- Opowiadanie: pszewcza - Księgi Nakazane

Księgi Nakazane

Gdy mozolnie próbowałem przebić się przez listy lektur na studiach polonistycznych, wpadł mi do głowy koncept. Co by było, gdyby istniało takie społeczeństwo i świat, w którym obywatel obowiązkowo musiałby czytać książki? Wyrobić „Średnią Krajową” z książek? Taka lista lektur na każdy rok życia, egzaminy z treści, etc.? W którym śmiercią karano tych, co odrzucają narzuconą filozofię, a na ciężkie kary skazywano spóźnialskich, czy tych, co coś przeinaczyli? Tolerowane by zaś było wszystko, co nie kłóciłoby się z treścią lektur? 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Finkla, dj Jajko

Oceny

Księgi Nakazane

Morten wrócił do domu mocno spóźniony. Z bladym czołem, przyprószonym niewielkimi kropelkami potu, wystraszonym spojrzeniem zielonych oczu i drżącymi wargami, bezszelestnie postawił neseser przy koszyku na gazety w korytarzu. Zsunął półbuty i w samych skarpetkach prześlizgnął się przez korytarz. Wyjrzał ostrożnie zza futryny do salonu – matka siedziała pochylona nad książką. Odetchnął lekko. Gdyby leżała na szezlongu z zamkniętymi oczami, nie miałby szans przejść niezauważony. Matka zawsze udawała, że śpi, ilekroć na niego czekała. A gdyby go przyłapała na tym, że wrócił późno, miałby kłopoty. Oj, wielkie kłopoty. Na całe szczęście, gdy matka czytała – czy to Księgi Nakazane czy cokolwiek innego – lektura zwykle pochłaniała ją tak bardzo, że ignorowała wszystko wokół. Musiałby podejść i ją dotknąć, by go zauważyła.

Wyglądało więc, że mu się upiekło. Nie chcąc jednak zanadto kusić losu, cichutko wspiął się po schodach, ostrożnie otworzył drzwi swojego pokoju i jeszcze ostrożniej zamknął. Oparł się o nie plecami i dopiero teraz odetchnął głęboko. Razem z powietrzem opuściły go resztki sił. Zapalił światło i omal nie podskoczył. Na jego łóżku siedziała Stalix, jego czternastoletnia przyrodnia siostra; efekt krótkiego i namiętnego spotkania jego matki z którymś z Arcyfilologów. Była albinoską drobnej budowy, z miękką skórą pokrytą drobnym, białym meszkiem. Ubrana w wiśniową koszulkę i wiśniowo–białe majtki, rozcierała przyzwyczajone do mroku oczy. W końcu spojrzała na niego z wyrzutem. Morten zauważył leżącą przed nią „Kronikę Sagitena”, tom trzeci. Lekturę zadaną na kolejne zajęcia z historii literatury Starego Kontynentu. Westchnął znów, tym razem z lekką irytacją.

– Co tu robisz, szczurze laboratoryjny? – warknął zdejmując bluzę. Pod spodem miał podkoszulek z logo „Krwawego Oblicza Fleksji”, popularnej kapeli prozy śpiewanej.

– Znowu byłeś z Atteris – stwierdziła ponuro – Znowu nie zdążysz przeczytać zadanego materiału i będziesz liczył na łut szczęścia, że cię profesor nie weźmie do odpowiedzi. Czy ty naprawdę chcesz skończyć w Jamie czy po prostu lubisz ryzyko?

Zdarzyło się mu to już nieraz; spotkania bywały żywiołowe i ciężko było je skończyć w zakładanym czasie. Dzisiejsze spotkanie się przeciągnęło, ze względu na ostrą dysputę między Atteris i Quillem. Morten nie zgadzał się z żadną proponowaną przez nich interpretacją słowa „tygiel”, ale nie wypowiedział się, w obawie przed dalszym przedłużeniem spotkania. Półtora godziny ponad plan to dostatecznie dużo. W myślach przeanalizował ilość zadanego materiału.

– Zdążę ze spokojem – skłamał gładko, choć mina siostry pozostała niezmieniona – Zostały mi tylko referat i dwa artykuły, za które zaraz się wezmę.

– Obiecałeś mi pomóc z Sagitenem – mruknęła, gładząc ciężki wolumin.

– Pomogę. Jeszcze jest młoda godzina.

– Mhm – poprawiła włosy i rozsiadła się, składając zalotnie uda i wypinając już dość rozwinięte, kształtne piersi. Westchnął z rezygnacją. Tego lata w jej grupie omawiane były Księgi Kazirodztw. Stalix wybitnie przypadły do gustu incesty, zwłaszcza te dotyczące stosunków między rodzeństwem. Były gwarantem silnych emocji, mimo że od tysiącleci nie były już zakazane. Z oczywistych względów Morten znał temat ściśle teoretycznie i dotąd w ogóle się nim nie interesował. Kiepsko skrywane intencje Stalix martwiły go o tyle, że miał naprawdę dużo pracy przed sobą, a dysputa znajomych go zmęczyła. Poza tym, jeśli naprawdę chciał wyrobić się z przeczytaniem artykułów, nie mógł sobie pozwolić na wysiłek, po którym na pewno zaśnie. Stalix sądziła, że spotykał się z Atteris w charakterze romantycznym. Byłaby zniesmaczona, gdyby dowiedziała się, co naprawdę robili zamiast oddawać się cielesnym zabawom.

Towarzystwo Odnowy w Słowie istniało od ośmiu dekad i było tylko połowicznie legalne. Zawdzięczało swój status temu, że starało się wykształcić umysły, które były wrażliwe na najmniejsze symptomy niepewności interpretacji Słowa. Jeśli członkowie mieli dobre ugruntowanie wiedzy i silną wolę, to stawali się cenionymi specjalistami od doprecyzowania znaczenia, stale wspomagającymi Arcyfilologów. Jeśli wola i wiedza były słabe, umysły nieszczęśników kwestionowały wszystko do momentu, gdy nie były w stanie zinterpretować żadnego słowa poprawnie. To gwarantowało wyrzucenie z Akademii, narażało na spaczenie Illipolis i było faktycznym skazaniem się na Jamę. Jako że szanse na spaczenie były duże, Inspektorat mógł prewencyjnie aresztować każdego z członków Towarzystwa i poddawać go okrutnym testom interpretacyjnym. Morten mógł wiele zyskać, a stracić wszystko. Gdyby nie Atteris, nie podjąłby się takiego wysiłku.

Usiadł na skraju łóżka i delikatnie odepchnął małą dłoń siostry, która z miejsca powędrowała w kierunku jego rozporka. Sarknęła tylko, przyciskając się bardziej. Postanowił ją ignorować. Otworzył książkę na zaznaczonej stronie i zaczął czytać na głos zaznaczony fragment. Niespełna godzinę później „Kronika Sagitena” leżała zapomniana koło łóżka, a Morten buszował między bladymi udami rozognionej Stalix w towarzystwie westchnień i jęków. Pomóc z Sagitenem, jasne.

Zegar na dole obwieścił północ, gdy Morten delikatnie wysunął się z łóżka. Ostrożnie usiadł przy biurku i zaczął czytać zadane artykuły. Jego pióro cicho skrzypiało, gdy robił notatki. Starał się nie myśleć o Atteris, Towarzystwie Odnowy w Słowie i prawdopodobieństwu przyłapania. Gdy skończył, niemal dniało. Wsunął się z powrotem do łóżka, obejmując przyrodnią siostrę ramieniem. Wtuliła się w niego przez sen. Uśmiechnął się z dezaprobatą i pocałował czubek jej głowy. Pachniała wrzosem i seksem. Bliskość jej gorącego ciała była uzależniająco przyjemna. Dłonią ujął jedną z jej piersi i niemal natychmiast zasnął.

 

***

 

Wiedział, że Stalix lubi się chwalić, ale tym razem przeszła samą siebie. Jakoś zdołała powiadomić o nocy z Mortenem swoje najlepsze przyjaciółki, Lanyę i Cejrę jeszcze przed dotarciem do Akademii. Musiała to zrobić w którymś momencie między gwałtowną pobudką, porannymi ablucjami a wyjściem z domu. Gdy tylko wkroczyli przez bramę główną, dziewczyny rzuciły się na nich z gratulacjami. Z tego, co Morten zrozumiał, brat Lanyi nie interesował się dziewczynami, Cejra miała siostrę, a z siostrą to nie to samo, co z bratem; poza tym miała dorosłego kochanka, któremu poświęcała całą uwagę. Stalix zaczęła opisywać szeroko wydarzenia ubiegłej nocy, puentując opowieść okazaniem zakrwawionej chustki. Każdy przeciętny chłopak pokraśniałby z dumy, słysząc jak jest chwalony, Morten jednak nie czuł się zadowolony. Nie zwracał prawie uwagi na to, o czym mówiły dziewczyny, bo w głowie starał się przypomnieć treść czytanych w nocy artykułów. Wyjął notatnik i przejrzał pospieszne zapiski z Interpretacji Kanonicznej. Lanya spojrzała na niego ze szczerym zdziwieniem, ale siostra uratowała sytuację, zrzucając jego brak przygotowania na nocne igraszki. W tym momencie naprawdę cieszył się, że jej uległ. Zabił ostatni kurant przed pierwszymi zajęciami. Pożegnał się i pospieszył do swojej grupy.

Pierwsze zajęcia miały miejsce w ostatniej sali odchodzącej od głównego hallu budynku Ypsilon. Zdążył niemal w ostatniej chwili, co przykuło uwagę niektórych ze Skrybów. Niemal wszyscy w grupie już siedzieli przy swoich pulpitach. Wsród nich nie było Atteris. Usiadł na swoim miejscu, wyciągnął notatnik, dwa podręczniki i teczkę z referatem. Po chwili do sali wkroczył pan Fenigur z właściwą sobie pompą i oto rozpoczęły się zajęcia Analizy Synkretycznej. W połowie zajęć Morten został wywołany do odpowiedzi, ale ten akurat materiał znał doskonale. Co prawda pan Fenigur zdziwił się nieco ospałym zachowaniem Mortena, ale po wyciągnięciu dość szczegółowego opisu wydarzeń uprzedniej nocy, przyjął usprawiedliwienie Mortena.

Zajęcia trwały do południa, a Atteris nadal nie było. Quill był w innej grupie, więc nie wiedział, czy dotarł do Akademii, czy nie. Zaniepokojony zaczął zastanawiać się, czy aby wczoraj nikt ich nie wyśledził. Jeśli ktoś odkrył miejsce spotkań Towarzystwa i listę członków, to powinien szykować się na niesamowitą burzę. Złościł się na siebie, że siedzi jak na szpilkach, ale nie mógł tego opanować. Księgi znają różne przysłowia, w tym to, że z lasu wilka nie powinno się wywoływać. Odetchnął głęboko i skoncentrował się na wykładzie.

Przed końcem zajęć z Analizy Synkretycznej drzwi do sali otworzyły się z impetem, podrywając z miejsc najbliżej siedzących skrybów. Do środka wtargnął oddział Żandarmerii Ksiąg Nakazanych wraz z jednym z Inspektorów. Krew najpierw gwałtownie zalała, potem równie gwałtownie spłynęła z twarzy Mortena. W pierwszej chwili panika odebrała mu władzę w nogach i gdyby nie siedział, upadłby niechybnie. Gdy żandarmi obstawiali wszelkie możliwe miejsca ucieczki z gabinetu, rozsądek wrócił na miejsce. Nie, tu nie chodziło o jego tajne spotkania Towarzystwa Odnowy w Słowie. Tu chodziło o coś innego. Co ważniejsze – tu nie chodziło o niego. Inspektor podszedł do pana Fenigura i zaczął po cichu z nim rozmawiać. Morten widział, jak twarz wykładowcy na przemian czerwieniła się i bladła. W końcu nauczyciel skinął dłonią w kierunku klasy. Inspektor odwrócił się, a na jego pociągłej, bladej twarzy malowało się obrzydzenie połączone z nienawiścią.

– Szanowni Skrybowie – przedłużał wszelkie spółgłoski szeleszcząco–świszczące, w wyniku czego brzmiało to jak „szszszanowni ssskrybowie” – Do Inspektoratu dotarł anonimowy donos. Podobno w waszej grupie znajduje się ktoś, kto lekceważy Księgi Nakazane; kto za nic ma dobro całego Stworzenia – jego oczy, w miarę mówienia coraz bardziej wytrzeszczone, miotały się po całej klasie – Ktoś… kto wszedł w posiadanie najohydniejszego tworu rąk ludzkich, zaprzeczenia istoty Literatury. Wiecie, o czym mówię, prawda?

– Streszczenie – słowo samo wyciekło z ust kilkorga z uczniów. Morten był w szoku, podobnie jak większość uczniów. Jakim cudem ktoś wśród Skrybów miałby sięgać po streszczenia? To tak jakby celibatu przestrzegało się poprzez dokonanie rytualnego gwałtu na tuzinie zakonnic.

– Tak jest! Dzieło demonów, którzy pragną upadku naszego świata; którzy nie czczą Literatury, a niszczą ją w najgorszy sposób! Pomiot piór złamanych i umysłów niskich, kalający święty papier na którym go drukują! – inspektor otarł ślinę, która zaczęła pryskać z jego ust w miarę, jak się rozkręcał. Przerażeni Skrybowie z pierwszego rzędu ze strachu nie zauważyli nawet, że na nich napluł.

– Wiemy, że ta osoba znajduje się teraz, w waszej grupie. Dlatego obecny tutaj pan Fenigur brany jest na świadka procesu, który za chwilę będzie miał miejsce.

Po tych słowach cała klasa pobladła. Proces oznaczał szczegółowy test treści dowolnego dzieła omawianego w tym kwartale. Nieznajomość najdrobniejszego z wymaganych szczegółów karana była Jamą. Czyż nie wczoraj Stalix nie przestrzegła go dokładnie przed tym? Gdybyż słuchał jej od samego początku! Wracając później ze spotkań Towarzystwa, zaniedbywał lektury. Nigdy co prawda przez myśl by mu nie przyszło poszukiwać streszczeń, ale faktem jest, że niektóre z fragmentów Ksiąg Nakazanych przeczytał bez należytej, pełnej uwagi i tylko dwukrotnie. Widmo tragedii zrodziło się przed jego oczami. Oto on, prymus, zostaje przyłapany na nieznajomości któregoś ze szczegółów. Oto on, który Literaturze zamierzał poświęcić całe swoje życie, który opublikował już kilkanaście poważnych prac naukowych, wysoce cenionych przez Starszych Skrybów i Profesorów… On, który dla kariery filologa ryzykował wszystko przyjmujac członkostwo Towarzystwa Odnowy w Słowie… On to miał właśnie zostać przyłapany na zwykłym niedbalstwie; odejść w infamii zdobytej w najgorszy możliwy sposób. W myślach rozpoczął inwokację do Demiurga.

Dwaj żandarmi rozdali testy klasie. Tylko prymusostwu zawdzięczał odruch odbierania kartki. Gdyby nie on, z przerażenia nie były w stanie unieść dłoni. A to nie spodobałoby się Inspektorowi. Bardzo by się nie spodobało. Co za głupota, rzucić na siebie podejrzenie o korzystanie ze streszczeń, lękając się testu. Nabrał powietrza, przytrzymał, wypuścił powoli. Spojrzał na trzymany przed sobą kawałek papieru i niemal niezauważalnie się odprężył. Pierwsze pytania dotyczyły Postaw Interpretacji Imiesłowów z Trzeciej Dekady Aol, z której się specjalizował; kolejne dotyczyły Białej Średniówki, Rytmu Jońskiego, Synekdoch Niedokojarzeniowych czy Malapromizmów Półcelowych. Dopiero ostatnie pytania zdołały na powrót go przerazić – sześć szczegółowych pytań dotyczących Traktatów Teologicznych Przedwiecza i Fenografii Księgi Roli w czasach Jońskich. Traktaty przeczytał tylko raz, a fenografia od zawsze była jego słabą stroną. Podejrzewał, że nie potrafił udzielić doskonałej odpowiedzi na każde z tych pytań. Z marazmu wyrwał go dźwięk szurania piór po kartkach. Rzucił się do odpowiadania.

Koniec wyznaczonych trzydziestu minut zastał Mortena przy ostatnim pytaniu. Z zacięciem wertował stronice swojej pamięci w poszukiwaniu koloru klapek trzech półbożków Przedwiecza – Genesisa, Angeala i Cefirosa. Nie mógł się zdecydować co do Angeala. Cefiros nosił na pewno czarne, tak samo jak pewnikiem Genesis miał czerwone. Ale Angeal mógł mieć granatowe, czarne bądź grafitowe. Nie ośmielił się strzelać. Żandarm wysunął kartkę spod jego zmartwiałej dłoni, rzucając pogardliwe spojrzenie. Morten zdołał jednak napisać „granatowe”. Lepiej podać błędną odpowiedź, niż żadną. Nie pocieszył go fakt, że poprzednich pytań również nie był pewien w stu procentach. Podejrzewał również, że jeśli Inspektor będzie szukał haków, to właśnie w treści Traktatów. Rozejrzał się po sąsiadach i sąsiadkach. Wszyscy mieli ponure miny. Niektórzy próbowali się uśmiechać. Siedzący obok śnieżnolicy i czerwonooki Thrawn tylko łykał niebieskawe łzy. Nie lubił go. Morten mógł mieć tylko nadzieję, że poszło mu lepiej, niż temu przemądrzałemu nieukowi. Inspektor włożył wszystkie teksty do czarnej teczki. Z grobową miną wstał zza biurka.

– Przypomnę wam tylko, że oficjalnie znajdujecie się wszyscy pod aresztem domowym. Nie wolno wam opuszczać Illipolis pod groźbą bezapelacyjnego wtrącenia do Jamy. To wszystko.

 

***

 

Morten wrócił do domu w stanie wyczerpania nerwowego. Jego neseser wylądował z trzaskiem na podłodze. Niezdarnie zdjął półbuty i poczłapał do swojego pokoju. Zignorował szlochanie matki, dobiegające z salonu. Wspiął się po schodach. Stanął na moment przed drzwiami, po raz tysięczny zastanawiając się, co zrobi, jeśli to na niego padnie oskarżenie. Zacisnął zęby. Stalix siedziała przy jego biurku; podniosła głowę znad książki, gdy wszedł. W jej oczach wyczytał, że wie o wizycie Inspektora. Popatrzył na nią przez chwilę, obserwując, jak jej dotąd zaniepokojone oblicze zmienia się w coraz bardziej ponure. Bez słowa przeczłapał przez pokój i usiadł na łóżku. Uznał, że pozycja Myśliciela mu zdecydowanie nie odpowiada; padł krzyżem na posłanie.

Pół dnia myślenia o konsekwencjach zaniedbania; pół dnia nerwowej atmosfery w grupie. No i do tego Atteris, która nie tylko nie pojawiła się do końca dnia, ale dodatkowo w ogóle nie odpowiadała na voxiviatora. W jego głowie rodziły się szalone pomysły – może to właśnie ona była owym nieszczęśnikiem, który zaryzykował istnienie świata dla szansy na sławę? Mogło być też, że panika podpowiada mu najgorszy scenariusz, gdy tymczasem dziewczyna zwyczajnie się rozchorowała. Inspektor na pewno sprawdził listę obecnych uczniów i musiał widzieć, że jej nie było. Skoro o nią nie pytał, to znaczy, że doskonale wiedział, co się z nią dzieje. Jeśli zaś wiedział, to znaczyło że to nie ona używała streszczeń… Na Demiurga, a może to właśnie ona była źródłem donosu? Może dlatego nie było jej tego dnia w grupie?

Streszczenia… Słyszał krążące plotki. Podobno jakiś Rolnosłowny zakochał się w jakiejś Skrybce i dla niej przeczytał wszystkie Księgi Nakazane, robiąc szczegółowe notatki. Odrzucony, wyrzucił je w trzy daemony. Ktoś inny znalazł te notatki i uznał za wyjątkowo sprawnie napisane. Może był to jakiś Akolita, a może inny rolnik, czy rzemieślnik. Tak czy inaczej, tekst ten rozplenił się wśród mieszkańców Illipolis, dzięki czemu nowy rocznik Akolitów był nadspodziewanie liczny. Większość z oszustów została nakryta już po pierwszych testach z bieżących lektur. Część jednak przetrwała do egzaminów na Skrybów. Możliwe, że kilku się uchowało. Biorąc pod uwagę zachowanie Inspektora, znacznie więcej, niż Katedra Arcyfilologów i Inspektorat oficjalnie przyznali. Było to ogromne zagrożenie, bo to od znajomości dokładniej treści Ksiąg Nakazanych zależy Forma, czy też raczej obecne istnienie całego Illipolis. Każda Księga opisuje wybrany fragment świata. To, jak dobrze tekst znany jest wśród ludzi, definiuje jego formę. Stąd tak pieczołowicie pilnuje się odpowiedniej ilości Skrybów i Profesorów, a każda z Ksiąg ma swojego Arcyfilologa i jego Sztab. Każdy Skryba przeczytał Księgi co najmniej raz, zaś Księgę traktującą o jego własnym Sektorze musiał poznać na pamięć, wraz z towarzyszącą jej, wielotomową Interpretacją Kanoniczną. Wtedy stawał się Starszym Skrybą. Po wielu latach, okupionych pogarszającym się wzrokiem i zdrowiem oraz morzem prac badawczych, Starszy Skryba mógł starać się o Doktorat. Z Doktorów zaś wyłaniano Profesorów, którzy na pamięć znać musieli wszystkie siedem Ksiąg wraz z Interpretacjami. Najlepsi z tychże, po wielu latach pracy i niezliczonych egzaminach, mogli starać się o przyjęcie dożywotniego stanowiska Arcyfilologa.

Lekki dotyk i dźwięk rozpinanego rozporka wyrwał Mortena z głębokich rozmyślań. Uniósł głowę, ze zdziwieniem obserwując Stalix siedzącą okrakiem na jego wyciągniętych nogach. Przesunęła się w stronę stóp i pochyliła. Chciał zapytać, co takiego robi, ale tylko jęknął pod wrażeniem nowego doznania. Jak przez mgłę obserwował jej wysiłki, aż niespodziewanie runął w otchłań. Nigdy nie doznał podobnej rozkoszy. Przysunęła twarz, pokazując zawartość ust. Wbrew sobie, poczuł, że się czerwieni. Co za nieoczytanie. Chwycił jej ramiona i obrócił na posłaniu. Wyprężyła plecy, mrucząc. Wchodząc na nią doszedł do wniosku, że rzeczywiście, pewne poziomy napięcia należy rozładować. Może i to nie jest zły sposób, ale mógł się okazać zbyt uzależniający, co długofalowo mogło mu przeszkodzić w pracy.

Jakiś czas później, oboje sączyli kohę i czytali zadany materiał. Sprawdził też, chyba tylko dla własnej satysfakcji, brakujące informacje z Traktatów Teologicznych Przedwiecza. Grafitowe, cholerne, klapki. Potem zjedli kolację z wciąż posępną matką i znowu wylądowali w łóżku. Jakieś dwie godziny później Morten zasypiał z sutkiem siostry w ustach, starając się nacieszyć cielesnością, zanim niechybnie czekająca na niego Jama na resztę życia pozbawi go wszelkich uciech.

 

***

 

Następny poranek był chyba najgorszym w dotychczasowym życiu Mortena. Zajęcia ledwo się kleiły – zarówno Skrybowie jak i Profesorowie byli poddenerwowani. Inspektor, wraz ze świtą żandarmów, przybył dopiero w połowie dnia, gdy nastroje w grupie przypominały stan psychozy maniakalnej. Po równie gwałtownym co wczoraj wtargnięciu do sali, bez słowa wskazał trzy osoby. Morten poczuł, jak łzy ulgi spływają mu po policzkach. Jeszcze przed chwilą bał się, że nie wstanie ze strachu, gdy go wywołają. Tymczasem Wielki Demiurg miał go w swojej opiece.

Wskazani unieśli się. Morten rozpoznał Vanyss ap Gwah, córkę librariana Gwaha. Co za skandal. Zapewne będzie musiał zamknąć swoje librarium. Była blada jak ściana; rozumiała skalę swojej winy, choć Morten wątpił, aby to akurat ona faktycznie była winna. Musiała palnąć jakąś gafę, lub ze stresu skalać gramatykę. Drugą osobą był faktycznie Thrawn. Morten go nie trawił, bo arogancki z zachowania kolega od lat ledwie wyrabiał się z minimum. Skrybą pozostawał tylko dzięki koneksjom akademickim. Może ułomność umysłu i presja środowiska pchnęły go do zdrady Słowa. Był różowy na twarzy, co wśród jego rasy oznaczało absolutne upokorzenie. Trzecią osobą był Unser. To było najbardziej niesamowite, bo Unser był jedynym konkurentem Mortena do tytułu Prymusa. Co więcej, Atteris powiedziała mu w tajemnicy, że Unser był założycielem nowego kręgu poetyckiego, Czuciotchawy. Do poezji zaś nie dopuszczano nikogo, kto mógłby zmetaforyzować Słowo czy Księgi w błędny sposób. Przez to poezja to najwyższa i najtrudniejsza forma operowania Słowem. To musiała być pomyłka. Unser jako jedyny z trójki nie drżał ze strachu. Albo był winny i siebie skłamał, albo był naprawdę niewinny i był pewien sukcesu obrony przed Sądem. Podejrzane. Przecież nawet Morten, mimo że był niewinny zarzucanej zbrodni, to panikował jak wszyscy. Na pewno też jego lęk był widoczny dla postronnych. Pewność siebie Unsera budziła podejrzenia. Analizował gorączkowo, gdy wskazani wychodzili pod eskortą żandarmerii, ale nie doszedł do żadnej konkluzji. Do wieczora cała grupa Skrybów pozostawała w stanie podwyższonej nerwowości.

Gdy opuszczał zajęcia, w głównym holu czekała na niego Stalix. Bawiła się włosami. Już miał wypalić, że pobłażanie jej rozbuchanemu libido nie oznacza, że zamierza się z nią faktycznie wiązać, gdy napotkał jej spojrzenie. Wiedział, że coś jest mocno nie tak. Dla niepoznaki przybrał pozę napalonego byczka. Wzięła go pod ramię.

– Morten, chodź ze mną, musisz coś zobaczyć – szepnęła przy jego uchu.

– Masz pomysł, co powiemy matce? – jego usta musnęły meszek na jej szyi.

Minęła ich grupa Akolitów patrzących na scenę z nieskrywaną zazdrością. Morten zdawał sobie sprawę, że Stalix, będąc piękną albinoską, mogła budzić pożądanie. Ciekawe, że dotąd sam tak jej nie postrzegał. Teraz zapach wrzosu aż zakręcił mu w głowie, budząc faktyczne pożądanie. Szturchnęła go lekko w bok; opamiętał się. Ruszli w kierunku bramy głównej.

– Matce posłałam notę na voxiviatorze, że zabieram cię na rubieże, aby wspólnie doświadczać ogromu emocji wśród darów literatury pogranicza. Jeśli informacje, które mam są poprawne, to nie skłamałam aż tak bardzo.

– Czyli jedziemy na rubieże? Gdzie konkretnie? Marginesy? Didaskalia? Przypisy?

Nie odpowiedziała, tylko wzięła go za rękę, prowadząc do lewirożki. Stangreton przyjął zlecenie podróży do Wschodniej Bramy i zręcznie lawirując wśród innych lewirożek, opuścili teren Akademii.

– Cejra ma kochanka w Inspektoracie. Nie, nieważne kim on jest. Ważne, że języka używa nie tylko do sprawiania jej przyjemności. Podobno nie tylko w waszej grupie znaleziono Skrybów, którzy wykorzystują streszczenia. Znaleźli się i tacy, którzy je propagują, nie wiedzieć czemu. Inspektorat nie ma twardych dowodów przeciwko aresztowanym osobom, ale nie ma wątpliwości, że winnych trzeba szukać wśród filologów. Podobno jest ich wielu. Będą polować dalej, wierz mi.

Morten przełknął ślinę. W rękach większej ilości filologów streszczenia były faktycznym zagrożeniem dla Illipolis, stąd nie dziwiło go, że miecz Inspektoratu zamierzał kosić wszystkich podejrzanych. Wytnie się zagrożenie, a Demiurg rozpozna swoich. Stalix zmarszczyła brwi, patrząc za okno.

– Inspektorat i Katedra rozważają donos który wieści, że winnych może być też kilku Profesorów. Profesorów, rozumiesz Morten?! To jest absurd… chyba że wśród nich jest ktoś, kto celowo chce zniszczyć Illipolis.

– Zniszczyć? Daj spokój, Stalix, to istna teoria spiskowa poziomu marnej plotki; jeśli Inspektorat będzie faktycznie słuchać takich donosów, to ani się obejrzymy rozpocznie się polowanie na czarownice. Nie chce mi się wierzyć, że Katedra wpadła w panikę.

– Mi też nie, bo nie sądziłam, że może być ktoś, kto faktycznie piłuje gałąź na której siedzi… No, ale jeśli Cejra mówiła prawdę, to czeka nas niezły widok.

Morten poruszył się w swoim miejscu zaniepokojony.

– Jak to?

– Podobno są już widoczne znaki streszczenia. Oczywiście sam streszczony teren będzie obstawiony przez żandarmerię, więc raczej się nie zbliżymy. Poza tym, zważając na obecne okoliczności, nie chcemy znaleźć się na celowniku Inspektoratu, prawda? Będziemy musieli iść na punkt widokowy, jest w okolicy. Podobno z niego coś widać.

– Czyli można dojrzeć spaczenie z odległości?! To przecież wymagałoby dłuższej ekspozycji na uproszczenie; zatracenie pierwiastków głębi narracyjnej, opisowej… to kwestia lat! Albo skoncentrowanych akcji terrorystycznych!

– Nie wiem, Morten, tyle wygadał kochanek Cejry, sama jestem ciekawa. Może chciał jej zaimponować, a może faktycznie coś w tym jest. Wkrótce się dowiemy.

Resztę drogi spędzili w milczeniu, ślizgając wzrokiem po wyrafinowanych w kształcie kamienicach, które z czasem ustąpiły miejsca prostym budynkom rzemieślników. Wkrótce opuścili Urbs Verborum i wyjechali na Pola Semantyczne. Morten był tu parokrotnie w ciągu swojego życia; szczególnie często, gdy pisał pracę o wzajemnym przenikaniu Pól. Większość Skrybów i Skrybek tutaj prowadziło swoje badania, bo było to miejsce na wskroś płodne. Stalix, jako Akolitka, nie musiała jeszcze pisać prac badawczych. Choć była tu po raz pierwszy, bujna roślinność w niezmierzonych swych aberracjach nie robiła na niej widocznego wrażenia.

– Czyli to tutaj Rolnosłowni starannie dobierają aberracje z pogranicza Pól, które potem lądują u nas na stołach – odezwała się w końcu, pod presją jego spojrzenia.

– Te aberracje są najbardziej pospolite, Stalix – prychnął rozbawiony – Nie trafiają do domów takich jak nasz, o ile nie są starannie wyselekcjonowane i wyjątkowe w swej naturze. Te tutaj przyjmuje pospólstwo.

Rozejrzał się, szukając znajomych kształtów.

– Widzisz tamte formacje w kształcie kół? To Oculus, w którym Rolnosłowni dokonują ekstrakcji kwintesencji semantycznej wszystkiego, co uprawiają. Dzięki temu wiemy dokładnie, co przyjmujemy. Kwintesencja pozwala nam utrzymać doskonałą formę, która jest wymagana od każdego Skryby. Nigdy nie mogłabyś wstąpić do Akademii, gdybyś przyjmowała poślednie aberracje.

W końcu dotarli pod Wschodnią Bramę, skąd, zabrawszy od strażników miękki, gruby pled i wodę, ruszyli ku punktowi widokowemu. Strażnik okazywał im wyraźną niechęć, po czym poznali brak stosownego oczytania. Zaczynało się powoli ściemniać, gdy w końcu dotarli do punktu widokowego. Stalix niemal podbiegła do przytwierdzonych do balustrady lunet.

– Patrz w stronę Wieży Fantazji, ale skup się na Ogrodzie Fauna.

Morten podszedł do swojej lunety i spojrzał we wskazanym kierunku. Pod wieżą Fantazji dojrzał kilkanaście plamek będących zapewne przebywającymi tam Starszymi Skrybami lub Doktorami. Z tej odległości nie był w stanie określić koloru ich szat. Za nimi z kolei majaczył się Ogród Fauna. Majaczył się, czy też rysował z grubsza, tutaj Morten nie był do końca pewien.

– Wygląda jak by ktoś wszystko pokrył jakąś mglistą płachtą, nie?

– Albo jak rysunek dziecka. Drzewa, zobacz, to zielona plama. Nie mogą utrzymać jednolitej formy przez cały czas. Widzisz? Na Demiurga! Widzisz to, na środku, co się miota dziwnie? To szare? – odsunął na chwilę lunetę od oka, wyraźnie zbulwersowany – Pamiętasz jeszcze opis Ogrodu? „Wejścia pilnował posąg z granitu ostrobramskiego barwy burzowej, Fauna z fletnią przedstawiając. Na prawym kopycie biedronka, na ramieniu zając, twarz wygięta w grymasie złośliwej radości…” Niesamowite. Niby ma formę zbliżoną do Fauna, ale zmienia pozy i kształt. Zupełnie jakby był dopowiedziany przez kogoś, kto nigdy nie czytał pełnego opisu…

– Popatrz trochę w lewo, na końcu. Ta dziwna plama, co to za kolor? Boli mnie głowa od patrzenia.

Morten spojrzał, jęknął głucho, odsunął lunetę od oka i spojrzał na siostrę.

– To nie ma koloru. O tym powinnaś dopiero przeczytać dokładniej za jakieś dwa lata, u progu Egzaminu Erudycji Czwartego Stopnia. To jest fragment zapomniany. Dziura w istnieniu.

– A ta dziwna figura koło wieży?

– Na Demiurga… to chyba literówka…

– Tam powinien być Groszek… Co to wszystko znaczy, Morten? Dlaczego to się dzieje w ogóle?

Zauważył idącego w ich stronę człowieka w szacie filologa, więc podszedł do niej i zaczął rozkładać pled, na którym mieli zaraz zacząć uprawiać miłość. Gdy przykucnęła obok, dokończył szeptem:

– Nie wiem, Stalix. Dotąd wierzyłem, że filologowie to kasta wybrana, lepsza od pozostałych, bo miłująca Słowo i umiłowana w Słowie. To my pilnujemy Ksiąg Nakazanych, my je dopowiadamy, doprecyzowujemy. Stąd pasje nami rządzące są święte i dopuszczalne, bo przez nie realizujemy Zamysł Świata Przedstawionego i współtworzymy Fabułę. Dlatego to właśnie my rządzimy Illipolis, a nie Rolnosłowni albo Drzewopisy, którzy mogą tylko cyzelować swoje rzemiosło. Jest to wyraźnie powiedziane w Księgach. Jeśli jednak…

Wszedł w nią pospiesznie, syknęła z bólu, wbiła paznokcie w skórę jego ramion.

– Jeśli jednak jesteśmy… dokładnie tacy sami… mali… jeśli straciliśmy miłość do Słowa… to świat przestanie istnieć. Przynajmniej w tej formie. Cechy przedmiotów ulegną zapomnieniu; szczegółowy opis streszczeniu. Trywializacji. Wypaczeniu. Ty… czy ja staniemy się… jednowymiarowi, określeni tylko… przez nieprecyzyjne słowa opisu… cech zewnętrznych lub prostych czynności… – jego ruchy były coraz bardziej gwałtowne; nie wiedział, czy jęczała z bólu czy przyjemności – Będziemy bezwolnymi marionetkami… pospiesznej, nic nieznaczącej… fabuły, a Illipolis… Oooch, na Demiurgaaaa…

Krzyknęła.

 

***

 

Stalix była ponura od czasu, gdy wsiedli do lewirożki powrotnej. Siedziała wtulona się w jego bok, co jakiś czas wzdychając ciężko. Mężczyzna, który do nich podszedł przy punkcie obserwacyjnym, nie był zwykłym filologiem. Szkarłatna szata Arcyfilologa, białe włosy i czerwone oczy świadczyły wyraźniej o tym, kogo mają przed sobą, niż rzucone chłodnym tonem powitanie. On też widział, kim jest para kochanków. Pozwolił im się doprowadzić do porządku, nie komentując niczego. Gdy już mogli porozmawiać, bez zbędnych ceregieli wziął Stalix na bok i długo z nią rozmawiał. W końcu położył jej dłoń na głowie, lekko skłonił się w stronę Mortena i odszedł. Morten stał przez ten czas z boku, pozornie studiując dalej opis Ogrodu. Gdy mężczyzna odszedł, szybko zabrali pled i wrócili pod Bramę. Lewirożka już czekała.

– Czego tatuś chciał? – zapytał, gdy uznał, że są dostatecznie daleko.

– Nie jestem pewna. Mam wrażenie, że chciał mi wytłumaczyć, że dzieje się tutaj coś okropnego, ale ma to pod kontrolą. W końcu to jest jego Dominium. Prosił, abyśmy pojechali do Inspektoratu i nie rozpowiadali nikomu tego, cośmy tu widzieli.

– Domyślił się – prychnął – Czyli niepotrzebnie się fatygowaliśmy.

Spojrzała na niego bykiem, ale nie podjęła zaczepki.

– Nie rozumiem, skąd się wzięły w ogóle te streszczenia.

– Kwestia czasu, jak sądzę – podłapał jej spojrzenie – Nie żartuję. Podejrzewam, że podobne incydenty miały miejsce w przeszłości, ale pewnie Inspektorat działał sprawniej i wpakowywał wszystkich nadinterpretatorów do Jamy, zanim ich dzieła mogły dokonać szkód. Ten autor streszczeń dobrze się skrywa. Stawiałbym, że to jeden z doktorów lub profesorów, którego grupy nie radziły sobie za dobrze.

– Tylko po co robić streszczenia?

Tym razem to Morten westchnął.

– Demiurg napisał Księgi Nakazane. Praczytelnicy je przeczytali. Słowo zaraziło ich dusze i zmieniło w gwiezdny pył, który dał nam początek. Słowo stało się ciałem. My staliśmy się ciałem przez Słowo. W każdej z Ksiąg opisani są wszyscy mieszkańcy Illipolis. Gdyby nasza matka nie wpisała ciebie w ten świat razem z Arcyfilologiem, nie powstałabyś, niezależnie od tego ile nocy by spędzili razem. Wpisali cię oboje, taką, jaka jesteś. Widziałem twój źródłosłów i wiem, jak precyzyjny to kawał literatury.

Stalix zrobiła się pąsowa na twarzy.

– Dlaczego patrzyłeś na mój źródłosłów?

– Wyobraź sobie teraz, że ktoś miałby za złe twojemu ojcu, że wysilił się bardziej nad stworzeniem Ciebie, niż swojego syna…

– Co takiego? Co jest w moim…

– … ale jest już za późno. Jesteś w Księgach, więc się urodziłaś. Czy sprawa jakości twojego bytu jest przesądzona? Absolutnie nie. Ze szczura laboratoryjnego nadal można zrobić zwykłego szczura. Jak? Streścić twój źródłosłów. Gdy już się zdegradujesz do poziomu kliszy lub innej papierowej postaci, doprecyzuje się ciebie jako, nie wiem, maniakalną amatorkę prozy śpiewanej, gustującej w kobietach i ciężkim rymie.

– No dobrze, czyli komuś się bardzo nie podobał faun?

Mimo woli, Morten się roześmiał.

– Może. Nie wiem, taką tylko snuję teorię.

– Mój ojciec jest Arcyfilologiem od Piątej Księgi. Nie ma mowy, aby miał problemy z Interpretacją Kanoniczną. Nie wiem, ilu skrybów musiałoby spaczyć Ksęgi na tyle, aby osiągnąć taki efekt. Czekaj! Nie tyle musiałoby, co ilu już to zrobiło. Ilość nadinterpretatorów przewyższyła jakość wiedzy jego i jego Sztabu. Profesorów! Doktorów!

Milczeli, trawiąc przemyślenia. Morten dojrzał, że nie zmierzają w stronę żadnego ze znanych im miejsc.

– Dokąd nas posłał twój ojciec?

– Do Inspektoratu. Wszyscy Inspektorzy, większość Profesorów i Doktorów asystuje w przesłuchaniach. Mamy im pomóc.

– Pomóc Inspektoratowi! Katedra musi być zdesperowana. Po co im Skryba i Akolitka?

Poczuł, jak zesztywniała na moment.

– Po prawdzie nie musimy im pomagać. Po prostu będziemy otoczeni przez najsilniejszych w słowie. Spaczenie nie dosięgnie nas tak szybko w takim towarzystwie.

Mortena zatkało. Jeśli faktycznie Arcyfilolog sądził, że jego córce grozi niebezpieczeństwo w dowolnym miejscu Illipolis… czy to znaczyło, że są inne miejsca streszczone? Gdzie? Co? Ile już zostało zniszczone?

Stalix odsunęła się od niego, popatrzyła mu w oczy.

– Boję się, Morten. Boję się, że zniknę, że zostanę wydmuszką narracyjną. Kliszą, kalką, kukłą… Marnym opisem dość interesującej postaci. Boję się, że jedyne, co o mnie będą mówić Księgi to coś pokroju… Stalix ap Abrossian, młoda albinoska zakochana w bracie. Nic więcej. Twór bez kształtu, rys, duszy czy serca… Albo, że wejdziesz do pokoju i znajdziesz tam manekin, lalkę do uprawiania seksu.

Morten zmartwiał.

– Stalix, naprawdę, Księgi Kazirodztw za bardzo uderzyły Ci do głowy. Podobnie jak kwestia tego wypaczenia. Zajmują się tym wszyscy Arcyfilologowie i cały Inspektorat – dodał szybko, widząc, że dziewczyna zmarszczyła brwi. Nie udało się.

– Chcesz powiedzieć, że dla Ciebie wszystko między nami to tylko praktykowanie literackich motywów, a spaczenie da się naprawić, jak się wielu mądrych w Słowie zbierze do kupy. Tak?

– Nie definiuj mnie na tak zimnego i głupiego, proszę.

– Jesteś zimny, Morten. Kochasz się ze mną przepełniony pożądaniem, a nie miłością. Jestem dla ciebie tylko chętnym ciałem do zabawy i odprężenia. Może i dokładnie tym się stanę poprzez streszczenie. Nie będzie ze mną problemów, dyskusji, kłótni. Tylko Stalix wypięła pupę. Stalix wzięła go w usta.

To go ubodło.

– Wiem dokąd zmierzasz, też jestem filologiem, znam wiele argumentów, w tym odwołujących się do poczucia winy. Nie odrzuciłem Ciebie przecież, dlaczego mnie atakujesz?

– Nie odrzuciłeś, ale dla ciebie Słowo jest wszystkim, czy nie? – sarknęła – Dlatego wolisz Atteris, bo z nią praktykujesz precyzję rozumienia Słowa.

Ach, to o to chodziło. Bała się, że ją zostawi dla Atteris.

– Słowo to my. Ty i ja. Księgi. Illipolis. Całe życie je kochałem i kochał będę. Ono mnie zdefiniowało, więc i ja chcę zwrócić mu należność służbą. Dotąd nie myślałem o partnerce. Jeśli mam pozwolić na nadpisanie mojej definicji, to muszę być pewien. Atteris nie ma z tym nic wspólnego i nigdy nie będzie mieć.

– Dlaczego nie jesteś mnie pewien, Morten?

Prychnął poirytowany.

– Tak, mówiłem już, że znam twój źródłosłów, szczurze laboratoryjny, znam twoją manifestację, ale nie wiem w co się dopiero dodefiniujesz. Dorastasz, ewoluujesz, aberrujesz w różne strony, zależnie od wiatru, który powieje w twoje żagle. Do czasu lektury Księgi Kazirodztw traktowałaś mnie jak powietrze lub zabawkę. Bardziej zajmowało cię tworzenie pętli narracyjnych dla beletrystyki gminnej. Wpisano cię na geniusza, przyszłego Arcyfilologa, chodzący ideał formy i treści. Nie ma tam… tam nie ma mnie, ani tego, że mnie pokochasz. To kłam.

– Może coś źle przeczytałeś. Kocham cię tyle ile cię znam, Morten. Moje ciało dorosta i dopisuje własne akapity do tego uczucia. Chcę… ja… ja zawsze.

Nie rozumiał smutku w jej głosie. Nie powinno go tam być. Był przygotowany na to, że Stalix będzie eksplorowała motyw kazirodczy do momentu, aż się nim znudzi i go zostawi. Było to dla niego oczywiste, jak Siedem Ksiąg Nakazanych.

Siedziała bez ruchu, a z oczu zaczęły płynąć jej łzy. Westchnął. Przytulił. Odepchnęła jego ramiona, kopnęła w goleń. Chwycił w dłonie jej głowę, pocałował. Nie walczyła, uległa.

– Nie mogę skłamać siebie, Stalix – powiedział, gdy uznał, że się uspokoiła – ale mogę dorosnąć do kochania ciebie inaczej, niż siostry. Oboje wiemy, że ta transformacja już się zaczęła. Pozwól jej dorosnąć. Jeśli to ma być prawdziwe połączenie, to musi się odpowiednio doprecyzować.

Położyła mu głowę na piersi.

– Na to nam już może nie starczyć czasu, głupi – szepnęła.

Nie miał sił, aby polemizować. Jechali w milczeniu, aż nagle Stalix się poderwała.

– Morten, jaki mama ma kolor oczu?

Nie pamiętali.

 

***

 

Stalix płakała rozdzierająco. Miał wrażenie, że matka nie rozumie, że to z jej winy. Snuła się po salonie i wyglądała bardzo niewyraźnie. Cały horror wymalowany niedawno przez Stalix stał właśnie przed nimi.

– Czemu ona płacze? – zapytała matka.

– Mamo, chodź z nami, do lewirożki. Pojedziemy w bezpieczne miejsce. Tutaj nie jest bezpiecznie.

– Czemu ona płacze? – zapytała matka.

Morten wziął ją delikatnie pod rękę. Widział, jak w jego obecności ramię matki doprecyzowało się w solidną formę. Zauważył też jak rysy jej twarzy stały się bardziej ostre i surowe. Włosy zwinęły się w kok. Były kasztanowate, tak jak pamiętał.

– Czemu ona płacze, Morten? – zapytała matka ściągając brwi; niekwestionowany dowód nieuchronnej kary – Zrobiłeś jej coś?!

– Mamo, chodź z nami. Pojedziemy do… do Inspektoratu, tam poczujesz się lepiej.

– Inspektoratu? Zrobiłeś coś? Dlaczego ty zawsze…

– Nie, ja…

Wyrwała się, rozmyła.

Stalix podbiegła do niej i z impetem wtuliła się w suknię. Matka znów się doprecyzowała, ale tym razem rysy jej twarzy nabrały łagodniejszych kształtów. Jej czoło było gładkie, a włosy przeplecione siwymi pasmami. Mógłby przysiąc, że była teraz z dekadę starsza. Morten czuł, jak przerażenie wyciska z niego ostatnie siły. Coś poważnie niszczyło balans siły Słowa. Coś, co zaatakowało najpierw domenę ojca Stalix, a teraz ich dom. Spojrzał na swoją dłoń. Była dobrze opisana.

– Mamo, chodź z nami – płakała Stalix.

– Co się dzieje, ptaszyno? Czemu płaczesz? Morten cię wygonił z pokoju? Jesteś taka ładna i mądra, moja słodka kruszyno… Na pewno będzie cię kochał. On… i wielu innych… No dobrze, dobrze, już idę, tylko…

Morten stał przy drzwiach, nie wiedząc specjalnie dlaczego.

– Stalix, proszę zabierz z domu, co potrzebujesz, nie mamy czasu.

– Co ja potrzebuję? Myślałam, że to ty zapomniałeś czegoś z domu.

– Masz ochotę na seks? Daj mi. Kocham Cię.

– Och, naprawdę, czy wy, faceci, o niczym innym nie myślicie? Gdzie wkładasz te łapy, co? Och, no dobrze… Taaak… Och! Taaaaaaak! Bierz mnie, ogierze!

 

***

 

Siedzieli na twardej ławie w Inspektoracie, nie wiedząc w sumie, skąd się tam wzięli. Morten nadal czuł mrowienie w końcówkach palców, a ilekroć im się przyglądał, tym mniej pewny był długości swoich paznokci. Usiłował je doprecyzować, ale głowa go bolała okrutnie.

– To było precyzyjne polecenie – syczał Arcyfilolog Abrossian, pochylony nad Stalix. Pod jego dłonią jej czoło znacznie się wydłużyło – Mieliście jechać do inspektoratu, a nie do Szóstego Dystryktu! Po co tam w ogóle wracaliście?! Miałem wam napisać plan akcji?

– Po matkę.

Żachnął się.

– Nie było jej w domu, a wy kopulowaliście jak bezmyślne golemy na środku salonu! Rozumiem, że Księgi Kazirodztw są popularne wśród Akolitów, ale naprawdę, to było głupie. Trzeba było od razu jechać tutaj, gdy jej nie znaleźliście!

– Była w domu, gdy przyjechaliśmy. Potem jej nie było. Ktoś ją wypisał. Zapomniał. Zignorował. Nie ma jej już.

Morten nie poczuł satysfakcji z wyrazu bólu, jaki na chwilę zagościł w czerwonych oczach Abrossiana. Nie rozumiał wielu rzeczy, musiał zrozumieć.

– W ilu miejscach nastąpiło spaczenie?

– Myślisz, że będę ci się spowiadał, szczeniaku? To wszystko twoja wina!

Morten zamrugał powiekami, walcząc z pulsującym bólem głowy. Nie pamiętał, czy to on, czy Stalix zmienili kurs na dom. Kojarzył mniej więcej, jak wpadli do salonu. Razem. Patrząc na leżącą, doprecyzowywaną siostrę, czuł tylko strach.

– Gdybym wiedział, że ktoś streścił nasz dom, to bym nigdy tam nie wrócił. Nigdy bym świadomie nie naraził Stalix. Widział Arcyfilolog, że zostaliśmy streszczeni w tym momencie fabuły.

Abrossian wstał na chwilę od córki i podszedł do niego. W jego oczach malowała się wściekłość.

– Atteris. Co do niej czujesz, Skrybo? Kochasz ją?

– Co? Dlaczego miałbym…

– Odpowiadaj!

– Nie wiem! Nie! Czuję szacunek, podziw, jest bardzo mądra. Dobrze mi się z nią pracuje! Życzę jej dobrze, ale nie kocham! Kocham… – popatrzył na siostrę – Kocham Stalix.

-Słyszałaś?! – krzyknął do kogoś za jego plecami.

Morten obejrzał się. Stała tam Atteris, blada. Podeszła do Mortena, zarzuciła mu ręce na szyję. Przez moment poczuł, że pamięta zapach konwalii i truskawek. Coś drgnęło mu w piersi. Zanim zdążył coś powiedzieć, wpiła się w niego ustami. Zawirowało mu w głowie.

– Nie! – wyrwał się z obrzydzeniem. Dziwne sensacje minęły – Oszalałaś?!

– Morten… To ja… – próbowała znów do niego podejść, ale wyciągnął dłoń, aby ją trzymać na odległość. Równo przycięte paznokcie zalśniły, kciuk przywitał znajomą plamę.

 

***

 

Szli we czwórkę stopniami wykutymi w ścianie Jamy. Wychodzili ostrożnie, trzymając się blisko siebie. Towarzyszył im szaleńczy śmiech Innego, odbijający się echem w czaszce Mortena. Jeszcze zanim z nim porozmawiali, Stalix domyśliła się wszystkiego. Morten podziwiał ją za zwalczenie zakodowanego impulsu, aby rzucić się na Atteris przy pierwszej możliwości. Naprawdę była nieprzeciętna. Nadal. Abrossian trzymał nad ich formą pieczę tak, jak moc Słowa mu na to pozwalała. Morten jeszcze do końca nie ogarniał absurdu fabuły, ale wiedział, że dotarli do jej końca. Wiedział, kto musiał rzucić moralitetem, wyjaśnić. Postawić kropkę nad „i”. Wiedział, bo Inny mu wyjawił.

– Większość zbrodni – zaczął więc Arcyfilolog – ma dwie przyczyny. Uczucia, pasję… albo szansę… na przykład na wzbogacenie się. Inny zaczął istnienie jako Rolnosłowny… dostał się do Akademii studiując wytrwale Księgi Nakazane, bo pragnął zaimponować Atteris. Odrzuciła go, bo kochała Mortena. Powziął plan zemsty i zmiany. Skoro zmienił siebie, mógł przecież zmienić i serce Skrybki. Jeśli jej, to i wszystkich osób wokół niej, aby nikt nie powielał niechcianej przez niego wersji. Spopularyzował swoje dawne notatki jako streszczenia, dopisując to, co chciał zmienić. Morten i Stalix mieli się połączyć. Atteris miała być wymazana z jego serca. To mu się udało. Zbrodnia pasji, tak. To jego zbrodnia. Gdyby nie Atteris i jej wyczulony zmysł doprecyzowania znaczeń… Pojmaliśmy go, ale było już za późno. Wzbudził lawinę, której nie da się powstrzymać. Lawinę zbrodni szansy.

Jak myślą ludzie? Altruistycznie? Ważą każdy swój krok i jego konsekwencje w przyszłości? Nie. Wszyscy myślimy krótkofalowo. Egoistycznie. Nie podejmujemy wysiłku, który zmusiłby nas do zużycia energii, jeśli ten sam efekt osiągniemy przez czynność łatwiejszą. Może i ktoś kiedyś nas zdefiniował inaczej, ale tak teraz jest w Księgach, sprawdzałem.

Morten zaśmiał się ponuro, wiedział dokąd to wszystko prowadzi. Arcyfilolog kontynuował.

– Nie ma więc innego wyjścia. Lenistwo wygrywa z powinnością. Wygoda z rozsądkiem i przewidywaniem konsekwencji. Akolici, Skrybowie, Doktorzy, Profesorowie, nawet Arcyfilologowie. Wszyscy jesteśmy winni i zarazem wszyscy jesteśmy ofiarami. Słowo nie powinno być u człowieka, jeśli człowiek pochodzi od Słowa i może zmieniać Słowo. Już teraz większość zna lepiej streszczenia, niż Księgi Nakazane. Illipolis się spłaszcza. Niedługo będziemy streszczeniem nawet człowieczeństwa. Smętnymi kukłami. Jednak póki jeszcze mamy moc.

Wyszli na zewnątrz. Świat wciąż malował się przed nimi.

– Co teraz będzie? – zapytała Stalix, mrużąc oczy.

– Koniec – powiedział Morten.

Koniec

Komentarze

Bardzo ciekawy pomysł, w dodatku dobrze wykonany. Gdzieś mignęło mi jakieś niezręczne sformułowanie, ale szybko o nim zapomniałam. Początkowo chciałam się przyczepić do kazirodztwa, ale mi przeszło. W Twoim świecie to może nie być głupi pomysł.

Edit: Aha, jesteś pewien, że ta przedmowa to dobry pomysł? Bo mi się wydaje, że trochę spojluje. Ale pewności nie mam.

Babska logika rządzi!

 

Zabawne i dobre. Podam Ci najlepsze fragmenty:

 

“– Streszczenie – słowo samo wyciekło z ust kilkorga z uczniów. Morten był w szoku, podobnie jak większość uczniów. Jakim cudem ktoś wśród Skrybów miałby sięgać po streszczenia? To tak jakby celibatu przestrzegało się poprzez dokonanie rytualnego gwałtu na tuzinie zakonnic.”

 

“Żartujesz, to przecież wymagałoby dłuższej ekspozycji na uproszczenie; zatracenie pierwiastków głębi narracyjnej… to kwestia lat! Albo skoncentrowanych akcji terrorystycznych!”

 

“Za nimi majaczył się bowiem Ogród Fauna. Majaczył się, czy też rysował z grubsza, tutaj Morten nie był do końca pewien.”

 

“– A ta dziwna figura koło wieży?

– Na Demiurga… to chyba literówka…”

 

Pomysł, moim zdaniem, bardzo oryginalny i prześmiewczy. Co do świata, i co do puenty – wszystko ładnie współgra. Użyłeś w opowiadaniu całkiem dużo słownictwa. Podsumowując: udany tekst. Życzę podobnych w przyszłości, ba, a może nawet jeszcze lepszych.

Pozdrawiam serdecznie.

Dziękuję serdecznie za komentarze!

@FInkla: Jeśli chodziło o “czujną matkę na szezlongu” (coś, co wyłapała moja żona), to zmieniłem na nieco bardziej zręczne – dziękuję za zwrócenie uwagi! Co do przedmowy, hmmm, może tak, trochę spoiluje, ale stanowi przy okazji moją pierwszą i jedyną notatkę pomysłu, więc mam do niej pewien delikatny sentyment. ;)

@Majatmajaja: Starałem się delikatnie mieszać ironię z dystopią, aby uniknąć banału pierwszej czy zadęcia drugiej formy. Cieszę się, że forma się spodobała i dziękuję za życzenia :)

Przemysław Szewczak

A ja przeczytałam opowiadanie zaraz po zamieszczeniu i nie mogłam się zdecydować. Czekałam, żeby mi się to w łebku uleżało. Dziś zajrzałam ponownie. Rzeczywiście pomysł fajny, wykonanie niezłe, ale…  Pszewczo – wszystko jest dobrze, a mnie jakoś się nie podoba. Nie pytaj dlaczego – sama nie wiem, nie potrafię znaleźć zarzutów. Widać stara baba już jestem i tak mam. 

Ale ponieważ Twoje opowiadanie wywołało we mnie takie dziwne uczucia, na pewno zajrzę do następnego!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bardzo dobry tekst. Sensownie napisany, w miarę bezbłędny i oparty na ciekawym pomyśle. Szkoda, że niekompletny.  

Podoba mi się wykreowany przez ciebie świat. Podoba mi się to, że opisujesz wydarzenia kontrowersyjne tak, jakby były zupełnie naturalne, przez co czytelnik czuje, że świat ma skazę, nie jest tym, czym się wydaje. To plus.

Największą wadą tekstu jest jego niekompletność. Fabuła jest ciekawie zarysowana, a świat zdaje się ciekawy, ale cóż z tego, skoro tekst kończy się zanim cokolwiek zostaje wyjaśnione? A ja naprawdę nie lubię niekompletnych tekstów.

Przeczytałam, ale nie przypadło mi do gustu. Po prostu nie kupuję Twojej koncepcji, wydaje mi się mocno przekombinowana, absurdalna, nie opisana na serio. Na pewno nie pomogło tak normalnie i wręcz z poklaskiem potraktowane kazirodztwo – ogólnie całość sprawia, że nie jestem w stanie uwierzyć w opisaną rzeczywistość. Taka koncepcja wydaje mi się dobra na szorta, pisanego dla absurdu właśnie, ale nie na poważny tekst. A raczej nie sama koncepcja, tylko sposób jej przedstawienia.

Technicznie – nie będę się niepotrzebnie czepiać. Ot, czytało się, w miarę gładko. Ale tylko tyle.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nooo, stworzyć ciekawą koncepcję, nie popadając w pretensjonalność i grafomanię?

Brawo, czekam na ciąg dalszy.

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Zaczne od “autorskiej zajawki”. Czy nie byłoby zabawnie, gdyby, i tak dalej. Otóż nie byłoby zabawnie, byłoby rozpaczliwie smętnie. Chyba znasz na tyle historię, abym nie musiał po imieniu nazywać i palcem pokazywać, komu marzyły się zglajchszaltowane umysłowo społeczeństwa, narody? Stworzyłeś dystopię, do czego zresztą nieco ogródkiem przyznajesz się we własnym komentarzu. A to zabawne nie jest.

W ten sposób, komentując Twój wstęp, praktycznie skomentowałem cały utwór, którego nie kupuję, jak to się mawia i pisuje.

Jeśli chcesz, bym – ewentualnie – zmienił zdanie, przedstaw rozbudowane opowiadanie, z którego dowiem się o strukturze społeczeństwa, funkcjonujących w nim strukturach władzy, o jego historii i tak dalej. Albo skondensuj do groteski.

Gdy opublikowałeś to opowiadanie, przeczytałam wstęp i wprawił mnie w osłupienie. 

Czy nie byłoby zabawnie, gdyby istniało takie społeczeństwo i świat (…) w którym śmiercią karano tych, co odrzucają narzuconą filozofię, a na ciężkie kary skazywano spóźnialskich czy tych, co coś przeinaczyli?

No, cholera, nie, nie byłoby zabawnie. 

Widzę właśnie, że Adam mnie zdążył uprzedzić, ale muszę to powtórzyć, bo dopiero teraz znalazłam czas, by przeczytać tekst. I myślałam, że może znajdę w nim coś, co sprawiłoby, że uznam to “zabawne” za jakąś przewrotność. Nie znalazłam, więc na wszelki wypadek uznaję to za niezręczność.

Ale przyznam też, że – być może niesłusznie – wstęp zrobił na mnie takie wrażenie, że chyba nie jestem tekstu już ocenić na zimno i zupełnie obiektywnie. Żeby nie wyjść więc na osobę niepokojąco zasadniczą stwierdzę tylko, że napisany jest całkiem nieźle, natomiast problem wydaje mi się zbyt banalny, aby tekst można potraktować poważnie, natomiast napisany został nieco za bardzo na serio, aby uznać go za groteskę.

Więc – sama nie wiem. Ale jak napisałam, cały czas pozostaję pod wrażeniem wstępu, więc nie jestem całkiem obiektywna.

Pozdrawiam.

Niezły pomysł, ale odnoszę wrażenie, że nie możesz się zdecydować – groteska czy na poważnie?

Dystopia czy satyra na utopię?

Nie ma rozwiązania – ucięty w trakcie. Chętnie przeczytałbym całość.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ciekawe. Brakuje objaśnienia świata.

Napisz więcej.

Infundybuła chronosynklastyczna

Dziękuję wszystkim za uwagi!

Tekst nie jest dokończony, stąd TBC (to be continued) na końcu (w sumie CDN byłoby sensowniejsze). Pracuję obecnie nad ciągiem dalszym, a ten fragment zamieściłem (debiut), żeby się zorientować, jakie dźwięki uzyskam poprzez szarpanie strun, których użyłem. Niestety, muszę to, co napiszę dalej, przeczytać na spokojnie kilka razy, aby uspokoić wewnętrznego marudę i tchórza, więc z góry proszę o cierpliwość…

 

Co do sformułowania “Czy nie byłoby zabawnie”… nie jest to dosłowne sformułowanie, raczej brzydka kalka z języka angielskiego. Nie przypuszczam, aby jakikolwiek autor który używa ironii, groteski; sięga po antyutopię czy dystopię uważał przedstawione przez siebie światy za komiczne, zabawne, trywialne… lub chciał ich ziszczenia. Nie sądziłem, że to mogło być odebrane ze śmiertelną powagą i tłumaczone jak licealiście. Faktycznie to zmienię, jeśli potrafi odrzucić od samego tekstu.

Co do odczuć PsychoFish’a – rozjaśniłeś mi nieco to, co mi w głowie kiełkowało – celne wrażenie. Postaram się ciągiem dalszym doprecyzować.

Pozdrawiam!

 

Przemysław Szewczak

Dość późno, ale dokończyłem historię. Poprzednio opublikowany fragment też został zmodyfikowany, aby zapewnić spójność. Mam nadzieję, że wyszło tak, jak zamierzałem :)

Pozdrawiam!

Przemysław Szewczak

Czytałam z mieszanymi odczuciami – pomysł niewątpliwie miałeś, jednakowoż nie przemówiły do mnie przedstawione treści, szczególnie że opowieść urwała się w dość niespodziewanym miejscu.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenie – trafiają się powtórzenia, literówki, zaimki pisane wielką literą, niefortunne sformułowania, a nawet taki dorodny byczek: Pół­to­ra go­dzi­ny ponad plan to dosta­tecz­nie dużo.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie zachwyciło mnie, ale czytało się nieźle ;)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka