. Skinął uprzejmie głowę i odwrócił wzrok, czując, narastający w trzewiach, niepokojący ciężar. Raz jeszcze spojrzał na obcego, który nadal przyglądał mu się z uwagą.

– Jesteś Oszustem! – powiedział nagle mężczyzna. – Nie jesteś tym, kim powinieneś być i doskonale o tym wiesz!

Jakub zdrętwiał. Dotarło doń, że facet gapi się intensywnie w Nokię.

– O czym pan mówi? Pan mnie chyba z kimś pomylił.

– Oszust! Oszuści! – mężczyzna nagle wstał. – Oni są oszustami.

Założył płaszcz i wyszedł. Jakub rozejrzał się po lokalu sprawdzając, jak zareagowali na tę niecodzienną sytuację inni. Kelner podszedł do jego stolika i uśmiechnął się.

– Proszę się nim nie przejmować, facet ma nierówno pod sufitem.

– No chyba – odparł Jakub zaciągając się papierosem. – Znacie go tu?

– Jasne, przychodzi tu od lat. Kiedyś był naprawdę zamożnym człowiekiem, i filantropem. Pomagał ludziom, tak z dobrego serca. Aż coś poszło nie tak i wszystko stracił. Teraz dorabia gdzieś za grosze i czasami wpadnie na kawę, ale na nic więcej go nie stać. Zawsze mówi od rzeczy. I nienawidzi telefonów!

Jakub poderwał się na równe nogi, rzucił na stolik pieniądze i wybiegł z lokalu. Dostrzegł mężczyznę na skrzyżowaniu w ostatniej chwili, kiedy ten wszedł na jezdnię wprost pod autobus.

***  

Jakub wrócił do „Klubowej” i usiadł przy stoliku. Oddychał głęboko po ciężkim szoku jakiego doznał przed chwilą. Szok nie wynikał z tego, że facet wpadł pod autobus. Najbardziej wstrząsające dla Jakuba było to, że w ręku trzymał telefon.

Taką samą czarną Nokię. Ale czy aby na pewno taką samą? Przecież mnóstwo ludzi może mieć podobny aparat…! Poza tym była w kawałkach, roztrzaskana.

I jeszcze coś, kiedy podszedł do leżącego ten nadal żył. Wyjął więc jedyny telefon, jaki miał, swoją czarną Nokię, i zadzwonił po pogotowie.

Drżącymi dłońmi zapalił papierosa i dopił kawy, której kelner nie zdążył jeszcze sprzątnąć ze stolika. Pieniędzy juz jednak nie było. Kelner wyjrzał za drzwi zaciekawiony wyciem syren.

– Co tam się stało? – zapytał, podchodząc do Jakuba.

– Ten mężczyzna… wpadł pod autobus.

Kelner wziął głęboki oddech a na jego twarzy pojawił się autentyczny smutek.

– To był dobry człowiek – odparł. – Wiele wycierpiał i mogło mu się pomieszać, ale jednak pozostał dobry. Zginął?

– Zabrało go pogotowie.

Kelner odetchnął z ulgą i odszedł.

Jakub zamyślił się. Znowu zaczął analizować wydarzenia z ostatnich lat życia. Wszystko szło tak, jak miało iść, był szczęśliwy, zamożny i zakochany. Tylko kosztem czego?

Albo raczej: kogo?

Skoro szczęście i nieszczęście tego świata rozdzielane jest przypadkowo i bez żadnej sprawiedliwości, to musi być tak, jak z bogactwem. Zyskujemy kosztem innych, zawsze tak było. Zatem ktoś musi cierpieć przez to, że ja jestem za bardzo szczęśliwy. Marzenia owszem, spełniają się, ale jakże często stoją za tym inni ludzie!? A skoro jest coś, nawet jeśli to ślepy traf, co kieruje naszym życiem, to kto ma prawo w tym grzebać i ustalać swoje własne zasady? Kto dał Agencji prawo ingerowania w ustalony porządek? I czym u licha była ta Agencja Ostatniej Pomocy, o której nikt poza nim samym – czy aby na pewno? – nie słyszał? Czy telefon, który wykonał w słusznej sprawie, łamiąc podstawowy zakaz umowy z Agencją, nie ściągnie nań znowu nieubłaganego, karzącego spojrzenia nemezis?

A co tam, pomyślał, tak właśnie należało uczynić. Wyższa konieczność.

Wstał od stolika i ruszył do domu, gdzie czekała na niego Ania. Trzeba było się spakować, pożegnać z przyjaciółmi, pozałatwiać drobne sprawy… A potem w drogę, po przygody.  

***

Wypłynął zdecydowanie za daleko od brzegu, nie podejrzewając nawet, że prąd będzie taki silny. Krzyczał, ale tracił siły i czuł, że zaraz utonie. Na plaży nie było ratowników ani innych ludzi i powoli docierała don świadomość, że tu nikt nie udzieli mu pomocy. Nie miał już nadziei, umarła jako ostatnia. Ale tak naprawdę umarł dawno temu, tylko przed chwilą sobie to uświadomił.

Błąd.

Ona mu to uświadomiła, Kate…

To było jak uderzenie pioruna. Siedział sobie w barze przy plaży i popijał drinka, obserwując ocean i kąpiących się ludzi. Ania poszła na zakupy, więc mógł nacieszyć się chwilą samotności i kontemplować życie. I nagle usiadła przy stoliku obok i położyła na blacie czarną Nokię! Zamarł, kątem oka przyglądając się aparatowi. Był identyczny jak jego.

Zobaczymy, jak zareaguje, kiedy pokażę swój!

Drgnęła, kiedy ujrzała telefon na stoliku Jakuba. A potem siedziała przez dłuższą chwilę nieruchomo, podobnie jak Jakub. Przypominali dwoje ludzi, których łączy wspólna tajemnica, to samo tabu. A więc nie jestem sam, pomyślał Jakub. Ona też zapewne myśli o tym, co ja. Zastanawia się, czy zagadnąć i dowiedzieć się w gruncie rzeczy tego samego. Ale człowiek zawsze szuka potwierdzenia w drugiej osobie, cokolwiek by to miało być: nieszczęście, niegodziwość, strata. Nigdy nie chcemy być w tym sami. Tylko szczęściem najtrudniej jest się podzielić.

– Dostałeś go od Agencji? – zagadnęła w końcu, po angielsku.

Przytaknął.

– I co?

Wzruszył ramionami. Nawet nie wiedział, co odpowiedzieć.

– To tak, jak ja. Otrzymałam coś, czego otrzymać nie powinnam – zapaliła papierosa, zaciągnęła się głęboko i na chwilę zapatrzyła w dal. – I przyjechałam tu umrzeć.

Spojrzał na nią pytająco. Szum morza i odgłosy ptaków przeplatały się z wesołym krzykiem dzieci. Ktoś surfował na falach, a w oddali kołysały się jachty.

– Kiedy wszystko masz, to jakbyś coś utracił – odezwała się niespodziewanie, przerywając odgłosy plaży. – Ja utraciłam. Bo jeśli coś sobie wymarzysz i to się spełni, tak po prostu i bez większych starań – skinęła na telefon – to uświadamiasz sobie, że w życiu jest jeszcze coś nieuchwytnego, rozumiesz?

Przytaknął, chyba rozumiał.

– Jestem Kate – podała mu dłoń, delikatną i chłodną.

– James.

– Sensem życia, tym, co nas nakręca jest pogoń za marzeniami. Nawet, jeśli są absurdalne lub nieosiągalne. Ich realizacja jest najwspanialszym elementem naszej egzystencji. Tylko ludzie potrafią marzyć! Ale kiedy jesteś szczęśliwy i widzisz nieszczęście innych uświadamiasz sobie, że to nie tak powinno być!

Wstała i ruszyła w kierunku plaży. Coś kazało mu pójść za nią. Szli dość długo wzdłuż plaży milcząc, a gorący piasek parzył Jakuba w stopy. Oddalili się od ludzi i po jakimś czasie zostali całkowicie sami. Kate zatrzymała się, obejrzała na Jakuba i powoli zaczęła się rozbierać. Kiedy była całkiem naga weszła do wody.

Afrodyta, pomyślał Jakub nieco oszołomiony chwilą.

Szła coraz dalej i dalej, niknąc Jakubowi z pola widzenia.

– Kate… Kate! Wracaj! Nie wygłupiaj się…

Jednak się wygłupia, pomyślał i skoczył za nią do wody. W oddali zamajaczyła mu jej ręka wystająca z wody. Zaczął płynąć, czując jednocześnie opór wody. Po chwili ogarnęła go panika. Niby miał niezłą kondycję, ale tysiące wypalonych papierosów musiało pozostawić swój niezatarty ślad.

W końcu zrozumiał, że porwał go prąd. Kate już nie było, zadecydowała za niego wskazując mu wyjście. Jedno, z możliwych wyjść: sama zadecydowała. Teraz już wiedział, że nigdy nie może być tak, jak sobie naprawdę wymarzysz…

 

 

 

Koniec

Komentarze

zamachy terrorystyczne [,+] są niczym

To wszystko jednak, a nadto rzęsisty deszcz akurat dlatego, że nie zabrał ze sobą parasola, spadły nań jak grom z jasnego nieba i w niczym zapewne nie pomógłby mu fakt, że to naprawdę nic nowego. ---> jakieś zagmatwane to zdanie. Deszcz akurat dlatego? Nie pomógłby fakt?

Złorzeczymy komu / czemu, nie na co / na kogo.

I tak dalej, bo trochę jeszcze tego, czyli potknięć, jest.

Nie odkrywcze, ale ciekawie podane; brak bezpośrednio “serwowanej” fantastyki nie przeszkadza, nawet czynu tekst jak gdyby bliższym życiu. Kto nie zaliczył “złotych serii” niepowodzeń? Trochę przeszkadza zakończenie; ot tak polazł za nieznajomą. żeby się utopić dlatego, że miała identyczny telefon? Albo ja czegoś nie doczytałem się…

I ja uważam, że zakończenie trochę kuleje. Gdy patrzy się na tekst całościowo, powstaje nieprzyjemny kontrast – większość przemyślanie i sensownie, a koniec raptowny i rwany jak ucięty tępym nożem. Kompletnie brak tu nawiązania (albo ja go nie widzę) do konsekwencji, jakie miało nieść ze sobą nieprzestrzeganie warunków umowy.

przydarzyło się na raz – – > naraz (razem)

Ruszamy na raz. (na jeden) Ruszamy na dwa.

A wszystkie te wysiłki na daremno – > nadaremno

Dobry schotch – > scotch

zamoczył usta bursztynowym płynem – > zamoczył (w kim? w czym?) w bursztynowym płynie Msc

zmoczył usta (kim? czym?) – > bursztynowym płynem N

Trzeba się zdecydować na jedną z wersji.

 

Rozbiegówka – przegadana, wielokrotnie powtarzająca te same informacje, nieuporządkowana, biadoląca, czasem sztucznie żartobliwa – zniechęciła mnie na tyle, że miałam zamiar odpuścić. Przeczytałam jednak jeszcze trochę i zmieniłam zdanie – lektura zaczęła mi sprawiać przyjemność. Naturalne, dobre dialogi, minimalistyczne, ale wystarczające opisy, bohater, który wbrew wstępnej charakterystyce zafundowanej mu przez narratora, okazał się nie ofiarą losu w znaczeniu kompletnej łajzy, ale ofiarą losu – ofiarą fatum. Potem było już tylko lepiej (no, może poza interpunkcją tu i ówdzie, ale tym się nie zajmuję). I, w przeciwieństwie do przedmówców, zakończenie uważam za dobre i fajnie zakomponowane: najpierw dostajemy informację, że Jakub tonie, bo zwyczajnie za daleko wypłynął, a w samym finale zostaje odkryty prawdziwy powód końca jego fartownego, drugiego życia. Pomysł niedzwonienia z tajemniczej Nokii (bohater zadzwonił po pogotowie), jako warunku trwania „czaru”, trochę przypomina motyw z podania o złotej kaczce albo kwiecie paproci. To nie zarzut, bo mnie akurat podoba się takie uwspółcześnienie tego, nazwijmy to, toposu. Podsumowując: udana próba rozegrania schematu klasycznej baśni we współczesnej rzeczywistości

Ech, jak to człowiek nigdy nie ma dosyć…

Warto tekst doszlifować, czasami coś mi się nie podobało w interpunkcji, ale nie jest źle. Ogólnie – wrażenie pozytywne. Wydaje mi się, że końcówka jest wystarczająco dobrze wyjaśniona. Tylko nie jestem pewna, czy to kara za wezwanie pogotowia.

Babska logika rządzi!

Podobało się. Refleksyjnie, ale z akcją, nie utonąłeś w rozważaniach. I fajnie. 

Nie od dziś wiadomo, że zbyt łatwo odzyskane szczęście nie może trwać zbyt długo, zwłaszcza gdy powraca ono do bohatera za sprawą osobliwej Agencji Ostatniej Pomocy… No cóż, w takich okolicznościach zakończenie opowiadania nie jest żadnym zaskoczeniem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie porwało mnie :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka