- Opowiadanie: Reinee - Dar elfów dla ludzi

Dar elfów dla ludzi

Zapraszam do lektury!

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

dj Jajko, Dreammy

Oceny

Dar elfów dla ludzi

 

– Czym się pan zajmuje?

– Celebruję swoją wolność.

– Nie zamawia pan nic do jedzenia? Postawić panu obiad?

– Będę zobowiązany.

Miła dziewczyna. Biksbit lubił takie. Ale spotkanie biznesowe, musieli wysłać taką, jaka mu się spodoba. Zatopił łakome spojrzenie w karcie dań i szybko wyłowił panierowaną cukinię, glonowe kulki w sosie sojowym, zupę rabarbarową i ulubiony deser, migdały miodowe na naleśniku klonowym. Najbliższa przyszłość malowała się w jasnych barwach. Potem może już nie być wesoło. Kurier powiedział mu bardzo niewiele na temat spotkania, urocza dziewczyna nie przeszła jeszcze do konkretów. Jeśli znowu ma dostać propozycję pracy, w której atutem ma być jego androgeniczna uroda, po prostu wstanie i weźmie wszystko na wynos. A co, jest naukowcem, nie upodli się najstarszą z profesji, choćby była ostatnią szansą, by nie szedł więcej spać głodny. Podyktował szybko zamówienie posągowemu kelnerowi i złożył kartę.

– Domyśla się pan, czego mogę od pana chcieć? – zapytała, gdy zostali sami przy stoliku uroczej, porośniętej bluszczem kawiarenki. Była bardzo sympatyczna, idealna do agitacji. Południowe słońce tańczyło w jej karmazynowych oczach, rozpuszczonych, srebrnych włosach i po bladych policzkach. Taki wygląd powinien sprawiać wrażenie chłodu, a jej ciepły uśmiech i niewinne spojrzenie budziły raczej szczerą sympatię. Biksbit nie zamierzał jednak poddać się temu urokowi.

– Jestem najlepszym specjalistą w prowincji od teorii łączenia światów – odparł szczerze, bez cienia pyszałkowatości – być może najlepszym w zachodnim Elfengrandzie. W Yestoi jest co prawda profesor Tangens z czterdziestoletnim doświadczeniem w badaniach nad łącznikiem, ale od upadku sponsorującej go kompanii… – Biksbit poczuł, że jak zwykle zagalopował się nieco, rozpowiadając o świecie nauki. Oparł się wygodnie i przyjął pewny wyraz twarzy. – Jestem najlepszym specjalistą od teorii łączenia światów w zachodnim Elfengrandzie – powiedział po prostu to, co jakie jedyne powiedzieć powinien.

Dziewczyna usłyszała najwyraźniej to, co chciała, bo ze skórzanej torby wyjęła plik dokumentów, położyła je przed sobą.

– Cieszymy się, że wciąż uważa się pan za kogoś takiego. Brak pewności siebie skreśla naszych potencjalnych pracowników. Miło mi zatem pana poznać, panie e’Laion. Nazywam się Rubin Rokse i mam ofertę pracy dla kogoś z pańskimi kompetencjami.

Na stole wylądowały glonowe kulki, przytulone do miseczki pełnej sosu. Kelner odszedł bez słowa.

– Proszę mi mówić Biksbit. Wie pani, naukowiec może być zapaleńcem lub sztywniakiem. Jestem tym pierwszym. – Rzucił jej jeszcze szelmowski uśmiech, nim zaczął pochłaniać kulki jedna za drugą.

Rokse uśmiechnęła się, oczarowana jego postawą, rozpoczęła lekturę dokumentów.

– Napisałeś dziesięć prac na temat łączenia światów, stworzyłeś dwa plany przejść, utrzymałeś połączenie szklanej kuli na dwadzieścia minut przy użyciu zaledwie dwóch uncji łącznika.

Ostatni glonowy przysmak popieścił język Biksbita.

– Tak, obejrzałem kawałek zawodów w ludzkim sporcie – odparł z błogim uśmiechem, który podsycała wizja kolejnych potraw. – Piłka nożna. Bardzo brutalne, nie przyjęłoby się wśród elfów. Jesteśmy za delikatni.

– Sponsorzy, jak rozumiem, nie byli zachwyceni twoim dokonaniem w takim stopniu, jak ja?

Naukowiec odpowiedział jej smutnym spojrzeniem. Oczywiście, że nie byli. Elfy nie potrafiły dostrzec możliwości, jakie dawała świadomość istnienia innego, zaawansowanego technologicznie świata. Podglądanie w szklanych kulach ułamków z życia ludzi pozwoliło na wyrobienie w społeczeństwie opinii, że otworzenie przejścia między światami może być niebezpieczne dla ich spokojnego gatunku. A przede wszystkim, byłoby bardzo drogie, a ceny łącznika od dekad nie zamierzały drgnąć. Znalezienie sponsora graniczyło z cudem.

– Ale jest ktoś, kto gotów jest wyłożyć odpowiednią sumę. – Słowa, na jakie Biksbit czekał od lat, oderwały jego uwagę od niosącego parującą miskę kelnera. Z nadzieją w oczach spojrzał na Rubin. – Ktoś, kto zbiera zespół specjalistów. Chcemy otworzyć portal między światami. Jutrzejszym rankiem jadę do naszej kwatery w stolicy. Przyłączysz się?

Nie starając się nawet ukryć uśmiechu, pokiwał głową.

– W takim razie te dokumenty są do twojej dyspozycji. – Podsunęła mu plik kartek. – Lista innych zaproszonych do współpracy, warunki umowy, kontrakt do podpisania, kwestia wynagrodzenia. Szczegóły poznasz na miejscu. Poproszę jeszcze białą kawę – dodała do kelnera, który postawił przed Biksbitem miskę gęstej, jasnoróżowej zupy. – Mamy nieco czasu, więc możesz zabawić mnie rozmową, Biksbit.

 

*

 

Jedna uncja łącznika starcza na otworzenie obrazu w szklanej kuli na kilka minut. To o wiele za mało by namierzyć, a co dopiero skopiować plany ludzkich urządzeń. Dzięki tej technologii elfskość mogłaby się posunąć do przodu o stulecia. Biksbit wiedział o tym, rozumiał też, że cywilizacja ludzi nie skorzysta tak po prostu z okazji, by najechać jego rodzimy świat. Jako elf z taką wiedzą stał się niezrozumianym męczennikiem, cierpiącym głód i bezrobocie. Ale wygląda na to, że czasy te odeszły w zapomnienie. Od tygodnia mieszkał w stolicy, pracował z najlepszymi specjalistami, jakich wydała elfengrandzka ziemia, a ilości łącznika, jakie im dostarczono, kosztowały pewnie tyle, co kilka wiosek. Wszystko szło gładko, aż siódmego dnia pobytu profesor Tangens zaprosił Biksbita na kolację. Zaprzyjaźnili się już na początku, a zajmowali sąsiednie mieszkania w kamienicy z białego kamienia, jaką podarował pracownikom ich szczodry, lecz tajemniczy i anonimowy pracodawca.

– Wchodź, wchodź, Biksbit! – Tysiącletni mędrzec otworzył mu drzwi swojego eleganckiego mieszkania z uśmiechem na wciąż młodej twarzy. Znakiem czasu były jedynie opadnięte uszy profesora, u każdego elfa przed osiemsetką długie, spiczaste i pnące się do nieba. – Nie uwierzysz, ale moja żona w ostatniej chwili musiała iść po ser oliwkowy! O, nie jesteś sam…

Biksbit przepuścił w drzwiach Rubin, ubraną w prostą, czarną suknię. Przywitała się z profesorem, który aż poczerwieniał.

– Zapraszam, wejdźcie! – ponaglił gospodarz.

Ruszyli w głąb mieszkania, lecz profesor zatrzymał Biksbita łapiąc go za ramię, poczekał aż Rubin zniknie w drzwiach do salonu.

– Mówiłem, żebyś śmiało przychodził z osobą towarzyszącą, ale szczerzę mówiąc, to żartowałem – wyszeptał gościowi do ucha.

Biksbit spojrzał na niego zdziwiony.

– O czym pan mówi, profesorze?

– Ach, zrozum, jesteś tak pochłonięty pracą nad projektem… Nie sądziłem, że masz czas na harce z paniami! – Ukłuł go łokciem pod żebra i zaśmiał się rubasznie, ruszył do salonu. – Ale chodźmy, nie każmy damie się nudzić.

Biksbit rozmasował bok i poszedł za przyjacielem.

– Pan i te pańskie żarty, profesorze. – Parsknął, ale uśmiechnął się pod nosem.

– Nie, nie żartowałem. – Starzec odwrócił głowę. – Porcje będą dosyć małe. Oczekiwaliśmy jednego gościa.

Zgaszony Biksbit wszedł do przestronnego salonu, identycznego jak w jego mieszkaniu. Zajął miejsce na przestronnej kanapie obok Rubin, profesor usiadł na bujanym fotelu, który codziennie zachwalał w pracy. Na stoliku do kawy stała już butelka wina i trzy kieliszki. Gospodarz przypomniał sobie o nich po chwili, wstał, rozlał trunek i podał gościom.

– Za naszą wiekopomną misję, za kontakt między dwoma światami i za kaganek postępu, jaki zaniesiemy elfom od wybrzeży Setresu do klifów Terimu!

Biksbit i Rubin przyjęli ten toast z uśmiechem, cała trójka zatopiła wargi w cudnej jakości alkoholu. Profesor z miejsca poczerwieniał na twarzy, usiadł ponownie i odkaszlnął.

– Chciałem ci coś dzisiaj powiedzieć, Biksbit – wyznał. – Nie sądziłem, że i pannie Rokse będzie dane to usłyszeć, ale może to i dobrze. Nie pracujemy chyba dla czarnej strefy, nie zabijecie mnie za zadawanie pytań?

Dziewczyna spojrzała na niego zakłopotana, ale widząc jego śmiejące się oczy parsknęła śmiechem, rozumiejąc niesubtelny żart.

– Proszę się nie obawiać, profesorze.

Starzec dopił jeszcze łyk.

– Doceniam, że spełniliście moje marzenia. Że znalazł się ktoś, kto widzi, że stworzenie przejścia między światami to kolejny krok na drodze naszego rozwoju. Ale gdy elfowi zaczyna się powodzić, zadaje sobie pytanie, dlaczego? Rozumiem, że ten, kto płaci za to wszystko, kto jest twoim szefem, panno Rokse, nie chce się nam ujawnić. Mniejsze od tego projekty upadały, gdy dowiedziały się o nich elfy z różnych powodów wrogie idei łączenia światów. Zdarzało się, że ktoś zginął.

Rubin przytaknęła.

– Dokładnie o to chodzi, profesorze.

– Zacząłem jednak, jak mówiłem, zadawać sobie pytania. Kto mógłby widzieć cel w finansowaniu naszych badań?

– Profesorze, o czym pan mówi? – Wtrącił się Biksbit, założył nogę na nogę i mieszał wino w kieliszku. – Cel jest jasny. Rozwój technologii, nowa wiedza, nowy świat do poznania. Ktoś bogaty po prostu przejrzał na oczy.

Starzec pokręcił głową.

– To nasz cel. Ale my jesteśmy zapaleńcami, w przeciwieństwie do sponsorów mamy wiarę, a nie pieniądze. Zmiany, jakie przyniesie otwarcie przejścia, będą miały kolosalny rozmiar. Nikt nie może przewidzieć, kto na tym straci, a kto zyska, jakie gałęzie gospodarki się rozrosną, a jakie upadną. Krótko mówiąc, nikt nie zainwestuję w coś tak niepewnego. Możesz oczywiście wierzyć w czyjąś dobrą wolę. Ja, gdybym był w twoim wieku, wierzyłbym w filantropię. Ale jestem stary i nie wierzę.

Biksbit zaczął pojmować tok rozumowania profesora, rzucił szybkie spojrzenie na Rubin. Słuchała z zafascynowaniem. Czy jego przyjaciel dokopuję się do prawdy? Czy ona potwierdzi, czy zaprzeczy?

– Kto więc pozostaje, profesorze? – spytał młody naukowiec, dopijając wino.

– Ktoś, kto na tym zarobi, oczywiście. Pozostają więc jedynie ci, którzy nie liczą na ludzkie towary i technologię. Ci, którzy chcą ludzkiego złota!

Nagły atak kaszlu był pierwszym, co wymyślił Biksbit, by nie parsknąć. Otarł usta i przełknął ślinę.

– Z całym szacunkiem, profesorze, ale czy czytał pan moją pracę o potencjalnych nierównościach w ekonomii międzyświatowej? Ludzie mają całkiem niezłe pojęcie na nasz temat. Świadczy to, że musiało dochodzić do kontaktów w przeszłości, o czym była moja pierwsza praca, i sami szybko pojmą, że nie mamy im nic do zaoferowania, poza minerałami. Jesteśmy na poziomie ich średniowiecza, są od nas bardziej sprawni fizycznie. Żyjemy co prawda o wiele dłużej od nich, ale potencjał wykorzystania tego jest zbyt mały. Co elfy mogą dać ludziom? Tysiąc nowych przepisów na dania bezmięsne? Czy to jednak jakiś magnat górniczy chcę sprzedawać swój węgiel do innego świata?

Profesor westchnął, ale z uśmiechem pokręcił głową.

– Och, Biksbit, sądziłem, że domyślisz się natychmiast. Co posiadają elfy, czego ludzie nie mają, pytasz? Magię, oczywiście, chodzi o magię, mój chłopcze! – Z podekscytowania zaczął bujać się w niebezpiecznie szybkim tempie. Biksbit machnął ręką.

– Myślałem o tym od początku, ale wiemy doskonale, że ludzka nauka i technologia pozwala im na o wiele więcej, niż nam magia. Nie będą płacić złotych gór, by  jej używać.

Gospodarz spojrzał na niego chytrze.

– Mylisz się. Usypią ze złota całe górskie szlaki, by choćby ją zobaczyć. Jest ich nieosiągalnym marzeniem, jest darem elfów dla ludzi. Mam rację, panno Rokse? – Szybko przeniósł wzrok na dziewczynę. – Domyśliłem się, prawda? Kto nas opłaca? Liga Magów? Oby nie Akademia Czarodziejstwa, nie zamierzam dla nich pracować po tym, jak przepędzili mnie i moich kolegów i zamknęli nasz wydział!

Rubin dopiła wino. Patrzyła na profesora z podziwem.

– Daleko sięga pan myślami, profesorze.

– A więc jednak!

– Chyba aż za daleko.

Milczał przez chwilę, skonsternowany.

– Jak mam to rozumieć? – spytał w końcu, pozbawiony dotychczasowej pewności.

Rubin zachichotała.

– Proszę zgadywać dalej.

Usłyszeli, jak otwierają się drzwi mieszkania. Wróciła żona profesora, pogodna, starsza elfka Shafira. Dalsze rozmowy powiodły ich przez błahe tematy, choć Tangens był zamyślony resztę wieczoru. Biksbit, podobnie jak Rubin, bawił się dobrze i nie zastanawiał się nad całą dyskusją o sens i cel ich działań. On posiadał je oba, i to mu wystarczyło. Pracował, by spełnić marzenia wielu, polepszyć życie całej rasy. Być może był za młody, by zadawać sobie tyle pytań, co profesor. Miał w końcu tylko niecałe trzysta lat. Zrelaksowany i najedzony, choć porcję były naprawdę niewielkie, wraz z Rubin pożegnali się z gospodarzami. Dziewczyna jednak powiedziała wtedy profesorowi coś więcej, gdy jej tworzysz dziękował Shafirze za pyszny posiłek.

– Proszę przyjść jutro godzinę przed wszystkimi – wyszeptała w stare ucho – i zapukać do biura na ostatnim piętrze.

Profesor spojrzał na nią wzrokiem, w którym nadzieja mieszała się z domieszką strachu, ale powoli kiwnął głową. Spotkanie dobiegło końca i wszyscy rozeszli się, by spać we własnych łóżkach.

 

*

 

Następnego dnia Biksbit ruszył do pracy w świetnym nastroju. Dzisiaj miały przyjść zamówione berła Teslego, bez zakłóceń na poziomie półwymiaru mogliby w końcu otworzyć próbne przejście bez efektu ciągu. Ekscytacja szybko go jednak opuściła. Podmiejski dworek, służący im za centrum badawcze tętnił życiem jak zwykle, ale zagubiła się gdzieś jedna krwinka jego krwiobiegu. Profesor Tangens nie przyszedł dziś do pracy.

– Może za dużo wypił i zjadł… -Tłumaczył sam sobie Biksbit, choć gdy popołudniem zapukał do mieszkania sąsiadów, to okazało się puste. Zaczął się naprawdę bać, gdy przypomniał sobie słowa profesora o pracy dla czarnej strefy. O zabijaniu za zadawanie pytań. Cały wieczór kręcił się po swoim salonie, rozmyślając na głos.

– Gildia złodziei? Nie, bez sensu… Czyli jednak magnaci węglowi? Cholera, cholera…

Gdzie jest profesor i jego żona? Byli jedynym małżeństwem w kamienicy, stała więc pusta do końca dniówki, nikt nic nie widział. Co powinien zrobić? Uciekać? Czy pójść jutro do dworku i jak gdyby nigdy nic obliczać współrzędne kontrolnego tunelu? Gdy nad tym pomyśleć, być może to właśnie obojętność uratowała mu wczoraj życie. Najstraszniejsze jednak było to, że za zniknięciem profesora nie stał nikt inny, jak dziewczyna, z którą wybierał się czasem na popołudniową kawę. Rubin musiała donieść na Tangensa. Była więc tylko szpiegiem? Miała ich kontrolować? Za dużo myśli, za dużo paniki. Biksbit opadł na łóżko, chowając twarz w dłoniach. Może przesadza? Może profesor z żoną po prostu wyjechali na wycieczkę. Na cały dzień, bez słowa, opuszczając pracę, tuż po tamtej rozmowie. Nie można tego tak zostawić, trzeba zebrać się w sobie, uznał naukowiec. Trzeba zrobić to, co robią mądre, stare elfy. Trzeba zapytać.

 

*

 

– Rubin, pozwolisz? – Biksbit zaczepił ją w drzwiach do stołówki, odeszli na bok. Starał się wyglądać na opanowanego, choć bał się, co przyniesie ta rozmowa. – Chciałem zapytać… Nie wiesz, gdzie jest profesor Tangens? Drugi dzień nie ma go w pracy, mieszkania nikt nie otwiera…

Zrobiła wielkie oczy.

– Och, nie powiedział ci? – zapytała zdziwiona. – Odszedł wczoraj z pracy i jeszcze przed południem wyjechał z żoną z miast.

– Ach tak… – odparł niepewnie elf. Najprostsza wymówka jaką mogła go zbyć. Ale nie zamierzał uwierzyć dla własnej wygody.

– Dlaczego, Rubin? – spytał poważnym tonem. – Ta praca to było jego marzenie. Nie chcę być natrętny, ale to wszystko jakoś mi nie pasuję. To trochę…

– Podejrzane? – dokończyła za niego z uśmiechem, a potem westchnęła ciężko. – Nie jestem z mafii, Biksbit, a profesor nie śpi na dnie oczka wodnego za dworkiem. Spotkał się z naszym pracodawcą i poznał odpowiedź na swoje pytanie. Nie spodobała mu się, więc odszedł. Miał prawo, nie trzymamy was tutaj na siłę. Podpisaliście klauzulę poufności, to nas zadowala. Mogę już iść? Może zdążę zgarnąć ostatnie kiełbaski sojowe. Wszyscy się o nie zabijają, wiesz?

– Ja też chcę. – Postanowił naukowiec.

– Och, Biksbit, podzielę się z tobą. Mogę nawet nakarmić, jeśli usiądziesz obok. – Wypięła biodro i z rozkosznym uśmiechem odrzuciła włosy.

– Ja też chcę poznać odpowiedź na pytanie profesora.

Załamana opuściła ręce i zacisnęła wargi.

– Biksbit, właśnie dlatego nic wam nie mówimy. Nie chcemy tracić dobrych ludzi, bo nie spodobają im się nasze cele. Zostało wam obiecane, że wykorzystamy przejścia dla pożytku i wzrostu elfiej rasy, to ci nie wystarcza?

Wypiął pierś i pokręcił głową. Nie bał się już, a widać było, że Rubin zaraz ulegnie. Przejechała palcami po czole.

– Na następnej przerwie zapukaj do gabinetu na ostatnim piętrze. Jeśli ci otworzę, to spotkasz się z szefostwem. I obyś nie wypluł wtedy niemal zębów, jak ten stary głupiec.

 

*

 

Trzy głośne stuknięcia w masywne, drewniane drzwi. Jedyne nie zamknięte na kłódkę na całym, pustym korytarzu. Cisza i brak ludzi z każdą sekundą stawały się dla młodego elfa coraz bardziej przejmujące. A jeśli jednak dał się nabrać, a Rubin zastawiła na niego pułapkę? Jeden zbir zdzieli go w tył głowy, drugi zapakuję do worka, a worek wyląduję w dole obok oczka wodnego? Klamka przekrzywiła się, niemal doprowadzając go do zawału. Przełknął ślinę, a chwilę później drzwi uchyliły się nieznacznie. Czerwone oczy wpatrywały się w niego.

– Biksbit, jesteś pewien? – spytała smutno Rubin. I wyglądało, że jest to smutek prawdziwy. – Posłuchaj, ja sama chętnie bym ci wszystko powiedziała. Ale po wczorajszym boję się, że zareagujesz jak Tangens. Wiesz, co ja tutaj będę miała bez ciebie? To są sami sztywniacy, tylko ty to zapaleniec. –Uśmiechnęła się słodko, ale za daleko zaszedł, by dać się złamać. To był aż zbyt oczywista ostatnia próba odwiedzenia go. Złapał ją delikatnie za podbródek, nie oponowała.

– Rubin, sztywniak szuka odpowiedzi na zadane mu pytanie. Zapaleniec na te, które go dręczy. Pozwól. – Spróbował otworzyć szerzej drzwi, ale trzymała je mocno. Zrobiła obrażoną minę.

– Jak sam chcesz, Biksbit. Zapraszam, pani Lapis Lazuri oczekuję cię. – Sama wpuściła go do środka, a potem bez słowa minęła go i wyszła, drzwi trzasnęły.

Stał w kiepsko oświetlonym, za to bogato wystrojonym pomieszczeniu. Setki książek leżały wygodnie na regałach wzdłuż wszystkich ścian. Ktoś siedział na odwróconym tyłem do wejścia fotelu.

– Podejdź, nie wstydź się. – Kobiecy głos zmusił Biksbita do działania. Cały czas trochę się bał, mimo że wszystko odbywało się spokojnie. A może aż za spokojnie? Kobieta wskazała wolny fotel po drugiej stronie niskiego stolika, na którym leżało coś przykrytego serwetą. Usiadł i dopiero wtedy spojrzał na panię Lapis Lazuri. Odebrało mu głos i wszystko stało się jasne. Perłowa suknia opinała najcudowniejsze ciało jakie widział w życiu, w długim rozcięciu blaskiem jasnej skóry oślepiała noga zgrabna jak dzika łania. Jasne włosy falowały, żyjąc własnym życiem, ciemnoniebieskie oczy odbierały oddech, wciągając w morskie głębiny. Ale najbardziej powalające było to, co elfy uznają za kwintesencję kobiecego piękna, a co u panny Lazuri było najwyższych lotów. Absolutnie wspaniały kontrast między jej długimi, cienkimi i ostrymi uszami, a wybitną wielkością i kulistością, a z pewnością i miękkością piersi. Jak pisał wieszcz „biust i uszy, zwierciadło duszy”, dusza Lapis Lazuri musiała być wyjątkowo piękna. A więc to dla bogini pracowali nad portalem. Mieć bogów za pracodawców to całkiem niezła legitymizacja słuszności własnych działań. Jej chichot wyrwał Biksbita z zamyślenia. Jak długo wpatrywał się w nią w milczeniu? Odchrząknął i otworzył usta, ale wyprzedziła go.

– Witaj, Biksbit. Dużo o tobie słyszałam.

– Tak? – zapytał zgłupiały.

– Od Rubin.

– Och.

– Jest urocza, prawda? – Pochyliła się i podparła pięścią podbródek.

– Mam pytanie. – Postanowił przejść do sedna, nim ta kobieta zupełnie zawładnie nim swym pięknem.

– Wiem, oczywiście. Niecierpliwy jesteś, ale cóż, to prawo młodości. – Wyprostowała się, oparła wygodnie, chwyciła oparcia fotela. – Jestem Lapis Lazuri, ten budynek i wszystko w nim jest moje. Przeznaczam wielkie kwoty na ten projekt, ale wierzę, że mi się zwrócą. A ty, Biksbicie e’Laion, chcesz wiedzieć jak. Opowiem ci zatem, choć niechętnie. Przypadek profesora Tangensa potwierdził nasze obawy i słuszność nie rozpowiadania tego, co za chwilę usłyszysz.

Biksbit pokiwał głową, bardzo przejęty.

– Spójrz. – Złapała za krawędź serwety i zerwała ją zamaszystym ruchem, rzucając w kąt. Oczy naukowca aż zaświeciły widząc, co skrywało się pod nią. Najwspanialsza kryształowa kula, jaką w życiu widział. Opal, w którym w wielkim wirze mieszały się wszystkie, nienazwane nawet jeszcze kolory świata. Jej blask rozjaśnił pokój, rzucając na ściany najbardziej niesamowite cienie, malując pokrętne obrazy. Musiała kosztować fortunę. Biksbit znał wszystkich mistrzów w tworzeniu kul, żaden jednak nie chwalił się nigdy takim arcydziełem. Za to jeden kupił domek nad morzem i poszedł na wcześniejszą emeryturę jakiś czas temu. Pełna poufność.

– Niesamowite. – wyszeptał. Podniósł wzrok. Na pięknej twarzy Lapis malowały się uśmiech i barwne kształty rzucane przez kulę.

– Zaklęta czarem wieloproszenia Figalla, można w niej patrzeć na tyle rzeczy, na ile pozwala podzielność uwagi posiadacza. Do tego wyryte od wewnątrz sentencje i mantry Forargola, mogę w kółko oglądać to, co już kiedyś widziałam. Wiesz, jakie możliwości mi to daje?

Powoli pokiwał głową, wpatrzony to w Lapis, to w kulę.

– Ogromne.

– Zbiornik na łącznik jest pusty, ale w tej chwili będziemy tylko przeglądać stare wizje. – Wykonała nad kulą kilka zamachnięć smukłą dłonią, kolorowe plamy zaczęły się układać, a potem wyostrzać. Po chwili widzieli przysadzistego człowieka siedzącego przy biurku.

– Wiesz, na co on patrzy? – spytała Lapis.

– Tak, to komputer. A to w nim, to Internet.

Spojrzała na niego z mieszanką zaskoczenia i szacunku.

– Kosztowało mnie wiele czasu i pieniędzy, by to rozgryźć. – Zaśmiał się i wrócił do seansu. Obraz przybliżył się do ekranu komputera.

– A ten język, znasz go? – Lapis pstryknęła palcami, a przekaz stanął w miejscu.

Biksbit zmrużył oczy.

– Tak, jest bardzo rozpowszechniony. Mój przyjaciel się tym zajmował, udało mu się nawet stworzyć mały słowniczek. Bogowie wiedzą, jak dokładny. Przeczytałem i zapamiętałem cały. Ale z możliwościami takiej kuli można by się nauczyć całego języka… – Rozmarzył się.

– I tak też się stało.

– Znasz go? – spytał z niedowierzaniem.

Zachichotała.

– Ale słowniczek też był przydatny. Dał mi punkt wyjścia. Patrz dalej. – Przybliżyła dłoń do kuli, a obraz powiększył się. – Tutaj ludzie wymieniają się opiniami o grze fabularnej.

– Wiem, co to.

Kiwnęła głową z uśmiechem.

– Znowu mnie zaskakujesz.

– Pisałem o domniemanych, dotychczasowych kontaktach między naszymi rasami. Gry fabularne były ważnym dowodem wiedzy ludzi o nas. Hmmm… – Przybliżył twarz do kuli. – Co to za znak w tytule gry? Ten pośrodku?

– Dziwny, prawda? Też nie jestem pewna, chyba stylizowana ósemka.

– Lochy osiem smoków? Bez sensu. – Biksbit podrapał się po głowie. – Ale co dalej? Chcesz wynajmować ludziom elfy do sesji rpg? Nie wiem, czy to takie opłacalne…

Z uśmiechem opadła na oparcie, splotła palce. Widać, że bawiła ją ciekawość i niedomyślność Biksbita.

– Strona w Internecie, jaką właśnie widzisz, to ankieta. – wyjaśniła. – Ankieta z jednym tylko pytaniem, które dla ciebie będzie odpowiedzią, po jaką tu przyszedłeś.

Podniósł na nią wzrok, powoli odsunął się od kuli i z przejęciem wyprostował w fotelu.

– W wolnym tłumaczeniu brzmi ono, – powiedziała, a każde słowo zwiększało napięcie młodego elfa, uśmiech mimowolnie wykwitł mu na twarzy – przedstawiciela jakiej rasy fantastycznej najchętniej byś wyruchał?

Wciąż się uśmiechając, Biksbit zamrugał kilka razy.

– Słucham?

– Zgadnij, kto zdobył prawie dziewięćdziesiąt procent głosów. Podpowiem, że drugie były półelfy. Mam dwadzieścia burdeli w piętnastu największych miastach na kontynencie. Zyski z dziesięciu idą na ten projekt, ale niech demony zgwałcą moje dziewczynki, jeśli nie jest to interes życia.

Oniemiały Biksbit długo zbierał się, by coś powiedzieć.

– Czy Rubin… – Sam nie wiedział, czemu właśnie o to chciał zapytać na początku.

Lapis pokręciła głową, tańcząc falami włosów.

– Rubin to moja asystentka, wiceszef tego projektu. Bardzo porządna dziewczyna. To słodkie, że pytasz.

– Przecież to bez sensu! – Biksbit zerwał się na równe nogi, ale nie zrobiło to na niej wrażenia. – Takie koszta, takie umysły… Żeby ludzie mogli…?

– A ty po co robisz to, co robisz, Biksbicie? – zapytała chłodno.

– By spełniać marzenia! – odparł szybko. Za szybko.

– Zajmuję się tym całe życie, mój drogi.

Wstała i złapała go za ramiona. Była bardzo wysoka.

– Ludzie oddadzą wszystko, co mają. – Teraz jej głos był ciepły – Wszystko. Bo uderzymy w ich najczulszy punkt. Wierz mi, za to – Złapała się za potężną pierś. – I za to – Uchwyciła w dłoń drugą. – I za kilka innych rzeczy i to, co można z nimi zrobić, ludzie oddadzą swoje złoto, klejnoty i wiedzę.

Biksbit spuścił wzrok, zmieszany.

– Profesor…

– Profesor, jak to ładnie określił, nie zamierzał brać udziału w przekształceniu swej rasy w międzywymiarową kurwę. Nie mogę zabronić mu tak myśleć, ale musiałam pozwolić mu odejść. Lecz będzie mi bardzo smutno, jeśli podzielisz jego zdanie.

Naukowiec walczył z myślami. Dołączyły się sumienie, moralność i jeszcze kilka rzeczy. Ostatecznie podniósł wzrok.

– Czy po utworzeniu stabilnego portalu – zaczął niepewnie – znajdzie się jeszcze jakieś zajęcie dla mnie?

Uśmiechnęła się triumfalnie.

– Oczywiście, Biksbicie! Była mi głupio pytać, ale wierz mi, z twoimi kobiecymi rysami i szczupłą sylwetką będziesz ustawiony do końca życia. Widziałam też inne strony w Internecie i gwarantuję, chętnych będą setki!

– Chodziło mi raczej, o kogoś do kontaktów z ludźmi albo konserwacji portali…

Zaśmiała się i puściła jego ramiona, usiadła znowu.

– Żartowałam, ale się przejąłeś! Wybacz, branżowy humor. Oczywiście, że będziesz przydatny. A teraz leć na dół i głoś, że mamy ważną misję do wykonania.

– Dać ludziom tego, czego chcą… – Uśmiechnął się, nieco niepewnie, ale szczerze.

– A elfom… Wszystko! – odparła Lapis.

Czemu się zgodził? Czemu miałby się nie zgodzić! Profesor Tangens miał rację, darem elfów dla ludzi będzie coś, czego nie posiadają. Magia jest zachęcająca, ale istnieją większe pragnienia niż pożądanie mocy. Czemu najsilniejsze z nich miałoby być złym motywem dla największego wydarzenia dwóch światów, skoro w obu niszczy majątki i wywołuje wojny? Biksbit znał ludzi lepiej, niż większość elfów i wiedział, że to nie może się nie udać. Że powoli, w rozkoszy, oddadzą wszystko co mają. A on nie będzie już głodny.

Koniec

Komentarze

Reinee, nie przeczytałem całego opowiadania. Przyjrzałem się natomiast próbkom z początku, środka i zakończenia.

Początek:

Miła dziewczyna. Biksbit lubił takie, ale wiedział doskonale, że to spotkanie biznesowe, musieli więc wysłać taką, jaka mu się spodoba – mętne. Następne zdanie:

Zatopił łakome oczy w karcie dań – W KARCIE DAŃ? Zboczeniec, ani chybi;P A poważnie – łakome (choć lepiej: wzrok) oczy to się zatapia raczej w rozmówczyni.

Przyszłość, przynajmniej godzinna, malowała się w jasnym świetle – co to jest godzinna przyszłość? Po drugie, przyszłość maluje się chyba raczej “w jasnych / ciemnych barwach”, nie świetle.

Potem może już nie być wesoło, kurier powiedział mu bardzo niewiele na temat spotkania, urocza dziewczyna nie przeszła jeszcze do konkretów – mętne. Brak spójników.

ma dostać (…) ma być – powtórzenie

 

Środek:

Gdzie jest profesor i jego żona? Byli jedynym małżeństwem w kamienicy, stała więc pusta do końca dniówki, nikt nic nie widział – no ale mieszkali tam chyba jacyś single?

 

Koniec:

Uśmiechnęła się tryumfalnie → triumfalnie

w obu niszczy majątki i wywołuję wojny – literówka

 

Wszędzie: Przecinki! Ale one prawie każdemu z nas sprawiają kłopoty.

 

Przepraszam, za długie dla mnie. Pozdrawiam:)

P.S. “Androgeniczny” w znaczeniu “o niektórych cechach płci przeciwnej” w zasadzie odnosi się tylko do kobiet. Androgeniczny mężczyzna wygląda po prostu jak mężczyzna. Nie pisałem o tym w sekcji “Błędy”, bo potocznie rozumie się ten termin inaczej, jako pasujący do obu płci.

 

Bardzo przydatne uwagi, przemyślę sobie kilka zdań i poprawię co trzeba. Dzięki za obszerny komentarz.

Ciekawy pomysł, spodobał mi się elfi sposób na biznes. Chyba niedawno na portalu miała miejsce dyskusja na ten temat. Stała się inspiracją? Sympatyczny tekst, przyjemnie się czyta.

Ale skurzana torba?! Popraw biegusiem.

Babska logika rządzi!

Szalenie sympatyczne opowiadanie, pozwalające poznać przedsiębiorczość elfów. Od tej strony ich nie znałam.

Natomiast strona językowa pozostawia sporo do życzenia. Mam jednak nadzieję, że kolejne opowiadanie będzie napisane znacznie lepiej. ;-)

 

„Ale spotkanie biznesowe, musieli wysłać taką, jaka mu się spodoba”.Ale spotkanie biznesowe, musieli wysłać taką, która mu się spodoba.

 

„…gdy zostali sami przy stoliku uroczej, porośniętej bluszczem kawiarenki”. – Czy bluszcz porastał wnętrze kawiarenki? ;-)

 

„Była bardzo sympatyczna, idealna do agitacji”. – Czy to cechy kawiarenki? ;-)

 

„…powiedział po prostu to, co jakie jedyne powiedzieć powinien”. – …powiedział po prostu to, co jako jedyne powiedzieć powinien.

 

„…bo ze skurzanej torby wyjęła plik dokumentów, położyła je przed sobą”. – Czy ona tę torbę czyściła z kurzu? ;-)

bo ze skórzanej torby wyjęła plik dokumentów, położył go przed sobą.

Wyjęła plik. Plik jest rodzaju męskiego.

 

„Na stole wylądowały glonowe kulki, przytulone do miseczki pełnej sosu”. – Czy glonowe kulki położono na blacie i teraz tuliły się one do zewnętrznych ścianek miseczki? ;-)

 

„Słowa, na jakie Biksbit czekał od lat oderwały jego uwagę od niosącego parującą miskę kelnera”. – Nie wiem, nie było mnie tam, ale jestem przekonana, że: Słowa, na które Biksbit czekał od lat, oderwały jego uwagę od kelnera niosącego miskę z parującą potrawą.

 

„Dzięki tej technologii elfskość mogłaby…”Dzięki tej technologii, elfickość mogłaby

 

„…mieszkania w kamienicy z białego kamienia, jaką podarował…” – …mieszkania w kamienicy z białego kamienia, którą podarował

 

„Tysiącletni mędrzec otworzył mu drzwi swojego eleganckiego mieszkania z uśmiechem na wciąż młodej twarzy”. – Wyjątkowe musiało być to elfickie mieszkanie, z wciąż młodą, uśmiechniętą twarzą. ;-)

Proponuję: Tysiącletni mędrzec, z uśmiechem na wciąż młodej twarzy, otworzył mu drzwi eleganckiego mieszkania.

Chyba nie otwierałby drzwi cudzego mieszkania. ;-)

 

„…za kaganek postępu, jaki zaniesiemy elfom…” – …za kaganek postępu, który zaniesiemy elfom

 

„Biksbit i Rubin przyjęli ten toast z uśmiechem…”Biksbit i Rubin spełnili ten toast z uśmiechem

 

Dokładnie o to chodzi, profesorze”. – Wolałabym: Właśnie o to chodzi, profesorze.

 

„…jakie gałęzie gospodarki się rozrosną, a jakie upadną”. – …które gałęzie gospodarki się rozrosną, a które upadną.

 

„Nie będą płacić złotych gór, by  jej używać”.Nie będą płacić gór złota, by  jej używać.

Złote góry i góry złota, nie są tym samym.

 

„…choć Tangens był zamyślony resztę wieczoru”. – …choć Tangens był zamyślony przez resztę wieczoru. Lub: …choć Tangens był zamyślony w czasie reszty wieczoru

 

„…za zniknięciem profesora nie stał nikt inny, jak dziewczyna…” – …a zniknięciem profesora nie stał nikt inny, tylko dziewczyna

 

„…przed południem wyjechał z żoną z miast”. – Z ilu miast wyjechał jednocześnie? ;-)

 

„I obyś nie wypluł wtedy niemal zębów, jak ten stary głupiec”. – Czym u elfów są niemal zęby? ;-)

Proponuję: I obyś wtedy, jak ten stary głupiec, niemal nie wypluł zębów.

 

„…a worek wyląduję w dole obok oczka wodnego?” – Literówka.

 

„…tylko ty to zapaleniec. –Uśmiechnęła się słodko…” – Brak spacji po półpauzie.

 

„To był aż zbyt oczywista ostatnia próba odwiedzenia go”. –Literówka.

 

„Rubin, sztywniak szuka odpowiedzi na zadane mu pytanie. Zapaleniec na te, które go dręczy”.Rubin, sztywniak szuka odpowiedzi na zadane mu pytanie. Zapaleniec na to, które go dręczy. Lub, w drugim zdaniu, w przypadku wielu pytań: Zapaleniec na te, które go dręczą.

 

„Sama wpuściła go do środka, a potem bez słowa minęła go i wyszła…” – Drugi zaimek zbędny.

 

„Stał w kiepsko oświetlonym, za to bogato wystrojonym pomieszczeniu”.Stał w kiepsko oświetlonym, za to bogato urządzonym pomieszczeniu. Lub: Stał w pomieszczeniu kiepsko oświetlonym, ale z bogatym wystrojem.

 

„Setki książek leżały wygodnie na regałach wzdłuż wszystkich ścian”. – Wolałabym: Setki książek stały schludnie/estetycznie/ równo na regałach, wzdłuż wszystkich ścian.

 

„Kobieta wskazała wolny fotel po drugiej stronie niskiego stolika, na którym leżało coś przykrytego serwetą”. – …na którym leżało coś, przykryte serwetą.

 

„Wyprostowała się, oparła wygodnie, chwyciła oparcia fotela”. – Nie wydaje mi się, by było jej wygodnie. Siedząc na fotelu, jego oparcie mamy za plecami. Ponadto, powtórzenie.

Proponuję: Wyprostowała się, oparła wygodnie i chwyciła poręcze fotela.

 

„Złapała za krawędź serwety i zerwała ją zamaszystym ruchem…” – Serweta nie ma krawędzi.

Proponuję: Złapała brzeg/ skraj serwety i zerwała ja zamaszystym ruchem

 

„Oczy naukowca aż zaświeciły widząc, co skrywało się pod nią”. – Wolałabym: Oczy naukowca aż zaświeciły się/ błysnęły/ zalśniły, gdy zobaczył co skrywała.

 

„Biksbit znał wszystkich mistrzów w tworzeniu kul…” – Wolałabym: Biksbit znał wszystkich mistrzów tworzących kule

 

„Strona w Internecie, jaką właśnie widzisz, to ankieta. – wyjaśniła. – Ankieta z jednym tylko pytaniem, które dla ciebie będzie odpowiedzią, po jaką tu przyszedłeś”. – Wolałabym:  Ta strona w Internecie, to ankieta – wyjaśniła. – Ankieta z jednym tylko pytaniem, będącym dla ciebie odpowiedzią, po którą tu przyszedłeś.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przepraszam Autora, nie przeczytałem jak należałoby, czyli całości. Podczas przeglądu tekstu, na tyle “gęstego”, aby móc trafić na “przynetę”, nie nadziałem się na żaden haczyk. Winę za ten stan rzeczy ponosi, najprawdopodobniej, moje mierne zainteresowanie fikcyjnymi rasami – plus ilość niezręczności językowych, na co dowodem komentarz regulatorów.

Zabawne, pomysł iście niemoralny. Tylko takie pytanie natury technicznej mi się plącze, jak elfi pociąg płciowy (istot w końcu długowiecznych)ma się do ludzkiego? Różnice nie będą zbyt duże?

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Wszyscy, którzy nie przeczytali do końca, niech żałują :D W życiu nie spodziewałam się takiego zakończenia – jest w tym przebłysk geniuszu ;-) Podobało mi się, w jaki sposób mylisz tropy i zwodzisz czytelnika, żeby spodziewał się stereotypowego zakończenia (ale jak widać nie na wszystkich to działa, skoro potem aż dwie osoby przyznały że nie doczytały do końca), a na koniec – łup! :) Do tego stopnia się wciągnęłam, że nie zauważyłam większej części niezręczności i błędów wymienionych przez poprzedników (chociaż fakt, zdarzają się, zwłaszcza niepotrzebne ogonki na końcu wyrazów). Ale ogólnie jestem na tak, nieźle się uśmiałam, a dawno mi się to nie zdarzyło nad opowiadaniem.

 

Aha, i jeszcze jedno, czy uroda nie powinna być androgYniczna? Androgeniczny to od androgenu,  a chodzi o androgyniczny od androgyne. Poza tym nie zgodzę się z tintinem że termin odnosić się powinien prawidłowo do kobiet, literaccy i mityczni Androgyni zazwyczaj (poza cechami kobiecymi) mieli męskie imiona. Według słownika PWN androgynia to «upodobnienie zewnętrznych cech płciowych mężczyzny do cech kobiecych, u zwierząt cech samca do cech samicy», «dwupłciowość będąca atrybutem bóstw w wielu religiach».

Opowiadanko ma pewien problem z "zahaczeniem" czytelnika na początku, ale równoważy ten mankament finałowym twistem i szalenie sympatycznymi bohaterami. Dobre;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nowa Fantastyka